Szpilki i ja

O przekraczaniu płci i o przegięciu, o Larze Croft i o Zosi z „Dziadów”, a także o doświadczeniach z hejtem, mówi tancerz Maciej „Gąsiu” Gośniowski. Rozmowa Mariusza Kurca

 

Foto. Adam Gut

 

Skąd ci się wzięły buty na szpilkach? To twój znak firmowy, masz je nawet nary­sowane na wizytówce.

Niedawno miałem problemy z nogą. Po­wiedziałem ortopedzie, że często tańczę na szpilkach, bałem się, że będę musiał na jakiś czas odpuścić – a on, że akurat na ten problem to chodzenie na szpilkach jest dobrym ćwiczeniem. Nie masz pojęcia, jak się ucieszyłem! Już gdy byłem dzieckiem, zakładałem szpilki mamy i starszej siostry.

One nie protestowały?

Nie pamiętam, czyli wielkich awantur nie mogło być, bo bym pamiętał. Ja byłem sy­nek mamusi. Główny spór szedł o długie włosy – do końca liceum musiałem mieć krótkie. A szpilki – to rodzina bardziej teraz ma obiekcje, że w nich tańczę, niż wtedy.

Wtedy ile miałeś lat?

Stopa pasowała do butów mamy i siostry, więc musiałem mieć ze 12.

To już wiedziałeś, że „chłopcy w szpil­kach nie chodzą”.

Wiedziałem, ale nie rozumiałem tego po­działu. Jak mama mi dawała na odpust, żebym sobie coś kupił na straganie, to za­wsze wracałem z lalką, nigdy z Iron Manem. Samochodziki mnie nie kręciły, rodzice to widzieli – synek był w klimatach lalkowych i już. Przez całe dzieciństwo projektowa­łem i rysowałem ubrania dla lalek. Mama mówiła, że „Maciuś ciągle te swoje dziew­czynki rysuje”. Nie o dziewczynki chodziło, tylko o kreacje. Kreacje obmyślałem! Gdy­by chłopcy też nosili fantastyczne stroje, to bym pewnie rysował i chłopców. Moja idolką była Lara Croft i szyłem kostiumy dla siebie jako Lary – o, tu bardziej pamiętam lekkie zdziwienie rodziców (śmiech), choć w sumie byli już przyzwyczajeni. Zadowole­ni? Chyba nie, ale też nie walczyli z tym. Na oficjalną stronę Tomb Raidera wysłałem moje zdjęcie, 7-latka jako Lary, i opubliko­wano je. To było mega!

Potem szpilki pojawiły się na studiach.

Na Wydziale Teatru Tańca w Bytomiu, który skończyłeś dwa lata temu. Taniec to była twoja naturalna droga od zawsze?

Tak. Rodzice zapisali mnie na taniec towa­rzyski i wiedziałem od razu, że to jest to. Miałem cztery lata. Starszego brata zapi­sali na tenis, a starszą siostrę na taniec to­warzyski. U mnie tenis nie wchodził w grę. O piłkę nożną nie pytaj. Rodzice mnie wspierali, a już byłem narażony na ataki rówieśników jako ten chłopczyk z „niemę­ską” pasją.

Wróćmy do studiów.

Liberalne towarzystwo, fajne zajęcia – np. z antropologii. Bardzo mi się podobało poznawanie i porównywanie różnych kul­tur bez oceniania, że jedna lepsza, druga gorsza. Pamiętam np. fa’afafinów, czyli trzecią płeć w kulturze samoańskiej. Dużo się dowiedziałem o polskim folklorze. Zro­zumiałem, że tak jak w państwie mamy pa­triarchat, tak w domach panuje matriarchat. Pracę magisterską napisałem na temat gier komputerowych jako sztuk performatyw­nych, dostałem wyróżnienie.

Gratuluję. Ale co ze szpilkami na stu­diach?

