Literatura i krzyk

O procesie pisania książki i o procesie korekty płci z Kingą Kosińską, autorką autobiograficznego „Brudnego rożu” rozmawia Marta Konarzewska przy udziale Damiana Graczyka

 

foto: Agata Kubis

 

Zawsze czułam, że chcę pisać. Pomysł napisania książki dojrzewał we mnie od czasów liceum. Dla osób transpłciowych to jest bardzo naturalny sposób ekspresji, dużo znam dziewczyn, które piszą, w ten sposób stawiają czoła swoim emocjom.

Jak powstawał „Brudny róż?

Zaczęło się od artykułu dla miesięcznika „Znak”. Zgłosił się do mnie Marcin Dzierżanowski z Wiary i Tęczy [organizacja chrześcijan LGBTQ, której członkinią jest również Kinga – przyp. „Replika”]. Mówił: jesteś osobą wierzącą, wyglądasz na kobietę, która sobie to wszystko w głowie poukładała, może byś opowiedziała, jak doszłaś do tego momentu. Miała powstać krótka opowieść o moim życiu. Wtedy pomyślałam sobie: ok, to będzie zamiast książki. Podczas autoryzacji zaczęłam dopisywać, rozwijałam, aż Marcin mówi: słuchaj, Kinga, wszystko pięknie, ale my tu mamy zamówienie na konkretną ilość znaków. Musiał to później wyrzucać, skracać i kiełkowało mi: kurcze, to za mało! Za powierzchownie. Nie wystarczy. To jednak nie rozwiąże tematu, tych pokładów, jakie we mnie siedzą. Ja jednak muszę… Już wiedziałam: jednak muszę napisać książkę. Nie było łatwo. Jestem bardzo samokrytyczna. Kiedyś pisałam blog na Onecie, ale to był taki słomiany zapał, ciągle tylko: nie, źle, grafomania. Aż przeczytałam książkę Małgorzaty Halber „Najgorszy człowiek na świecie”. Bardzo mnie poruszyło, jak ona, pisząc o alkoholizmie, opisała też pewną alienację, podobał mi się patent, jakiemu poddała swoje doświadczenie.

Ona mówi: masz prawo nie umieć, być słaba, żałosna.

A ja się sobie wydawałam żałosna w wielu momentach. Ale dałam sobie do tego prawo. Pomyślałam, że mogłaby powstać podobna książka o transpłciowości, że byłaby ważna, a i ja mogłabym się zrealizować w taki sposób.

Chciałaś pisać terapeutycznie, czy literacko?

Literacko. Zawsze bronię „Brudnego rożu”, gdy ktoś mówi: o, jakaś dziewczyna postanowiła ideowo opisać swoje życie, dopasowując to do pewnych prądów społecznych, co to za literatura, to nie jest żadna literatura. A to właśnie jest literatura! Ja myślę o czytelniku, chcę się z nim komunikować, wykorzystuję realną potrzebę opowiedzenia czegoś komuś i wybieram do tego pewien język. Wszystko tam jest „zrobione” celowo. Możecie mnie odsądzać od czci i wiary [śmiech] ale ja będę bronić „Brudnego rożu” jako literatury.

Czasem nienawidzę tej książki, bo jest bardzo osobista, czasem łapię się za głowę: co ja najlepszego zrobiłam. Ale myślę: to jest eksperyment na ciele, jakim jest literatura, walczyłam, może według kogoś poległam, ale dla mnie to jest zwycięstwo i zwycięstwo to jest wartością samą w sobie.

Chcę się podzielić z wami zadowoleniem, że udało mi się osiągnąć pewną uniwersalność emocjonalną. Jak ja czytałam Halber, to nie myślałam sobie: co mnie to obchodzi, nie jestem alkoholiczką, nigdy nie nadużywałam narkotyków. Ja się utożsamiałam z jej (Krystyny, bohaterki „Najgorszego człowieka”) emocjami. W „Brudnym rożu” ja to taka dziewczyna zwykła, z facetami nie wychodzi, jest nieszczęśliwa, nie radzi sobie. Bardzo dla mnie ważne było, kiedy napisał do mnie pewien gej niepełnosprawny, że mocno się utożsamił z postacią z „Brudnego rożu”, z tą opowieścią. Pomimo, że nie utożsamia się transpłciowością. Chodziło mi właśnie o pewną uniwersalność – wywodzącą się z doświadczenia transpłciowości.

Damian Graczyk: Początek tej książki bolał. Mnie też, jako osobę niehetero. A to, co opisujesz, to jest to samo, co przeżywa bardzo wiele osób nieheteroseksualnych, w czasie dzieciństwa i nie tylko.

Dziecko obserwuje świat. Heteronormatywność przejawia się już w oczach małego człowieka. Ma wpływ na to, jak on patrzy na siebie. Czuje się inne, wyobcowane. Widzi pewne różnice i często rodzi się poczucie winy. To doświadczenie łączy gejów, transów i szereg innych grup.

Książka obejmuje niemal całe twoje życie od dzieciństwa, przez adolescencję, wczesną młodość, aż do dziś. Jak długo ją pisałaś?

Kilkanaście dni. Postawiłam sobie zadanie, że będę pisać codziennie wieczorem. Codziennie zasiadałam, pisałam, sprawdzałam, czy nie ma rażących błędów ortograficznych, szłam spać, a następnego wieczora pisałam dalej. Nie czytając tego z wczoraj. Aż pewnego dnia stwierdziłam: skończyłam i zaczęłam to od razu wysyłać. Nie pracowałam nad tekstem, bo obawiałam się, że jak zacznę, to nie odważę się na to, żeby to wydać. Tekst pierwotny był bardzo surowy, podejrzewam, że redaktorzy niektórych wydawnictw złapali się za głowę. Jestem wdzięczna mojej wydawczyni (Krystynie Bratkowskiej), że uwierzyła w to, co chciałam powiedzieć.

Pisałaś po kolei?

Tak. I wszyscy uważają, że początek jest najlepszy.

