Absolutnie fantastyczne: Film

„Absolutely Fabulous: The Movie” (Wlk. Brytania-USA, 2016), reż. M.e Fletcher; wyk. J. Saunders, J. Lumley, J. Sawalha.; dystr. Imperial-Cinepix; premiera w Polsce: 14.10.2016

 

fot. mat. pras.

 

Serial o dwóch wywłokach, obracających się w kręgach londyńskiej socjety będzie w przyszłym roku obchodzić dwudziestopięciolecie istnienia. Pierwszy sezon sitcomu „Absolutnie fantastyczne” pojawił się w telewizji BBC w listopadzie 1992, ostatni jak na razie – szósty – na przełomie lat 2011/2012. Cóż, Ediny i Patsy czas się nie ima, są – tak jak tego pragną –wiecznie młode.

W tym roku zamiast nowych odcinków twórczynie „AbFab” – scenarzystka i odtwórczyni jednej z głównych ról, Jennifer Saunders oraz reżyserka, Mandie Fletcher – postanowiły dać widzom fi lm kinowy. Nasze ulubione zdziry muszą w nim uciekać z Londynu na południe Francji, bowiem w kraju grozi im więzienie za zabicie… Kate Moss. Słynnej modelki, którą Edina podczas przyjęcia niechcący zrzuciła do Tamizy.

Fabuła jest zresztą raczej pretekstowa i służy głównie do pokazywania kolejnych gagów, z których jasno wynika, że życie bez seksu, alkoholu, kasy i sławy nie ma żadnego sensu. Edinie i Patsy grozi upadek na samo dno, ale zrobią wszystko, by do niego nie dopuścić. Patsy (ta „suka na facetów”) ożeni się nawet z najbogatszą kobietą świata, wiekową baronową. To najbardziej queerowy wątek filmu, dający zresztą okazję do finału á la „Pół żartem, pół serio”. Trzeba jednak także wspomnieć, że przez ekran przewija się ponoć 90 (!) drag queens, które pocieszają w klubie zahukaną córkę Ediny, Saffy.

Przerabianie seriali na filmy pełnometrażowe rzadko kończy się pełnym sukcesem. Podobnie rzecz wygląda i w tym wypadku. Jednak sitcomy mają krótki oddech, w produkcjach kinowych trzeba inaczej niż w telewizji rozkładać siły i akcenty. Nie zawsze jest więc zabawnie, co nie zmienia faktu, że przebywanie w towarzystwie Ediny i Patsy to absolutna rozkosz. (Bartosz Żurawiecki)

Aktorka i aktywistka

Jestem czarnoskórą transseksualną laską z Mobile w Alabamie, która dorastała w biedzie. Teraz jestem na okładkach magazynów – 32-letnia Laverne Cox, gwiazda serialu „Orange is the new black”, pierwsza transseksualna aktorka nominowana do Emmy, telewizyjnego Oscara  

 

Fot. mat. pras.

 

Tekst: Zuzanna Piechowicz, radio TOK FM

Matka samodzielnie wychowywała ją i jej brata bliźniaka, pracując na trzy zmiany. Dzieciństwa Laverne nie miała łatwego – będąc chłopcem, wyróżniała się sposobem bycia, przez rówieśników określanym jako „kobiecy”. Częściej jednak używali obraźliwych „wersji” tego przymiotnika. Po latach wspominała, że niemal nie było dnia, aby ktoś nie chciał jej pobić w drodze ze szkoły do domu. Jedna z nauczycielek powiedziała jej matce: Twój syn skończy w Nowym Orleanie w sukience, jeśli nie poddamy go odpowiedniej terapii. Przypadek Laverne Cox nie jest odosobniony. 78% transseksualnych osób przyznaje, że było prześladowanych w szkole jako dzieci.

Błagałam mamę o zajęcia taneczne

Matkę martwiła sytuacja syna – odmówiła zapisania Laverne na lekcje baletu określając je jako „za bardzo gejowskie”. Błagałam mamę, aby zapisała mnie na zajęcia taneczne. Gdy w końcu mi się udało, przystała jedynie na step i jazz – wspominała Cox w rozmowie z tygodnikiem „Time”.

W wieku 11 lat zorientowała się, że czuje coś do jednego z kolegów z klasy. Emocje z tym związane oraz trudna sytuacja z rówieśnikami pchnęły ją do targnięcia się na własne życie. Po latach opowiadając tę historię, Cox przytacza dane: 41% osób transseksualnych przynajmniej raz w życiu próbowało popełnić samobójstwo.

Zdecydowała się studiować taniec, brała też lekcje aktorstwa. W Nowym Jorku pracowała w klubach nocnych jako drag queen – występowała śpiewając m.in. wersje operowe kawałków heavy metalowych i obsługiwała gości. W rozmowie z „The Guardian” wspominała: Ta praca była upokarzająca. Zwykle pracowałyśmy podczas wieczorów panieńskich. Grupy dziewczyn przychodziły, aby zabawić się w towarzystwie „dziwadeł”.

Ten okres był trudny również z innego powodu. W wywiadzie dla „New York Times” mówiła, że była wtedy w „strefie genderowego nonkonformizmu”. Nie żyła już jako mężczyzna, jednak nie chciała się podporządkowywać stereotypowi kobiecości. Zmagałam się z własną, wewnętrzną transfobią. To był chaos.

Pierwszym przełomem w jej karierze okazał się udział w reality show „Pracuj dla P. Diddy’ego” (2008), w którym Sean „P. Diddy” Combs na oczach widzów wybierał swojego nowego asystenta. Moj brat stwierdził, że oszalałam. Argumentował, że chcę być poważną aktorką a udział w tego typu programie tylko mi zaszkodzi. Afroamerykanie oglądają takie programy i zastanawiają się, gdzie są czarnoskórzy. Ja oglądam i zastanawiam się, gdzie są ludzie trans. Pomyślałam, że być może ja powinnam być tą osobą – wspominała. Z programu odpadła w połowie, ale stała się na tyle popularna, że kanał VH1 zaproponował jej własny reality show. „TRANSfor me” był programem, w którym trzy transseksualne kobiety pomagały kobietom na nowo odnaleźć swoją kobiecość poprzez zmianę fryzury czy sposobu ubierania.

