Być bardziej sobą. ABC medycznej tranzycji m/k

MAJA HEBAN, aktywistka i publicystka LGBT, specjalnie dla „Repliki” pisze o tym, jak wygląda medyczna tranzycja m/k, czyli u transpłciowych kobiet. Zna ten proces z własnego doświadczenia

 

Foto: Łukasz Langda

Jak wygląda tranzycja medyczna transpłciowych kobiet? Najbardziej prawdziwa odpowiedź brzmi: to zależy. Nie istnieje jedna właściwa ścieżka, bo każda osoba transpłciowa podąża swoją własną, którą pomagają wyznaczyć specjaliści. A ci, działając w systemie, który niespecjalnie odnotowuje egzystencję osób trans, mogą pozwolić sobie na swego rodzaju improwizację. Kiedy mówię o doświadczeniu transpłciowości w kontekście systemu opieki zdrowotnej, staram się pilnować, by używać słów takich jak „zazwyczaj”. Nie chciałabym wprowadzić kogoś w błąd przez swoją niewiedzę, że gdzieś w jakimś mieście jest specjalista, który akurat działa inaczej. Nie mówię tego, by straszyć. Przeciwnie – ranga specjalisty to dla lekarzy wyróżnienie, nieobca jest też osobom pracującym w tym zawodzie wymagającym stałego doskonalenia się i poszerzania kompetencji. Jest spora szansa, że trafiając do osoby poleconej, znalezionej na krążących po sieci mapkach i listach, trafi my dobrze. Chcę jednak, by wśród decydentów była pewność – osoby transpłciowe są w gabinecie lekarskim zdane na dobrą wolę i profesjonalizm osób lekarskich. Nie dowiemy się, jak wygląda tranzycja, prosząc o materiały edukacyjne u lekarza rodzinnego. Często piszą do mnie osoby, których dzieci czy znajomi wyoutowali się jako osoby transpłciowe i nie mają pojęcia, jak i gdzie zacząć. Nasze życia, czy nam się to podoba, czy nie, kręcą się wokół aptek i wizyt kontrolnych. Potrzebna jest systemowa zmiana, by osoby transpłciowe otrzymywały opiekę jako równoprawni obywatele, nie osoby z marginesu systemu.

Najpierw udowodnij, kim jesteś

Tranzycja medyczna zazwyczaj zaczyna się od diagnostyki. Piszę „zazwyczaj”, bo sama zaczęłam terapię hormonalną równocześnie z diagnostyką, a właściwie z otrzymaniem skierowania do psychologa, który diagnostykę miał u mnie przeprowadzić. Było to ponad 11 lat temu, więc naturalnie mogło się to zmienić – już wtedy zresztą była to raczej specyfika konkretnego lekarza. Przyjmijmy zatem, że otrzymanie „papierka” to warunek konieczny, by zdobyć pierwszą receptę. Zajmie się tym psycholog, do którego lekarz prowadzący – seksuolog – wyśle. Można próbować diagnozę ogarnąć na własną rękę, by do seksuologa udać się już z opinią psychologiczną, jednak warto założyć, że dany specjalista ma „swojego” psychologa, którego ocenie ufa najbardziej i z którym blisko współpracuje. Należy też przygotować się na rozgrzebywanie całej historii życia oraz wiele wizyt. Nie ma co też się łudzić, że tak otrzymana opinia będzie potem wykorzystana w sądzie – raczej pojawi się dodatkowy, spory koszt powołania biegłego, który ponownie przejdzie z nami przez całą biografię. Piszę o tym wszystkim, by uczulić na prosty fakt: rozpoczęcie tranzycji to inwestycja czasu, kosztów i energii. Ci, którzy korektę płci uważają za fanaberię czy lekką decyzję, jaką można omyłkowo i szybko podjąć, mylą się niezwykle głęboko. Proces diagnostyki, jego wymagania i absurdy (np. kosztowne, a jednocześnie zupełnie nieprzydatne badania na oznaczenie kariotypu) doskonale opisane są na stronie tranzycja.pl, którą serdecznie polecam jako źródło informacji. Po otrzymaniu diagnozy i pierwszej recepty zaczyna się terapia hormonalna i wszystkie z tym związane skutki uboczne, takie jak występowanie dziur w portfelu. Jako że transpłciowe kobiety dopiero zaczynające terapię mają PESEL przypisany do płci męskiej, nie przysługuje im refundacja. Estradiol, czyli główny hormon, który przyjmują transpłciowe kobiety, nie jest wyjątkowo drogi, jednak antyandrogeny, czyli leki hamujące produkcję testosteronu, już owszem – a przynajmniej w jednym konkretnym wydaniu. Przeglądając fora, z ulgą natrafi łam na informacje, że osoby przyjmujące antyandrogenowy lek Androcur – czyli octan cyproteronu, który według badań w większych dawkach może zwiększać ryzyko występowania oponiaków – obecnie dzielą tabletki na kilka części. Kiedy sama zaczynałam terapię, przyjmowałam tabletki w całości, za ich miesięczny zapas płacąc ponad 100 złotych. To pokazuje, jak zmienia się wiedza na temat transpłciowości i jak wiele zależy od danego specjalisty.

Niebieskie tabletki na kobiecość

Jak wspomniałam, najważniejszym hormonem przyjmowanym przez transpłciowe kobiety jest estradiol. To on, w połączeniu ze spadkiem poziomu testosteronu we krwi, sprawia, że rosną piersi, a skóra staje się bardziej miękka i mniej tłusta. Zmienia się rozłożenie tkanki tłuszczowej, maleje objętość tkanki mięśniowej i gęstość tkanki kostnej. W obrębie bioder, ud czy twarzy to subtelne zmiany, ale zdecydowanie do wyłapania, jeśli porówna się zdjęcia przed i po. Bardziej rzucają się w oczy piersi, które rosną pod wpływem hormonów – aczkolwiek tylko do pewnego stopnia. Szczupłe kobiety raczej nie powinny nastawiać się na naturalny rozmiar większy niż C. Zmianie ulega także owłosienie. Jeśli tranzycję udało się rozpocząć przed pojawieniem się łysienia, linia włosów zostanie już na swoim miejscu i typowe dla cispłciowych mężczyzn zakola raczej się nie pojawią. Nie liczyłabym jednak na to, że jeśli linia włosów już zdążyła się cofnąć, na jej miejscu wyrosną nowe włoski. Owłosienie na ciele również ulega redukcji w zadziwiający niemalże sposób. Nigdy nie byłam szczególnie owłosiona, ale miałam nieco ciemnych włosów na brzuchu i klatce piersiowej. Co się z nimi stało? Nie wiem, czy zniknęły, czy tylko stały się miękkie i jasne, ale po jakimś czasie przyjmowania hormonów i okazjonalnej depilacji domowymi metodami po prostu przestały być widoczne. W przypadku silnego owłosienia konieczne mogą być jednak bardziej drastyczne ingerencje. Nieco inaczej sprawa wygląda z zarostem. Coś, co oprócz diagnostyki osoby transkobiece powinny wziąć pod uwagę, to ewentualne przeprowadzenie laserowego usunięcia zarostu jeszcze przed rozpoczęciem przyjmowania hormonów lub jednocześnie z pierwszymi lekami. To ważne, bo przyjmowanie estrogenu sprawia, że zarost jaśnieje. Laser jest skuteczny jedynie na ciemnych włosach, więc zbyt długie zwlekanie z przeprowadzeniem depilacji może doprowadzić do tego, że skuteczna będzie już wyłącznie droższa i bardziej czasochłonna elektroliza. Nieusunięty na trwałe ciemny zarost zmieni się w jaśniejsze, ale nadal twarde i kłujące włoski. Pod wpływem zmian hormonalnych zmniejsza się libido, kurczą się jądra, a spontaniczne erekcje stają się znacznie rzadsze. Część z tych zmian jest nieodwracalna – terapia estradiolem rzeczywiście może prowadzić u osób transżeńskch do bezpłodności, a jeśli pojawią się piersi, nie znikną one po przerwaniu terapii. Niektóre z tych zmian, zwłaszcza tych najbardziej oczywistych wizualnie, to kwestia miesięcy. W pewnym stopniu ciało zmienia się natomiast przez lata w znacznie wolniejszym tempie. Choć razem z estradiolem przyjmuje się najczęściej leki antyandrogenowe, by jak najmocniej zablokować wpływ testosteronu na ciało, estradiol sam w sobie działa jako bloker testosteronu. Połączenie z antyandrogenem pozwala uniknąć zbyt wysokich dawek, które mogłyby dawać niepożądane efekty uboczne. Ponownie – jest to niejako pole do eksperymentów i zapewne z czasem pojawiać się będą nowe propozycje optymalnych konfiguracji. Tym bardziej ważne jest, by konsultować dawki z lekarzami. Niektóre transpłciowe kobiety przyjmują również progesteron, który według niektórych źródeł ma mieć wspomagające działanie w procesie feminizacji wyglądu. Przypisuje mu się te właściwości zwłaszcza w kwestii rozmiaru i kształtu piersi, jednak wielu specjalistów po prostu go nie stosuje. Estradiol występuje w formie tabletek, żelu, plastrów i zastrzyków.

Drogie Media: „Operacja zmiany płci” nie istnieje

Aspektem tranzycji, który nieprzerwanie fascynuje i interesuje ludzi, są operacje. To trudny temat, bo jeszcze bardziej niż w przypadku terapii hormonalnej łączy się z ograniczonymi możliwościami – zarówno w przypadku finansowych możliwości poszczególnych osób transpłciowych, jak i medycyny jako takiej. Zacznijmy przede wszystkim od tego, że nie tylko waginoplastyką kobiety trans żyją. Niewiele warte są opowieści o mitycznych „operacjach zmiany płci”, które pojawiają się w popkulturze jako czarodziejskie zabiegi zamykające na zawsze rozdział „transpłciowość” w życiu osób trans. Nie są też operacje czymś, czego wszystkie osoby transpłciowe po prostu chcą. Niektóre z nich zwyczajnie akceptują swoje genitalia czy rysy twarzy i nie postrzegają ich jako czegoś, co decyduje o ich płci. Inne boją się operacji i możliwego rozczarowania efektami, które mogą być trudne do przewidzenia. Nie sposób nie wspomnieć też o kosztach operacji, które trzeba liczyć w dziesiątkach tysięcy złotych, jeśli nie dolarów, w przypadku zabiegów zagranicznych. Oczywiście nie ma tutaj mowy o żadnym wsparciu ze strony państwa.

Co operują kobiety transpłciowe?

Twarz, jeżeli potrzebują, by ich rysy były bardziej delikatne. Tak zwana „feminizacja twarzy” (popularny anglojęzyczny skrót to FFS od „facial feminization surgery”) obejmuje np. operację nosa, wygładzenie i podniesienie łuku brwiowego, redukcję podbródka, obniżenie linii włosów. Tego typu zabiegi są drogie niezależnie od płci, więc pełny zestaw ingerujący w różne punkty twarzy to koszt przynajmniej kilkudziesięciu tysięcy złotych. Genitalia, jeśli mają taką potrzebę (trzeci raz nie będę tego pisać – ustalmy, że to potrzeby osób trans powinny wyznaczać, czego się podejmują w kontekście tranzycji). Wytworzenie pochwy nazywamy waginoplastyką i jedna z metod polega na tym, że dokonuje się inwersji prącia, ze skóry tworzy kanał pochwy i wargi sromowe, a z części żołędzia formuje się łechtaczkę. Głębokość takiej waginy uzależniona jest w pewnym stopniu od wielkości penisa. Alternatywną metodą jest waginoplastyka sigmoidalna, czyli pobranie części jelita, by z niego utworzyć pochwę. Pochwa transpłciowej kobiety, nazywana czasem „neowaginą”, częściowo się nawilża, jednak stosunek pochwowy wymaga używania lubrykantu. Cewka moczowa jest umiejscowiona nad otworem pochwowym, nad nią zaś znajduje się wytworzona chirurgicznie łechtaczka. Jak można się domyślić, od umiejętności chirurga zależy tutaj naprawdę wiele. Efekty wizualne mogą się różnić, podobnie jak poziom czucia. Trzeba jednak nadmienić, że pozostawienie zakończeń nerwowych i użycie ich do wytworzenia łechtaczki sprawia, że orgazmy powinny być łatwe do osiągnięcia i przyjemne (daję swój atest i pozdrawiam). Okres przynajmniej kilku miesięcy po operacji to czas obowiązkowego używania dilatorów, czyli prostych, dostępnych w kilku rozmiarach narzędzi do rozciągania pochwy. Ponieważ neowagina wytworzona jest operacyjnie, w procesie leczniczym może się obkurczać, czemu przeciwdziała się właśnie użyciem dilatorów. Chciałabym tutaj zrobić lekką dygresję, by zaznaczyć dwie rzeczy. Po pierwsze, transpłciowe kobiety mogą bez problemu czerpać przyjemność z seksu analnego, jeśli chcą penetracji. Nie warto nadmiernie dużo uwagi poświęcać rozmyślaniom o penisach transpłciowych kobiet ani o tym, co z tymi penisami robią, jeśli mają partnerki lub partnerów. Waginoplastyka jest dostępna dla kobiet po ustaleniu płci metrykalnej, co wyklucza te kobiety, które są żonate i w świetle polskiego prawa nie mogą skorygować płci, dopóki pozostają w związku małżeńskim. Koszt operacji to z kolei kilkadziesiąt tysięcy złotych, co jest dodatkowym blokerem i może oznaczać lata mozolnego odkładania każdego grosza. Wiele osób też najzwyczajniej w świecie boi się niezadowolenia z efektów, a ma co się oszukiwać, że każda operacja kończy się fantastycznym sukcesem i nikt jej nigdy nie żałuje. Powody, dla których osoby mogą nie chcieć ingerować chirurgicznie w swoje genitalia, można mnożyć, dlatego po prostu nie interesujmy się tym, co inni mają w majtkach, jeśli nie jesteśmy z nimi w relacji seksualnej lub lekarskiej. Wypytywanie ludzi o plany tego typu jest nie tylko niegrzeczne, ale też wzmacnia dysforię i dyskomfort u kobiet, które waginoplastyki bardzo chcą, ale z rozmaitych przyczyn nie mogą sobie na nią pozwolić. Po drugie, waginoplastyka nie jest bynajmniej operacją, której podejmują się wyłącznie kobiety transpłciowe. Cispłciowe kobiety (np. z zespołem MRKH) również mogą potrzebować chirurgicznego wytworzenia pochwy. Osoby, które wyszydzają neowaginy, mówiąc, że są zrobione z jelita (jakbyśmy wszyscy nie mieli jelit) i sklepiają się jak otwarte rany, szydzą nie tylko z transpłciowych kobiet. To zabawne, że niektórzy robią to w imię „walki o prawa kobiet”. Tak, to jest o TERF-ach. Zabiegami, które również są popularne wśród transpłciowych kobiet, są też powiększenie piersi i usunięcie (spiłowanie) jabłka Adama. To drugie możliwe jest kosztem kilku tysięcy złotych i może istotnie pomóc w walce z dysforią. Powiększanie piersi jest z kolei szalenie popularne niezależnie od tożsamości płciowej kobiet i jest tematem tak społecznie skomplikowanym, że nie chcę go za bardzo rozwijać. Warto jedynie wspomnieć, że podobnie jak w przypadku np. operacji nosa jest to zabieg, który niekonieczne wymaga specjalizacji w zajmowaniu się osobami trans. Możliwa jest też orchiektomia, czyli usunięcie jąder. Nie jest to jednak zalecany zabieg dla kobiet, które chcą ostatecznie poddać się waginoplastyce, ponieważ doprowadzi on do zmniejszenia ilości materiału do pracy dla przyszłego chirurga. Rzadkim rodzajem operacji jest ingerencja w struny głosowe, co może złagodzić głos i podnieść jego ton. Nie potrafię powiedzieć, czy tego typu operacje są przeprowadzane w kraju, co na pewno mówi nieco o ich niszowości.

Polski znak jakości

Kiedy przechodziłam operację „cipkoplastyki”, jak ją nazywam, zapłaciłam za nią 14,5 tysiąca złotych, w dużej mierze z pomocą dziadków. Operacja odbyła się w Gdańsku. Mój zabieg miał miejsce 8 lat temu i wszystkie informacje o nim znalazłam na specjalnym forum, bez którego nie miałabym pojęcia, że jest w Polsce możliwość przeprowadzenia waginoplastyki. Pielęgniarki w szpitalu plotkowały o transpłciowych pacjentkach, a kobieta, która leżała ze mną w pokoju, narzekała w rozmowie telefonicznej na moje towarzystwo. Podczas jednej z kontroli na fotelu ginekologicznym lekarz zaprosił do sali kolegę, żeby pokazać mu efekty swojej pracy. Dziś transpłciowe Polki mogą operować się w Warszawie i Krakowie, chociaż za znacznie większe pieniądze niż ja w 2013 r. O korekcie płci w jednej z warszawskich klinik można normalnie, po ludzku przeczytać na ich stronie – jakby operowanie transpłciowych osób nie było mrocznym, wstydliwym sekretem. Chętnie za kolejne 8 lat napiszę aktualizację. Oby pozytywną.

Tekst z nr 93 / 9-10 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tranzycja dała mi skrzydła

WIKTORIA BRATKOWSKA jest transpłciową kobietą, cierpi na dziecięce porażenie mózgowe. Była przez długi czas bezdomna, dwa lata temu uzyskała mieszkanie w Gdańsku dzięki osobistej interwencji prezydenta Pawła Adamowicza. Wiktorię można zobaczyć niemal na każdej prodemokratycznej demonstracji w Trójmieście. W 2018 roku była inicjatorką gdańskich protestów osób z niepełnosprawnościami. Rozmowa Danuty Sowińskiej

 

Foto: Danuta Sowińska

 

Od kiedy wiedziałaś, że jesteś dziewczyną?

Od szóstego roku życia.

Jak sobie to uświadomiłaś?

Że męskie ciało nie wchodzi w grę. Męskie ciało to jest jakaś pomyłka. Choć jako facet długo do siebie nie dopuszczałam tej myśli, odganiałam. Potem to ukrywałam, ale w wieku 16 lat powiedziałam głośno i wyraźnie: „Mama, ja nie jestem mężczyzną, ja jestem kobietą”.

Jak mama zareagowała?

Histerycznie. „Po moim trupie będziesz kobietą”. Poczułam się jak zbity pies. To była trauma. Przeszłam swoje. Pomyślałam, że jak dostanę rentę socjalną, to będę mogła w 1997 r., w wieku 21 lat, podjąć terapię.

Rentę socjalną, ponieważ jesteś osobą z niepełnosprawnością. Masz dziecięce porażenie mózgowe.

Poród kleszczowy, przez który mój mózg został uszkodzony. Mam przykurcze mięśni rąk i nóg. Mam spastyczność mięśni. Cierpię na bóle mięśni przyszkieletowych, więc potrzebuję ciągłej rehabilitacji. Nie wykształciła mi się dobrze mowa. Mówię bardzo niewyraźnie, słyszysz. Nie mogę przez to pracować, dlatego otrzymuję rentę.