Najbardziej literacki. Im dalej w los, w samoświadomość, im dalej w zaawansowanie wiedzy o transpłciowości, tym dalej jednocześnie od kreacji, metafor, a bliżej – no właśnie: dosłowności? Konkretu? Działackiego pisania? Chciałam zapytać o tę twoją strategię.

Zawsze kiedy startujemy z czymś, co w nas dojrzewało ileś tam lat, to ten początek, gdy w końcu zaczniemy to realizować, to jest taki strzał, taka fascynacja: zaczęłam w końcu to pisać! Te myśli! Myśli, które się kłębiły gdzieś głęboko, teraz je rzucam, tak od razu… Klika dni zastanawiałam się, jak to zacząć, szukałam w pamięci, wyobrażeniach, szukałam kontaktu i może faktycznie udało się to zobrazować tak bardziej literacko. Końcówka jest najbardziej może działacka. Ale były też momenty w książce, z których się cieszyłam, że już je napisałam. Chciałam przez nie przebrnąć jak najszybciej. Wieczorem miałam pisać, a już w dzień, myślałam, kurczę, teraz dochodzę do tej próby samobójczej, jak to opisać. Musiałam wrócić. Wracałam. Chciałam sobie przypomnieć, co ja czułam w tym momencie? Zażyłam leki, położyłam się do łózka. Co ja czułam? Czy byłam spokojna, czy uśmiechnięta? Pożegnałam się z rodzicami… Tu nie było miejsca na żadne metafory. Chciałam, żeby czytelnik to po prostu poczuł. Taki powrót. To było bardzo ciężkie, w emocjonalnym sensie. Nie chcę, żebyście państwo zrozumieli, że chciałam iść na skróty, nie popuściłabym, gdybym nie czuła, że efekt został osiągnięty, ale też chciałam jak najszybciej przez to przejść. Nie byłam w stanie emocjonalnie udźwignąć…

Tego” jako tekstu?

Chciałam, żeby czytelnik poczuł, że to jest tak trudny moment, że ja tutaj nie będę walić żadnej ściemy, nie chciałam filtrować tego przez wizję literatury, jaką mam obecnie. To miał być Tamten Moment. Podtytuł książki jest bardzo ważny: Zapiski. Czyli opisanie jak najbardziej realne, taka świeżość tych emocji, stanów, w jakich się wtedy znajdowałam.

Może też to jest jakaś prawda o transpłciowości, że my mamy jakąś wizję na początku, a z czasem to się staje coraz bardziej brudne, z czasem staje się coraz bardziej konkretne. Gdy burzy się twój świat, jakichś nadziei, wyobrażeń, ścierasz się z rzeczywistością, to to ma trzeszczeć, to nie ma być plastyczne, wykreowane. Wyrazy mają być wręcz kanciaste. Ona (ja z wtedy) leży na łóżku. Jest w takim surowym stanie emocjonalnym, zastanawia się, czy będzie ją boleć, rodzice w drugim pokoju, ona się żegna z życiem… Kurczę! Nie bawmy się w ściemy, napiszmy, jak to rzeczywiście wyglądało. Ja to tak nazywam, że wyrywam pewną barierkę między mną a czytelnikiem. Chcę, żeby wszedł we mnie, nawet w tym sensie seksualnym, cielesnym.

DG: Kiedy czytałem, zastanawiałem się, które momenty twojego życia były tak bolesne, że chciałaś je szybko zapisać i nawet w nie patrzeć. Próby samobójcze na pewno, ale…

Tak, było ich więcej. Ten czas, kiedy byłam po operacji i chciałam normalnie żyć. Chciałam wejść w heteronormę, a ona mnie odrzuciła. Wtedy poczułam ścianę między mną a światem. Poczułam katastrofę. Chciałam być tą kobietą, po prostu, zrobiłam operację: oto jestem, a tutaj – mur, ludzie jakoś tak dziwnie na mnie reagują, patrzą, śmiechy, odtrącenia, to wtedy pojawiło się dużo tych właśnie żałosnych momentów.

Wrócę do Halber. Myślę, że jej wiadomością, która daje w swojej twórczości jest: mam prawo cierpieć, jeśli nie dam sobie tego prawa, nigdy nie osiągnę kolejnego etapu. Muszę przeżyć do końca swoje cierpienie, muszę przeżyć, muszę zawrócić. I ja wracam – stawiam temu czoła. Nie zaprzeczam, że coś takiego miało miejsce, wspominam, ale przetwarzam przez te słowa, które mają moc.

Wiecie, w życiu przyjmujemy pewne maski. I ja też. Na wyrost zaczęłam być taka radosna, taka uśmiechnięta. Ludzie mnie taką widzą i mówią: Kinga! Jakie ty masz problemy? Ty jesteś szczęśliwa, ta transpłciowość jakoś tak przeszła lekko w twoim życiu. Ja może daję taki sygnał, ale to jest zewnętrzność, powłoka, a mój świat wewnętrzny za tym nie nadąża – ten świat mój, osobny, którego inni nie widzą, z którym nie mogą się komunikować. Ten świat, którego nie ma. Stąd podtytuł: zapiski z życia, którego nie było. Chodzi o życie wewnętrzne. Ja kiedyś byłam bardzo zamknięta, nie potrafi łam, nie umiałam się komunikować. Teraz daję sobie prawo. Daję prawo temu chłopczykowi, którym byłam, żeby on mówił, żeby powiedział, bo on cierpiał bardzo. Ja mu komunikuję: powiedz, ja wiem, co ty czułeś, czy może tej dziewczynce, którą byłam – to już teraz nie ma znaczenia.

