Święty

O pasji do tańca, o życiu na wózku inwalidzkim, o poznawaniu facetów, o wyjechaniu z szafy i o wierze w Boga z choreografem i tancerzem Rafałem Urbackim rozmawia Mariusz Kurc

 

 

Taką jesteś postacią, że nie wiem, od czego zacząć. Od gejostwa? Od wózka? Od tańca? Od Kościoła?

Zacznij od seksu. Wiesz, że seks pozamałżeński z osobą niepełnosprawną to nie grzech? Tak mi mówiło wielu księży.

Naprawdę?

To akt miłosierdzia. Wyobrażasz sobie, jak to działa na poczucie wartości?

Ale dlaczego w ogóle rozmawiałeś z księżmi o seksie? O gejowski seks też ich pytałeś?

(śmiech) Gejowski seks to jednak grzech. Zakaz nawet z paralitą.

Przez jakieś 2 lata byłem członkiem katolickiej oazy – Ruchu Światło-Życie. Odszedłem z Kościoła, gdy zrozumiałem, że ukrywanie homoseksualnej orientacji nie ma sensu. System, który zasadza się na twierdzeniu, że Bóg mnie kocha, nie jest mi z gruntu wrogi, ale interpretacja tej miłości w duchu instytucji kościelnych jest dla mnie groźna.

Pewnie zastanawiasz się, po co w ogóle byłem w oazie. Na pewno nie po to, by modlitwą zmienić się na hetero. Byłem grubym – 120 kilo! – brzydkim, poruszającym się na wózku inwalidzkim nastolatkiem, który bał się wyjechać z szafy. Ile jest życiowych alternatyw w takiej sytuacji? A ta wspólnota mnie przyjęła.

Spotkałeś się tam z dyskryminacją?

 Z dyskryminacją w Kościele spotkałem się już wcześniej, podczas Pierwszej Komunii. To było jeszcze przed wózkiem. Już chodziłem inaczej i dlatego ustawiono mnie w szeregu do eucharystii jako ostatniego. Musiałem iść główną nawą na samym końcu i wszyscy na mnie patrzyli. Postanowiłem, że nigdy więcej do komunii nie przystąpię i dotrzymałem słowa. Dla ludzi w oazach katolickich gej to jest ktoś, kogo trzeba ewangelizować. Samo określenie „gej” ma pejoratywny wydźwięk – wiesz, choroba lub dewiacja. Jednocześnie wokół homoseksualności księży, o której się oczywiście wie, sam poznałem dwóch, panuje zmowa milczenia. Puszcza się oczko i tyle.

Na studiach stopniowo się wyoutowałem, oazy przeszły do historii. Nadal wierzę i szukam odpowiedniej oferty programowej, niestety Kościół jeszcze takiej nie przygotował.

Byłeś grubym gejem na wózku z pasją do tańca.

Tak. W liceum w Gliwicach założyłem kółko teatralne. Robiliśmy rzeczy stricte ruchowe – układaliśmy ruch pod obrazy, pod muzykę. Teatr plastyczny – pierwsze, wstydliwe z dzisiejszej perspektywy, próby. Potem, już na studiach, pojechałem do Bytomia, na warsztaty tańca integracyjnego w Teatrze Tańca „Kierunek”. Wypatrzyła mnie tam choreografka, której spodobała się moja motoryka. Z tym zespołem pozostałem przez 3 lata.

W listopadzie 2010 r. premierę miał twój autorski spektakl „Mt 9,7 [On wstał i poszedł do domu]”.

Na ten projekt zdobyłem grant w konkursie dla młodych choreografów w Starym Browarze w Poznaniu, organizowanym przez ArtStation Foundation Grażyny Kulczyk. To solówka, lecture performance, stand-up.

Twoje życie w 40-minutowej pigułce.

Mniej więcej. Wsiadłem na wózek w wieku czternastu lat. Zanik mięśni. Ponad dziesięć lat spędziłem na wózku, wstałem z niego dwa lata temu. Chodzę o kulach. Dzięki intensywnej rehabilitacji. Przeszedłem trening jak absolwent szkoły baletowej. Nie mam problemu ze zrobieniem szpagatu albo założeniem sobie nogi za głowę. Ale „Mt 9,7” jest nie tylko o doświadczeniu życia na wózku. Mówię również o moich pokręconych korzeniach – jeden dziadek był Żydem, drugi – kierowcą w Wehrmachcie. A jedna z babć była z pochodzenia Tatarką, co ujawniło się w moich rysach twarzy. Jest też o doświadczeniu wiary, zachęcam publiczność i razem śpiewamy o tym, że Bóg nas kocha, pomimo ułomności, to znaczy cech, które większość uznaje za anomalię.

I robisz coming out.

Nie mogłoby go nie być. Pytam publiczność: „czy ktoś ma ochotę dokonać małego akciku miłosierdzia? Czy znajdzie się chociaż jeden, który pójdzie ze mną w imię Pańskie za scenę i napełni mnie łaską? Czy znajdzie się chociaż jeden sprawiedliwy… mąż?”

Po tym „mężu” na widowni jest cicho jak makiem zasiał.

Tak, ludzie są zmieszani – paralita gejem?

Na koniec sypiesz na twarz złoty brokat. Kampowy, gejowski akcent.

Chcę zostać pierwszym świętym niepełnosprawnym polskim gejem (śmiech). Jest jeszcze jedno nawiązanie do kampu.

Tańczysz do „Strong Enough” Cher.

Właśnie. Ale to nie są tylko gejowskie „akcenty”. Jeśli miałbym nie mówić o gejostwie, to mój lecture performance przestałby być o mnie. Moja historia ma homonarrację, taka jest moja orientacja miłosna i seksualna.

Mama miała wątpliwości, czy powinienem na scenie poruszać ten temat.

Dlaczego?

Moj publiczny coming out oznacza coming out mojej mamy jako rodzica geja. Ona musi sobie z tym dać radę, to nowa sytuacja wśród jej znajomych ze śląskiego miasta.

A tata?

Nie mam z nim kontaktu, rodzice rozstali się dawno temu, ale pewnie przeczytał o mojej orientacji gdzieś w necie.

Po „Mt 9,7” rozpocząłeś współpracę z Moniką Strzępką i Pawłem Demirskim.

Byłem odpowiedzialny za ruch sceniczny w ich trzech spektaklach – w „Tęczowej trybunie 2012”, w „Położnicach szpitala św. Zofii” oraz w „W imię Jakuba S.”, premiera tego ostatniego odbyła się w grudniu w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Przy „Tęczowej…”, która była o gejowskim fanklubie piłki nożnej, byłem też głosem fake’owej formacji społecznej stworzonej przez Monikę, Pawła i zespół Teatru Polskiego we Wrocławiu. „Tęczowa…” miała mocny medialny oddźwięk!

Pamiętam.

Monika i Paweł przedstawili interesujący, radykalny model dyskusji o homofobii nie tylko w futbolu, ale szerzej – w polskiej demokracji. KPH miało zagwostkę, jak się do nas ustosunkować. Obecnie pracuję też nad projektem z udziałem osób o alternatywnej motoryce w Instytucie Teatralnym w Warszawie i nad spektaklem o pamiętaniu lat 90. – „Rewind” kolektywu the freszmejkers.

Jak to było u ciebie z poznawaniem facetów, gdy już się wyoutowałeś? Zacząłeś bywać w klubach gejowskich?

Nie. W moich Gliwicach gejowskich klubów nie było i nadal nie ma. Ale nawet teraz, gdy mieszkam w Krakowie, to rzadko bywam w branżowcach. Wzbudzam zainteresowanie na parkiecie, bo wiesz, wchodzi facet o kulach, odstawia te kule i zaczyna tańczyć. I to zupełnie inaczej, niż się przyjęło, bo ja nadal nie mam czucia od połowy ud do czubków palców, moja motoryka ciała jest nieco odmienna.

A co z facetami?

W pierwszych latach na wózku miałem ciągle rehabilitację i nawet nie myślałem o tym, by kogoś szukać. Na drugim roku studiów pierwszy raz umówiłem się na randkę. Jak chyba większość polskich gejów, poznawałem facetów przez Internet. Spotykałem się z rożnymi reakcjami. Nikt nie zakłada, że ten drugi to jest koleś na wózku, z pierwszą grupą inwalidzką. Wózek znaczy więcej niż facet, który na nim siedzi. Znaczy niepełnosprawnego. Zawsze przed spotkaniem robiłem wózkowy coming out. Jedni w ogóle nie odpisywali, inni, że sorry, ale tego nie oczekiwali i dziękują. Ale byli też tacy, którzy chcieli kontynuować, najczęściej z ciekawości – i wtedy od razu przechodziliśmy do fazy kumplowania się, z romansu nici. Zresztą romans rzadko był dla mnie priorytetem, chciałem poznać innych gejów. Pytanie o „sprawy w okolicach pasa” paść musi. No więc te sprawy działają, wszystko w normie.

Zdarzali się też zafascynowani mną – gej na wózku i na dodatek nie marudzi, jest najzwyczajniej radosny. Takich nie znoszę. Inni przychodzili, nie chcąc mi chyba robić przykrości, ale podczas spotkania byli potwornie spięci. Powtarzali, że to nie problem, ale było widać, że jednak tak. A ja czasem chciałem po prostu z fajnym ciachem spędzić noc. W ogóle wielu z góry zakłada, że na pewno szukam kogoś na stałe, że gość na wózku musi szukać miłości, opieki i bezpieczeństwa. A nie zawsze.

Mówisz spokojnie, masz głęboki ciepły głos, trochę „miśkowy” jesteś. Może też dlatego postrzegają cię jako kandydata do „domowego ogniska”.

Może.

Spotkałeś innych niepełnosprawnych gejów?

(chwila namysłu) Tak. Kilka razy. O, kurczę, przypomniałeś mi… Jeden miał zajawkę na to, żebyśmy byli razem. Nie wyszło. Jeśli niepełnosprawność ma być tym, co nas łączy, to to nie jest fajne. W moim obecnym związku z Borsukiem wózek czy kule nie stanowią tematu.

Z Borsukiem?

Z moim osobistym zwierzakiem futerkowym. Tak mówię o mężczyźnie mojego życia, którego bardzo kocham. Wracając do tematu, wiele osób niepełnosprawnych wpada w schemat „świat jest pełen wrogów” albo „nikt mnie nie rozumie, ponieważ nie jest na moim miejscu”. Trzeba dać sobie samemu szansę! Podobnie jest wśród gejów, nie? Wychodzisz z szafy i potem tylko rozglądasz się dookoła, czy ktoś ci „nie wpierdoli, bo jesteś pedałem”. Albo w ogóle się nie outujesz – nie dajesz sobie szansy.

