Patrzę z boku

Z MIKOŁAJEM JABŁOŃSKIM, współtwórcą kanału VIP Team o osobach niewidomych i słabowidzących, rozmawia Michał Pawłowski

 

Foto: Paweł Spychalski

 

Z przyjaciółką Moniką Dubiel tworzycie w sieci treści wideo, w których opowiadacie o tym, jak żyją osoby niewidome i słabowidzące. Na TikToku o nazwie VIP Team (ang. visually impaired person) team macie ponad 650 tysięcy obserwujących, a na YouTubie ponad 76 tysięcy subskrypcji. Wasze rekordowe treści docierają do ponad miliona osób. Skąd pomysł na taką działalność?

Pandemia to był płodny czas dla twórców. Na jej początku nagrywałem już na YouTubie filmiki o moim życiu z perspektywy osoby słabowidzącej. Zainteresował mnie TikTok i gdy spotkałem się z Monią na winku, opowiedziałem jej o nim, bo jako osoba niewidoma nie mogła z niego korzystać. Potem nagrałem Monikę, jak odpowiada na trzy pytania, które często są zadawane niewidomym (skąd niewidoma wie, czy jest noc, czy dzień, jak w języku Braille’a zapisać „dziękuję”, jak niewidoma się podciera?), a następnie za jej zgodą opublikowałem ten materiał. Patrzymy następnego dnia – jakieś ogromne zasięgi. Po kilku tygodniach zaczęliśmy do tego podchodzić poważnie i działać pełną parą.

Bez ogródek omawiacie również życie seksualne osób z niepełnosprawnością wzroku. Napotykacie opór ze strony odbiorców?

Kiedy mowa o seksie osób z niepełnosprawnościami, to zazwyczaj przed oczami mamy albo osoby na wózkach, albo z niepełnosprawnością intelektualną. Natomiast rzeczywiście, potrzeb tych grup mniejszościowych, które mogą mieć troszkę bardziej specyficzne potrzeby co do edukacji seksualnej, jest o wiele więcej. My postanowiliśmy mówić o swojej seksualności, czyli osób z niepełnosprawnościami wzroku. To się cieszy zainteresowaniem. Wiele osób zaczęło nas oglądać właśnie od momentu, kiedy zaczęliśmy poruszać „odważniejsze” tematy. Pierwszy taki film zrobiliśmy z okazji walentynek w zeszłym roku – o randkowaniu. Opowiedzieliśmy wtedy o naszych doświadczeniach z Tindera.

Jakie są te doświadczenia? Na ile inne są randki osób słabowidzących lub niewidomych?

Trudno to generalizować, szczególnie że osoby słabowidzące mogą mieć mniej lub bardziej widoczne problemy ze wzrokiem. U mnie ich nie widać, więc zabawa zaczyna się dopiero, gdy na randce wybieram menu na macu. Kiedyś, nie chcąc się wyoutować z moją niepełnosprawnością, wciskałem drugiej osobie kit, że nie wziąłem z domu okularów i że musi mi przeczytać, jakie są zestawy w promocji. W przypadku osoby niewidomej trudno o siedzenie w szafie, bo już biała laska lub pies przewodnik sygnalizują, że raczej nie popatrzycie sobie głęboko w oczy podczas kolacji. Na naszym kanale YouTube w zeszłym roku nagraliśmy odcinek z gościem, który mówił, jak to jest randkować, będąc niewidomym gejem. Zapraszam do obejrzenia.

Ty też wyoutowałeś nie na kanale VIP Teamu, prawda? I nie masz problemu z publicznym mówieniem o tym, że jesteś gejem.

Prywatnie miałem już to dawno za sobą, ale publicznie zrobiłem to właśnie przez i dzięki działalności VIP Teamu. Ale chyba nie wszyscy to zapamiętali, bo wiele osób wciąż zakłada, że z Monią jesteśmy parą. (śmiech) Widzowie nawet oskarżają mnie o zdradę Moni, widząc mój profil na Tinderze. Oczywiście to nie jest też tak, że ludzie nas tylko popierają i chwalą. Kiedy zaczęliśmy mówić o seksie i osobach LGBT+ czy poparliśmy strajk kobiet, wiele osób odeszło od nas lub pisało, że „zawiodłem się” lub „fajni byliście, ale…”. Mieliśmy myśl, że może za mocno wyraziliśmy nasze poglądy, ale przecież to jesteśmy my i to jest naturalne, że niektóre drzwi się zamykają, ale też inne się otwierają.

Tworzycie treści, które sami chcieliście moc oglądać w internecie, czy bardziej chcecie edukować resztę społeczeństwa?

Jedno i drugie. Choć najważniejsza dla nas jest edukacja. Mamy satysfakcję, gdy ludzie piszą: „Spotkałam_em, osobę niewidomą – dzięki wam wiedziałam_ em, jak pomóc”. To cieszy najbardziej. A na nas samych ta działalność działa terapeutycznie. Pozwala leczyć traumy z dzieciństwa. Myślę, że gdybym w trakcie dorastania mógł natrafić na taką osobę, jaką teraz jestem, zupełnie inaczej, łatwiej przebiegałby mój proces dojrzewania i samoakceptacji.

Mikołaj, jak to jest widzieć w 10%?

Jeśli chodzi o wzrok, jedne 10% nierówne jest innym 10%, ale gdy mówię, że widzę 10%, ludziom łatwiej to zrozumieć. W rzeczywistości to bardziej skomplikowane. Moja choroba Stargardta polega na tym, że mam zniszczone centralne pole widzenia, więc kiedy patrzę prosto, absolutnie nic nie widzę. Patrząc pod kątem, widzę trochę lepiej, no i na logikę powinienem tak cały czas patrzeć na wszystko. Jednak tu kończy się moja, że tak powiem, otwartość na świat – nauczyłem się już udawać, bo wtedy dostaję mniej pytań. Ja oczywiście nie mam problemu z tym, żeby mówić ludziom o tym, że widzę słabiej, ale jeżeli wiem, że mogę sobie oszczędzić tego, że przypadkowa osoba będzie dopytywała: „a dlaczego patrzysz tak, a nie tak?” – to to robię. Patrzę na ludzi na wprost tak, aby nie zwracać ich uwagi, że widzę inaczej, a nie tak, aby widzieć więcej.

Mogę np. odczytywać treści na telefonie, ale nie mogę prowadzić samochodu, bo nie dostrzegając różnych szczegółów, nie byłbym w stanie jechać bezpiecznie. Boczne pole widzenia jest sprawne, więc np. dostrzegam śmietnik, który jest obok mnie, kiedy gdzieś idę, więc nie muszę się przemieszczać z białą laską. Ludziom się wydaje, że problemu ze wzrokiem nie mam, bo nie noszę okularów – okulary w moim przypadku nie pomagają.

Urodziłeś się z tą chorobą?

Tak, ale ona się aktywowała, gdy miałem 11 lat. Zazwyczaj jest tak, że choroba Stargardta zaczyna się rozwijać, gdy doświadcza się silnego stresu, często również w okresie dojrzewania. U mnie był to okres przeprowadzki do Warszawy, kiedy w szkole byłem bardzo nieakceptowany przez rówieśników. Na początku nie wiedziałem w ogóle, co się dzieje. Myślałem, że inni też tak mają. Nie wiedziałem, że zaczynam widzieć inaczej. Pamiętam jedną sytuację, która była dla mnie dziwna – byliśmy w kinie i nauczycielka, która stała obok mnie, ochrzaniła mnie i zapytała, czemu nie patrzę na nią, tylko na bok, jak z nią rozmawiam. Nie miałem pojęcia, o co chodzi – z mojej perspektywy patrzyłem właśnie na nią. I potem tych sygnałów było już więcej, więc chodziliśmy po lekarzach z mamą. Okazało się, że z moim wzrokiem jest coś nie tak – była to trudna informacja dla nastolatka.

Jak więc wyglądało twoje dorastanie?

Moja historia jest o tyle specyficzna, że przez moją niepełnosprawność temat akceptacji orientacji homoseksualnej nigdy nie dominował w moim życiu. Miałem potężny chaos w głowie. Musiałem radzić sobie z nieuleczalną chorobą oczu, a do tego byłem totalnie zniszczony psychicznie przez prześladowania rówieśników. Byłem gnojony, bity w szkole i obrażany w sieci – za brak markowych ubrań, granie w gry, którymi nikt się nie interesował, „pedalskie” zachowania i ogólne odstawanie od grupy. Ale kim ma być osoba, która doświadcza wykluczenia społecznego? Po czasie stajesz się tym, jak cię postrzegają.

Pójście do szkoły dla osób słabowidzących (gimnazjum i liceum) było zbawienne, to był czas rehabilitacji, odpoczynku, regeneracji i w ogóle odnowy. Tylko że to była bardzo mała szkoła (70-100 osób łącznie), nie znałem żadnych innych gejów, w ogóle nie wiedziałem dokładnie, co to znaczy być gejem. Dopiero przed pierwszym rokiem studiów dowiedziałem się, co to Tinder. Z lekką nieśmiałością ustawiłem opcję „facet szuka faceta”. Wśród znajomych zrobiłem to na zasadzie żartu, bo byłem wtedy praktykującym katolikiem, więc nawet mi przez głowę nie przechodziło, że mógłbym realnie być z chłopakiem. Ale z czasem odkryłem swoją seksualność w pełni i miałem w sobie duży konflikt wewnętrzny. Bo to było przeciw wartościom Kościoła, które wyznawałem. Pomogła mi terapia, dzięki której zaakceptowałem się w pełni.