A, tak. Mieliśmy projekt z choreografem Victorem Choi Wo Ma z Hong Kongu. Trze­ba było coś zaaranżować w starej elek­trociepłowni Szombierki. Ogromna hala produkcyjna, już niedziałająca, pełna ma­szyn, zakurzona – przepiękna zniszczona sceneria. Czułem fascynację tą przestrzenią, a zarazem niepokój. To mnie zainspirowało, by pokazać postać, która wyłamuje się ze swojej płci. W lumpeksie kupiłem szpilki, stanik, spódniczkę krótką, damską perukę, porozstawiałem wokół siebie folię alumi­niową, by widz mógł widzieć również siebie, stanąłem przed wielkim lustrem i się tak poprawiałem.

Dlaczego robisz teraz ruchy jak robot?

Bo to takie właśnie miało być – trochę sztuczne, niepełne. Że coś tu się zacina. Ktoś, kto nie ma płynności ruchów, bo nie czuje się dobrze we własnym ciele, walczy ze sobą. Chcę być kobietą, ale nią nie je­stem – taki akt odgrywałem.

Czyli to było trochę transujące.

Tak. Ja jestem transujący. W zabawach dziecięcych często bywałem dziewczynką. Dlatego, że one chodziły w tych wszystkich pięknych strojach. Strojów zazdrościłem. Gdybym tylko mógł nosić, co chcę, to już byłbym zadowolony. Dziś tak robię, będąc chłopcem.

Podczas studiów odkryłem zespół Kazaky, genialnych ukraińskich tancerzy na szpil­kach, klip do „Girl Gone Wild” Madonny. Zafascynowałem się voguerami (vogueing – specyficzny taniec powstały w biednych społecznościach czarnej i latynoskiej mło­dzieży LGBT w USA, który spopularyzowała Madonna w klipie „Vogue” oraz filmy „Paris Is Burning” i ostatnio „Kiki” – przyp. „Repli­ka”) i choreografiami Yanisa Marshalla. Na­stępny etap to była Bułgaria.

Co z Bułgarią?

Spędziłem rok w Sofii jako animator kultu­ry z dzieciakami, nauczyciel tańca. Wieczo­rami bywałem w dwóch głównych klubach gejowskich – ID oraz OneToOne. W jednym z nich poznałem Semira Alkadi. Mieliśmy poflirtować, a wyszło tak, że razem praco­waliśmy. Semir jest fantastycznym tance­rzem…

Występował w Polsce – widziałem jego taniec brzucha, szczęka mi opadła.

Tańczy też na szpilkach, miał projekt „Freud, teoria miłości” i szukał innych tancerzy. Stworzyliśmy niezły duet. Nasz klip Vania – Kalashnik ma blisko 2 miliony odtworzeń na youtube.

Jak się odnalazłeś w Bułgarii?

Bułgaria to jest specyficzna mieszanka – wpływy tureckie, rosyjskie, arabskie, rom­skie, greckie. Z jednej strony mogłem cho­dzić z chłopakiem za rękę, z drugiej strony nienawiść do przegiętych facetów jest tam jeszcze większa niż w Polsce. Bycie pasyw­nym w seksie, a więc „jak kobieta” to jest szczyt degradacji – kultura maczo na max. Stąd jak wejdziesz na Grindra w Bułgarii, to tam wszyscy są aktywni. Śmieszne to.

Gąsiu, szpilki są dla ciebie symbolem czego?

(długa cisza) Siły. I przełamywania granic.

Siły? Przecież człowiek na szpilkach mniej może.

No, gdybym był na szpilkach, a wokół mnie tłum kiboli, to może nie czułbym się silny, ale generalnie – tak, czuję moc.

Fascynuje cię, że łamiesz społeczną nor­mę dotyczącą płci.

Ja tych kulturowych podziałów na płcie nie czaję i gram z tym. Różowy kolor dla dziew­czyn, a błękitny dla chłopaków? Kto to usta­lił? Co kolor ma do płci? Ja uwielbiam różowy. Facet nie może nosić szpilek? Ja je zakładam – okazuje się, że może. Zresztą, szpilki dziś są atrybutem kobiet, ale nie zawsze tak było.