A ty jak się wyoutowałeś?

Pomógł mi pierwszy chłopak, z którym byłem w stabilnej rocznej relacji. I książki, przede wszystkim „Miłość i demokracja” Pawła Leszkowicza i Tomka Kitlińskiego. Jak się już wyoutowałem, to na całego. Na jednym z kąpielisk w Katowicach leżeliśmy przytuleni z moim ówczesnym chłopakiem. Wszyscy przechodnie przyglądali się nam. Okazywaliśmy sobie po prostu czułość, zero tak zwanego epatowania. Jedni patrzyli życzliwie, inni nie, a my mieliśmy to w dupie. Innym razem, nakręceni akcją „Niech nas zobaczą”, całowaliśmy się w windzie. To była szklana winda w katowickim Skarbku. Wiele osób nas widziało i nie zauważyliśmy niechęci, jacyś obcokrajowcy nawet bili brawo.

W PWST… (Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna – przyp. MK) najpierw studiowałem kulturoznawstwo na Uniwersytecie Śląskim, potem wiedzę o teatrze na Jagiellońskim, a teraz reżyserię dramatu w PWST… No, więc w PWST chciałem zorganizować wieczór czytania poezji queerowej, na podstawie antologii amerykańskiej poezji gejowskiej i lesbijskiej „Parada równości”. Usłyszałem od władz uczelni, że to temat polityczny, a szkoła nie może się angażować politycznie. Jednocześnie bez problemu organizowano Dni Tischnerowskie albo Jana Pawła II. Wprawdzie dziekan stanął po mojej stronie, ale i tak zrobiło się nieprzyjemnie. Nie zorganizowałem tego czytania. Rozgorzała dyskusja na temat tego, co wolno, a czego nie wolno w szkole artystycznej.

Twoje środowisko taneczno-teatralne jest bardziej otwarte niż polska przeciętna?

Chyba tak. Mniej więcej co trzeci tancerz nie jest gejem. (śmiech)

Aż tak?

No, może troszeczkę naginam statystyki, ale nie bardzo.

Dlaczego tak jest?

Oto jest pytanie! Sam się nad tym ostatnio zastanawiałem, gdy pisałem tekst o tańcu Lady Gagi do planowanego przewodnika Krytyki Politycznej na jej temat. Gaga sprytnie wykorzystuje w tańcu codzienne gesty. (Rafał błyskawicznie pokazuje kilka gestow Gagi) Mam hipotezy, dlaczego gejów ciągnie do tańca, ale nie wiem, czy mówić, bo nie urefleksyjniłem sobie jeszcze tego. Może to wytnę przy autoryzacji. Jest coś takiego jak habitus ruchowy każdego z nas, nasza codzienna kinesfera. Niby naturalna i indywidualna, ale jednak istnieją kanony ustalone również według genderu. Pewne ruchy ciała uznawane są za „męskie”, a inne – za „kobiece”. Wielu gejów się z tych ruchowych kanonów wyłamuje. Potocznie mówimy o nich „przegięci”. Jednocześnie homofobia sprawia, że się bardzo pilnujemy, by mieć „męskie” ruchy, by nie dać ruchem informacji „jestem pedałem”.

Tak, też się pilnowałem, czy chodzę „po męsku”, czy siedzę „po męsku” itd.

Nawet to, jak patrzysz na facetów na ulicy… Heteroseksualny facet może całkiem jawnie patrzeć na fajną laskę, nawet tak, że ona czuje się skrępowana. A gej, jeśli chce tak spojrzeć na faceta, to musi dopilnować, żeby on tego nie zauważył. Tymczasem w tańcu można sobie pozwolić na dowolny ruch, bo taniec nie wynika z „naturalnej” kinesfery, jest sztuczny. Facet może eksponować piękno swego ciała w sposób, na który pewnie by się nie odważył poza sceną czy parkietem. Chociaż i tak znam tancerzy klasycznych, którzy wyjeżdżali z Polski, bo czuli się tu dyskryminowani ze względu na tę miękkość ruchów. Taniec towarzyski to jest model stworzony przez mężczyzn hetero i na ich potrzeby według tego, jak oni chcą widzieć siebie i kobiety. Od stosunkowo niedawna mamy emancypację i pojawiają się nowe style, na przykład wacking, locking – tańce o proweniencji gejowskiej.

I słynny vogueing pokazany w filmie „Paris is burning”, ktory potem rozpropagowała Madonna.

Też. Chociaż sama Madonna, czy w ogóle show dancing to raczej nie moja bajka, tam kładzie się nacisk na precyzyjną pracę nóg i elementy akrobatyczne. Gdzie mi do tego z moją jogą i contact-improvisation. Tańcuję też najczęściej poza rytmem. Ale pamiętam, że do „Frozen” i „Ray of Light” tańczyłem przed lustrem. To był 1998 rok, jeszcze wtedy nie przyszło mi do głowy, że będę zajmował się tańcem zawodowo, wtedy oswajałem się z myślą, że będę musiał niebawem usiąść na wózku, a moja wada genetyczna ma charakter postępujący.

 

Tekst z nr 35/1-2 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Hamer

reż. Justyna Sobczyk. Wyst: K. Hamer. Koprodukcja Teatru 21 i Teatru Studio w Warszawie (scena Modelatornia). Premiera: 13 XI 2021.

Karolina Hamer, foto: Grzegorz Press

Karolina Hamer: pływaczka, paraolimpijka, wielokrotna medalistka Mistrzostw Europy i Świata, brała udział w proteście osób z niepełnosprawnościami i znalazła się na okładce „Repliki” (nr 73/2018). W spektaklu mówi, że nigdy nie była tak popularna, jak wtedy, gdy jako pierwsza polska sportsmenka dokonała coming outu. Po zakończeniu kariery pływackiej przyszedł czas na podsumowania i nowe wyzwania. W ten sposób wkroczyła do teatru, oczywiście na własnych warunkach, w nieznanym dotąd gatunku sit-upu, czyli autorskiej odpowiedzi na stand-up: „zupełnie nowej, solowej scenicznej formule komediowo-dramatycznej”. Przez niemal godzinę Hamer opowiada swoje życie. Oczywiście nie jest to chronologiczna historia, raczej autoironiczne anegdoty z różnych okresów, urozmaicane quizami i rozmową z publicznością. Hamer kreuje się na hiphopową gwiazdę, która nawet kule ma złote, a już w dzieciństwie musiała udowadniać swoją wyjątkowość; samo nauczenie się chodzenia było wyczynem, w który nikt nie wierzył, a przede wszystkim lekarze. Potem były kolejne sukcesy, ale bohaterka nie przemilcza też porażek, mówi o nieudanych zawodach sportowych, braku emerytury olimpijskiej, depresji po śmierci mamy, książce autobiograficznej, której nie udało się wydać drukiem. Kiedy ogląda się Hamer przez kilkadziesiąt minut na scenie, trudno nie zadać sobie pytania, gdzie powinna teraz wkroczyć: do filmu, telewizji, a może polityki? (Krzysztof Tomasik)

Tekst z nr 95 / 1-2 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tranzycja dała mi skrzydła

WIKTORIA BRATKOWSKA jest transpłciową kobietą, cierpi na dziecięce porażenie mózgowe. Była przez długi czas bezdomna, dwa lata temu uzyskała mieszkanie w Gdańsku dzięki osobistej interwencji prezydenta Pawła Adamowicza. Wiktorię można zobaczyć niemal na każdej prodemokratycznej demonstracji w Trójmieście. W 2018 roku była inicjatorką gdańskich protestów osób z niepełnosprawnościami. Rozmowa Danuty Sowińskiej

 

Foto: Danuta Sowińska

 

Od kiedy wiedziałaś, że jesteś dziewczyną?

Od szóstego roku życia.

Jak sobie to uświadomiłaś?

Że męskie ciało nie wchodzi w grę. Męskie ciało to jest jakaś pomyłka. Choć jako facet długo do siebie nie dopuszczałam tej myśli, odganiałam. Potem to ukrywałam, ale w wieku 16 lat powiedziałam głośno i wyraźnie: „Mama, ja nie jestem mężczyzną, ja jestem kobietą”.

Jak mama zareagowała?

Histerycznie. „Po moim trupie będziesz kobietą”. Poczułam się jak zbity pies. To była trauma. Przeszłam swoje. Pomyślałam, że jak dostanę rentę socjalną, to będę mogła w 1997 r., w wieku 21 lat, podjąć terapię.

Rentę socjalną, ponieważ jesteś osobą z niepełnosprawnością. Masz dziecięce porażenie mózgowe.

Poród kleszczowy, przez który mój mózg został uszkodzony. Mam przykurcze mięśni rąk i nóg. Mam spastyczność mięśni. Cierpię na bóle mięśni przyszkieletowych, więc potrzebuję ciągłej rehabilitacji. Nie wykształciła mi się dobrze mowa. Mówię bardzo niewyraźnie, słyszysz. Nie mogę przez to pracować, dlatego otrzymuję rentę.

W 1994 r., gdy skończyłaś 18 lat, dostałaś rentę socjalną z opieki społecznej, a w 2004 r. – rentę z ZUS-u.

A w 2007 r. z KRUS, bo pomagałam prowadzić gospodarstwo rolne rodzicom. Mam ukończoną tylko szkołę podstawową. Rodzice nie chcieli wyłożyć na dalszą edukację niepełnosprawnego dziecka. Ja się nie przeciwstawiłam. W latach 1992-94 pracowałam przy wywózce drzewa. W schronisku Promyk byłam też asystentką osoby z bezdomnością.

Opowiesz o swej tranzycji?

Jak miałam 21 lat, to pojechałam do seksuologa, dr. Stanisława Dulko, do Warszawy. To trochę trwało, ale doktor zdiagnozował u mnie transseksualność. Ale ja i tak to, całą tę terapię, odwlekłam, bo ja nie chciałam sobie tego uświadomić, przyjąć, że muszę to zrobić. Miałam nadzieję, że to mi przejdzie. Bałam się.

I w pewnym momencie zdałaś sobie sprawę, że nie przejdzie.

W 2000 r. Zwlekałam 3 lata. 4 stycznia 2000 r. dostałam hormony, miałam wtedy 24 lata. W ogóle głos nie wyrobił mi się na żeński. Mam taki nijaki, chciałabym go podszkolić, to bym mówiła bardziej kobieco i wyraźnie. Ja się bardzo męczyłam tym głosem, ten głos jest piękny, taki jest cienki i delikatny. Uważam, że gdybym przyjmowała hormony nie od 24 roku życia a od 16 roku życia, byłoby inaczej.

Rozmawiałyśmy o tym już wcześniej. Uważasz, że osoby transpłciowe powinny móc przyjmować hormony od 16 roku życia.