A jak się zorientowałeś, że jesteś gejem, to miałeś takie myśli: „Kurczę, nie dość, że ta wada wzroku, to jeszcze homoseksualizm?!”

Miałem taki moment ze 3 lata temu. Miałem chorą ambicję skończyć studia, które mi się nie podobały. Była to filologia włoska, a jak wiadomo, studia językowe wymagają intensywnego korzystania ze wzroku i wysokiej precyzji w operowaniu językiem. Przez to, że nie widziałem, nie byłem w stanie w pełni korzystać z zajęć. Wykładowcy zazwyczaj zapominali wydrukować różne pomoce naukowe większą czcionką. Przez takie drobiazgi często mi nie wychodziło. Na dłuższą metę czułem bezsilność. A w tym samym okresie próbowałem zaakceptować swoją orientację. Duży wpływ na samopoczucie ma wsparcie najbliższych. Moja mama niby od początku mnie zaakceptowała, ale obserwowałem mikrozachowania, które dawały mi do zrozumienia, że nie jest do końca zadowolona z syna. Wolała, abym głośno nie mówił o swoich sprawach uczuciowych w obecności niektórych osób. Działalność internetowa nie ułatwiła jej procesu oswajania się z tematem, bo w mojej rodzinie panowało przekonanie, że najlepiej nie mówić innym, co się dzieje w domu, i nie „obnosić się” za bardzo ze swoimi sprawami prywatnymi. Myślę, że czas najlepiej uczy i obecnie zarówno ja, jak i moja mama wiemy, że piszę własną historię i nikt nie może mi tego zabronić. Ostatnio na spotkaniu autorskim Grabariego i Irene Salamon zostało im zadane pytanie, czy nie boją się reakcji rodziny, która przeczyta w książce o różnych ich perypetiach seksualnych. Odpowiedzieli, że siłą rzeczy rodzina przyczynia się do tego, jacy są, więc muszą z tym jakoś dealować.

Na ile fakt, że widzisz słabiej, ogranicza cię w poznawaniu chłopaków?

Przeglądam Tindera jak wielu innych użytkowników, z tą różnicą, że często nie przyjrzawszy się uważnie, niezbyt trafnie oceniam atrakcyjność kandydatów. (uśmiech) Często nawet na spotkaniach chwilę zajmuje mi zweryfikowanie, czy chłopak rzeczywiście mi się podoba. Nie czytam też opisów, bo zabrałoby mi to zbyt wiele czasu. Często komunikuję się z ludźmi wiadomościami głosowymi zamiast pisaniem, dużo szybciej nagram się i odsłucham, niż coś napiszę i odczytam, a poza tym głos i sposób mówienia wiele mówią o człowieku – to dla mnie ważne. A u nas jednak wiadomości głosowe nie są tak powszechne jak we Włoszech. Kiedy idę na randkę do knajpy, której nie znam, to zazwyczaj przed przyjściem czytam menu albo proszę tego chłopaka i pytam, czy może mi poczytać, bo nie wziąłem okularów. Nie zawsze od razu mam ochotę robić coming out, jeżeli chodzi o moją niepełnosprawność, by temat nie zdominował całego spotkania. Nie chcę, by to było od razu wiadome, bo niektórzy też fetyszyzują niepełnosprawności. Słyszałem teksty typu: „Od zawsze chciałem mieć niewidomego chłopaka” albo „Boże, jakie to jest słodkie, że ty nie widzisz, ja mogę ci teraz pomagać”. Wtedy włącza mi się czerwona lampka. A takie zjawiska chyba wiążą się z chęcią dominacji lub ograniczaniem wolności w relacji.

A spotkałeś się z odrzuceniem ze względu na swoją niepełnosprawność?

Wprost nigdy. Bo wiesz, mojej niepełnosprawności nie widać. Nie musi ona odstraszać. A może nie byłem w stanie tego odczytać.

Jak funkcjonujesz jako słabowidzący w społeczności gejowskiej, a jak jako gej w społeczności ludzi słabowidzących?

Ciekawe pytanie. Z założenia wydaje nam się, że mniejszości powinny się wspierać wzajemnie, a przynajmniej akceptować, bo rozumieją, czym jest dyskryminacja, wykluczenie, ale tak nie jest. Wśród znajomych mam wiele osób z niepełnosprawnością wzroku i kiedy zacząłem robić coming outy, to była spora selekcja, nie wszyscy mnie zaakceptowali. Nie wprost, ale sporo kontaktów po prostu zostało uciętych przez to, że jestem gejem.

Na Facebooku jest taka znana grupa „Niewidomi niedowidzący – bądźmy razem”. Kiedy w pewnym momencie zacząłem tam poruszać tematykę LGBT+, to pojawiło się oburzenie i sporo homofobii. Ale wiesz, ludzie są różni – jak dobrze wiemy, nawet wśród gejów są osoby homo i transfobiczne.

Myślisz, że inaczej byś funkcjonował na co dzień, gdybyś był słabowidzącym heterykiem?

Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Ale ludziom hetero ogólnie jest łatwiej w Polsce, prawda? Gdy jesteś LGBT+, od razu widzisz, że nie pasujesz do modelu rodziny, który pokazywany jest w mediach, spotykasz się z hejtem w szkole, musisz słuchać jakiś dziwnych polityków, którzy cię nie akceptują, albo akceptują, ale… Zwykle słowa wypowiedziane po „ale” unieważniają pierwszą część wypowiedzi. Nosisz ciężar, którego osoby hetero nie mają.

W kampanii „BAL” Grupy Stonewall, kierowanej do nastolatków LGBT+, w której ostatnio wziąłeś udział, powiedziałeś: „W mojej głowie cały czas była taka myśl: jestem katolikiem, kocham Boga, a Bóg nie lubi gejów”. Religia jest/była ważna w twoim życiu?

Ta wypowiedź wywołała sporą dyskusję w sieci. To skrót myślowy i wypowiedź wybrana z dłuższego fragmentu. Jestem cały czas osobą wierzącą. Teraz chodzę już mniej do kościoła, kiedyś często tam bywałem. Ale to raczej dla mnie forma rozwoju duchowości – np. ciepło wspominam chodzenie na pielgrzymki. One pomogły mi poznać siebie. W ogóle mam wrażenie, że wartości chrześcijańskie ukształtowały mnie jako człowieka. Oczywiście ważne jest oddzielenie kwestii wiary i wartości od tego, jak zachowują się przedstawiciele Kościoła katolickiego w Polsce.

A więc jak wygląda twoja relacja z polskim Kościołem katolickim dziś?

Znam katolików otwartych na różnorodność i osoby, które tolerują drugiego człowieka na określonych warunkach. Częściej słyszałem komentarze od osób niewierzących typu: „Jak to? Jesteś katolikiem, pedałując?” lub „Najpierw idzie na lody, a potem na mszę”. Sam Kościół katolicki oczywiście oceniam krytycznie. Zaznałem z jego strony wielu niemiłych sytuacji. Wielu księży podczas spowiedzi mówiło mi, że powinienem przestać być gejem, że to ciężki grzech. Czułem ich pogardę. Dlatego też m.in. odsunąłem się od Kościoła jako instytucji.

Rozpocząłeś nowe studia – psychologię, a także drugi kierunek – seksuologię praktyczną, chętnie dzielisz się wiedzą ze studiów na instagramowym profilu @bezawstydu. Wiążesz z edukacją seksualną przyszłość? Chciałbyś być seksuologiem?

Oba kierunki zacząłem niedawno, jeden w październiku zeszłego roku, drugi w marcu tego roku. A poprzednie studia skończyłem w grudniu. Tak, wiążę z seksuologią swoją przyszłość. Mam też poczucie, że w Polsce bardzo nam trzeba dobrych edukatorów seksualnych. Te studia są wspaniałe, widzę dzięki nim, jak mało wiemy o sobie. W ogóle nie miałem pojęcia, w jak złożony sposób zbudowany jest układ rozrodczy kobiety, jakie procesy tam zachodzą i z jakimi wyzwaniami mierzą się osoby z waginami. To fascynująca i potrzebna wiedza. A psychologię studiuję, bo wiem, że jest to wiedza, która przyda mi się zarówno w pracy medialnej, jak i w działalności edukacyjnej. Co do działalności na Instagramie, to właśnie ruszam z podcastem o tej samej nazwie, czyli „Beza Wstydu”, na którym również będzie trochę psychologicznie, bo będę chciał rozprawiać się z tematami, które budzą wstyd we mnie czy w osobach z mojego otoczenia.

Co każdy z nas może zrobić, aby wspierać i ułatwiać życie osobom niewidomym i słabowidzącym?

Pierwsza rzecz: zapytać, czy jakoś możemy pomóc. Nie robić tego, co nam się wydaje, że jest pomocą, tylko najpierw zapytać. Zresztą to chyba dość uniwersalna zasada – nie wiesz, to pytaj.  

