Wyśpiewam Wam płeć

Gwiazdy piosenki zawsze lubiły eksperymentować z płcią, ale stosunkowo niedawno szansę na karierę uzyskały osoby jawnie transpłciowe

 

fot. mat. pras
JD Samson – członkini kapeli Le Tigre

 

Tekst: Krzysztof Tomasik, współpraca: Witold Politowicz

David Bowie, Grace Jones czy Annie Lennox na rożnych etapach kariery świadomie eksponowali androgyniczność, zacierając elementy typowe dla swojej płci. Inną drogą poszedł Boy George, który wykorzystywał atrybuty uznawane za kobiece. Z długimi włosami, mocnym makijażem, kolczykami i kolorowymi ciuchami na początku lat 80. szokował i fascynował. Z zespołem Culture Club wyśpiewał kultowe przeboje: „Do You Really Want To Hurt Me”, „Karma Chameleon”, „The War Song”. Pewne tabu zostało złamane, gdy z blond czupryną trafi ł w grudniu 1984 r., jako pierwszy facet, na okładkę magazynu „Cosmopolitan”.

Dead or alive?

Nieco w tle największych gwiazd lat 80. był Pete Burns i jego zespoł Dead or Alive. Ich wizytówką pozostaje hit „You Spin Me Round (Like a Record)” z 1985 r. (cover nagrała później m.in. Danni Minogue, siostra Kylie). Sam Burns okazał się postacią tak skomplikowaną, że chyba nie ma sensu w jego przypadku pytać o to, jakiej czuje się płci. Bardziej kreował się na dziewczynę niż chłopaka. Jeszcze przed założeniem Dead or Alive chodził na obcasach, malował się i eksperymentował z fryzurami; jego znakiem firmowym stały się bujne czarne loki opadające na ramiona (później podobny image miał Jean-Pierre Barda ze szwedzkiej Army of Lovers, która wylansowała wielki hit „Crucified”). Podobnie jak w przypadku Boya George’a jednym z ulubionych „żartów” kolorowej prasy było publikowanie jego zdjęć z odwiecznym pytaniem: „Who’s that girl?”. Choć Burns wydał siedem albumów, dziś najbardziej znany jest z operacji plastycznych, od których jest się uzależnił (liczne odszkodowania za nieudane zabiegi przeznacza na kolejne). Przyświeca mu zresztą swego rodzaju misja: Traktuję moje ciało jako tworzywo. Glinę, którą urabiam i tworzę sztukę. (…) Ludzie zmieniają wystrój mieszkania co jakiś czas i tak właśnie postrzegam ingerencję w mój wygląd. Dostać nową twarz to jak kupić sofę. Przez 28 lat był mężem stylistki Lynne Corlett. Małżeństwo rozpadło się, kiedy piosenkarz poznał Michaela Simpsona, z którym zawarł związek partnerski w 2006 r. Niewiele ponad rok później Pete wyznał jednak, że małżeństwa gejowskie nie działają i lepiej być w związku małżeńskim z kobietą. Była żona jest zresztą wciąż jego przyjaciółką: Była najlepszym „mężem”, jakiego kiedykolwiek miałem. Czasami spotykasz osobę, która kocha cię całkowicie. Wciąż jesteśmy bardzo, bardzo blisko. Nie chodzi o seksualność, chodzi o człowieka.

Enigma

Plotki o transseksualizmie od początku kariery towarzyszyły Amandzie Lear, wielkiej divie epoki disco, którą unieśmiertelniły takie piosenki jak „Tomorrow”, „Queen od Chinatown” czy „Enigma (Give a Litte Hmm to Me)”. Blisko  180 cm wzrostu, chłopięca budowa ciała, a przede wszystkim niezwykle niski głos sprawiły, że o piosenkarce mówiono jako o biologicznym mężczyźnie występującym jako kobieta. Z czasem wobec licznych romansów i równie licznych nagich sesji zdjęciowych ukazujących jej kobiecość w pełni, upowszechniła się inna koncepcja: gwiazda miała przejść operację korekty płci na początku lat 60., mając niewiele ponad dwadzieścia lat i za sobą kilkuletnią karierę jako drag queen. Dla zwolenników tej teorii dowodem jest właściwie wszystko, choćby pseudonim artystki zawierający zarówno słowo „a man” (mężczyzna), jak i nazwisko Salvadora Dali, mentora i wieloletniego przyjaciela, a według niektórych także kochanka gwiazdy. Również teksty piosenek: na przykład napisany przez Lear „Fabulous (Lover, Love Me)” z 1979 r.: Chirurdzy zbudowali mnie tak dobrze, żeby nikt nie mógł powiedzieć, że byłam kiedyś kim innym, a potem jeszcze: Kiedy przyjrzysz się mojemu życiu, znajdziesz powód, dlaczego chcę to wszystko zostawić za sobą. Mimo wieloznaczności brzmi to niemal jak wyznanie transseksualistki, która rozpoczęła nowe życie i nie chce wracać do przeszłości. Faktycznie, o dzieciństwie, wczesnej młodości i rodzicach Amandy prawie nic nie wiadomo. Ona sama nie tyko podawała rożne daty (co u divy nie dziwi), ale także miejsca, w których miała przyjść na świat. Ostatnio pojawił się nawet rzekomy odpis aktu jej urodzenia, w którym figuruje jako Alain Maurice Louis Rene Tap, urodzony w 1939 r. w Sajgonie. Lear konsekwentnie zaprzeczała plotkom o transseksualizmie, ale przyznała też, że początkowo sama te pogłoski rozpuszczała, chcąc zwrócić na siebie uwagę. A pomysł ze „zmianą” płci miał wymyślić sam Salvador Dali.

Nie była za to plotką korekta płci Bibiany Fernandez, aktorki Almodovara (zagrała m.in. w „Kice”), która na przełomie lat 80. i 90. wylansowała hity „Call me lady champagne” i „Salvame”.

Diva

Dziś muzycy, szczególnie ci sytuujący się w bardziej alternatywnych rejonach i mniej nastawieni na masową publiczność, jeszcze odważniej eksperymentują ze stereotypową płciowością i chętniej deklarują przynależność do kultury queer. JD Samson, członkini feministycznej kapeli elektro-punk Le Tigre, była dziewczyna Sii, nie tylko podkreśla chłopięcą urodę, ale też pielęgnuje wąsik – swój znak firmowy, z którego, jak mówi, jest dumna: Czasami myślę o moich wąsach jako o moim pancerzu. Największą chyba gwiazdą wyrosłą ze społeczności LGBT jest Antony Hegarty, lider Antony and The Johnsons (nazwa jest hołdem dla Marshy P. Johnson, 1944-92, czarnej transseksualistki, drag queen, działaczki LGBT). Dysponuje on niezwykłym głosem zawierającym pierwiastek męski i kobiecy, szczególnie przejmującym, gdy śpiewa falsetem. Wokalista deklaruje się jako osoba transpłciowa, swoje doświadczenie opisuje w tekstach, np. w „For Today I Am A Bo”: Pewnego dnia dorosnę, by zostać piękną kobietą, ale dziś jestem dzieckiem, dziś jestem chłopcem. Jego twórczość uwielbiają Kate Bush, Bjork, Lou Reed czy Laurie Anderson, która powiedziała: Antony to kobieta, mężczyzna i dziecko w jednym. Swoim śpiewem łamie serca. Wokalista składa hołd ikonom LGBT, zapraszając do duetów Boya George’a czy Marca Almonda. Inspirują go także inni artyści trans, których lubi odkrywać. Na przykład Bulent Ersoy, o której powiedział w wywiadzie dla „Przekroju”: O mój Boże, jest niesamowita! To jedna z najlepszych wokalistek wszech czasów! Niezwykła jest historia tej tureckiej piosenkarki, która popularność w rodzinnym kraju zdobyła jako mężczyzna, ale po operacji korekty płci w 1981 r. zabroniono jej występów uznając za „dewianta społecznego”. Ersoy śpiewała więc w Niemczech. Na fali liberalizacji prawa pod koniec lat 80. wróciła do Turcji, gdzie znów odniosła sukces, już jako kobieta. Już same tytuły jej hitów, jak „Biz Ayrılamayız” („Nie możemy się poddać”) czy „Sefam Olsun” („Cieszę się z tego, jaka jestem”) nadają się na hymny LGBT. Ersoy występuje do dziś, wielbiciele nazywają ją po prostu Diva.

Kiedy mowa o piosenkarkach po operacji korekty płci, nie można nie wspomnieć Dany International. W tym roku minie 15 lat od jej zwycięstwa w konkursie Eurowizji. Piosenkę „Diva” można wciąż usłyszeć nie tylko w gejowskich klubach niemal całego świata. Izraelska wokalistka nigdy nie ukrywała, że urodziła się chłopcem, w wieku 18 lat debiutowała jako drag queen, a 6 lat później przeszła w Londynie operację korekty płci. Dana International nadal jest popularna w swoim kraju i nagrywa kolejne płyty.

Sukces na Eurowizji odniosła też Wierka Serdiuczka, czyli Andrej Danyłko, ukraiński komik, aktor i piosenkarz, zdobywca prestiżowego tytułu narodowego artysty Ukrainy z 2003 r. Wierka mocno transuje, pozostając przy tym „swojska”: a to wciela się w provodnicę i nadzoruje pasażerów kolei, a to bryluje wśród oligarchów, cały czas posługując się surżykiem, specyficznym, ukraińsko-rosyjskim żargonem. Wygrywając eliminacje konkursu Eurowizji w 2007 r., wywołała skandal: politycy ukraińscy nie chcieli, by kraj reprezentował artysta trans, a politycy rosyjscy pomstowali, że piosenka ma antyrosyjski charakter (bo zawiera słowa „Żegnaj, Rosjo”). Efekt? Drugie miejsce! I silny spadek popularności w Rosji.

 

Tekst z nr 42/3-4 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Aktorka i aktywistka

Jestem czarnoskórą transseksualną laską z Mobile w Alabamie, która dorastała w biedzie. Teraz jestem na okładkach magazynów – 32-letnia Laverne Cox, gwiazda serialu „Orange is the new black”, pierwsza transseksualna aktorka nominowana do Emmy, telewizyjnego Oscara  

 

Fot. mat. pras.

 

Tekst: Zuzanna Piechowicz, radio TOK FM

Matka samodzielnie wychowywała ją i jej brata bliźniaka, pracując na trzy zmiany. Dzieciństwa Laverne nie miała łatwego – będąc chłopcem, wyróżniała się sposobem bycia, przez rówieśników określanym jako „kobiecy”. Częściej jednak używali obraźliwych „wersji” tego przymiotnika. Po latach wspominała, że niemal nie było dnia, aby ktoś nie chciał jej pobić w drodze ze szkoły do domu. Jedna z nauczycielek powiedziała jej matce: Twój syn skończy w Nowym Orleanie w sukience, jeśli nie poddamy go odpowiedniej terapii. Przypadek Laverne Cox nie jest odosobniony. 78% transseksualnych osób przyznaje, że było prześladowanych w szkole jako dzieci.

Błagałam mamę o zajęcia taneczne

Matkę martwiła sytuacja syna – odmówiła zapisania Laverne na lekcje baletu określając je jako „za bardzo gejowskie”. Błagałam mamę, aby zapisała mnie na zajęcia taneczne. Gdy w końcu mi się udało, przystała jedynie na step i jazz – wspominała Cox w rozmowie z tygodnikiem „Time”.

W wieku 11 lat zorientowała się, że czuje coś do jednego z kolegów z klasy. Emocje z tym związane oraz trudna sytuacja z rówieśnikami pchnęły ją do targnięcia się na własne życie. Po latach opowiadając tę historię, Cox przytacza dane: 41% osób transseksualnych przynajmniej raz w życiu próbowało popełnić samobójstwo.

Zdecydowała się studiować taniec, brała też lekcje aktorstwa. W Nowym Jorku pracowała w klubach nocnych jako drag queen – występowała śpiewając m.in. wersje operowe kawałków heavy metalowych i obsługiwała gości. W rozmowie z „The Guardian” wspominała: Ta praca była upokarzająca. Zwykle pracowałyśmy podczas wieczorów panieńskich. Grupy dziewczyn przychodziły, aby zabawić się w towarzystwie „dziwadeł”.

Ten okres był trudny również z innego powodu. W wywiadzie dla „New York Times” mówiła, że była wtedy w „strefie genderowego nonkonformizmu”. Nie żyła już jako mężczyzna, jednak nie chciała się podporządkowywać stereotypowi kobiecości. Zmagałam się z własną, wewnętrzną transfobią. To był chaos.

Pierwszym przełomem w jej karierze okazał się udział w reality show „Pracuj dla P. Diddy’ego” (2008), w którym Sean „P. Diddy” Combs na oczach widzów wybierał swojego nowego asystenta. Moj brat stwierdził, że oszalałam. Argumentował, że chcę być poważną aktorką a udział w tego typu programie tylko mi zaszkodzi. Afroamerykanie oglądają takie programy i zastanawiają się, gdzie są czarnoskórzy. Ja oglądam i zastanawiam się, gdzie są ludzie trans. Pomyślałam, że być może ja powinnam być tą osobą – wspominała. Z programu odpadła w połowie, ale stała się na tyle popularna, że kanał VH1 zaproponował jej własny reality show. „TRANSfor me” był programem, w którym trzy transseksualne kobiety pomagały kobietom na nowo odnaleźć swoją kobiecość poprzez zmianę fryzury czy sposobu ubierania.

Sophia, ktora była strażakiem

Szeroką popularność i pierwszą w historii nominację dla transseksualnej aktorki do nagrody Emmy przyniosła jej rola w serialu „Orange is the new black” opowiadającym o losach więźniarek w jednym z zakładów karnych w USA. Serial stacji Netflix ruszył w 2013 r., równolegle z „House of Cards”. Odniósł niezwykły sukces. Cox gra w nim rolę Sophii Burset, transseksualnej kobiety skazanej za kradzież kart kredytowych, której dokonała, by sfinansować tranzycję. Burset jest postacią skomplikowaną, pokazującą sytuację osób transseksualnych w sposób zupełnie inny niż ten, do którego przyzwyczaiła nas popkultura. Serialowa Sophia, jeszcze na wolności i będąc mężczyzną, pracowała jako strażak w Nowym Jorku. Widzowie poznają ją już za kratami, w kobiecym więzieniu. Ma żonę, w której jest bardzo zakochana oraz syna. Relacja z żoną jest trudna, ale jeszcze trudniejsza – z synem, który nie akceptuje transpłciowości ojca i buntuje się przeciw niemu. Widzowie towarzyszą Burset również w walce o dostęp do hormonów, które ze względu na zmiany w więzieniu zostały jej ograniczone. Jest to postać, której się kibicuje, da się lubić i można się z nią identyfikować. Sophia została nazwana przez tygodnik „Time” „najbardziej dynamiczną transseksualną postacią w historii”. Dzięki retrospekcjom poznajemy całą historię przemiany Burset. Sophię, jeszcze jako mężczyznę w serialu gra brat bliźniak Laverne – muzyk M Lamar.

Po otrzymaniu przez aktorkę nominacji Sarah Kate Ellis, przewodnicząca GLAAD, organizacji LGBT monitorującej media, powiedziała: Dzisiejsze przesłanie dla niezliczonej liczby młodych osób trans brzmi: możecie być, kim jesteście i spełniać swe marzenia. Sukces Laverne to jasny przekaz, ze publiczność jest gotowa na więcej postaci trans w telewizji.

Na pytania o to, co najbardziej porusza ją w historii Sophii, Cox odpowiada: Historia jej rodziny. Ten strach przed rozczarowaniem ludzi, których się kocha. Sophia się zmaga – z jednej strony chce być sobą, z drugiej nie chce stracić i zawieść ludzi, których kocha.

Po występie w serialu „Orange is the new black” Cox wylądowała na okładce tygodnika „Time” a jej figura pojawiła się w muzeum fi gur woskowych Madame Tussauds. Była pierwszą transseksualną osobą w historii wyróżnioną w ten sposób. Wiele razy słyszałam, że nie odniosę sukcesu w mainstreamie, ponieważ jestem trans i ponieważ jestem czarnoskóra. A jednak tu jestem!

Cox często podkreśla, że równie ważna jak praca aktorki, jest dla niej działalność jako aktywistka. Piper Kiernan, autorka książki „Orange is the new black”, będącą podstawą serialu, sama była w więzieniu – jedną z jej współwięźniarek była osoba transseksualna. Jednak bardzo często takie osoby jak Sophia trafiają raczej do męskich więzień. To jest duży problem i jeszcze dużo walki przed nami, by go rozwiązać. Przykładem może być historia CeCe McDonald, transseksualnej kobiety, która została skazana na 41 miesięcy więzienia za zabójstwo w samoobronie podczas rasistowskiego i transfobicznego ataku. McDonald odsiaduje wyrok w męskim więzieniu. Laverne Cox jest producentką filmu dokumentalnego poświęconego CeCe.

Cox stała się „dyżurną” komentatorką spraw trans w mediach. To bardzo intensywne i trudne doświadczenie, reprezentować niejako całą nasza społeczność – przyznaje. Jednak podkreśla, że zawsze frustrował ją sposób opowiadania historii osób transseksualnych w mediach. Teraz ma szansę to zmieniać, zabierając głos. W rozmowach z mediami przytacza statystyki mówiące np. że 92% Amerykanów twierdzi, że nigdy nie spotkały osoby transeksualnej: Ludzi niepokoi transseksualność, ponieważ wychowali się w świecie dwubiegunowym: mężczyzn i kobiet, penisów i wagin. Jesteś w jednej grupie albo drugiej. Jednak jeśli spojrzy się na tradycje panujące kiedyś w USA lub hidżrę w Indiach, kultury religijne na całym świecie miewają cztery lub pięć płci. Kolonializm to zmienił. Nie dotyczył jedynie dominacji białych, ale również dwubiegunowości płci – tłumaczy.