W 1994 r., gdy skończyłaś 18 lat, dostałaś rentę socjalną z opieki społecznej, a w 2004 r. – rentę z ZUS-u.

A w 2007 r. z KRUS, bo pomagałam prowadzić gospodarstwo rolne rodzicom. Mam ukończoną tylko szkołę podstawową. Rodzice nie chcieli wyłożyć na dalszą edukację niepełnosprawnego dziecka. Ja się nie przeciwstawiłam. W latach 1992-94 pracowałam przy wywózce drzewa. W schronisku Promyk byłam też asystentką osoby z bezdomnością.

Opowiesz o swej tranzycji?

Jak miałam 21 lat, to pojechałam do seksuologa, dr. Stanisława Dulko, do Warszawy. To trochę trwało, ale doktor zdiagnozował u mnie transseksualność. Ale ja i tak to, całą tę terapię, odwlekłam, bo ja nie chciałam sobie tego uświadomić, przyjąć, że muszę to zrobić. Miałam nadzieję, że to mi przejdzie. Bałam się.

I w pewnym momencie zdałaś sobie sprawę, że nie przejdzie.

W 2000 r. Zwlekałam 3 lata. 4 stycznia 2000 r. dostałam hormony, miałam wtedy 24 lata. W ogóle głos nie wyrobił mi się na żeński. Mam taki nijaki, chciałabym go podszkolić, to bym mówiła bardziej kobieco i wyraźnie. Ja się bardzo męczyłam tym głosem, ten głos jest piękny, taki jest cienki i delikatny. Uważam, że gdybym przyjmowała hormony nie od 24 roku życia a od 16 roku życia, byłoby inaczej.

Rozmawiałyśmy o tym już wcześniej. Uważasz, że osoby transpłciowe powinny móc przyjmować hormony od 16 roku życia.

Tak. Anka Grodzka mówiła o tym i Lalka Podobińska też. Ja po sobie to widzę. W tej chwili w Polsce trzeba być pełnoletnim lub mieć zgodę rodzica na podjęcie decyzji o ubieganiu się o korektę płci. Wojna między byciem taką a taką osobą to było u mnie 13 lat. Wojna między testosteronem a estrogenem.

Czyli 4 stycznia 2000 r. zaczęłaś kurację hormonalną i jak dalej twoje życie się potoczyło?

Była awantura niezła. Krzyki. Wyzwiska. W grudniu 1999 r. była awantura straszna, bo matka mówiła „nie”. A ja powiedziałam, że tych leków potrzebuję. Już naprawdę nie chciałam tego męskiego ciała. Gdybym w 1994 r., w wieku 18 lat, jak już zaczęłam dostawać pieniążki, zaczęła przyjmować hormony, byłoby inaczej. Niestety, były awantury, niesnaski.

Nie wiem, jak to było, ale kierowniczka GOPS przekazywała pieniądze tylko matce. W 2000 r. zrobiłam kierowniczce awanturę i udało mi się załatwić, że zaczęłam przyjmować rentę na swoje ręce. Potem od razu zaczęłam łykać hormony i byłam wniebowzięta, jak biust zaczął mi rosnąć, ale i tak nie tak pięknie, jak gdyby człowiek się urodził już z tą odpowiednią płcią. Na trzy lata uspokoiły się awantury.

Co się stało w 2003 r.?

Była zmiana dokumentów. Urzędniczka stanu cywilnego powiedziała: „Ja tu panią widzę. Pana nie widzę. Pani musi być panią”. Zmieniłam dokumenty. Może gdyby nie ta urzędniczka, to bym nie miała siły do końca, ale mnie pogoniła i zrobiłam.

Musiałaś pozwać do sądu rodziców, prawda? Kto ci pomógł z dokumentami?

Sama jakoś. Znowu wielka awantura była. Powiedziałam, że idę do sądu zmieniać płeć. A matka: „Po moim trupie!”. Babcia powiedziała: „Ten, kto dał ci hormony, jasnej światłości nie widział”. A ja złapałam za sznurek, wzięłam drabinę i poszłam się wieszać. Matka to zobaczyła, wzięła laskę, ojciec za bata i zaczęli mnie bić. Wtedy zeszłam z drabiny.

Zaczęli cię bić, żebyś nie popełniła samobójstwa?

No tak. Matka w końcu powiedziała: „A, bądź już tą kobietą”. Pani Krystyna Stawecka, sędzia w wydziale cywilnym, nie robiła problemu. Byłam sama na sali sądowej. Zapoznała się ze sprawą i potem zleciła wykonanie badania przez biegłego seksuologa Andrzeja Balona. Na drugiej rozprawie 26 października 2003 r. zostałam kobietą!

Wtedy jeszcze mieszkałaś z rodziną?

Tak, jeszcze mieszkałam i pracowałam u rodziców na gospodarstwie rolnym u nas w Secyminie. W 2007 r. umarł ojciec. Zostałam z matką, siostrą i jej mężem. Siostra urodziła córkę. Szwagier lubił nagrywać awantury. Siostra mi powiedziała, że jak będę chciała mieć operację, to będę musiała się wyprowadzić. Ja się postawiłam jurnie w 2013 r. i powiedziałam: „Nie! Jadę!”. Wzięłam kredyt na operację. 5 sierpnia minęła siódma rocznica mojej waginoplastyki, to była ostania operacja, jaką w Gdańsku wykonał przed przejściem na emeryturę prof. Kazimierz Krajka.

A w 2014 r. rodzina oskarżyła mnie o przemoc. Bo naciskałam na porządek w domu, a moja rodzina o dom nie dbała.

Zostałaś oskarżona o przemoc, bo chciałaś, aby w domu był porządek?

Tak. Ciągle były awantury, w których bili mnie. A ja powiedziałam w końcu do matki, że jak będzie mnie bić, to jej w końcu oddam. Powiedziałam fifty-fifty. Matka mnie od różnych wyzywała. Ja nie chciałam tego już słyszeć. Nie chcę na ten temat mówić, bo wspomnienia są bolesne. Ja wiem, że za daleko się posunęłam, bo nie pozostawałam dłużna. Nie miałam innego wyjścia, chodziło mi też o dzieciaka. Córka siostry ma obecnie 13 lat, niestety nie będzie miała wzoru ani babki, ani matki. To jest zwykła patologia. Zobacz – ja nie miałam wzoru ani matki, ani babki, ale jednak coś niecoś zrobiłam w tym mieszkaniu.

Zawsze jak do ciebie przychodzę, masz pięknie wysprzątane.

Staram się, aby mieć ładne mieszkanie, a tam nie wyszło. Pamiętasz, kilka miesięcy temu pokazałam ci zdjęcia mojego rodzinnego domu, był zapuszczony, śmierdzący, brudny. Ja chciałam tylko, żeby oni sprzątali, a oni chcieli tylko moje pieniądze. 27 marca 2014 r. puka do nas dziesięciu policjantów z nakazem przesłuchania na 3 kwietnia na Komisariacie Policji w Czosnkowie. Matka mnie pyta: „Co mi teraz robisz?”. A ja na to: „Teraz to już odchodzę, mam was w nosie!”. Poszłam do Domu Pomocy Społecznej. Tam siedziałam do sprawy. Gmina ręce umyła i chciała się mnie pozbyć. To była masakra, co oni zrobili, a później po sprawie karnej dostałam zakaz zbliżania się, mimo że moja matka nie miała obdukcji. Dostała w twarz parę razy za darcie się na mnie, za krzyki, za obelgi, za wyszydzanie, takie słowa do mnie mówiła: „Świniopasie, plotuchu, flaku”. Po ostatniej operacji to się jeszcze pogorszyło. Danka, nie miałam wyjścia. Ani opieka społeczna, ani inne instytucje nie chciały mi pomóc. Prosiłam: „Dajcie psychologa mojej rodzinie”. Ja dostałam niebieską kartę Ale ja się tylko broniłam. Przemoc domowa u mnie to jest fifty-fifty. U nas w Polsce nie było pomocy ludziom dotkniętych przemocą domową. A jak ja oddałam, to od razu zostałam ukarana.

13 listopada 2013 r. powiedziałam do szwagra: „Jak mnie znowu nagrasz, to ty dostaniesz!”. Nagrywał mnie 6 lat. Jak było gorąco, to od razu nagrywał. A ja miałam dość. Miałam kłótnię ze szwagrem i z matką. Policja przyjechała z ambulansem. Złamali mnie wtedy. Zamknęli mnie na 9 dni w zakładzie psychiatrycznym w Tworkach. Przypięta pasami byłam całą noc. Przyszła pani ordynator, zaczęłam normalnie rozmawiać, na drugi dzień już o 13:00 mogłam wyjść na miasto zakupy zrobić. Moim zdaniem, skoro jest przemoc w rodzinie, to powinna być przebadana cała rodzina. Nie może być tylko tak, że jest jedna strona medalu. Powinna być przebadana cała rodzina. Dzisiaj jestem silniejsza, wiem czego chcę. I wiem, że osoba niepełnosprawna na wsi nie istnieje. Nawet nie ma o czym myśleć, bo jest uważana jako osoba niespełna rozumu. Tak mnie rodzina traktowała przez całe życie. Nie może wypłynąć na głębokie wody.

A ty wypłynęłaś.

Wypłynęłam, bo chciałam mieć normalną rodzinę. Do operacji byłam bardzo zakompleksiona. A po operacji dostałam wiatr w żagle. Dbałam o gospodarstwo, o ogród przy domu, kosiłam trawę, kwiatki były zadbane. A oni po prostu nic. Kiedy ja naciskałam, żeby sprzątali, to się mnie pozbyli. Ja chciałam, żeby w domu człowiek mógł coś osiągnąć. Zostałam oskarżona o to, że zaczęłam chcieć rządzić, a ja po prostu chciałam mieć normalną rodzinę. Żeby można było w czystym miejscu jeść, aby było elegancko, żeby było zadbane. 20 kwietnia 2014 r. odeszłam z domu ostatecznie. Kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Zielonkach po mnie przyjechał. Mieszkałam tam pół roku, bo potem wybuchł tam świerzb i odeszłam. Nie wiedziałam jeszcze, że są schroniska. W międzyczasie miałam drugą próbę samobójczą. Weszłam do wody, ale była za niska. Gdyby był większy nurt, to byś ze mną dzisiaj nie rozmawiała. Potem poszłam do noclegowni, potem do MONAR-u. Stamtąd zostałam skierowana koło Przasnysza. Tam siedziałam tylko tydzień. 1 października 2014 r. przyjechałam do Gdańska i od tego czasu jestem mieszkanką Gdańska. Zaczęłam mieszkać w schronisku „Prometeusz” dla kobiet. Potem pani dyrektor ze schroniska i pan prezydent Paweł Adamowicz pomogli mi to mieszkanie załatwić. Dostałam mieszkanie cztery lata później – 17 grudniu 2018 r. Niecały miesiąc przed morderstwem prezydenta. Paweł Adamowicz jest patronem tego mieszkanka.

Widzę uśmiech na twarzy. Pierwszy raz w życiu na swoim.

Tak! Jak dostałam klucze, byłam bardzo szczęśliwa, przestałam być osobą z bezdomnością.

26 marca 2015 r. w Szkole Elektronicznej na Podwalu Starowiejskim odbywało się otwarte spotkanie Prezydenta Pawła Adamowicza z mieszkańcami i mieszkankami Gdańska. Przyszłaś tam i zabrałaś głos.

Powiedziałam, że jestem osobą bezdomną z porażeniem mózgowym i jestem po operacji korekty płci. On się przespał z tą informacją, na drugi dzień dyrektorka „Prometeusza” mówi do mnie: „Wiktoria, masz wezwanie, dr Anna Strzałkowska ma wezwanie, wicedyrektorka Marta Buglińska i dyrektor Grzegorz Szczuka”. Prezydent na spotkaniu u siebie zapytał: „Panie Grzegorzu, jaka jest sytuacja bezdomnych ludzi LGBT w Gdańsku? Proszę mi raport przygotować”. Wtedy Tolerado po raz drugi w maju 2015 r. zorganizowało Marsz Równości w Trójmieście. Prezydent powiedział, że trzeba politykę równościową wprowadzić. Zrobił koalicję, która zaczęła pracować nad projektem Modelu Równościowego.

Ty się właściwie przyczyniłaś się do zapoczątkowania prac w Gdańsku nad Modelem na Rzecz Równego Traktowania.

No tak. Gdyby nie ja, to by tego nie było. Dzięki mnie Anna Strzałkowska, ówczesna prezeska Tolerado, spotkała się z prezydentem Adamowiczem. Coś pięknego z tego wyszło. Model się dzieje.

Co byś jeszcze chciała, aby w Gdańsku było?

Ułatwienia dla osób niepełnosprawnych. Logopeda. Zajęcia terapeutyczne. Basen za przysłowiową złotówkę. A teraz przez pandemię byłam uziemiona w tych pokojach. Trochę się boję. Ostatnio popsuł mi się suwak i zadzwoniłam do Khedi Alieva, Czeczenki z Fundacji Kobiety Wędrowne, ja ją naprawdę lubię, ona mi pomaga.

Wiktoria, dzięki wielkie za rozmowę.

Na koniec mam taki przekaz dla osób odkrywających swoją tożsamość – nie zwlekać z korektą płci, im wcześniej rozpocznie się kuracja hormonalna, tym efekty są lepsze. Im później się zaczyna, tym są efekty mniej fajne, ręce i nogi u mnie są duże.

Tekst z nr 87 / 9-10 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Generalnie mam szczęście

Z ADĄ ROZEWICZ, lekarką z Rudy Śląskiej, o jej transpłciowości, o depresjach, o procesie tranzycji, o pacjentach, którzy pamiętają ją jako lekarza, a także o synu, z którym prowadzi poradnię i o tym, jak cudownie jest być kobietą, rozmawia Mariusz Kurc

 

Foto: Jagoda Owczarek

 

Pani Ado, kiedy zdecydowała się pani na tranzycję?

Trudno na to pytanie krótko odpowiedzieć, bo to nie jest jedno zdarzenie, lecz proces. Formalnie – czyli kiedy stałam się kobietą w oczach prawa? Czy kiedy operacyjnie? Czy może kiedy sama doszłam do tego, że jestem kobietą i – co jeszcze ważniejsze – kiedy to zaakceptowałam – a więc kiedy tranzycja dokonała się w mojej psychice? Czy jeszcze co innego: kiedy odważyłam się na funkcjonowanie jako kobieta na zewnątrz? Do każdej z tych decyzji dojrzewałam. Więc co pan chce wiedzieć?

Wszystko.

(śmiech)

Nie wiem… Zacznijmy od tej prawnej.

Trzy lata temu.

Wcześniej…

Przez długi czas nie rozumiałam, co się dzieje. Potem, powiedzmy sobie, to jest tak trudne, że człowiek wypiera. Było dużo samooszukiwania się. Lata całe. Ale nie cynicznie – szczerze wierzyłam, że dam radę, że wytrzymam, że jestem w stanie tę kobietę w sobie stłumić. Zwłaszcza, że miałam poukładane życie osobiste i zawodowe.

Jest pani od ponad 27 lat lekarką w Rudzie Śląskiej. Kiedyś była pani dla pacjentów lekarzem, teraz lekarką – ale o pacjentów zapytam później.

Ok. Pochodzę z Bytomia, ale tak, całe moje życie zawodowe jest związane z Rudą Śląską. Dziś, gdy patrzę na moją tranzycję z perspektywy, widzę, że bariery zaczęły puszczać, gdy mój syn skończył 18 lat. Znów: nie było to wykalkulowane. Musiałam mieć jakieś poczucie obowiązku, nie wiem, by być ojcem dla syna póki on nie jest pełnoletni? Jednak wtedy tak tego nie rozpatrywałam. Chciałabym też podkreślić: absolutnie nie myślę krytycznie o tych osobach transpłciowych, które decydują się na tranzycję, mając małe dzieci. Każdy ma swój czas, swoje tempo, swoją wytrzymałość. U mnie akurat było tak, że wejście syna w dorosłość miało znaczenie, choć wcześniej wcale nie myślałam: „Poświęcę się dla syna, a jak on wyfrunie z gniazda, to zacznę być sobą”. Nie. To musiało być gdzieś w podświadomości zakodowane. Wie pan, gdyby się okazało, że dla syna własną głowę pod gilotynę trzeba kłaść, to bym położyła bez wahania – może to właśnie ta siła wzbraniała mnie przed tranzycją.

Zapytam o początek, o jakiś pierwszy znak. Przez długi czas była pani mężczyzną w oczach innych – ale pewnie nie w swoich własnych, tak?

O, dobrze postawione pytanie: „w oczach innych”. Właśnie. Bo jak niektórzy mnie pytają: „A gdy była pani jeszcze mężczyzną…?”, to zaraz odpowiadam: „Nie, ja nigdy nie byłam mężczyzną”. Funkcjonowałam jako mężczyzna, ludzie widzieli we mnie mężczyznę, ale ja sama… Przypomina mi się taka chwila. Podstawówka, ferie zimowe, mogłam mieć ze 12 lat, siedzę sama w domu, spojrzałam w lustro i zobaczyłam pod nosem, już nie wiem, czy to był jeden włosek czy kilka – w każdym razie coś mi się tam sypnęło, „wąs mi się rzucił”, jak mówią. Nie tylko żadnej radości z tego nie odczułam, ale wie pan, co zrobiłam? Poleciałam do szafy i ubrałam się w ciuchy mamy. Silnie to zapamiętałam, podświadomość chyba znów działała.

Ja sobie przypominam, że czekałem, aż włosy mi się pojawią w różnych miejscach.

Ja wręcz przeciwnie. Tylko potem nastąpiło silne wyparcie tej mojej kobiecości, niezliczone próby niemyślenia o „tym”. Jednocześnie miałam jak najbardziej zwykłe, stereotypowe wręcz plany życiowe – chciałam mieć dom, rodzinę, dzieci. Bardzo proste spojrzenie na świat. Miałam 19 lat, gdy poznałam moją partnerkę, ona miała 17.

Mamę pani syna?

Tak. I zawsze już tylko ona była.

Nie było ślubu?

Oczywiście, że był. Mówię „partnerka”, a nie „była żona”, bo to by tak brzmiało, jakbyśmy były małżeństwem jednopłciowym. Proszę źle nie zrozumieć: jestem za tym, by małżeństwa jednopłciowe w Polsce były, ale na razie nie ma. Jesteśmy po rozwodzie. Obecnie ona jest dla mnie niczym siostra, najbliższa przyjaciółka, jest dla mnie bardzo ważna. Nasze relacje się zmieniły – są „siostrzane”.

Wrócę jeszcze do przeszłości. Na studiach medycznych otrzymała pani jakąś wiedzę o transpłciowości?

Żadnej. Nic. Chyba że coś było i wyparłam. Nie wiem, jak jest teraz. Uwiesiłam się na mojej partnerce – emocjonalnie, duchowo. Czerpałam z niej garściami. To była ta najbliższa forma kobiecości mi dostępna. Z jednej strony na zewnątrz całkiem dobrze funkcjonowałam, z drugiej strony wciąż miałam myśli samobójcze i napadowe depresje. Bo przecież jest bezradność. Co z „tym” zrobić? Przy czym nie uświadamiałam sobie, że przyczyną depresji jest walka, jaką toczę sama z sobą, transpłciowość. Wyszukiwałam inne przyczyny i święcie w nie wierzyłam. A gdy transpłciowość zaakceptowałam, to depresje minęły jak ręką odjął.