Sophia, ktora była strażakiem

Szeroką popularność i pierwszą w historii nominację dla transseksualnej aktorki do nagrody Emmy przyniosła jej rola w serialu „Orange is the new black” opowiadającym o losach więźniarek w jednym z zakładów karnych w USA. Serial stacji Netflix ruszył w 2013 r., równolegle z „House of Cards”. Odniósł niezwykły sukces. Cox gra w nim rolę Sophii Burset, transseksualnej kobiety skazanej za kradzież kart kredytowych, której dokonała, by sfinansować tranzycję. Burset jest postacią skomplikowaną, pokazującą sytuację osób transseksualnych w sposób zupełnie inny niż ten, do którego przyzwyczaiła nas popkultura. Serialowa Sophia, jeszcze na wolności i będąc mężczyzną, pracowała jako strażak w Nowym Jorku. Widzowie poznają ją już za kratami, w kobiecym więzieniu. Ma żonę, w której jest bardzo zakochana oraz syna. Relacja z żoną jest trudna, ale jeszcze trudniejsza – z synem, który nie akceptuje transpłciowości ojca i buntuje się przeciw niemu. Widzowie towarzyszą Burset również w walce o dostęp do hormonów, które ze względu na zmiany w więzieniu zostały jej ograniczone. Jest to postać, której się kibicuje, da się lubić i można się z nią identyfikować. Sophia została nazwana przez tygodnik „Time” „najbardziej dynamiczną transseksualną postacią w historii”. Dzięki retrospekcjom poznajemy całą historię przemiany Burset. Sophię, jeszcze jako mężczyznę w serialu gra brat bliźniak Laverne – muzyk M Lamar.

Po otrzymaniu przez aktorkę nominacji Sarah Kate Ellis, przewodnicząca GLAAD, organizacji LGBT monitorującej media, powiedziała: Dzisiejsze przesłanie dla niezliczonej liczby młodych osób trans brzmi: możecie być, kim jesteście i spełniać swe marzenia. Sukces Laverne to jasny przekaz, ze publiczność jest gotowa na więcej postaci trans w telewizji.

Na pytania o to, co najbardziej porusza ją w historii Sophii, Cox odpowiada: Historia jej rodziny. Ten strach przed rozczarowaniem ludzi, których się kocha. Sophia się zmaga – z jednej strony chce być sobą, z drugiej nie chce stracić i zawieść ludzi, których kocha.

Po występie w serialu „Orange is the new black” Cox wylądowała na okładce tygodnika „Time” a jej figura pojawiła się w muzeum fi gur woskowych Madame Tussauds. Była pierwszą transseksualną osobą w historii wyróżnioną w ten sposób. Wiele razy słyszałam, że nie odniosę sukcesu w mainstreamie, ponieważ jestem trans i ponieważ jestem czarnoskóra. A jednak tu jestem!

Cox często podkreśla, że równie ważna jak praca aktorki, jest dla niej działalność jako aktywistka. Piper Kiernan, autorka książki „Orange is the new black”, będącą podstawą serialu, sama była w więzieniu – jedną z jej współwięźniarek była osoba transseksualna. Jednak bardzo często takie osoby jak Sophia trafiają raczej do męskich więzień. To jest duży problem i jeszcze dużo walki przed nami, by go rozwiązać. Przykładem może być historia CeCe McDonald, transseksualnej kobiety, która została skazana na 41 miesięcy więzienia za zabójstwo w samoobronie podczas rasistowskiego i transfobicznego ataku. McDonald odsiaduje wyrok w męskim więzieniu. Laverne Cox jest producentką filmu dokumentalnego poświęconego CeCe.

Cox stała się „dyżurną” komentatorką spraw trans w mediach. To bardzo intensywne i trudne doświadczenie, reprezentować niejako całą nasza społeczność – przyznaje. Jednak podkreśla, że zawsze frustrował ją sposób opowiadania historii osób transseksualnych w mediach. Teraz ma szansę to zmieniać, zabierając głos. W rozmowach z mediami przytacza statystyki mówiące np. że 92% Amerykanów twierdzi, że nigdy nie spotkały osoby transeksualnej: Ludzi niepokoi transseksualność, ponieważ wychowali się w świecie dwubiegunowym: mężczyzn i kobiet, penisów i wagin. Jesteś w jednej grupie albo drugiej. Jednak jeśli spojrzy się na tradycje panujące kiedyś w USA lub hidżrę w Indiach, kultury religijne na całym świecie miewają cztery lub pięć płci. Kolonializm to zmienił. Nie dotyczył jedynie dominacji białych, ale również dwubiegunowości płci – tłumaczy.

Nie rozmawiam publicznie o narządach

Szerokim echem odbił się szczególnie jeden występ Laverne. Razem z Carmen Carrerą wystąpiła w talk show Karie Couric. Po niestosownym pytaniu prowadzącej do Carrery „Twoje narządy intymne są teraz inne, czyż nie?” Cox zripostowała, że skupienie się tylko na kwestii operacji uprzedmiotawia osoby transseksualne i zabiera przestrzeń bardziej znaczącej dyskusji. Nigdy nie dzieliłam się medycznymi detalami mojej przemiany, więc ludzie zakładają, że przeszłam wszystkie operacje. Lata temu marzyłam o bardzo inwazyjnych operacjach plastycznych, które sprawiłyby, że moja twarz byłaby bardziej kobieca. Teraz, kiedy stać mnie na ich przeprowadzenie, już ich nie potrzebuję. Jestem szczęśliwa, że to jest twarz, którą dał mi Bóg. Jest niedoskonała.

Dlaczego tak mało jest kompleksowych historii osób trans w mediach? Oglądam dużo telewizji. Chodzę do kina. I chcę widzieć w nich siebie. Chcę włączyć telewizję i widzieć ludzi, którzy wyglądają, jak ja i mają podobne doświadczenia. Uważam, że osoby transseksualne na to zasługują. Jak każdy. Powinniśmy mieć reprezentantów, którzy pokażą złożoność naszych doświadczeń, uczłowieczą nas dla reszty społeczeństwa. To że jestem czarna i transseksualna nie znaczy, że jestem odbiorcą innej kultury niż reszta społeczeństwa.

