Szyszki trzy

Z KLAUDIĄ i ALENĄ SZYSZKAMI, mamami małej Dalianki, które na Instagramie prowadzą popularny profil @teczowe_szyszki, rozmawia Michalina Chudzińska

 

Klaudia z lewej, Alena z prawej, Dalianka w środku . Foto: Daria Joy Olzacka

 

W kwietniu tego roku, jeszcze przed narodzinami Dalianki, wystąpiłyście w „Dzień Dobry TVN”, robiąc tym samym coming out na dużą skalę, i opowiedziałyście milionowej publiczności o swoim związku i przygotowaniach do narodzin dziecka. Jak to się stało, że znalazłyście się w „DDTVN”?

Alena: Dzięki Instagramowi. Na początku lutego zrobiła się na naszym profilu pierwszy raz drama. Hejterzy pisali, że to nie do pomyślenia, by dwie lesbijki miały dziecko, bo zrobimy mu krzywdę. Starałyśmy się to ignorować. Zresztą wiele osób stanęło w naszej obronie. Burza na szczęście ucichła – i wtedy napisali do nas z „DDTVN”. Zaproponowali występ na żywo, zgodziłyśmy się bez wahania, ale po agresji Rosji na Ukrainę nas odwołali, po czym zapytali, czy zgodziłybyśmy się, by do nas przyjechali nakręcić reportaż. Zgodziłyśmy się znów bez wahania.

Z jakimi reakcjami się spotkałyście po programie?

A: Negatywnych nie było. Wielu znajomych napisało z gratulacjami. Do Klaudii odezwała się nauczycielka z gimnazjum, do mnie moja dawna klientka z pracy, która nie wiedziała o mojej orientacji. Pogratulowała, powiedziała, że przyniesie prezent dla dzieciaczka, jak się urodzi. Reakcji pozytywnych dostałyśmy wiele.

A jak wychodzicie razem z Dalianką, to zdarza się, że ktoś was zaczepia i mówi, że pary jednopłciowe nie powinny mieć dzieci czy coś podobnego?

A: Tylko na IG tak było, na żywo ani razu.

Jaka była wasza droga do decyzji o dziecku?

A: Obie o tym marzyłyśmy. Dla mnie warunkiem związku było, czy moja dziewczyna chce mieć dziecko. Dobrze się złożyło, że Klaudia też chce.

W jaki sposób starałyście się uzyskać te wymarzone dwie kreseczki?

A: Zdecydowałyśmy się na metodę kubeczkową (inseminacja domowa nasieniem dawcy – przyp. red.). Cały proces trwał niecałe 2 lata: po drodze pojawiały się u mnie różne komplikacje, np. choroby hormonalne, jak endometrioza, brak normalnej owulacji, niedoczynność tarczycy i torbiel na jajniku. Rok temu w poznańskim szpitalu moja pani doktor stwierdziła, że lepiej, by Klaudia starała się zajść w ciążę, bo u mnie są słabe szanse. To był dla mnie cios. Miałam kilkugodzinne załamanie, po czym stwierdziłam, że muszę się ogarnąć, a nie rozpaczać. Postanowiłyśmy, że jeśli do końca roku się nie uda, spróbujemy z Klaudią. Czułam lekką presję, ale jesienią było już pewne, że jestem w ciąży. Musiałam mieć dużo cierpliwości w sobie. Jak już się udało, słyszałam od bliskich, że mam się nie cieszyć, bo jednak przez moje choroby to nigdy nie wiadomo, ale wyszło dobrze. Moja teściowa, mama Klaudii, jako pierwsza dowiedziała się o płci dziecka.

Dawca jest wam znany?

A: Nie znamy go i za dużo o nim nie wiemy. Nie mamy żadnych dokumentów z nim podpisanych, bo są nic niewarte w Polsce.

Sama ciąża przebiegła już bez stresu czy komplikacji?

A: W drugim trymestrze musiałam mieć operacje usuwania pęcherzyka żółciowego. Lekarze przez ciążę nie chcieli podjąć się operacji, ale w końcu w Śremie trafiłam na świetnych specjalistów, którzy się zgodzili natychmiast mnie operować. Tam postanowiłam również rodzić. Poza tym wszystko było dobrze. Wszyscy specjaliści, na których trafiałyśmy, byli do nas bardzo pozytywnie nastawieni. Nasza pani ginekolog od początku nie miała z nami problemu. Okazało się, że jest bardzo religijna, a mimo tego pomagała nam i była bardzo profesjonalna. Pani położna też pozytywnie zareagowała na to, że jesteśmy dwiema mamami. Przez te 9 miesięcy trafiałyśmy na tolerancyjne osoby.