 

Tekst z nr 98/7-8 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Szyszki trzy

Z KLAUDIĄ i ALENĄ SZYSZKAMI, mamami małej Dalianki, które na Instagramie prowadzą popularny profil @teczowe_szyszki, rozmawia Michalina Chudzińska

 

Klaudia z lewej, Alena z prawej, Dalianka w środku . Foto: Daria Joy Olzacka

 

W kwietniu tego roku, jeszcze przed narodzinami Dalianki, wystąpiłyście w „Dzień Dobry TVN”, robiąc tym samym coming out na dużą skalę, i opowiedziałyście milionowej publiczności o swoim związku i przygotowaniach do narodzin dziecka. Jak to się stało, że znalazłyście się w „DDTVN”?

Alena: Dzięki Instagramowi. Na początku lutego zrobiła się na naszym profilu pierwszy raz drama. Hejterzy pisali, że to nie do pomyślenia, by dwie lesbijki miały dziecko, bo zrobimy mu krzywdę. Starałyśmy się to ignorować. Zresztą wiele osób stanęło w naszej obronie. Burza na szczęście ucichła – i wtedy napisali do nas z „DDTVN”. Zaproponowali występ na żywo, zgodziłyśmy się bez wahania, ale po agresji Rosji na Ukrainę nas odwołali, po czym zapytali, czy zgodziłybyśmy się, by do nas przyjechali nakręcić reportaż. Zgodziłyśmy się znów bez wahania.

Z jakimi reakcjami się spotkałyście po programie?

A: Negatywnych nie było. Wielu znajomych napisało z gratulacjami. Do Klaudii odezwała się nauczycielka z gimnazjum, do mnie moja dawna klientka z pracy, która nie wiedziała o mojej orientacji. Pogratulowała, powiedziała, że przyniesie prezent dla dzieciaczka, jak się urodzi. Reakcji pozytywnych dostałyśmy wiele.

A jak wychodzicie razem z Dalianką, to zdarza się, że ktoś was zaczepia i mówi, że pary jednopłciowe nie powinny mieć dzieci czy coś podobnego?

A: Tylko na IG tak było, na żywo ani razu.

Jaka była wasza droga do decyzji o dziecku?

A: Obie o tym marzyłyśmy. Dla mnie warunkiem związku było, czy moja dziewczyna chce mieć dziecko. Dobrze się złożyło, że Klaudia też chce.

W jaki sposób starałyście się uzyskać te wymarzone dwie kreseczki?

A: Zdecydowałyśmy się na metodę kubeczkową (inseminacja domowa nasieniem dawcy – przyp. red.). Cały proces trwał niecałe 2 lata: po drodze pojawiały się u mnie różne komplikacje, np. choroby hormonalne, jak endometrioza, brak normalnej owulacji, niedoczynność tarczycy i torbiel na jajniku. Rok temu w poznańskim szpitalu moja pani doktor stwierdziła, że lepiej, by Klaudia starała się zajść w ciążę, bo u mnie są słabe szanse. To był dla mnie cios. Miałam kilkugodzinne załamanie, po czym stwierdziłam, że muszę się ogarnąć, a nie rozpaczać. Postanowiłyśmy, że jeśli do końca roku się nie uda, spróbujemy z Klaudią. Czułam lekką presję, ale jesienią było już pewne, że jestem w ciąży. Musiałam mieć dużo cierpliwości w sobie. Jak już się udało, słyszałam od bliskich, że mam się nie cieszyć, bo jednak przez moje choroby to nigdy nie wiadomo, ale wyszło dobrze. Moja teściowa, mama Klaudii, jako pierwsza dowiedziała się o płci dziecka.

Dawca jest wam znany?

A: Nie znamy go i za dużo o nim nie wiemy. Nie mamy żadnych dokumentów z nim podpisanych, bo są nic niewarte w Polsce.

Sama ciąża przebiegła już bez stresu czy komplikacji?

A: W drugim trymestrze musiałam mieć operacje usuwania pęcherzyka żółciowego. Lekarze przez ciążę nie chcieli podjąć się operacji, ale w końcu w Śremie trafiłam na świetnych specjalistów, którzy się zgodzili natychmiast mnie operować. Tam postanowiłam również rodzić. Poza tym wszystko było dobrze. Wszyscy specjaliści, na których trafiałyśmy, byli do nas bardzo pozytywnie nastawieni. Nasza pani ginekolog od początku nie miała z nami problemu. Okazało się, że jest bardzo religijna, a mimo tego pomagała nam i była bardzo profesjonalna. Pani położna też pozytywnie zareagowała na to, że jesteśmy dwiema mamami. Przez te 9 miesięcy trafiałyśmy na tolerancyjne osoby.

A same narodziny Małej Szyszki? Jak was traktowali w szpitalu?

A: Jakoś koło 2 w nocy z 26 na 27 kwietnia – gdy Klaudia smacznie spała – ja nagle poczułam, że wody płodowe mi odeszły. No nic, poszłam do sypialni i zaczęłam pakować się do szpitala.

Klaudia: Budzę się i słyszę, że Alena wręcz biega po mieszkaniu. Otwieram oczy i pytam: „A ty co? Rodzisz?”. Ona, że tak. Pomyślałam, że to żart, i dalej poszłam spać.

A: Po chwili jeszcze zapytałaś: „Serio? Czy sobie jaja robisz?”. A ja dopiero wtedy odwróciłam się, żeby ci pokazać, że cały tył mam mokry. I wtedy wyskoczyłaś z łóżka jak poparzona.

K: Poszłam szybko wyprowadzić psy, a Alena dalej się pakowała. Gdy wróciłam, okazało się, że wody zrobiły się zielone, więc od razu pojechałyśmy na pogotowie. Tam kazali Alenie wypełnić dokumenty i się przebrać, a mnie – wrócić do domu. Ona poszła dzielnie na porodówkę, a ja postanowiłam czekać w aucie.

A: Jak pani położna dowiedziała się, że Klaudia to moja partnerka, pozwoliła jej wejść, tylko zapytała, czy da radę być tyle czasu ze mną, bo to potrwa do jutra. Całe szczęście, że mogłyśmy być razem, bo skurcze były, ale wymaganego rozwarcia nie i musiała być cesarka. Nie czekając, wzięli mnie na salę operacyjną, gdzie Klaudia już nie mogła wejść.

K: Czekałam w pokoju dla ojców. (śmiech) Bardzo chciałam usłyszeć pierwszy płacz Dalianki, więc stałam przy drzwiach i nasłuchiwałam. W końcu usłyszałam i sama zaczęłam wyć. Nie minęło dużo czasu i przywieźli mi ją pokazać. Pielęgniarka powiedziała, że gratuluje, że duża, zdrowa córeczka, 56 cm i ponad 3,5 kg. Przyszła na świat 27 kwietnia o 11:49. 

A: Płacz naszej córeczki był najpiękniejszym płaczem, jaki kiedykolwiek słyszałam. Klaudia w ogóle pierwsza widziała malutką, bo ja nie dałam rady. Po cięciu położyli mi ją przy twarzy tak, że nie mogłam jej zobaczyć. (śmiech) Potem przewieźli mnie na salę poporodową i tam Klaudia pokazała mi ją na zdjęciach, a dopiero później zobaczyłam ją na żywo.

Cudownie o tym opowiadacie. To teraz może cofnijmy się w czasie – jak się poznałyście?

K: Luty 2018 r. Mieszkałam w Manchesterze w Anglii. Założyłam konto na Queer.pl i tam trafiłam na Alenę. Napisałam do niej na trzy strony. Pomyślałam, że wyjdę na wariatkę, więc usunęłam wszystko i wysłałam jej tylko uśmiech, samą emotkę. Odpowiedziała tym samym.

A: Więc wróciłaś do punktu wyjścia. (śmiech)

K: A niedługo później napisałaś, że nie masz czasu, ale potem zadzwonisz. I tak od telefonów się zaczęło. Rozmowy trwały niemalże codziennie po kilka godzin. Po 2 tygodniach zmarł mój dziadek, przyjechałam do Polski na pogrzeb. Umówiłyśmy się na spotkanie. Ona jest z Poznania, ja z Będzina spod Katowic, a spotkałyśmy się we Wrocławiu. Umówiłyśmy się na parkingu obok mojego hotelu. Czekałam w samochodzie i w końcu widzę, że idzie. Dama z dwoma psami. Wysiadam z samochodu, podchodzę, a ona: „Potrzymaj mi psy, bo muszę iść wyrzucić psią kupę”. (śmiech) Potem poszłyśmy do mojego pokoju w hotelu. Chciałam, żeby było romantycznie, a tymczasem dama była na kacu. Myślałam jeszcze o jakimś winie, ale stwierdziłam, że nie, bo mnie uzna za alkoholiczkę, a ona tuż po wejściu pyta: „Chcesz piwo?”. Pomyślałam, że to na pewno będzie moja żona. Wieczorem Alena szła na urodziny do kolegi, zabrała mnie ze sobą, a potem spontanicznie trafiłyśmy do HAH-u, gdzie Alena mnie pierwszy raz pocałowała. Wróciłam do Anglii. Przez kolejnych 7 miesięcy widywałyśmy się raz w miesiącu, albo w Anglii, albo w Polsce. W końcu któraś powiedziała „kocham”.

A: Ty powiedziałaś pierwsza.