Tak. Anka Grodzka mówiła o tym i Lalka Podobińska też. Ja po sobie to widzę. W tej chwili w Polsce trzeba być pełnoletnim lub mieć zgodę rodzica na podjęcie decyzji o ubieganiu się o korektę płci. Wojna między byciem taką a taką osobą to było u mnie 13 lat. Wojna między testosteronem a estrogenem.

Czyli 4 stycznia 2000 r. zaczęłaś kurację hormonalną i jak dalej twoje życie się potoczyło?

Była awantura niezła. Krzyki. Wyzwiska. W grudniu 1999 r. była awantura straszna, bo matka mówiła „nie”. A ja powiedziałam, że tych leków potrzebuję. Już naprawdę nie chciałam tego męskiego ciała. Gdybym w 1994 r., w wieku 18 lat, jak już zaczęłam dostawać pieniążki, zaczęła przyjmować hormony, byłoby inaczej. Niestety, były awantury, niesnaski.

Nie wiem, jak to było, ale kierowniczka GOPS przekazywała pieniądze tylko matce. W 2000 r. zrobiłam kierowniczce awanturę i udało mi się załatwić, że zaczęłam przyjmować rentę na swoje ręce. Potem od razu zaczęłam łykać hormony i byłam wniebowzięta, jak biust zaczął mi rosnąć, ale i tak nie tak pięknie, jak gdyby człowiek się urodził już z tą odpowiednią płcią. Na trzy lata uspokoiły się awantury.

Co się stało w 2003 r.?

Była zmiana dokumentów. Urzędniczka stanu cywilnego powiedziała: „Ja tu panią widzę. Pana nie widzę. Pani musi być panią”. Zmieniłam dokumenty. Może gdyby nie ta urzędniczka, to bym nie miała siły do końca, ale mnie pogoniła i zrobiłam.

Musiałaś pozwać do sądu rodziców, prawda? Kto ci pomógł z dokumentami?

Sama jakoś. Znowu wielka awantura była. Powiedziałam, że idę do sądu zmieniać płeć. A matka: „Po moim trupie!”. Babcia powiedziała: „Ten, kto dał ci hormony, jasnej światłości nie widział”. A ja złapałam za sznurek, wzięłam drabinę i poszłam się wieszać. Matka to zobaczyła, wzięła laskę, ojciec za bata i zaczęli mnie bić. Wtedy zeszłam z drabiny.

Zaczęli cię bić, żebyś nie popełniła samobójstwa?

No tak. Matka w końcu powiedziała: „A, bądź już tą kobietą”. Pani Krystyna Stawecka, sędzia w wydziale cywilnym, nie robiła problemu. Byłam sama na sali sądowej. Zapoznała się ze sprawą i potem zleciła wykonanie badania przez biegłego seksuologa Andrzeja Balona. Na drugiej rozprawie 26 października 2003 r. zostałam kobietą!

Wtedy jeszcze mieszkałaś z rodziną?

Tak, jeszcze mieszkałam i pracowałam u rodziców na gospodarstwie rolnym u nas w Secyminie. W 2007 r. umarł ojciec. Zostałam z matką, siostrą i jej mężem. Siostra urodziła córkę. Szwagier lubił nagrywać awantury. Siostra mi powiedziała, że jak będę chciała mieć operację, to będę musiała się wyprowadzić. Ja się postawiłam jurnie w 2013 r. i powiedziałam: „Nie! Jadę!”. Wzięłam kredyt na operację. 5 sierpnia minęła siódma rocznica mojej waginoplastyki, to była ostania operacja, jaką w Gdańsku wykonał przed przejściem na emeryturę prof. Kazimierz Krajka.

A w 2014 r. rodzina oskarżyła mnie o przemoc. Bo naciskałam na porządek w domu, a moja rodzina o dom nie dbała.

Zostałaś oskarżona o przemoc, bo chciałaś, aby w domu był porządek?

Tak. Ciągle były awantury, w których bili mnie. A ja powiedziałam w końcu do matki, że jak będzie mnie bić, to jej w końcu oddam. Powiedziałam fifty-fifty. Matka mnie od różnych wyzywała. Ja nie chciałam tego już słyszeć. Nie chcę na ten temat mówić, bo wspomnienia są bolesne. Ja wiem, że za daleko się posunęłam, bo nie pozostawałam dłużna. Nie miałam innego wyjścia, chodziło mi też o dzieciaka. Córka siostry ma obecnie 13 lat, niestety nie będzie miała wzoru ani babki, ani matki. To jest zwykła patologia. Zobacz – ja nie miałam wzoru ani matki, ani babki, ale jednak coś niecoś zrobiłam w tym mieszkaniu.

Zawsze jak do ciebie przychodzę, masz pięknie wysprzątane.

Staram się, aby mieć ładne mieszkanie, a tam nie wyszło. Pamiętasz, kilka miesięcy temu pokazałam ci zdjęcia mojego rodzinnego domu, był zapuszczony, śmierdzący, brudny. Ja chciałam tylko, żeby oni sprzątali, a oni chcieli tylko moje pieniądze. 27 marca 2014 r. puka do nas dziesięciu policjantów z nakazem przesłuchania na 3 kwietnia na Komisariacie Policji w Czosnkowie. Matka mnie pyta: „Co mi teraz robisz?”. A ja na to: „Teraz to już odchodzę, mam was w nosie!”. Poszłam do Domu Pomocy Społecznej. Tam siedziałam do sprawy. Gmina ręce umyła i chciała się mnie pozbyć. To była masakra, co oni zrobili, a później po sprawie karnej dostałam zakaz zbliżania się, mimo że moja matka nie miała obdukcji. Dostała w twarz parę razy za darcie się na mnie, za krzyki, za obelgi, za wyszydzanie, takie słowa do mnie mówiła: „Świniopasie, plotuchu, flaku”. Po ostatniej operacji to się jeszcze pogorszyło. Danka, nie miałam wyjścia. Ani opieka społeczna, ani inne instytucje nie chciały mi pomóc. Prosiłam: „Dajcie psychologa mojej rodzinie”. Ja dostałam niebieską kartę Ale ja się tylko broniłam. Przemoc domowa u mnie to jest fifty-fifty. U nas w Polsce nie było pomocy ludziom dotkniętych przemocą domową. A jak ja oddałam, to od razu zostałam ukarana.

13 listopada 2013 r. powiedziałam do szwagra: „Jak mnie znowu nagrasz, to ty dostaniesz!”. Nagrywał mnie 6 lat. Jak było gorąco, to od razu nagrywał. A ja miałam dość. Miałam kłótnię ze szwagrem i z matką. Policja przyjechała z ambulansem. Złamali mnie wtedy. Zamknęli mnie na 9 dni w zakładzie psychiatrycznym w Tworkach. Przypięta pasami byłam całą noc. Przyszła pani ordynator, zaczęłam normalnie rozmawiać, na drugi dzień już o 13:00 mogłam wyjść na miasto zakupy zrobić. Moim zdaniem, skoro jest przemoc w rodzinie, to powinna być przebadana cała rodzina. Nie może być tylko tak, że jest jedna strona medalu. Powinna być przebadana cała rodzina. Dzisiaj jestem silniejsza, wiem czego chcę. I wiem, że osoba niepełnosprawna na wsi nie istnieje. Nawet nie ma o czym myśleć, bo jest uważana jako osoba niespełna rozumu. Tak mnie rodzina traktowała przez całe życie. Nie może wypłynąć na głębokie wody.

A ty wypłynęłaś.

Wypłynęłam, bo chciałam mieć normalną rodzinę. Do operacji byłam bardzo zakompleksiona. A po operacji dostałam wiatr w żagle. Dbałam o gospodarstwo, o ogród przy domu, kosiłam trawę, kwiatki były zadbane. A oni po prostu nic. Kiedy ja naciskałam, żeby sprzątali, to się mnie pozbyli. Ja chciałam, żeby w domu człowiek mógł coś osiągnąć. Zostałam oskarżona o to, że zaczęłam chcieć rządzić, a ja po prostu chciałam mieć normalną rodzinę. Żeby można było w czystym miejscu jeść, aby było elegancko, żeby było zadbane. 20 kwietnia 2014 r. odeszłam z domu ostatecznie. Kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Zielonkach po mnie przyjechał. Mieszkałam tam pół roku, bo potem wybuchł tam świerzb i odeszłam. Nie wiedziałam jeszcze, że są schroniska. W międzyczasie miałam drugą próbę samobójczą. Weszłam do wody, ale była za niska. Gdyby był większy nurt, to byś ze mną dzisiaj nie rozmawiała. Potem poszłam do noclegowni, potem do MONAR-u. Stamtąd zostałam skierowana koło Przasnysza. Tam siedziałam tylko tydzień. 1 października 2014 r. przyjechałam do Gdańska i od tego czasu jestem mieszkanką Gdańska. Zaczęłam mieszkać w schronisku „Prometeusz” dla kobiet. Potem pani dyrektor ze schroniska i pan prezydent Paweł Adamowicz pomogli mi to mieszkanie załatwić. Dostałam mieszkanie cztery lata później – 17 grudniu 2018 r. Niecały miesiąc przed morderstwem prezydenta. Paweł Adamowicz jest patronem tego mieszkanka.

Widzę uśmiech na twarzy. Pierwszy raz w życiu na swoim.

Tak! Jak dostałam klucze, byłam bardzo szczęśliwa, przestałam być osobą z bezdomnością.

26 marca 2015 r. w Szkole Elektronicznej na Podwalu Starowiejskim odbywało się otwarte spotkanie Prezydenta Pawła Adamowicza z mieszkańcami i mieszkankami Gdańska. Przyszłaś tam i zabrałaś głos.

Powiedziałam, że jestem osobą bezdomną z porażeniem mózgowym i jestem po operacji korekty płci. On się przespał z tą informacją, na drugi dzień dyrektorka „Prometeusza” mówi do mnie: „Wiktoria, masz wezwanie, dr Anna Strzałkowska ma wezwanie, wicedyrektorka Marta Buglińska i dyrektor Grzegorz Szczuka”. Prezydent na spotkaniu u siebie zapytał: „Panie Grzegorzu, jaka jest sytuacja bezdomnych ludzi LGBT w Gdańsku? Proszę mi raport przygotować”. Wtedy Tolerado po raz drugi w maju 2015 r. zorganizowało Marsz Równości w Trójmieście. Prezydent powiedział, że trzeba politykę równościową wprowadzić. Zrobił koalicję, która zaczęła pracować nad projektem Modelu Równościowego.

Ty się właściwie przyczyniłaś się do zapoczątkowania prac w Gdańsku nad Modelem na Rzecz Równego Traktowania.