Cox szczególnie krytykuje pokazywanie osób transeksualnych głownie jako pracowników/czek seks biznesu. W przeszłości sama wcieliła się aż siedmiokrotnie w filmowe role prostytutek, jednak teraz zwykle odmawia tego typu propozycji. Prawda jest taka, że są transseksualne kobiety pracujące w seks biznesie. W Indiach taka praca to jedyna opcja dla ludzi jak ja. Wielu pracodawców nie chce zatrudniać osób transseksualnych. Rozwija się jednak zapotrzebowanie w branży pornograficznej na takie aktorki… To bardzo skomplikowany temat. Z jednej strony ludzie nie chcą zatrudniać osób transseksualnych w biurach, czy nawet w Starbucksie. Jednak łatwo jest znaleźć pracę za setki dolarów w seks biznesie, czy w filmach pornograficznych. Opowiadając historię osób transseksualnych trzeba pokazać te wszystkie niuanse. Dlatego teraz bardzo starannie dobieram role. Nie chcę podtrzymywać mitów krążących wokół trans.

W tym roku zobaczymy Laverne w kultowej roli doktora Frank-N-Furtera w nowej ekranizacji musicalu „Rocky Horror Picture Show”.

 

***

Artykuł w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce.

This article was funded in part by a grant from the United States Department of State. The opinions, fi ndings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily refl ect those of the United States Department of State.

 

Tekst z nr 60/1-2 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Spojrzenia

Spojrzenia (Looking), sezon 1 (USA, 2014), reż,. A. Haigh, wyk. J. Groff, M. Bartlett, F. J. Alvarez, R. Castillo; premiera na DVD:
23.01.2015

 

mat. pras.

 

O pierwszym sezonie serialu „Spojrzenia” pisaliśmy po jego premierze na kanale HBO w zeszłym roku („Replika”, nr 49). Teraz ukazuje się on u nas DVD – anonsujemy, bo warto obejrzeć. To perypetie kilku przyjaciół gejów wyreżyserowane przez Andrew Haigh („Zupełnie inny weekend”). Rzecz rozgrywa się współcześnie w San Francisco i choć nie ma tu ani zaskakujących zwrotów akcji ani nawet elektryzującej fabuły, to mocno wciąga. Może dlatego, że reżyserowi udało się uchwycić tzw. zwykłe gejowskie życie, a więc zjawisko bardzo rzadkie na ekranie.

Od stycznia br. na HBO można już oglądać drugi sezon „Spojrzeń”. (MK)

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Spojrzenia

Looking (2014, USA) reż. A. Haigh, wyk. J. Groff, M. Bartlett, R. Castillo i inni; premiera: kanał HBO

 

mat. pras.

 

Aż dziewięć lat musieliśmy czekać na następny, po „Queer as folk”, serial, w którym wszyscy główni bohaterowie to geje. Pierwszy sezon „Spojrzeń” wyreżyserował Andrew Haigh („Zupełnie inny weekend”). Jesteśmy we współczesnym San Francisco, gdzie poznajemy losy kilku przyjaciół. Nie oczekujcie trzęsień ziemi – to raczej dzieło z gatunku „okruchy życia”, bliżej mu do „Dziewczyn” niż „Seksu w wielkim mieście”.

Główną postacią jest Patrick (znany z „Glee” Jonathan Groff), 29-letni programista bez długich związków na koncie. Chodzi na nieudane randki, spotyka się z przyjaciółmi, usiłuje poderwać gościa, który okazuje się jego nowym szefem, przypadkiem poznaje Richiego, faceta, z którym może będzie coś więcej. W łóżku czempionem Patrick nie jest, sam przyznaje, że ma problemy z byciem pasywem w analu. Ot, życie. Za to jego starszy kumpel, przystojny Dom, któremu gejowska aplikacja randkowa z okazji skończenia 40-tki przesłała nekrolog, zalicza dwudziestolatka za dwudziestolatkiem bez wytchnienia i bez sentymentów. W wolnych chwilach Dom zakłada knajpę. Jest jeszcze para Agustin i Frank, którzy podejmują ważną decyzję o wspólnym zamieszkaniu i na parapetówie odstawiają zmysłowy trójkącik z przyjacielem. Ot, życie.

Akcja toczy się niespiesznie, ale ten realizm wciąga. Po ośmiu odcinkach pierwszego sezonu ma się od razu ochotę na kolejne. Tymczasem drugi sezon przejął Ryan Murphy („Glee”, „American Horror Story”). Akcja ma się ponoć przenieść do Los Angeles. (MK)

 

Tekst z nr 49/5-6 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Feud

Susan Sarandon jako Bette Davis, Jessica Lange jako Joan Crawford. Dwie współczesne ikony LGBT w rolach dwóch ikon LGBT sprzed lat. Najnowszy serial Ryana Murphy’ego

 

„Feud” (2017): Susan Sarandon jako Bette Davis i Jessica Lange jako Joan Crawford
 mat. pras.

 

Za naszych czasów nie było kina gejowskiego? Bzdura! Na każdy film z Bette Davis chodziliśmy jak na film gejowski – wspominał jeden z bohaterów dokumentu „Before Stonewall”, wiekowy gej. Bette Davis, jedna z największych aktorek złotej ery Hollywood, jest też jedną z największych gejowskich ikon dużego ekranu. Słynęła z ciętych ripost, nie bała się ryzykownych ról, grywała kobiety inteligentne i twardo walczące o swoje. Była niepiękna, ale jej wielkie oczy magnetyzowały.

Joan Crawford, również uwielbiana przez gejów, była za to nieskazitelnie piękna, cieszyła się jednak bardziej statusem gwiazdy, niż wybitnej aktorki, mimo że talentu jej nie brakowało. Symbolizowała glamour Fabryki Snów.

Konflikt Bette i Joan zaczął się jeszcze w latach 30. (poszło ponoć o faceta), a skończył dopiero w 1977 r. – gdy Joan zmarła. Bette oznajmiła wtedy: O zmarłych można mówić tylko dobrze? OK. Joan Crawford nie żyje – dobrze!