Nie rozmawiam publicznie o narządach

Szerokim echem odbił się szczególnie jeden występ Laverne. Razem z Carmen Carrerą wystąpiła w talk show Karie Couric. Po niestosownym pytaniu prowadzącej do Carrery „Twoje narządy intymne są teraz inne, czyż nie?” Cox zripostowała, że skupienie się tylko na kwestii operacji uprzedmiotawia osoby transseksualne i zabiera przestrzeń bardziej znaczącej dyskusji. Nigdy nie dzieliłam się medycznymi detalami mojej przemiany, więc ludzie zakładają, że przeszłam wszystkie operacje. Lata temu marzyłam o bardzo inwazyjnych operacjach plastycznych, które sprawiłyby, że moja twarz byłaby bardziej kobieca. Teraz, kiedy stać mnie na ich przeprowadzenie, już ich nie potrzebuję. Jestem szczęśliwa, że to jest twarz, którą dał mi Bóg. Jest niedoskonała.

Dlaczego tak mało jest kompleksowych historii osób trans w mediach? Oglądam dużo telewizji. Chodzę do kina. I chcę widzieć w nich siebie. Chcę włączyć telewizję i widzieć ludzi, którzy wyglądają, jak ja i mają podobne doświadczenia. Uważam, że osoby transseksualne na to zasługują. Jak każdy. Powinniśmy mieć reprezentantów, którzy pokażą złożoność naszych doświadczeń, uczłowieczą nas dla reszty społeczeństwa. To że jestem czarna i transseksualna nie znaczy, że jestem odbiorcą innej kultury niż reszta społeczeństwa.

Cox szczególnie krytykuje pokazywanie osób transeksualnych głownie jako pracowników/czek seks biznesu. W przeszłości sama wcieliła się aż siedmiokrotnie w filmowe role prostytutek, jednak teraz zwykle odmawia tego typu propozycji. Prawda jest taka, że są transseksualne kobiety pracujące w seks biznesie. W Indiach taka praca to jedyna opcja dla ludzi jak ja. Wielu pracodawców nie chce zatrudniać osób transseksualnych. Rozwija się jednak zapotrzebowanie w branży pornograficznej na takie aktorki… To bardzo skomplikowany temat. Z jednej strony ludzie nie chcą zatrudniać osób transseksualnych w biurach, czy nawet w Starbucksie. Jednak łatwo jest znaleźć pracę za setki dolarów w seks biznesie, czy w filmach pornograficznych. Opowiadając historię osób transseksualnych trzeba pokazać te wszystkie niuanse. Dlatego teraz bardzo starannie dobieram role. Nie chcę podtrzymywać mitów krążących wokół trans.

W tym roku zobaczymy Laverne w kultowej roli doktora Frank-N-Furtera w nowej ekranizacji musicalu „Rocky Horror Picture Show”.

 

***

Artykuł w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce.

This article was funded in part by a grant from the United States Department of State. The opinions, fi ndings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily refl ect those of the United States Department of State.

 

Tekst z nr 60/1-2 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Boom na teeski

Dwie transseksualne kobiety, Natali Farrah i Sylwia, opowiadają o swojej pracy, czyli o uprawianiu seksu za pieniądze

 

Foto: Grzegorz Banaszak

 

Tekst: Izabela Jąderek

Praca seksualna to też praca. Sex working osób transseksualnych nie jest w Polsce niczym nowym, ale niewątpliwie zaczyna wychodzić z podziemia. Do gabinetów psychologicznych coraz częściej trafiają transseksualne kobiety („teeski”) uprawiające komercyjny seks. Coraz częściej odwiedzają także mój gabinet*. Obserwując ich rozterki wynikające z tego rodzaju pracy oraz jej powszechnej nieakceptacji, a także bardzo złej sytuacji osób trans na rynku pracy, postanawiam bliżej przyjrzeć się zjawisku sex workingu wśród nich oraz postawom, jakie reprezentują.

Nie oceniamy. Pomagamy

Zainteresowanie sytuacją społeczną osób transpłciowych w kontekście podejmowania przez nie komercyjnych zachowań seksualnych rozpoczęło się w USA w wyniku badań nad zakażeniami wirusem HIV wśród osób prostytuujących się. Wyróżniono wtedy trzy grupy: kobiety, mężczyzn i właśnie osoby transpłciowe. W 2008 r. statystyki wskazały, że około 28 proc. przebadanych transseksualnych sex workerek w USA było zakażonych tym wirusem. Do dziś głównym obszarem, który bada się w kontekście prostytucji osób transpłciowych, jest wirus HIV, jednak coraz częściej zwraca się uwagę na przyczyny podejmowania prostytucji przez tę grupę osób i wskazuje się wyraźnie na czynniki dyskryminacyjne: społeczne odrzucenie, brak akceptacji, brak dostępu do edukacji, pracy, a co za tym idzie – biedę, a czasem wręcz skrajne ubóstwo. Wyniki wielu badań są jednoznaczne: brak możliwości utrzymania się jest najczęstszym powodem do decyzji o prostytucji, dalej chęć zarobienia na operacje, które są nierefundowane w systemach opieki zdrowotnej wielu państw, jak również chęć podobania się i doświadczenia przyjemności seksualnej, która w tej grupie osób czasami jest możliwa jedynie poprzez komercyjną aktywność seksualną.

Dr Bilha Davidson-Arad i Ronit Leichtentritt wykazały smutną korelację pomiędzy transseksualnością a prostytucją, a raczej między społecznym odrzuceniem ze względu na transseksualność a prostytucją. Badaczki przestudiowały wiele historii „teesek” uprawiających seks za pieniądze. Nieustannie pojawiał się w nich motyw braku akceptacji i ucieczki. Doprowadził on respondentki do zrozumienia własnych decyzji, gdzie prostytucja stawała się jedyną opcją zarabiania na życie. Wyniki badania jednoznacznie zatem wskazały, że społecznie zjawiska transseksualności i prostytucji są ze sobą nierozerwalnie złączone.

W Polsce do tej pory nie badano komercyjnej pracy seksualnej osób transseksualnych – mówi Edyta Baker, rzecznik prasowy Fundacji Trans-Fuzja działającej na rzecz osób transpłciowych. Z naszych doświadczeń wynika, że wiele osób transseksualnych robi to, bo musi. Ale są także takie osoby, które robią to, bo chcą. Wolelibyśmy, by nikt nigdy nie musiał zarabiać własnym ciałem, dlatego że nie może inaczej. Jednak uznajemy także, że osoby chcące w ten sposób zarabiać, mają do tego pełne prawo, a w tym, co robią, nie ma nic złego. Nie odwodzimy nikogo, kto chce to robić, ale pomożemy każdemu, kto chce z tym skończyć – dodaje.

Nawet 10 tys. dziennie

Natali Farrah ma 22 lata i od dwóch lat uprawia seks za pieniądze. Gdy ją pytam, jak by zdefiniowała to, czym się zajmuje, uśmiecha się i odpowiada, że dla niej to zabawa i po prostu przygoda, która daje jej także bezpieczeństwo ekonomiczne.

Natali poznałam przy okazji Wyborów Miss Trans organizowanych rokrocznie przez Fundację Trans-Fuzja, wydarzenia, które ma celu oswajanie społeczeństwa z tematem transpłciowości i które pokazuje, że osoby transpłciowe żyją w społeczeństwie i jak każdy obywatel, mają prawo się bawić. Do tego jednak potrzebują akceptacji, poczucia przynależności i wsparcia ze strony znaczących osób.

Natali ma szczęście. Otwarcie mówi, czym się zajmuje, opowiada o sobie, udziela wywiadów, materiały o niej przedstawiała też telewizja. Nigdy nie doświadczyła niechęci, nienawiści, czy jakiejkolwiek przemocy ze względu na swoją transpłciowość. Ma akceptującą rodzinę, grono oddanych przyjaciół, realizuje swoje pasje. Podkreśla, że wie, że jest w mniejszości i że nie każda osoba, która czuje, że jej poczucie własnej płci odbiega od tego, na co wskazuje metryka urodzenia, może z tak dużą łatwością spełniać swoje marzenia. To właśnie dlatego Natali postanowiła ufundować nagrody dla laureatek Wyborów Miss Trans. Cieszy się, że część tego, co zarabia, może przeznaczyć na pomoc dla tych osób transpłciowych, które żyją w ukryciu lub nie mają takich możliwości, jak ona.

W zupełnie innej sytuacji jest Sylwia. Znamy się prywatnie, ale prosi mnie, aby przedstawić ją innym imieniem i zapewnić maksimum anonimowości. Z przemocą fizyczną i psychiczną miała już do czynienia wielokrotnie. Z domu rodzinnego musiała wyjechać, bo rodzice i najbliższe otoczenie nie potrafiło zrozumieć i zaakceptować jej tożsamości. Po przyjeździe do Warszawy przez jakiś czas pracowała, ale z dnia na dzień tę pracę straciła i została bez środków do życia.

Sylwia swoim ciałem pracowała kilka miesięcy. Jednocześnie szukała innych form zatrudnienia, ale i była świadoma, że jeśli nie zarobi, to wyląduje na ulicy. Przyznaje, że samo podjęcie decyzji nie było dla niej trudne. Podeszłam do tej pracy, jak do każdej innej: profesjonalnie i bez wstydu – podkreśla. Klientów szukała wszystkimi dostępnymi sposobami. Chodziła na Dworzec Centralny, gdzie bardzo często zaczepiali ją mężczyźni. Na miejscu „ugadywała stawkę”, szła do domu przygotować się i po godzinie spotykała się w wyznaczonym miejscu. Chętne na seks osoby poznawała również na czatach i seksportalach – tam zapotrzebowanie jest największe.

Sylwia jest otwarta, z łatwością mówi o szczegółach. Kilkukrotnie podkreśla, że na rynku jest „boom na teeski”. Tak wielki, że dziennie można zarobić nawet 10 tys. zł. Otwieram oczy ze zdziwienia i szybko przeliczam: jeśli się pracuje cały tydzień, można zarobić 70 tys. zł. Ona sama, co prawda, się na to nie zdecydowała, ale jej przyjaciółka jeździ po całej Polsce do zainteresowanych nią klientów. Sylwia podkreśla, że właśnie ze względu na olbrzymie zarobki, większości dziewczyn tak trudno jest zrezygnować, bo świadomie odkładają na operacje, które są bardzo kosztowne. Operacja ma być jak najlepsza, więc dziewczyny myślą o wyjeździe za granicę.

To prawda, od osób, które przychodzą do mnie do gabinetu, słyszę, że w Polsce operacje często się nie udają, jest mnóstwo powikłań, narządy nie spełniają swoich funkcji, a poprawki nie gwarantują sprawności. Nie chodzi tu tylko o jakość i sprawność seksualną, ale przede wszystkim o komfort w codziennym funkcjonowaniu.

Heterycy chcą być pasywni

Ciekawi mnie ten boom na teeski. Klienci płacą mi za to, aby zostać zdominowanym. To w zdecydowanej większości mężczyźni deklarujący się jako heteroseksualni. Z klasy średniej lub bardzo bogaci. W kontaktach z transkobietami chcą być zawsze pasywni i ta rola im najbardziej odpowiada – wyjaśnia Sylwia. Wspomina jeszcze o kryptogejach, którzy decydują się na seks z transkobietą, bo przede wszystkim chcą sprawdzić, jakie swoje granice mogą w seksie przekroczyć. Kobiety, jeśli się trafiają, to fetyszystki, które szukają kogoś, przy kim będą mogły poczuć się jak małe dziewczynki.

Natali ma podobne zdanie, co Sylwia. Boom na teeski jest, ale tylko na te prawdziwe. Mężczyźni panicznie boją się przebranych facetów i muszą czuć, że uprawiają seks z kobietą. A wiedzę na temat transkobiet już mają, doskonale umieją je odróżnić od zwykłego faceta przebranego za kobietę. Klienci Natali są zwykle majętni, podróżują po świecie, często do Tajlandii, gdzie transseksualnych prostytutek nie brakuje, a doświadczenie stamtąd chcą przenieść znacznie bliżej.

Zarówno Sylwia, jak i Natali, podkreślają, że niezależnie od płci, większość klientów chce zrealizować swoje największe fantazje. Pomimo że przed seksem rozmawiają o granicach, na co każda ze stron może i chce sobie pozwolić, to często zdarzało się, że Sylwia przerywała aktywność, bo realizacja fantazji wymykała się spod kontroli. Wiązanie, sprowadzenie do roli zwierzątka domowego, chęć całkowitego upodlenia to potrzeby najczęściej wymieniane przez klientów. Sylwia podkreśla, że gdyby dziś wróciła do zawodu, mogłaby zarobić za jedno spotkanie nawet 5 tys. zł. Tyle kilka tygodni temu zaproponowała jej zupełnie nowa osoba.

Adrenalina i przymus

Natali w tym zawodzie ceni sobie adrenalinę. Bawi się, spełnia swoje potrzeby seksualne, a przy okazji może na tym zarobić. Ale pieniądze nie są dla niej najważniejsze – to dodatek. Zaznacza, że to ona wyznacza granice i decyduje, kiedy się spotka. A robi to wtedy, kiedy ma ochotę. Wybiera sobie klientów, najczęściej dwóch dziennie, ale za wyższą cenę. Mnie się płaci za czas. Są klienci, którzy chcą mnie na godzinę, inni potrzebują mojego towarzystwa na kolację, kolejni chcą porozmawiać. No i oczywiście są też tacy, którzy będą realizować się seksualnie – wyjaśnia.

Natali podkreśla, że 98 proc. osób, które do niej przychodzą, to heteroseksualni mężczyźni, a reszta to małżeństwa, które chcą spróbować czegoś nowego. Kobiety jej się nie zdarzały. Od razu zaznacza, że w seksie jest wyłącznie stroną aktywną i nie przyjmuje nikogo, kto chciałby ją zdominować. Napisała o tym na seksportalu gdzie ma swoją wizytówkę.

Pytam o małżeństwa. Najczęściej żona przez poł godziny patrzy, jak uprawiam seks z jej mężem, a potem dołącza – mówi. A po chwili uśmiecha się i dodaje: Choć raz jeden klient mi doniósł, że po naszym spotkaniu jego żona wniosła o rozwód. Chciała ten seks zobaczyć, ale po wszystkim nie dała sobie z tym rady. Pytam o badania. Robi je regularnie, co miesiąc, półtora. Nigdy się niczym nie zakaziła. Przed seksem prosi klienta, aby się odświeżył, a sam seks jest zawsze w prezerwatywie. Rękawiczek i chusteczek nie używa. Zdarzyło jej się, że w drzwiach paru osobom odmówiła. Nie wie dlaczego. Intuicyjnie. Coś było nie tak i nie chciałam ryzykować – mówi. Kręci głową, kiedy pytam o niebezpieczeństwo fizyczne: Nigdy mi się to nie zdarzyło.

Pracuje w wynajętym do tego celu mieszkaniu. Pieniądze zbiera, jest oszczędna, regularnie widuje się z rodziną i przyjaciółmi. Obecnie pracuje nad swoją debiutancką płytą, z której pierwszego singla „Inni” będzie można już wkrótce posłuchać. To jej główna pasja – śpiewanie. A jeśli znajduje chwilę, to się spotyka.

Wielokrotnie pomagała koleżankom, sprowadzała je do Warszawy, załatwiała mieszkanie, ale – jak mówi – one to wykorzystywały. Niczego w życiu nie żałuje. Ma swojego stałego psychoterapeutę. Cały czas pomaga innym, głownie osobom transpłciowym, bo wie, jak na co dzień w naszym społeczeństwie jest im trudno. Nie wie, jak długo będzie jeszcze pracować w zawodzie. Pytam o związek, odpowiada, że nie potrzebuje. Zobowiązań nie szuka, na ten moment ma inne plany.

Pytam Sylwię, dlaczego zrezygnowała. Zamyśla się. Było to dla mnie ogromne obciążenie psychiczne. Czułam się brudna, brzydziłam się tych pieniędzy, nie chciałam ich i nie udawało mi się tego przepracować – odpowiada po chwili. Zaczęła nadużywać alkoholu, brzydziła się swojego ciała i swojej seksualności. Przyznaje, że przez ponad poł roku nie była w stanie wchodzić w żadne związki. Właśnie w tym czasie zrezygnowała całkowicie z kontaktów i relacji z mężczyznami – nie mogła zaakceptować, że traktują ją w jeden określony sposób. Zaznacza, że właśnie z tego powodu zaczęła się spotykać z kobietami. Mężczyźni cały czas do niej piszą i proponują seks. Kiedy się dowiadują, że jest w procesie korekty płci, proponują podwójne stawki – ich kręci to jeszcze bardziej, a ona, gdyby się zgodziła, w ciągu dwóch, trzech lat zarobiłaby na operację za granicą.

Pytam Sylwię, czy żałuje. Odpowiada, że nie, bo pozwoliło jej to przeżyć. Ale przyznaje, że do dziś miewa z tego powodu wyrzuty sumienia, czasem czuła się brudna i spędzała w wannie po kilka godzin dziennie. Mówi, że skalała swoje ciało. I prosi mnie, abym dodała, że przez to, jak funkcjonuje polskie prawo, jak osoby transpłciowe są postrzegane przez pracodawców, sex working nie jest wyborem, a zwyczajnym przymusem.

W tym całym wariactwie staram się normalnie żyć – mówi Natali na koniec naszej rozmowy. Jestem normalną osobą. Śpiewam, spotykam się z przyjaciółmi, bawię. Pewnie będą zdarzały się negatywne opinie na mój temat, ale ich po prostu nie będę brała pod uwagę.