A same narodziny Małej Szyszki? Jak was traktowali w szpitalu?

A: Jakoś koło 2 w nocy z 26 na 27 kwietnia – gdy Klaudia smacznie spała – ja nagle poczułam, że wody płodowe mi odeszły. No nic, poszłam do sypialni i zaczęłam pakować się do szpitala.

Klaudia: Budzę się i słyszę, że Alena wręcz biega po mieszkaniu. Otwieram oczy i pytam: „A ty co? Rodzisz?”. Ona, że tak. Pomyślałam, że to żart, i dalej poszłam spać.

A: Po chwili jeszcze zapytałaś: „Serio? Czy sobie jaja robisz?”. A ja dopiero wtedy odwróciłam się, żeby ci pokazać, że cały tył mam mokry. I wtedy wyskoczyłaś z łóżka jak poparzona.

K: Poszłam szybko wyprowadzić psy, a Alena dalej się pakowała. Gdy wróciłam, okazało się, że wody zrobiły się zielone, więc od razu pojechałyśmy na pogotowie. Tam kazali Alenie wypełnić dokumenty i się przebrać, a mnie – wrócić do domu. Ona poszła dzielnie na porodówkę, a ja postanowiłam czekać w aucie.

A: Jak pani położna dowiedziała się, że Klaudia to moja partnerka, pozwoliła jej wejść, tylko zapytała, czy da radę być tyle czasu ze mną, bo to potrwa do jutra. Całe szczęście, że mogłyśmy być razem, bo skurcze były, ale wymaganego rozwarcia nie i musiała być cesarka. Nie czekając, wzięli mnie na salę operacyjną, gdzie Klaudia już nie mogła wejść.

K: Czekałam w pokoju dla ojców. (śmiech) Bardzo chciałam usłyszeć pierwszy płacz Dalianki, więc stałam przy drzwiach i nasłuchiwałam. W końcu usłyszałam i sama zaczęłam wyć. Nie minęło dużo czasu i przywieźli mi ją pokazać. Pielęgniarka powiedziała, że gratuluje, że duża, zdrowa córeczka, 56 cm i ponad 3,5 kg. Przyszła na świat 27 kwietnia o 11:49. 

A: Płacz naszej córeczki był najpiękniejszym płaczem, jaki kiedykolwiek słyszałam. Klaudia w ogóle pierwsza widziała malutką, bo ja nie dałam rady. Po cięciu położyli mi ją przy twarzy tak, że nie mogłam jej zobaczyć. (śmiech) Potem przewieźli mnie na salę poporodową i tam Klaudia pokazała mi ją na zdjęciach, a dopiero później zobaczyłam ją na żywo.

Cudownie o tym opowiadacie. To teraz może cofnijmy się w czasie – jak się poznałyście?

K: Luty 2018 r. Mieszkałam w Manchesterze w Anglii. Założyłam konto na Queer.pl i tam trafiłam na Alenę. Napisałam do niej na trzy strony. Pomyślałam, że wyjdę na wariatkę, więc usunęłam wszystko i wysłałam jej tylko uśmiech, samą emotkę. Odpowiedziała tym samym.

A: Więc wróciłaś do punktu wyjścia. (śmiech)

K: A niedługo później napisałaś, że nie masz czasu, ale potem zadzwonisz. I tak od telefonów się zaczęło. Rozmowy trwały niemalże codziennie po kilka godzin. Po 2 tygodniach zmarł mój dziadek, przyjechałam do Polski na pogrzeb. Umówiłyśmy się na spotkanie. Ona jest z Poznania, ja z Będzina spod Katowic, a spotkałyśmy się we Wrocławiu. Umówiłyśmy się na parkingu obok mojego hotelu. Czekałam w samochodzie i w końcu widzę, że idzie. Dama z dwoma psami. Wysiadam z samochodu, podchodzę, a ona: „Potrzymaj mi psy, bo muszę iść wyrzucić psią kupę”. (śmiech) Potem poszłyśmy do mojego pokoju w hotelu. Chciałam, żeby było romantycznie, a tymczasem dama była na kacu. Myślałam jeszcze o jakimś winie, ale stwierdziłam, że nie, bo mnie uzna za alkoholiczkę, a ona tuż po wejściu pyta: „Chcesz piwo?”. Pomyślałam, że to na pewno będzie moja żona. Wieczorem Alena szła na urodziny do kolegi, zabrała mnie ze sobą, a potem spontanicznie trafiłyśmy do HAH-u, gdzie Alena mnie pierwszy raz pocałowała. Wróciłam do Anglii. Przez kolejnych 7 miesięcy widywałyśmy się raz w miesiącu, albo w Anglii, albo w Polsce. W końcu któraś powiedziała „kocham”.