No tak. Gdyby nie ja, to by tego nie było. Dzięki mnie Anna Strzałkowska, ówczesna prezeska Tolerado, spotkała się z prezydentem Adamowiczem. Coś pięknego z tego wyszło. Model się dzieje.

Co byś jeszcze chciała, aby w Gdańsku było?

Ułatwienia dla osób niepełnosprawnych. Logopeda. Zajęcia terapeutyczne. Basen za przysłowiową złotówkę. A teraz przez pandemię byłam uziemiona w tych pokojach. Trochę się boję. Ostatnio popsuł mi się suwak i zadzwoniłam do Khedi Alieva, Czeczenki z Fundacji Kobiety Wędrowne, ja ją naprawdę lubię, ona mi pomaga.

Wiktoria, dzięki wielkie za rozmowę.

Na koniec mam taki przekaz dla osób odkrywających swoją tożsamość – nie zwlekać z korektą płci, im wcześniej rozpocznie się kuracja hormonalna, tym efekty są lepsze. Im później się zaczyna, tym są efekty mniej fajne, ręce i nogi u mnie są duże.

Tekst z nr 87 / 9-10 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Przy zapalonym świetle

O tym, jak to jest być głuchym wśród gejów i gejem wśród głuchych, z MATEUSZEM WIKĄ, rozmawia Mariusz Kurc. Z języka migowego tłumaczy Łukasz Świstak

 

Foto: Paweł Spychalski

 

Chciałbym porozmawiać, jak to jest być głuchym wśród gejów i gejem wśród głuchych.

Troszkę się stresuję, mam nadzieję, że zaraz mi przejdzie.

Jestem pewny, że zaraz ci przejdzie. Mateusz, jesteś głuchy od urodzenia?

Tak. Przez kilka lat nosiłem implant, który pozwalał mi trochę słyszeć – o tutaj (Mateusz pokazuje lekko wycięte miejsce za uchem). Jednak zdjąłem, bo mnie bolała głowa od niego. Trochę czytam z ruchu warg, ale przede wszystkim migam.

Gejem pewnie też jesteś od urodzenia, ale dowiedziałeś się o tym, jak myślę, w wieku dojrzewania.

Miałem 14 lat, mieszkałem wtedy w internacie. Czułem, że chłopcy mi się podobają, a zupełnej pewności nabrałem, gdy wygrałem jakiś szkolny konkurs, w którym nagrodą był film w kinie – i poszedłem z jedną panią nauczycielką na „Tarzana”. Pamiętam do tej pory te jego mięśnie, klatę. I jego piękne oczy. Tak bardzo chciałem, by mnie przytulił (śmiech). Chciałem sobie kupić plakat z Tarzanem, ale nie miałem pieniędzy. Pani mi go jednak kupiła. Powiesiłem sobie nad łóżkiem. Mój Tarzan odrywał mnie od internatowego życia, które czasem bywa smutne – są dzieciaki, które chodzą non-stop w pampersach, są takie, które nie dają rady psychicznie, są wyśmiewane, albo takie, które nie umieją migać. Pierwszego chłopaka poznałem, gdy miałem 18 lat. To było w Londynie i to był Polak. Trochę starszy – 29 lat. I też głuchy. Byliśmy razem pół roku. Zrobiliśmy sobie wspólny tatuaż, który mamy obaj na kostkach (Mateusz zsuwa skarpetkę i pokazuje małego misia pandę na kostce). Potem ja musiałem wracać do Polski, a on wyjechał do Australii. Ten związek był dla mnie bardzo ważny. Marcin otworzył mi oczy na świat LGBT, chodziłem z nim po klubach, poznawałem społeczność, otwierałem się.

A okres między 14 a 18 rokiem życia?

Całkowicie w ukryciu. Urodziłem się w Zduńskiej Woli, dorastałem w Sieradzu, gdy miałem 6 lat, mama wysłała mnie do szkoły dla niesłyszących w Łodzi, zamieszkałem w internacie, a następnie było liceum w Warszawie – i od ponad 10 lat mieszkam w stolicy.

To ile masz lat dziś?

30.

Wyglądasz na znacznie mniej.

(uśmiech) Dzięki.

Okres ukrywania się musiał być trudny. Praktycznie każda osoba LGBTI ma taki smutny czas na koncie.

Od 6 roku życia rodzinę widywałem tylko w weekendy, na święta i na wakacje. Moja mama była biedna, miała nas troje na utrzymaniu, mnie i dwie siostry. Tata był alkoholikiem, nie mam z nim kontaktu. Często bywał agresywny, więc nigdy specjalnie do domu mi się nie śpieszyło. W szkole i w internacie było w miarę OK. Miałem fajnego wychowawcę. Brałem udział w olimpiadach matematycznych i geograficznych, dużo malowałem, lubiłem plastykę. Śpi się w salach po 8-10 chłopców. Raz byłem sam na sam z jednym chłopakiem i zaczęliśmy się mocować – takie niby zapasy, a „przy okazji” wszędzie się dotykaliśmy. On w pewnym momencie zauważył, że mój ptak jest twardy, dotknął go. Bałem się, żeby wychowawca nie wszedł, poszliśmy więc do toalety. Tam się jeszcze trochę dotykaliśmy i całowaliśmy. On bardzo ładnie pachniał. Potem jeszcze kilka razy się umówiliśmy – a to w piwnicy, a to w ogrodzie – po każdym spotkaniu udawaliśmy, że nic się nie zdarzyło, nie rozmawialiśmy o tym. Z czasem jemu się odechciało, a ja zacząłem analizować. Dotarło do mnie, że chcę uprawiać seks z chłopakami, że to się nazywa homoseksualizm, a ja jestem gejem. Czyli nie będę nigdy w parze hetero, które tak często widuję wszędzie? Dlaczego nigdzie nie widać par homo? Ale może jednak to tylko taka zabawa i za jakiś czas mi się znudzi? Czas spotkań z nim to był najpiękniejszy okres mojego dzieciństwa. Jednak wiedziałem, że nie mogę się z tym wydać. Mówiło się u nas, że syn pielęgniarki jest pedałem i że wziął ślub w Niemczech z chłopakiem. Pomyślałem: „O, czyli gdzieś tam jest lepiej. W takim razie ja też wyjadę i zmienię swoje życie”. Raz pojechaliśmy na wycieczkę do Krakowa do innej szkoły dla niesłyszących. Był tam jeden chłopak, który wyglądał trochę „jak dziewczyna”, miał delikatną urodę, długą grzywkę. Natychmiast poleciały w jego stronę wyzwiska. Stałem obok, było mi bardzo smutno. Wiedziałem, że ja też jestem tym „pedałem”, ale strach przed kolegami mnie paraliżował. Ciągle spędzaliśmy czas razem – na piłce, na pracach w ogrodzie. Za każdym razem, gdy migali słowo „pedał”, kuliłem się w sobie, zamykałem się. Tym bardziej, że jeden z wychowawców powiedział, że homoseksualizm jest chorobą psychiczną. Dopiero kilka lat później, w liceum, miałem jedną jedyną lekcję w szkole na temat homoseksualizmu – pani powiedziała, że to jest po prostu orientacja seksualna, normalna sprawa. Zapamiętałem to. Ale wracając, ponieważ miałem dobre stopnie, to dostałem szanse na liceum w Warszawie. Przeprowadziłem się, w Warszawie zdałem maturę. Na portalu naszaklasa.pl poznałem jednego fajnego chłopaka, też głuchego geja. Taki byczek przystojny (uśmiech). A potem był ten Marcin w Londynie, mój pierwszy chłopak. Po nim już zrozumiałem, że homoseksualizm to nie jest żadna zabawa, która mi przejdzie, tylko taki jestem – to jest część mnie. Dzięki Marcinowi przestałem się wstydzić, że jestem gejem. Dziś mieszkam z moim ukochanym Adamem, słyszącym chłopakiem, który nauczył się języka migowego, by być ze mną. Jestem szczęśliwy. Jesteśmy razem od 4 lat.

(Patrzę zafascynowany, jak Mateusz miga, robiąc przy tym wszelkie możliwe miny, jego twarz wyraża wszystkie te emocje, o których opowiada, potem słucham Łukasza, tłumacza, który dodaje od siebie, że też jest gejem, że jest słyszący, ale język migowy był jego pierwszym językiem – rodzice i siostra nie słyszą, wychował się w domu, w którym wszyscy migali – inaczej niż u Mateusza, którego mama i siostry słyszą) Mateusz, a przed rodziną się ujawniłeś?

Najpierw siostrom i było spoko. Potem jednej koleżance, też głuchej, która w ogóle nie załapała, co mam na myśli, przez jakiś czas nie poruszaliśmy więc tematu. Potem mamie – w mejlu z Londynu. Nie przyjęła tego dobrze. Jest żarliwą katoliczką, zadręczała się, że źle mnie wychowała, skoro „wyrosłem” na geja. Dziś jest trochę lepiej, mówi: „Ważne, byś był szczęśliwy”. Ale nie zaakceptowała tego w pełni. Staram się tym nie przejmować i żyć moim własnym życiem. A mamę kocham.

Mama poznała Adama?

Nie. Po Marcinie a przed Adamem byli inni faceci. Na początku sami głusi, bo z nimi po prostu szybciej się człowiek dogaduje. Potem zacząłem umawiać się też ze słyszącymi, z którymi jest trochę bariera, dużo trzeba pisać. Jednego z nich mama poznała i… nie kliknęło między nimi. Zresztą między mną a nim też w sumie nie kliknęło, bo szybko się rozstaliśmy (śmiech).

A Adama jak poznałeś?

Przez Grindr. Umówiliśmy się na seks. Było super, więc jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz… (śmiech)

Czyli jesteście dowodem na to, że miłość i trwały związek mogą zacząć się od ustawki na seks.

Dokładnie tak.

Na Facebooku masz zaznaczone, że jesteście w otwartym związku.

Tak.

Sporo par gejowskich tak żyje, ale obawiają się o tym mówić. Wielu twierdzi, że to „szkodzi wizerunkowi”.

Nam z Adamem jest tak dobrze. Nie będę tego krył.

Jak długo Adam uczył się migać?

Jeśli masz motywację, to uczysz się szybko. Już po kilku miesiącach normalnie gadaliśmy. Ale Adam do tej pory codziennie odkrywa nowe słowa. Poza tym mamy mnóstwo swoich własnych znaków, cały slang.

Jak to zakochana para.

Np. cukierki „Halls” mają kilka znaczeń, wystarczy, że on mignie „Halls” i nikt nie wie, co ma na myśli, tylko ja. Szczegółów nie zdradzę (śmiech).

Mateusz, to zadam jeszcze raz pierwsze pytania. Jak to jest być gejem wśród głuchych? Jak to jest być głuchym wśród gejów?