K: Tak? To nie pamiętam. Pewnego dnia nadszedł ten trudny dzień. Stwierdziłam, że któraś z nas musi z czegoś zrezygnować i pewnie to ja będę musiała wrócić do Polski. Miałam duży dylemat, bo w Anglii byłam na takim etapie, że krótko przed poznaniem Aleny dostałam kontrakt na stałą pracę i mieszkanie socjalne – pracowałam jako operatorka drukarki cyfrowej, a Alena prowadziła wtedy już własną firmę, Ciacho z sercem, co zresztą robi do dziś, a ja jej pomagam. Nie planowałam wracać do Polski, ale w końcu się zdecydowałam i wróciłam.

Kiedy stwierdziłyście, że jesteście w związku?

K: Już 1 kwietnia 2018. W prima aprilis. Zapytałam, czy będzie moją dziewczyną, a ona, że tak. Do dzisiaj wierzy, że to nie był żart! (śmiech) Rok później, w czerwcu 2019, oświadczyłam się jej.

Rok później wzięłyście ślub humanistyczny.

A: Tak. Planujemy też wziąć taki prawdziwy, z weselem, w Hiszpanii. Mimo że w Polsce nie będzie uznawany, to chociaż po to, że jak się jednej coś stanie za granicą, to druga jako żona będzie mogła mieć dostęp do informacji w szpitalu.

Kiedy sobie uświadomiłyście, że romantycznie i erotycznie interesują was kobiety?

K: Ja się śmieję, że jestem urodzoną lesbijką! Już w przedszkolu byłam zauroczona panią Iwonką, moją przedszkolanką. Pamiętam, że za każdym razem, jak byliśmy na placu zabaw, przynosiłam jej koniczynki, a na jakichś występach zawsze chciałam obok niej siedzieć. Później, w gimnazjum podkochiwałam się w moich nauczycielkach. W technikum miałam pierwszą dziewczynę. Więc mogę powiedzieć, że od dziecka było to dla mnie normą, że podobają mi się kobiety. Później zauważyłam, że nie zgadza się to z normą społeczeństwa, i poznałam taki termin jak „lesbijka”.

A: Ja miałam 22 lata, kiedy sobie uświadomiłam. Bardzo słabo czytałam swoje własne sygnały. Kiedy analizuję przeszłość, widzę, że wszystko mi mówiło, że jestem lesbijką, ale ja wciąż miałam na to wszystko inne wytłumaczenie niż to oczywiste. W gimnazjum podobały mi się biusty innych dziewczyn, ale wyjaśniałam sobie, że to dlatego, że ja swojego nie mam. Nie podobali mi się chłopcy, ale twierdziłam, że podobają mi się czarnoskórzy – a wokół mnie byli oczywiście sami biali. I dopiero po tym jak jednak byłam z czarnym facetem pół roku, to się okazało, że to takie… bez fajerwerków. Nie rozumiałam, dlaczego ludzie tak sobie chwalą te związki. Potem byłam z białym mężczyzną. I podobna sytuacja. Dopiero jak spróbowałam pierwszy raz z kobietą, to zauważyłam, że „aha, to o to chodzi!”. Zrozumiałam, że naprawdę może być super i w łóżku, i w związku, i w życiu, tylko w moim przypadku chodzi o dziewczyny. Po kilku dziewczynach znalazła się Klaudia.

K: Każdy musi przejść przez ileś tam udanych bądź nieudanych związków, żeby w końcu znaleźć ten swój punkt zaczepienia, jak te kuleczki w pinballu wpadną do dziurki i koniec.

A: Jaki koniec? To jest początek dopiero. Początek najlepszej przygody w życiu.

Jak wyglądały wasze coming outy?

K: Miałam ok. 21 lat. Nigdy nie było czegoś takiego, że „mamo, to jest moja dziewczyna” albo „mamo, jestem lesbijką”. Dopiero jak się wyprowadziłam do niej do Anglii, to zauważyła, że wokół mnie kręcą się tylko koleżanki. Pewnego dnia przyszła z pracy, usiadła ze mną w kuchni i pyta po prostu: „To ty jesteś lesbijką czy nie?”, a ja na luzie mówię, że tak. Pamiętam jeszcze do dziś, jak mnie zapytała: „A jak to jest z kobietą?”, a ja na to „Sprawdź, to się dowiesz!”. Więc moja mama zareagowała megafajnie i megaciepło. Z tatą nie mam zbytnio kontaktu i nie przejmuję się jego opinią. Do dzisiaj nie przeszło mu przez gardło, że Alena to moja dziewczyna. Słyszałam, że kiedyś powiedział mojej cioci, że ma z tym problem i że gdyby wiedział wcześniej, toby mnie oddał na leczenie zawczasu, ale nie przejmuję się tym.

A: Ja miałam jakoś 22 lata, czyli to było ok. 7 lat temu. Jak sobie uświadomiłam, że wolę kobiety, to cały czas się bałam, że gdzieś, ktoś zobaczy mnie publicznie z dziewczyną i przekaże rodzinie. Takie ukrywanie się było bardzo męczące, więc postanowiłam powiedzieć. Najpierw dowiedziała się moja mama. Odpowiedziała: „Ale przecież chciałaś mieć dzieci?!”. Ja na to, że dalej chcę i na pewno będę miała. Stwierdziła, że OK. I tyle. Taka była jej reakcja – najważniejsza dla niej kwestia, to czy będę szczęśliwa i czy chcę dalej dzieci, i jak sobie, z tym poradzę. Poradziłam sobie jak widać, a mama wykazała się wielkim wsparciem w trakcie ciąży i teraz też. Miałam 26 lat, gdy dowiedziała się reszta rodziny, bo wiedziałam, że chcemy z Klaudią założyć wspólny IG, a nie chciałam, żeby dowiedzieli się o mnie z internetu. Zareagowali dobrze. Tylko mój brat nie był za tym, żebyśmy miały wspólny instagram, ale teraz już nic nie mówi. Co śmieszne, kiedy miałyśmy już założony profil, byłyśmy na weselu u mojej przyjaciółki w mniejszej miejscowości, w której wszyscy mnie znają, i ktoś mnie oznaczył na IG razem z Klaudią – jako jawna para lesbijek stałyśmy się sensacją miasteczka. Moja rodzina dostawała telefony typu: „ty, słuchaj, a Alena jest lesbijką”, jakby moja rodzina jeszcze o tym nie wiedziała.

Dziewczyny, a skąd pomysł, by prowadzić razem konto na Instagramie? To już był publiczny coming out.

A: Obserwowałam różne konta par lesbijskich i po prostu mi się podobały, chciałam tak samo, więc zwyczajnie założyłam konto w 2019 r. I tak powoli ono sobie rosło, zamieniając się po drodze z osobistego pamiętnika elektronicznego w bardziej aktywistyczny. Okazało się, że wiele osób, nie tylko lesbijek, nas obserwuje. Piszą do nas małżeństwa, ludzie hetero, którzy długo starają się o dziecko, wiele matek nieheteroseksualnych dzieci.

A dlaczego akurat nazwałyście się Tęczowymi Szyszkami?

A: Bo Szyszka to moje nazwisko i tak oficjalnie nazywa się cała nasza rodzina, bo Klaudia zmieniła niedawno swoje. Zależało nam, bo mamy nadzieję, że w wielu sytuacjach nie będzie pytania: „a kim pani jest”, tylko skoro dziecko powie „mama”, a w naszym dowodzie nazwisko będzie takie samo jak dziecka, to unikniemy zbędnego tłumaczenia się.

Jak widzicie swoją perspektywę życia w Polsce, gdzie rodziny takie jak wasza są nieuznawane przez prawo?

K: Wierzymy, że w końcu razem wywalczymy zmiany. Tymczasem planujemy powiększyć rodzinę. Kolejne dziecko miałam rodzić ja, ale stwierdziłam, że jednak Alenie wychodzą ładne dzieci. (śmiech) Choć i tak wszyscy twierdzą, że Dalia jest podobna do mnie!

A: Nawet ja zaczęłam tak twierdzić. Przez cesarskie cięcie będziemy mogły starać się o kolejne dopiero za rok. I miejmy nadzieję, że wtedy od razu się uda.

K: Teraz może będzie chłopiec.

A: Ja myślę, że będzie druga dziewczynka, ale zobaczymy.  

 

Tekst z nr 98/7-8 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Internet mnie przytulił

Z Izabelą Zabielską, wokalistką i tiktokerką, rozmawia Anna Radosińska

 

Foto: Jefre.i.am

 

Od 2016 r. prowadzisz konto na TikToku, gdzie obecnie obserwują cię prawie 2 miliony osób. W 2021 r. wrzuciłaś filmik, na którym tańczysz do „Born this Way” Lady Gagi, a twoi obserwujący uznali to za lesbijski coming out. Nie zaprzeczyłaś, więc chyba słusznie?