Kiedy pani zaakceptowała?

Kilkanaście lat temu. Tylko proszę nie mylić: zaakceptowanie transpłciowości a decyzja o tranzycji to dwie rożne kwestie.

Pewnie znów długi proces.

U mnie – długi. Ale akurat co do tej akceptacji, to pozostał mi w pamięci jeden moment: jadę samochodem po którejś tam z kolei depresji i nagle jakby mi się w głowie coś ustawiło, jakby rozrzucone puzzle w całość się zeszły – jasna myśl: „Jestem kobietą. Jak fajnie. Jak cudownie!”. To był koniec walki. Poczułam się bardzo szczęśliwa. Zrobiłam najważniejszy coming out w życiu – przed samą sobą. Natomiast wyjście z tym do ludzi to inna bajka. Powoli, stopniowo, bez żadnych radykalnych kroków. Byłam jak taki czajnik, w którym ta kobiecość buzuje, ciśnienie rośnie – i czasem nie można wytrzymać już – bucha, kipi. I wtedy zakładałam bransoletkę. Pragnęłam nie być „deformowana”, chciałam, by inni zobaczyli we mnie kobietę. Taka choćby najmniejsza namiastka kobiecości pozwalała na wytchnienie. Jak ja zazdrościłam innym kobietom babskich problemów! Potem znów ciśnienie rosło i gdy czajnik buchał, to dwie bransoletki. I pójść tak do pracy. Spodnie, ale nie takie do końca męskie. Znów trochę ulgi, a potem od nowa – i więcej. Bransoletki i lekki makijaż. Cóż, nie można udawać, że to się nie dzieje – najbliżsi też nie są w stanie udawać, że nie zauważają. Rozmowa z żoną. Ona zaczęła, wyczuła mnie. Powiedziałam. Zaakceptowała. Przyznałam, że nic z „tym” nie zrobię nie tylko dlatego, że się nie da z „tym” nic zrobić, ale też po prostu nie chcę – jestem kobietą. Tak funkcjonowałyśmy kilka lat, wewnętrznie, psychicznie kobieta, a na zewnątrz – jako mężczyzna. To był bardzo ważny okres dla mnie – budowałam swoją kobiecą osobowość. Myślałam, że damy radę i tak już będzie – ale w końcu nas obie to przerosło. Bo się bujałyśmy – tak źle i tak niedobrze. Więc nastąpił moment krytyczny – moja wyprowadzka. Jak się już rozwala stare życie, to nie można stać w miejscu, trzeba iść do przodu z nowym. Ona przecież koniec końców nie szukała kobiety na wspólne życie. Jesteśmy dziś, jak mówiłam, w dobrej relacji, przyjaźnimy się.

A syn jak zareagował?

Długa rozmowa. Pojechał też do naszego kuzyna, psychiatry do Londynu na drugą rozmowę. Zaakceptował. Na rozprawie robił za moich rodziców i powiedział…

Na rozprawie o uznanie, że jest pani kobietą, tak?

Tak. Bo moi rodzice już nie żyją.

Mamy taki absurdalny system, że trzeba pozwać własnych rodziców o to, że wpisali niewłaściwą płeć do aktu urodzenia. A jeśli rodzice nie żyją, to ktoś musi ich zastąpić, mogą to być nawet pracownicy sądu.

A u mnie to był syn, który powiedział: „Nieważne, czy rodzic jest kobietą czy mężczyzną, ważne, by był szczęśliwym człowiekiem”. Dziś syn prowadzi poradnię, w której przyjmuję.

Czyli współpracujecie.

Na co dzień. Synowa też mnie akceptuje bez problemu. Mam dwie wnuczki, pięć i dwa latka.

Jest pani babcią!

Słowa „babcia” nie używam. One mają dwie babcie i nie zajmuję ich miejsca. Sama tak wymyśliłam. Zresztą mamą przecież też nie byłam dla syna, tylko ojcem. Wnuczki mówią na mnie Ada.

Porozmawiajmy o pacjentach.

95% – bez problemu. A te 5% to były jakieś drobne uwagi, których nawet dokładnie nie pamiętam. To brzmi niewiarygodnie, ale naprawdę tak jest. Opowiadałam o bransoletkach, makijażu… Któregoś dnia nie wytrzymałam i po prostu przyszłam na dyżur do szpitala w kiecce, dalej już chodziłam tak często, też do przychodni. Podobno paru pacjentów w recepcji pytało, jak się do mnie zwracać, czy na pan czy na pani. To był cały taki okres: pieczątka stara, a ja w kiecce siedzę. By nie było konfuzji, wreszcie syn umieścił oficjalnie na stronie internetowej „Ada Rozewicz”. I tyle. A mam też pacjentów starszych, którzy leczyli się u mnie jeszcze przed moją tranzycją. Niedawno otworzyliśmy też drugą poradnię w dzielnicy, w której kiedyś przyjmowałam – wróciłam na stare śmiecie, można powiedzieć. Przyszedł do mnie jeden pan koło 80-tki, którego pamiętałam – nawet się nie zająknął, żadnego problemu mu nie sprawiło mówienie „pani doktor”. Kilka osób mi powiedziało, że czuły we mnie tę kobietę. Mowa ciała. Pozawerbalna. Więc nie wiem, ja chyba żyję w jakimś pozytywnym matriksie – wygląda na to, że ci z mojego otoczenia, którzy nie zaakceptowali mej transpłciowości, skorzystali po prostu z okazji, by siedzieć cicho. Podobnie nie miałam problemów z przyjaciółmi i z dalszą rodziną – ciocia, siostra mojej mamy po 80-tce, wszystko zrozumiała też bez trudności. Coś jeszcze powiem: ja mam jako lekarka trochę inną perspektywę. Widziałam w życiu sporo cierpienia, sporo ludzkich tragedii. Ach, muszę tu ostrożnie dobierać słowa, bo nie chcę nikogo urazić, ale ja zawsze myślałam, że z tą moją transpłciowością to nie jestem jeszcze w takiej najgorszej sytuacji wcale. Mimo depresji i myśli samobójczych. Wie pan, zawsze mogłabym leżeć z paraplegią bez możliwości ruchu i wiele innych sytuacji. Ale też nie będę oszukiwać – jak wyszłam z tym do ludzi, to strasznie się bałam. Mogło to pójść w złą stronę też. Niemniej, byłam kontaktowa i to mnie uratowało chyba, choć bałam się jak cholera. Ja w ogóle w Rudzie Śląskiej funkcjonuję publicznie od bardzo dawna. Przyjmuję w poradni, w szpitalu, wykładam na prywatnej uczelni. Ludzie w mieście mnie znają i – ośmielę się powiedzieć – chyba lubią. Oddają mi sympatię, bo ja ich bardzo lubię. Dwa razy zostałam wybrana Lekarką Rodzinną Roku u nas w mieście, w plebiscycie „Dziennika Zachodniego”. W zeszłym roku i dwa lata temu.

Czyli już jako kobieta.

Tak.

Gratulacje.

A dziękuję. Jakąś rolę na pewno gra też passing, na który poniekąd nie ma się wpływu. Ja ten passing chyba mam, ale nie mnie oceniać.

Passing czyli kwestia, czy wygląd pozwala na to, by łatwo uchodzić za osobę tej płci, którą się czuje.

Dokładnie. Ginę w tłumie, że tak powiem. Gdy idę ulicą, nie napotykam dziwnych spojrzeń – nikt nie wyczyta mojej historii z wyglądu. Nie jestem na granicy płci. Jestem kobietą. Znów, by to nie zabrzmiało niestosownie: nie mam nic przeciwko niebinarności, przeciw osobom, które są na tej granicy i może nawet chcą być na granicy, bo tak właśnie się czują – i to jest w porządku, tylko ja zwyczajnie do nich nie należę. Jestem jednoznaczna w tej kwestii. A ludziom łatwiej zrozumieć jednoznaczną sytuację. Passing albo się ma albo nie ma, to nie podlega ocenie. Każdy przecież, czy bez passingu, czy osoba niebinarna, czy jeszcze inna – ma prawo żyć, jak chce pod warunkiem, że nie krzywdzi innych. To jest jedyna granica – wolności drugiego człowieka. Trochę zbyt patetycznie zabrzmiało, ale trudno.

Rozmawiamy przez Skype w czasie „lockdownu”, izolacji. Jak wygląda pandemia koronawirusa na Śląsku z pani perspektywy?

Chyba podobnie jak wszędzie, izolacja, zamknięcie dla wielu, dla innych praca. Ja dużo pracuję. Jak idę na dyżur, to biorę zapasową bieliznę, bo nie wiem, czy wrócę, czy nie zamkną mnie w izolacji. Nikt z nas nie wie, co przyniesie kolejny dzień, jak rozwinie się sytuacja. Jedyne co mogę, to „robić swoje”, tak jak potrafi ę najlepiej, jestem lekarką.

Pani Ado, zastanawia się pani, co by było, gdyby pani zaakceptowała swoją transpłciowość wcześniej i zaczęła funkcjonować jako kobieta dawno temu?

No, przecież, że takie pytanie sobie zadawałam! Ileż razy! To jest najgorsze do rozgryzienia – jakie by było moje życie, gdyby… Lepsze? Gorsze? Inne na pewno. Nieustannie człowiek boksuje się z takimi myślami. Miałabym takiego fantastycznego syna czy nie? Miałabym te wszystkie problemy, depresje, czy nie? W tej kwestii najlepszą psychoterapię zapewniła mi moja wnuczka Ania, która któregoś razu rozłożyła rączki i powiedziała: „Ada, kocham cię stąd aż dotąd”. Ona mnie ustawiła, by tym pytaniem się po prostu nie dręczyć. I tak jedno życie tylko mam, a nie siedem jak koty (śmiech).

Ludzie często mieszają tożsamość płciową z orientacją seksualną. O pani seksualności nie rozmawialiśmy.

Oj, nie wiem, czy chcę. To są intymne sprawy. Ale nie, przecież nie chcę przed tym uciekać. To też problematyczne, co tu kryć. Seksualność nie jest dla mnie ani na pierwszym, ani nawet na drugim planie. Ale kto wie, może to też jest proces? W czasach dojrzewania wykluczałam pewne rzeczy, wyrzucałam ze świadomości, przyjmowałam, że wszyscy są hetero, a jednak sama sobie zadawałam pytanie, czy może jestem – jak dziś mówimy – gejem, bo wtedy tego słowa nie było. Ale przecież jak mogłabym być gejem, skoro chcę mieć dom, dzieci, psa i kota? Przerażało mnie to, byłam przekonana, że homoseksualność i dom rodzinny z pieskiem i kotkiem to sprzeczność, to się wyklucza. A potem „zawisłam” emocjonalnie na mojej partnerce i miałam na mężczyzn 24-godzinny pas cnoty. Tak, czuję się osobą seksualną – i jestem kobietą hetero.

Tylko poznanie mężczyzny życia nie jest pani głównym marzeniem?

Absolutnie nie (śmiech). Nie wydaje mi się.

Gdy pani dorastała w latach 80., nie było ruchu osób transpłciowych, nie było w ogóle ruchu LGBTIA. Jak pani potem przyjmowała rozwój naszej społeczności, mandat poselski Anny Grodzkiej?

Świetnie! Dzięki takim osobom ludzie zaczynają rozumieć – trzeba o tym mówić. Staram się śledzić fora osób transpłciowych, czytam o problemach wielu osób transpłciowych z nieakceptującymi rodzicami. Odwrócę to, co powiedział mój syn na rozprawie: Nieważne, jakiej płci jest twoje dziecko, ważne, by rosło zdrowe i było szczęśliwe. A co do ruchu – byłam na Marszu Równości w Katowicach i będę dalej chodzić. Zdjęcia z Marszu wrzucałam na FB, by wszyscy znajomi zobaczyli. Zresztą coming out na FB zrobiłam tak, że zaczęłam po prostu pisać o sobie w rodzaju żeńskim. Ale wcześniej miałam trening – piszę sporo na blogu, który jest zamknięty i udostępniałam, komu chcę. Za pomocą tego bloga ja się stopniowo ujawniałam przed znajomymi. Nie umyśliłam sobie tego celowo – naturalnie wychodziło, ja się przyzwyczajałam i moi znajomi razem ze mną, to była forma takiego delikatnego wychodzenia z szafy. W całym tym spektrum LGBTIA jesteśmy czasem bardzo różni i nieraz to aż dziwne, że nas wszystkich wrzucają do jednego worka. Ja jestem Ada i odpowiadam za siebie – ale jeśli robią na nas nagonkę jako na grupę – to czuję się częścią tej grupy, trzeba reagować i walczyć.

Zaczęliśmy od prawnej tranzycji i w sumie nie doszliśmy do operacji.

Przeszłam zaraz razem z prawną. Byłam całkowicie zdecydowana.

Czyli gładko poszło.

Nie tak gładko. To jest ogromny stres. Wdało się powikłanie infekcyjne, które mnie przestraszyło, ale dobrze się skończyło. W Polsce miałam operacje, byłam po zatorowości płucnej, więc lot wykluczyłam. Poszłam do znajomego ginekologa. Mówię: „Słuchaj, czuję się jak nastolatka, pierwszy raz u ginekologa!”. „Nie martw się, wszystko ci wyjaśnię” (śmiech).

Co by pani dziś powiedziała młodym osobom transpłciowym?

Oj, ciężko rady dawać… Do mnie do poradni przychodzą zresztą ludzie trans ze swoimi „zwykłymi” problemami zdrowotnymi, wiedząc, że ja jestem „nasza”, nieraz pytają o różne sprawy.

O co na przykład?

Szczerze – nie wszystko pamiętam, a i też nie o wszystkim mogę powiedzieć, obowiązuje mnie tajemnica lekarska. O czym mogę wspomnieć? Pewno o ich ogromnym lęku, nieraz alienacji ze strony środowiska i rodziny. Większość ma pod górkę. Co mogę poradzić? Ja bym powiedziała – nie bójcie się, nic na siłę i róbcie wszystko zgodnie z tym, co czujecie. W swoim własnym tempie. Jeden będzie miał pewność, gdy jest nastolatkiem, inny później, a jeszcze inny, gdy ma lat 6, bo przecież dzieci transpłciowe też są. Mam nadzieję, że pan z tego złoży wywiad.

Bez obaw.

Dobrze, to już jak pan uważa. Generalnie mam szczęście w życiu.

Tekst z nr 85 / 5-6 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Polski 50 cent jest trans

C.J. (CHRISTOPHER JOAO) opowiada o tym, jak to jest, że całe życie mieszka w Polsce, ale czuje się u nas niechciany, o tym, jak bił się z chłopakami w szkole, jak dzięki dziewczynie przestał dilować marihuaną w Wołominie, a także o tym, jak szczęśliwy był, gdy zrozumiał, że może być tym, kim się czuje – czyli mężczyzną. Rozmowa Mariusza Kurca

 

Foto: Paweł Spychalski

 

Zobaczyłem cię na Instagramie: czarny chłopak trans, który mieszka w Warszawie. Obejrzałem twoje filmiki na YouTube – pokazujesz fotki sprzed tranzycji, z czasu tranzycji i po, a przy tym mówisz perfekcyjnie po polsku. Przyłapałem się na myśleniu, że pewnie jesteś cudzoziemcem, a przecież wcale nie musi tak być.

Urodziłem się w Łodzi w 1988 r. Całe życie mieszkam w Polsce. Moja mama pochodzi z Wysp Św. Tomasza. Dostała stypendium i przyjechała studiować architekturę na Politechnice Łódzkiej. Poznała pewnego studenta z Angoli.

Twojego tatę?

Tak. Gdy miałem dwa lata, rodzice się rozstali.

A więc w roku 1990 mama była w Łodzi czarną studentką z małym dzieckiem.

Z dwojgiem dzieci (śmiech).

?

Mama miała chłopaka, z którym zaszła w ciążę tuż przed wyjazdem do Polski. Mój starszy brat przyrodni urodził się już w Polsce.

O! OK. Mama z Wysp Św. Tomasza, tata z Angoli, ale sam po prosu jesteś Polakiem, tak?

Technicznie tak, ale raczej nie czuję się Polakiem. W Polsce zawsze czułem się niechciany. Przez wiele lat byliśmy z bratem bezpaństwowcami – bez obywatelstwa żadnego kraju. W końcu uzyskałem obywatelstwo angolańskie ze względu na tatę.

A obywatelstwo polskie?

Dostałem je dopiero teraz – na samym początku roku. Wcześniej miałem prawo pobytu ze względów humanitarnych, które ma na celu ochronę więzi rodzinnych na terytorium Polski. Co dwa lata musiałem je odnawiać. Zobaczymy, może teraz, już z obywatelstwem, poczuję się Polakiem.

A brat?

Brat niestety nie żyje. Utopił się w 2003 r., gdy był jeszcze nastolatkiem. Zmarł, będąc bezpaństwowcem.

Przykro mi. Z twojego kanału na YouTube wiem, że tranzycję zacząłeś w 2012 r. Miałeś 24 lata.

Gdy miałem 11 lat, w 1999 r., powiedziałem mamie i bratu, że jak dorosnę, zmienię płeć. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Niedziela, bo tylko w niedziele mama była normalnie w domu, popołudnie, gra telewizor i ja wystrzelam dosłownie tym zdaniem: „Gdy dorosnę, zmienię płeć”. Mama nie rozumiała, o co chodzi i zbagatelizowała sprawę, brat najpierw się uśmiał, ale potem to przyjął. Wcześniej ciągle z nim walczyłem o ciuchy, bo chciałem nosić jego. On mi ich nawet nie pozwalał dotykać. Nieraz czekałem aż wyjdzie do szkoły i sam nie szedłem na pierwszą lekcję, by pod jego nieobecność założyć ubrania z jego szafki. On się strasznie wkurzał, jak mnie potem widział w szkole, ale nic już nie mógł zrobić. Natomiast po tym moim coming oucie przestał się wkurzać, zaczął mi normalnie dawać ubrania, już nie musiałem podkradać.

Co wiedziałeś o transpłciowości, że powiedziałeś o „zmianie płci”?

Absolutnie nic. Nie miałem pojęcia, że są jakieś operacje, że to jest możliwe. Wiedziałem tylko, że chcę być chłopakiem, czuję się chłopakiem. Irytuje mnie, gdy słyszę czasem, że to całe LGBT to moda, albo „faza” u młodzieży. Po jakimś czasie mama wyszła za mąż za faceta, który był homofobem, transfobem i jeszcze alkoholikiem. On mnie zmuszał do noszenia damskich ubrań, czego nie cierpiałem. Otwarcie mu się sprzeciwiałem. Nawet specjalnie wyoutowałem się przed nim, miałem wtedy dziewczynę Kasię i powiedziałem mu o tym.

żłobku, przedszkolu, szkole podstawowej, gimnazjum – za wyjątkiem mamy i brata wszyscy wokół ciebie byli biali. Dopiero w liceum poznałeś drugą czarną osobę mówiącą po polsku – to też wiem z twoich filmów.