Wydaje mi się, że wśród głuchych homoseksualizm jest jeszcze większym tabu niż wśród słyszących. Chyba wiem, skąd się to bierze. Głusi często nie znajdują pracy, żyją z renty, mieszkają z rodzicami. Głusi LGBT boją się, że jak się wyoutują, to rodzice ich wyrzucą z domu albo coś. Mają mniejsze szanse na poznawanie innych, na poznawanie świata. W ten sposób jedna cecha, która czyni cię innym w społeczeństwie wpływa na drugą – i efektem jest jeszcze większe wykluczenie. Dlatego wszystkim radzę, by znaleźli sobie pracę i by byli niezależni, by się wyprowadzili od rodziców. Ja byłem fryzjerem kilka lat, teraz rozkręcam jedną pracę związaną z finansami w sieci. Cały czas coś robię, jestem samodzielny.

A jak geje reagują na to, że jesteś głuchy?

Kilka razy, gdy rozmawiałem na portalu randkowym z facetem i pisałem, że jestem głuchy, to konwersacja się urywała. Ekstremalny przypadek: umawiam się z kolesiem na seks w sieci, nie piszę mu, że jestem głuchy, przyjeżdżam – on orientuje się, że nie słyszę – i dziękuje mi, już nie chce.

Nie do wiary.

Prawda.

Przecież ty masz urodę modela.

Dziękuję, tylko jestem trochę za niski. Bardzo lubię pozować do zdjęć, ale mam 180 cm wzrostu i to jest za mało, jak na modela.

Ech… A inne przypadki dziwnych zachowań wobec ciebie?

Zdarza się, że fajnie się klika z jakimś gościem w sieci, a przy spotkaniu na żywo nagle coś nie gra. Jest bariera komunikacyjna. Ale tak bywa też przecież wśród słyszących.

Czyli większej dyskryminacji ze strony gejów, związanej z tym, że jesteś głuchy, nie doświadczyłeś?

Nie.

Mateusz, a znana jest ci taka postać jak Nyle di Marco?

(Mateusz marszczy brwi, a ja szybko odszukuję zdjęcie Nyle’a w sieci i pokazuję mu – twarz Mateusza się rozpromienia) Ach, tak, znam! Bardzo ładny chłopak.

Nyle jest niesłyszącym modelem, który wyoutował się jako „seksualnie płynny”. Stał się twarzą społeczności głuchych osób queer. Może zostaniesz polskim Nylem di Marco?

(uśmiech) Spokojnie, na razie wystarczy mi ten wywiad i konto na Instagramie (konto Mateusza na Instagramie: @im.mati.mati – przyp. „Replika”)

Ale jesteś bardzo politycznie świadomy. Widzę to po twoich zaangażowanych fotkach na FB. Bierzesz też udział w Paradach Równości.

Nie może być inaczej. Nieraz przypłacam to konfliktami ze znajomymi czy z mamą, ale uważam, że musimy walczyć o swoje i każdy powinien się przyłożyć do tego.

Publiczny coming out, który robisz tym wywiadem, jest dla ciebie jakimś ważnym etapem, jakimś przekroczeniem?

Nie. Jak mówiłem, przestałem się już wstydzić, że jestem gejem, nie selekcjonuję, kto może o tym wiedzieć, a kto nie. Nie chcę nikogo oceniać, ale byłoby po prostu łatwiej, gdybyśmy wszyscy byli wyoutowani.

I jesteś bardziej otwarty niż wielu gejów. Mówisz nawet wprost o umawianiu się na seks.

Mateusz robi minę, która znaczy: „Ale w czym problem?” Natomiast Łukasz, tłumacz mówi od siebie: Jest taki dowcip, że jeśli nocą na blokowisku widzisz, że w jednym oknie światło zapala się, a po chwili gaśnie i to się powtarza co kilka minut – znaczy, że tam głusi uprawiają właśnie seks.

(śmiech) Ale dlaczego?

Łukasz: Bo trzeba sobie wyjaśnić, co następnego robimy, a po ciemku się nie da. (śmiech)

Mateusz: Miałem wiele takich sytuacji. Seks to spotkanie ciał, ale jednak trzeba czasem powiedzieć: „Nogi do góry” albo „Odwróć się” (śmiech).

OK, ale można uprawiać seks przy zapalonym świetle.

To swoją drogą, tylko niektórzy faceci jednak wolą po ciemku. Ja wolę przy zapalonym i w ogóle nie musi być w domu! (śmiech)

O, proszę!

Raz miałem w autobusie.

Nocnym?

Dziennym. Nikogo nie było, tylko my i kierowca. Sam lodzik, ale bardzo przyjemnie. Ale żeby było jasne: nikogo nie namawiam na seks w miejscach publicznych, bo można dostać mandat.

Tekst z nr 81 / 9-10 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

W wodzie czuję wolność

O pasji pływania, o medalach, o niepełnosprawności, o Robercie Biedroniu, o odkrywaniu kobiecości i biseksualności, o tym, że nie można siedzieć cicho oraz o niezwykłych wakacjach w Meksyku z pływaczką, paraolimpijką KAROLINĄ HAMER rozmawia MARIUSZ KURC

 

Jestem gotowa. Nadszedł czas, że i ja się czuję na siłach, i sytuacja wymaga tego, by się wypowiedzieć. Bywa, że działam „na szybko”, ale to mam przemyślane i spójne. A na totalnym spontanie wyszły mi niedawno wakacje w Meksyku…

Opowiesz?

Pewnie, ale zaczekaj, Meksyk sam wyjdzie w toku rozmowy.

Ok. To co? Biseksualność?

Tak od razu? Czyli bez takiego klimatu, że najpierw pytasz o coś w stylu: „Które mistrzostwa były dla ciebie najważniejsze?” w ramach rozgrzewki, a potem subtelnie przechodzisz do sedna? (śmiech)

Możemy zacząć od czegoś innego. Tematów mamy co najmniej kilka.

Nie, spoko. Masz pewnie plan na tę rozmowę, to proszę bardzo.

Gdy ludzie robią coming out, to zwykle padają pytania: Jak odkryłaś swoją nieheteroseksualność? Czy miałaś trudności z jej zaakceptowaniem? Z jakimi reakcjami dotąd się spotkałaś? Dlaczego zdecydowałaś się o tym powiedzieć głośno? Co sądzisz o sytuacji osób LGBT w naszym kraju?

Dobra, czaję. To jedziemy. Odkryłam, że jestem biseksualna cztery lata temu. Dostałam taki strzał, że po prostu nie sposób było nie zauważyć.

Zakochanie?

Tak. Chociaż… Może słowo „zakochanie” jest za mocne. Mimo że to trzymało mnie dobry rok. Gdyby szukać trafniejszego sformułowania, to powiedziałabym, że byłam na jakimś chemicznym haju. W sensie endorfin, rozumiesz.

I to była dziewczyna.

To była dziewczyna. Więc poczułam: „Acha!” Czyli coś takiego może mi się przydarzyć nie tylko z facetem.

To było „acha”, czy „łał“? Czy może „O, Boże…”?

Że jestem bi, to było „acha”, natomiast ten haj to było wielkie „łał”.

Wcześniej nie uświadamiałaś sobie, że dziewczyny też mogą ci się podobać?

Miałam 30 lat, czyli to było w 2011 r., gdy na 6 tygodni pojechałam na obóz treningowy do Rio de Janeiro. Dzieliłam pokój z koleżanką z Polski. Dzięki niej, właśnie wtedy, zaczęłam otwierać się na to, że w ogóle jestem kobietą, mam jakąś płeć, seksualność. Objawienie: „O, tak, te sprawy też mnie dotyczą!”. Jestem dobrą pływaczką, mogę być fajną kumpelą – ale ogród z napisem „seksualność” miałam jeszcze do zagospodarowania. To, że jestem kobietą, też stało się bardzo istotne. Pojawili się w moim życiu mężczyźni. Później uświadomiłam sobie, że kobietą biseksualną.

W koleżance też trochę się podkochiwałaś?

Nie, absolutnie nie. Ona była specem od kwestii wyglądowych, dobrze trafiłam. Pokazała mi, jak się malować, pokazała mi, że w długich brązowych włosach jest mi lepiej niż w moich naturalnych, bo ja jestem mysią blondynką. To były takie małe odkrycia kobiecości. Zewnętrzna, fizyczna przemiana zmieniła moje myślenie o sobie. Wiele rozmawiałyśmy i wróciłam z tego Rio odmieniona nie tylko w sensie fryzury czy makijażu. Wiesz, co? Trochę od końca zaczęliśmy tę opowieść. Bo początek jest taki, że ja miałam nie chodzić i nie mówić. Miłość, związki? Proszę cię. Miałam na głowie inne rzeczy. Potem, gdy już mówiłam i chodziłam, sport stał się absolutnym priorytetem – a w sporcie wszelkie komplikacje uczuciowe niekorzystnie wpływają na wyniki, więc…

Jesteś niepełnosprawna od urodzenia.

Tak. Lekarz podobno powiedział mamie, że mu kaktus wyrośnie, jeśli ja będę siedzieć. Takie było rozpoznanie. Z wczesnego dzieciństwa pamiętam tylko rehabilitację. Byłam jak górnik na nieustannej szychcie. Musiałam mocno zawalczyć, żeby wstać i zobaczyć, że świat jest barwny i fajny. I z tej różnorodności czerpię do dziś. Można powiedzieć, że przez pierwsze 30 lat życia byłam zajęta czymś istotniejszym niż miłość. Rozumiesz? Nie to, że blokowałam seksualność czy wypierałam. Nie jest tak, że ja się od lat pociłam, „kurczę, jestem bi”, a teraz w końcu „uff “, zaakceptowałam to. Zresztą nie tylko o seksualność chodzi, również o samą kobiecość – ona gdzieś była, ale na trzecim planie. To nie jest kwestia, czy założyć niebieską bluzkę czy czerwoną – jak walczysz o to, by chodzić, to nie myślisz za bardzo o seksie czy związkach. Mama przed podstawówką zapytała mnie: „Karolina, chcesz iść do normalnej szkoły?”. Odpowiedziałam, że chyba jestem normalna, więc tak, do normalnej (śmiech). Gorzej chodzę, to wszystko. Można przecież chodzić do szkoły wolniej i o kulach, nie? Muszę opowiedzieć jeszcze coś ze szkoły. Najwyżej potem dopiszesz jakieś pytanie do tego, ok? Jesteśmy w piątej klasie, szykuje się wycieczka w góry. Wychowawczyni bierze mnie na bok: „Karolina, niestety, to nie będzie miało sensu, nie chodzisz dobrze, będziemy łazić po górach, sama wiesz – więc nie jedziesz”. Tymczasem klasa stwierdziła: „Albo Karolina jedzie z nami, albo nie jedziemy w ogóle.”(cisza, Karolina nie może mówić ze wzruszenia)

Super. Mieliście po 12 lat… I co?