Pamiętam tamten filmik i w ogóle tamten dzień bardzo dobrze. To były ogromne emocje. Akurat zresztą zaczynałam studia. Poszłam na zajęcia cała w amorach, bardzo zadowolona, że w końcu się na to odważyłam – bo od bardzo długiego czasu chciałam zrobić coming out w internecie. Mam wrażenie, że wcześniej nie czułam się na to gotowa, a okoliczności w moim życiu prywatnym mi nie sprzyjały. Część osób z mojej rodziny nie zaakceptowała mojej orientacji… Ale wolałabym nie rozwijać tego tematu. Chciałam być z moimi widzami szczera najbardziej, jak się da. Często dostawałam pytania, czy jestem może w związku lub czy mam kogoś na oku – czułam się wtedy niekomfortowo, wmówiłam sobie, że nie mogę opowiadać o tych osobach w formie żeńskiej. Równocześnie czułam, że coś jest nie tak – że to nie powinno mnie stresować. Wiedziałam przecież, że bycie gejem czy lesbijką to coś kompletnie normalnego. Więc jak w końcu zrobiłam ten coming out, było mi dużo lżej. Poczułam ulgę. Do tej pory, jak myślę o tym dniu, to jestem megazadowolona i się uśmiecham. Dziś, po 2 latach, czuję się po prostu bardziej autentyczna dla moich widzów. Nie ściemniam, nie ukrywam przed nimi prawdy, jestem bardziej sobą. Plus zauważyłam, że po coming oucie w internecie ludzie nie zmienili swojego stosunku do mnie – patrzą na mnie tak samo, tylko po prostu wiedzą, że jestem lesbijką. Miałam obawę, że będzie się on wiązał z tym, że stanę się trochę inna, nie będę dla ludzi tą samą Izą. Ale byłam i jestem.

Były same pozytywne reakcje?

Był jakiś tam hejt, czego się spodziewałam, ale bardzo dużo ludzi ogromnie mnie wspierało i pamiętam też, że pod tym filmikiem z coming outem udzieliło się też wielu twórców internetowych (m.in. Kinga Wilczewska, Patryk Dąbrowski, Sonia Trzewikowska, Kacper Porębski – przyp. red.). Gratulowali mi, pisali: „Nareszcie, super, Iza”. Poczułam się taka otulona, taka przytulona ze strony internetu, z którym jestem emocjonalnie związana, ponieważ tyle czasu już tam nagrywam, że mogę już nawet powiedzieć, że mam z nim pewną historię.

No właśnie, w social mediach skupiasz się przede wszystkim na ubraniach, robisz haule lumpeksowe, chwalisz się zdobyczami z second handów. Widać, że kochasz ubrania i grasz nimi na własnych zasadach. Jak opisałabyś swój styl?

To jest zawsze trudne pytanie. Mam wrażenie, że nie wpasowuję się w żaden konkretny styl, nigdy nie znalazłam konkretnego określenia na to, jak się ubieram, zwłaszcza że mam dość różnorodną szafę. Zdarza się, że w poniedziałek, wtorek i środę wyglądam jak trzy różne osoby. Czasami, gdy dla żartów opisuję to, jak się ubieram, mówię, że wyglądam jak rockman na emeryturze.

A pamiętasz moment, w którym poczułaś się rozpoznawalna? Jak to na ciebie wpłynęło?

Tak, tak, szczerze mówiąc nawet dokładnie pamiętam ten moment, to było jeszcze za czasów Musical.ly (aplikacja popularna przed TikTokiem – przyp.red.). Wtedy 100 tysięcy obserwujących gwarantowało już sporą rozpoznawalność. Pamiętam, jak niedługo miała mi pyknąć ta okrągła liczba. Poszłam do galerii handlowej na jedzenie. Była tam wycieczka szkolna, dzieciaki. Zaczęły mówić: „To ta Iza z Musical.ly, ona nagrywa comedy”. Nie pamiętali, jak dokładnie się nazywam. Słyszałam te głosy. Mówili o mnie, a ja stałam sobie tam i nie mogłam w to uwierzyć. Potem zaczęli do mnie podchodzić po zdjęcia. Byłam zadowolona, zwłaszcza że to nie wyszło z przypadku. Zawsze chciałam być rozpoznawalna, od dziecka chciałam robić muzykę, chciałam być na scenie, mieć swoich widzów i fanów, więc to było coś, co mnie naprawdę uszczęśliwiło. Pamiętam też pierwsze eventy, gdzie myślałam, że przyjdzie 20 osób, a przyszło np. dwieście – to były niesamowite uczucia. Do tej pory tak mam. Bardzo lubię spotykać moich widzów gdziekolwiek, nawet na ulicy. Myślę, że w moim zachowaniu i postrzeganiu świata to w ogóle nic nie zmieniło, ale za to sprawiło, że jestem po prostu dumna, że osiągnęłam to, o czym tak bardzo marzyłam, jak byłam dzieciakiem.

Masz poczucie, że ta rozpoznawalność jest efektem ciężkiej pracy i pomysłu na siebie?

Nie do końca ciężkiej. (uśmiech) Była raczej efektem mojej kreatywności i mojego parcia na sukces, moich ambicji. Nie nazwałabym tego ciężką pracą, zawsze nagrywałam i zresztą dalej nagrywam z pasji, bardzo lubię tworzyć w sieci. W jakiś sposób musiałam urzec tych ludzi i zrobiłam to, wykorzystując swoją osobowość i kreatywność.

Wspomniałaś o muzyce. Twoje pierwsze kawałki pojawiły się, kiedy byłaś naprawdę bardzo młoda. W Pokoleniu dobrobytu śpiewasz, że masz 20 lat, a ostatnio ukazał się kawałek „Wiśnie”. Na TikToku mówisz, że ta piosenka jest dla ciebie bardzo osobista. Opowiedziałabyś o niej więcej?

Każda moja piosenka jest dość osobista, wszystkie teksty piszę sama. Przelewam na papier swoje emocje, uczucia, bóle czy sytuacje, jakie mi się przytrafi ły. W „Wiśniach” po raz pierwszy otworzyłam się na to, by stworzyć piosenkę od dziewczyny dla dziewczyny. Utwory o miłości, które pisałam wcześniej, kiedy miałam 15 lat, były raczej skierowane do chłopaka. „Wiśnie” to przełom. Sytuacja była z życia wzięta, ponieważ niestety zabujałam się w dziewczynie, która miała chłopaka, co nigdy nie jest przyjemne. Nawet jak czasami sobie wracam do tej piosenki i tak słucham tego tekstu, to pamiętam dokładnie, co miałam w głowie, co czułam, kiedy go pisałam. Dowiedziałam się, że ma chłopaka – wracałam wtedy uberem, poleciała mi nawet łza. Pamiętam, jak weszłam do domu, była jakaś 2 w nocy. Otworzyłam zeszyt i po prostu zaczęłam pisać. Tak powstała.

Odreagowałaś ból?

Tak. Większość moich piosenek to odreagowanie, zwłaszcza że przelewam na papier głównie te negatywne emocje. Bo te pozytywne jakoś tak bardziej trzymam w sobie i nawet jak napiszę pozytywny tekst, coś, co jest w miarę happy, to dalej mimo wszystko piszę przez te negatywne emocje.

Miałaś moment zawahania i obaw, czy wydać „Wiśnie”?

Jeśli chodzi o odzew ze strony publiki, to w ogóle się nie obawiałam. Wiedziałam, że już jestem na takim etapie, że większość moich odbiorców i tak wie, że „wolę dziewczyny”, plus w tym momencie nie odczuwam w polskim internecie homofobii, zwłaszcza wśród gen Z. Natomiast nie chciałam, by piosenka trafi ła do pewnych ludzi w moim życiu prywatnym.

Teledysk do „Wiśni” nagrywałaś w klubie La Pose Varsovie. To bezpieczna przestrzeń dla queerowej społeczności. Bywasz na co dzień w takich miejscach?

W La Pose byłam kilka razy. Pomyślałam, żeby nagrać teledysk w tym klubie, bo tematyka piosenki jest queerowa. Chciałam, by wyczuwalna w teledysku była ta energia – że faktycznie nagrywam w lokalu, który jest właśnie bezpieczną przestrzenią dla społeczności queer. Ostatnio jestem mało imprezowa, ale jak już się zdarzy, że wyjdę, to zwykle jest to właśnie jakiś queerowy klub czy bar. Jest jeszcze kilka innych w Warszawie, do których też czasami chodziłam, ale w tym momencie La Pose chyba naprawdę jest moim ulubionym.

„Wiśnie” są dowodem na to, że nie zamierzasz kryć się z tym, kim jesteś, również w swojej twórczości. Ostatecznym zamknięciem pewnego rozdziału. Czy podczas coming outu otrzymałaś wsparcie od swoich przyjaciół, rówieśników?

Mam szczęście, bo moi przyjaciele zaakceptowali mnie bezwarunkowo. Szczególnie moja najlepsza przyjaciółka Lena, która jest ze mną na dobre i na złe. Dostałam naprawdę dużo wsparcia. Jak już zrobiłam coming out, moje otoczenie nie było zdziwione i tak naprawdę reakcją moich znajomych było: „Spoko, fajnie, że nam powiedziałaś” – i tyle. Zawsze mogłam zadzwonić, pogadać, wyżalić się. Oni też zresztą pomogli mi w innych sprawach, zwykłych problemach codziennego życia. Gdyby nie bliscy mi ludzie, moi rówieśnicy, na pewno byłoby sto razy ciężej, ale dzięki nim przetrwałam najgorszy czas.

Nagrałaś też filmik, w którym odnosisz się do hejtu. Wytłumaczyłaś, dlaczego coming out był dla ciebie ważny i jak dużo znaczy dla queerowych osób. Mówiłaś o homofobii, której wiele heteroseksualnych ludzi zwyczajnie nie jest świadoma.