Tak jest.

Niech zgadnę: pewnie spotkałeś się z rasizmem wielokrotnie.

Z wczesnych lat dużo zdarzeń wyparłem, a wielu przytyków nawet pewnie nie rozumiałem. Wiedziałem jednak od małego, że muszę być twardy – brat wyrobił sobie taką reputację w szkole, że wszyscy się go bali. Zapisał się na taekwondo i ja zaraz też. Co gorsza, myśmy się kilka razy przeprowadzali ze względu na prace mamy, która harowała, by nas utrzymać, więc chodziłem do kilku szkół. W każdej trzeba było wszystko ustawiać od początku. W jednej, pamiętam, koleś zaraz w pierwszym tygodniu zepchnął mnie ze schodów, krzycząc: „Czarnuchu, wypierdalaj”. Rzuciłem się na niego. To zagrało jak rytuał przejścia – zacząłem budzić respekt, zostałem wciągnięty do społeczności klasowej. Ale potem była nowa szkoła i znowu się lałem. Bywało tak, że z ofiary stawałem się oprawcą, lepiej było ze mną nie zadzierać. Przy którychś przenosinach władze szkoły napisały list do tej drugiej, że należę do tzw. trudnej młodzieży, jestem agresywny.

Funkcjonowałeś cały czas jako dziewczyna?

Tak, tak. Chociaż w gimnazjum ludzie nie byli tego tacy pewni. Imię miałem dziewczyny, ale nosiłem męskie stroje, no i to bicie…

Dziewczyna lejąca chłopaków – a może gdybyś funkcjonował jako chłopak, byłoby to mniej szokujące? Bo, wiesz, wielu chłopaków „tak ma”, że się biją.

(śmiech) Pewnie, że tak. W gimnazjum zacząłem dilować marihuaną. (cisza)

Słucham, słucham, mów dalej.

Z Łodzi przeprowadziliśmy się do Nagmy, wioski między Markami a Radzyminem, następnie do Wołomina i potem mama poznała tego faceta, z którym przeprowadziła się do Warszawy – ja, będąc w gimnazjum, powiedziałem, że zostaję w Wołominie sam – i zostałem. Ten mafijny światek tylko czekał na takiego gówniarza jak ja. Cóż, nie byłem dzieckiem z dobrego domu, do głowy by mi nie przyszło, że można sobie dorobić, rozdając ulotki czy coś takiego. W sklepie kupowałem rzeczy na kreskę, mama przyjeżdżała raz na tydzień i regulowała rachunek – a żeby mieć jakiekolwiek swoje pieniądze, to dilowałem. Nie będę ukrywał, próbowałem też różnych narkotyków. Potem było technikum oraz liceum, gdzie trzy lata byłem w pierwszej klasie. W końcu rzuciłem szkołę. Przez kuratora, którego miałem przydzielonego już wcześniej, w wieku 17 lat trafiłem do pani psycholog. Chodziłem do niej prawie rok i to ona zasugerowała, że mogę być chłopakiem trans. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem termin „transpłciowość”. Olśnienie! Pani psycholog skierowała mnie do pani seksuolog, a ta z kolei – do profesora Dulki.

To już jest też czas, gdy budzi się seksualność.

Zdecydowanie się obudziła. Pierwszą moją miłością była Kasia, dzięki której zrezygnowałem z dilerki i ze szlajania się z kumplami po Wołominie. W 2011 r. poznałem Magdę, z którą przez cztery lata byłem w związku. To w jej ramię wypłakiwałem się, gdy nie mogłem doczekać się tranzycji. Magda była dla mnie ogromnym wsparciem i nadal jest – nie jesteśmy już razem, ale pozostaliśmy przyjaciółmi.

Początkowo widziano was jako parę dziewczyn, parę lesbijską, tak?

No tak. Miałem coś tam z chłopakami, ale moja orientacja była bardziej w stronę dziewczyn – w moich własnych oczach nie byłem lesbijką, tylko chłopakiem hetero. Potem stwierdziłem, że jednak jestem bi. Jeśli chodzi o związki, przeważają dziewczyny, ale Grindra też mam (śmiech). Niedawno, gdy zacząłem się bardziej otwierać, pomyślałem, że jeszcze nigdy nie miałem seksu z osobą trans – a chciałbym w sumie. Więc dziś wolę się nie określać jednoznacznie.

Fajnie, że o tym mówisz lekko i wprost. Z osobami trans temat samej tranzycji jest tak ważny i nierzadko trudny, że często nie ma miejsca na inne sprawy.

Tranzycja już za mną. Mama nie bardzo akceptowała, że jestem chłopakiem, nie rozmawialiśmy o tym od tamtego pamiętnego zdania, ale gdy przyszło co do czego – stanęła na wysokości zadania, będę jej wdzięczny do końca życia. Mam dreszcze, jak o tym mówię. Pokazałem mamie badania, diagnozę, powiedziałem, że za kilka dni wykupię w aptece testosteron. Pierwszy zastrzyk właśnie mama mi robiła, a potem wzięła kredyt na operacje.

Bo one nie są w Polsce refundowane.

A są drogie. Tak nie mogłem się ich doczekać, że wpadłem w depresję, potrafiłem godzinami gapić się w sufi t. W sieci znalazłem filmiki, na których transchłopaki dokumentują tranzycję i niemal uzależniłem się od nich. Rok 2012, tuż przed terapią hormonalną i potem już w jej trakcie, spędziłem z nosem w YouTube, oglądając filmiki o tranzycji transchłopaków. Gdy zaczynasz dostrzegać zmiany w twoim ciele, z każdym tygodniem czujesz się lepiej. Wyzwolenie!

Nosiłeś binder, by ukryć piersi?

Oczywiście. To znaczy nie binder, tylko bandaż elastyczny. Od 13. roku życia przez prawie 10 lat. Miałem po mamie duże piersi. Na początku nie wiedziałem, że coś takiego jak binder istnieje, a potem i tak nie było nas stać, przesyłka z Wielkiej Brytanii była okropnie droga. W efekcie noszenia bandaża mam trochę skrzywione żebra. Dziś widzę, jak w sieci transchłopaki oddają innym niepotrzebne już bindery – to jest piękne. Po zabiegu mastektomii wymiotowałem i w ogóle czułem się fizycznie źle, ale psychicznie – super. „Man chest” – męska klatka – te słowa przewijały się na tamtych filmikach amerykańskich transchłopaków i moje pierwsze słowa po, gdy dotknąłem bandaży: „Man chest”. Byłem nieprzytomnie szczęśliwy.

Potem histerektomia, czyli wycięcie macicy. Nie wiem, czy chcesz o tym mówić. Jeśli nie, nie musimy.

Lajcik. Mówimy. Miałem histerektomię, czyli tzw. dwójkę (mastektomia to „jedynka”) i po dwójce zakończyłem – operacji utworzenia penisa nie miałem. Na razie nie zamierzam mieć. Jest mniej więcej 50% szans, że ta operacja będzie udana, a drugie 50% – że stracę tam czucie w ogóle i nigdy nie będę miał przyjemności z seksu. Plus: ona kosztuje ponad 30 tys. zł. Większość transchłopaków sobie jej nie robi. Ja też nieraz się zastanawiam, czy na pewno tego penisa bym potrzebował? Najważniejsze i tak jest co innego: by wyglądać na mężczyznę i by być branym za mężczyznę.

Widoczność chłopaków trans bardzo wzrasta ostatnio. Również w… gejowskim porno. Pojawili się mężczyźni z waginami.

Bardzo dobrze. Kategoria „she-male” – kobiety z penisami była od dawna, a mężczyzn z waginami – niemal zero. Teraz to się zmienia.

Porno zareagowało na emancypację transchłopaków.

Tak! Popularność transchłopaków w porno wpływa zresztą na poczucie wartości. Widzisz, że ciało trans może być podniecające. Jak czasem odpalę Grindra, to tylko pik, pik, pik – zaczepki przychodzą. A nie kryję, że jestem trans. (uśmiech)

CJ, spotykasz się nadal z rasizmem?

Wciąż zdarza mi się słyszeć, że Polska jest dla Polaków, więc ja powinienem wracać „do siebie”. Jeden hiphopowiec tak mi niedawno powiedział. Na to ja: „A wiesz, skąd się hip hop wziął? To jest muzyka moich przodków, nie twoich, więc jeśli tak chcesz segregować, to może nie powinieneś słuchać hip hopu”.

CJ to twoje inicjały, tak?

To skomplikowane. W dokumentach mam wciąż imię żeńskie. Gdzieś tak w gimnazjum po raz pierwszy poprosiłem kilka osób, by mówili do mnie „Adam”. Potem jeszcze było „Aaron”, „Adi” i „Alex”, ale Alex odpadło, bo transchłopaków o imieniu Alex jest od groma, sam znam trzech. Ksywka „Gandzia” jeszcze po drodze mi się trafiła z wiadomych powodów. Ale to już naprawdę skończone, nie jestem kryminalistą… Byłem fanem 50 Centa, a on naprawdę nazywa się Curtis Jackson, więc kumple mówili na mnie w skrócie CJ – i potem pod ten skrót wymyśliłem do mojego nazwiska Joao imię Christopher – by wyszło CJ.

Jak było z coming outami w pracy?

Pierwszą pracę, nie licząc dilerki, miałem jako salowy w gejowskiej saunie Eternal w Warszawie, już nieistniejącej. Potem pracowałem w wypożyczalni DVD Beverly Hills Video, tam wywalczyłem, by mieć na plakietce nie imię żeńskie, tylko „Adi”. Na początku zmuszałem się do noszenia biustonosza, to było niedługo przed tranzycją, w 2011 r., a po jakimś czasie znów maskowałem biologiczną płeć. A jak poszedłem ze znajomymi z pracy na piwo, to już nikt nie miał wątpliwości, że jestem chłopakiem, zrobiłem coming out. Teraz pracuję w H&M, ale nie na sklepie, tylko w biurze, w centrali.

H&M to chyba przyjazna firma?

Tak. I pracuje tu mnóstwo osób LGBT. Poznałem nawet jednego transchłopaka u mnie w pracy. A gejów w H&M to nie zliczę, łatwiej byłoby chyba heteryków policzyć (śmiech).

Mieszkasz nadal w Wołominie?

Mieszkam teraz w Warszawie z mamą, która jest po rozwodzie. Właśnie wczoraj malowaliśmy razem mój pokój i mieliśmy rozmowę o tym, jak się różnimy, a mimo to dogadujemy się. Mama całe życie była katoliczką i mnie wychowała w katolicyzmie, choć broniłem się rękami i nogami. Ewa powstała z żebra Adama? WTF? Nie, to nie dla mnie. Nie potrzebuję żadnej religii. Tymczasem mama kilka lat temu została świadkinią Jehowy. Moje dzieciństwo praktycznie ją ominęło, bo musiała cały czas pracować na nas, nie było jej w domu. Teraz się lepiej poznajemy.

Dlaczego postanowiłeś wrzucić do sieci filmiki o sobie?

Bo wiem, jak mi takie filmiki pomogły, tylko one wszystkie były po angielsku. Chciałem, by moje były po polsku dla polskich trans chłopaków.

YouTube/Instagram: CJ FTM Lifestyle

Tekst z nr 83 / 1-2 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Z nim wszystko jest „tak”

Z EWELINĄ SŁAWIŃSKĄ, mamą 14-letniego transpłciowego Alka, rozmawia Agnieszka Rynowiecka

 

Foto: Emilia Oksentowicz/.kolektyw

 

Wiedziałaś przed narodzinami, jakiej płci będzie twoje dziecko?

Obstawiałam chłopaka. USG to zweryfikowało, ale póki nie wiedziałam, to miał być chłopak – Wojtek. Tak samo zresztą obstawiał tata. Jak zobaczyliśmy, że jest córka, przestało to oczywiście mieć znaczenie.

Jaki Alek był we wczesnym dzieciństwie?

Jak był mały… No cóż… Był trochę dziwny… To było takie dziecko ciche, siedzące w kąciku, układające klocki. Totalnie w swoim świecie. Sugerowano nam badanie sensorycznych zaburzeń. Lubił ciszę. Nie tolerował hałasu. Był myślicielem. Siedział i myślał. Był też strasznym przylepą, ciągle chciał być u nas na rękach, a z drugiej strony w ogóle nie potrzebował ludzi. Jak był starszy, to na podwórku też bawił się głównie sam.

Coś cię niepokoiło?

Ta potrzeba samotnictwa mnie nie niepokoiła, bo on po prostu w tym dobrze funkcjonował. Byłam bardziej zaskoczona np. tym, jak interesował się cyferkami, ale myślałam, że to rodzinne, bo my jesteśmy rodziną matematyków.

Było coś, co sugerowało wcześniej albo zastanawiało cię, a co teraz, jak się wydaje, pasowało do obrazu osoby trans?

Miał tak na przykład, że nie lubił bardzo swojego imienia i mówił o sobie „Kubuś”. Wówczas wiązałam to z ulubioną postacią – Kubusia Puchatka. Nie lubił bawić się lalkami. Nie lubił różowego, wolał inne kolory – żółty, niebieski itp. Miał zwykle takie stereotypowe zainteresowania chłopięcymi zabawami, piłką. Nie znosił sukienek nosić. Mi się to podobało, bo nie chciałam, by był jakąś typową dziewczynką. Mnie wychowywał tato i byłam wychowywana „po męsku” i wydawało mi się to OK, że jeśli to będzie taka dziewczyna z „męskimi” zainteresowaniami, to tylko na dobre jej to wyjdzie. Teraz z perspektywy czasu pamiętam, jak byliśmy na pewnym ślubie i wszystkie jego kuzynki miały na sobie sukienki, a on nie chciał. Dla mnie było to niesamowite, że tak małe dziecko, trzylatek, tak bardzo manifestuje, co chce, a czego nie chce założyć.

I jak poszedł ubrany?

W spodnie. Kupiłam mu najładniejsze spodnie świata. I super wygodne buciki i tak poszedł. Ogólnie nie podoba mi się to całe narzucanie ludziom, dzieciom, jak mają wyglądać i w co się ubierać. W starszych klasach szkoły podstawowej zdarzało mu się już założyć sukienkę, spódnicę, ale nigdy tak żeby się stroić. Raczej wygodne ogrodniczki. Na pewno eksperymentował z dziewczęcymi ubraniami, fryzurami, perfumami. Był taki moment. W podstawówce on był w klasie szermierczej, chodził zazwyczaj w dresie. Bardzo dobrze się czuł w ochroniaczach i masce. Teraz wiem dlaczego. On się mógł w tym stroju cały schować, zakryć.

Asperger został zdiagnozowany przed transseksualizmem czy po?

Diagnoza Aspergera się przeciągała. Nie widziałam konieczności, by dawać mu taką etykietkę. Owszem, był trochę inny, trochę dziwny, ale ja nie miałam z tym problemu. Ale w pierwszej klasie gimnazjum zaczęły się problemy z nauką i dlatego zaczęliśmy diagnozę.

Chciałaś, by miał łatwiej?

Tak, by miał łatwiej na egzaminach. W końcu nie zdążyliśmy na egzaminy, ale dostaliśmy, a tydzień po niej Alek zrobił coming out, że jest transpłciowy.

Dokładnie pamiętasz ten dzień?

Tak. To była sobota. Listopad zeszłego roku. Przed coming outem było strasznie. Miał ogromną depresję. Nie mogliśmy ze sobą wytrzymać. Był wkurzony na cały świat. Większość czasu mieszkał z tatą. I pewnej soboty rano zaproponował, że mnie odprowadzi do metra. Zdziwiłam się, bo to był naprawdę taki czas, że nie mogliśmy już na siebie patrzeć. Tym razem chciał ze mną iść. Po drodze padło zdanie: „Mamo, bo chcę ci coś powiedzieć. Mamo, ja jestem chłopakiem.” Ja powiedziałam „No OK”. Poszłam do swoich zajęć, on do swoich. Przyszłam do domu o osiemnastej i myślę sobie: ale jak to chłopakiem? Ja dopiero o tej osiemnastej usłyszałam to, co on mi powiedział rano. Kompletnie przez cały dzień nie zastanawiałam się nad tym, co on miał na myśli. Zadzwoniłam wtedy do jego ojca i okazało się, że on już wie. Spotkaliśmy się z Alkiem następnego dnia. I jak usiedliśmy w niedzielę, to przez 8 godzin rozmawialiśmy. Alek wszystko z siebie wyrzucił. Jak się czuł przez te wszystkie lata. Co to znaczy transpłciowość itp.

Jak się wtedy poczułaś?

W sobotę wieczorem chodziłam po ścianach. Chciałam działać. Natomiast w niedzielę to był najpiękniejszy dzień mojego życia. Taki naprawdę. Nie pamiętam, kiedy poczułam taką ulgę. Do dziś pamiętam, jak ten kamień spadł mi z serca. Nagle wszystko jest OK. Wszystko jest dobrze, wszystko mi się ułożyło… Począwszy od tych sukienek przez to, że nie lubił być dotykany… przez tą szermierkę, że lubił chodzić w kubraku, że nie lubił swojego imienia aż po depresję… W końcu… Wiem.

Ten Asperger… Pal sześć… Kogo obchodzi Asperger? Najważniejsze, że dziecko mi wyzdrowiało psychicznie.

Dla mnie to oznaczało, że z nim wszystko jest „tak”. Jak pomyślałam, ile on musiał przejść i przeżyć w ostatnim czasie, by się sam zdiagnozować… Bo to właśnie tak wygląda, że on czuł się źle i sam szukał przyczyny i gdy w końcu odkrył, że jest coś takiego jak transseksualizm i że to do niego pasuje, to wyzdrowiał, de facto to tak wygląda. Dla mnie to niesamowite, że 13-latek potrafi samodzielnie się zdiagnozować. Ja od pierwszego dnia, jak mi powiedział, widziałam, jak odżywa. Ten cały strach, napięcie związane z coming outem zaczęło z niego schodzić.

Wcześniej leczył się na depresję?

Tak. Był na lekach antydepresyjnych, które nic mu nie dawały i nagle razem z coming outem wszystko się zmieniło. Wcześniej było tak, jakby on był zamknięty w jakimś pudełku i tylko oczy było widać… Takie oczy, które nic nie mogą powiedzieć, ale widać, że cierpią. Teraz już wiedziałam, jak go z tego pudełka wydobyć.

Czemu Alek?

Myśleliśmy o imieniu i on powiedział, że mogę wybrać. A on dużo rysuje i miał stronę, na której podpisywał się jako Aleksy, Aleksiej, więc po prostu samo się to narzucało.

Twoja reakcja nie jest typową reakcją rodziców osób LGBT.

Wiem, że często ludzie nie reagują tak jak ja…

Prowadzisz grupę na FB dla bliskich osób trans. Zgłaszają się rodzice dzieci, a także dorosłych. Często piszą w pierwszej reakcji po coming oucie, szukając pomocy. Jakie są zazwyczaj te reakcje i jak myślisz, z czego wynikają?