Potrafię grać dziwki, bo nie jestem jedną z nich. Może dlatego Crawford jest tak dobra w graniu dam? Albo: Crawford przespała się już z każdym gwiazdorem wytwórni MGM, może za wyjątkiem psa Lassie. To tylko próbki talentu Bette do hejtowania Joan.

Sensację wzbudziła więc wiadomość, która gruchnęła w 1962 r., gdy obie aktorki, już po 50-tce, były przez Hollywood z racji wieku traktowane per noga. Otóż: Davis i Crawford zagrają w jednym filmie! I będzie to horror o nienawidzących się siostrach. „Co się zdarzyło Baby Jane?” okazał się hitem zarówno artystycznym, jak i kasowym. Do legendy Hollywood przeszedł nie tylko sam film, ale i proces jego powstawania, historia pełna zwrotów akcji z dwoma czarnymi charakterami w rolach głównych.

To właśnie o konflikcie Bette i Joan osnutym wokół kręcenia „Co się zdarzyło Baby Jane?” opowiada w najnowszym serialu „Feud” („Konflikt”) reżyser Ryan Murphy, król Midas współczesnej telewizji, stojący za takimi produkcjami jak „Glee”, „American Horror Story’, „Scream Queens”, „American Crime Story” czy film „Odruch serca”. Wyoutowany, mężaty i dzieciaty gej.

Gdy w zeszłym roku ogłosił, że Bette Davis zagra Susan Sarandon, a w Joan Crawford wcieli się Jessica Lange, amerykańskie portale gejowskie dostały orgazmu. Dwie współczesne divy w rolach dwóch div sprzed lat!

„Feud: Bette and Joan” miał premierę 5 marca i… nie zawiódł. Zbiera entuzjastyczne recenzje – również dlatego, że nie jest po prostu kroniką złośliwości dwóch kobiet wobec siebie. Jest studium seksizmu, który wypycha starsze aktorki z ekranu (aktorzy w tym samym wieku nadal brylują) i szczuje gwiazdy przeciw sobie (nigdy gwiazdorów). Lange i Sarandon są doskonałe, na drugim planie błyszczą m.in. Judy Davis, Alfred Molina, Catherine Zeta-Jones, Kathy Bates i Stanley Tucci. Wartka akcja, świetne dialogi, a na drugim planie m.in. wątek aktora geja.

Więcej o Bette Davis i Joan Crawford oraz o Ryanie Murphym w następnej „Replice”, a tymczasem oglądamy „Feud”.

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Punkt odniesienia

Z wyoutowanym aktorem COLMANEM DOMINGO, gwiazdorem serialu „Euforia”, rozmawia Artur Zaborski

 

 

Drugi sezon „Euforii” można właśnie oglądać na HBO i HBO GO. Serial opowiada o współczesnych nastolatkach żyjących w rzeczywistości paradoksów i płynnych tożsamości. Niby wszystko już wolno, więc gdy najpiękniejsza dziewczyna w szkole, uzależniona od narkotyków Rue (kapitalna Zendaya) wchodzi w związek z transpłciową Jules (Hunter Schafer), nikogo to specjalnie nie elektryzuje. Z drugiej strony Nate Jacobs, szkolny przystojniaczek (Jacob Elordi), drży na samą myśl, że mogą go pociągać faceci. Jego problem jest tym głębszy, że z młodymi chłopcami i trans kobietami sypia jego własny ojciec, zdradzając żonę. Wśród kochanek ojca znalazła się także Jules. Reprezentację osób LGBT+ na ekranie dopełnia niebinarna TC, którą gra również niebinarna aktorka Bobbi Salvör Menuez. W obsadzie znalazł się również Colman Domingo, wyoutowany i zamężny gej, który wciela się w postać Aliego, sponsora Rue. Ali pomaga wytrwać Rue w trzeźwości.

„Euforia” to serial o ludziach z generacji Zet, którzy w ekstremalny sposób korzystają z beztroski młodości – ćpają, co akurat jest na stole, uprawiają seks z osobami, które akurat są obok, i… nic w tym szokującego, poprzednie pokolenia też tak robiły. Ciekawe jednak jest to, że bohaterowie „Euforii” niewiele sobie robią z seksualności i płci. Gdy w szkole pojawia się transpłciowa Jules, nikt specjalnie nie docieka, z kim ona sypia – poza tymi, którzy sami chcą się z nią przespać.

To prawda – pod tym kątem młode pokolenie żyje inaczej niż moje. Generacja Zet buduje świat, w którym przestają obowiązywać podziały ze względu na płeć czy seksualność. Jej przedstawiciele bardzo się wkurzają, gdy ktoś próbuje mówić im, że te podziały jednak istnieją. Świetnie pokazuje to przykład naszej obsady. Zendaya zdobyła popularność w bardzo młodym wieku i wykorzystuje ją m.in. do tego, by mówić o własnym doświadczeniu: niebiałej kobiety wychowanej w dwurasowej rodzinie.

Zaczynała jako gwiazdka Disneya, a teraz gra uzależnioną od narkotyków Rue w poważnym, śmiałym serialu.

Zendaya, podobnie jak całe to pokolenie, ma świadomość płynności norm w naszym świecie, co świetnie pokazuje nawet to, jak podchodzi do mody. Jednego dnia nosi za duże koszulki i sportowe buty, a innego powala elegancją na czerwonym dywanie. Można być wszystkimi jednocześnie i nie trzeba się zamykać w definicjach ani serwowanych nam przez społeczeństwo rolach. Zendaya raz jest klasycznie piękna, a raz jest chłopczycą. Walczy o prawa kobiet, jest feministką, realizuje się jako aktorka, ale też maluje i robi zdjęcia.

Gdy ty byłeś w jej wieku…

Moje pokolenie częściej definiowało się według naturalnych cech, tożsamości. Nie mieściło mi się w głowie, że one mogą być płynne. Kiedy zrobiłem publiczny coming out, dziennikarze wciąż pytali o wszystko, co wiązało się z moją homoseksualnością. Nie zliczę, ile razy odpowiadałem na pytanie: „Jak trudno jest być gejem we współczesnej Ameryce?”. Nie zapomnę też jednego z wywiadów, którego udzieliłem po premierze filmu „Passing Strange” Spike’a Lee. Dziennikarz zapytał, jak Spike czuje się z tym, że jestem gejem. Najdurniejsze pytanie, jakie kiedykolwiek usłyszałem.