Pod filmikiem z coming outem negatywne komentarze pochodziły przede wszystkim od osób, które nie są w stanie postawić się w mojej sytuacji. Większość z tych, którzy hejtowali, robili to w wyśmiewający sposób. „Ja jestem hetero, czemu nikt mi nie pogratuluje?”. Mam wrażenie, że niektórzy nie potrafi ą zrozumieć, że w momencie gdy masz inną orientację niż heteroseksualna, wiesz, że możesz nie zostać zaakceptowana, to coming out jest krokiem, który wymaga od ciebie odwagi. W tamtej sytuacji było to przede wszystkim niezrozumienie. Natomiast do tej pory dostaję hejt, czy to za orientację, czy za wygląd, czy ubranie, ale w tym momencie kompletnie się tym nie przejmuję, ponieważ wiem, że nie mogę żyć, wiecznie starając się zadowolić każdego. To jest nierealne. Zdałam sobie sprawę, że nieważne, jak dobrą muzykę będę wydawać, jak ładnie będę wyglądać i jak pozytywna będę w internecie – zawsze znajdą się ludzie, którym nie będę odpowiadać. Kiedy to zaakceptowałam, hejterzy przestali mnie obchodzić. A kiedyś hejt bardzo mnie dotykał. Zwłaszcza ten odnośnie do mojego śpiewu. Muzyka od zawsze była moją największą pasją, więc ciężko było mi przyjąć hejt nakierowany na to, co kocham najbardziej. Myślę, że ten proces trwał u mnie dłużej niż u innych ludzi, również dlatego, że zaczęłam nagrywać w bardzo młodym wieku – wybiłam się, mając 15 lat. Dopiero odkrywałam siebie i zaczynałam rozumieć, kim jestem. Gdy byłam troszeczkę starsza, hejt dalej mnie dotykał ze względu na brak akceptacji ze strony pewnych osób w moim życiu prywatnym – jak wspomniałam, nie chciałabym mówić o tym więcej. Traktowałam internet jako odskocznię, a gdy i tam pojawiały się negatywne komentarze, nie miałam dokąd uciec. To zawsze jest proces, ale jestem zadowolona z tego, do czego doszłam teraz: że potrafi ę nie przejmować się mową nienawiści.

Sama uczyłaś się śpiewać?

Nieee. (śmiech) Na pierwsze zajęcia poszłam jako siedmiolatka. Najwięcej dały mi lekcje indywidualne u pana Piotra, u którego się uczyłam, odkąd miałam 10 lat. To cudowny człowiek, wszczepił we mnie tę pasję. Wydałam swoją pierwszą piosenkę, „Czy ty kochasz mnie”, jeszcze zanim zaczęłam działać w mediach społecznościowych. W 2018 r. startowałam w konkursie „Young Stars Team” i odniosłam wiele dużych sukcesów muzycznych: zdobyłam czołowe nagrody na festiwalach takich jak Asteriada czy Nutka Poliglotka – konkursach ogólnopolskich i europejskich. Często śpiewałam też charytatywnie i razem z zespołem Wydźwięk, który stworzyliśmy na zajęciach wokalnych. Nagraliśmy nawet płytę. Muzyka towarzyszyła mi od zawsze, uczyłam się u profesjonalistów. Później miałam przerwę i teraz znów do niej wracam. Mój głos kiedyś był lepszy, technika troszeczkę uciekła, bo długo nie ćwiczyłam. Ogólnie uważam, że mam do tego predyspozycje, ale nie boję się powiedzieć publicznie, że nie mam najlepszego głosu. Nie jestem wybitną wokalistką, po prostu jednak kocham pisać, kocham tworzyć piosenki i będę to robić. Dla mnie ważniejszy od perfekcyjnego wykonania kawałka na żywo jest właśnie jego tekst. Słucham piosenek, tylko kiedy do mnie przemawia… No, chyba że to techno, a wiadomo, że tam tekstu nie ma. (śmiech)

Który ze swoich utworów lubisz najbardziej?

Moje ulubione piosenki to te, których jeszcze nie wydałam. Mam je nagrane na zapas. Najnowsza piosenka „Poranki są do dupy” to historia monotonii codziennego życia, opowiedziana trochę jak książka. Ma ironiczny wydźwięk. Jeśli chodzi o sam klimat muzyczny, jest trochę oldschoolowa, ale z nutką jazzu. Teledysk nagraliśmy w formie pętli – mój producent, który również w nim występuje, rzuca kolejne hasła, a ja później je rozwijam. Mój ulubiony wers to: „Jak to jest, że czarno-białe tym szarym namalowałeś?”. Chodzi o to, że wiele osób postrzega świat jedynie w czerni i bieli. Popada ze skrajności w skrajność. Nie widzą, co jest pośrodku, że tak naprawdę nie ma w świecie czegoś takiego jak jedynie czerń i biel, zawsze będą te odcienie szarości. W piosence jest dużo takiego nie do końca oczywistego przekazu, jest nad czym pomyśleć.

Czy jako twórczyni queerowa masz poczucie misji?

Tak, staram się prowadzić moje profile w social mediach tak, by były bezpieczną przestrzenią. Wystąpiłam w kampanii „Jesteś okej” Kampanii Przeciw Homofobii dotyczącej Tęczowego Piątku. Działam swoją twarzą, która jest już w pewien sposób rozpoznawalna. Chciałabym pokazać, że jestem w takich projektach, i zachęcić ludzi do wgłębienia się w temat, zwłaszcza że wiem, że jako osoba publiczna mam jakąś moc. Skoro jestem w pewien sposób autorytetem dla różnych młodych osób, staram się wykorzystywać social media tak, by szerzyć pozytywne treści. Wiele razy wspierałam też fanów, odpisywałam na często smutne wiadomości. Mam jednak poczucie, że to muzyką mogę przekazać dużo więcej. Lubię mówić i dużo gadam, ale nigdy nie jestem w stanie przekazać czegoś tak dobrze i prawdziwie, jak przez tekst piosenki. Chciałabym, żeby kiedyś w przyszłości moje utwory pomogły komuś coś sobie uświadomić, a przede wszystkim marzę, by słuchacze dzięki mojej muzyce poczuli się dobrze i bezpiecznie.  

 

Tekst z nr 102/3-4 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Britney, Meryl, ministranci i ja

O odkrywaniu swojej homoseksualności, o coming oucie z udziałem prywatnego detektywa, o pierwszej miłości i początkach kariery w internecie rozmawiamy z 24-letnim MATEUSZEM GLENEM, znanym na TikToku jako TA JEDNA CIOTKA. Rozmowa Tomasza Piotrowskiego

 

Foto: Alicja Bokina | @alicjabokina

 

W zabawnych, krótkich filmikach wcielasz się w postać starszej ciotki. Parodiujesz znane chyba wszystkim stereotypy „ciotek”, które obgadują sąsiadów w kościele, narzekają na pogodę czy nowinki techniczne i radzą wszystkim, jak żyć. Kiedy pojawił się pomysł na ciotkę?

Pierwszy filmik powstał w Boże Ciało zeszłego roku. Pod moim blokiem w Gdyni szła procesja i jakoś mnie tak skusiło, żeby założyć perukę i nakręcić krótki filmik o tym, jak to dość zamożna pani wybiera się na to wydarzenie tylko po to, by się tam pokazać. Klasyka. Kilka peruk miałem już z innych wcieleń, chociażby z Halloween czy imprez przebieranych. To dla mnie zawsze wielkie święta, na które przebieram się „na poważnie”, byłem już np. Britney Spears czy Meryl Streep z „Diabeł ubiera się u Prady”. Nagrany filmik wrzuciłem na Instagram stories i ludzie zaczęli od razu pisać: „Wrzuć to na TikToka!”. Broniłem się, że nie, gdzie ja tam jakieś Tik- Toki, za stary jestem, jednak dałem się przekonać. Założyłem aplikację, mijały tygodnie, zaczęło przybywać obserwatorów i komentarzy typu „Jezu, moja matka/ ciocia/babcia dokładnie tak się zachowuje!”. To mnie nakręciło i zacząłem nagrywać regularnie, a ciotka zaczęła się profesjonalizować – lepsze światło, cięcia w filmikach, częstsze golenie brody no i odwiedziny u babci, żeby pożyczyła mi więcej bluzek i kiecek. I tu BUM – ponad 230 tysięcy obserwujących!

No właśnie, jak reagują najbliżsi? Strzelam, że twoja babcia może być inspiracją dla wielu filmików.

Babcia razem z mamą i siostrą są moimi największymi fankami! Gdy do babci przyjeżdża ciocia i zaczynają gadać, a ja akurat jestem u niej, to od razu wybucham śmiechem, bo widzę najnowszy filmik. I babcia wtedy od razu: „Co? Już to pewnie zaraz nagrasz!”, a jak nie wyślę jej jakiegoś filmiku do obejrzenia, to od razu się obraża. (śmiech)

Twoje filmiki oglądają też popularne w Polsce osoby.