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Spoko, Maks, nie ma problemu

Maksymilian Zaleski sam się do nas zgłosił. Powiedział, że jest transseksualnym chłopakiem, wyoutował się w szkole i reakcja była wzorowa. Chciałby tą drogą – przez „Replikę” – podziękować szkole. Zdaje sobie sprawę, że nie wszystkie osoby trans w naszym kraju mają tak komfortową sytuację

 

foto: Krystian Lipiec

 

Tekst: Mariusz Kurc

6 lutego Maks skończył 21 lat. Uczy się w ostatniej klasie Powiatowego Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego w Wieliczce, specjalizacja – hotelarstwo. Gdy dzwonię do niego, słyszę w słuchawce ładny męski głos. Spotykamy się, widzę uśmiechniętego chłopaka, który nie wygląda na swoje 21 lat, raczej na 17.

Mojej wychowawczyni powiedziałem w czerwcu, przed samym końcem zeszłego roku szkolnego. Powiedziałem, że mam diagnozę, jestem transseksualny, rodzice wiedzą, podczas wakacji zaczynam terapię hormonalną, potem czekają mnie operacje. Czuję się mężczyzną. Zapytałem, czy byłaby możliwość, by zwracała się do mnie męskim imieniem, które sobie wybrałem – Maks. Wychowawczyni nie tylko wszystko zrozumiała i zaakceptowała, ale też bardzo mi pomogła. Myślałem, że będę musiał rozmawiać też z innymi nauczycielami, dyrektorem, tymczasem ona za mnie to załatwiła. Na początku września sama powiedziała nauczycielom, którzy mnie uczą, a dyrektor – Radzie Pedagogicznej i, o ile mi wiadomo, przyjęto to ze zrozumieniem.

 Czekolada

Kiedy dowiedziała się jego klasa? Na pierwszej lekcji wychowawczej po wakacjach nasza pani przedstawiła jedną nową dziewczynę w klasie, a potem powiedziała: „Jest jeszcze ktoś, kogo już znacie, ale chciałby się wam przedstawić na nowo”. Wtedy wstałem i powiedziałem, że właśnie zacząłem terapię, czuję się chłopakiem i będę się przemieniał fizycznie w chłopaka. Bardzo bym prosił, byście zwracali się do mnie „Maks”, bo takie imię sobie wybrałem. Dodałem, że jeśli macie pytania, nawet takie, które mogą się wydać głupie czy niestosowne albo ze sfery intymnej, to pytajcie.

Zapanowała kompletna cisza. Trwała dłuższą chwilę, jakby czas stanął. Patrzyliśmy na siebie z wychowawczynią, co to dalej będzie. Nikt nawet nie szeptał. I w końcu jedna z koleżanek powiedziała: „Spoko, Maks, nie ma problemu”. I już. Wszyscy mnie zaakceptowali. Jedna koleżanka zadała pytanie, co mnie skłoniło do tej decyzji. Odpowiedziałem, że już nie mogłem wytrzymać dłużej jako dziewczyna, że był to dla mnie wielki problem, a chłopakiem czuję się od dawna. Powiedziałem, że jeśli ktoś wstydzi się zadać pytanie przy całej klasie, to może do mnie napisać na Facebooku. Ale nie było pytań.

Na Dzień Chłopaka, 30 września, dostałem, jak inni chłopcy w naszej klasie, czekoladę od dziewczyn. Nigdy jeszcze nie cieszyłem się tak z żadnej czekolady.

Wiadomość o mnie oczywiście szybko rozniosła się po całej szkole. Myślałem, że na przerwach na korytarzu mogą być jakieś śmiechy, docinki. Nic nie było. Stałem się znany, ale wytykania palcami nie ma. Raz przed szkołą podszedłem do grupki chłopaków poprosić o zapalniczkę. Jeden z nich rzucił: „Koleżanka prosi o zapalniczkę, ma ktoś?”, a drugi na to: „To już jest kolega”. „A, kolega, sorry, no tak”. Jest u nas nawet jeden chłopak, który chyba sympatyzuje z Młodzieżą Wszechpolską. Żadna przykrość mnie z jego strony nie spotkała. W ławce siedzę z tym samym kumplem, co przed coming outem. Gdy mówię: „to masz kumpla w porządku”, Maks od razu mnie poprawia: „Cała moja szkoła jest w porządku!” Nauczyciele i uczniowie mówią do mnie „Maks”. Czasem się mylą, bo np. na liście w szkolnym dzienniku nadal widnieję pod żeńskim imieniem – tego na razie nie mogę zmienić, dokumenty mam jeszcze na dziewczynę – ale zaraz się poprawiają. Są naprawdę super. Zresztą ja sam też czasem się mylę i mówię coś z żeńską końcówką. I co wtedy? Poprawiają mnie i razem się śmiejemy. Pierwszy raz z listą obecności był świetny. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, czy Rada Pedagogiczna już się dowiedziała i jaka była reakcja. Nauczycielka czyta listę na lekcji i nagle słyszę: „Maksymilian Zaleski?”. Pomyślałem „Łooooł!!!” i szybko powiedziałem „Obecny!”

Czy spodziewał się tak dobrego przyjęcia? Wychodziłem z założenia, że jeśli mnie nie zaakceptują, to trudno. Wolę, by mnie nie akceptowali takiego, jakim jestem niż gdyby mnie akceptowali takiego, jakim nie jestem. Ale ja mam tak wspaniałą wychowawczynię, że po prostu innej opcji nie było.

Aż nie chce mi się wierzyć, że ze strony rówieśników nie spotkał go żaden hejt. Naciskany, Maks mówi o jednym zdarzeniu. Na imprezie sylwestrowej jeden gość dopytywał mnie, jak to jest zmieniać płeć. Powiedziałem, że nie wiem, jeszcze nie zmieniłem, a on się zaczął rzucać. Wytworzyła się niemiła atmosfera, ale moja dziewczyna Julia i inni zaraz się za mną wstawili. Podaliśmy sobie ręce na zgodę, a on próbował mi jeszcze wykręcić palec. Ale to był jedyny incydent. Mam chyba po prostu mnóstwo szczęścia. Pytam o głośną, niedawną sprawę Leelah Alcorn, transseksualnej nastolatki z USA. Leelah nie mogła znieść braku akceptacji rodziców, zostawiła w sieci pożegnalny list i rzuciła się pod ciężarówkę. Podpisałem się pod petycją, by na jej grobie było żeńskie imię. Wiem, przez jakie dramaty przechodzą osoby trans. Ja na szczęście mam akceptującą rodzinę, świetną dziewczynę i przyjaciół.

To jest cud

Kiedy postanowił, że robi tranzycję? W maju 2013 r. na Krecie. Miałem tam trzymiesięczną praktykę zawodową. Zacząłem prowadzić dziennik jako Maks. Jak wróciłem, to wyprowadziłem się z domu. Chciałem uciec, nie byłem jeszcze gotowy, by powiedzieć rodzicom. Z czego się utrzymywał? Z pieniędzy zarobionych na Krecie, z roznoszenia ulotek i starsza siostra mi pomagała. W październiku przyszło załamanie, przyjaciółka doradziła mi, bym wrócił do domu. Wróciłem. Ale z mamą porozmawiałem o tranzycji dopiero kilka miesięcy później, w marcu zeszłego roku. Przyjęła to spokojnie, może na początku nie zdawała sobie sprawy, jak ważne to jest, ale potem zrozumiała, tata też.

Starsza siostra? Mam dwie siostry – starszą i młodszą. Obie są wspierające. Młodsza chodzi ze mną nawet na zajęcia grupy wsparcia do Trans-Fuzji. I jeszcze mam brata, który teraz ma 11 lat. Bratu też musiałeś powiedzieć, to musiało być chyba trudne – zauważam. Pojechaliśmy na wycieczkę rowerową i spokojnie mu wszystko wyjaśniłem. Jego reakcja była po prostu rewelacyjna. Mam bardzo mądrego brata – zapisz to. Wiesz, on żył w przekonaniu, że jest tym rodzynkiem z trzema starszymi siostrami. Powiedział: „Przecież ja zawsze marzyłem, by mieć starszego brata. To jest cud!”.

Lalki i sukienki

Czy pamięta, kiedy dowiedział się, że istnieje coś takiego, jak transseksualizm? No właśnie nie pamiętam. Na pewno przed Kretą. Zawsze wiedziałem, że jestem inny, ale kiedy dowiedziałem się o nazwie „transseksualizm” – nie wiem. Odkąd sięgam pamięcią, nienawidziłem nosić sukienek. Mama kazała mi je zakładać, a ja płakałem. W przedszkolu, jak były bitwy pomiędzy chłopakami a dziewczynami, to zawsze walczyłem z chłopakami przeciwko dziewczynom, Musieli na mnie czekać, bo dłużej wiązałem sznurówki, ale czekali. Gdy któregoś roku pod choinkę dostałem od babci lalkę, to się rozpłakałem, bo nie wiedziałem, jak bawić się lalkami – bałem się, że babcia to odkryje i sprawię jej przykrość. W podstawówce myślałem o sobie jako o „dziewczynie innej niż wszystkie”. Miałem plan, że jak dorosnę, to kupię sobie ciuchy chłopaka, będę się przebierał i będzie dobrze. Potem zrozumiałem, że tak się nie da, sama cielesność też jest ważna.

Od zawsze podobały mi się dziewczyny. Próbowałem być z chłopakiem – pomyłka. Pierwszy raz zakochałem się w dziewczynie, jak miałem 7 lat. Pojechałem z rodziną na komunię kuzyna i tam była taka jego koleżanka… W pierwszej klasie gimnazjum miałem dziewczynę bardzo długo, kilka miesięcy – to długo, jak na 13 lat, nie? Wtedy znajomi powiedzieli mi, że jestem lesbijką. Lesbijką? OK, no to jestem lesbijką. To było katolickie gimnazjum, trzeba było nosić jednakowe stroje – chłopcy mundurki, dziewczynki – spódnice. Koszmar. Unikałem tych spódnic, jak mogłem. Dostawałem uwagi do dzienniczka. Stopniowo czułem się coraz gorzej. Musiałem się zachowywać tak, jak ode mnie oczekiwano, a nie tak, jakbym chciał. Ciągła kontrola. W końcu wylądowałem u psychologa, który od razu stwierdził, że mam fobię społeczną.

Na czym ona polegała? Byłem więcej niż odludkiem. Zawsze cichy, byle tylko nie wejść nikomu w drogę, bardzo trudno nawiązywałem kontakty z ludźmi. Słucham zaskoczony. Znamy się ledwo co, ale Maks wydaje mi się sympatycznym, komunikatywnym gościem. Ani śladu stresu czy nieśmiałości. Czasem czułem się tak źle, że po prostu nagle wybiegałem z klasy, bo myślałem, że zwariuję. Albo już w drodze do szkoły się zaczynało, w autobusie. Trząsłem się, pociłem, przyspieszona akcja serca. Wysiadałem na najbliższym przystanku i nie byłem w stanie dotrzeć do szkoły. Łapałem nieobecności.

To dlatego kończy szkolę rok później? Tak, drugą klasę powtarzałem. Rodzice postanowili mnie przenieść do innej szkoły, żebym zmienił otoczenie. Tak trafiłem do technikum w Wieliczce, wcześniej chodziłem do szkoły w Krakowie, gdzie mieszkam.

Nie bać się

Jak ma przebiegać cały proces tranzycji? Diagnozę transseksualności dostałem niemal od ręki. Od 17-ego roku życia chodzę do psychologa, on wszystko wie. Potem jeszcze miałem mnóstwo testów, jak ja je nazywam, „na płeć”. Ponoć z nich można wyczytać, czy rozwiązywał mężczyzna czy kobieta. U mnie wyszło, że mężczyzna. Od 23 sierpnia biorę zastrzyki hormonalne. Raz na 10 dni i tak już będzie do końca życia. Pierwszą operację, mastektomię, mam mieć po wakacjach. Jak tylko uzbieram kasę, bo to jest nierefundowane, niestety. Boisz się? – pytam. Bólu się boję tylko. Po tej pierwszej operacji, gdy zmiana jest już uważana za nieodwracalną, będę mógł się starać o dokumenty na mężczyznę. Te prawne sprawy to jest hardkor. Muszę złożyć pozew do sądu przeciwko moim własnym rodzicom o zmianę wpisu w akcie urodzenia – na mężczyznę. To jest takie okropne, przecież oni nie są niczemu winni! A nie ma innej drogi, jak tylko ich pozywając.

Prawnej zmiany płci nie reguluje w Polsce żadna ustawa. Absurdalna procedura pozywania własnych rodziców wynika z wyroku Sądu Najwyższego z 1995 r. Posłanka Anna Grodzka przygotowała projekt ustawy o uzgodnieniu płci. Utknął w komisji sejmowej. Pytam Maksa o Annę Grodzką. Rzuca krótko: Anna Grodzka jest kobietą, nie wgłębiam się (śmiech). Na Facebooku znalazł krakowski oddział Trans-Fuzji, fundacji, której Grodzka jest współzałożycielką. Poszedł na konsultację indywidualną, a potem zapisał się na zajęcia grupy wsparcia Trans-Fuzji. Jest spoko. Jest kilku chłopaków takich, jak ja, młodych i przed tranzycją. Co by powiedział innym osobom trans? Najtrudniej jest o tym powiedzieć – a to już za mną. Trzeba być pewnym siebie i nie bać się. Z jednym kumplem było tak, że próbowałem mu powiedzieć tak trochę naokoło. „Wiesz, miałem testy i mi wyszło, że jestem facetem”. Co? Jakie testy? Nie zrozumiał, o co mi chodzi. Nie można się zasłaniać testami. Więc krótko: zaczynam terapię hormonalną, czuję się facetem, jestem facetem. Koniec. I od razu inna rozmowa.

 

Tekst z nr 54/2-4 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Grodzka na Wiejskiej

Z posłanką Anną Grodzką, pierwszą osobą transseksualną w polskim parlamencie, rozmawia Wiktor Dynarski

 

foto: Dagmara Molga

 

Anię Grodzką poznałem na forum internetowym, na którym przerzucaliśmy się pomysłami na temat zmiany sytuacji osób transpłciowych i interseksualnych w Polsce. Potem zaczęliśmy realną współpracę – ona została prezeską, a ja wiceprezesem Fundacji Trans-Fuzja. Razem planowaliśmy strategię działania, szczególnie kwestię widzialności w polityce. Żartowaliśmy, że zaczniemy od wejścia do Sejmu – tak bardzo Sejm wydawał nam się nierealny. To było 3 lata temu.

Artykuł o tobie widziałem niedawno nawet w internetowym wydaniu chińskiej gazety.

Od kiedy się dostałam do parlamentu, nie mogę się opędzić od mediów.

Dziwisz się? Przecież jesteś pierwszą w Polsce transparlamentarzystką!

Ale nie pierwszą na świecie, więc mogliby się do tego już trochę przyzwyczaić… Chociaż w sumie masz rację, zrobiła się z tego sensacja i w zasadzie tak miało być. Jednym z powodów, dla których kandydowałam w wyborach, było zwrócenie uwagi mediów na transpłciowość, więc cel osiągnęłam.

 Powiedziałbym, że nawet więcej.

Szczerze powiedziawszy, nie byłam pewna, czy się dostanę. Nie miałam nawet pojęcia, czy chcę kandydować. Pamiętam, że kiedy zgłosili się do mnie ludzie z Ruchu Palikota, pierwsze, co zrobiłam, to zaczęłam obdzwaniać przyjaciół i pytać, czy naprawdę warto.

Wszyscy jednomyślnie polecali?

Tak, chociaż ostrzegali mnie przed ewentualnymi konsekwencjami. Oczywiste było, że wystartuję jako osoba trans, więc w moją kandydaturę wpisany był polityczny coming out. Polityczny, bo coming out jako taki wykonywałam już niejednokrotnie, zresztą działam w Trans-Fuzji, a to już samo w sobie jest przecież wyjściem z szafy. Z nim wiążą się różne prywatne sprawy, których media, wiadomo, uczepiły się, jeszcze zanim ogłoszono mnie posłanką. Staram się to wciąż przepracowywać. Nigdy nie wiadomo, co komu przyjdzie do głowy.

Zapewniam cię, że ten wywiad będzie merytoryczny.

Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy.

Wspomniałaś, że to Ruch Palikota zgłosił się do ciebie. Rozpoznali w tobie materiał na kandydatkę?

Zgłosili się, owszem, ale nie znikąd. Współpracę z Ruchem zaczęłam całkiem niedawno – jakiś rok temu zostałam zaproszona na spotkanie, w którym brał również udział Janusz Palikot. Próbowaliśmy tam zdefiniować problemy, których nie poruszało się do tej pory zbyt często w polskiej polityce, problemy dyskryminacji i wykluczenia, potrzebę ustawy o związkach partnerskich i o określaniu płci. Jako prezeska fundacji Trans-Fuzja opisałam sytuację osób trans w Polsce – dyskryminację, niezauważalność, problemy z dostępem do służby zdrowia, no i przede wszystkim kwestię określania płci, zwłaszcza jeśli chodzi o procedury diagnostyczne oraz sądowe. Janusza Palikota bardzo to zainteresowało i niedługo potem, myślę, że także pod wpływem Kapsydy Kobro, prezeski Stowarzyszenia Ruch Poparcia Palikota, zdecydował się włączyć postulat stworzenia regulacji prawnej dotyczącej korekty płci do programu partii.

A stąd już w zasadzie niedaleko do twojej kandydatury.

Nie wiem, czy aż tak „niedaleko”. Przecież zaproponowali mi Kraków jako miejsce startu. Nie mam nic złego na myśli, bardzo lubię Kraków, ale do głowy by mi nie przyszło, że będę w stanie przekonać niemalże 20 000 ludzi z Krakowa, o którym mówi się, że jest jednym z najbardziej konserwatywnych miast w Polsce, żeby oddali na mnie swój głos.