Dużo mówisz o Halber, a w twojej książce jest twoja własna wiadomość. Myślę, że ona brzmi: moje życie jest jedno. Na temat transpłciowości dominują dwie narracje. Jedna: że z was bardzo nieszczęśliwe osoby, druga, że nieszczęśliwe, ale do czasu. Bo od momentu tzw. przemiany, to już super szczęśliwe. Było wam źle w życiu, ale teraz (po tranzycji) wszystko się wyprostowało, wskoczyło na swoje miejsce i już jest różowo, bo po tranzycji jest drugie życie. Życie cis. To, co się udaje w twojej książce to integracja „teraz” z „wtedy”. Ty pokazujesz: nie ma twardego „przed” i „po”, nie ma jakiegoś drugiego życia po przemianie. To jest jedno życie, brudnoróżowe. Myślę, że to bardzo silny przekaz.

Długo układałam się z tym, że jestem transpłciowa. Kiedyś miałam w sobie duże pokłady transfobii. Chciałam być kobietą. Długo mi zajęło zanim zrozumiałam, że nigdy nie będę kobietą cis. I że moment tranzycji, operacje, to jest tylko część procesu, nikt ci nie zagwarantuje happy endu.

Osoby transpłciowe w statystykach znikają, są wsiąkane przez heteronormę, nie wiemy, jak one się czują pięć, dziesięć lat po tranzycji. Istnieje mit szczęścia: że zakładają rodziny, żyją jak reszta ludzi cis w heteronormie. A tu na przykład pisze do mnie dziewczyna po zaawansowanej korekcie, w tzw. passingu (czyli po wszelkich możliwych zabiegach i bez problemu uchodzi za osobę tej płci, w stronę której była tranzycja – przy. „Replika”) – nie dorastam jej do pięt – i zwierza się, że ona brzydzi się siebie dotknąć, że czuje się jak zwykły ohydny trans. Może książka uruchomi jakiś dialog wokół tego?

DG: To jest książka manifest. I to bardzo głośny manifest!

To jest krzyk. Może nawet rzyg. Nie będę bawić się w ładne słówka. Brudna, różowa, gorzka tabletka, którą czytelnik przełyka, czując więź z kimś, kogo normalnie nawet nie chciałby pewnie poznać. Ten manifest dalej pisze życie. Nie daję łatwych odpowiedzi. Sama nie wiem, co będzie dalej.   

 

Tekst z nr 60/1-2 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Elton John „Miłość jest lekarstwem. O życiu, pomaganiu i stracie”

Wyd. Sine Qua Non 2014

 

 

Poruszająca autobiografia Eltona Johna z nakierowaniem na jeden wątek – jego wewnętrznej przemiany w obliczu AIDS. Nie ma tu wspomnień dzieciństwa w Pinner, pierwszych kroków w muzycznej branży, sukcesów kolejnych albumów czy zmagań z publicznym coming outem, który Elton zrobił najpierw w 1976 r. (jako bi) a potem dopiero na początku lat 90. (jako gej), po drodze zaliczając 4-letnie małżeństwo. Na próżno też szukać anegdot związanych z muzyką. Pierwszy rozdział poświęcony jest postaci Ryana White’a – 19-letniego, chorego na hemofilię chłopaka zarażonego HIV. Jego śmierć na AIDS w 1990 r. stała się jednym z punktów zwrotnych w historii epidemii, traktowanej początkowo wyłącznie jako „gejowskiej zarazy”. Znajomość z Ryanem odmieniła Eltona, gwiazdora pogrążonego w nałogach, prowadzącego wyniszczający tryb życia. Od momentu, w którym muzyk zdecydował się na odwyk właśnie w 1990 r., bez reszty poświęcił się pracy u podstaw w Elton John AIDS Foundation. Książka jest próbą przekazania własnego doświadczenia i nowo zdobytej wrażliwości. Próbą niezwykle sugestywną, pozbawioną egzaltacji i patosu. Lektura może być zaskoczeniem – oto artysta odbierany jako egocentryczny spec od autokreacji wydaje książkę, w której wcale nie jest głównym bohaterem. „Miłość jest lekarstwem” to przede wszystkim wartościowa pozycja o AIDS, która zamiast faktografii i moralizatorskiego tonu proponuje osobistą perspektywę. Elton na moment zdejmuje legendarne, fikuśne okulary – dostajemy okazję, by spojrzeć mu w oczy. (Przemysław Górecki)

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Neil Patrick Harris „Autobiografia, w której decydujesz ty”

wyd. Laurum 2016

 

 

Z jednej strony można się krzywić, bo wychodzi na to, że życie Neila Patricka Harrisa to jedna wielka sielanka. Z drugiej – chyba właśnie takie było zamierzenie: napisać książkę po prostu pogodną. Zresztą, jemu chyba naprawdę się poszczęściło.

Dorastanie na prowincji w stanie New Mexico, kochający rodzice i fajny brat, od najmłodszych lat niepohamowana pasja do publicznych występów, do aktorstwa i do… magii. Pierwszy wielki sukces odniósł już w wieku 16 lat, gdy na ekranach telewizorów zagościł serial „Dougie Howser, lekarz medycyny”, w którym zagrał tytułową rolę.

O swej homoseksualności aktor pisze dużo i swobodnie – od momentu, jak odkrył, że kręcą go faceci aż po dzień dzisiejszy, gdy wspólnie z mężem Davidem Burtką wychowuje dwoje dzieci. Narodzinom bliźniaków poświęca najwięcej miejsca, ale pisze też sporo o poznaniu Davida, o decyzji, by zrobić publiczny coming out, o pierwszych, nie zawsze udanych randkach i o przyjaźni z Eltonem Johnem i jego mężem.