Co odpowiedziałeś?

Prawdę: że nigdy ze Spikiem o mojej homoseksualności nie rozmawiałem, bo niby dlaczego miałbym? Spike to mój ziomek, współpracownik, a na planie szef – tyle. Niestety, dyskryminacja, która wciąż istnieje, sprawia, że gdy prasa pisze o aktorach gejach, to informacja o ich homoseksualności zaraz też się pojawia, natomiast news o, przypuśćmy, nowym filmie Brada Pitta, nie otrzymuje tytułu: „Heteroseksualny Brad Pitt gra w nowym filmie”.

Nieheteronormatywni aktorzy, którzy mówią otwarcie o swojej seksualności, to było w twoim pokoleniu wydarzenie. Poniekąd wciąż jest. Chyba nie tylko dziennikarze nie do końca wiedzieli, co z wami zrobić.

To prawda, my przecieraliśmy szlaki. Taki Daniel Day-Lewis czy Leonardo DiCaprio zawsze mają się od kogo „odbić”, mają liczne punkty odniesienia, mogą do kogoś nawiązać, z kimś się porównać. Ja nie znałem żadnego homoseksualnego czarnego aktora, który przede mną zrobiłby karierę, miał jakieś osiągnięcia, które ja mógłbym postawić sobie za cel. A DiCaprio ma takich ludzi całe mnóstwo. Mógłby się cofnąć nawet do klasycznych gwiazd Hollywood i marzyć: „Chcę być taki jak on!”. Ja takiej możliwości nie miałem, dlatego bardzo się cieszę ze wszystkich moich osiągnięć podwójnie – raz, że satysfakcjonują mnie, a dwa, że mogą posłużyć innym czarnym wyoutowanym gejom za punkt odniesienia.

Tak też mówi się o „Euforii”: że stała się punktem odniesienia dla wielu młodych ludzi i ich rodziców. Ci drudzy dzięki serialowi odkryli, z jakimi problemami mierzą się ich dorastające dzieci.

Po premierze pierwszego sezonu dostaliśmy mnóstwo niesamowitych reakcji. Często dostawałem wiadomości typu: „Wow, ten odcinek był bardzo wartościowy. Dzięki niemu odważyłem się porozmawiać o tym, co mnie trapi, z rodzicami”. Reprezentacja na ekranie ludzi z mniejszości seksualnych czy etnicznych, które mierzą się z problemami związanymi z tożsamością, jest bardzo ważna. Okazuje się bowiem, że wielu ludzi, nawet żyjąc obok nas, nie zdaje sobie sprawy z tego, jak faktycznie wygląda codzienność ludzi LGBT, a szczególnie niebiałych ludzi LGBT.

Pokazujecie też w „Euforii”, że nie ma krystalicznych ludzi, a błędy zdarzają się każdemu. W waszym serialu Nate, prawdopodobnie nieheteronormatywny, ma skłonność do przemocy, nie wybielacie go z powodu jego seksualności.

Podążamy też za Rue, narratorką, która jest kompletnie niewiarygodna, cały czas nas zwodzi i oszukuje. I nie ma znaczenia, że to miła czarna dziewczyna, która ma romans ze swoją koleżanką. To, że Rue jest nieheteronormatywna i że sama wywodzi się z mniejszości, w żaden sposób nie czyni ją lepszą od innych. Jest zakłamana, w jej życiu liczą się narkotyki – one są dla niej priorytetem. W drugim sezonie to się nasila, bo Rue wchodzi w czas mroku i coraz częściej manipuluje otoczeniem, a także nami, widzami. Często zbija nas z tropu, a i tak się jej trzymamy i spadamy w te same otchłanie, co ona. „Euforia” mówi jasno, że na to, jaką mamy moralność, nie wpływają nasze pochodzenie etniczne ani nasza seksualność, tylko właśnie na przykład… uzależnienie od narkotyków.

Zaskoczył cię sukces „Euforii”?

Nie, bo od dawna powtarzam, że rozrywki mamy w kinie i na platformach streamingowych aż nadto, natomiast brakuje nam filmów i seriali, które będą traktować widza poważnie. My rzuciliśmy wyzwanie naszym odbiorcom, a oni je podjęli, chociaż tematy, które pojawiają się w serialu, są trudne, niezręczne i niekomfortowe. I są ukazane z różnej perspektywy – osób o różnym kolorze skóry, różnej płci i seksualności, co też zadaje kłam przekonaniu, że większość widzów jest zainteresowana opowieściami tylko o takich ludziach, z którymi się może identyfikować poprzez ten sam kolor skóry, tę samą płeć czy tę samą seksualność. My, aktorzy, nieraz obnażaliśmy się psychicznie na ekranie, co wcale nie było proste. „Euforia” określana jest jako serial edukacyjny, ale nie dlatego, że uczy nas, jak mamy żyć, tylko dlatego, że pozwala nam z bezpiecznej pozycji własnego salonu podejrzeć, jak żyją inni, a to jest naprawdę wielka edukacyjna wartość.

Ty też obnażyłeś się na planie?

Tak, w odcinku specjalnym, który nagraliśmy na święta Bożego Narodzenia 2020. Cały tamten odcinek jest zapisem naszej rozmowy z Zendayą. Usiedliśmy naprzeciwko siebie i rozmawialiśmy o naszej tożsamości. Dostałem scenariusz tego odcinka, gdy wybuchały pożary na amerykańskich ulicach, a miasta żyły ruchem Black Lives Matter i morderstwem George’a Floyda. Nie mogłem uwierzyć, do jak wielu rzeczy nawiązuje tekst naszego scenarzysty Sama Levinsona. Poczułem się z nim głęboko związany. Chciałem się mu oddać kompletnie i zacząłem go ćwiczyć sam ze sobą, przed lustrem. Poświęcałem temu jakieś 40 godzin tygodniowo. Z drugiej strony, była pandemia, więc i tak nic lepszego nie miałem do roboty. (śmiech) Po nagraniu musiałem się zupełnie odciąć od tego, o czym mówię na ekranie. Nadal dostaję wiadomości od widzów, którzy piszą mi, że ten odcinek obejrzeli nawet dwadzieścia kilka razy. Mówią, że tego potrzebowali, że oglądanie go wpływa na nich jak sesja terapeutyczna, że dzięki niemu lepiej rozumieją, co to znaczy być reprezentantem mniejszości. Piszą wszyscy – czarni i biali, nienormatywni i hetero, kobiety i mężczyźni, młodsi i starsi. Muszę powiedzieć, że ten specjalny odcinek „Euforii” to jest coś, z czego jestem najbardziej dumny w całej mojej karierze.