Otóż to! Jak to zrobiłaś?

Dzięki wspaniałym ludziom. Lalka Podobińska, która była ze mną podczas całej kampanii, praktycznie ją niemalże w całości poprowadziła, była w stanie zwerbować armię wolontariuszy, którzy poświęcili mnóstwo czasu i energii, żebym odniosła sukces. Rozdawaliśmy ulotki, rozklejaliśmy plakaty i pojawialiśmy się na debatach. Kilkanaście osób towarzyszyło mi podczas pikiety „Kraków laicki nie katolicki”. Było dla mnie bardzo cenne, że poparli mnie również krakowscy artyści. Pod apelem poparcia Anny Grodzkiej podpisało się 100 osób ze środowisk twórczych. Zrobili nawet znaczki z napisem „Grodzka na Wiejską!”.

Postawiłaś zatem na bezpośredni kontakt, a nie spoglądanie na ewentualnych wyborców z billboardów?

Postanowiłam nie przesadzać z kampanią wizerunkową. Zresztą nie miałam na nią pieniędzy. Liczył się przede wszystkim kontakt z ludźmi i internet. Billboardy nie wchodziły w grę, ta forma kampanii to według mnie obciach. Chciałam, żeby ludzie zobaczyli prawdziwą osobę. Dlatego też nie skupiłam się tylko i wyłącznie na sprawach trans. W kampanii mówiłam o tym, co jest dla mnie ważne i ważne dla ludzi, którzy dostrzegają pustkę dotychczasowej polityki. Debatowaliśmy o podatkach, problematyce równości płci, związkach partnerskich, ekologii – sądzę, że pokazałam się wyborcom jako człowiek z całym zestawem poglądów. Nie chciałam być postrzegana, bo taka nie jestem, jako polityczka jednego problemu, mimo że sprawy transowe i szerzej – kwestie LGBT, zawsze będą mi najbliższe.

Sądzisz, że w tej kadencji Sejmu będzie czas na to, aby sprawy transowe w ogóle zaistniały?

Mam taką nadzieję i na pewno będę poruszała ten temat przy każdej okazji. W tej chwili jest mi ciężko powiedzieć, co realnie mogę zrobić. Na pewno pierwsze miesiące w Sejmie spędzę na budowaniu sojuszy, bo bez nich ani rusz.

Wiesz już, gdzie możesz poszukiwać sojuszników?

Roberta Biedronia szukać nie muszę, on już jest sojusznikiem (śmiech). Na pewno zacznę w klubie poselskim Ruchu, a później poszukam dalej.

Jak się czujesz w Ruchu? Musisz „poszukiwać sojuszy” – czy to znaczy, że nie wszyscy są otwarci na sprawy trans?

Ruch Palikota, jak każda grupa, jest zróżnicowany pod wieloma względami, światopoglądowo trochę też. Nie mogę powiedzieć, że spotykałam się z bezpośrednią transfobią, ale nie oznacza to, że każdy przyjmował mnie bez żadnych problemów. Tak jak w przypadku samej kampanii, musiałam przekonywać członkinie i członków Ruchu o swojej kandydaturze. To już jest chyba wpisane w życie osoby przychodzącej z organizacji pozarządowej do polityki. Musisz pokazać, że zależy ci na czymś więcej niż tylko na tym, o co walczyłaś, działając w trzecim sektorze. Działając w polityce, osoby LGBT nie powinny ograniczać się do problematyki osób LGBT. Powinniśmy działać w imieniu szerszych grup społecznych, innych dyskryminowanych i wykluczonych. Tylko wtedy mamy szansę uzyskania poparcia szerszych grup społecznych – także dla problemów środowiska LGBT. My wszyscy po pierwsze jesteśmy obywatelami i ludźmi, po drugie działaczami LGBT.

A na co, jak sądzisz, już jest czas?

Na podnoszenie kwestii transpłciowości wszędzie tam, gdzie to możliwe. I to nie tylko na poziomie lokalnym, lecz także międzynarodowym. Będę mieć możliwość spotykania się z transaktywistami z innych krajów i im w jakiś sposób pomóc. Najbardziej jednak zależy mi na realnych zmianach w Polsce.

Jakie są twoje priorytety, jeśli chodzi o polską społeczność trans?

Po pierwsze i najważniejsze – zmiana prawa dotyczącego procedury określania płci. I to nie tylko w kwestii osób trans, lecz także interseksualnych. Chciałabym, żeby prawo zakazało wykonywania operacji na noworodkach, które według lekarzy mają „nieidentyfikowalne” genitalia. Chciałabym, żeby każdy człowiek mógł decydować o swojej płciowości. Czy dotyczy to jedynie zmiany imienia, oznaczenia płci w dokumentach, czy niezbędnych zmian w ciele. Dobrze byłoby też zastanowić się, jak przeciwdziałać patologizacji zjawiska transpłciowości. Najwyższy czas na tę dyskusję językiem praw człowieka, a nie medycyny.

A kwestie rodzinne? Da się coś z tym zrobić?

Uważam, że potrzebne jest wprowadzenie kompleksowego prawa regulującego kwestię określania płci, które dotykałoby również kwestii rodzinnych, szczególnie rodzicielstwa i związków. Trans-Fuzja wielokrotnie otrzymywała pytania od osób trans, czy przejście przez proces korekty płci prawnej nie wpłynie na ich prawa rodzicielskie. Niestety, wciąż możemy tylko rozkładać ręce. Prawo źle opisuje tę sytuację. Problemem dla osób transseksualnych jest także brak instytucji związków partnerskich. Przy korekcie płci procedura wymaga rozwodu od osoby w związku małżeńskim, małżeństwa jednopłciowe w Polsce nie istnieją. Co wcale nie oznacza, że wszystkie związki osób transpłciowych faktycznie się rozpadają.

Może się nie rozpadają, ale w oczach państwa nie mają prawnej racji bytu.

I właśnie m.in. dlatego wspieram inicjatywę o związkach partnerskich.

Pamiętasz naszą dyskusję na temat transpłciowości w polityce sprzed kilku lat?

Pamiętam. Zastanawialiśmy się, jak to możliwe, że we Włoszech, tak strasznie katolickim kraju, Vladimir Luxuria dostała się do parlamentu. Zwłaszcza, że Włochy przodują w ilości zgłaszanych przestępstw na tle transfobicznym.

A jednak im się udało. I nam też. Wystarczy odrobina wiary?

Nie wolno mówić pas, kiedy jest szansa. Najważniejsze, że są ludzie, którzy wierzą, że to, co robisz, ma sens. Wielu nie ogranicza się do poparcia w głosowaniu. Pomogą – bo wiedzą, że ewentualny sukces jest NASZ. Chciałabym, żeby moi wyborcy czuli, że mogą liczyć na to, że to, co głosiłam do tej pory, także i teraz będzie dla mnie ważne. Jednak nie jestem wyłącznie ambasadorką praw trans, inter czy LGB. Głosowało na mnie wiele osób, które oczekują znacznie szerszego przełomu. Przełomu w polityce i ludzkiej świadomości. Nowoczesnego, wrażliwego na sprawy społeczne państwa.

 

Tekst z nr 34/11-12 2011.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Dziewczynka tatusia

Z SYLVIĄ BAUDELAIRE, transpłciową raperką i sexworkerką, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

 

Foto: Emilia Oksentowicz/.kolektyw

 

Kim chciałaś zostać, jak dorośniesz?

Piosenkarką! Nie pamiętam, kiedy dokładnie pojawiło się to marzenie, ale odkąd pamiętam, wiedziałam, że w przyszłości będę robić muzykę. Jest to świetne narzędzie, dzięki któremu mogę wyrazić siebie na wiele sposobów – przez teksty, brzmienie, a także wizualnie: przez strój i oprawę graficzną. Na początku fascynowały mnie całujące się dziewczyny z zespołu t.A.T.u. Nawet przebierałam się za jedną z wokalistek, Lenę, i tańczyłam przed rodzicami. Następnie zakochałam się w pop-punkowej muzyce Avril Lavigne. Wokalistka do dziś jest moją największą inspiracją, a plakaty z nią zdobią ściany mojego pokoju.

Kiedy pomyślałaś o pracy seksualnej?

Zanim zrozumiałam, że chcę pracować jako pracownica seksualna, obejrzałam film „Galerianki” Katarzyny Rosłaniec. W nim bohaterki poznawały mężczyzn, którzy za seks kupowali im upominki. Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego ludzie widzą problem w tego typu pracy. Przecież pracownice seksualne nikogo nie krzywdzą. Jeśli jest to ich świadomy wybór i nie stoi za tym handel ludźmi oraz są pełnoletnie, wykonując ten zawód, nikomu nic do tego! Chociaż przez wiele lat moje myśli krążyły wokół pracy seksualnej, zmusiła mnie do niej sytuacja finansowa. Miałam 22 lata.

Jak zaczęłaś?

Było to jeszcze w Białymstoku, skąd pochodzę. Nie miałam kasy na zapłacenie raty, a zbliżał się koniec miesiąca. Już wcześniej wiedziałam o istnieniu portali erotycznych, na których mogłabym się ogłaszać. Weszłam na jeden i umówiłam się z totalnym randomem, starszym ode mnie o jakieś 20 lat. Po cichaczu podjechał po mnie na dworzec i wywiózł do lasu. Tam zrobiłam z nim, co miałam zrobić. Zarobiłam bardzo małe pieniądze, bo wtedy też nie byłam stanowczą osobą. Nie ogarniałam też, jak powinnam zachowywać się przy kliencie. Na początku większość osób pracujących seksualnie idzie na żywioł. Uczysz się na własnych błędach i od innych osób pracujących seksualnie.

Czego dowiedziałaś się od społeczności?

Najpierw przeglądałam facebookową grupę dla osób pracujących seksualnie. Później poznawałam osoby ze społeczności, która okazała się bardzo wspierająca. To takie prawdziwe sisterhood, siostrzeństwo. To od dziewczyn dowiedziałam się np., by zawsze brać od klienta pieniądze z góry. Czasami, jak zaczynasz, głupio jest ci już na początku poprosić o zapłatę. Zwłaszcza jeśli jesteś w jego lokum.

Jakie błędy nowicjuszki popełniałaś?

Na szczęście nigdy nie natrafiłam na problemy z zapłatą. Miałam jednak taką sytuację, kiedy typ przez telefon wydawał mi się w normalnym stanie, a gdy przyszedł, był pijany. Zaczął dziwnie się zachowywać, był dynamiczny, przekraczał moje granice. Z tego wszystkiego nie wzięłam pieniędzy z góry. Gdy kończył nam się czas, facet nalegał na dłuższą zabawę. Wkurwiłam się. Powiedziałam, że ma mi zapłacić, po czym wyrzuciłam go z mieszkania. Innym razem podczas analu klient zdjął gumkę, czego nie zauważyłam. Straumatyzowało mnie to wydarzenie, dlatego nie mam już seksu analnego w swojej ofercie. Jednak nie chcę rozgadywać się na te tematy. To fetyszyzowanie naszych traum. Nikt nie pyta o takie sytuacje osób, które pracują inaczej.

Czy w czasie dojrzewania, gdy oglądałaś „Galerianki” i zastanawiałaś się, jak to jest pracować seksualnie, kwestionowałaś już płeć przypisaną ci przy urodzeniu?

Od zawsze w głowie miałam obraz kobiety, kiedy myślałam o sobie w różnych sytuacjach. Wydaje mi się, że tłumiłam te emocje. Pamiętam, że jako nastoletnia osoba nosiłam dłuższe włosy. Byłam za to jechana przez randomowych gejów na różnych portalach LGBT+. Chciano, abym wyglądała najbardziej męsko jak się da. Wkurwiało mnie to, ale jednocześnie negatywnie nastawiało do osób trans i drag. Uważałam, że psują wizerunek niehetero społeczności. Teraz bardzo się tego wstydzę. Na szczęście doedukowałam się, gdy skończyłam liceum. Zaczęłam też kwestionować, czy jestem osobą cis. Może jestem niebinarna? A może trans? Pewnego dnia mama zapytała mnie: „Czujesz się kobietą?”. Z przerażeniem odpowiedziałam: „Nie!”. Zmiana myślenia przyszła wraz z Marszem Równości w Białymstoku w 2019 r. Nienawiść ludzi do społeczności LGBT+ wstrząsnęła mną na tyle, że postanowiłam przestać się ukrywać. Zrozumiałam, że nie mogę dłużej marnować życia, udając kogoś, kim nie jestem. Zrobiłam coming out przed moją mamą. Początkowo nie wzięła tego na poważnie, ale wreszcie mnie zaakceptowała. Z ojcem nie mam tak dobrego kontaktu, więc na razie dałam spokój. Zresztą mówienie wszystkim dookoła nie jest mi do niczego potrzebne.

Czy po coming oucie praca seksualna zaczęła wyglądać inaczej?

Przed coming outem miałam tylko dwa spotkania. Moja tranzycja społeczna dobiegła końca. W planach mam terapię hormonalną. Odkładam na nią pieniądze i czekam na spokojniejszy czas, aby się nią zająć. Nie mogę narzekać na brak zainteresowania klientów, bo praca seksualna to moje główne źródło dochodu, które pozwala mi żyć na dobrym poziomie. Mam jednak mniej ofert niż cis kobiety. One dostają poważne propozycje, nie tylko spotkań sponsorowanych, ale też np. wyjazdów na wakacje. Do mnie wpadają do lokum na zabawę, mam też sporo klientów na sekstelefonie. Jako osoby trans jesteśmy traktowane przez cis mężczyzn jako fetysz, coś egzotycznego, trochę jak nieludzie. Jesteśmy nowym doświadczeniem albo fantazją, o której wstydzą się powiedzieć żonie.

Jak się z tym masz?

Mam na to wyjebane. Klient przyjdzie na 20 minut i zaraz znika z mojego życia. Liczy się dla mnie zarobienie hajsu. Często faceciki chcą pierwszy raz dotknąć penisa innego niż swój. Najczęściej są niedoedukowani. Pytają: „A ty jesteś transpłciowa czy shemale?”. Jak trans, to myślą, że jestem transwestytą. Jak shemale, to „prawdziwą” kobietą z penisem. Dlatego tak musimy się reklamować, bo inaczej trudniej byłoby znaleźć klienta. Najczęściej przychodzą do mnie dresiarze, skinheadzi, napakowani kibole z tribalami na ramionach, którzy już przy wejściu muszą powiedzieć, że głosowali na Konfederację. Nie interesuje mnie to. Chcę tylko waszego hajsu.

Twój brand to „córeczka tatusia”, prawda?

Tak, przedstawiam estetykę lalek Barbie, Bratz, dużo we mnie stylu wspomnianej Avril Lavigne. Noszę pastelowe topy, plisowane spódniczki i koronkowe skarpetki. Jestem słodka, egzaltowana. Wchodzę w tę rolę, kiedy zaczynam pracować. Chociaż nie każdy z klientów chce bawić się w tatusia i córeczkę. Niektórzy przychodzą tylko po to, by im obciągnąć i tyle.

Czy to, jak patrzą na ciebie klienci, ma odzwierciedlenie w tym, jak nasze społeczeństwo postrzega osoby trans?

Z jednej strony społeczeństwo nas nienawidzi i jedzie po nas od góry do dołu. Z drugiej ma konkretne oczekiwania co do naszego wyglądu. Musimy nosić się „superkobieco” – kuse sukienki, mocny makijaż, najlepiej blond włosy. Na początku myślałam, że jaka jestem w pracy, taka muszę być w życiu prywatnym. Chciałam wszystkim udowodnić, że jestem kobietą. Bałam się, że ktoś pomyśli inaczej. Wszystko zmieniło się, kiedy rok temu przeniosłam się do Warszawy. Poznałam tutaj wiele osób trans i zrozumiałam, że nie ma reguł. Zaczęłam eksplorować swoją kobiecość.

W jaki sposób?

Zamiast ubierać się i zachowywać w sposób, jaki najbardziej podobałby się klientom i społeczeństwu, zaczynam nosić bardziej komfortowe ciuchy, jak bluzy i spodnie. Jeżeli nie chcę, nie jestem milutka, nie jestem lolitką. Wszystko zależy od mojego samopoczucia. W taki sposób stałam się sobą.

Za co lubisz swoją pracę?

Wychodzę z założenia, że nie trzeba lubić swojej pracy, by ją wykonywać. Praca seksualna może być po prostu dla mnie najlepszą opcją. Tak samo jak dla niektórych osób praca w McDonald’s. Sama lubię moją pracę, bo po prostu lubię seks. Uwielbiam wstać rano, włączyć muzyczkę i się odpierdolić. Później czekam na klienta jak burdelmama. Kocham czuć tę fantazję. Tym bardziej teraz, gdy mam własne, komfortowe lokum. Praca seksualna pozwala mi się utrzymać, choć muzyka pozostaje moim planem A.

Jesteś też raperką. Spełniasz swoje marzenia z dzieciństwa?

Tak! (śmiech) Piszę teksty i rapuję o własnych przeżyciach, o tym, co mnie triggeruje, wnerwia. O tym, że ludzie niesłusznie widzą w nas ofiary gwałtów. O tym, że osoby pracujące seksualnie są atakowane przez SWERF-y (ang. sex worker excluding radical feminists – przyp. red.), czyli pseudofeministki, które wykluczają pracę seksualną z feminizmu. A kobiety trans dodatkowo przez TERF-y, czyli pseudofeministki wykluczające kobiety transpłciowe. To nie jest feminizm! W mojej muzyce rozprawiam się z krytykami i krytyczkami sexworkingu. Mówię wprost o whorefobii, czyli nienawiści do pracownic seksualnych, o transfeminizmie, ale też o miłości.