Osobne rozdziały to role w broadwayowskiej adaptacji kultowego „Calu do szczęścia”, konferensjerka gal rozdania różnych nagród, z Oscarami włącznie, oraz, oczywiście, jego sztandarowa rola, czyli 9 sezonów „Jak poznałem waszą matkę”. Typowo wakacyjna lektura. A o co chodzi z tym, że w tej autobiografii „decydujesz ty”? To trick, który musicie już rozgryźć sami. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 62/7-8 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Uchodźcy to My

Musieliście kiedyś uciekać przed słowem „pedał”, „lesba”, „zboczeniec”? Uciekać z relacji, podwórka, domu, religii, miasta? Udawać kogoś, kim nie jesteście? Znamy to do znudzenia. Wiemy sporo o strachu. Jesteśmy uchodźczyniami i uchodźcami w homofobicznym kraju – pisze specjalnie dla „Repliki” Robert Rient, autor autobiograficznej powieści „Świadek”

 

foto: Magda Kuc

 

Poruszał się z nonszalancją, chociaż musiał być wyczerpany. Dzisiaj przeszedł już ponad dziesięć kilometrów, przed nim – minimum siedem. Pomyślałem, że porusza się jak dama z czarno-białego filmu, z gracją, seksownie. Na głowie miał przyczepioną miniaturową parasolkę w kolorach tęczy. Praktycznie, bo padało tej nocy. I prowokacyjnie. W lewej ręce trzymał szal, może to była kurtka, a może to moje oczy dodawały mu atrybutów z wdzięczności za ten ruch bioder, za tęczową parasolkę. Zwróciłem na niego uwagę, bo był inny od tysięcy, których widziałem w ostatnich dniach. Przeszedł obok mnie, nie zauważył, po kilku sekundach zniknął w ciemnościach.

Musieliście kiedyś uciekać przed słowem „pedał”, „lesba”, „zboczeniec”? Uciec z relacji, podwórka, domu, religii, miasta? Udawać kogoś kim nie jesteście? Znamy to do znudzenia. Wiemy sporo o strachu. Jesteśmy uchodźczyniami i uchodźcami w homofobicznym kraju. Uciekamy przed wrogością, upokarzaniem, pomijaniem. Uciekamy od wojny w rodzinnym domu do miłości, seksu, związku w wymarzonym domu.

Nieznajomego z parasolką na głowie zobaczyłem w Chorwacji, dziesięć kilometrów za granicą z Serbią, w miejscowości Bapska. Zmierzał do tymczasowego obozu dla uchodźców w Opatovac. Pojechałem tam z grupą wolontariuszy zebranych wokół inicjatywy „Chlebem i Solą”. Chciałem zobaczyć uchodźców, spojrzeć im w twarz, pomóc, gdyby pomoc okazała się potrzebna. W dwóch busach zawieźliśmy kilkaset śpiworów, karimat, worki pełne ciuchów, kilkadziesiąt butów. Wszystkiego było za mało, szczególnie butów. Za zebrane od znajomych pieniądze kupiliśmy kilkaset kilogramów bananów, setki butelek z wodą mineralną i kolejne setki batoników energetycznych.

Wielki przypływ

Przez Morze Śródziemne dotarło w tym roku do Europy Zachodniej ponad 515 tys. uchodźców i imigrantów (stan z 29 września 2015 r. za UNHCR). Ta pozornie przerażająca liczba to tylko garstka ludzi. 5 milionów uchodźców z Syrii uciekło do 60 obozów w Turcji, Libanie, Jordanii i Iraku. Około 7 milionów migruje wewnątrz Syrii. Do tego dochodzą ofiary wojny, głodu i biedy z Erytrei, Afganistanu, Iraku i innych państw. Wśród nich są osoby homoseksualne, transseksualne. Idą do Europy, w której prawa mniejszości seksualnych, w wielu miejscach, wciąż nie są szanowane. Ale nad tym, że zmierzają do naszego kontynentu, warto się zatrzymać. „Ci ludzie z Afryki przychodzą, żeby powiedzieć nam, jak nas odbierają, kim dla nich jesteśmy. I po to, żebyśmy sprawdzili, czy znajdujemy w sobie tę łaskę, którą oni w nas dostrzegają, i czy potrafimy jej sprostać” – napisał Jarosław Mikołajewski słowami księdza Don Mimmo we właśnie wydanej, fenomenalnej książce „Wielki przypływ”. „Mówią nam, że dla nich jesteśmy bogaci i szczęśliwi. Inaczej by się tu nie zjawili. Nie uciekaliby do nas od biedy. Mówią, że z ich perspektywy żyjemy w braterstwie i pokoju. Bo inaczej nie uciekaliby do nas od wojny. I kiedy oni zadają nam swoje pytanie, bez słów, samym pojawieniem się w naszych domach, jesteśmy zdezorientowani. Bo my myślimy na ogół o sobie jako o źle opłacanych, niedocenianych, pomijanych, przepracowanych, poddawanych przemocy”.

Wysokie piętro w piekle

Podsłuchiwałem niedawno gejów siedzących w warszawskiej restauracji na Placu Zbawiciela. Mówili o miłości, problemach w pracy, problemach z głupim szefem. Potem komentowali wjeżdżające na stół potrawy, smak wina. Za rachunek musieli zapłacić więcej niż 200 zł. Tymczasem 31 zł przekazane fundacji Polska Akcja Humanitarna gwarantuje pięcioosobowej rodzinie w Syrii zapas wody na miesiąc. Za 170 zł można kupić miesięczny pakiet żywnościowy. Polska od wielu lat jest głównym beneficjentem funduszy z UE. W latach 1990-2000, przeliczając na jednego mieszkańca, żaden kraj na świecie nie otrzymał większej pomocy. W 2014 r. na pomoc najbiedniejszym krajom świata przeznaczyliśmy zaledwie 0,08 proc. PKB, chociaż w 2005 r. postanowiliśmy, że będzie to 0,33 proc. Jesteśmy skrajnie niegościnnym i jednym z najbardziej skąpych krajów Unii.

Z pewnością są różne poziomy piekła. Mieszkamy na wysokich piętrach. Zafascynowany obserwowałem jakiś czas temu zdjęcia całujących się par w ramach akcji „Repliki” pt. „Buziak na przekór homofobom”. Do tego coraz więcej zdjęć wyoutowanych polityków przed wyborami. Boimy się, ale z pewnością nie tak, jak uchodźcy, którzy stracili domy, pracę, bliskich, często również tożsamość.