No i pojechałam, a co? (śmiech) Podawali mi rękę, pomagali, chodziłam z nimi. Nie będę wszystkich szczegółów opowiadać, bo ci wywiad-rzeka wyjdzie. W każdym razie ja mam ciągle potwierdzenia w życiu, że jak dajesz z siebie światu dobrą energię, to dostajesz zwrotkę. Wielu moich znajomych mówi, że ja nie mogę być niepełnosprawna od urodzenia, bo energia mnie rozsadza – zakładają często pewnie, że wyskoczyłam z trzeciego piętra na jakiejś zajebistej imprezie. To chyba komplement. Na jakimś poziomie zapominasz o tym. Koleżanki mi mówią – jaka niepełnosprawność? Po prostu ze mną się idzie wolniej i tyle. Śmieją się, że jestem robotem jednofunkcyjnym i ostrzegają innych: „Nie zagaduj Karoliny, jak z nią idziesz, bo ona jak nadaje, to przystaje i wtedy idziecie jeszcze wolniej” (śmiech). Ty to dziś zaliczyłeś.

Jak było z pływaniem?

Tata nauczył mnie pływać, gdy miałam 4 lata. Moi rodzice nie umieli pływać, więc to było jedyne miejsce, gdzie miałam przysłowiowy „święty spokój”. Na każdych wakacjach, gdy byliśmy gdzieś nad wodą, to mama przestrzegała: „Karolina, nie odpływaj daleko” – a ja mówiłam tylko: „Dobra, dobra mamo” – i po chwili byłam na drugim brzegu jeziora.

Gdy miałaś 17 lat, zaczęłaś trenować na serio.

Poszłam na pierwszy trening i po półtorej godziny pływania żabką wiedziałam, że w tej wodzie zostanę.

Cały czas jesteśmy w twoich Tychach?

Tak.

Gdzie był ten pierwszy trening?

Przy stowarzyszeniu, które zajmuje się sportem i rehabilitacją osób z niepełnosprawnościami. Dwa miesiące później uczestniczyłam w pierwszych zawodach.

Wtedy już wiedziałaś, że pływanie to jest to?

W wodzie czuję reset. Skupiam się na ruchach i nie ma niczego innego. Jest flow. Wyciszam się. Na zawodach zwykle jest dla mnie za dużo bodźców – hałas, muzyka, oklaski. A ja jestem choleryczką. Z pomocą psychologa nauczyłam się kontrolować wybuchowość, bo proszę państwa, tak, (Karolina ścisza głos) jestem osobą wybuchową. Więc na zawodach zakładam słuchawki, wygłuszacze. Nagle robię się jak mnich. To jest zresztą taki moment, w którym musi być skupienie. Trenujesz miesiącami, albo wręcz latami – a potem wszystko rozegra się w ciągu dwóch minut. Piłkarz ma 90 minut, ja mam dwie, a czasem mniej. Jest stres. Ale tak, pływanie stało się moim sposobem na życie.

Pamiętasz moment, w którym poczułaś dumę, bo okazało się, że jesteś sportsmenką i odnosisz sukcesy?

(cisza) Jakoś mnie zaskoczyłeś tym pytaniem. (cisza) Nie wiem, czy tego nie wytnę przy autoryzacji, zobaczymy, ok? Jest rok 2003 r., mój przyjaciel z kadry paraolimpijskiej popełnia samobójstwo. Wiesza się. W rozpaczy po nim zrozumiałam, że tu wcale nie chodzi o odnoszenie sukcesów, tylko jak sam się z tym czujesz, że pogoń za medalem nie może być wszystkim, całym twoim życiem.

Pomyślałaś wtedy: żeby tylko się nie dać?

Nie. Ja nigdy nie miałam myśli, by „się dać”. Gdy zaczynałam 20 lat temu, paraolimpijski sport w Polsce był w zupełnie innej sytuacji niż dziś. Nie było dietetyków, całej tej otoczki. Do profesjonalizmu człowiek musiał dążyć sam. Próbowałam studiować na AWF-ie, ale zrezygnowałam, bo te studia nie były wtedy przystosowane do osób z niepełnosprawnościami, wiec jak kazano mi zdawać taniec towarzyski teoretycznie, trzasnęłam drzwiami uczelni i powiedziałam: „Dość”.

Pierwszy medal zdobyłaś w 2001 r. Do dziś masz ich ponad 150, w tym wiele srebrnych i brązowych z rożnych zawodów, również Mistrzostw Świata i Europy.

Prawda, ale medale nie są najważniejsze. Najważniejsza jest wolność, którą czuję w wodzie.

Były prognozy, że nie będziesz w stanie stać, tymczasem ty stawałaś na podium – nie miałaś poczucia triumfu?

(Karolina zastanawia się dłuższą chwilę) W latach 2005-2007 musiałam mieć dwie poważne operacje na barki. Byłam wyłączona na dłuższy czas. Słyszałam głosy, że „ta Hamer już się nie pozbiera”. Zebrałam się w sobie, poszłam do trenera i powiedziałam: „Spróbujmy, bardzo chcę. Może to będzie ostatni raz, ale będę trenować tak, by się ziemia zatrzęsła. W ciągu roku zdobyłam jedenaście medali Mistrzostw Świata i Europy. Jeszcze później, w 2012 r. pojechałam na igrzyska do Londynu – na podium nie stanęłam, ale wróciłam do gry.

A jak już się poczułaś pewnie, to odkryłaś kobiecość, seksualność.

Nie wiem, czy można tak powiedzieć, ale na pewno czuję, że moje życie jest podróżą. Bardzo jestem ciekawa, gdzie ono mnie dalej skieruje.

Teraz skierowało cię do publicznego coming outu. Co cię zmotywowało?

„Po co to robisz? Po co ty to robisz, dziewczyno?!” (śmiech) Wielkiej rozkminy tu nie ma. Ciągle opowiadam, że wolność jest dla mnie bardzo ważna oraz różnorodność. Wraz z wolnością idzie autentyczność – być sobą, nie ściemniać to mój priorytet od zawsze. Nie pozować, bo to męczące. Po swojemu, wbrew wszystkiemu. Za tym z kolei idzie odpowiedzialność za własne życie. Gdy minął mi ten „chemiczny haj”, o którym mówiłam, wszystko sobie poukładałam. Stwierdziłam, że jestem pewna mojej biseksualności, akceptuję ją i wtedy puk puk puk – zapukałam do własnej głowy, a tam głos mówi: „I co teraz z tym zrobisz? Możesz przecież być przykładem na tę różnorodność nie tylko jako osoba niepełnosprawna, prawda? O autentyczności prawisz? Tak? Jak jesteś taka mądra, to powiedz też, że jesteś bi, bo dlaczego nie?” To odpowiedziałam: „Dobra, ok!” Trochę sama siebie sterroryzowałam (śmiech). Z premedytacją używam słowa „różnorodność”, a nie „inność”. Ja nie jestem inna – wszyscy są jakoś inni i to jest piękne. Jestem częścią różnorodności świata, która jest wartością samą w sobie. Jak ktoś chce mnie włożyć do jednej szufladki, to ja z niej wypadnę, bo jestem w wielu szufladkach jednocześnie. Trochę, tak jak taki superbohater z filmów, rozumiesz? (śmiech). Jest jeszcze druga przyczyna mojego coming outu. Zewnętrzna. Widziałam, co się działo, gdy Natalia Przybysz powiedziała, że ma za sobą aborcję. Przyjaźnimy się, Natalia jest moją „siostrą z wyboru”, obserwowałam sprawę z bliska – i te negatywne reakcje, i te pozytywne też. Czasy nadeszły takie, że trzeba bronić praw kobiet, bronić praw LGBT. Bronić praw osób z niepełnosprawnościami, które wraz z rodzicami koczują ostatnio w Sejmie. Nie mogę siedzieć cicho. Muszę powiedzieć: ani kroku dalej. Wara od mojej wolności! Na mojej orbicie panowie w czarnych sukienkach są gdzieś daleko – nie mogą decydować o moim życiu, o mojej moralności. Zadecyduję sama. Po prostu. Chcę też dodać otuchy innym osobom LGBT. Autentyczność daje moc. Hej, naprawdę, ludzie, szkoda życia!

Wśród polskich profesjonalnych sportowców – mężczyzn czy kobiet – nie było dotąd coming outów. Jesteś pierwsza.

Panowie i panie, wychodźcie z szafy, dołączajcie do mnie.

Miałaś wcześniej uprzedzenia w stosunku do osób LGBT albo może obawiałaś się reakcji znajomych?

Nie. Jednej koleżance, jak powiedziałam, to odparła: „Słuchaj, ty możesz łowić rybki z obu stawów”. Tyle, pośmiałyśmy się. A rzeczywiście mogę i świetnie! Moja specyficzność wynikająca z niepełnosprawności daje widoczność, ale też perspektywę i dystans. Ja zawsze odstawałam. To, że teraz jeszcze „odstaję” też seksualnie od tego, co najczęstsze, nie robi mi różnicy. I tak nigdy nie lubiłam stać w szeregu. Pójście z prądem by mnie może nawet trochę uwierało? Zobacz, jak to jest: ktoś idzie pod prąd, jest w tym autentyczny i nieugięty, po jakimś czasie dołącza ktoś następny, tworzy się jakaś grupa, potem więcej ludzi i więcej, powstaje cały ruch. A potem masz z tego np. małżeństwa jednopłciowe. Które w Polsce też będą, wierzę to w bardzo. Weź Roberta Biedronia. Ludzie czują jego pozytywną energię. Zaprosił mnie na Kongres Kobiet do Słupska, pojechałam, wzięłam udział w panelu dyskusyjnym, a poza tym zrobiłam na własny użytek sondę uliczną. Bo ja jestem i wielką socjolożką z zamiłowania. Siedem przypadkowo spotkanych w Słupsku osób zapytałam o Biedronia – wszyscy byli za nim. 7 na 7. Jednego starszego pana w Żabce nawet przycisnęłam: „A że jest gejem to luz?”, „Pani, ja mu pod kołdrę nie zaglądam”.

Karolina, ty też zarażasz pozytywną energią, ale nie miewasz nigdy doła, chwil zwątpienia?

Jasne. Nie jestem maszyną – pewnie, że miewam. Wczoraj miałam. Trzeba przetrwać, odpocząć, pozwolić sobie na to. Dziś rozmawiam z tobą, jestem nakręcona, potem mogę mieć zjazd. Będę szczęśliwa, że zrobiliśmy coś fajnego, ale i zmęczona. Normalne. Wielkie wzmocnienie daje sport. Ten mozolny trud, systematyczność, szkoła charakteru. Musisz wstać o szóstej i iść na trening, po południu na drugi. Sport cię bez przerwy sprawdza. Myślisz, że jesteś wytrwała? Że nie robisz nic na pół gwizdka? Sport ciągle mówi ci: „Sprawdzam!” Inaczej nic nie osiągniesz, nie ma co marzyć.