Właśnie ukazuje się twoja nowa płyta zatytułowana „Dziewczynka tatusia”.

To dosłownie moja nazwa z jednego z portali erotycznych. Nie dość, że jest to mój brand, to także kink, który mnie najbardziej kręci. Dzięki tej płycie każdy będzie mógł mnie lepiej poznać. Dowiedzieć się, że niczego się nie boję. Przecież jestem trans kobietą. Na płycie właściwie głównie mówię o miłości. Czerpałam inspiracje z oldschoolowego rapu, indie, lo-fi i trapu. Chciałam stworzyć opowieść, pewien klimat. Ten album to romantyczny thriller.

Sylvia Baudelaire zaczęła pisać swoje kawałki w 2014 r. Jej debiutancki singiel „Amazing” miał premierę 17 września 2020 r. i został zauważony przez edytorów Apple Music oraz dodany do oficjalnej playlisty „GLITCH”. Na swoim koncie ma album kompilacyjny „Collection”, polityczny singiel „Patriarchat”. 17 czerwca ukazuje się jej album „Dziewczynka tatusia”. Już teraz można streamować single go promujące – „Ostatni raz”, „Cały świat” oraz „Suka jak ja”. W kwietniu 2021 r. Sylvia pojawiła się na albumie charytatywnym „Poland Has a Task” (wspierającym Strajk Kobiet, Aborcyjny Dream Team oraz Stop Bzdurom). Pojawiła się także w „K MAG”, „Vogue” oraz na cyfrowej okładce Poptown, a także zagrała cztery pierwsze koncerty – w Warszawie, Poznaniu oraz Lublinie. W tym roku ukaże się też film „Wabik”, w którym zagrała jedną z głównych ról.

Tekst z nr 97 / 5-6 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Buntownik z powodem

Z aktorem JACKIEM BRACIAKIEM i jego transpłciowym synem KONRADEM BRACIAKIEM rozmawia Tomasz Piotrowski

 

Foto: Paweł Spychalski

 

Przyznam się, a jednocześnie się pochwalę – to ja jestem autorem tej burzy medialnej, która wybuchła w grudniu. Przeczytałem wywiad z panem w „Zwierciadle”, w którym dziennikarka pyta o pana trzy córki, a pan odpowiada: „Jestem ojcem dwóch córek i syna. Dlatego że moja córka okazała się mężczyzną w swojej istocie…”. Zaraz poinformowaliśmy o tym rodzicielskim coming oucie Czytelnikow_czki „Repliki”, a potem poniosło się to po wszystkich mediach. Byliście na to gotowi?

(Jacek wskazuje na Konrada)

Konrad Braciak: Nie spodziewałem się, że ta informacja jakkolwiek się poniesie, chociaż znajomi mówili mi co innego i okazało się, że mieli rację. Po waszej publikacji sporo dalszych znajomych nagle przypomniało sobie o moim istnieniu. (śmiech) Ale to było miłe, dostałem wiele wyrazów wsparcia.

Wiele osób komentujących wskazywało, że być może tata outuje cię bez twojej zgody, że może tego nie chciałeś.

KB: Nie, skąd! Tata mnie uprzedził. Gdy spotkaliśmy się jeszcze przed publikacją wywiadu, powiedział mi, że poprawił dziennikarkę, że nie ma trzech córek, tylko dwie i syna. Nie wiedziałem tylko, że pojawi się mój nekronim (żeńskie imię nadane Konradowi po urodzeniu – przyp. red.), ale w pełni rozumiem, dlaczego tak się stało. Sądzę też, że było to nie do uniknięcia. Wcześniej pojawiałem się w mediach, grałem jakąś małą rolę w serialu „Na Wspólnej”, byłem asystentem reżysera, media więc znały mnie i moje imię sprzed tranzycji, zatem ono i tak by się gdzieś pojawiło.

Patrząc z dzisiejszej perspektywy, wolałbyś, żeby tata nie sprostował dziennikarki? Żeby ta burza medialna się nie rozpętała?

KB: Absolutnie nie – dobrze się stało. Miałem łzy w oczach, gdy tata powiedział mi o wywiadzie. Nie potrzebowałem tego, bo wiedziałem, że tata się mnie nie wstydzi, jednak był to ogromny wyraz akceptacji. Tym bardziej, że dany publicznie.

Jak się tego słucha, panie Jacku?

Jacek Braciak: Z przyjemnością, i to nie dlatego, że słowa te są przepełnione aprobatą dla mnie, ale… to jest dorosły, mądry człowiek, który wypowiada swoje opinie i ma do tego odwagę. Cieszy mnie też, że nie trzyma się sztywno jakichś założeń i jest bardzo wyrozumiały. W tym wywiadzie napomknąłem tylko o nim, sprostowałem pytanie dziennikarki i miałem poczucie, że powinienem wcześniej o to Konrada zapytać. Potem pytałem też o terminologię i wyjaśnił mi w ogóle pojęcie nekronimu. Dostałem SMS-y i telefony od osób dalszych i bliższych z wyrazami wsparcia. Przesyłałem nawet Konradowi nieporadnie narysowaną kartkę od dzieci znajomych z napisem „Pozdrowienia dla Konrada”. Mnie przede wszystkim ucieszyła reakcja pańska, a co za tym idzie, pańskiej gazety i chęć przeprowadzenia z nami wywiadu. Jeżeli środowisko LGBT+ i pismo z tym związane chce o tym porozmawiać, to jest super.

Najnowsze badania KPH i Lambdy Warszawa wskazują, że tylko 28% osób trans mówi ojcom o swojej tożsamości płciowej. Piotr Jacoń, który w zeszłym roku na naszych łamach wyznał, że jest ojcem transpłciowej córki, przygotowując swój reportaż „Wszystko o moim dziecku”, szukał rodziców osób trans – znalazł mamy i… ani jednego ojca, który pokazałby twarz i wystąpiłby przed kamerą. Minęło kilka miesięcy i jest pan. Kiedy pierwszy raz rozmawialiście o transpłciowości Konrada?

(Jacek wskazuje na Konrada)

KB: W końcu 2018 r. powiedziałem tacie, że jestem niecisnormatywny – to było raczej coś takiego, nie bardzo wprost. Bo na początku się wahałem, miałem wątpliwości. Kilka miesięcy później powiedziałem, że jestem trans, poprosiłem o używanie innych zaimków i innego imienia. Jeszcze innego niż teraz, bo wtedy takie wybrałem.

JB: A ja nawet nie pamiętam.

Nie pamięta pan tej rozmowy?

JB: Nie no, rozmowę pamiętam, ale nie kiedy to było ani że to było takie ważne. Dla mnie to nie była jakaś wielka sprawa. Żaden dramat, broń boże. To nie było wielkie wydarzenie choćby dlatego, że już wcześniej Konrad mówił mi, że nie ma ustalonej tożsamości seksualnej czy płciowej. To był etap poszukiwania i teraz mogę powiedzieć – etap poszukiwań mojego syna. I tyle. Wie pan, nie chcę, żeby to było źle zrozumiane – pan zadaje pytania, a ja wskazuję na Konrada, ale to wynika z tego, że w moim pojęciu, i chcę, żeby tak było, to przecież on jest tu najważniejszy. Ja jestem tylko dodatkiem. Ja przy nim jestem, ale to jego historia, nie moja. Dlatego też pewnie się różnimy i będziemy różnić w tej rozmowie. Mamy zupełnie inne przeżycia, ale jego są ważniejsze.

Czy takiej akceptującej reakcji taty się spodziewałeś, gdy zdecydowałeś się powiedzieć o swojej tożsamości płciowej?

KB: Właściwie tata ma rację. To nie było tak, że to była jedna rozmowa. Dawałem wcześniej pewne sygnały i nigdy nie spotkałem się z brakiem akceptacji czy odrzuceniem. To nie było wychodzenie z szafy typu: mamo, tato, jestem gejem, jestem trans, ale długi proces pełen rozmów. Myślę też, że od jakiegoś już czasu dla spostrzegawczego człowieka, takiego jak tata, musiało być raczej oczywiste, że czegoś szukam.

Rozumiem więc, że wcześniej też miałeś swoje coming outy?

KB: Przeszedłem przez cały akronim LGBT, tylko w innej kolejności. Najpierw wyoutowałem się jako literka B, potem L, następnie T, a na końcu G. Zajęło mi to ładnych parę lat, które nie były dla mnie łatwe. Swoją transpłciowość zrozumiałem dzięki pewnemu trans mężczyźnie z internetu – zacząłem oglądać jego filmiki na YouTubie, mówił o rzeczach, które doskonale rozumiałem. Ta podróż była więc dość długa i trudna. Gdybym wszystko zrozumiał wcześniej… pewnie byłoby tak samo trudno. To chyba nie może być łatwe. I nie chodzi o godzenie się ze swoją tożsamością, tylko o to, jak komukolwiek o tym powiedzieć. Jak się jest nieheteronormatywnym, to pewne rzeczy można ukrywać, ale kiedy się okazuje, że jest się niecisnormatywnym, to już przestaje to być możliwe. Bałem się reakcji. Okazuje się, że w większości przypadków zupełnie niepotrzebnie.

Komu pierwszemu powiedziałeś?

KB: Coming out jako osoba biseksualna miałem w wieku 14 lat. Powiedziałem mamie i… reakcji mogłem się spodziewać – nie była tak pozytywna, jak bym chciał. Coming out jako osoba transpłciowa był najtrudniejszy, ale za to najlepiej go wspominam. Pierwszej powiedziałem o tym przyjaciółce ze studiów. Siedzieliśmy w ogródku w centrum handlowym. Zacząłem opowiadać jakoś dookoła, że właściwie nie wiem, kim jestem. Jeszcze nic nie powiedziałem, a ona wyjmuje telefon i pyta mnie: „Masz już imię?”. Zaskoczony odpowiadam, że jeszcze nie. A ona: „To co? Na razie zmienię twoje imię na Ziomek, OK?”. Ten coming out pamiętam najlepiej. Lepiej być nie mogło.

Powiedziałeś, że mama nie zareagowała najlepiej. Co to znaczy?

KB: Usłyszałem to, co słyszy wiele osób, czyli długi komentarz na temat tego, że zobaczymy, co będzie później, że może coś się zmieni. Z tym że akurat u mnie rzeczywiście się zmieniło. (śmiech)

JB: Ja też tak wtedy pomyślałem, ale nie dlatego, że zmieni się na „lepsze”. (śmiech) Nie myślałem o tym, że się zmieni, z nadzieją, że zostanie przy swojej – źle odczytanej! – płci, tylko że jeszcze szuka. Kiedy dowiedziałem się, że Konrad jest transpłciowy, przedmiotem mojej troski było tylko to, żeby wszystko odbyło się zgodnie z właściwym procesem. Mam na myśli terapię i tak dalej, by do momentu, kiedy stanie się to ostateczne, mówię o zabiegach, operacjach, nie mieć wątpliwości. I on to wszystko zrobił – nie dlatego, że ja tak chciałem, ale dlatego, że jest mądrym i odpowiedzialnym człowiekiem. Nie mam wobec swoich dzieci żadnych nadziei czy pragnień, żeby one spełniały jakieś moje oczekiwania. Moi rodzice często byli zaskoczeni moimi decyzjami i ja też jestem zaskoczony tym, co się dzieje z moimi dziećmi, jak one żyją, jakich dokonują wyborów – ale w tej chwili mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwym ojcem. Jeszcze niedawno byłem jakimś takim dziwakiem, który patrzył na te swoje dzieci z dystansem. Po okresie, gdy trzeba było a to przewinąć, a to gdzieś zawieźć, a to iść do piaskownicy – gdy nie byłem specjalnie zapalonym ojcem i bez smutku uznałem, że tak już widać być musi… od jakiegoś czasu widzę zmianę.

Instynkt ojcowski się włączył.

JB: O, o! Właśnie! Późno, ale jednak.

Powiedział pan, że widział, że syn poszukuje czegoś. Po czym to było widać?

JB: Konrad zawsze był osobą dosyć buntowniczą. (chwila ciszy) Właściwie nie wiem, skąd ten eufemizm. Był cholernie buntowniczy! Gdy zdecydował, że chce studiować we Wrocławiu, to nie myślałem nawet, by mówić mu o Warszawie. Od razu wiedziałem, że nie chodzi o to, że tam jest lepszy wydział czy cokolwiek innego, tylko że chce się tam sam odnaleźć. Więc OK. I Konrad też mi opowiadał wcześniej o fascynacji jakąś dziewczyną, więc… dla mnie jego kolejne coming outy nie były zaskoczeniem. Wiedziałem, że ma potrzebę odnaleźć się na swój rachunek i może w tych poszukiwaniach się potknąć, ale pomyślałem: „A niech się potyka! Jak się wypierdoli raz, drugi czy trzeci, to tym lepiej, bo go to wzmocni. Byleby przeżył”. No i żyje.

Czyli to nie była przerażająca myśl, że „będę miał dziecko LGBT”?

JB: Ale gdzie, panie! W życiu. Na początku gdzieś mi się te zaimki myliły i drętwiałem, jak się pomyliłem. Ale mówię sobie: „Chłopie, uspokój się. On musi doskonale wiedzieć, że nie robię tego po to, by mu coś przypomnieć, tylko po prostu ponad 20 lat mówiłem inaczej”. Nie umiałem od razu się przestawić i Konrad to chyba rozumiał.

Rozumiałeś to, Konrad? Wiem, że to dla osób trans zazwyczaj jest bolesne.

KB: Na początku nie wiedziałem, jak na to reagować. Gdy poinformowałem rodzinę o męskich zaimkach, byłem na początku terapii i wtedy to bolało. Zawsze widzę jednak, kiedy ktoś się myli z przyzwyczajenia, ale widzi we mnie mężczyznę, a kiedy ktoś nawet używa odpowiedniego zaimka, ale wciąż go we mnie nie widzi. Pomyłki bolą, ale jak bardzo – to zależy jakie i przez kogo popełnione. Po jakimś czasie nabrałem pewności siebie. Dziś przed tym wywiadem poszedłem po papierosy i w sklepie kasjerka powiedziała do mnie per pani. Byłem w maseczce, czapce, szaliku. Pomyślałem: „No dobra, skąd ona może wiedzieć, kogo obsługuje?”.

JB: Ale do mnie w piekarni ostatnio kasjerka też powiedziała per pani. Zaczęła przepraszać, lamentować. Mówię: „Ale spokojnie, ja mogę być i pani! Wszystko mi jedno!”.

KB: (śmiech) No tak, ale jeszcze rok temu wróciłbym do domu z drżącymi rękami.

JB: Ale pamiętasz naszą rozmowę o kelnerowaniu? Wtedy nawet się starliśmy. Naciskałem wtedy, by Konrad poszedł do roboty, bo nie będę go utrzymywał całe życie. Jednym z jego pomysłów było kelnerowanie. Mówię: „A co będzie w sytuacji, gdy podejdziesz do klienta i on się do ciebie zwróci złym zaimkiem?”. Konrad szedł wtedy w zaparte i mówił, że zwróci tej osobie uwagę. Mnie to zaskoczyło, bo przecież tak mogło być co chwilę. Zapytałem go, czy z punktu widzenia gościa, który w pompie ma twoją tożsamość i twoje kłopoty, bo zresztą nie masz ich wypisanych na czole, to będzie OK. Tu się różniliśmy zdaniami. To był początek i odniosłem wrażenie, że jest taki „walczący”, ale mówię – dobra. Niech robi, jak chce, niech się bije z tymi klientami.

KB: I tak było! Całymi miesiącami w gastronomii w sklepie IKEA. Pracowałem tam 1,5 roku i dopóki głos mi się nie obniżył po hormonach, to walczyłem. Miałem wtedy imię nie do końca określone płciowo, bo sądziłem, że może jestem niebinarny, a wręcz błagałem cały świat, żeby tak było, bo będzie mi łatwiej. Oczywiście nieprawdą jest, że byłoby łatwiej, i nieprawdą jest, że jestem niebinarny. Ale wtedy, gdy klienci mówili do mnie per pani, to się kłóciłem. Nawet kierownik zwrócił mi uwagę, że przecież obiecywałem, że nie będę przynosił do pracy sztandaru. Odpowiedziałem mu: „Ja żadnego sztandaru nie przyniosłem, tylko poprawiam ludzi, którzy się mylą”. Raz poprawiłem klienta. Zacząłem robić dla niego hot dogi, a on, stojąc przede mną, mówi: „Pani mi nie wygląda na pana”. Strasznie mnie to wkurwiło. Ale z drugiej strony była też miła sytuacja. Podeszły do kasy dwie osoby, coś zamówiły, pomyliły się – poprawiłem je, a jedna z nich zaczęła mnie przepraszać, że ona chodzi na te wszystkie protesty, wspiera. Trzy minuty później wróciła do mnie z paczką żelek w ramach przeprosin.

Wtedy, gdy tata powiedział, że nie powinieneś pracować w restauracji, poczułeś, że to transfobia?

KB: (cisza) Trochę tak. Żeby było jednak jasne – ja to rozumiem. Wiem, że istnienie osób trans przed widoczną tranzycją może być „niewygodne” dla społeczeństwa. Ale wiem też, że istnieje wiele osób trans, które nie mogą lub nie chcą przejść tranzycji i nie mogą spełnić oczekiwań społeczeństwa, jeśli chodzi o wygląd. Z jednej strony rozumiem, że ludzi mało obchodzi, jakiej płci jest osoba, która ich obsługuje, ale… w takim razie może zacznijmy używać form bezosobowych w stosunku do pracowników usług? OK, może popsuję im przez to kolację, ale co ja mam powiedzieć? A gdybym miał dysforię? Wracając więc do twojego pytania – tak, poczułem wtedy transfobię. I rozumiem obie strony, ale są rzeczy ważne i ważniejsze.

Cała rodzina cię akceptuje?