Często rodzice myślą, że to wymysł dziecka, jakaś kolejna moda i mam wrażenie, że są w niezgodzie na to, że dziecko znowu coś wymyśliło. Nie dochodzą, co się za tym kryje, tylko chcą jak najszybciej storpedować temat – tak jakby to mogło zniknąć. Są też rodzice, i tych myślę jest najwięcej, którzy wiązali mnóstwo planów związanych z dzieckiem. Mieli w głowie taki plan na dziecko, że w ogóle dziecka w tym projekcie nie widzieli. Chcieli, by była ta szkoła, to liceum, te studia, potem taka rodzina, wnuki… I nagle cały dramat rozbija się o to, że im się ta wizja rozwaliła. Po coming oucie dziecko nadal nie jest istotne. Najważniejsze, by wróciła wizja, by znowu wszystko było na swoim miejscu, by nic się nie zmieniło.

To jest smutne, co mówisz.

To jest tragiczne. Bo mówimy o dzieciach, które mają 13, 14, 15 lat. A u nas jest tak, że dzieci outują się najczęściej dopiero jak są przekonane co do własnej transpłciowości. Dopóki ją kwestionują, nie mówią o tym. Na Zachodzie dziecko ma prawo mieć wątpliwości. Dlatego mogą przyjmować blokery. U nas nie… U nas nie może mieć tych wątpliwości, bo by go zżarli i zadziobali, gdyby powiedziało: „Ja nie wiem, kim ja jestem”.

Musi kategorycznie wiedzieć, określić się w binarnym świecie po którejś stronie.

Może powiedzieć dopiero, jak jest pewne. Jestem chłopcem albo dziewczynką. Wcześniej są te okresy depresji, przygnębienia. Z perspektywy dziecka to też smutne, że rodzice tak naprawdę nie wiedzą, co się z nimi dzieje. Że muszą się przed nimi ukrywać, chować to, co czują dopóki sami sobie nie pomogą chociażby przez autodiagnozę.

Co mówisz takim rodzicom?

Staram się nie oceniać ich postawy i zachowania. Wiem, jak ważne jest, by być wtedy z nimi, wysłuchać i zrozumieć, że mogli też różnie zareagować na coming out w pierwszej chwili. Mówię im, że mieli prawo do swojej reakcji. Ludzie różnie reagują. Nawet jak robią coś głupiego teoretycznie. Mają do tego prawo. Mają prawo być wkurzeni, mają prawo nie wiedzieć. Więc najpierw po prostu ich wysłuchuję.

Łatwiej im mówić to tobie, bo masz za sobą już takie doświadczenie.

Zdecydowanie. Najgorsze jest, gdy czujesz się sam. Na początku najważniejsze jest dać im prawo do reakcji, do rozczarowania niespełnioną wizją. Takie reakcje „miałam mieć wnuki”… No, ale umówmy się: przy osobach cis też nie wiadomo, czy wnuki będą na 100%, nikt tego nie gwarantuje. Nawet rozczarowany rodzic nie chce raczej mówić o tym swojemu dziecku. Potrzebuje się jednak z kimś tym podzielić. Lubię wtedy być przy nich. Wiem, jak to pomaga. Ja byłam w innej sytuacji. Dla mnie to było wyjaśnienie wszystkiego złego, co działo się z dzieckiem. Ale wyobrażam sobie, że jeśli jest inaczej, czyli dziecko super się rozwija, nie widać za bardzo po nim transpłciowości, bo chodzi w sukienkach jako dziewczynka czy bawi się w chłopięce zabawy, będąc dziewczynką trans, to jest szok. Mówi się, że wtedy trzeba przejść żałobę. I rzeczywiście dla nich jest to jak żałoba. Po starym wizerunku, po wizjach. W przypadku rodziców takich jak ja czy rodziców dzieci, które się cięły, które miały depresje wcześniej, dla nas to nie żałoba… Dla nas to bardziej jest jak okres ciąży (śmiech). Najpierw, jak w ciąży, trzeba przejść cały okres diagnozy, zrobić wszystkie badania, przejść okres niedogodności fizycznych, a potem już tylko czekać aż dziecko się urodzi.

Pomogło więc tobie to wcześniejsze trudne doświadczenie z synem. Pragnienie, by mu ulżyć w cierpieniu. Chociaż myślę, że część rodziców dzieci z zespołem Aspergera na wieść o transpłciowości pomyśli: „jeszcze jeden problem”, a nie ucieszy się, jak ty. Myślisz, że jest jeszcze w tobie coś, co szczególnie wyczuliło cię na ten temat, co wzmogło twoją empatię? Coś więcej, co pomaga nie tylko tobie być wspierającą mamą, ale jeszcze dodatkowo wspierać innych?

Myślę, że dwa doświadczenia mi pomogły: moja własna choroba – porfiria oraz to, że jestem adoptowana. Gdy miałam 1,5 roku, odeszła moja mama. Zostawiła mnie i moją siostrę, założyła nową rodzinę. Nie miałam z nią kontaktu. Byłam wychowywana przez tatę, a gdy miałam 7 lat, mój tata zginął w wypadku samochodowym. Stąd przez wiele lat żyłam w poczuciu, że jestem zostawiona, porzucona. Mam w sobie to poczucie nadal… Bliskie mi jest to uczucie smutku i straty, gdy ktoś cię nie akceptuje takim, jakim jesteś, gdy ktoś cię odrzuca. Stąd bliskie, myślę, jest mi to, co czują dzieci transpłciowe. Czułam się porzucona przez swoich rodziców. Szczególnie, bliskie są mi transpłciowe nastolatki. Te dzieci są w koszmarnej sytuacji, bo one muszą kilka lat przewegetować w tym świecie, w swojej niechcianej płci, zanim zmienią dokumenty, zanim czasami w ogóle coś zacznie się dziać w kierunku tranzycji. Stąd mam wrażliwość i wściekłość, że one są zostawione same sobie. Wynika to z naszego braku wiedzy i akceptacji. Dorośli mają często takie podejście, że dzieciństwo to przedpokój życia a nie życie. Ja uważam, że traktowanie dzieci, jakby one nie wiedziały, co mówią, jest nie fair.

Mam przed sobą waszą publikację wydaną przez Fundację Trans-Fuzja pt.: „Ale po co ty to sobie robisz”. Czyj to był pomysł? Jak powstała ta książeczka?

W lutym spotkaliśmy się w Trans-Fuzji, bo bardzo chcieliśmy zacząć działać jako rodzice. Byliśmy zgodni, że najgorsze jest to, że my, rodzice często czujemy się z tym wszystkim sami. Wtedy powstał pomysł, by spisać nasze historie dla innych rodziców. W tej broszurze nie ma nic odkrywczego, medycznego, naukowego, ale w tym właśnie jest jej siła, że rodzice, którzy ją dostają, czują się mniej samotni.

Dzielicie się swoim doświadczeniem.

I w tej broszurze, i na naszej fejsbukowej grupie, do której dołącza coraz więcej rodziców. Ostatnio zaczęli pojawiać się ojcowie, po fali mam zgłasza się coraz więcej mężczyzn. Często na początku przeciwnych tranzycji, a potem, jak jeden z niedawno przybyłych, są pierwszymi walecznymi.

Ty też czułaś się sama?

Ja dużo zawdzięczam wsparciu rodziny i szkoły, i oczywiście ojcu Alka, który zrobiłby dla niego wszystko. Ale to, co zrobiła dla nas szkoła, było jak z amerykańskiego filmu. My z jednej strony poszliśmy drogą medyczną czyli wykonaliśmy diagnostykę u seksuologa, psychologa, endokrynologa, a z drugiej – od razu zaczęłam działać w szkole, by mu ułatwić życie. To była 3. klasa gimnazjum. Nie wiedziałam, czy to w ogóle ruszać, ale Alek powiedział, ze on nie będzie się ukrywał, bo on wie, kim jest. Ja się wahałam. Pamiętam, miałam też jako dziecko tak, że nie wiedziałam, czy się przyznawać do tego, że jestem adoptowana, czy nie. Miotałam się. Miałam inne nazwisko niż moi rodzice, więc trudno było nie zauważyć. Wtedy nie wiedziałam i teraz też. I czy mówić wszystkim, czy tylko niektórym. Takie miałam wątpliwości. Ale Alek był tak zdecydowany, że zaufałam mu. Skoro on jest tego tak pewien, to ja jestem z nim i zaczynam działać. Przyszłam do szkoły, która jest wielką fabryką – 2000 uczniów, 200 nauczycieli, szkoła, w której nie urządza się Tęczowych Piątków, nie ma żadnego programu dla osób LGBTI, ani nic takiego, bo nie ma na to czasu, jest przemiał edukacyjny. Nawet wycieczek szkolnych się nie organizuje. Jak w sobotę był coming out, to ja we wtorek poszłam do szkoły walczyć o łazienkę dla Alka. Na tamten moment wiedziała wychowawczyni i do dyrektorki doszły już słuchy o Alku. Pani wychowawczyni i pani od wuefu już wcześniej działały w sprawie łazienki. Gdy więc zjawiłam się w progu gabinetu dyrektorki, ta powiedziała, że domyśla się, w jakiej sprawie przyszłam i, co mnie zaskoczyło, poinformowała mnie, że poprzedniego dnia już rozmawiała z poradnią pedagogiczną, by od nich przyszedł do szkoły seksuolog i wyjaśnił temat transpłciowości gronu pedagogicznemu.

Super!

W ferie zrobili szkolenie dla grona pedagogicznego, a po feriach – warsztat w klasie Alka dla uczniów. To było niesamowite, że oni w tym całym kołchozie znaleźli czas na skupienie się na moim dziecku, że wykazali takie zrozumienie i empatię. Oczywiście, byli nauczyciele, którzy mieli problem, ale to była garstka np. pani od matematyki, która miała wątpliwości, czy może do niego mówić „Alek”, czy mu się to nie zmieni. Ja do niej poszłam i porozmawiałam osobiście o tej sytuacji, wyjaśniłam, bo przecież mogła tego nie rozumieć i przekonało ją, co powiedziałam. A to, że było jeszcze kilka osób, których nie udało się przekonać, przestało przeszkadzać Alkowi. Czuł, że ma wsparcie w klasie, że nawet osoby określane wcześniej jako „homofoby”, wstawiały się za nim. Zaniosłam dyrektorce cały pakiet broszur, książek na temat transpłciowości. Bardzo się ucieszyła. Szkoła zachowała się wzorowo. Dzięki tej szkole, postawie dyrektorki, wychowawcy moje dziecko mogło wyjść z depresji, ma bardzo dobre wspomnienia. Jestem za to ogromnie wdzięczna. Tym bardziej, że dyrekcja po prostu kierowała się dobrem mojego dziecka, wykazała empatię z własnej woli, nikt im tego nie kazał. To nie jest standard, chociaż powinien być. Myślę, że to kluczowe, by nie narzucać na siłę innym naszych oczekiwań, ale po partnersku z szacunkiem im tłumaczyć różne rzeczy, zrozumieć. Rozumieć, że mogą nie wiedzieć, edukować spokojnie.

A kolejne etapy?

To był czas, że widać było, że Alek odżywa, że to jest inne dziecko. Depresja minęła, w ciągu 2 tygodni odstawił antydepresanty. Ta nadzieja, że coś się zmieni, że będzie sobą, dała mu ogromny power. Na bal gimnazjalny został zaproszony już jako Aleksy. To było super, bo przecież formalnie nadal miał żeńskie imię. Chcieliśmy zmienić imię w urzędzie stanu cywilnego, ale niestety się nie udało mimo po parcia RPO. Złożyliśmy więc podanie o imię unisex bez podawania przyczyny i właśnie dostaliśmy zgodę. Alek nie ma swego imienia, ale ma imię, które nie kojarzy się z płcią żeńską. Od stycznia do marca trwała diagnostyka. Wcześniej mieliśmy już papiery od psychiatry, że wszystko jest OK, że jest zdrowy psychicznie. W marcu zaczął brać testosteron.

Nie było z tym problemów?

Były, bo 14-latkowi nie każdy ten testosteron chce przepisać, ale dzięki temu, że mieliśmy wszystkie badania, był zdrowy psychicznie i hormonalnie (na szczęście nie odziedziczył po mnie porfirii), mogliśmy tą receptę zdobyć. Następnie zaczęliśmy myśleć o liceum i o mastektomii. Dysforia płciowa jest kłopotem, nie sama transpłciowość, ale właśnie dysforia. Jest też kwestia tego niedopasowania. Gdy idzie chłopak, który wygląda jak chłopak i ma duży biust, to rzuca się w oczy, naraża się na niebezpieczeństwo na ulicy i w szkole. To stygmat. Chcieliśmy, by mógł zacząć liceum jako zwykły chłopak bez żadnego piętna. Pomogła nam też poradnia pedagogiczna, która wydała instrukcję dla liceum, jak należy z Aleksym postępować, czyli, że należy do niego zwracać się preferowanym imieniem, pozwolić na korzystanie z łazienki męskiej, traktować jak chłopca i w trosce o jego dobrostan psychiczny i fizyczny nie ujawniać jego biologicznej płci.

Teraz Alek jest już po mastektomii?

Tak. To jest niesamowite. Przed operacją nie było żadnego „wow”, nie było wielkiego napięcia, dopiero w dniu operacji zaczął się denerwować. We wtorek miał operację, w środę wziął środki przeciwbólowe ostatni raz, a od czwartku całkowicie wrócił do swoich zajęć. Ta operacja nieporównywalnie wpłynęła na jego pewność siebie, na swobodę zachowania. Np. przed operacją nie zdecydowałby się na przekłucie ucha, bo bałby się, że wezmą go za dziewczynę, a teraz o tym myśli. Ciekawe jest to, że on teraz często zapomina, że jest transpłciowy. W jego głowie jest on po prostu chłopcem z dysforią płciową.

Jak tu siedzimy, ty się cały czas uśmiechasz. Zastanawiam się, czy ty się kiedykolwiek o niego bałaś.

Po operacji. To był taki zwykły strach związany z sytuacją hospitalizacji. A tak, to chyba nie…

Marzenia?

Chciałabym nadal pomagać transpłciowym dzieciom. Teraz, jak Alek jest już na prostej, mogę się tym zająć. Nawiązałam kontakt z Biurem Inicjatyw Urzędu Miasta Warszawy, które wdraża różne projekty do szkół warszawskich. Chciałabym wdrożyć z nimi projekt, który pomagałby dzieciom trans. Jak również nauczycielom. Chodzi o to, by uczulić pedagogów na tę kwestie tak, by mogli się zorientować, że mają transpłciowe dziecko w szkole i pokazać im, jak mogą mu pomóc. Jednocześnie mam już zgodę szwajcarskiej organizacji, która ma świetne publikacje nt. transpłciowości, na przetłumaczenie ich publikacji. Mamy też pomysł z Alkiem, by wydać książkę o transpłciowości, napisaną właśnie przez osoby transpłciowe. Chciałabym, by udało się sądownie, przed osiemnastką Alka, zmienić mu oznaczenie płci. A z pozostałych marzeń – by rodzice, którzy dowiadują się o transpłciowości swych dzieci trafiali do nas na grupę, żeby mogli znaleźć mnie w internecie i bez oporu napisać do mnie i zapytać, co mogą dalej zrobić.

Tekst z nr 81 / 9-10 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Lalkami też się bawiłem

O plusach bycia trans, o binderach, o coming oucie w pracy i o randkach z chłopakami z MAKSYMEM CZAJKOWSKIM, socjologiem i chłopakiem trans, rozmawia MARIUSZ KURC

 

Jesteś dowodem na to, że emancypacja i wychodzenie z szaf osób trans nabiera tempa. Na razie nie działasz publicznie, a i tak bez wahania zgodziłeś się na wywiad.

Pamiętam, jak ważne dla mnie było poznanie innych osób trans, możliwość porozmawiania z nimi, więc nawet cieszę się, że teraz mam szansę pomóc komuś poprzez opowiedzenie o sobie. Dawniej musiało być trudniej bez mediów społecznościowych, ja z wieloma osobami trans nawiązałem kontakt dzięki tagowaniu na Instagramie. W ten sposób zapewniłem sobie edukację, której za moich czasów w szkole nie było. To chciałbym podkreślić – o transpłciowości nie usłyszałem w szkole nic.

Mówisz „za moich czasów” tak, jakby to było dawno temu, a wyglądasz bardzo młodo.

(uśmiech) To jeszcze jeden plus bycia trans – młodo się wygląda, terapia hormonalna jest jak drugi okres dojrzewania. Mam 25 lat. Gdy byłem nastolatkiem w gimnazjum, wiedziałem tylko, że istnieje takie zjawisko, jak transpłciowość. Kojarzyło mi się z dragiem, z przebieraniem się mężczyzny za kobietę. Nic więcej, nie odnosiłem tego do siebie. Nie wiem, jak jest teraz w szkołach, chyba niewiele lepiej, choć 10 lat temu nawet Tęczowy Piątek był nie do pomyślenia, a w zeszłym roku jednak w iluś szkołach się odbył. Wprawdzie pochodzę z Warszawy, a więc z wielkiego miasta, ale z konserwatywnej, religijnej rodziny – „takie” tematy, podobnie jak w szkole, nie były w domu poruszane. Jako dziecko byłem nawet negatywnie nastawiony do homoseksualizmu, bo takie poglądy panowały w mojej rodzinie.

Czyli problemem było samo dojście do tego, że jesteś trans, nazwanie tego.

W społeczności trans trwa dyskusja o tak zwanych „true trans” – prawdziwych osobach trans. „Prawdziwe” to te, które od „zawsze” miały silne poczucie płci innej niż ich biologiczna, i te, które spełniają w stu procentach kulturowe kanony odczuwanej płci. W przypadku facetów bycie „true trans” oznacza totalne wyparcie się wszelkich „kobiecych” cech i całkowite przyjęcie wzorców męskości. I najlepiej, bym w wieku 6 lat miał już absolutną pewność, że jestem chłopakiem. W myśl takich definicji ja nie jestem „true trans”. Choć był czas – tuż po tym, jak zdałem sobie sprawę, że jestem trans – że wpadłem w takie myślenie: muszę chodzić na siłkę, interesować się samochodami itd. Jakbym chciał coś nadrobić i udowodnić. Z niechęcią myślałem o facetach trans, którzy pokazują jakieś „kobiece” cechy, np. malują paznokcie.

To chyba podobna sprawa, jak z „męskimi” i „przegiętymi” gejami. Chodzi o to samo: sprostanie ideałowi męskości.

Niedługo później zrozumiałem, że ten ideał nie tylko nie istnieje, ale w ogóle jest bez sensu. Nie ma stuprocentowo męskiego faceta, ani stuprocentowo kobiecej kobiety. Będąc mężczyzną, nie można wstydzić się kobiecości, którą też się ma w sobie. I odwrotnie. We wczesnym dzieciństwie miałem więcej kolegów niż koleżanek, lubiłem „chłopięce zabawy”, ale bawiłem się też lalkami. Potem zaczynają się tworzyć podziały – chłopcy nie chcą już bawić się z dziewczynkami i vice versa. Był taki moment, kiedy próbowałem się dostosować do koleżanek, jak wiele innych znanych mi chłopaków trans, ale czułem się w tym świecie zagubiony. Stałem się zamknięty, wycofany. Proces odkrywania, o co chodzi, był długi i powolny, żadnego jednego momentu objawienia nie doświadczyłem. Miałem wskazówki, na podstawie których zacząłem dostrzegać, że pierwiastek męski we mnie przeważa, ale niełatwo było mi je zinterpretować. Zastanawiałem się, dlaczego tak nieswojo czuję się sam ze sobą, czemu chciałbym zmienić swoje ciało tak, by ono było męskie. W czasach liceum wstydziłem się pójść na dział męski, by kupić męskie ciuchy, ale bardzo pasowały mi ubrania unisex.