Gej musi wiedzieć

W ostatnich dniach zaobserwowałem dziwne zjawisko. Znajomi na Facebooku wrzucali linki do ksenofobicznych tekstów na temat uchodźców pochodzących z „Frondy”. Pewna dziennikarka napisała, że boi się tego napływu obcych, a na dowód przytoczyła (sfabrykowaną) opowieść geja, pracującego jako przewodnik wycieczek. Opisał uchodźców jako agresywny motłoch. Dziennikarka podkreślała, że to gej, więc należy go słuchać. Ciekawe zjawisko. Niektórzy postrzegają osoby homoseksualne jako te, które pozostają uwrażliwione na los obcego, innego, dyskryminowanego. Przecież wiemy, jak to jest. Mam nadzieję, że naprawdę wiemy i pamiętamy, że nie ulegamy ksenofobicznej, histerycznej narracji i nie stajemy w jednym szeregu z prezesem Kaczyńskim, który powiedział: „Różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, mogą tutaj być groźne”. Historia zna te porównania z czasów faszyzmu. Ruch wyzwolenia osób LGBTQ wie, czym kończy się nazywanie ludzi gorszymi, chorymi, nazywanie ludzi robactwem.

„Mówię im również: jakie to szczęście, że uchodźcy są właśnie tutaj, że możemy ich widzieć, spotykać. Bo myślenie o kimś, kogo się nie zna, wystawia na pokusę potwornego grzechu. Grzechu rasizmu. Kiedy myślimy o przybyszach mających inny kolor skóry, inną religię i obyczaje, którzy do naszych problemów dorzucają własne, a przy tym wyrywają nas ze świętego spokoju, łatwo jest myśleć o nich z nieprzyjaźnią. A kiedy widzisz tonącą matkę z dzieckiem na rękach, nie masz w sobie miejsca na rasizm. Stajesz się nimi. Współczujesz, czyli czujesz tak samo, jak oni. Ratujesz ich jak własną rodzinę” – pisze Mikołajewski w „Wielkim przypływie”.

Marzeniem większości uchodźców jest żyć, w tysięcznym tłumie widziałem tylko jednego, który miał odwagę założyć na głowę parasolkę w kolorach tęczy. Uciekają przed tym, czego i my się boimy. Przed ślepą religią, przed terroryzmem, przed bólem i upokorzeniem, przed wojną. Marzą o wolności, marzą o domu i pracy. Może gdy ją znajdą, odważą się marzyć o miłości.

 

***

„Świadek” (wyd. Dowody na Istnienie, 2015) to opowieść non-fiction o ucieczce ze szczególnego więzienia – więzienia dla mózgu. Łukasz urodzony w rodzinie świadków Jehowy opowiada o wykluczeniu chłopca z „kociej wiary” w Polsce lat dziewięćdziesiątych, o wykluczeniu i odrzuceniu przez rodzinę po odejściu od religii. To opowieść o poszukiwaniu tożsamości w oparach Boga, seksu, medytacji, narkotyków, kobiet i mężczyzn. A w końcu, to opowieść o dojrzewaniu do akceptacji swojej orientacji seksualnej.

„Wiem o kilkudziesięciu, że się ukrywają – kilkunastu znam osobiście, aktorka, aktorzy, muzyk, wokalistka, dramaturg, reżyser, reżyserka, dziennikarki, dziennikarze, tancerz, choreograf, recenzent, pisarze, prezenterzy. Niemożliwe, żeby po ich wyjściu z szafy nie doszło w Polsce do realnej zmiany.

O ten.
Też gej?
Tak.
Żonę ma?
Nie.
Pokazuje mi kolejnego brata starszego, który ukrywa swoją orientację seksualną przed zborem, rodziną. Kto o tym wie? Jego mama, Jehowa i on sam. Nie trafi nigdy do domu Betel, ale dopóki nie praktykuje swoich pragnień, jest dla niego miejsce w zborze. A jeśli postara się jeszcze trochę bardziej, Jehowa wyjmie mu ten cierń.
I wsadzi komuś innemu.
Wiesz co mnie najbardziej złości?
Nie mam nic przeciwko?
Śmiejemy się. Nie mam nic przeciwko – niekiedy tak mówią. Pełni uśmiechu obcy tak mówią na wieść, że jestem gejem.

Nie mówcie mi, proszę, nigdy, że nie macie nic przeciwko, to się niczym nie różni od słów tych, którzy mają coś przeciwko” (fragment książki „Świadek”)

 

Tekst z nr 58/11-12 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Michał Piróg „Chcę żyć”

Muza 2014

 

 

Druga, po wywiadzie rzece z Jackiem Poniedziałkiem, autobiograficzna opowieść wyoutowanego, znanego geja w Polsce. Michał Piróg, celebryta kojarzony głownie z jurorowaniem w telewizyjnych talent shows, pisze o swym dzieciństwie w Kielcach (naznaczonym chorobami), o odkrywaniu żydowskiego pochodzenia i fascynacji Izraelem, o wegetarianizmie, o przyjaciołach, a raczej o przyjaciółkach oraz o miłościach. Z gejowskiej perspektywy to jest fajna książka o tyle, że o swych uczuciach do kolejnych partnerów Michał pisze w bezpośredni sposób. A w ogóle… ma o czym pisać: okazuje się, że w swym 35-letnim życiu był już zakochany na zabój ładnych kilka razy i nieraz bywały to wręcz międzykontynentalne romanse (z seksem w tropikalnym morzu włącznie). Nie pomija też związku z pewnym znanym facetem, o którym od dawna piszą plotkarskie portale – kto śledzi pop kulturę, domyśli się, o kogo chodzi. W książce figuruje on jako „Z”. Zresztą żadnej ze swych miłości Piróg nie wymienia z imienia i nazwiska, w przeciwieństwie do licznych przyjaciółek, o których pisze bardzo ciepło i zawsze po nazwisku. Brak natomiast przyjaciół gejów.