Tekst z nr 95 / 1-2 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Niebinarność w wielkim mieście

Z aktorką SARĄ RAMÍREZ, odtwórcą roli Che w serialu „I tak po prostu”, kontynuacji kultowego „Seksu w wielkim mieście”, rozmawia Artur Zaborski

 

Foto: HBO

 

Uzgodniliśmy z Sarą, że w treści wywiadu zastosowane zostaną naprzemiennie zaimki/końcówki męskie i żeńskie, zarówno w odniesieniu do samej Sary, jak i granej przez nią postaci Che.

Twoja serialowa bohaterka Che Diaz jest osobą niebinarną. Odnoszę wrażenie, że twórcy „I tak po prostu” naprawdę postarali się, by go właściwie zaprezentować na ekranie.

To prawda. Nie dostajemy jakichś szczątkowych informacji na jej temat, dokładnie poznajemy jego życie. Dowiadujemy się, że przy urodzeniu została zidentyfikowana jako biologiczna kobieta, ale nie określa się ani jako kobieta, ani jako mężczyzna. Czasami jest obiema płciami, czasami żadną. Jest w spektrum tożsamości płciowej, choć ma bardziej męską ekspresję. Jej orientacją psychoseksualną jest biseksualność, ale Che czuje pociąg seksualny i romantyczny do więcej niż jednej płci. Identyfikuje się natomiast jako osoba queer. Bardzo lubię Che.

Za co?

Ma wielkie serce i świetną prezencję. Jest osobą mądrą, ludzką, zabawną, dynamiczną, bałaganiarską i niezwykle złożoną. Pojawia się w serialu, żeby trochę namieszać. Jest postacią prawdziwą, żyje w zgodzie ze sobą i za nic nie przeprasza, bo bardzo ciężko zapracował na to, żeby być tam, gdzie jest. Swoją postawą inspiruje innych bohaterów, rozbudzając w nich refleksje na temat skrywanych potrzeb i smutków.

Podobał ci się oryginalny „Seks w wielkim mieście”?

Mam do niego szczególny sentyment z powodu Nowego Jorku, który stał się moją miłością po raz pierwszy, gdy się do niego wprowadziłam we wczesnych latach 90., a po raz drugi, gdy stał się moim ulubionym bohaterem „Seksu w wielkim mieście”. Mam też dużo szacunku do tego, jak na ekranie pokazano relacje, które łączyły serialowe bohaterki. Cieszyło mnie, jak bardzo się nawzajem wspierały. Serial inspirował mnie również seksualnie, co pokazuje, jak mocno przyczynił się do progresu społecznego. Oczywiście, nie był idealny, ale ja powtarzam, że ważne jest, by dążyć do postępu, a nie do perfekcji. Przełom wieków to dla mnie początek pracy w aktorstwie i zarazem okres marzeń, by wystąpić gościnnie – chociażby jako drzewo! – w „Seksie…”. Bardzo się cieszę, że teraz te marzenia się dla mnie spełniły.

Uważasz, że „I tak po prostu” też może się przysłużyć progresowi społecznemu?

Oczywiście, bo dzięki Che możemy się dowiedzieć, jak wygląda randkowanie osób queer czy związki, które zawierają. Na przykładzie tej postaci przekonamy się też, czym jest indywidualne doświadczenie osoby niebinarnej. Cieszę się, że serial podkreśla to, że osoby LGBT+ są różne, różnorodne, a ich doświadczenia nie da się zawrzeć w jednej osobie na ekranie. Che poprzez swój humor i człowieczeństwo pokaże nam, jak wygląda jedna „opcja” bycia queer, a przy okazji widzowie dowiedzą się czegoś więcej na temat tego, czym są konstrukcja płci i role płciowe.

Pojawienie się Che to w serialu prawdziwy przewrót. Pamiętam scenę z oryginalnego „Seksu w wielkim mieście”, w którym Carrie była roztrzęsiona po tym, jak przyszło jej pocałować inną kobietę.

Ta scena rzeczywiście była chybiona, ale nie zgodzę się, żeby „Seks…” sprowadzać tylko do niej. W oryginale pojawiali się reprezentanci społeczności LGBT+, ale tacy, którzy potrafili się zidentyfikować płciowo i seksualnie. Teraz dzięki „I tak po prostu” mamy na ekranie bohaterów, którzy przypominają widzom, że istnieją też osoby transpłciowe i queerowe, a także że nie wszyscy zostali właściwie zidentyfikowani jako mężczyźni lub kobiety przy urodzeniu, że są osoby niebinarne, które ubierają się bardziej męsko albo bardziej kobieco. Ekranowa społeczność LGBT+ jest tym razem bardzo szeroka. Najbardziej jednak cieszy mnie, że scenariusz jest tak napisany, że choćby z moją postacią mogą się identyfikować nie tylko osoby niebinarne, ale też te, które nie żyją w stu procentach w zgodzie ze sobą, bo np. wykonują pracę, która im na to nie pozwala. Che przypomina, że wszystko w naszym życiu jest płynne i musimy się nauczyć to akceptować.

Che pracuje w stand-upie i ma swój własny podcast. Czy geneza tej postaci ma swoje źródła w rzeczywistości?

Reżyser i scenarzysta „Seksu w wielkim mieście”, Michael Patrick King, wyoutowany gej, był standupowym komikiem. Wniósł do postaci Che dużo własnych doświadczeń. Dla mnie, osoby niebinarnej, to oczywiście wielki przywilej móc zagrać postać niebinarną, której wątek nie jest w opowieści poboczny, tylko jest jednym z głównych. Dzięki temu możemy razem z nią płakać i się śmiać. Poznajemy Che w momencie wielkiego sukcesu zawodowego, kiedy dostaje wciąż nowe oferty pracy, staje się pożądaną postacią w Nowym Jorku. Jednak z kolejnymi odcinkami przekonamy się, że w jego życiu jest też sporo goryczy i wyzwań. Poznajemy Che z wielu różnych stron.