Tak! Obserwują mnie m.in. Magda Gessler, Tomek Ciachorowski czy Kasia Zielińska, moje filmiki polubił ostatnio Michał Szpak czy Radek Pestka. Miałem przyjemność nagrywać już z Adą Fijał, Karoliną Stylizacje, Adamem Strycharczukiem czy nawet Majką Jeżowską! Ogląda mnie coraz więcej osób, co zachęciło mnie do tego, żeby zorganizować taki mały „zlot fanów” w jednym z gdyńskich klubów, czyli Prywatkę u Ciotki. Ludzie przyjechali nawet z Warszawy czy Poznania, by pogadać, przytulić się i oczywiście potańczyć.

Na dawno już zapomnianym portalu społecznościowym MaxModels.pl znalazłem twój profil, a tam opis: „Jestem ambitnym, sympatycznym, przebojowym chłopakiem, który jeśli wyznaczy sobie jakiś cel, to do niego dąży”. Aktualne?

Gdzie ty to znalazłeś?! (śmiech) Ambitny – tak. Sympatyczny – zdecydowanie! Przebojowy chłopak – teraz to już w połowie ciotka! A z tymi celami to było różnie. Miałem marzenia, ale nie zawsze udało się je osiągnąć.

Na przykład?

Byłem w liceum plastycznym, a jednak nie zdecydowałem się iść artystyczną ścieżką. Przez jakiś czas malowałem pejzaże, co zresztą można zobaczyć na moim Instagramie, ale od kiedy wkręciłem się w ciotkę, mam na to znacznie mniej czasu. Na studia wybrałem dziennikarstwo w Warszawie. Mnóstwo ludzi pchało mnie w tym kierunku, mówiąc, że będę drugim Prokopem czy Ibiszem. Szybko dostałem się do Polsat News, jeździłem z mikrofonem, ale jednak… nie dawało mi to satysfakcji. Byłem trochę zagubiony, zrezygnowałem i w sumie… nie znalazłem nic innego, zacząłem pracę. Głównie w gastronomiach. Życie toczyło się dalej, no i nagle… jestem tutaj. Mam ciotkę i teraz ona jest moją pracą.

Dzisiaj celem jest rozwój ciotki?

Tak jest. Chciałbym robić ciotkę tak długo, jak będzie mi to dawać radość, ale być może za rok wszyscy już o niej zapomną? Nigdy nie wiadomo. Ciotce pomagają pory roku, rok liturgiczny, różne święta, ale wkrótce minie ten roczny cykl. Co dalej? Chociaż czuję, że są już moi fani, którzy czekają na kolejną serię Wszystkich Świętych czy Bożego Narodzenia. Kontentu i spraw do skomentowania nie brakuje, żyjemy w końcu w kraju, gdzie absurdów jest dosyć. Bardzo mnie cieszy, że pojawiają się coraz poważniejsze rzeczy, o których bardzo chcę mówić, a nie pozostawać tylko przy żartach i żarcikach. Do współpracy zapraszają mnie dziś już takie fundacje jak Młode Głowy z inicjatywy Martyny Wojciechowskiej czy SexEd Anji Rubik. Nagraliśmy również edukujący filmik o osobach niewidomych z VIPteam. To jest dla mnie bardzo ważne.

Wiem, że te pierwsze filmiki powstawały, gdy pracowałeś jako kelner w popularnej trójmiejskiej pierogarni. Dziś dalej tam pracujesz?

Nawet tam, gdy pytałem gości, co podać, po głosie rozpoznawali ciotkę! (śmiech) Musiałem jednak z tej pracy zrezygnować. Dużo ludzi nie ma pojęcia, jak wiele jest przygotowań i pracy nad filmikami. Ja sam nie zdawałem sobie z tego sprawy, a kiedy zaczęły się pierwsze poważne współprace marketingowe z firmami, te wszystkie umowy, nagrywania, faktury, papiery… Potrzebowałem więcej czasu. W pierogarni zawsze byłem na sto procent i co tu kryć, byłem ulubieńcem gości. W pewnym momencie zauważyłem, że przytłacza mnie ilość obowiązków. Od stycznia rzuciłem się na głęboką wodę i postanowiłem zawodowo być „chłopem przebranym za babę”. (śmiech)

Wcześniej grałeś w „Dlaczego ja?”, byłeś wśród finalistów castingu do „Twoja twarz brzmi znajomo”, uwielbiasz oglądać „RuPaul’s Drag Race”, chciałeś być w „Top Model”. Czy ta ciotka nie jest kwintesencją całości?

Od dzieciaka uwielbiałem być na scenie. Grałem w spektaklach szkolnych, byłem przewodniczącym samorządu szkolnego, radnym w Młodzieżowej Radzie Miasta Częstochowa, ministrantem i faktycznie próbowałem sił w „Top Model” i „TTBZ”. To od zawsze mnie kręciło, uwielbiałem być w świetle reflektorów i chyba masz rację – ciotka łączy w sobie to wszystko. Rzeczywiście jestem też fanem RuPaula i jeszcze jakiś czas temu myślałem, że drag nie jest dla mnie. Po pierwszym sezonach kojarzyło mi się to z idealnym odzwierciedleniem wizerunku kobiety, ale wraz z rozwojem show zobaczyłem, że każdy może mieć na to swój pomysł i w dragu mieści się bardzo wiele. Moim sposobem jest ciotka, chociaż, jeśli oglądałeś moje filmiki, to wiesz już pewnie, że próbuję sięgać po inne postacie – Violetta Villas, Elżbieta Jaworowicz czy Księżna Diana. Cały czas próbuję, uczę się, wychodzę z domu i nagrywam z innymi twórcami, Gdy parę lat temu byłem w Warszawie na dragowych występach, pomyślałem: „Kurde, ja też mam kostium Britney Spears! Też chciałbym wskoczyć teraz na scenę jako ona!”. I parę razy wystąpiłem jako stewardessa Britney, by wykonać lipsync do „Toxic” w jednym z gdyńskich klubów.

W ciotkowych filmikach trudno jednak doszukać się tematyki stricte LGBT+.

Masz rację. Do tej pory nie znalazłem pomysłu, jak ugryźć ten temat z perspektywy ciotki. Wiesz, ona jest dość konserwatywna, a ja na pewno nie chcę powielać stereotypów. Miałem jednak to szczęście, że fundacja SexEd zaprosiła mnie do nagrania filmiku, jak powinny wyglądać inkluzywne życzenia na Boże Narodzenie, tam już więc nieco ten temat poruszyłem. Jak jednak mówiłem, ciotce pomaga kalendarz, zaczyna się Miesiąc Dumy, może ciotka pójdzie na Paradę Równości?

To, że tych tematów dotychczas nie było, nieco mnie zaskoczyło, bo nie ukrywasz swojej orientacji. Twoją bardzo szczerą historię można przeczytać w książce „Cała siła, jaką czerpię na życie”, zbiorze pamiętników osób LGBT+ wydanym w 2022 r.

Gdy zobaczyłem plakat o poszukiwaniu tych pamiętników, była pandemia, gastronomia zamknięta, usiadłem więc na tyłku i zacząłem pisać. Czy było to jakoś wyjątkowo szczere?

Było! Nie bałeś się szczegółowo opisać rozwoju swojej seksualności, którą zacząłeś zauważać w wieku 8 lat.

Mój ojciec był wojskowym w jednostce w Helu. Gdy przeszedł na emeryturę, przeprowadziliśmy się do dziadków do Częstochowy. Tam przychodził do mnie kolega, też ośmiolatek, zaczął mi pokazywać gry i filmy porno w internecie. Zaczęliśmy tamtych ludzi naśladować, przyjmowaliśmy ich role, odgrywaliśmy scenki. Dotykaliśmy się, porównywaliśmy ciała, ale nigdy nie doszło do pocałunków czy intymnego zbliżenia. Wujek Google nie wymyślił wtedy jeszcze trybu „incognito”, więc starannie po wszystkim usuwaliśmy historię. (śmiech) Potem zacząłem sam oglądać te filmiki i jakoś automatycznie zacząłem wpisywać hasła typu „goły chłopak”, „seks chłopaków” itd. Chłopcy bardziej mi się podobali. Tak odkryłem masturbację, do dziś pamiętam pierwszy orgazm, a jakiś czas później pierwszy orgazm z wytryskiem, którego najzwyczajniej w świecie się wystraszyłem. (śmiech) Jednocześnie dziadkowie wkręcili mnie w kościół, pamiętaj, że mieszkałem w „świętym mieście”. Uwielbiałem te wszystkie litanie, różańce, drogi krzyżowe, roraty. Jednak ta wkrętka spowodowała też, że po każdej takiej masturbacji odczuwałem wielki wstyd i modliłem się do Boga, żeby mi przebaczył.

A jednocześnie z „przygodami” w gronie ministrantów wiążą się twoje kolejne odkrycia seksualne.