Narracja przeplatana jest wypowiedziami osób bliskich Michałowi, czyli przede wszystkim mamy i przyjaciółek – zabieg chyba zbędny, zwłaszcza, że one wszystkie bez wyjątku wystawiają mu laurkę.

Jest to jeszcze jedna książka z półki „życie gwiazd”, ale nietypowa. Piróg się wyróżnia – koleś, który nie wstydzi się ani gejostwa, ani żydostwa, jest w celebryckim towarzystwie nadal bardziej wyjątkiem niż regułą. Więc w sumie OK. „Lubię to” i „udostępniam”. (MK)

 

Tekst z nr 49/5-6 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Maciej Zień – „WięZIEŃ sukcesu“

wyd. Edipresse 2017

Autobiografia słynnego polskiego projektanta mody. Króciusieńka – ledwo 160 stron dużą czcionką, gładka i powierzchowna, mocno „celebrycka”, czyli problematyczne sprawy raczej omijamy. Zień pisze o swym domu rodzinnym w Lublinie, o pasji projektowania strojów, którą odkrył w dzieciństwie, o zamiłowaniu do sukien ślubnych, o przeprowadzce do Warszawy, o tym, jak zatracając się w pracy zaniedbywał inne sfery życia, o nie zawsze trafionych wyborach współpracowników, o kryzysie jego firmy i potrzebie odnalezienia się na nowo. Bycie gejem, coming outy, zderzenie z homofobią, związki, miłość? Zień pisze o tym, jak w Warszawie zamieszkał ze swym pierwszym stałym chłopakiem i dalej jeszcze o nieudanym małżeństwie z Brazylijczykiem Antonio Texero. Łącznie kilka akapitów. Więcej nic. Z jednej strony słabo, bo widać jak wiele jest tu tematów tabu (np. jak radził sobie wśród rówieśników w szkole ten homoseksualny chłopiec zakochany w ubieraniu lalek, dorastający na początku lat 90.?). Z drugiej strony – jeszcze niedawno inny bohater podobnej publikacji nie napisałby o swej homoseksualności ani słowa. Więc może plus za to, że Zień nie gra ani heteryka, ani aseksualnego… Drugi plus za anegdotę o tym, jak pewnej nocy nagle wylądował kompletnie nago na hotelowym korytarzu bez klucza do pokoju. (Piotr Klimek)

Tekst z nr 71 / 1-2 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Historia z życia wzięta

Tekst: Ewa Piechna

W nowo wydanej autobiografii Caitlyn Jenner opowiada o kobiecie, którą próbowała stłumić w sobie przez ponad 60 lat.

 

mat. pras.

 

Ta historia jest zbyt nieprawdopodobna na telenowelę. Wydarzyła się naprawdę.

Bohater narodowy

Rok 1976, olimpiada w Montrealu. 27-letni chłopak zostaje mi­strzem świata w dziesięcioboju. Jest piękny i sympatyczny, mi­liony Amerykanów patrzą z dumą, jak upojony zwycięstwem bie­gnie przez stadion, powiewając narodową flagą. Drugie miejsce zajął zawodnik ze Związku Radzieckiego – wygrana Amerykanina smakuje więc rodakom tym bardziej. Bruce Jenner jest na ustach wszystkich i umie natychmiastową sławę wykorzystać. Ze śliczną żoną Christie u boku staje się ucieleśnieniem „American Hero”. Płyną kontrakty reklamowe i propozycje z telewizji. Para kupuje piękny dom w Malibu (Kalifornia). Dwa lata później rodzi im się syn Burt.

Czy można chcieć od życia więcej?

Jednak związek się rozpada. W 1980 r. Christie rodzi jeszcze cór­kę Cassandrę, ale po kilku miesiącach następuje rozwód. Bruce błyskawicznie żeni się powtórnie. Nową wybranką jest Linda Thompson, ostatnia dziewczyna Elvisa Presleya. Już w czerwcu 1981 r. przychodzi na świat pierwszy syn Bruce’a i Lindy – Brandon. Drugiego, Brody’ego, powitają w 1983 r. Jednak i to małżeństwo nie przechodzi próby czasu, rozstają się w 1986 r.

Bruce dobiega 40-tki jako dwukrotny rozwodnik z czwórką dzie­ci i jako były sportowiec–celebryta ze zwalniającą tempa karierą telewizyjną. W takiej sytuacji w 1990 r. poznaje Kris Kardashian, żonę Roberta, znanego prawnika z Beverly Hills. Kris ma też czwórkę dzieci i… też się rozwodzi. Biorą ślub już niecały rok póź­niej, zaś kolejne trzy lata później dość nietypowe nazwisko „Kar­dashian” poznają całe Stany, gdy Robert broni w sądzie przyjaciela O.J. Simpsona w tzw. procesie stulecia.

Kardashianki

Tymczasem Kris rodzi Bruce’owi dwie córki: Kendall w 1995 r. i Ky­lie w 1997 r. Bruce jest więc ojcem szóstki dzieci i ojczymem czwór­ki dzieci Kris z jej małżeństwa z Kardashianem – dziewczynek Ko­urtney, Kim i Khloe oraz chłopca Roba.

Gdy przedsiębiorcza Kris ogląda reality show „The Osbournes” (2002-2005) o szalonej rodzince znanego rockmana, postana­wia zainteresować studia TV czymś podobnym o swej własnej rodzinie. Ma kontakty, ma wciąż rozpoznawalnego męża, ma tem­peramentne dzieci, wtedy w wieku nastu lub dwudziestu paru lat, i jak się okaże, ma genialny talent do autopromocji.

Show „Keeping up with the Kardashians” rusza w 2007 r. i staje się fenomenem mediów, i tych tradycyjnych, i społecznościowych. Bije rekordy popularności, jest co roku odnawiany na kolejny se­zon. Razem rodzina ma dziś na Faceboku, Twitterze i Instagramie kilkaset milionów fanów. Kardashianki są najbardziej spektaku­larnym uosobieniem celebryctwa. Z czego są znane? Z tego, że są znane! Całym cyrkiem zarządza z żelazną konsekwencją Kris, dziś multimilionerka. Tata i ojczym Bruce jest jakby z boku, ale jak naj­bardziej w cyrku uczestniczy.