Nie martwisz się, że przez to, że oryginalny „Seks w wielkim mieście” był oskarżany o zawężanie perspektywy do białych, zamożnych, heteroseksualnych kobiet, „I tak po prostu” będzie teraz szczególnie mocno brane pod lupę, a każde potknięcie – piętnowane?

Nie, bo Michael Patrick King i Sarah Jessica Parker dali jasno do zrozumienia, że zrobili „I tak po prostu” po to, by stworzyć wielowymiarowe postaci. Jesteśmy w ważnym miejscu jako artyści, osoby tworzące sztukę. To w dużej mierze od nas zależy, jak postrzegane są poszczególne mniejszości, dlatego tak istotne jest, żebyśmy przekazywali widzom prawdę. Mogę zagwarantować, że za „I tak po prostu” stoją przemyślane decyzje i właściwe intencje, dlatego z wielką ciekawością przyglądam się reakcjom widzów na kolejne odcinki naszego serialu. Wiem, że opinii będzie wiele i nie wszystkie będą sprzyjające. Zresztą już słyszę krytyczne głosy.

Jakie?

Choćby twierdzenie, że za bardzo staramy się pokazać na ekranie różne osoby LGBT+, co ma być próbą rehabilitacji za ich niedostateczną reprezentację w „Seksie w wielkim mieście”. Na tym jednak polega piękno człowieczeństwa, że każdy ma swoje zdanie. Nie za bardzo przejmuję się negatywnymi opiniami, bo wiem, że one będą się zmieniać wraz z kolejnymi odcinkami. Carrie, Charlotte, Samantha i Miranda też przecież nie zawsze cieszyły się poważaniem, ale zawsze były sobą. A teraz dochodzą do nich inne postaci, które dzielą się historiami ze swojego życia i też nikogo przy tym nie udają.

Masz dużo scen, w których występujesz u boku Sarah Jessiki Parker i Cynthii Nixon. Jak ci się z nimi pracowało?

To była czysta przyjemność i wielki zaszczyt. Sarah Jessica Parker była pierwszą osobą, którą poznałam zaraz pierwszego dnia pracy – podczas prób czytania scenariusza. Od razu do mnie podeszła i powiedziała, że bardzo się cieszy, że tu jestem. Zapytała, jakie są moje zaimki, bo chciałaby mieć pewność, że zwraca się do mnie tak, jak sobie tego życzę. Powiedziałem, że preferuję „they/them”. Zaimponowało mi, że od pierwszego momentu była ze mną szczera i dała mi możliwość bycia sobą. Sarah wnosi wiele gracji i wdzięku do naszej społeczności. Nie boi się też wyrażać swojego zdania. Jest świetną szefową i partnerką na planie. Jeśli mam być z tobą szczera, to muszę jeszcze dodać, że Sarah Jessica Parker niesamowicie mi się podobała, gdy dorastałem. Uwielbiałam ją nie tylko w „Seksie w wielkim mieście”, ale też np. w „Square Pegs” i „Rodzinnym domu wariatów”. Gdy ją poznałem, starałam się nie zachowywać jak psychofan. (śmiech)

Udało ci się?

Zdecydowałam, że kiedy ją poznam, to uprzedzę ją, że jeśli kiedyś zacząłbym rozwodzić się nad tym, jak ją uwielbiam, to ma mi przerwać, bo stałybyśmy tak godzinami, zanimbym skończył. Jednak kiedy rzeczywiście ją poznałam, zapomniałem, że powinnam się kontrolować, i powiedziałem: „Uwielbiam cię i podobasz mi się od zawsze! Ups, naprawdę to powiedziałam!”. Sarah zareagowała uśmiechem i wdzięcznością. Zresztą Cynthia Nixon jest równie wspaniała. Podziwiam, jak oddaną jest partnerką dla swojej żony Christine i matką dla ich dziecka.

Dopuściły cię tak blisko?

Zaprosiły mnie do swojego domu w Nowym Jorku – Cynthia kandydowała na gubernatorkę stanu Nowy Jork, jeszcze zanim weszliśmy na plan serialu. Spędziłam z nimi mnóstwo czasu. Cynthia zrobiła to tak po prostu – żebyśmy mogły lepiej się poznać i przełamać lody. Bardzo mi to zaimponowało, czułem się doceniony, zadbany i ciepło przyjęty. Sarah, Cynthia i reszta ekipy postarali się, by dać mi poczucie bycia częścią ich zespołu, kimś akceptowanym. Dostrzegali mnie i moją wartość. Naprawdę nie mogłam trafić lepiej.

Mówisz, że Sarah Jessica Parker od razu zapytała o twoje zaimki. W serialu jest scena, w której grana przez Cynthię Miranda stara się wobec twojej postaci używać właściwych zaimków, ale czasami jej się mylą. Co robisz w sytuacji, w której przy tobie ludzie zapominają, jak się do ciebie zwracać, albo niechcący się mylą?

Ja przede wszystkim doceniam chęci i ciekawość. Bardzo lubię, gdy ludzie pytają, jak mają do mnie mówić. W ogóle chętnie podejmuję trudne rozmowy. Jestem zdania, że trzeba być wyrozumiałym i ludzkim dla siebie nawzajem, dawać sobie prawo do pomyłek. Doceniam progres i właśnie ciekawość, bo sam taki jestem. A że zdarza mi się, jak i innym, pomylić? Cóż, perfekcjonizm potrafi być przygnębiający, jest narzędziem białej supremacji, dlatego go nie lubię.

Myślisz, że perfekcjonizm to coś złego?