Gdy wyszła książka „Cała siła…”, dałem jej zajawkę na Instagramie, napisałem m.in. o tym, że to właśnie w niej możecie przeczytać o tym, jak masturbowałem się z moimi kolegami z liturgicznej służby ołtarza. Po tym poście napisała do mnie jedna osoba, radząc, bym to usunął, że jednak zdobywam popularność, że nie wypada. Zastanowiłem się – no błagam, tak było. Mam jaja, by się do tego przyznać, jestem świadomy, co się działo i miałem wtedy takie potrzeby. Nikt mnie nie uczył potrzeb i panowania nad seksualnością. Byliśmy niczego nieświadomymi dziećmi, czy jako ministrant czy nie, tu sprawy kościelne nie mają znaczenia. Byliśmy młodymi chłopakami, którzy odkrywali swoją seksualność. Nie mam poczucia winy, nie zrobiłem nic złego, więc dlaczego miałbym to ukrywać? Co roku jeździłem na ogólnopolskie „zjazdy ministrantów” do Twardogóry. Mieszkaliśmy w jednej szkole, spaliśmy w śpiworach na podłodze. Mieliśmy może z 11-12 lat i z jednym z kolegów z mojej parafii poszliśmy w nocy do toalety, a tam wspólnie się masturbowaliśmy. Czemu? Nie wiem. Mieliśmy taką potrzebę, a ja już wtedy wiedziałem, że chciałbym to powtórzyć. Kilka lat później, gdy byliśmy już w liceum, spotkałem się z nim kilka razy. Okazało się, że jest z dziewczyną z mojej klasy. Wpadł raz do mnie na wino i pizzę, upiliśmy się i wylądowaliśmy razem w łóżku.

Czyli na początku byli sami ministranci?

Nie, wiesz, dla mnie LSO była po prostu stowarzyszeniem chłopców, tak jak dla innych drużyna sportowa. Inne piękne doznania pomógł mi odkryć inny kolega ze szkoły. Pojechaliśmy na klasową wycieczkę w góry. Miałem z nim wspólny pokój i już pierwszej nocy zaczęliśmy rozmawiać o dziewczynach, o piersiach, o nauczycielce od angielskiego. Temat zszedł na nasze penisy, na pytania typu, czy masz już włoski, czy miałeś orgazm. Szybko od mówienia przeszliśmy do oglądania i masturbacji. Bardzo chciałem spróbować seksu oralnego i on się zgodził. Strasznie mi się spodobało. Spotykaliśmy się kolejnych kilka lat na wspólne zabawy, a pewnego razu doszło też do seksu analnego. Pierwszy raz był bardzo bolesny, ale potem on podkradł żel intymny od rodziców i było już znacznie lepiej. Nie zawsze miałem wolną chatę, więc wychodziliśmy do pobliskiego lasu, bawiliśmy się w bunkrze, w jakimś opuszczonym pustostanie. Nikt z nas nie przyznał, że jest gejem czy bi, nie chcieliśmy się ze sobą całować, cały czas mówiliśmy, że to tylko dla zabawy, a lecimy na laski. No i oczywiście próbowałem z dziewczynami, marzyłem o tym, żeby było tak romantycznie jak w filmach. Całowałem się z dziewczynami przy wszystkich wokół, żeby każdy widział, że nie jestem taki „gejowaty”. Upiłem się też z jedną z koleżanek i wylądowaliśmy w łóżku. Cóż, jeszcze bardziej mnie to przekonało, że wolę mężczyzn. Nigdy nie wszedłem z żadną dziewczyną w związek, nie zakochałem się. Było jak z żelkami. Widzisz w sklepie, nakręcasz się, kupujesz, smakujesz – no i niby dobre, ale jednak liczyłeś na inny smak.

Z chłopakami było inaczej? Pamiętasz swoją pierwszą miłość?

Miałem naście lat. Skończyłem podstawówkę, poszedłem do gimnazjum, gdzie poznałem nowego kolegę. Spotykaliśmy się, chodziliśmy na rowery, gadaliśmy o wszystkim, był dla mnie jak brat. Czasem włączaliśmy porno i masturbowaliśmy się razem. Na początku siadaliśmy obok siebie, między nas stawialiśmy poduszkę, żeby nie było widać, ale ja i tak kątem oka zerkałem. (śmiech) Potem doszedł dotyk, porównywanie penisów, wzajemna masturbacja. Był dla mnie przyjacielem, później wszedł w związek z dziewczyną. Bardzo im kibicowałem, ale zacząłem też być zazdrosny, na moje szczęście ta dziewczyna później wyjechała, rozstali się, a ja byłem dla niego wsparciem. Minęło kilka miesięcy, zaczął kręcić z kolejną dziewczyną, a ja byłem jeszcze bardziej zazdrosny. Wręcz chciałem mu poderwać tę nową laskę, by on z nią nie był. Toksyczne to było. W dniu jego urodzin upiliśmy się, usiadłem mu na kolanach, to było dla nas totalnie normalne, bo między nami zawsze była bliskość, oglądając film, przytulaliśmy się, kładliśmy się na siebie – ale potem zaczęliśmy się całować, no i doszło do seksu. Na drugi dzień on nie chciał do tego wracać. Po kilku miesiącach zdałem sobie sprawę, że się w nim zakochałem, to była miłość, to nie był zwykły seks. Ale nasze drogi się rozeszły, poszliśmy do innych szkół ponadgimnazjalnych, zrobił się z niego nieco inny typ. A ja mimo, że mogłem kręcić z innymi, to dalej walczyłem o niego jak lew, i to zdesperowany. Chore akcje. Nie odpisywał mi kilka godzin, to szedłem pod jego dom, siadałem pod furtką i czekałem, aż przyjdzie. Nie wiem, co się wtedy we mnie działo.

Masz z nim jakiś kontakt?

Nie.

Jak wyglądał twój coming out przed mamą?

Gruba historia! Idealna na odcinek w „Dlaczego ja?”. To było pod koniec roku szkolnego w drugiej klasie gimnazjum, pojechaliśmy z klasą na warsztaty do innej szkoły. W mojej grupie był chłopak, który od razu wpadł mi w oko i chyba ja jemu również. Cały czas na siebie zerkaliśmy. Po warsztatach podszedłem do niego, zapytałem o namiary na Facebooku. Zaczęliśmy do siebie pisać, kochał Lady Gagę, serial „Glee”, rysował. Mieliśmy mnóstwo wspólnych tematów. Wtedy już myślałem o sobie jako o osobie biseksualnej, on też, na FB nazywaliśmy się w rozmowach „mężami”. Wakacje trwały, sielanka – a on nagle przerwał kontakt, pisząc, że musi zniknąć z FB, bo mama coś podejrzewa i nie może ze mną rozmawiać. Przez tydzień żadnego kontaktu, nic. Nagle słyszę dzwonek do furtki, patrzę przez okno, stoi jakaś kobieta i pyta, czy jest mama w domu. Myślałem, że to jakaś jej koleżanka. Mama wróciła po 30 minutach cała czerwona na twarzy, zdenerwowana. Serce już mi waliło. Okazało się, że była to mama tego chłopaka, która przyszła razem z prywatnym detektywem. On go prześwietlił od góry do dołu, wszystkie konwersacje. Ta kobieta przyszła z plikiem screenów i powiedziała mamie, że jestem gejem. Totalny obłęd. Ten detektyw chodził za nami, chyba miał nasze zdjęcia z kawiarni, ze spacerów. Moja mama była cholernie wkurwiona. Ale nie przez to, czego się dowiedziała, tylko w jaki sposób, że od obcej osoby. Mimo to powiedziała, że jest jej obojętne, czy przyprowadzę do domu dziewczynę, czy chłopaka. Kilka lat później ten chłopak przeprosił mnie za całą tą akcję, chociaż oczywiście to nie była jego wina. Kilka miesięcy temu na FB nagle zobaczyłem gdzieś tę jego matkę, od razu mnie ciarki przeszły.

W książce wspominasz też o próbie samobójczej, która miała związek z przynależnością do Kościoła.

To było jakoś w gimnazjum. Nie chciałem być z kobietami, nie chciałem całego życia spędzić z kimś, kto mi seksualnie zupełnie nie odpowiada. Stwierdziłem więc, że skoro będąc z chłopakiem przez całe życie, trafię do piekła, to jaki to ma sens? Wizja ciągłego grzechu za życia. Wziąłem cążki i chciałem pod prysznicem coś sobie nimi zrobić. Nie udało się, bo to było strasznie tępe. Na szczęście.

Twoja mama wiedziała?

Nie. Dowiedziała się dopiero z książki. Byłem totalnym optymistą, tryskałem energią i mama nie miała o niczym pojęcia. Płakała, gdy o tym przeczytała.

A co z ojcem?

Ojciec wojskowy, mama opiekunka dziecięca. Różnica charakterów ogromna. Miał inne poglądy, podejście do życia, był rasistą, uwielbiał żarty o pedałach. Nie mam z nim kontaktu od kilku lat i jest mi z tym cholernie dobrze. Mama na szczęście też się już od niego uwolniła.

Z tego, co wiem, dziś nie jesteś singlem.

Nie widziałem jakoś tego związku, byłem strasznie pogubiony, ale Dawid rozkochał mnie w sobie na zabój! Mam wrażenie, że wszystko jest po coś, że przez te prawie 25 lat życia wyboistych wędrówek w końcu trafiłem na idealną osobę. To pierwszy facet, z którym zamieszkałem, 1,5 roku jesteśmy razem.

Chyba wspiera ciotkę?

Oj bardzo! Ogląda filmy pierwszy, komentuje, doradza. Nie poznałem jeszcze jego mamy osobiście, ale wiem, że ona też ogląda moje filmiki i zaczęła mi wypominać, że nie wysyłam ich jej na bieżąco! Tworzymy więc już prawdziwą, niewielką, ale kochającą się i wspierającą rodzinkę.

 

Tekst z nr 103/5-6 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.