Czasy liceum to też odkrywanie seksualności.

Nie podobało mi się moje ciało, nie akceptowałem go. Trudno było mi wyobrazić siebie podczas seksu, to wydawało się nieprzyjemne. Stąd wpadłem na teorię, że jestem aseksualny. A co do płci, to stwierdziłem, że być może jestem gender-queer, ktoś jakby pomiędzy płciami. Na Instagramie wiele osób trans dokumentuje proces tranzycji, zmian, jakie zachodzą w ciele pod wpływem terapii hormonalnej i kolejnych zabiegów. Zacząłem to śledzić i byłem wręcz zszokowany, jak dobre efekty można osiągnąć. Zagadywałem do ludzi, oni do mnie, dzielili się doświadczeniami.

Mówi się, że masz „passing”, gdy jesteś łatwo brany za osobę tej odczuwanej płci, tak?

Tak. Dlatego ciało, wygląd jest ważny. Wracając do mojej historii, dopiero na studiach odważyłem się pójść do lekarza, by otrzymać diagnozę, czy jestem trans czy nie.

Co studiowałeś?

Socjologię. Studia zresztą znacznie pogłębiły moją wiedzę o płci. Na zajęciach z antropologii kultury dowiedziałem się o istnieniu plemion, w których płeć kulturowa jest wprawdzie ściśle zdefiniowana, ale za to możesz ją sobie wybrać. Biologicznie jesteś mężczyzną, ale nie lubisz walczyć ani polować, za to lubisz siedzieć z kobietami i gotować – OK, możesz być „kulturową” kobietą i tak funkcjonować w społeczności. Zafascynowali mnie też hidźrowie, ludzie „trzeciej płci”, charakterystyczni dla kultury Indii.

Niedawno parlament w Niemczech przegłosował, że w tamtejszych dokumentach będzie się uznawać trzecią płeć. Rozumiem, że będąc na studiach, otrzymałeś diagnozę i rozpocząłeś tranzycję.

Z tranzycją postanowiłem poczekać, na studiach to by było zbyt stresujące. Chciałem zacząć tuż po studiach, by w pracy od początku funkcjonować jako mężczyzna. To się jednak przeciągnęło i w rezultacie, gdy zacząłem terapię hormonalną, to już od jakiegoś czasu pracowałem. Zrobiłem w pracy coming out jako facet trans.

Jak to się odbyło?

To agencja badawcza, głównie badań rynku, panuje atmosfera korporacyjna. Najpierw porozmawiałem z liderką mojego teamu, potem ona zaprosiła team na spotkanie. Muszę powiedzieć, że byłem bardzo mile zaskoczony reakcją. Nikt nie robił z tego wielkiej sprawy; raczej było to na zasadzie: „Acha, OK. To jak będziesz od teraz miał na imię?” I za moment miałem już służbowego emaila zmienionego, z męskim imieniem. Nie spotkałem się z żadnym krzywym spojrzeniem, o hejcie nie wspominając. Zdaję sobie sprawę, że pewnie nie wszędzie tak jest, pracuję w specyficznym, przyjaznym środowisku socjologów w wielkim mieście.

A rodzina?

Gorzej. Rodzinny coming out chyba trochę wyparłem z pamięci, bo szczegółów nie pamiętam. Poczekałem na diagnozę, by mieć dowód, ale i tak było podważanie wiarygodności moich słów i samej diagnozy. Może lekarz się pomylił, może zrobił to dla pieniędzy. Moja rodzina nie akceptuje, że jestem trans, zwracają się do mnie wciąż żeńskim imieniem. Jednak nie czuję dramatu. Daję im jeszcze czas na oswojenie się. Poza tym, nie jest tak, że zostałem wydziedziczony czy coś podobnego. Jestem całkowicie akceptowany w pracy, moi przyjaciele wzorowo zdali też „egzamin”, przez przypadkowych ludzi na ulicy czy w sklepie jestem brany za mężczyznę. Nie mogę narzekać. Natomiast przede mną procedura sądowa, nie mam jeszcze zmienionego imienia w dokumentach. Będę musiał pozwać rodziców. Wiedzą, że to nas czeka.

Trzeba pozwać własnych rodziców za to, że wpisali błędną płeć w twoim akcie urodzenia. (Anna Grodzka jako posłanka chciała tę dziwną procedurę zmienić i uprościć, PO przeciągała prace nad projektem ustawy, w końcu trafiła ona na biurko prezydenta już nie Komorowskiego, tylko Dudy – i prezydent Duda ją skutecznie zawetował – przyp. „Replika”)

I tu też pomagają znajomości z innymi osobami trans. Ludzie dzielą się wzorami pozwów, jeśli nie chcesz wykosztowywać się dodatkowo na prawnika. Podobnie z binderami. Wiesz, co to jest binder?

Takie coś, co zakłada chłopak trans przed mastektomią, by piersi były mniej widoczne?

Dokładnie. No, więc dość popularne jest, że chłopaki po mastektomii sprzedają bindery po niższych cenach lub oddają za darmo. „Mam binder na zbyciu” – piszą w sieci jakby też trochę z satysfakcją, bo to oznacza, że jest się już po. Przez Instagram poznałem chłopaka trans z Wrocławia, który nie tylko polecił mi świetnego lekarza prowadzącego, ale po ludzku zaopiekował się mną, gdy przyjechałem do Wrocławia na mastektomię. Wytłumaczył mi, na czym to polega, był ze mną, dzięki niemu mniej się bałem. W ogóle jest dużo solidarności w społeczności trans, ja przynajmniej jej zaznałem.

Znów zapytam o seksualność. Już po tranzycji. Czy jest jakaś zmiana?

Dzięki tranzycji zacząłem akceptować swoje ciało i w ogóle nabrałem pewności siebie. Wcześniej na innych mężczyzn patrzyłem z zazdrością, bo też chciałem tak wyglądać i mieć takie ciało jak oni. Nie mógłbym też zaakceptować funkcjonowania jako kobieta w związku. Dopiero gdy mój wygląd się zmienił, byłem w stanie otworzyć się na relacje i zaakceptowałem to, że jestem gejem.

Bycie gejem też pewnie nie mieści się w definicji „true trans”.

Zgadza się. „Prawdziwy” facet obowiązkowo powinien być hetero (śmiech). I powiem ci, że przez krótki czas, tuż po tranzycji, gdy jeszcze miałem fazę na „true trans”, próbowałem wmówić sobie, że kręcą mnie kobiety. Na szczęście mi przeszło.

Jak umawiasz się na randkę z chłopakiem, to mówisz od razu, że jesteś trans? Jest potrzeba takiego coming outu?

Tylko w przypadku, gdy się sobie spodobamy – inaczej po co? Jeśli chłopak mi nie odpowiada, albo ja jemu, to informacja, że jestem trans, nic nie zmieni. Natomiast jeśli jest fajnie i umawiamy się ponownie, to mówię. Nigdy nie spotkałem się z negatywną reakcją. Co najwyżej z brakiem dostatecznej wiedzy, wtedy wyjaśniam. Zdarzają się reakcje typu: „O, z transem jeszcze nie próbowałem”. Zdaję sobie sprawę, że dla kogoś mogę być „egzotyczną” osobą, albo wręcz erotycznym fetyszem, a ktoś inny może mi po prostu dać kosza. Nie postrzegam tego jako transfobii, nie obrażam się.

Maks, w sferze publicznej, jeśli jakieś osoby trans są widoczne, są to częściej kobiety trans, niż mężczyźni trans. Gdy przygotowywaliśmy w „Replice” artykuł o osobach trans zasiadających w parlamentach, to były to same kobiety. Z mężczyzn przychodzi mi do głowy Chaz Bono, transpłciowy syn piosenkarki Cher.

Tak… Ale jeśli poszukasz głębiej, to znajdziesz gwiazdy w społeczności mężczyzn trans. Np. Benjamin Melzer, który był na okładce niemieckiego wydania „Men’s Health”, Aydian Dowling, aktywista na rzecz osób trans, który zdobył tytuł „Ultimate Guy” w amerykańskim „Men’s Health”, wystąpił również w popularnym programie „The Ellen DeGeneres Show”. Warto też wspomnieć o innych: reżyser i aktor Jake Graf, Shane Ortega, amerykański żołnierz, będący otwarcie trans, aktywista Buck Angel, były niemiecki lekkoatleta Balian Buschbaum.

Co byś powiedział młodym osobom trans, tylko kilka lat młodszym od ciebie, ale jeszcze przed tranzycją?

Po pierwsze, nie wstydźcie się siebie. Po drugie, ufajcie sobie. Po trzecie, bądźcie uparci i wytrwali. A po czwarte – będzie lepiej niż sobie wyobrażacie. Ja miałem sporo czarnych myśli, tranzycja wydawała się koszmarem nie do przejścia. Wiele osób trans, szczególnie ci, którzy zaczynają tranzycję, postrzega bycie trans jako wielkie życiowe nieszczęście, które tranzycja, ta męka, dopiero „naprawi”. Ja już od jakiegoś czasu patrzę inaczej. Przejście przez tranzycję, a wcześniej funkcjonowanie jako dziewczyna, kobieta uczyniło moje doświadczenie życiowe specyficznym. Dało mi unikalną perspektywę. Nie tylko się tego nie wstydzę – jestem z tego dumny i nawet postrzegam to jako coś dobrego. Coś, co mnie wzmocniło i rozwinęło. Są osoby trans, które jakby chcą zapomnieć o przeszłości, o czasie sprzed tranzycji. Dla mnie to trochę niezrozumiałe.

Bo przed tranzycją to też byłeś ty?

Tak jest. Gdybym urodził się mężczyzną, byłbym zupełnie inną osobą, niż teraz jestem. Nie tylko przez moją przeszłość. Np. jestem dziś facetem bardzo wyczulonym na seksizm. Wiem, jak to jest, doświadczyłem tego.

Podasz przykład?

Większości mężczyzn trudno wyjaśnić, że np. komplementy dotyczące ubioru czy wyglądu kobiety nie zawsze są pożądane, a często są wręcz niestosowne. Im się wydaje, że sprawiają przyjemność tymi komplementami. Albo takie niby flirtowanie w pracy, na żarty.

Nie byli nigdy po drugiej stronie. Wyobrażenie sobie prostej analogii mogłoby wystarczyć. Np. taka scena: starsza, niezbyt atrakcyjna kobieta na wysokim stanowisku co rusz prawi komplementy młodemu przystojnemu facetowi, którego niedawno zatrudniła. Sprawia mu to przyjemność?

Właśnie. Tyle że takie sytuacje praktycznie nie mają miejsca, kobiety tak się nie zachowują. Dlatego mężczyznom, którzy nie byli w podobnej sytuacji, trudniej jest zrozumieć. Ja rozumiem dobrze – i solidaryzuję się z koleżankami.

Tekst z nr 77 / 1-2 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Dziś umierasz jako chłopak

Tekst: Olivia Puchniarska 

Terapię hormonalną zaczęłam w wieku 14 lat. Może byłam najmłodsza w Polsce?

 

arch. pryw.

 

Przeczytałam w „Replice” historie kilkorga nastolatków LGBT, którzy w szkole spotkali się z ostrą dyskryminacją, wręcz prześladowaniami, ze względu na swą orientację. Mam 19 lat, jestem transseksualną dziewczyną i nie mam aż tak hardkorowych doświadczeń. Pomyślałam, że mogę opowiedzieć o sobie. Może komuś to pomoże, doda siły, by być sobą. Nigdy wcześniej nie udzielałam się społecznie, żyję właściwie poza tzw. środowiskiem. To jest pierwszy raz, gdy, można powiedzieć, angażuję się.

Olśnienia nie było

Mogę się mylić, nie sprawdziłam tego, ale jest spora szansa, że jestem osobą trans, która rozpoczęła tranzycję, a dokładnie terapię hormonalną, w najmłodszym wieku w Polsce – miałam 14 lat. O tym, że gdzieś głęboko wewnątrz czuję się dziewczyną, mimo że miałam ciało chłopca i byłam wychowywana tak, jak wychowuje się chłopca, wiedziałam… po prostu od zawsze. Nie przypominam sobie żadnego szczególnego momentu olśnienia. Gdy jest się małym dzieckiem, płeć nie jest taka ważna – dzieci są w pewien sposób bezpłciowe. Potem zauważyłam, że gdy ludzie mylą się i zwracają się do mnie, jak do dziewczyny, zupełnie mi to nie przeszkadza – a inni chłopcy by się oburzyli. Tragedia nastąpiła, gdy zaczęłam dojrzewać. Z coraz większą niechęcią obserwowałam przemianę, jaką przechodzi moje ciało. Nie cierpiałam tego, że rośnie mi zarost! Wszelkie oznaki, że staję się mężczyzną, były bardzo nieprzyjemne. Gdy miałam 13 lat, nie mogłam już dłużej się ukrywać i powiedziałam mamie. Jej pierwsza reakcja była sceptyczna, odłożyłyśmy sprawę, jednak wkrótce mama zobaczyła, że to nie jest fanaberia. Za to będę jej dozgonnie wdzięczna. Wiele nastoletnich osób trans musi pokonać wątpliwości czy wręcz sprzeciw najbliższych: że jesteś za młody/a, by już wiedzieć na pewno, że jesteś w trudnym okresie dojrzewania i wtedy wszystko wydaje się inne, niż jest w rzeczywistości, że to pewnie tylko taka faza, która niebawem przejdzie, że teraz „taka moda”. Z drugiej strony znam jedną osobę trans, która zaczęła terapię hormonalną w wieku 20 lat i po pół roku przerwała. Stwierdziła, że nie chce przechodzić całej tranzycji – z mężczyzny na kobietę – bo operacje oznaczają przymusową sterylizację, a ona chce mieć własne dzieci. Nadal czuła się dziewczyną, ale nie chciała tracić swej płodności. U mnie po paru tygodniach od mojego transowego coming outu mama stwierdziła: „OK, w takim razie szukamy specjalistów – psychiatry, psychologa, seksuologa”. Tak to właśnie się zaczyna – trzeba uzyskać diagnozę i dokumenty na to, że rzeczywiście jesteś trans, by zacząć przyjmować hormony. Z psychiatrą i psychologiem poszło gładko. Gorzej z seksuologiem, który chyba potrzebował trochę edukacji: porozmawiał ze mną, a potem powiedział mojej mamie, że nie jestem żadną osobą trans, tylko „po prostu wyrosnę na pedała”. Tak dokładnie się wyraził. Nie odbiegał więc zbytnio od moich rówieśników w gimnazjum. Od nich regularnie słyszałam właśnie to wyzwisko. To było przykre, ale nie załamywało mnie. Nie jesteście w stanie mnie skrzywdzić – wyzwiecie mnie od pedałów? I co z tego? Co dalej? Szłam swoją drogą, przyjaźniłam się z kilkoma dziewczynami, a tamtych hejterów miałam w nosie.

Nie muszę być kobieca w każdym calu

Ten dzień pamiętam dobrze: 12 stycznia 2014 r. Mama poszła do apteki zrealizować recepty na terapię hormonalną. Wróciła z dwoma siatkami leków, postawiła je na stole, spojrzała na mnie i powiedziała: „No, to dziś umierasz jako chłopak”. Czarny humor, wiem, niektórzy mogą tak pomyśleć, ale ja czułam się przeszczęśliwa. PO prostu przeszczęśliwa. Dwa tygodnie później pojechałam na kolonie i tam po raz pierwszy poczułam ból w piersiach – to znaczyło, że zaczynają rosnąć. Bolało, ale cieszyłam się. W szkole i tak uchodziłam za freaka – dłuższe włosy, przebite uszy – więc specjalnie nawet nie zauważyli zmian. Dopiero na sam koniec gimnazjum powiedziałam jednej osobie: mojej wychowawczyni. Do liceum za to od razu weszłam z podniesioną głową. Najpierw pedagog, zaraz potem dyrekcja – powiedziałam, że mam dokumenty, jestem trans, jestem w trakcie terapii hormonalnej. Proszę, by zwracać się do mnie żeńskim imieniem: Olivia. Dyrekcja przekazała to nauczycielom. Wszyscy zachowali się w porządku. Bywały pomyłki, bo na liście figurowałam pod męskim imieniem, ale bez przesady – pomyłki to nie zbrodnia, zwłaszcza, że nie wynikały ze złośliwości czy uprzedzeń. Ludziom w klasie sama zakomunikowałam i… zero problemu. Chyba zobaczyli we mnie pewność siebie. W gimnazjum nie odważyłam się na noszenie sukienek, a w liceum już tak. Nie było głupich komentarzy. Zresztą, spodnie, a nawet garnitur też nosiłam. Teoretycznie powinnam w tym roku robić maturę, ale niestety inaczej się wszystko potoczyło. Wpadłam w głęboką depresję. „Zawód miłosny” – to brzmi banalnie, nie znajduję dobrego określenia, a jednocześnie to tak osobiste, że nie chcę się rozwodzić. W każdym razie musiałam przerwać naukę. Od kilku miesięcy czuję, że staję na nogi. Mama daje mi czas. Staram się realizować artystycznie: robię różne kolaże, śpiewam, próbowałam nawet tu u siebie, w Katowicach, występować z dwoma zespołami, ale nie wyszło. Nie wiem, może jestem konfliktowa, nie dogadaliśmy się. A reakcje na występy były w porządku. Ludzie trochę dziwili się, że dziewczyna ma taki niski „męski” głos. Wiem, że wiele dziewczyn trans moduluje głos, by brzmiał na wyższy. Ja tego nie robię. Jest, jaki jest i już. Zresztą, jak rozmawiałam z kilkoma dziewczynami trans, to zauważyłam, że one mają dużo większe ode mnie parcie na wszelkie atrybuty kobiecości. Szpilki czy różowe sukienki po prostu nie są w moim stylu, nie będę ich nosić. Nie chcę się cały czas pilnować, czy to, co robię i jak się zachowuję, jest „kobiece” czy nie jest. Raczej nie chcę iść dalej z moją tranzycją i poddawać się operacjom. Zobaczymy, w każdym razie najważniejsze jest dla mnie, że funkcjonuję jako dziewczyna i tak jestem odbierana – nawet jak wyskoczę do kiosku w T-shircie i bez makijażu. Co dalej? W czarnym scenariuszu – zagłębię się w mój własny świat i stanę się dziwakiem. W optymistycznym – wrócę do szkoły, a potem odniosę artystyczny sukces i będę miała grupę fanów. Imponuje mi np. Genesis P-Orridge, śledzę jej karierę. To osoba, która nie chce być ani kobietą, ani mężczyzną – jest trzeciej płci, albo pomiędzy płciami. Chciałabym też poznać kogoś, mieć u boku kochającą osobę. Mężczyznę lub kobietę – jestem biseksualna. Chcę podkreślić, że otrzymuję ogromne wsparcie od mamy, a także od brata. Z tatą mam słaby kontakt, nie mieszka z nami od lat. Mam jeszcze ojczyma – trzymamy się trochę na dystans, ale przynajmniej nie walczymy. Młodym osobom LGBT chciałabym powiedzieć, że wiem, iż może być im ciężko, ale też, by wiedzieli, że ludzie zauważają przede wszystkim strach. Wyczuwają, że się boisz, jesteś niepewna – i atakują słabszych, bo to łatwiejsze. Pewność siebie, otwartość to jest twoja zbroja, która może uchronić przed hejtem. Chciałabym na koniec pozdrowić mamę i brata, a także Toto, moją przyjaciółkę z Częstochowy, oraz Szymona. Szymon, wierzę w ciebie!