Dochodzimy do 2015 r. W ekskluzywnym, dwugodzinnym wywia­dzie TV 66-letni Bruce Jenner oświadcza, że jest kobietą i prze­chodzi tranzycję. Dwa miesiące później, już jako Caitlyn, pojawia się na okładce magazynu „Vanity Fair”; zdjęcie robi sama Annie Leibowitz. Caitlyn dostaje własny show „I am Cait”, do którego zaprasza inne osoby trans. Staje się najsłynniejszą trans kobietą w USA, a może i na świecie.

Prawda, że w historii Bruce’a/Caitlyn jest zbyt dużo „twistów” na­wet jak na kiepską telenowelę?

Podkradanie ciuchów

A jak to wygląda z perspektywy samej Caitlyn? W końcu kwietnia w USA i Wielkiej Brytanii wyszła jej autobiografia „Secrets of my life” („Tajemnice mojego życia”).

Historia Caitlyn, podobnie jak i innych osób trans, powinna być opowiadana jak najgło­śniej, bo naszym największym wrogiem jest niewiedza.

Dysforia płciowa to niezgod­ność między płcią biologiczną a płcią odczuwaną. Caitlyn wie­działa o niej od dzieciństwa, ale przez długi czas nie potrafiła jej nazwać. A potem, nawet gdy już nazwać umiała, nie miała odwagi, by pozwolić tej kobie­cie, którą wewnątrz była, dojść do głosu. Tłumiła ją w sobie.

Podkradanie ciuchów starszej siostry, później mamy, dawało chwile wyzwolenia, cudownej ekscytacji, ale było też ponurym sygnałem: coś jest ze mną nie tak. Przysięganie sobie, że „już ni­gdy więcej” spełzało na niczym.

Nastoletni Bruce nie miał szczególnych pasji. Wiedział, że kiep­sko czuje się w towarzystwie mężczyzn, szczególnie tych maczo, mimo że lubił „męskie” sprawy – samochody, sport. No właśnie – przy wzroście 189 cm i wspaniałej sylwetce okazało się, że może być sportowcem. I to był początek drogi do Montrealu.

Co z tym seksem?

Caitlyn wyjaśnia w książce kwestię tożsamości płciowej i orienta­cji seksualnej: Denerwuje mnie obsesja mediów na punkcie moje­go życia seksualnego. Czy je teraz będę miała czy nie – a jeśli tak, to z kim i jak. Wielu ludziom wydaje się, że osoby trans przechodzą proces korekty płci ze względu na preferencje seksualne. W kółko zastanawianie się: jeśli facet staje się kobietą a nadal kręci go seks z kobietami, to kim będzie seksualnie? Och, dajcie spokój. Moje preferencje nie zmieniły się po tranzycji. Dlaczego miałyby? Za­wsze kręciły mnie kobiety. Nie, żebym teraz jakoś specjalnie my­ślała o seksie. (…) Jakaś towarzyszka życia w przyszłości? Tak, my­ślę o tym. Towarzyszka na seks w przyszłości? Nie sądzę, na razie nie i raczej już nigdy. Towarzysz na seks w przyszłości? Faceci mnie nie kręcili – ale może zacznę inaczej o nich myśleć po „Ostatecznej Operacji”. Może pozbycie się najważniejszego atrybutu męskości, a raczej atrybutu uznawanego za najważniejszy, sprawi, że poczuję się inaczej. Niektórzy mówią, że nie ma co poddawać się „Ostatecz­nej Operacji”, jeśli nie ma się zamiaru uprawiać seksu z mężczy­znami. Ze mną jest inaczej: chcę się poczuć tak autentycznie jako kobieta, jak tylko to jest możliwe.

Bruce mówi zarówno swej pierwszej, jak i drugiej żonie, że ma to „coś” – tę potrzebę, by od czasu do czasu nosić damskie ubrania, czuć się kobietą. Żony nie rozumieją, ale kryją go. On zresztą też nie rozumie. W życiu nie rozmawiał z osobą trans. Wiedza na te­mat transpłciowości na przełomie lat 70. i 80? Zapomnij. Niusem była historia transpłciowej tenisistki Renee Richards i to tyle.

W drugiej połowie lat 80. Bruce zaczyna chodzić na psychote­rapię, poznaje inne osoby trans. Coraz częściej zdobywa się na odwagę i wychodzi z domu w stroju kobiecym. Poddaje się też bolesnemu zabiegowi usunięcia zarostu z twarzy i owłosienia z klatki piersiowej. Zaczyna brać hormony. Rośnie mu biust.

Wtedy poznaje Kris Kardashian. O dysforii płciowej, o damskich strojach mówi jej jeszcze przed ślubem. Caitlyn pisze, że Kris to akceptowała. Słowa „transpłciowość” i „tranzycja” nie padają – dlatego, że w ogóle rzadko są w użyciu 27 lat temu i dlatego, że Bruce postanawia raz jeszcze zdusić kobietę w sobie. Pomęczy się jeszcze 25 lat.

Teraz stoję mocno po stronie kobiecości, ale nie jestem kobietą i nigdy nie będę. Jestem trans kobietą. To jest różnica. Nigdy nie miałam menstruacji. Nie przechodziłam menopauzy. Oczywiście, nie mogę urodzić dziecka. I nigdy nie wykiwano mnie w pracy z seksistowskich powodów. Caitlyn wielokrotnie podkreśla, że zdaje sobie sprawę ze swej uprzywilejowanej pozycji. Większość życia przeżyła jako mężczyzna. Jest biała. Jest bogata. Jest sławna. Od zwykłych osób trans dzieli ją przepaść. Caitlyn cytuje dane: w 2016 r. odnotowano w USA 23 zabójstwa trans kobiet; aż 20 z nich miało czarny lub brązowy kolor skóry. Bezrobocie (kto za­trudni „dziwoląga”?) a w konsekwencji nierzadko prostytucja są częstym zjawiskiem wśród trans kobiet.§

Na sam koniec książki Caitlyn wyjawia: „Ostateczną Operację” miałam w styczniu 2017 r. Jestem zadowolona. A więc, owszem, można przestać gapić mi się na krok – penisa już tam nie ma. Wielu ludzi strasznie chce to wiedzieć, choć naprawdę nie to jest najważ­niejsze w tranzycji. No, ale już wiecie. Napisałam to – i zamykam temat raz na zawsze.