A: Ty powiedziałaś pierwsza.

K: Tak? To nie pamiętam. Pewnego dnia nadszedł ten trudny dzień. Stwierdziłam, że któraś z nas musi z czegoś zrezygnować i pewnie to ja będę musiała wrócić do Polski. Miałam duży dylemat, bo w Anglii byłam na takim etapie, że krótko przed poznaniem Aleny dostałam kontrakt na stałą pracę i mieszkanie socjalne – pracowałam jako operatorka drukarki cyfrowej, a Alena prowadziła wtedy już własną firmę, Ciacho z sercem, co zresztą robi do dziś, a ja jej pomagam. Nie planowałam wracać do Polski, ale w końcu się zdecydowałam i wróciłam.

Kiedy stwierdziłyście, że jesteście w związku?

K: Już 1 kwietnia 2018. W prima aprilis. Zapytałam, czy będzie moją dziewczyną, a ona, że tak. Do dzisiaj wierzy, że to nie był żart! (śmiech) Rok później, w czerwcu 2019, oświadczyłam się jej.

Rok później wzięłyście ślub humanistyczny.

A: Tak. Planujemy też wziąć taki prawdziwy, z weselem, w Hiszpanii. Mimo że w Polsce nie będzie uznawany, to chociaż po to, że jak się jednej coś stanie za granicą, to druga jako żona będzie mogła mieć dostęp do informacji w szpitalu.

Kiedy sobie uświadomiłyście, że romantycznie i erotycznie interesują was kobiety?

K: Ja się śmieję, że jestem urodzoną lesbijką! Już w przedszkolu byłam zauroczona panią Iwonką, moją przedszkolanką. Pamiętam, że za każdym razem, jak byliśmy na placu zabaw, przynosiłam jej koniczynki, a na jakichś występach zawsze chciałam obok niej siedzieć. Później, w gimnazjum podkochiwałam się w moich nauczycielkach. W technikum miałam pierwszą dziewczynę. Więc mogę powiedzieć, że od dziecka było to dla mnie normą, że podobają mi się kobiety. Później zauważyłam, że nie zgadza się to z normą społeczeństwa, i poznałam taki termin jak „lesbijka”.

A: Ja miałam 22 lata, kiedy sobie uświadomiłam. Bardzo słabo czytałam swoje własne sygnały. Kiedy analizuję przeszłość, widzę, że wszystko mi mówiło, że jestem lesbijką, ale ja wciąż miałam na to wszystko inne wytłumaczenie niż to oczywiste. W gimnazjum podobały mi się biusty innych dziewczyn, ale wyjaśniałam sobie, że to dlatego, że ja swojego nie mam. Nie podobali mi się chłopcy, ale twierdziłam, że podobają mi się czarnoskórzy – a wokół mnie byli oczywiście sami biali. I dopiero po tym jak jednak byłam z czarnym facetem pół roku, to się okazało, że to takie… bez fajerwerków. Nie rozumiałam, dlaczego ludzie tak sobie chwalą te związki. Potem byłam z białym mężczyzną. I podobna sytuacja. Dopiero jak spróbowałam pierwszy raz z kobietą, to zauważyłam, że „aha, to o to chodzi!”. Zrozumiałam, że naprawdę może być super i w łóżku, i w związku, i w życiu, tylko w moim przypadku chodzi o dziewczyny. Po kilku dziewczynach znalazła się Klaudia.

K: Każdy musi przejść przez ileś tam udanych bądź nieudanych związków, żeby w końcu znaleźć ten swój punkt zaczepienia, jak te kuleczki w pinballu wpadną do dziurki i koniec.

A: Jaki koniec? To jest początek dopiero. Początek najlepszej przygody w życiu.

Jak wyglądały wasze coming outy?