Tekst z nr 71 / 1-2 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Sygnalistka

Tekst: Piotr Klimek 

Chelsea Manning była najbardziej znaną transpłciową więźniarką na świecie. Dzięki prezydentowi Obamie od 4 miesięcy jest na wolności

 

Chelsea Manning 18 maja br.
– dzień po wyjściu z więzienia

 

Przechodzę do następnego etapu w moim życiu. Chcę, by wszyscy poznali moje prawdziwe ja. Nazywam się Chelsea Manning. Jestem kobietą. Odczuwam moją płeć jako żeńską od dzieciństwa. Chcę jak najszybciej rozpocząć terapię hormonalną. Mam nadzieję, że będziecie mnie wspierać podczas tranzycji. Proszę, by od dziś zwracano się do mnie, używając żeńskiego imienia, a także żeńskich końcówek i zaimków (oprócz pism oficjalnych do więzienia). Mam nadzieję, że będę dostawać listy od tych, którzy mnie wspierają i że będę mogła na nie odpowiadać. Tak brzmiało oświadczenie Chelsea Manning z 22 sierpnia 2013 r., analityczki amerykańskiej armii znanej jako Bradley Manning. Dzień wcześniej zapadł wyrok – skazano ją na 35 lat więzienia. W 2010 r. Manning, starszy szeregowiec, ujawniła poprzez portal WikiLeaks tysiące tajnych dokumentów dotyczących przede wszystkim wojen w Iraku i Afganistanie, ale nie tylko. Według komentatorów materiały przyczyniły się do tzw. Arabskiej Wiosny (czyli m.in. obalenia władz w Tunezji i Egipcie). Pokazywały też wojenne barbarzyństwa. Najsłynniejsze okazało się nagranie „collateral murder” („zabójstwo uboczne”) z Bagdadu. Widać na nim, jak żołnierze amerykańscy ostrzeliwują cywilów z helikoptera. Śmierć poniosło co najmniej 12 osób (w tym dwóch reporterów agencji Reuters), rannych zostało dwoje dzieci. Szok opinii publicznej wywołały też wyluzowane komentarze strzelających żołnierzy. W oświadczeniu po aresztowaniu w maju 2010 r. Chelsea (wtedy jeszcze jako Bradley) pisała: Miałam nadzieję, że zachowanie załogi śmigłowca zwróci uwagę opinii publicznej. Zależało mi, by Amerykanie zrozumieli, że nie wszyscy w Iraku i Afganistanie są celami, które trzeba unieszkodliwić. Że ludzie ci z trudem usiłują przeżyć w środowisku, które nazywamy „asymetrycznymi działaniami wojennymi”. Reakcja mediów i opinii publicznej na to nagranie dodała mi otuchy. Okazało się, że inni byli wzburzeni tak samo jak ja, a może nawet bardziej. Chelsea Manning stała się najbardziej znaną na świecie sygnalistką (whistleblower – osoba nagłaśniająca działalność wg niej nielegalną/nieuczciwą), obok Juliana Assange’a, szefa WikiLeaks i Edwarda Snowdena, który niedługo przed skazaniem Manning ujawnił skalę inwigilacji CIA. Snowden uciekając przed wymiarem sprawiedliwości USA 4 lata temu utknął w Moskwie, Assange od 5 lat nie wychodzi z ambasady Ekwadoru w Londynie. Manning jest od 17 maja br. wolnym człowiekiem. Na trzy dni przed odejściem z urzędu, 17 stycznia br. prezydent Obama skrócił jej wyrok (nie ułaskawił) z 35 lat do 7, które właśnie wtedy kończyła odsiadywać.

Tranzycja w armii, tranzycja w więzieniu

W amerykańskiej armii zakaz służby dla osób transpłciowych został zniesiony 30 czerwca 2016 r. (dla osób homo i biseksualnych – wcześniej: 20 września 2011 r.). Przed tą datą żołnierze byli standardowo zwalniani, gdy tylko ujawnili transpłciowość i rozpoczynali kurację hormonalną. Przypadek Manning był więc w 2013 r. nie lada problemem dla armii: wszak trudno zwolnić kogoś, kto odsiaduje 35-letni wyrok w wojskowym więzieniu. Dwaj lekarze wojskowi potwierdzili diagnozę dysforii płciowej Chelsea (niezgodności między płcią fizyczną a odczuwaną), otwierając drogę do procesu korekty płci. W kwietniu 2014 r. sąd zgodził się na zmianę imienia. Bradley stał się Chelsea we wszystkich oficjalnych dokumentach. Armia przyjęła fakt zmiany imienia, ale zastrzegła, że… nadal uważa Chelsea za mężczyznę. Miesiące mijały i Chelsea nie uzyskiwała dostępu do terapii hormonalnej. We wrześniu 2014 r., 13 miesięcy po wyroku i ujawnieniu transpłciowości, wniosła sprawę do sądu. Pozew zawierał również wniosek o pozwolenie na zapuszczenie włosów i używanie damskich kosmetyków. W lutym 2015 r. władze wojskowe zgodziły się na terapię hormonalną, tworząc precedens – Chelsea Manning była pierwszym żołnierzem amerykańskiej armii, który będąc na służbie rozpoczął proces korekty płci. Pozwolono jej również na zapuszczenie włosów. We wrześniu 2016 r. po kilkudniowym strajku głodowym Manning, władze wojskowe ogłosiły, że zezwolą również na operacje korekty płci. Na początku stycznia 2017 r. Manning napisała w liście do „New York Times”, że wciąż czeka na operacje. Po skróceniu wyroku przez prezydenta sprawa stała się bezprzedmiotowa – Chelsea zamierza dokończyć proces korekty płci już na wolności i w cywilu.

157 cm, 48 kg

Urodziła się i dorastała na głębokiej prowincji w stanie Oklahoma. Oboje rodzice byli alkoholikami. Matka ponoć piła mocno również będąc w ciąży. Dzieckiem zajmowała się głównie 11 lat starsza siostra. O właściwym odżywianiu się nie było mowy. Jako dorosły facet, Chelsea była filigranowa: 157 cm wzrostu, 48 kg wagi. Ojciec miał 5 lat służby w wojsku na koncie, potem pracował w firmie wypożyczającej samochody, często nie było go w domu. Gdy Chelsea miała 11 lat, matka targnęła się na życie – dzieci wiozły ją nieprzytomną do szpitala. Gdy Chelsea miała 13 lat, powiedziała szkolnemu koledze, że jest gejem. Czuła popęd seksualny do mężczyzn, a otoczenie widziało w niej delikatnego, przegiętego chłopca. Jeszcze nie zdawała sobie wówczas do końca sprawy ze swej transpłciowości. Po rozwodzie rodziców nastąpiły lata tułaczki, przeprowadzek itp. Do tego szkolne prześladowania – jako drobny wrażliwy chłopak Chelsea była „oczywistym” celem homo- i transfobów. Jednocześnie była piekielnie zdolna, interesowała się polityką, religią i komputerami. Swą pierwszą stronę internetową założyła w 1997 r., gdy miała 10 lat. Internet dopiero raczkował. W 2007 r., nie wiedząc, co ze sobą zrobić, namówiona przez ojca wstąpiła do armii. Miała 20 lat. Później powie przełożonemu w wojsku, że zaciągnięcie się było sposobem na „wyleczenie” homoseksualności i nieustannych myśli o kobiecości. Środowisko „prawdziwych mężczyzn” miało pomóc stać się jednym z nich. Regularnie wyszydzana jako „chuchro, dziwak, ciota”, szeregowy Manning załamała się już po 6 tygodniach służby. Jednocześnie koledzy wspominali, że jednak potrafiła zawalczyć o swoje. Ba! Dyskutowała nawet z przełożonymi tak, że zyskała ksywkę „Generał Manning”.  W końcu 2008 r. Chelsea zakochała się w niejakim Tylerze Watkinsie, studencie psychologii i neurologii spod Bostonu. Zostali parą. To właśnie Tyler wprowadził ją w światek hakerów – przez jednego z nich potem wpadnie. Chelsea postrzegała się wtedy nadal jako homoseksualnego mężczyznę. W listopadzie 2008 r. wzięła udział w demonstracji pro-LGBT w Syracuse, na której powiedziała reporterowi: Żyję podwójnym życiem. Nie mogę się ujawnić, nie mogę dać się złapać „na gorącym uczynku”. Mam nadzieję, że nastawienie opinii publicznej do tych spraw (osób homoseksualnych w armii, równości małżeńskiej – przyp. red.) zmieni się zanim wyjdę z wojska.

„Mój problem”

W październiku 2009 r. Chelsea Manning została wysłana do Iraku pomimo zastrzeżeń dwóch przełożonych – zadecydował niedobór wykwalifikowanych analityków. Miesiąc później skontaktowała się z psychologiem, któremu wyznała, że czuje się kobietą. Dwa lata później psycholog ten powie w wywiadzie dla „New York Times”, że Chelsea przechodziła kryzys związany nie tylko z dysforią płciową, ale również z tym, że sprzeciwiała się inwazji USA na Irak, w której de facto uczestniczyła. Dodatkowo, w armii nie mogła żyć otwarcie jako gej, za którego wtedy się uważała. W styczniu 2010 r. rozpoczęła kopiowanie danych, które później przekazała WikiLeaks. Wyniosła je z bazy na płytkach CD, na których napisała „Lady Gaga”. 10 lutego WikiLeaks wypuściło pierwsze materiały (kolejne ujrzą światło dzienne w ciągu następnych miesięcy). 24 kwietnia 2010 r. napisała do swego wojskowego przełożonego e-mail zatytułowany „Mój problem”. Dołączyła do niego swe zdjęcie w kobiecym stroju. Pisała: To jest mój problem. Jego oznaki mam od dawna. Z tego powodu mam też kłopoty w rodzinie. Myślałam, że armia pomoże mi się pozbyć mojego problemu. Nie próbuję celowo przyciągnąć uwagi. Naprawdę bardzo mocno starałam się stłumić to w sobie. Dlatego wchodziłam w środowiska, gdzie coś takiego byłoby niemożliwe. Ale wszystko na nic. To mnie dopada – im jestem starsza, tym bardziej. Konsekwencje są poważne, a na dodatek to przysparza mi wiele bólu. Przełożony nie przekazał informacji dalej. 20 maja Chelsea powiedziała znajomemu hakerowi, że to ona jest źródłem informacji z WikiLeaks. 27 maja została aresztowana. Trzy lata później usłyszała wyrok – najsurowszy w historii za ujawnienie tajnych informacji. W 2016 – szóstym roku za kratkami – dwukrotnie próbowała popełnić samobójstwo. W pierwszym wywiadzie udzielonym po wyjściu na wolność Manning podziękowała prezydentowi Obamie „za danie mi szansy”. Powiedziała też, że bierze odpowiedzialność za to, co zrobiła. Latem wzięła udział w nowojorskiej Paradzie Równości, wzbudzając aplauz uczestników. We wrześniowym wywiadzie dla „Vogue” mówiła: Daję sobie pół roku na obmyślenie, co dalej robić w życiu.

***

Tymczasem 26 lipca br. prezydent Trump ogłosił ponowne wprowadzenie zakazu służby dla transpłciowych żołnierzy/rek. Pomysł spotkał się z falą protestów – również ze strony wysoko postawionych przedstawicieli armii.

Tekst z nr 69 / 9-10 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Szpilki i ja

O przekraczaniu płci i o przegięciu, o Larze Croft i o Zosi z „Dziadów”, a także o doświadczeniach z hejtem, mówi tancerz Maciej „Gąsiu” Gośniowski. Rozmowa Mariusza Kurca

 

Foto. Adam Gut

 

Skąd ci się wzięły buty na szpilkach? To twój znak firmowy, masz je nawet nary­sowane na wizytówce.

Niedawno miałem problemy z nogą. Po­wiedziałem ortopedzie, że często tańczę na szpilkach, bałem się, że będę musiał na jakiś czas odpuścić – a on, że akurat na ten problem to chodzenie na szpilkach jest dobrym ćwiczeniem. Nie masz pojęcia, jak się ucieszyłem! Już gdy byłem dzieckiem, zakładałem szpilki mamy i starszej siostry.

One nie protestowały?

Nie pamiętam, czyli wielkich awantur nie mogło być, bo bym pamiętał. Ja byłem sy­nek mamusi. Główny spór szedł o długie włosy – do końca liceum musiałem mieć krótkie. A szpilki – to rodzina bardziej teraz ma obiekcje, że w nich tańczę, niż wtedy.

Wtedy ile miałeś lat?

Stopa pasowała do butów mamy i siostry, więc musiałem mieć ze 12.

To już wiedziałeś, że „chłopcy w szpil­kach nie chodzą”.

Wiedziałem, ale nie rozumiałem tego po­działu. Jak mama mi dawała na odpust, żebym sobie coś kupił na straganie, to za­wsze wracałem z lalką, nigdy z Iron Manem. Samochodziki mnie nie kręciły, rodzice to widzieli – synek był w klimatach lalkowych i już. Przez całe dzieciństwo projektowa­łem i rysowałem ubrania dla lalek. Mama mówiła, że „Maciuś ciągle te swoje dziew­czynki rysuje”. Nie o dziewczynki chodziło, tylko o kreacje. Kreacje obmyślałem! Gdy­by chłopcy też nosili fantastyczne stroje, to bym pewnie rysował i chłopców. Moja idolką była Lara Croft i szyłem kostiumy dla siebie jako Lary – o, tu bardziej pamiętam lekkie zdziwienie rodziców (śmiech), choć w sumie byli już przyzwyczajeni. Zadowole­ni? Chyba nie, ale też nie walczyli z tym. Na oficjalną stronę Tomb Raidera wysłałem moje zdjęcie, 7-latka jako Lary, i opubliko­wano je. To było mega!

Potem szpilki pojawiły się na studiach.

Na Wydziale Teatru Tańca w Bytomiu, który skończyłeś dwa lata temu. Taniec to była twoja naturalna droga od zawsze?

Tak. Rodzice zapisali mnie na taniec towa­rzyski i wiedziałem od razu, że to jest to. Miałem cztery lata. Starszego brata zapi­sali na tenis, a starszą siostrę na taniec to­warzyski. U mnie tenis nie wchodził w grę. O piłkę nożną nie pytaj. Rodzice mnie wspierali, a już byłem narażony na ataki rówieśników jako ten chłopczyk z „niemę­ską” pasją.

Wróćmy do studiów.

Liberalne towarzystwo, fajne zajęcia – np. z antropologii. Bardzo mi się podobało poznawanie i porównywanie różnych kul­tur bez oceniania, że jedna lepsza, druga gorsza. Pamiętam np. fa’afafinów, czyli trzecią płeć w kulturze samoańskiej. Dużo się dowiedziałem o polskim folklorze. Zro­zumiałem, że tak jak w państwie mamy pa­triarchat, tak w domach panuje matriarchat. Pracę magisterską napisałem na temat gier komputerowych jako sztuk performatyw­nych, dostałem wyróżnienie.

Gratuluję. Ale co ze szpilkami na stu­diach?

A, tak. Mieliśmy projekt z choreografem Victorem Choi Wo Ma z Hong Kongu. Trze­ba było coś zaaranżować w starej elek­trociepłowni Szombierki. Ogromna hala produkcyjna, już niedziałająca, pełna ma­szyn, zakurzona – przepiękna zniszczona sceneria. Czułem fascynację tą przestrzenią, a zarazem niepokój. To mnie zainspirowało, by pokazać postać, która wyłamuje się ze swojej płci. W lumpeksie kupiłem szpilki, stanik, spódniczkę krótką, damską perukę, porozstawiałem wokół siebie folię alumi­niową, by widz mógł widzieć również siebie, stanąłem przed wielkim lustrem i się tak poprawiałem.

Dlaczego robisz teraz ruchy jak robot?

Bo to takie właśnie miało być – trochę sztuczne, niepełne. Że coś tu się zacina. Ktoś, kto nie ma płynności ruchów, bo nie czuje się dobrze we własnym ciele, walczy ze sobą. Chcę być kobietą, ale nią nie je­stem – taki akt odgrywałem.

Czyli to było trochę transujące.

Tak. Ja jestem transujący. W zabawach dziecięcych często bywałem dziewczynką. Dlatego, że one chodziły w tych wszystkich pięknych strojach. Strojów zazdrościłem. Gdybym tylko mógł nosić, co chcę, to już byłbym zadowolony. Dziś tak robię, będąc chłopcem.

Podczas studiów odkryłem zespół Kazaky, genialnych ukraińskich tancerzy na szpil­kach, klip do „Girl Gone Wild” Madonny. Zafascynowałem się voguerami (vogueing – specyficzny taniec powstały w biednych społecznościach czarnej i latynoskiej mło­dzieży LGBT w USA, który spopularyzowała Madonna w klipie „Vogue” oraz filmy „Paris Is Burning” i ostatnio „Kiki” – przyp. „Repli­ka”) i choreografiami Yanisa Marshalla. Na­stępny etap to była Bułgaria.

Co z Bułgarią?

Spędziłem rok w Sofii jako animator kultu­ry z dzieciakami, nauczyciel tańca. Wieczo­rami bywałem w dwóch głównych klubach gejowskich – ID oraz OneToOne. W jednym z nich poznałem Semira Alkadi. Mieliśmy poflirtować, a wyszło tak, że razem praco­waliśmy. Semir jest fantastycznym tance­rzem…

Występował w Polsce – widziałem jego taniec brzucha, szczęka mi opadła.

Tańczy też na szpilkach, miał projekt „Freud, teoria miłości” i szukał innych tancerzy. Stworzyliśmy niezły duet. Nasz klip Vania – Kalashnik ma blisko 2 miliony odtworzeń na youtube.

Jak się odnalazłeś w Bułgarii?

Bułgaria to jest specyficzna mieszanka – wpływy tureckie, rosyjskie, arabskie, rom­skie, greckie. Z jednej strony mogłem cho­dzić z chłopakiem za rękę, z drugiej strony nienawiść do przegiętych facetów jest tam jeszcze większa niż w Polsce. Bycie pasyw­nym w seksie, a więc „jak kobieta” to jest szczyt degradacji – kultura maczo na max. Stąd jak wejdziesz na Grindra w Bułgarii, to tam wszyscy są aktywni. Śmieszne to.