JB: Gdy byłem w Rzekcinie u siostry, czyli na wsi, w której się urodziłem, to rzeczywiście pytali, co tam u… i tu padał nekronim. Gdy tylko miałem okazję, prostowałem. I to jest zadziwiające – tam jest 12 domów i nikt nie był nawet zaskoczony czy oburzony, tylko zaraz mi powiedziano na przykład: „A nasza kuzynka ze Strzelec przyszła na imieniny do X ze swoją dziewczyną!”. Pytam, co się działo. A oni: „A nic”. Więc akurat Rzekcin stanął murem za Konradem. (śmiech)

Według najnowszych badań KPH i Lambdy Warszawa 44% osób LGBTA walczy z depresją, 55% ma myśli samobójcze, a 68% doświadczyło przemocy. Wpisujesz się w te statystyki, Konrad?

KB: Niestety, trochę tak. Czułem, że coś jest ze mną „nie tak”, ale nie wiedziałem co. Miałem ogromny żal do mojej szkoły, że nie pozwalała mi uczęszczać na informatykę z chłopcami, bo byłem świetny z informatyki, a dziewczynki traktowało się na tym przedmiocie po macoszemu. Z kolei w gimnazjum, gdy znieśli mundurki, zacząłem ubierać się jak chłopak. Za każdym razem, gdy ganialiśmy się z kolegami po boisku i nauczyciel krzyczał: „Chłopaki! Chodźcie na lekcje!”, to przybiegaliśmy i wtedy on nagle mówił: „Aaa, chłopaki… i mój nekronim”. I wtedy czułem ogromne rozczarowanie, ale nie miałem zielonego pojęcia, skąd to się bierze. Depresja zaczęła się u mnie prawdopodobnie bardzo wcześnie, ale nie było to w żaden sposób diagnozowane, a dodatkowo były inne okoliczności. Moja siostra cierpiała na śmiertelną chorobę, więc tym tłumaczyłem sobie obniżenie samopoczucia. Więc depresja – tak. Samookaleczania – tak. Myśli samobójcze – też. Przez długi czas. Ciągle jednak było to poczucie, że siostra jest bardzo chora, więc to ją trzeba się zająć, a nie mną. Potem, jak tata wspomniał, byłem buntowniczym młodym człowiekiem. Wcześnie zacząłem pić, palić, nie wracałem do domu. Potem pojechałem na studia, stwierdziłem, że mam złe wspomnienia w Warszawie, że ucieknę i tam będzie lepiej. Nie wziąłem tylko pod uwagę, że przed sobą nie ucieknę. Kolejne parę lat też nie było łatwych, więc znowu nie poszedłem po pomoc, tłumacząc sobie, że wszystkim jest źle i inni sobie radzą – a ja nie? Lekarstwem miała być emigracja do Szwecji. W końcu tam takim osobom jak ja żyje się lepiej. Niestety, tam moja depresja znacznie się pogłębiła, wróciłem i chciałem iść do szpitala psychiatrycznego. Myślałem, że jak mnie zamkną, to już na pewno wyleczą. Nie chcieli mnie jednak nigdzie przyjąć. Dostałem tylko diagnozę od psychiatry, że jest to zaburzenie osobowości. Trafiłem do terapeutki, która, gdy jej opowiedziałem całą swoją historię, powiedziała: „Dobrze, Konrad. Podejmę się, ale nigdy jeszcze nie miałam klienta z taką liczbą problemów jednocześnie”. Dwa lata temu rozpocząłem z nią terapię, najpierw indywidualną, potem grupową, która trwa do dziś. To była najlepsza decyzja mojego życia.

Jak wyglądało twoje dno – kiedy poczułeś, że nie dasz sobie rady sam, że musisz szukać pomocy specjalisty?

KB: Moje dno… (dłuższa cisza) Byłem już po studiach, po pobycie w Szwecji. Wróciłem do Warszawy i mieszkałem z mamą. Ona miała wyjechać na kilka dni, miałem już zaplanowane, że mnie nie będzie, gdy wróci. Byłem na spacerze z psem i zadzwoniła siostra. Nie pamiętam, jakie to było pytanie, ale powiedziałem jej, że mam dosyć. Że się wylogowuję. (cisza) To ona namówiła mnie, żebym jednak poszukał pomocy.

Panie Jacku, wiedział pan o tym?

JB: Nie o wszystkim. Wiedziałem chociażby, że miał problemy z piciem. Poprosiłem go raz o przysługę, by zajął się kotami podczas mojej nieobecności. Konrad przyszedł pijany. Powiedziałem: „Wybacz, ale ja nie mam do ciebie zaufania. Nie mogę na ciebie liczyć”. Po tym wydarzeniu zasugerowałem mu kilka rozwiązań, jak poradzić sobie z uzależnieniem. Zaznaczę tylko, że rozwiązań wynikających z doświadczenia, i na tym poprzestanę. Ja przez ten cały czas go wspierałem, starałem się być przy nim. Chcesz jechać do Szwecji? Jedź, ja ci pomogę. Wróciłeś i szukasz mieszkania? Dobrze, znajdź mieszkanie, pomogę ci. Nie jest ci najlepiej w tej pracy? Dobrze, szukaj innej, daj znać, jak ci idzie. Nie starałem się być w tym stanie nieszczęścia, ale trochę animować to życie. Wiedziałem, że rozpoczął terapię. Byłem wszystkiego świadom. Nie chciałem i nie chcę go nadal w niczym wyręczać. Ja mogę tylko pomóc, jeśli on będzie tego chciał. Z mojego punktu widzenia cała ta podróż szczęśliwie się skończyła. Ma dach nad głową, ma stałą pracę w Teatrze Współczesnym, jest suflerem i świetnie się w tym sprawdza. I z tego, co mi mówi – odnalazł się w tym miejscu.

Konrad, to wszystko prawda?

KB: Prawda!

JB: Od dłuższego już czasu, gdy pytam, jak się czuje, to zaraz dopowiadam: „Tylko nie kłam!”.

KB: Bo długo kłamałem.

JB: Tak – a mnie jest szkoda czasu, gdy ktoś mi zasuwa jakieś small talki. Nie, nie, nie. To nie dla mnie. Parę lat temu mieliśmy o tym trudną rozmowę. Dzwoniłem do niego i on albo zaśmiewał moje pytania, albo unikał odpowiedzi. I rozumiem to dziś, oczywiście, ale wtedy mu powiedziałem: „Wiesz, jak my mamy tak gadać, tak o dupie Maryni, o problemach świata, to mnie to nie interesuje. Ja chcę wiedzieć, jaki ty jesteś, bo nie wiem. Więc jak się masz źle, to mów, że jest źle, chyba że nie chcesz. A o pogodzie – to sobie mogę włączyć telewizor i się dowiem, jaka jest pogoda”. Chyba mamy więc to za sobą.

Konrad, na jakim etapie tranzycji dziś jesteś? Mogę o to zapytać?

KB: Na szokująco zaawansowanym etapie.

JB: Wielki dzień nas czeka.

KB: Tak. Zacząłem terapię hormonalną niecały rok temu, w lutym będę miał operację rekonstrukcji klatki piersiowej. A jaka piękna data!

Czyżby 14 lutego?

KB: Dokładnie! (śmiech) Walentynki! Pamiętam o walentynkach tylko dlatego, że 15 lutego czekolada jest zawsze na wyprzedaży w Biedronce! (gromki śmiech syna z ojcem) Stety niestety, przede mną jeszcze sprawa sądowa, ale traktuję to już tylko jako formalność.

JB: Chciałeś chyba powiedzieć, że przed nami sprawa sądowa.

KB: Tak, no przed nami jeszcze ten cholerny pozew, ale tak naprawdę wszystko to zadziało się bardzo szybko i bardzo dobrze.

JB: Stało, dziecko, stało! Nie „zadziało”.

KB: Tak, masz rację! Stało się to bardzo szybko i bardzo dobrze, że tak jest.

Chcesz poprzestać na etapie jedynki (operacji rekonstrukcji klatki piersiowej – przyp. red.), czy myślisz też o dwójce i trójce? Znów – jeśli nie chcesz, nie musisz odpowiadać.

KB: Nie wiem. Mówimy już o bardzo poważnych zabiegach i muszę to jeszcze przemyśleć. Na razie cieszę się z jedynki. Nie planowałem pójść na plażę przed 30. rokiem życia, a tu proszę, jednak może się udać.

Odczuwasz dużą dysforię?

KB: Tak. Dysforię miałem od bardzo dawna, ale nie wiedziałem, że ją czuję, bo nie znałem tego słowa.

JB: Ale co to jest dysforia? Nie wiem, o czym mówicie.

KB: To jest uczucie głębokiego dyskomfortu z tym, jak wygląda twoje ciało.

JB: A, OK! To też to miewam! (śmiech) No dobra, to już będę wiedział.

KB: Więc tak, miałem dysforię, ale jest już dużo mniej silna, odkąd hormony zaczęły działać.

Już sam głos pewnie wiele ci dał?

KB: Był dla mnie ogromnie ważny! Dziś jestem w stanie spojrzeć w lustro i zobaczyć siebie, co jest… (chwila ciszy) fantastycznym uczuciem. Dziś się goliłem, więc dlatego jest tak gładko, ale już trochę zarostu też mam! (śmiech) Jestem na etapie, że muszę się golić codziennie, żeby nie wyglądać jak trzynastolatek. Bardzo chcę iść nad jezioro, popływać. Z tego, co mówił doktor, w te wakacje to się jeszcze nie uda, bo czeka mnie długa rekonwalescencja po operacji, ale w kolejne? Mam nadzieję, że tak.

Czy to doświadczanie życia jako kobieta nie sprawia teraz, że w świecie męskim jeszcze bardziej dostrzegasz patriarchat?

KB: Potwornie mnie on wkurwia, oczywiście. Ale nie wydaje mi się, że to ze względu na moje doświadczenie życia jako kobieta. Kiedyś byłem np. przeciwny feminatywom. Uważałem, że język dąży do uproszczeń, więc nie należy dorzucać jeszcze kolejnych odmian. Chciałem, żeby mówiono o mnie „student”, i dziś, biorąc pod uwagę moją płeć, już chyba wiadomo, dlaczego do tego dążyłem. Potem porozmawiałem z koleżanką, która wytłumaczyła mi, dlaczego to jest potrzebne. Nie wiedziałem, jak istotne są pewne rzeczy dla osób z innymi doświadczeniami, i dziś jestem na to wrażliwy.

JB: Myślę, że tu jesteśmy podobni. Bo jak jestem w gronie tych mężczyzn cisów… Cisów, tak? Dobrze mówię? To pada oczywiście, że „Ja z tą to, to, a z tą to, tamto…”, i ja wtedy zaznaczam, że o takich rzeczach nie rozmawiam. Więc to chyba nie wynika z płciowości, a wrażliwości, taktu. Tu jesteśmy podobni z Konradem.

Jesteś jeszcze przed rozprawą sądową, która pozwoli ci na zmianę oznaczenia płci w dokumentach, ale na stronie internetowej teatru jesteś już tytułowany jako Konrad Braciak. Nie było z tym problemu?

KB: Absolutnie nie. Przyszedłem na rozmowę o pracę w sierpniu zeszłego roku i osoba, z którą rozmawiałem, wiedziała, że jestem Konradem. Zapomniałem nawet powiedzieć, że mam inne imię w dokumentach. Zrobiłem to dopiero, gdy zadzwoniła z informacją, że chce porozmawiać ze mną jeszcze dyrektor teatru. Padło tylko pytanie: „Tak? Ale jakie?”. Podałem swój deadname i usłyszałem w słuchawce: „Aha… Aaa… Nie no, nie ma problemu! Ale na stronie i w programie Konrad, tak? No to w porządku, pewnie, wszystko będzie dobrze”.

Jest pan dumny, jak pan to teraz wszystko słyszy?

JB: Tak, jestem dumny. Przede wszystkim jestem dumny, bo to odważny człowiek. Bardzo dzielny i samodzielny człowiek, który idzie swoją drogą, borykał się z tym wszystkim i nadal się boryka. Widzę, ile Konrad zyskał pewności siebie dzięki temu, że ma mieszkanie, ma pracę. Widzę, że nie chce się w żaden sposób ukrywać.

Kiedy dowiedział się pan o tym, że jest mężczyzną, wiedział pan, z czym to się będzie wiązać?

JB: Nie miałem pojęcia. Mnie to nie interesowało. Dowiaduję się o pewnych rzeczach na podstawie własnych doświadczeń. Nie zgłębiałem nigdy wiedzy na temat osób LGBT+, na temat transpłciowości. Wiedziałem o tym tyle, co każdy przeciętny człowiek, rodzic, ojciec. Nie wiedziałem, co go czeka.

Jak słyszy pan dziś „Parada Równości”, to co pan myśli?

JB: Byłem na Paradzie Równości z moją młodszą córką 3 lata temu. Chciała iść, więc mówię: „W porządku! Idziemy”. Do dziś mamy jakieś zabawne filmiki w internecie.

KB: Też byłem, ale ze znajomymi. Nawet nie wiedziałem, że tata tam był.

A gdy słyszy pan słowa prezydenta Dudy z 2020 r., że LGBT+ to nie są ludzie?

JB: No panie. Kurwa mać. Chce pan, żebym tutaj pół pokoju rozwalił? Przecież to jest idiotyzm. Żydzi to nie ludzie. Uchodźcy to nie ludzie. No nie. Nawet nie rozmawiajmy o tym.

Dla ciebie, Konrad, tata jest jakimś wzorem męskości?

KB: (długa cisza) To zależy, pod jakim względem. Chociaż nie zawsze to widziałem, to tata jest człowiekiem wrażliwym, jest otwarty, gotowy przyznać się do błędu.

JB: A o urodzie nic nie wspomnisz?

KB: (śmiech) Ale to już od ciebie mam! To już pozamiatane! Wracając do tematu: pod wieloma względami tak, jest dla mnie wzorem. Kiedyś były moment, że nie chciałem być taki jak on, a dziś myślę, że jesteśmy do siebie podobni. I jestem z tego dumny.

A jak się czujesz w środowisku gejowskim, Konradzie, gdzie, jak wiemy, też występuje transfobia?

KB: Transfobia jest wszędzie. Osobiście jednak nigdy jeszcze wśród gejów jej nie doświadczyłem. Zanim zacząłem spotykać się z moim chłopakiem, nie zdążyłem nawet zainstalować Grindra, więc nie zdążyłem nasłuchać się tych dziwnych komentarzy. Oczywiście miałem lęk, że jako mężczyzna jestem „wybrakowany” i do końca życia będę sam. Ale okazało się, że wcale nie. Wszystko jest ze mną w porządku. Niczego mi nie brakuje.

Dużo mówiliśmy o tacie, a co z mamą? Tego coming outu jako osoba biseksualna nie wspominasz dobrze. A teraz?

KB: Mamie jest trudniej. Ale widziałem się z nią w tym tygodniu i ma mnie zapisanego w telefonie już jako Konrad. Zrobiła to przy mnie. A moja siostra Marysia…

JB: Marysia jest całym sercem za tobą!

KB: O! Dawno z nią nie rozmawiałem, więc nawet nie wiem.

JB: Marysia się ogromnie cieszy. Ciągle mnie dopytuje, jest na bieżąco.

KB: A Zosia… nie wiem. Na początku było jej trudno, ale w tej chwili już się nie myli. Nie rozmawiałem z nią jednak o tym, co czuje.

JB: Bardzo proszę Konrada i nie tylko, żeby na te osoby, które były bardzo silnie z nim związane, jak matka czy siostra… patrzyć łaskawiej. Ja byłem oddalony od Konrada. Było mi łatwiej niż pozostałym. To nie wynika z żadnych złych intencji, tylko z pewnego trudu.

KB: Był etap, kiedy byłem na nie o to zły. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego to tyle trwa, i bardzo wytrącało mnie to z równowagi. Bo co to znaczy, że ty mi mówisz, że jest to dla ciebie trudne? A co ja mam powiedzieć? Moje podejście się zmieniło. Mój chłopak użył ostatnio ciekawego określenia, że daje rodzinie dar czasoprzestrzeni. Daje im więc czas i przestrzeń, żeby zrobiły to, co potrzebują. Najwyraźniej jest coś, co potrzebują jeszcze przemyśleć i przetrawić. Jeśli będą potrzebowały w tym mojej pomocy, to jestem i czekam. Uspokoiłem się na tyle, by poczekać.

Twój chłopak też jest świeżo po coming oucie?

KB: Nie, zrobił to już chyba 7 lat temu. A jest młodszy ode mnie o 5 lat. Ja mam 27 lat.

JB: Mmm… też tak lubię! (śmiech)

KB: Myślisz, że mi to do głowy nie przyszło? (śmiech)

No dobra, to jakie masz marzenia? Wiemy o operacji, która już za chwilę. Wiemy, że potem kąpiel w jeziorze, co już w przyszłym roku. Co jeszcze?

KB: (dłuższa cisza) Nawet nie wiem. Właściwie to wszystkie marzenia, które miałem do tej pory, tak szybko się spełniły, że nie zdążyłem wymyślić nowych. Chciałem być w szczęśliwym związku. Jestem. Chciałem mieć pracę, w której będzie mi tak dobrze, że zapomnę, że mi za to płacą. Mam. Chciałem mieszkać na Saskiej Kępie. Mieszkam. Jedyne co, to marzę o szafie, w której większość rzeczy będzie na mnie leżała chociaż w miarę OK. W tej chwili to jest totalna loteria.

JB: Zaraz po wywiadzie z panem idziemy do mojej szafy na kolejne przymierzanie. Oddaję Konradowi pewne rzeczy, nareszcie mam komu! Niestety, cholera, stopę ma mniejszą niż moja.

KB: Już nawet to sprawdzałem, ale niestety nie ma na to operacji.