W starożytności koturny, platformy nosili ci wyżej urodzeni – by być wyższymi niż po­spólstwo. Trudniej się na nich chodziło, po­dobnie jak na szpilkach, ale symbolizowały wyższy status. Bodajże w XVI wieku pojawił się pierwszy kształt szpilkopodobny – takie buty nosili żołnierze francuskiej jazdy kon­nej. Idealnie pasowały w strzemiona. Odgłos charakterystycznego stukania szpilkami o parkiet, znany i dziś, oznaczał, że oto nad­chodzi mężczyzna, żołnierz. Tę genderową granicę przełamała Katarzyna Medycejska, która była drobna i do ślubu założyła szpil­ki. Znowuż po rewolucji francuskiej szpilki były wręcz zakazane jako symbol wywyż­szania się, niezgodnego z hasłami równości.

A jak w to twoje balansowanie płciowe wpisuje się seksualność?

Długo myślałem, że jestem aseksualny. Miałem sygnały, że jestem homo, ale jakoś ich nie odbierałem, głupie to było. W kół­ko przecież śnili mi się faceci… Rówieśnicy wiedzieli przede mną i zaczęli wyzywać.

Jak?

Że jestem kominiarz.

Dlaczego kominiarz?

No, że przeczyszczam kominy, nie rozu­miesz?

Chodzi o seks analny? Kominiarz kojarzy mi się z czarnym ubraniem, a ty jesteś kolorowy ptak.

Oni mieli inne skojarzenia.

Jak ty to odbierałeś?

A jak miałem odbierać? Pomijając wszyst­ko inne, żaden anal mi wtedy w głowie nie był przecież.

Raz jeden koleś mnie na przerwie po prostu pobił. Za całokształt, za to, że jestem prze­gięty. Ale jednocześnie byłem przez sporą grupę lubiany, parę razy zostałem nawet przewodniczącym klasy. Byłem też zastęp­cą przewodniczącej Młodzieżowej Rady Miasta w moim Jastrzębiu.

Nosisz atrybuty przypisywane kobietom, kolczyki, szpilki, makijaż, ale w ogóle nie jesteś przegięty, jeśli chodzi o sposób by­cia. Twój taniec też jest bardzo „męski”, kanciasty. Nie masz w sobie nic z uda­wania kobiecości, z drag queen. To jest queerowanie innego gatunku.

Nie powiem „dziękuję”, bo to by oznaczało, że mam coś przeciwko przegięciu, a ja ko­cham przegięcie.

Jasne. Tylko mówię, jak cię odbieram. Wracamy do odkrywania seksualności.

Pamiętam szczególnie jedno zdarzenie z liceum. Na wuefie niefortunnie prze­skoczyłem przez kozła, źle spadłem i ura­ziłem kręgosłup. Niegroźnie, ale bolało jak diabli. Przyjechało pogotowie. Dwóch ratowników medycznych. Pięknych! Jak mi kołnierz zakładali, to od razu przesta­łem czuć ból – czułem się, jakby mi jakiś naszyjnik nakładali. Potem mnie unie­ruchamiali, a ja fantazjowałem, że przy­kuwają mnie do złotego łoża i będą się mną teraz… opiekować (śmiech). Dwóch pięknych mężczyzn się mną zajmuje – raj. I wyobrażasz sobie, że nawet wtedy nic mi nie zaświtało? Ba! Miałem dziewczynę, prowadzaliśmy się. Potem mnie rzuciła – dla innej dziewczyny.

Kiedy ci zaświtało?

Na studiach jeden facet mnie poderwał bardzo skutecznie. Przeleciał mnie. Alko­hol miał w tym rolę, ale wiedziałem, co się dzieje i podobało mi się. Rano przesuną­łem przed oczami filmik z poprzedniego wieczora i „jak widać na załączonym ob­razku, jesteś gejem jak cholera, chłopie”. Byłbym już przypadkiem klinicznym, gdy­bym tego nie przyjął. Nawet się ucieszy­łem. Wszystko stało się jasne, koncepcja o aseksualności padła.