Gąsiu, szpilki są dla ciebie symbolem czego?

(długa cisza) Siły. I przełamywania granic.

Siły? Przecież człowiek na szpilkach mniej może.

No, gdybym był na szpilkach, a wokół mnie tłum kiboli, to może nie czułbym się silny, ale generalnie – tak, czuję moc.

Fascynuje cię, że łamiesz społeczną nor­mę dotyczącą płci.

Ja tych kulturowych podziałów na płcie nie czaję i gram z tym. Różowy kolor dla dziew­czyn, a błękitny dla chłopaków? Kto to usta­lił? Co kolor ma do płci? Ja uwielbiam różowy. Facet nie może nosić szpilek? Ja je zakładam – okazuje się, że może. Zresztą, szpilki dziś są atrybutem kobiet, ale nie zawsze tak było.

W starożytności koturny, platformy nosili ci wyżej urodzeni – by być wyższymi niż po­spólstwo. Trudniej się na nich chodziło, po­dobnie jak na szpilkach, ale symbolizowały wyższy status. Bodajże w XVI wieku pojawił się pierwszy kształt szpilkopodobny – takie buty nosili żołnierze francuskiej jazdy kon­nej. Idealnie pasowały w strzemiona. Odgłos charakterystycznego stukania szpilkami o parkiet, znany i dziś, oznaczał, że oto nad­chodzi mężczyzna, żołnierz. Tę genderową granicę przełamała Katarzyna Medycejska, która była drobna i do ślubu założyła szpil­ki. Znowuż po rewolucji francuskiej szpilki były wręcz zakazane jako symbol wywyż­szania się, niezgodnego z hasłami równości.

A jak w to twoje balansowanie płciowe wpisuje się seksualność?

Długo myślałem, że jestem aseksualny. Miałem sygnały, że jestem homo, ale jakoś ich nie odbierałem, głupie to było. W kół­ko przecież śnili mi się faceci… Rówieśnicy wiedzieli przede mną i zaczęli wyzywać.

Jak?

Że jestem kominiarz.

Dlaczego kominiarz?

No, że przeczyszczam kominy, nie rozu­miesz?

Chodzi o seks analny? Kominiarz kojarzy mi się z czarnym ubraniem, a ty jesteś kolorowy ptak.

Oni mieli inne skojarzenia.

Jak ty to odbierałeś?

A jak miałem odbierać? Pomijając wszyst­ko inne, żaden anal mi wtedy w głowie nie był przecież.

Raz jeden koleś mnie na przerwie po prostu pobił. Za całokształt, za to, że jestem prze­gięty. Ale jednocześnie byłem przez sporą grupę lubiany, parę razy zostałem nawet przewodniczącym klasy. Byłem też zastęp­cą przewodniczącej Młodzieżowej Rady Miasta w moim Jastrzębiu.

Nosisz atrybuty przypisywane kobietom, kolczyki, szpilki, makijaż, ale w ogóle nie jesteś przegięty, jeśli chodzi o sposób by­cia. Twój taniec też jest bardzo „męski”, kanciasty. Nie masz w sobie nic z uda­wania kobiecości, z drag queen. To jest queerowanie innego gatunku.

Nie powiem „dziękuję”, bo to by oznaczało, że mam coś przeciwko przegięciu, a ja ko­cham przegięcie.

Jasne. Tylko mówię, jak cię odbieram. Wracamy do odkrywania seksualności.

Pamiętam szczególnie jedno zdarzenie z liceum. Na wuefie niefortunnie prze­skoczyłem przez kozła, źle spadłem i ura­ziłem kręgosłup. Niegroźnie, ale bolało jak diabli. Przyjechało pogotowie. Dwóch ratowników medycznych. Pięknych! Jak mi kołnierz zakładali, to od razu przesta­łem czuć ból – czułem się, jakby mi jakiś naszyjnik nakładali. Potem mnie unie­ruchamiali, a ja fantazjowałem, że przy­kuwają mnie do złotego łoża i będą się mną teraz… opiekować (śmiech). Dwóch pięknych mężczyzn się mną zajmuje – raj. I wyobrażasz sobie, że nawet wtedy nic mi nie zaświtało? Ba! Miałem dziewczynę, prowadzaliśmy się. Potem mnie rzuciła – dla innej dziewczyny.

Kiedy ci zaświtało?

Na studiach jeden facet mnie poderwał bardzo skutecznie. Przeleciał mnie. Alko­hol miał w tym rolę, ale wiedziałem, co się dzieje i podobało mi się. Rano przesuną­łem przed oczami filmik z poprzedniego wieczora i „jak widać na załączonym ob­razku, jesteś gejem jak cholera, chłopie”. Byłbym już przypadkiem klinicznym, gdy­bym tego nie przyjął. Nawet się ucieszy­łem. Wszystko stało się jasne, koncepcja o aseksualności padła.

Najważniejszy coming out – przed sa­mym sobą.

Wszystkie inne poszły już łatwo.

Pochodzisz ze Śląska, od roku mieszkasz w Warszawie. Widziałem twój występ w burleskowej „Boylesce” w Teatrze Druga Strefa. W marcu wystąpiłeś na fe­stiwalu burleski w Pradze.

Burleska mnie fascynuje. Rozbieranie się jako przekraczanie norm dotyczących cia­ła, sprawa erotyczna, ale „złamana”, bo nie chodzi tylko o zmysłowość, ale też o kome­dię, kabaret, zgrywę. Pierwszy raz tańczy­łem mocno rozebrany na podeście w kra­kowskim Coconie i to było przeżycie.

Masz w repertuarze performance z tek­stem Zosi z „Dziadów”.

Nazywa się „Bring me to life”. Zosia jest mi bliska jako postać nierozumiana i nie­słusznie ukarana. A inspiracją do wykorzy­stania jej był czarny protest. Solidaryzuję się z jego uczestniczkami. Tak jak i teraz z gejami zamykanymi w obozach koncen­tracyjnych w Czeczenii. Chodzi mi po gło­wie performance temu poświęcony.

Wykonujesz też numer pod „Gimme more” Britney Spears i „Super Bass” Nicki Minaj.

Oj, to teraz sam siebie kopnę. To jest moja zabawa z „przymusem” tzw. wysokiej sztu­ki – z takim napinaniem się artystów, żeby za każdym razem stworzyć nie wiadomo jak głębokie dzieło. Też czuję tą presję i stąd odreagowanie. Tańczę pod Britney i pokazuję niemal goły tyłek.

A „Super Bass” to jest moja osobista pa­rada równości – kawałek, podczas którego wyciągam facetów z publiczności i mamy półminutowy „romans” na scenie – bez wstydu, przeciwnie, z radością, mam na­dzieję, obustronną.

Pewnie masz też doświadczenia z hej­tem.

Nie tylko w sieci. Ostatnio jechałem na występ do Wrocławia. Pociąg się opóź­niał i zdałem sobie sprawę, że aby zdążyć, muszę już zacząć robić makijaż. Wyjąłem sprzęt i do dzieła. Za mną siedziało dwóch żołnierzy. Zauważyli to i zaczęli głośno komentować. Postanowiłem nie reago­wać, robiłem swoje. Potem zadzwonili do kumpli we Wrocławiu, by tamci przyszli na dworzec, „żeby wpieprzyć jednemu pedałowi”. Po przyjeździe wyszedłem na peron i wmieszany w tłum, na glinianych nogach, skierowałem się do taksówek.

Teraz praktycznie chyba nie masz maki­jażu, ale od włosów ci odstają takie…

Fajne, nie? (Gąsiu demonstruje długie czer­wone warkoczyki do połowy pleców, jakby wplecione we włosy)

Nie gapią się na ciebie ludzie na ulicy?

Nie zauważam, ale jak znajomi idą ze mną, to mówią, że tak.

Podczas debaty Miłość Nie Wyklucza „Normalność kontra przegięcie” mó­wiłeś o tym, jak inni geje naciskają na bycie „męskimi”, hejtują „przegiętych”.

Wewnątrzśrodowiskowa homofobia jest ogromna. Wciąż słyszę, po co ci te kolczy­ki, po co ta mascara. I to udawanie cnotli­wych, jakby w życiu seksu nie mieli… Czę­sto wzbudzam lęk połączony z niechęcią. W efekcie o randkę nie jest łatwo.

Ale się nie dajesz.

Teraz obmyślam nieziemską kreację na Paradę.

Tekst z nr 67 / 5-6 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Historia z życia wzięta

Tekst: Ewa Piechna

W nowo wydanej autobiografii Caitlyn Jenner opowiada o kobiecie, którą próbowała stłumić w sobie przez ponad 60 lat.

 

mat. pras.

 

Ta historia jest zbyt nieprawdopodobna na telenowelę. Wydarzyła się naprawdę.

Bohater narodowy

Rok 1976, olimpiada w Montrealu. 27-letni chłopak zostaje mi­strzem świata w dziesięcioboju. Jest piękny i sympatyczny, mi­liony Amerykanów patrzą z dumą, jak upojony zwycięstwem bie­gnie przez stadion, powiewając narodową flagą. Drugie miejsce zajął zawodnik ze Związku Radzieckiego – wygrana Amerykanina smakuje więc rodakom tym bardziej. Bruce Jenner jest na ustach wszystkich i umie natychmiastową sławę wykorzystać. Ze śliczną żoną Christie u boku staje się ucieleśnieniem „American Hero”. Płyną kontrakty reklamowe i propozycje z telewizji. Para kupuje piękny dom w Malibu (Kalifornia). Dwa lata później rodzi im się syn Burt.

Czy można chcieć od życia więcej?

Jednak związek się rozpada. W 1980 r. Christie rodzi jeszcze cór­kę Cassandrę, ale po kilku miesiącach następuje rozwód. Bruce błyskawicznie żeni się powtórnie. Nową wybranką jest Linda Thompson, ostatnia dziewczyna Elvisa Presleya. Już w czerwcu 1981 r. przychodzi na świat pierwszy syn Bruce’a i Lindy – Brandon. Drugiego, Brody’ego, powitają w 1983 r. Jednak i to małżeństwo nie przechodzi próby czasu, rozstają się w 1986 r.

Bruce dobiega 40-tki jako dwukrotny rozwodnik z czwórką dzie­ci i jako były sportowiec–celebryta ze zwalniającą tempa karierą telewizyjną. W takiej sytuacji w 1990 r. poznaje Kris Kardashian, żonę Roberta, znanego prawnika z Beverly Hills. Kris ma też czwórkę dzieci i… też się rozwodzi. Biorą ślub już niecały rok póź­niej, zaś kolejne trzy lata później dość nietypowe nazwisko „Kar­dashian” poznają całe Stany, gdy Robert broni w sądzie przyjaciela O.J. Simpsona w tzw. procesie stulecia.

Kardashianki

Tymczasem Kris rodzi Bruce’owi dwie córki: Kendall w 1995 r. i Ky­lie w 1997 r. Bruce jest więc ojcem szóstki dzieci i ojczymem czwór­ki dzieci Kris z jej małżeństwa z Kardashianem – dziewczynek Ko­urtney, Kim i Khloe oraz chłopca Roba.

Gdy przedsiębiorcza Kris ogląda reality show „The Osbournes” (2002-2005) o szalonej rodzince znanego rockmana, postana­wia zainteresować studia TV czymś podobnym o swej własnej rodzinie. Ma kontakty, ma wciąż rozpoznawalnego męża, ma tem­peramentne dzieci, wtedy w wieku nastu lub dwudziestu paru lat, i jak się okaże, ma genialny talent do autopromocji.

Show „Keeping up with the Kardashians” rusza w 2007 r. i staje się fenomenem mediów, i tych tradycyjnych, i społecznościowych. Bije rekordy popularności, jest co roku odnawiany na kolejny se­zon. Razem rodzina ma dziś na Faceboku, Twitterze i Instagramie kilkaset milionów fanów. Kardashianki są najbardziej spektaku­larnym uosobieniem celebryctwa. Z czego są znane? Z tego, że są znane! Całym cyrkiem zarządza z żelazną konsekwencją Kris, dziś multimilionerka. Tata i ojczym Bruce jest jakby z boku, ale jak naj­bardziej w cyrku uczestniczy.

Dochodzimy do 2015 r. W ekskluzywnym, dwugodzinnym wywia­dzie TV 66-letni Bruce Jenner oświadcza, że jest kobietą i prze­chodzi tranzycję. Dwa miesiące później, już jako Caitlyn, pojawia się na okładce magazynu „Vanity Fair”; zdjęcie robi sama Annie Leibowitz. Caitlyn dostaje własny show „I am Cait”, do którego zaprasza inne osoby trans. Staje się najsłynniejszą trans kobietą w USA, a może i na świecie.

Prawda, że w historii Bruce’a/Caitlyn jest zbyt dużo „twistów” na­wet jak na kiepską telenowelę?

Podkradanie ciuchów

A jak to wygląda z perspektywy samej Caitlyn? W końcu kwietnia w USA i Wielkiej Brytanii wyszła jej autobiografia „Secrets of my life” („Tajemnice mojego życia”).

Historia Caitlyn, podobnie jak i innych osób trans, powinna być opowiadana jak najgło­śniej, bo naszym największym wrogiem jest niewiedza.

Dysforia płciowa to niezgod­ność między płcią biologiczną a płcią odczuwaną. Caitlyn wie­działa o niej od dzieciństwa, ale przez długi czas nie potrafiła jej nazwać. A potem, nawet gdy już nazwać umiała, nie miała odwagi, by pozwolić tej kobie­cie, którą wewnątrz była, dojść do głosu. Tłumiła ją w sobie.

Podkradanie ciuchów starszej siostry, później mamy, dawało chwile wyzwolenia, cudownej ekscytacji, ale było też ponurym sygnałem: coś jest ze mną nie tak. Przysięganie sobie, że „już ni­gdy więcej” spełzało na niczym.

Nastoletni Bruce nie miał szczególnych pasji. Wiedział, że kiep­sko czuje się w towarzystwie mężczyzn, szczególnie tych maczo, mimo że lubił „męskie” sprawy – samochody, sport. No właśnie – przy wzroście 189 cm i wspaniałej sylwetce okazało się, że może być sportowcem. I to był początek drogi do Montrealu.

Co z tym seksem?

Caitlyn wyjaśnia w książce kwestię tożsamości płciowej i orienta­cji seksualnej: Denerwuje mnie obsesja mediów na punkcie moje­go życia seksualnego. Czy je teraz będę miała czy nie – a jeśli tak, to z kim i jak. Wielu ludziom wydaje się, że osoby trans przechodzą proces korekty płci ze względu na preferencje seksualne. W kółko zastanawianie się: jeśli facet staje się kobietą a nadal kręci go seks z kobietami, to kim będzie seksualnie? Och, dajcie spokój. Moje preferencje nie zmieniły się po tranzycji. Dlaczego miałyby? Za­wsze kręciły mnie kobiety. Nie, żebym teraz jakoś specjalnie my­ślała o seksie. (…) Jakaś towarzyszka życia w przyszłości? Tak, my­ślę o tym. Towarzyszka na seks w przyszłości? Nie sądzę, na razie nie i raczej już nigdy. Towarzysz na seks w przyszłości? Faceci mnie nie kręcili – ale może zacznę inaczej o nich myśleć po „Ostatecznej Operacji”. Może pozbycie się najważniejszego atrybutu męskości, a raczej atrybutu uznawanego za najważniejszy, sprawi, że poczuję się inaczej. Niektórzy mówią, że nie ma co poddawać się „Ostatecz­nej Operacji”, jeśli nie ma się zamiaru uprawiać seksu z mężczy­znami. Ze mną jest inaczej: chcę się poczuć tak autentycznie jako kobieta, jak tylko to jest możliwe.

Bruce mówi zarówno swej pierwszej, jak i drugiej żonie, że ma to „coś” – tę potrzebę, by od czasu do czasu nosić damskie ubrania, czuć się kobietą. Żony nie rozumieją, ale kryją go. On zresztą też nie rozumie. W życiu nie rozmawiał z osobą trans. Wiedza na te­mat transpłciowości na przełomie lat 70. i 80? Zapomnij. Niusem była historia transpłciowej tenisistki Renee Richards i to tyle.

W drugiej połowie lat 80. Bruce zaczyna chodzić na psychote­rapię, poznaje inne osoby trans. Coraz częściej zdobywa się na odwagę i wychodzi z domu w stroju kobiecym. Poddaje się też bolesnemu zabiegowi usunięcia zarostu z twarzy i owłosienia z klatki piersiowej. Zaczyna brać hormony. Rośnie mu biust.

Wtedy poznaje Kris Kardashian. O dysforii płciowej, o damskich strojach mówi jej jeszcze przed ślubem. Caitlyn pisze, że Kris to akceptowała. Słowa „transpłciowość” i „tranzycja” nie padają – dlatego, że w ogóle rzadko są w użyciu 27 lat temu i dlatego, że Bruce postanawia raz jeszcze zdusić kobietę w sobie. Pomęczy się jeszcze 25 lat.

Teraz stoję mocno po stronie kobiecości, ale nie jestem kobietą i nigdy nie będę. Jestem trans kobietą. To jest różnica. Nigdy nie miałam menstruacji. Nie przechodziłam menopauzy. Oczywiście, nie mogę urodzić dziecka. I nigdy nie wykiwano mnie w pracy z seksistowskich powodów. Caitlyn wielokrotnie podkreśla, że zdaje sobie sprawę ze swej uprzywilejowanej pozycji. Większość życia przeżyła jako mężczyzna. Jest biała. Jest bogata. Jest sławna. Od zwykłych osób trans dzieli ją przepaść. Caitlyn cytuje dane: w 2016 r. odnotowano w USA 23 zabójstwa trans kobiet; aż 20 z nich miało czarny lub brązowy kolor skóry. Bezrobocie (kto za­trudni „dziwoląga”?) a w konsekwencji nierzadko prostytucja są częstym zjawiskiem wśród trans kobiet.§

Na sam koniec książki Caitlyn wyjawia: „Ostateczną Operację” miałam w styczniu 2017 r. Jestem zadowolona. A więc, owszem, można przestać gapić mi się na krok – penisa już tam nie ma. Wielu ludzi strasznie chce to wiedzieć, choć naprawdę nie to jest najważ­niejsze w tranzycji. No, ale już wiecie. Napisałam to – i zamykam temat raz na zawsze.

Polityczne rysy

W zeszłym roku na pozytywnym wizerunku Caitlyn Jenner po­jawiły się rysy. Poszło o politykę, temat, który w autobiografii skrzętnie pominęła. Otóż, podczas kampanii prezydenckiej Jen­ner nie tylko nie poparła Hillary Clinton, ale ostro ją skrytykowała. Co więcej, dla Donalda Trumpa znalazła ciepłe słowa. Na dodatek oznajmiła, że nie ma jednoznacznej opinii, co do małżeństw jed­nopłciowych.

Kilka tygodni temu zmieniła zdanie: już małżeństwa jednopłcio­we popiera. Odnośnie Trumpa chyba też zaczyna trzeźwieć, bo właśnie zagroziła, że jeśli prezydent nadal będzie ignorował spo­łeczność LGBT, to będzie mnie miał na karku.

Tekst z nr 67 / 5-6 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.