K: Miałam ok. 21 lat. Nigdy nie było czegoś takiego, że „mamo, to jest moja dziewczyna” albo „mamo, jestem lesbijką”. Dopiero jak się wyprowadziłam do niej do Anglii, to zauważyła, że wokół mnie kręcą się tylko koleżanki. Pewnego dnia przyszła z pracy, usiadła ze mną w kuchni i pyta po prostu: „To ty jesteś lesbijką czy nie?”, a ja na luzie mówię, że tak. Pamiętam jeszcze do dziś, jak mnie zapytała: „A jak to jest z kobietą?”, a ja na to „Sprawdź, to się dowiesz!”. Więc moja mama zareagowała megafajnie i megaciepło. Z tatą nie mam zbytnio kontaktu i nie przejmuję się jego opinią. Do dzisiaj nie przeszło mu przez gardło, że Alena to moja dziewczyna. Słyszałam, że kiedyś powiedział mojej cioci, że ma z tym problem i że gdyby wiedział wcześniej, toby mnie oddał na leczenie zawczasu, ale nie przejmuję się tym.

A: Ja miałam jakoś 22 lata, czyli to było ok. 7 lat temu. Jak sobie uświadomiłam, że wolę kobiety, to cały czas się bałam, że gdzieś, ktoś zobaczy mnie publicznie z dziewczyną i przekaże rodzinie. Takie ukrywanie się było bardzo męczące, więc postanowiłam powiedzieć. Najpierw dowiedziała się moja mama. Odpowiedziała: „Ale przecież chciałaś mieć dzieci?!”. Ja na to, że dalej chcę i na pewno będę miała. Stwierdziła, że OK. I tyle. Taka była jej reakcja – najważniejsza dla niej kwestia, to czy będę szczęśliwa i czy chcę dalej dzieci, i jak sobie, z tym poradzę. Poradziłam sobie jak widać, a mama wykazała się wielkim wsparciem w trakcie ciąży i teraz też. Miałam 26 lat, gdy dowiedziała się reszta rodziny, bo wiedziałam, że chcemy z Klaudią założyć wspólny IG, a nie chciałam, żeby dowiedzieli się o mnie z internetu. Zareagowali dobrze. Tylko mój brat nie był za tym, żebyśmy miały wspólny instagram, ale teraz już nic nie mówi. Co śmieszne, kiedy miałyśmy już założony profil, byłyśmy na weselu u mojej przyjaciółki w mniejszej miejscowości, w której wszyscy mnie znają, i ktoś mnie oznaczył na IG razem z Klaudią – jako jawna para lesbijek stałyśmy się sensacją miasteczka. Moja rodzina dostawała telefony typu: „ty, słuchaj, a Alena jest lesbijką”, jakby moja rodzina jeszcze o tym nie wiedziała.

Dziewczyny, a skąd pomysł, by prowadzić razem konto na Instagramie? To już był publiczny coming out.

A: Obserwowałam różne konta par lesbijskich i po prostu mi się podobały, chciałam tak samo, więc zwyczajnie założyłam konto w 2019 r. I tak powoli ono sobie rosło, zamieniając się po drodze z osobistego pamiętnika elektronicznego w bardziej aktywistyczny. Okazało się, że wiele osób, nie tylko lesbijek, nas obserwuje. Piszą do nas małżeństwa, ludzie hetero, którzy długo starają się o dziecko, wiele matek nieheteroseksualnych dzieci.

A dlaczego akurat nazwałyście się Tęczowymi Szyszkami?

A: Bo Szyszka to moje nazwisko i tak oficjalnie nazywa się cała nasza rodzina, bo Klaudia zmieniła niedawno swoje. Zależało nam, bo mamy nadzieję, że w wielu sytuacjach nie będzie pytania: „a kim pani jest”, tylko skoro dziecko powie „mama”, a w naszym dowodzie nazwisko będzie takie samo jak dziecka, to unikniemy zbędnego tłumaczenia się.

Jak widzicie swoją perspektywę życia w Polsce, gdzie rodziny takie jak wasza są nieuznawane przez prawo?

K: Wierzymy, że w końcu razem wywalczymy zmiany. Tymczasem planujemy powiększyć rodzinę. Kolejne dziecko miałam rodzić ja, ale stwierdziłam, że jednak Alenie wychodzą ładne dzieci. (śmiech) Choć i tak wszyscy twierdzą, że Dalia jest podobna do mnie!

A: Nawet ja zaczęłam tak twierdzić. Przez cesarskie cięcie będziemy mogły starać się o kolejne dopiero za rok. I miejmy nadzieję, że wtedy od razu się uda.

K: Teraz może będzie chłopiec.

A: Ja myślę, że będzie druga dziewczynka, ale zobaczymy.  

 

Tekst z nr 98/7-8 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.