JB: Do tego są gazety i wata, synek. Spokojnie, damy radę.

Tekst z nr 95 / 1-2 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Być jak John (Shiloh), być jak Brad i Angelina

Połowa wiadomości z prośbą o pomoc, które otrzymuje Fundacja Trans-Fuzja, pochodzi od rodziców, których dzieci, najczęściej nastoletnie, ujawniają się ze swą transpłciowością

 

John (Shiloh) Jolie-Pitt w środku, za nim jego tata – Brad Pitt, obok dwaj bracia i babcia na premierze filmu „Niezłomny” wyreżyserowanego przez mamę Angelinę Jolie; mat. pras.

 

Shiloh Nouvel Jolie-Pitt, pierwsze biologiczne dziecko Angeliny Jolie i Brada Pitta, urodzone jako dziewczynka, wychowywane jest jako chłopiec, zgodnie ze swoim psychicznym poczuciem płci – informowały światowe media. Podkreśla się również, że rodzice akceptują tożsamość dziecka od pierwszych przejawów identyfikacji innej niż płeć biologiczna, które pojawiły się już w trzecim roku życia. Zwraca ją się do niego „John” zgodnie z jego prośbą. John, dziś ośmioletni, lubi nosić tylko męskie stroje – więc takie nosi. Angelina była ponoć zła na teściową, gdy ta obdarowywała Johna sukienkami.

Większość transpłciowych dzieci w Polsce nigdy nie będzie miała szansy realizować swojej tożsamości płciowej od tak wczesnego wieku. Postawy rodziców podobne do tych, które prezentują Brad i Angelina, to wciąż rzadkość. Pod koniec grudnia społecznością LGBT wstrząsnęła samobójcza śmierć 16-letniej Leelah Alcorn, która rzuciła się pod ciężarówkę. Po urodzeniu uznano ją za chłopca, nadano imię Josh. W liście pożegnalnym Leelah napisała, że czuje się dziewczyną odkąd skończyła 4 lata. Płakała ze szczęścia, gdy 10 lat późnej dowiedziała się, że na jej poczucie jest nazwa – transpłciowość – i że istnieją operacje korekty płci. Zrobiła coming out, na który rodzice, głęboko wierzący chrześcijanie, zareagowali bardzo negatywnie. Powiedzieli, że to tylko faza, a Bóg nie popełnia błędów. Odmówili zgody na tranzycie. Leelah nie zniosła czekania do skończenia osiemnastki. Chcę, by moja śmierć coś znaczyła. Doliczcie ją do samobójstw osób trans w tym roku. (…) Wszystko, co posiadam, przekazuję na organizacje działające na rzecz osób transpłciowych – zakończyła i podpisała się: Leelah Josh Alcorn. Matka nawet po jej śmierci pisała o „ukochanym synu”.

„Nic nie jest dla mnie tak ważne, jak bezpieczeństwo i dobro mojego dziecka” – mawiają często rodzice i opiekunowie. Czym jest zatem dobro dziecka? Według jakich kryteriów i przez kogo jest weryfikowane? Czyim dobrem kierują się najbliżsi, kiedy dziecko ma trzy, siedem, 10 lat – jego, czy może swoim? Czy nie pozwalając na swobodną ekspresję płciową własnych dzieci, rodzice rzeczywiście postępują zgodnie z dobrem i prawami dziecka, czy raczej – z własnym o nich wyobrażeniem?

Na tożsamość płciową, którą ma każdy, składają się dwa obszary: wewnętrzna tożsamość płciowa (z ang. core gender identity) oraz poczucie kobiecości lub męskości i odpowiednie do tego zachowania. Amerykański psychiatra i seksuolog profesor John Bancroft podkreśla, że wewnętrzna świadomość płciowa kształtuje się bardzo wcześnie – wiele dzieci już przed ukończeniem drugiego roku życia potrafi określić swoją płeć i związane z nią zachowania. Już w wieku pięciu lat, obserwując cechy charakterystyczne dla określonej płci, dzieci mogą wykazywać zachowania świadczące o niezgodności z płcią zdeterminowaną kulturowo (z ang. gender non-conformity).

Transpłciowości nie da się przeoczyć

Co wtedy? Czy trzyletniemu dziecku, które nie rozumie jeszcze otaczającego świata, można zaufać i pozwolić mu rozwijać się tak, jak nam na miarę swoich trzyletnich możliwości komunikuje? Agnieszka, matka transpłciowgo sześciolatka, zgłosiła się do Fundacji Trans-Fuzja pewna transpłciowości swojego dziecka. Transpłciowości nie da się przeoczyć. Jest rozpoznawalna już w wieku 2-3 lat, kiedy to dziecko zachowuje się bardzo naturalnie, wyraża siebie autentycznie. Nie sposób jej nie widzieć. Można jedynie nie chcieć widzieć – mówi. Te ostatnie słowa potwierdza Anna, matka nastolatka: Myślałam, że bierze przykład ze starszego brata, dlatego nie przejmowałam się tym.

Grupa psychologiczna Fundacji Trans-Fuzja od września 2012 r. wymieniła z osobami z całej Polski około poł tysiąca e-maili. Prawie połowa z nich to wiadomości od zatroskanych i zagubionych rodziców, których dzieci, najczęściej nastoletnie, ujawniają się ze swoją transpłciowością. Rodzice ci, jak sami podkreślają, są przerażeni, nie wiedzą, co zrobić, do kogo się udać po pomoc, z kim porozmawiać, jak wspierać dziecko w jego zachowaniach. Gdy zaproponuję im spotkania w biurze Fundacji, rozmowę telefoniczną lub przez Skype’a, czekam na moment ustalenia terminu. Po tygodniach milczenia wracam myślami do tych pozostawionych bez odpowiedzi wiadomości i zastanawiam się, jaką decyzję podjęli rodzice. Jak reagują, jak rozmawiają ze swoim dzieckiem, czy zdecydowali się pójść na konsultację do specjalisty seksuologa? W większości historii opowiedzianych mi przez rodziców – nie znam zakończenia. Ze smutkiem jedynie odbieram kolejne wiadomości od młodszej i starszej już młodzieży, która z rozpaczą pisze: rodzice trafili do psychologa, który twierdzi, że zachowanie dziecka świadczy o jego nieheteroseksualnej orientacji seksualnej, a nie o tożsamości płciowej. Psycholodzy ci czasem winą obarczają doświadczenie inicjacji seksualnej lub zaburzenia psychiczne. A rozwój identyfikacji płciowej, jak potwierdzają badania, nie jest zależny od wychowania lub wpływu grupy rówieśniczej.

Edukacja dotycząca transpłciowości jest konieczna dla całego społeczeństwa. Transpłciowość to obszar nie tylko trudny medycznie, ale także przynoszący wielopłaszczyznowe konsekwencje indywidualne i społeczne. Inaczej wygląda rozmowa z dzieckiem, które ma pięć lat, a inaczej – z tym, które ma lat 15. Rodzicom zazwyczaj jest bardzo trudno wspierać swoje transpłciowe dziecko, które zaczyna dojrzewać i widzi, że jego ciało nabiera kształtów innych od oczekiwanych, kiedy zaczynają rosnąć piersi, których się nie chce, kiedy pojawia się miesiączka lub kiedy trzeba zakładać sukienki, na które się nie może patrzeć. Co gorsza, dziecko, u którego do czasu pokwitania nie było widać tych zmian, mogło funkcjonować społecznie w roli, w której się czuje. A problem pojawia się wtedy, kiedy rówieśnicy, opiekunowie, wychowawcy i nauczyciele zaczynają zauważać te zmiany.

Przedszkola, szkoły i uczelnie wyższe nie są przygotowane na takie sytuacje. Dziecko do 18. roku życia społecznie funkcjonuje pod całkowitą kontrolą swoich prawnych opiekunów. I bez ich zgody, bez wsparcia, a także otwartości szkół nie będzie w stanie funkcjonować w miejscach, w których się uczy, zgodnie ze swoją tożsamością – mówi Edyta Baker, rzecznik prasowy Fundacji Trans-Fuzja, działającej na rzecz osób transpłciowych. Cały czas „walczymy” o dziecko Agnieszki i prawie już 18-letnie dziecko Hani. Szkoły nie tylko są nieprzygotowane edukacyjnie do rozmowy na temat transpłciowości. Przede wszystkim – a to w obecnej sytuacji najtrudniej jest zmienić – nie ma odpowiednich rozporządzeń, które pozwalałyby transpłciowemu dziecku funkcjonować zgodnie z jego tożsamością. Brak odpowiednich procedur budzi lęk wśród dyrekcji i nauczycieli – dodaje.

Ten błysk w oku

Bywa jednak, że szkoły same zwracają się o pomoc do Trans-Fuzji. Proszą o szkolenia, o warsztaty, o informacje o tym, jak mogą rozwijać się transpłciowe dzieci i jak należy im pomoc. Pomoc Trans-Fuzji to nie tylko rzetelna edukacja w zakresie transpłciowości, ale również uczenie otoczenia, jak wspierać i jak reagować na zachowania dzieci, aby optymalizować warunki do ich rozwoju i redukować stres, którego doświadczają.

Dziecko Agnieszki ma obecnie sześć lat. Nie jest tajemnicą (a argument ten jest dość często przytaczany przez przeciwników), że nie wiadomo, jak rozwinie się tożsamość transpłciowego dziecka, gdy wejdzie ono w wiek nastoletni. Nie wiadomo, czy John Jolie-Pitt, znany również jako Shiloh, jest rzeczywiście transpłciowy. Prognozowanie tego jest bardzo trudne, jeśli wręcz nie niemożliwe. Część z dzieciaków, które w dzieciństwie mówiły, że czują się płci odmiennej od metrykalnej, rozwijają w późniejszym wieku identyfikację zgodną z płcią biologiczną. Nie zmienia to jednak faktu, że większość z dorosłych osób transpłciowych deklaruje, że już we wczesnym wieku dziecięcym odczuwała przynależność do płci odmiennej od biologicznej. Najtrudniejszy moment, ten, w którym dziecko Agnieszki zacznie rozumieć, co się dzieje z jego ciałem, z reakcją i spojrzeniami otoczenia, jeszcze przed nimi.

Dziecko Hani ma prawie 18 lat – wkrótce będzie mogło wystąpić do sądu o zmianę dokumentów – jest po długotrwałej diagnozie i w trakcie leczenia hormonalnego. Pamiętam jak dziś, kiedy Hania pojawiła się w biurze Fundacji Trans-Fuzja. Towarzyszyła jej córka – onieśmielona, zawstydzona, obawiająca się kolejnych rozmów ze specjalistami. Nigdy jednak nie zapomnę tego błysku w oku, kiedy wspomniała, że rodzice zgodzili się, aby poddała się leczeniu hormonalnemu, a matka głośno zadeklarowała, że będzie ją wspierać, jak tylko może. I długo nie musieliśmy czekać na informacje od niej. Otoczenie rówieśników potrafi być okrutne. Młodzież przyjmuje wzorce zachowania od dorosłych, pojawiają się akty dyskryminacji, przemocy, złośliwości. Aby temu zapobiec, przeprowadziliśmy zarówno szkolenie antydyskryminacyjne, jak i indywidualne rozmowy z gronem pedagogicznym, ale do dziś Hania jest ostrożna w mówieniu o transpłciowości swojej córki – właśnie z uwagi na ryzyko, które związane jest z ujawnieniem.

Systemowy strach

Dzieci, młodzież, ale także dorośli, którzy w jakikolwiek sposób odbiegają od większości, zwykle są narażeni na brak zrozumienia, brak akceptacji, drwiny i ośmieszenia. To między innymi z tego względu rodzice nie reagują na jakiekolwiek przejawy transpłciowości ich dziecka – boją się, że zostanie mu wyrządzona krzywda, że zostanie samo, bez pomocy i przyjaciół. Pomimo że wypowiedzi do tego tekstu są anonimowe i z zachowaniem największego bezpieczeństwa, pierwszą reakcją rodziców na naszą prośbę o wypowiedź był niepokój i lęk przed tym, że zostaną zidentyfikowani. Lęk przed reakcją społeczeństwa, dalszego otoczenia, które nie wiedząc, czym jest transpłciowość, reaguje agresywnie. Tymczasem najważniejszy jest fakt, że osamotnienie, brak inicjatywy w kontaktach rówieśniczych, ewentualne słabe wyniki w nauce, nadużywanie alkoholu, sięganie po narkotyki czy myśli samobójcze nie wynikają z problemów, które są związane z trudem wychowawczym, ale zakorzenione są w systemie społecznym, w którym dziecko funkcjonuje.

Imiona występujących w tekście rodziców i dzieci zostały zmienione.

Izabela Jąderek jest psycholożką, edukatorką seksualną, wykładowczynią i doktorantką warszawskiej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Prowadzi konsultacje i terapie w gabinecie w Warszawie, prowadzi szkolenia i warsztaty. Współpracuje z Fundacją Trans-Fuzja, Fundacją Promocji Zdrowia Seksualnego, Stowarzyszeniem Akceptacja.

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Efekt Anny Grodzkiej?

W ciągu ostatnich 18 miesięcy wyszło więcej książek o tematyce trans niż przez poprzednie ćwierćwiecze

 

 

Wprawdzie twórczość literacka osób transpłciowych w Polsce oraz tematyka trans w polskiej literaturze to dwie różne sprawy, ale one obie do niedawna niemal u nas nie istniały. Nagle w ciągu ostatnich 18 miesięcy wyszło więcej książek o tematyce trans niż przez poprzednie 25 lat. Ich autor( k)ami są – za wyjątkiem Natalii Osińskiej – osoby trans. Jak wyjaśnić ten niespotykany boom? Owszem, cała społeczność LGBT powoli się otwiera, ale w przypadku osób trans, mamy do czynienia ze zmianą skokową. Czy to wydłużony w czasie efekt Anny Grodzkiej, której mandat poselski uzyskany w 2011 r., sprawił, że tematyka transpłciowości znalazła się w głównym nurcie debaty społecznej?

Jeśli osoba transpłciowa chwyta za pióro, to z reguły chce wykorzystać swój talent, by opisać własne zmagania z transpłciowością. To zupełnie zrozumiałe: „Przecież prawie nikt przede mną „tego” nie opisał” – to pewnie jedna z pierwszych myśli, które przychodzą do głowy autor(k)om. Powstają w ten sposób ciekawe dokumenty poszczególnych tranzycji i ten nurt na razie w literaturze tworzonej przez osoby transpłciowe dominuje. Pojawiają się też jednak wyjątki, które znamionują, że transpłciowi autorzy będą zaznaczać swoją obecność także na innych literackich polach.

Przed 2015

Pierwszą polską książką o tematyce trans są zapiski Ady Strzelec „Byłam mężczyzną” (Dom Wydawniczy Szczepan Szymański) z 1992 r. Na drugą trzeba było czekać ponad 10 lat: w 2005 r. pojawiła się powieść autobiograficzna Daniela Zamojskiego „Aleksandra Zamojska jest mężczyzną” (Lamba). Następna była autobiografia Anny Grodzkiej „Mam na imię Ania” (W.A.B. 2013). Do tego dodać należałoby jeszcze wydany przez portal www.crossdressing.pl zbiór twórczości literackiej (przede wszystkim opowiadań) osób transpłciowych „Namaluj mi wiatr” (Kabaret 2007) – i tak mamy komplet polskiej literatury tematycznie związanej z transpłciowością.

Wysyp

Dlatego też aż osiem pozycji, które wyszły w ciągu ostatniego półtora roku, można nazwać przełomem. Wymieńmy je chronologicznie:

  1. Marianna Klapczyńska, „Dzikie gęsi”, Witanet 2015,
  2. Kinga Kosińska, „Brudny róż. Zapiski z życia, którego nie było”, Nisza 2015,
  3. Maciej Loter, „Chłopiec w czerwonej sukience”, Videograf 2016,
  4. Lukrecja Kowalska, „Lukrecja w ciele Krzyśka”, Ridero 2016,
  5. Lukrecja Kowalska, „Opowieści rożnej treści”, Ridero 2016,
  6. Wujek Lucyfer, „Bądź sobą, pozbądź się presji”, Ridero 2016,
  7. Emilia Japońska, „Zrozumienie”, wydana własnym nakładem, 2016.
  8. Natalia Osińska, „Fanfik”, Krytyka Polityczna, 2016

Ten nagły urodzaj wzbudził sporą sensację w samym środowisku osób trans w naszym kraju, a i odbił się echem poza nim. Stało się tak m.in. za sprawą głośnego, nagrodzonego na wielu festiwalach filmu Karoliny Bielawskiej „Mów mi Marianna”, opowiadającego zawiłą, dramatyczną historię Marianny Klapczyńskiej. Na fali popularności filmu płynęły jej wspomnienia zatytułowane „Dzikie gęsi”.

Następnie za sprawą wydawnictwa Nisza głośno się stało o Kindze Kosińskiej i jej „Brudnym różu”. Przyznać trzeba, że Nisza poświęciła wiele energii promocji tej książki – i udało się. „Brudny róż” zebrał całą garść pozytywnych recenzji, a sama Kinga Kosińska zjechała Polskę ze spotkaniami autorskimi. Aż dziwne, że dysponując niemal równorzędnym materiałem, inne wydawnictwo – Videograf – nie promowało tak mocno książki Macieja Lotera – a było warto. Gorąco lekturę „Chłopca w czerwonej sukience” polecam.

Każda z powyższych pozycji to inna książka, inna opowieść, inna osobowość autora – łączy je natomiast zapis doświadczenia bycia osobą trans we współczesnej Polsce.