Najważniejszy coming out – przed sa­mym sobą.

Wszystkie inne poszły już łatwo.

Pochodzisz ze Śląska, od roku mieszkasz w Warszawie. Widziałem twój występ w burleskowej „Boylesce” w Teatrze Druga Strefa. W marcu wystąpiłeś na fe­stiwalu burleski w Pradze.

Burleska mnie fascynuje. Rozbieranie się jako przekraczanie norm dotyczących cia­ła, sprawa erotyczna, ale „złamana”, bo nie chodzi tylko o zmysłowość, ale też o kome­dię, kabaret, zgrywę. Pierwszy raz tańczy­łem mocno rozebrany na podeście w kra­kowskim Coconie i to było przeżycie.

Masz w repertuarze performance z tek­stem Zosi z „Dziadów”.

Nazywa się „Bring me to life”. Zosia jest mi bliska jako postać nierozumiana i nie­słusznie ukarana. A inspiracją do wykorzy­stania jej był czarny protest. Solidaryzuję się z jego uczestniczkami. Tak jak i teraz z gejami zamykanymi w obozach koncen­tracyjnych w Czeczenii. Chodzi mi po gło­wie performance temu poświęcony.

Wykonujesz też numer pod „Gimme more” Britney Spears i „Super Bass” Nicki Minaj.

Oj, to teraz sam siebie kopnę. To jest moja zabawa z „przymusem” tzw. wysokiej sztu­ki – z takim napinaniem się artystów, żeby za każdym razem stworzyć nie wiadomo jak głębokie dzieło. Też czuję tą presję i stąd odreagowanie. Tańczę pod Britney i pokazuję niemal goły tyłek.

A „Super Bass” to jest moja osobista pa­rada równości – kawałek, podczas którego wyciągam facetów z publiczności i mamy półminutowy „romans” na scenie – bez wstydu, przeciwnie, z radością, mam na­dzieję, obustronną.

Pewnie masz też doświadczenia z hej­tem.

Nie tylko w sieci. Ostatnio jechałem na występ do Wrocławia. Pociąg się opóź­niał i zdałem sobie sprawę, że aby zdążyć, muszę już zacząć robić makijaż. Wyjąłem sprzęt i do dzieła. Za mną siedziało dwóch żołnierzy. Zauważyli to i zaczęli głośno komentować. Postanowiłem nie reago­wać, robiłem swoje. Potem zadzwonili do kumpli we Wrocławiu, by tamci przyszli na dworzec, „żeby wpieprzyć jednemu pedałowi”. Po przyjeździe wyszedłem na peron i wmieszany w tłum, na glinianych nogach, skierowałem się do taksówek.

Teraz praktycznie chyba nie masz maki­jażu, ale od włosów ci odstają takie…

Fajne, nie? (Gąsiu demonstruje długie czer­wone warkoczyki do połowy pleców, jakby wplecione we włosy)

Nie gapią się na ciebie ludzie na ulicy?

Nie zauważam, ale jak znajomi idą ze mną, to mówią, że tak.

Podczas debaty Miłość Nie Wyklucza „Normalność kontra przegięcie” mó­wiłeś o tym, jak inni geje naciskają na bycie „męskimi”, hejtują „przegiętych”.

Wewnątrzśrodowiskowa homofobia jest ogromna. Wciąż słyszę, po co ci te kolczy­ki, po co ta mascara. I to udawanie cnotli­wych, jakby w życiu seksu nie mieli… Czę­sto wzbudzam lęk połączony z niechęcią. W efekcie o randkę nie jest łatwo.

Ale się nie dajesz.

Teraz obmyślam nieziemską kreację na Paradę.

Tekst z nr 67 / 5-6 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.