To opowiesz teraz o Meksyku?

W listopadzie pojechałam na mistrzostwa świata w pływaniu do Mexico City, zajęłam czwarte miejsce i ponieważ nie byłam na wakacjach od 10 lat, to pomyślałam, że zostanę tam parę dni. Pierwszy pomysł: odwiedzić muzeum Fridy Kahlo. Frida jest dla mnie symbolem walki o swoje, symbolem kobiecości.

Frida też była biseksualna i też miała problemy z chodzeniem.

35 operacji, polio w dzieciństwie… Wysiadłam z taksówki, stanęłam przed tym muzeum i się rozsypałam. Miałam nie chodzić, a stoję przed muzeum mojej Fridy. Zaczarowanie rzeczywistości! Stwierdziłam, że muszę być na dobrej drodze, bo wszechświat mi sprzyja. Chodziłam po jej niebieskim domu osiem godzin – aż mi dziewczyny, które tam pracowały, zaproponowały wolontariat. Powiedziałam: „Super, ale widzicie, że ja poruszam się o kulach? W hotelu opłaconym do jutra mam jeszcze wózek i walizkę większą od siebie”. „Spoko, coś wymyślimy” – i dały mi klucz do swojego mieszkania. wyobrażasz sobie? Zamieszkałam u nich.

Spędziłaś fantastyczne kilka dni?

Trzy miesiące! Wróciłam 20 lutego.

Serio?

A na tydzień pojechałam sama na wybrzeże do hostelu na skraju dżungli. Było super. Po czymś takim wzrasta ci poziom kreatywności. Trzęsienia ziemi mnie z tego Meksyku wykurzyły. Trzy przeżyłam. Jak siedzisz na trzecim piętrze, włącza się alarm w środku nocy i masz w ciągu 30 sekund zbiec na dół, a nogi ci słabo chodzą, to przeżywasz hardcore. Wychodzisz w końcu, a tam całe miasto w piżamach, niezła jazda. Siadasz potem na krawężniku, płaczesz i przytulasz się do obcych ludzi.

Rodzice się nie martwili?

Halo? Przypomnę ci, że mam 37 lat, jestem osobą dorosłą. Odbierałam komórkę, gdy dzwonili (śmiech) Chciałam się sprawdzić i sprawdziłam. Przyglądam się sobie z tej socjologicznej perspektywy i sama jestem ciekawa, co będzie dalej. Jestem gotowa, by czerpać z życia garściami. Musiałam fizycznie zawalczyć, żeby wstać. Potem przyszedł sport. Kwestia kobiecości, seksualności była mniej ruszona, zostawiona na deser. To nie jest finał, to dopiero się zaczyna! (śmiech)

Tekst z nr 73 / 5-6 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Patrzę z boku

Z MIKOŁAJEM JABŁOŃSKIM, współtwórcą kanału VIP Team o osobach niewidomych i słabowidzących, rozmawia Michał Pawłowski

 

Foto: Paweł Spychalski

 

Z przyjaciółką Moniką Dubiel tworzycie w sieci treści wideo, w których opowiadacie o tym, jak żyją osoby niewidome i słabowidzące. Na TikToku o nazwie VIP Team (ang. visually impaired person) team macie ponad 650 tysięcy obserwujących, a na YouTubie ponad 76 tysięcy subskrypcji. Wasze rekordowe treści docierają do ponad miliona osób. Skąd pomysł na taką działalność?

Pandemia to był płodny czas dla twórców. Na jej początku nagrywałem już na YouTubie filmiki o moim życiu z perspektywy osoby słabowidzącej. Zainteresował mnie TikTok i gdy spotkałem się z Monią na winku, opowiedziałem jej o nim, bo jako osoba niewidoma nie mogła z niego korzystać. Potem nagrałem Monikę, jak odpowiada na trzy pytania, które często są zadawane niewidomym (skąd niewidoma wie, czy jest noc, czy dzień, jak w języku Braille’a zapisać „dziękuję”, jak niewidoma się podciera?), a następnie za jej zgodą opublikowałem ten materiał. Patrzymy następnego dnia – jakieś ogromne zasięgi. Po kilku tygodniach zaczęliśmy do tego podchodzić poważnie i działać pełną parą.

Bez ogródek omawiacie również życie seksualne osób z niepełnosprawnością wzroku. Napotykacie opór ze strony odbiorców?

Kiedy mowa o seksie osób z niepełnosprawnościami, to zazwyczaj przed oczami mamy albo osoby na wózkach, albo z niepełnosprawnością intelektualną. Natomiast rzeczywiście, potrzeb tych grup mniejszościowych, które mogą mieć troszkę bardziej specyficzne potrzeby co do edukacji seksualnej, jest o wiele więcej. My postanowiliśmy mówić o swojej seksualności, czyli osób z niepełnosprawnościami wzroku. To się cieszy zainteresowaniem. Wiele osób zaczęło nas oglądać właśnie od momentu, kiedy zaczęliśmy poruszać „odważniejsze” tematy. Pierwszy taki film zrobiliśmy z okazji walentynek w zeszłym roku – o randkowaniu. Opowiedzieliśmy wtedy o naszych doświadczeniach z Tindera.

Jakie są te doświadczenia? Na ile inne są randki osób słabowidzących lub niewidomych?

Trudno to generalizować, szczególnie że osoby słabowidzące mogą mieć mniej lub bardziej widoczne problemy ze wzrokiem. U mnie ich nie widać, więc zabawa zaczyna się dopiero, gdy na randce wybieram menu na macu. Kiedyś, nie chcąc się wyoutować z moją niepełnosprawnością, wciskałem drugiej osobie kit, że nie wziąłem z domu okularów i że musi mi przeczytać, jakie są zestawy w promocji. W przypadku osoby niewidomej trudno o siedzenie w szafie, bo już biała laska lub pies przewodnik sygnalizują, że raczej nie popatrzycie sobie głęboko w oczy podczas kolacji. Na naszym kanale YouTube w zeszłym roku nagraliśmy odcinek z gościem, który mówił, jak to jest randkować, będąc niewidomym gejem. Zapraszam do obejrzenia.

Ty też wyoutowałeś nie na kanale VIP Teamu, prawda? I nie masz problemu z publicznym mówieniem o tym, że jesteś gejem.

Prywatnie miałem już to dawno za sobą, ale publicznie zrobiłem to właśnie przez i dzięki działalności VIP Teamu. Ale chyba nie wszyscy to zapamiętali, bo wiele osób wciąż zakłada, że z Monią jesteśmy parą. (śmiech) Widzowie nawet oskarżają mnie o zdradę Moni, widząc mój profil na Tinderze. Oczywiście to nie jest też tak, że ludzie nas tylko popierają i chwalą. Kiedy zaczęliśmy mówić o seksie i osobach LGBT+ czy poparliśmy strajk kobiet, wiele osób odeszło od nas lub pisało, że „zawiodłem się” lub „fajni byliście, ale…”. Mieliśmy myśl, że może za mocno wyraziliśmy nasze poglądy, ale przecież to jesteśmy my i to jest naturalne, że niektóre drzwi się zamykają, ale też inne się otwierają.

Tworzycie treści, które sami chcieliście moc oglądać w internecie, czy bardziej chcecie edukować resztę społeczeństwa?

Jedno i drugie. Choć najważniejsza dla nas jest edukacja. Mamy satysfakcję, gdy ludzie piszą: „Spotkałam_em, osobę niewidomą – dzięki wam wiedziałam_ em, jak pomóc”. To cieszy najbardziej. A na nas samych ta działalność działa terapeutycznie. Pozwala leczyć traumy z dzieciństwa. Myślę, że gdybym w trakcie dorastania mógł natrafić na taką osobę, jaką teraz jestem, zupełnie inaczej, łatwiej przebiegałby mój proces dojrzewania i samoakceptacji.

Mikołaj, jak to jest widzieć w 10%?

Jeśli chodzi o wzrok, jedne 10% nierówne jest innym 10%, ale gdy mówię, że widzę 10%, ludziom łatwiej to zrozumieć. W rzeczywistości to bardziej skomplikowane. Moja choroba Stargardta polega na tym, że mam zniszczone centralne pole widzenia, więc kiedy patrzę prosto, absolutnie nic nie widzę. Patrząc pod kątem, widzę trochę lepiej, no i na logikę powinienem tak cały czas patrzeć na wszystko. Jednak tu kończy się moja, że tak powiem, otwartość na świat – nauczyłem się już udawać, bo wtedy dostaję mniej pytań. Ja oczywiście nie mam problemu z tym, żeby mówić ludziom o tym, że widzę słabiej, ale jeżeli wiem, że mogę sobie oszczędzić tego, że przypadkowa osoba będzie dopytywała: „a dlaczego patrzysz tak, a nie tak?” – to to robię. Patrzę na ludzi na wprost tak, aby nie zwracać ich uwagi, że widzę inaczej, a nie tak, aby widzieć więcej.

Mogę np. odczytywać treści na telefonie, ale nie mogę prowadzić samochodu, bo nie dostrzegając różnych szczegółów, nie byłbym w stanie jechać bezpiecznie. Boczne pole widzenia jest sprawne, więc np. dostrzegam śmietnik, który jest obok mnie, kiedy gdzieś idę, więc nie muszę się przemieszczać z białą laską. Ludziom się wydaje, że problemu ze wzrokiem nie mam, bo nie noszę okularów – okulary w moim przypadku nie pomagają.

Urodziłeś się z tą chorobą?

Tak, ale ona się aktywowała, gdy miałem 11 lat. Zazwyczaj jest tak, że choroba Stargardta zaczyna się rozwijać, gdy doświadcza się silnego stresu, często również w okresie dojrzewania. U mnie był to okres przeprowadzki do Warszawy, kiedy w szkole byłem bardzo nieakceptowany przez rówieśników. Na początku nie wiedziałem w ogóle, co się dzieje. Myślałem, że inni też tak mają. Nie wiedziałem, że zaczynam widzieć inaczej. Pamiętam jedną sytuację, która była dla mnie dziwna – byliśmy w kinie i nauczycielka, która stała obok mnie, ochrzaniła mnie i zapytała, czemu nie patrzę na nią, tylko na bok, jak z nią rozmawiam. Nie miałem pojęcia, o co chodzi – z mojej perspektywy patrzyłem właśnie na nią. I potem tych sygnałów było już więcej, więc chodziliśmy po lekarzach z mamą. Okazało się, że z moim wzrokiem jest coś nie tak – była to trudna informacja dla nastolatka.