Polityczne rysy

W zeszłym roku na pozytywnym wizerunku Caitlyn Jenner po­jawiły się rysy. Poszło o politykę, temat, który w autobiografii skrzętnie pominęła. Otóż, podczas kampanii prezydenckiej Jen­ner nie tylko nie poparła Hillary Clinton, ale ostro ją skrytykowała. Co więcej, dla Donalda Trumpa znalazła ciepłe słowa. Na dodatek oznajmiła, że nie ma jednoznacznej opinii, co do małżeństw jed­nopłciowych.

Kilka tygodni temu zmieniła zdanie: już małżeństwa jednopłcio­we popiera. Odnośnie Trumpa chyba też zaczyna trzeźwieć, bo właśnie zagroziła, że jeśli prezydent nadal będzie ignorował spo­łeczność LGBT, to będzie mnie miał na karku.

Tekst z nr 67 / 5-6 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Kinga Kosińska – „Brudny róż”

Wydawnictwo Nisza 2015

Kinga Kosińska urodziła się w Czeladzi na Śląsku. Jako chłopak. Na tyle „kobiecy”, że w szkole szyderstwa i wyzywanie od „pedałów” były na porządku dziennym. Skutecznie oddzieliły Kingę od świata, zamknęły w czterech ścianach pokoju. Ludzie bezinteresownie zgotowali jej los odszczepieńca, który boi się nawet przeprosić, że żyje. Tylko rodzice zawsze ją kochali i wspierali.

Czuła się nieatrakcyjnym „dziwolągiem” – używa tego słowa wielokrotnie. Potem dotarło do niej, że jest kobietą. „Dotarło”, bo o wiedzy na temat transseksualności, którą powinna była uzyskać – zapomnij. A więc cały trudny proces tranzycji – nieczuli lekarze, przeciągająca się w nieskończoność diagnoza, w końcu zabiegi. I nowe życie – ale niewiele lepsze, bo poczucie bezradności, strachu przed wszystkim i brak wiary w siebie wrosły Kindze w twarz. Szpital psychiatryczny, próby samobójcze, nieudane studia, jakaś praca.

To jest krótka, autobiograficzna książka. Napisana najprościej, jak można, co niełatwe. Bez egzaltacji, bez użalania się nad sobą, często samokrytycznie. Bez ogródek. Są tu sceny, których nie sposób zapomnieć. Np. wizyta u dawno niewidzianego, a teraz umierającego wujka, który ostatkiem sił szepcze do ojca Kingi: „Ale ty miałeś syna?!”, a ojciec na to twardo: „A teraz mam córkę”. Albo masturbacja tuż przed operacją na genitaliach – „na pożegnanie penisa” i „bo to może być ostatni orgazm w życiu”. Albo spacer nad morzem w Walii, gdy Kinga na chwilę poczuła, że da radę „z tym wszystkim”.

Kinga, głowa do góry. Masz talent. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 59 / 1-2 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Elton John – “Elton John. Ja”

Wyd. Otwarte, 2020

 

 

Niesamowite życie 73-letniego dziś Eltona Johna, legendy muzyki i ikony LGBTIA, najsłynniejszego jawnego geja na świecie, to temat nie tylko na film, który zresztą już powstał („Rocketman”), ale na cały serial, który, miejmy nadzieję, kiedyś powstanie. Autobiografia Eltona jest śmiała, zabawna i pełna dystansu do siebie, również wtedy, gdy bohater przyznaje, że często mu tego dystansu brakuje, bo potrafi robić najbliższym i współpracownikom karczemne awantury o drobiazgi. Jest w książce sporo o muzyce, co oczywiste; o niebywałym talencie Eltona do komponowania (słynny „Your Song” powstał „w 15 minut przy śniadaniu”), jest sporo o gwiazdorstwie, włącznie z obłędnymi anegdotami (ćpanie kokainy z Johnem Lennonem, szaleństwa w gejowskich klubach z Freddie’m Mercurym, kłótnie o ciuchy z Tiną Turner itd.), jest też o prawach LGBTIA, o miłości i o seksie. Dziewictwo Elton stracił 31 sierpnia 1970 r. ze swoim przyszłym menadżerem Johnem Reidem. Miał wtedy 23 lata. Potem nadrobił z nawiązką pierwsze młodzieńcze lata abstynencji. Ale jak to się stało, że w narkotykowo-seksualnym szaleństwie grupówek lat 80. nie zakaził się HIV? Elton daje specyficzne, ale bardzo wiarygodne wyjaśnienie. Pisze też o swym publicznym coming oucie z 1976 r., o poznaniu Davida Furnisha, za którego wyszedł za mąż i o rodzicielstwie po 60-tce. W jego życiu odbija się nie tylko pół wieku historii muzyki pop, ale też pół wieku emancypacji LGBTIA. Niejednokrotnie jedno z drugim się łączy. Elton wyjawia „tęczowe” inspiracje stojące za wielkimi hitami. Np. szlagier „Sorry Seems To Be The Hardest Word” – jego początkowe wersy: What do I have to do to make you love me? What do I have to do to make you care? są śpiewane do pewnego heteryka, w którym Elton beznadziejnie się zakochał. (Mariusz Kurc)

P.S. Czytałem książkę w angielskim oryginale, nie wiem, jak wyszło polskie tłumaczenie.  

 

Tekst z nr 84/3-4 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.