Gdyby przyjąć tylko literackie kryteria, palma pierwszeństwa należałaby się zapewne właśnie Kindze Kosińskiej i Maciejowi Loterowi – to bardzo sprawnie napisane (mimo że debiutanckie) autobiografie z elementami literatury psychologicznej, stworzone przez ludzi mających niewątpliwy talent pisarski, do tego dobrze zredagowane i profesjonalnie wydane. Już czekam na kolejne literackie wypowiedzi obojga autorów.

Zupełnie inny, zdecydowanie mniej literacki charakter mają wspomnienia Marianny Klapczyńskiej z jej niezwykle trudną, najeżoną przeciwnościami losu drogą (Marianna uległa częściowemu paraliżowi niedługo po przejściu procesu korekty płci), czy zapiski Lukrecji Kowalskiej niosące ze sobą spory ładunek emocjonalny przeplatany kronikarskimi notatkami.

Jeszcze czymś innym jest monolog Emilii Japońskiej, będący, jak przyznaje sama autorka, formą dyskusji z niezorientowanym w temacie czytelnikiem. Natomiast Wujek Lucyfer przedstawia swoisty poradnik – zdając relację ze swej tranzycji, analizuje własne refleksje, wyciąga wnioski, dzieli się nimi z czytelnikami i radzi, jak unikać błędów. Jeszcze inny „typ” reprezentuje „Fanfik” Natalii Osińskiej – to powieść napisana głównie z myślą o młodzieżowym czytelniku, w której główną postacią jest osoba trans. Proces jej samoakceptacji jest centralnym, ale nie jednym wątkiem fabuły.

Dajemy świadectwo

Wzrastająca liczba „trans książek” cieszy, bo jest najlepszym świadectwem tego, że osoby transpłciowe chcą mówić o sobie, o swych zmaganiach z tożsamością płciową i trudnej drodze, jaką przechodzą, by móc być sobą. W każdej z powyższych książek znajdziemy wstrząsające doświadczenia odbijania się o mur niezrozumienia, walki z własnym „ja”, prób spełnienia oczekiwań społecznych, a także przełamywania barier oraz, wreszcie, triumfu odwagi i bezkompromisowości w dążeniu do odzyskania siebie. Cała ta wyczerpująca „podróż” od odrzucenia własnej tożsamości płciowej, zaprzeczenia własnemu „ja” do pełnej samoakceptacji i zrozumienia siebie jest tak unikalna, że zarówno dla osób ze środowiska trans, jak i czytelników spoza, często mniejsze znaczenie mają walory literackie, a większe – ich wartość dokumentalna.

Autorzy inspirują się nawzajem. Kiedy napisałam pierwszą książkę, wiedziałam już, że będę chciała napisać coś jeszcze – „Brudny róż” Kingi Kosińskiej i spotkanie z autorką stały się dla mnie inspiracją do napisania drugiej części moich przeżyć związanych z tranzycją – opowiada Lukrecja Kowalska.

Książka Emilii Japońskiej powstała na bazie materiału stworzonego na konkurs literacki zorganizowany w ubiegłym roku przez Fundację Trans-Fuzja i Stowarzyszenie Tolerado. Forma jest ograniczona przez wymagania konkursowe – wyjaśnia Emilia – Najciekawsze mam dopiero do powiedzenia – dodaje i potwierdza, że już pracuje nad „czymś więcej”.

Jeszcze do niedawna publiczne mówienie o własnej transpłciowości było niemal nie do pomyślenia, a jeśli ktoś już się na to zdecydował, skrzętnie ukrywał prawdziwe dane i wizerunek (jak Ada Strzelec, która na zdjęciach w swojej książce występuje z zasłoniętą twarzą). I choć niektórzy jeszcze wciąż z różnych powodów ukrywają się pod pseudonimami (jak Emilia Japońska czy Wujek Lucyfer, którego pseudonim jest z rozmysłem budowaną marką), to nie brak też autorów w pełni ujawnionych, posługujących się autentycznymi danymi (Kinga Kosińska, Maciej Loter) i wizerunkiem (Lukrecja Kowalska, Wujek Lucyfer). Myślę, że tych materiałów będzie coraz więcej – uważa Wujek Lucyfer. Bo tak: jedna osoba napisała książkę i nic strasznego się nie stało, druga napisała i znów nic strasznego się nie stało. Jest coraz lepiej, więc myślę, że coraz więcej osób będzie pisało o sobie.

Biorąc pod uwagę literackie kryteria, palma pierwszeństwa należy się Kindze Kosińskiej za „Brudny róż” i Maciejowi Loterowi za „Chłopca w czerwonej sukience”

Trans i inne kwestie

W środowisku słychać o co najmniej kilku publikacjach w przygotowaniu. Z krążących pogłosek wynika, że możemy się spodziewać już nie tylko literatury związanej tematycznie z transpłciowością i radzeniem sobie z przeciwnościami, jakie niesie życie z nią. Wcześniej czy później któraś osoba transpłciowa napisze jakąś większą formę literacką zupełnie niezwiązaną z transpłciowością. Pierwsze zwiastuny już mamy: Lukrecja Kowalska wydała w minionym roku jeszcze jedną pozycję, właśnie taką: jej tomik „Dwa opowiadania” (Ridero 2016) poświęcony jest emocjonalnym związkom z ważnymi osobami w życiu autorki (dochód z książki Lukrecja przeznaczyła na wspieranie zwierząt w swej rodzinnej miejscowości).

Na wspomniany konkurs literacki Trans- Fuzji i Tolerado wpłynęły także prace odbiegające tematycznie od transpłciowości (publikacja pokłosia konkursu jest w przygotowaniu, a samo zwycięskie opowiadanie „Asfaltowa Madonna” Krystyny Ponder opublikowała „Replika” w numerze 62).

Warto też wspomnieć o opublikowanej kilka lat temu, niezwiązanej z transpłciowością książce znanego w społeczności transpłciowego blogera Marcina Rzeczkowskiego „Oswojenie tygrysa. Jak żyć z diagnozą trudnej choroby?” (Ekademia 2011).

No bo kto powiedział, że jeśli osoba transpłciowa bierze się za pisanie, to musi pisać tylko o swojej nienormatywnej tożsamości płciowej? Czekam na poczytnego trans autora/autorkę, który odniesie sukces, pisząc zarówno o transpłciowości, jak i poruszając inne kwestie.

Edyta Baker – transkobieta w trakcie korekty płci, transaktywistka, prezeska Fundacji Trans-Fuzja działającej na rzecz osób transpłciowych. Z zawodu – dziennikarka.

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Męskości, Rozmowy o butch, cz. II

Z ANTONEM „AMBRO” AMBROZIEWICZEM o byciu osobą butch i o byciu trans chłopakiem rozmawia MARTA KONARZEWSKA

 

foto: Agata Kubis

 

ANTON AMBROZIEWICZ (AMBRO) – dziennikarz OKO.press i Codziennika Feministycznego, aktywista queerowy i feministyczny zaangażowany w oddolne kolektywy zajmujące się prawami reprodukcyjnymi i osobami nieheteronormatywnymi i trans.

Dziś mogę mówić o byciu butch jedynie retrospektywnie.

Ale to była twoja tożsamość?

Ponad pięć lat. Zaczęło się od pierwszego skojarzenia – krótkie włosy. Ale w praktyce to był przeciągający się moment dochodzenia do samoakceptacji.

Siebie jako trans chłopaka?

Dokładnie. Pozycja butch była sprawdzaniem i przekraczaniem „kobiecości”, takim wychylaniem się, stawianiem pytań. W domu, na uczelni, w pracy, na skłocie…

Od którego momentu męskość jest obca? Kiedy jest okej ją realizować? Gdzie jest ona przywilejem, a gdzie stanowi barierę, zagrożenie.

Społecznie pozycja butch była papierkiem lakmusowym. Wypadem do przyznania, że jestem osobą transpłciową. Że nie zadowala mnie „tylko” męska ekspresja, zabawy końcówkami, czy męskie imię dla najbliższych.

Tak o tym mówisz jakby to było coś nieintegralnego: „końcówka”, „zabawy”, „dla najbliższych”?

Możemy traktować to jako kontinuum, ale dla mnie na dzisiaj, czyli na samym starcie tranzycji to tożsamościowo istotne, żeby postawić grubą kreskę pomiędzy.

Michał Pelczar pisał kiedyś w magazynie „Furia”, że tożsamość butch jest już w pewien sposób transowa.

Tak, bo przekracza społeczne normy i oczekiwania. W społecznym odbiorze między byciem trans chłopakiem i byciem butch nie ma żadnej różnicy. Przynajmniej na pierwszym etapie tranzycji. Wciąż spotykają mnie normalizujące momenty, w których ktoś uporczywie stara się ustalić moją tożsamość. Osoby często się „mylą”, co wprawia je w zakłopotanie. Ostatnio, gdy zamówiłem taksówkę na żeńskie imię, taksówkarz uznał, że jestem nastoletnim chłopcem: „Ale miała przyjść pani a nie pan… A, rozumiem, mama ci zamówiła“. To są te przyjemne, zabawniejsze momenty, ale są też niemiłe i niezabawne. Ekspedientki czy ekspedienci w sklepach żonglują „panami“ i „paniami“, próbując mi przypasować najwłaściwszą – według siebie – etykietkę. Albo ktoś pyta: „To chłopak czy dziewczyna?”. „– Nie wiem – pedał jakiś”. Bywa, że czuję się zagrożony.

Te zaczepki dla trans-męskości i męskości butch chyba niewiele się różnią. Katarzyna Para opowiadała [wywiad w poprzednim numerze – przyp. red.], że wołają do niej „pedał“.

Te zaczepki najczęściej dotyczą nierealizowania wzoru męskości, dlatego właśnie „pedał”. To, co najwyraźniej zmieniło się z biegiem czasu, zmieniło się we mnie. Zmieniłem swoje podejście: sam dbam, by zwracano się do mnie w formie, która mi odpowiada i jest właściwa według mnie, nie według innych. Nie zostawiam osobom przestrzeni do interpretacji. Albo przeciwnie bawię się tym. Bo może w small talku przy barze, naprawdę nie najważniejsze jest to, czy znamy swoje tożsamości płciowe.

Serio się da tak rozmawiać? Zdarza ci się?

Da się, ale granicę wyznacza poczucie bezpieczeństwa. Nie ucinam sobie takich pogawędek, kiedy czuję, że odbiorca jeszcze chwila a splunie słowem „pedał”. I niestety bezpieczeństwo ma też swoje ulokowanie geograficzne. Znacznie łatwiej nie tłumaczyć się i nie zakłopotać za granicą, gdzie norma wessała już znacznie większą różnorodność ekspresji czy tożsamości. Bycie butch, trans w Paryżu i Berlinie obiektywnie znacznie rzadziej będzie wiązać się z odrzuceniem, zakłopotaniem czy poczuciem winy. Oczywiście, mówię to tylko w kontekście społecznego odbioru.

Wiesz, jaki jest jeden z głównych stereotypów na temat butch?

Spróbuj mnie zaskoczyć.

Że to jedynie przejściowy albo i złudny stan, w którym realizuje się swoje pragnienie bycia „prawdziwym” mężczyzną, wchodząc w heteropodobne związki z femme.

Hahaha, bez zaskoczenia. Nigdy nie traktowałem bycia butch jako odbicia femme, czy prostego przełożenia „męskiej” i „kobiecej” ekspresji. Nie widzę też w tym próby odwzorowania, czy bezrefleksyjnego naśladownictwa. Butch i femme to raczej bardzo osobiste i złożone ekspresje. Zastanawiam się nawet, czy bycia butch nie można potraktować jako pewnej formy „kobiecości”. Nie dla każdej i nie dla każdego musi być to opowieść o odległych od cis-hetero-białej maskulinistycznej męskościach. Może to być opowieść o kobiecościach – o przekroczeniu kobiecości.

Przez ekspresję tego, co kulturowo nie jest uznane za kobiece, a jednak należy także do kobiet? Jak siła, stanowczość, prawo do agresji, kulturowo męsko znaczony rodzaj opiekuńczości itd?

Dlaczego nie? Ale u mnie zupełnie to sie nie sprawdza. Ja zacząłem akceptować różne kobiece elementy swojej ekspresji dopiero gdy zaakceptowałem swoją transpłciowość. Mogę być kobiecy tylko jako trans chłopak, czyli w bardziej męskim ciele. Już nie zastanawiam się, czy siedzę dostatecznie „męsko”, dostatecznie w rozkraku, czy mocno ściskam dłoń na przywitanie i czy trzymam emocje na wodzy. Nie zastanawiam się, czy to okej i czy jakiś ruch mnie „zdradza”. Teraz męczy mnie – w sensie miłego natręctwa – coś zupełnie innego. Zastanawiam się raczej, jak będę czytany, gdy moje ruchy pozostaną bardziej delikatne, gdy splotę dłonie w jakiś „kobiecy“ sposób, zarzucę noga na nogę.

W sensie politycznym bycie butch, bycie lesbą, czy bycie trans zawsze traktowałem jako element manifestu. Takiej codziennej, małej pracy ze swoim ciałem, z relacjami i normami, które na nie ponakładano.

Brzmi jak wielki polityczny autoprojekt.

Bez patosu. Ale moja opowieść o wynajdywaniu, „wymyślaniu” i urefleksyjnianiu swojej męskości jest mało reprezentatywna i szalenie idylliczna. Mówię z konkretnego miejsca, bardzo szybko z normy udało mi się wskoczyć w środowiska anarchistyczno-queerowe, gdzie kwestie ekspresji czy tożsamości płciowej nie były polem walki czy codziennych tarć. W miejsca, w których było dużo akceptacji i rozmów.

O autoekspresji? Co to za środowiska?

Tak, dużo rozmów o tym, czym jest dla nas tożsamość, czym ekspresja, co to znaczy być queer. Miałem szczęście działać w dwóch queerowych kolektywach w Polsce, przeciąć się z osobami ze środowiska feministycznego i anarchistycznego.

Feminizm jest ważny dla ciebie?

Ważny? Ja jestem wrośnięty w jego idee. Przez kilka lat zastanawiałem się, czy bycie trans to nie jest zdrada. Czy nie jestem wystarczająco silny, żeby żyć jako „kobieta”? Czy testosteron to nie jest prosty sposób na przechytrzenie patriarchatu? Czy serio i na pewno potrzebuję leków, żeby zdobyć legitymację na to, kim jestem? Czy to ja muszę zmieniać swoje ciało, czy może jednak społeczeństwo powinno zmienić myślenie o tym, co konstytuuje mnie jako mężczyznę? Wciąż nie mam tu prostych odpowiedzi. Oczywiście, ostatnio pojawia się coraz więcej męskości (np. te o korzeniach gejowskich), które rozpuszczają ten maczystowski wzór, ale w społecznej świadomości bycie mężczyzną wciąż konotuje pewne konkretne zachowania. Nagle z walczącej o przestrzeń, głos i powagę „dziewczyny” przechodzisz na drugą stronę, gdzie co prawda nieustannie rywalizujesz, konkurujesz i pozycjonujesz się, ale jednak jesteś „swój”, a co za tym idzie – kompetentny, merytoryczny, racjonalny, wyważony, pewny siebie.

A nie jest tak, że byłbyś „swój” dopiero, gdybyś zrezygnował z „kobiecości“ i feminizmu?

To wybieg w przód. Wciąż jeszcze czytany jestem jako dziewczyna, a najlepsze momenty passingu zdarzają mi się w towarzystwie gejów, gdzie męskość ma już liczbę mnogą.

Choćby nie wiem jak próbować to wszystko rozbijać, pakiet startowy trans i cis jest zupełnie inny. I zastanawiam się, gdzie się umiejscowić. Doświadczenie życia jako kobieta nadal daje mi wgląd w przestrzenie „kobiece”, ale nie jest to już tak oczywiste. Zajmując je, powinienem jednak poddać refleksji, ile zabieram miejsca, jak działam swoją obecnością etc. Jakaś przechodniość, bycie „pomiędzy” mi nie wystarcza, nie wyczerpuje tego, kim jestem, a jednocześnie to, co mi się kojarzy z męskością, krzyczy: przywilej!, przemoc!, indywidualizm!, agresja!, rywalizacja!

Takie poczucie winy…

Pomińmy terapeutyczne wątki. Chodzi o to, że przestrzenie „kolesiowe” są pełne zasad, których nie znam i z którymi walczę. Nie chcę, żeby ktoś poklepywał mnie w ramach genderowego paktu i rzucał seksistowskie żarty. Chciałbym ten wgląd w „męski świat” potraktować jako możliwość. Chciałbym móc coś w nim porozbijać, ukrócić jak najwięcej takich zachowań. Na ten moment jednak mam same obawy: że zdradzam siostry, że nie znajdę swojej przestrzeni, że będę oceniany jak cis-mężczyzna.

W pozycji butch tego nie ryzykujesz?

W kontekście przywilejów funkcjonowanie jako butch było szalenie ciekawe. Wśród mężczyzn przestajesz być traktowany „albo albo” – z pobłażliwością lub jako trofeum, ale nie jesteś też swój, a ponieważ twoja męskość nie jest tak męska jak ich, to nie musisz z nikim rywalizować.

Pierwsze skojarzenie z męskością to często ta rywalizacja. Zdarzają się inne, ale rzadko pozytywne.

Dla mnie ostatnio w centrum refleksji jest opiekuńczość, którą najczęściej łączymy z kobietami. Jaka może być opiekuńczość i to taka, która odchodzi od etosu (jednorazowego) bohatera czy rycerza? W ogóle męskość nabiera niesamowitego potencjału, gdy nie jest zlepiona z cis, białym męskim ciałem. Z supremacją? Tak, gdy wychodzi poza władzę i dominację i rozwijana jest przez osoby w jakimś sensie nieuprzywilejowane. Myślę, że potrafi być najpiękniej skomplikowana właśnie wtedy, gdy zawiera w sobie wiele nieoczywistości.

 

Tekst z nr 68/7-8 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.