Jak więc wyglądało twoje dorastanie?

Moja historia jest o tyle specyficzna, że przez moją niepełnosprawność temat akceptacji orientacji homoseksualnej nigdy nie dominował w moim życiu. Miałem potężny chaos w głowie. Musiałem radzić sobie z nieuleczalną chorobą oczu, a do tego byłem totalnie zniszczony psychicznie przez prześladowania rówieśników. Byłem gnojony, bity w szkole i obrażany w sieci – za brak markowych ubrań, granie w gry, którymi nikt się nie interesował, „pedalskie” zachowania i ogólne odstawanie od grupy. Ale kim ma być osoba, która doświadcza wykluczenia społecznego? Po czasie stajesz się tym, jak cię postrzegają.

Pójście do szkoły dla osób słabowidzących (gimnazjum i liceum) było zbawienne, to był czas rehabilitacji, odpoczynku, regeneracji i w ogóle odnowy. Tylko że to była bardzo mała szkoła (70-100 osób łącznie), nie znałem żadnych innych gejów, w ogóle nie wiedziałem dokładnie, co to znaczy być gejem. Dopiero przed pierwszym rokiem studiów dowiedziałem się, co to Tinder. Z lekką nieśmiałością ustawiłem opcję „facet szuka faceta”. Wśród znajomych zrobiłem to na zasadzie żartu, bo byłem wtedy praktykującym katolikiem, więc nawet mi przez głowę nie przechodziło, że mógłbym realnie być z chłopakiem. Ale z czasem odkryłem swoją seksualność w pełni i miałem w sobie duży konflikt wewnętrzny. Bo to było przeciw wartościom Kościoła, które wyznawałem. Pomogła mi terapia, dzięki której zaakceptowałem się w pełni.

A jak się zorientowałeś, że jesteś gejem, to miałeś takie myśli: „Kurczę, nie dość, że ta wada wzroku, to jeszcze homoseksualizm?!”

Miałem taki moment ze 3 lata temu. Miałem chorą ambicję skończyć studia, które mi się nie podobały. Była to filologia włoska, a jak wiadomo, studia językowe wymagają intensywnego korzystania ze wzroku i wysokiej precyzji w operowaniu językiem. Przez to, że nie widziałem, nie byłem w stanie w pełni korzystać z zajęć. Wykładowcy zazwyczaj zapominali wydrukować różne pomoce naukowe większą czcionką. Przez takie drobiazgi często mi nie wychodziło. Na dłuższą metę czułem bezsilność. A w tym samym okresie próbowałem zaakceptować swoją orientację. Duży wpływ na samopoczucie ma wsparcie najbliższych. Moja mama niby od początku mnie zaakceptowała, ale obserwowałem mikrozachowania, które dawały mi do zrozumienia, że nie jest do końca zadowolona z syna. Wolała, abym głośno nie mówił o swoich sprawach uczuciowych w obecności niektórych osób. Działalność internetowa nie ułatwiła jej procesu oswajania się z tematem, bo w mojej rodzinie panowało przekonanie, że najlepiej nie mówić innym, co się dzieje w domu, i nie „obnosić się” za bardzo ze swoimi sprawami prywatnymi. Myślę, że czas najlepiej uczy i obecnie zarówno ja, jak i moja mama wiemy, że piszę własną historię i nikt nie może mi tego zabronić. Ostatnio na spotkaniu autorskim Grabariego i Irene Salamon zostało im zadane pytanie, czy nie boją się reakcji rodziny, która przeczyta w książce o różnych ich perypetiach seksualnych. Odpowiedzieli, że siłą rzeczy rodzina przyczynia się do tego, jacy są, więc muszą z tym jakoś dealować.

Na ile fakt, że widzisz słabiej, ogranicza cię w poznawaniu chłopaków?

Przeglądam Tindera jak wielu innych użytkowników, z tą różnicą, że często nie przyjrzawszy się uważnie, niezbyt trafnie oceniam atrakcyjność kandydatów. (uśmiech) Często nawet na spotkaniach chwilę zajmuje mi zweryfikowanie, czy chłopak rzeczywiście mi się podoba. Nie czytam też opisów, bo zabrałoby mi to zbyt wiele czasu. Często komunikuję się z ludźmi wiadomościami głosowymi zamiast pisaniem, dużo szybciej nagram się i odsłucham, niż coś napiszę i odczytam, a poza tym głos i sposób mówienia wiele mówią o człowieku – to dla mnie ważne. A u nas jednak wiadomości głosowe nie są tak powszechne jak we Włoszech. Kiedy idę na randkę do knajpy, której nie znam, to zazwyczaj przed przyjściem czytam menu albo proszę tego chłopaka i pytam, czy może mi poczytać, bo nie wziąłem okularów. Nie zawsze od razu mam ochotę robić coming out, jeżeli chodzi o moją niepełnosprawność, by temat nie zdominował całego spotkania. Nie chcę, by to było od razu wiadome, bo niektórzy też fetyszyzują niepełnosprawności. Słyszałem teksty typu: „Od zawsze chciałem mieć niewidomego chłopaka” albo „Boże, jakie to jest słodkie, że ty nie widzisz, ja mogę ci teraz pomagać”. Wtedy włącza mi się czerwona lampka. A takie zjawiska chyba wiążą się z chęcią dominacji lub ograniczaniem wolności w relacji.

A spotkałeś się z odrzuceniem ze względu na swoją niepełnosprawność?

Wprost nigdy. Bo wiesz, mojej niepełnosprawności nie widać. Nie musi ona odstraszać. A może nie byłem w stanie tego odczytać.

Jak funkcjonujesz jako słabowidzący w społeczności gejowskiej, a jak jako gej w społeczności ludzi słabowidzących?

Ciekawe pytanie. Z założenia wydaje nam się, że mniejszości powinny się wspierać wzajemnie, a przynajmniej akceptować, bo rozumieją, czym jest dyskryminacja, wykluczenie, ale tak nie jest. Wśród znajomych mam wiele osób z niepełnosprawnością wzroku i kiedy zacząłem robić coming outy, to była spora selekcja, nie wszyscy mnie zaakceptowali. Nie wprost, ale sporo kontaktów po prostu zostało uciętych przez to, że jestem gejem.

Na Facebooku jest taka znana grupa „Niewidomi niedowidzący – bądźmy razem”. Kiedy w pewnym momencie zacząłem tam poruszać tematykę LGBT+, to pojawiło się oburzenie i sporo homofobii. Ale wiesz, ludzie są różni – jak dobrze wiemy, nawet wśród gejów są osoby homo i transfobiczne.

Myślisz, że inaczej byś funkcjonował na co dzień, gdybyś był słabowidzącym heterykiem?

Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Ale ludziom hetero ogólnie jest łatwiej w Polsce, prawda? Gdy jesteś LGBT+, od razu widzisz, że nie pasujesz do modelu rodziny, który pokazywany jest w mediach, spotykasz się z hejtem w szkole, musisz słuchać jakiś dziwnych polityków, którzy cię nie akceptują, albo akceptują, ale… Zwykle słowa wypowiedziane po „ale” unieważniają pierwszą część wypowiedzi. Nosisz ciężar, którego osoby hetero nie mają.

W kampanii „BAL” Grupy Stonewall, kierowanej do nastolatków LGBT+, w której ostatnio wziąłeś udział, powiedziałeś: „W mojej głowie cały czas była taka myśl: jestem katolikiem, kocham Boga, a Bóg nie lubi gejów”. Religia jest/była ważna w twoim życiu?

Ta wypowiedź wywołała sporą dyskusję w sieci. To skrót myślowy i wypowiedź wybrana z dłuższego fragmentu. Jestem cały czas osobą wierzącą. Teraz chodzę już mniej do kościoła, kiedyś często tam bywałem. Ale to raczej dla mnie forma rozwoju duchowości – np. ciepło wspominam chodzenie na pielgrzymki. One pomogły mi poznać siebie. W ogóle mam wrażenie, że wartości chrześcijańskie ukształtowały mnie jako człowieka. Oczywiście ważne jest oddzielenie kwestii wiary i wartości od tego, jak zachowują się przedstawiciele Kościoła katolickiego w Polsce.

A więc jak wygląda twoja relacja z polskim Kościołem katolickim dziś?

Znam katolików otwartych na różnorodność i osoby, które tolerują drugiego człowieka na określonych warunkach. Częściej słyszałem komentarze od osób niewierzących typu: „Jak to? Jesteś katolikiem, pedałując?” lub „Najpierw idzie na lody, a potem na mszę”. Sam Kościół katolicki oczywiście oceniam krytycznie. Zaznałem z jego strony wielu niemiłych sytuacji. Wielu księży podczas spowiedzi mówiło mi, że powinienem przestać być gejem, że to ciężki grzech. Czułem ich pogardę. Dlatego też m.in. odsunąłem się od Kościoła jako instytucji.

Rozpocząłeś nowe studia – psychologię, a także drugi kierunek – seksuologię praktyczną, chętnie dzielisz się wiedzą ze studiów na instagramowym profilu @bezawstydu. Wiążesz z edukacją seksualną przyszłość? Chciałbyś być seksuologiem?

Oba kierunki zacząłem niedawno, jeden w październiku zeszłego roku, drugi w marcu tego roku. A poprzednie studia skończyłem w grudniu. Tak, wiążę z seksuologią swoją przyszłość. Mam też poczucie, że w Polsce bardzo nam trzeba dobrych edukatorów seksualnych. Te studia są wspaniałe, widzę dzięki nim, jak mało wiemy o sobie. W ogóle nie miałem pojęcia, w jak złożony sposób zbudowany jest układ rozrodczy kobiety, jakie procesy tam zachodzą i z jakimi wyzwaniami mierzą się osoby z waginami. To fascynująca i potrzebna wiedza. A psychologię studiuję, bo wiem, że jest to wiedza, która przyda mi się zarówno w pracy medialnej, jak i w działalności edukacyjnej. Co do działalności na Instagramie, to właśnie ruszam z podcastem o tej samej nazwie, czyli „Beza Wstydu”, na którym również będzie trochę psychologicznie, bo będę chciał rozprawiać się z tematami, które budzą wstyd we mnie czy w osobach z mojego otoczenia.

Co każdy z nas może zrobić, aby wspierać i ułatwiać życie osobom niewidomym i słabowidzącym?

Pierwsza rzecz: zapytać, czy jakoś możemy pomóc. Nie robić tego, co nam się wydaje, że jest pomocą, tylko najpierw zapytać. Zresztą to chyba dość uniwersalna zasada – nie wiesz, to pytaj.  

 

Tekst z nr 98/7-8 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.