Tak, bo on paraliżuje ludzi. Sprawia, że się boją i nie chcą zadawać pytań. Jeśli naprawdę pragniemy zmian na plus i progresu społecznego, które pozwolą nam stworzyć bezpieczną przestrzeń dla innych, to musimy dać ludziom możliwość popełniania błędów. To jest coś, na czym naprawdę mi zależy, o to walczę. Dlatego nie pozwalam, by inni wywierali na mnie presję idealności, perfekcjonizmu. Nie jestem i nie będę nigdy kimś idealnym, i mam świadomość, że inni też nie są i nie będą. Ważniejsze jest, żebyśmy chcieli spotkać się ze sobą gdzieś pośrodku, zadawali sobie nawzajem pytania i uważnie słuchali swoich odpowiedzi. Myślę, że wtedy damy sobie dowód na to, że mamy wobec siebie dużo szacunku. Nie musimy się we wszystkim zgadzać, ale na pewno musimy być siebie ciekawi i akceptować, że nie zawsze musimy rozumieć, co usłyszymy z ust innej osoby. Należy natomiast doceniać, że zostało zadane pytanie, dlatego ja autentycznie się cieszę, gdy ono pada.

Nawet gdy pytanie jest tak niekomfortowe, jak w serialu, gdy ktoś pyta cię, czy jesteś kobietą, czy mężczyzną, nie mająświadomości, że to nie są wszystkie tożsamości płciowe?

Czasami musi być niekomfortowo, bo pytający tylko w ten sposób może się nauczyć nowych umiejętności, a ja – tego, jak tolerować dyskomfort. Przynajmniej tyle jesteśmy w stanie zrobić. To bardzo ważne zwłaszcza dziś, w czasach, w których tylu polityków chce, żebyśmy nie zadawali pytań. Mnie zależy na czymś odwrotnym – chcę tworzyć świat, w którym zachęcamy się wzajemnie do zadawania pytań i w którym nie boimy się mówić niepoprawnych rzeczy. Bo to i tak się stanie. To, co się liczy najbardziej, to jak się od tego odbijemy i czego nas to nauczy. Błąd sam w sobie ma znaczenie, ale nie aż tak duże jak sposób, w jaki go naprawimy. Musimy nauczyć się podnosić wspólnie z niekomfortowych sytuacji. Dopiero wtedy można mówić o ukojeniu i naprawieniu błędu.

Tekst z nr 95 / 1-2 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Sex Education

(2018, Wielka Brytania), reż. L. Nunn, wyk. A. Butterfield, G. Anderson, N. Gatwa, E. Mackiey. Dystr. Netflix

 

mat. pras.

 

Obejrzyjcie „Sex Education” koniecznie – takiej edukacji seksualnej nie będzie w polskich szkołach jeszcze długo, a powinna być od zaraz. Aż miło patrzeć, jak serial bierze za łeb stereotypy i je obala. Zaraz na dzień dobry, w pierwszej scenie, mamy faceta, który… udaje orgazm.

Za chwilę poznajemy głównego bohatera – 16-letniego Otisa, który nie jest w stanie się masturbować, choć bardzo by chciał. Jego najlepszym przyjacielem jest Eric, przebojowy gej, a więc schemat „gej i jego przyjaciółka” też złamany. Eric ma już na koncie dwa i pól seksu (skąd to pół – dowiedzcie się sami), czyli o dwa i pół więcej niż Otis. Ale Otis ma jeden wielki seksualny atut: mamę, która jest seksuolożką i psychoterapeutką (rewelacyjna rola Gillian Anderson), chłopak edukuje się więc niejako przez osmozę i w teorii jest świetny. Tak świetny, że zaczyna udzielać porad rówieśnikom ze szkoły. Współpracuje przy tym z Maeve, ostrą laską o reputacji zdziry. Rozmowa Otisa z parą lesbijek, które bardzo się kochają, ale nie mogą złapać równego rytmu w seksie, albo z heteryczką, która bzyka się regularnie, ale dopiero dzięki Otisowi odkryje przyjemności płynące z jej własnego ciała, to są tylko przykładowe perełki.

W kolejnych odcinkach będą padały kolejne stereotypy. Pojawi się też temat aborcji – pokazany tak, że ludziom przyzwyczajonym do narracji prolajferskiej jako jedynej słusznej, mogą opaść szczęki. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 78/3-4 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Skam France

(2018, Francja), reż. D. Hourrègue, wyk. A. Auriant, M. Danet-Fauvel. Dystr.: YouTube

 

mat. pras.

 

Najpierw, w 2015 r., był norweski oryginał. „Skam” („Wstyd”) to teen drama, w której każdy sezon jest opowiedziany z perspektywy innego bohatera. Najpopularniejszy okazał się trzeci – gejowski, w którym Isak zakochuje się w o rok starszym chłopaku. Serial wbijał w fotel autentycznością i przenikliwością (miejsce 15 w naszym rankingu na stronach 42-45). Nie było w ostatnich latach popularniejszej nieanglojęzycznej produkcji powstałej bez wsparcia wielkiej wytwórni. Nic więc dziwnego, że wysypał się worek z remake’ami.

Po słonecznej i głośnej wersji włoskiej, teraz przyszła pora na Francję. Historia w zarysie jest identyczna. Lucas, czyli francuski Isak, zakochuje się na zabój w Elliocie. Problem w tym, że nie jest wyoutowany, nawet przed samym sobą… Fabuła krąży wokół przyjaźni, presji otoczenia, zdrowia psychicznego i przede wszystkim miłości. Scenariusz często odchodzi od norweskiego pierwowzoru, nie ma więc mowy o znużeniu – ponownie zostaniecie oczarowani. Jak na Francję przystało, jest to też zdecydowanie najodważniejsza wersja.

„Skam France” jest dostępny na YouTubie za free i ma polskie napisy (tworzone przez fanów). A za rogiem czekają już kolejne wersje. Niemiecka („Druck”) właśnie się zaczęła. W amerykańskiej („Skam Austin” publikowany na Facebook Watch) na razie trwa drugi sezon, a Isak został przepisany na dziewczynę Shay. Hiszpańska za to zupełnie zmienia status quo; drugi sezon nie wzoruje się na oryginale, a Lucas outuje się między sezonami i nie wiadomo, czy w ogóle dostanie „swój” sezon. A w Polsce? Ktoś? Coś? (Daniel Oklesiński)

 

Tekst z nr 78/3-4 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Skandal w angielskim stylu

(Wielka Brytania, 2018), reż. S. Frears; wyk. H. Grant, B. Whishaw; HBO Polska

 

Norman Scott (Ben Whishaw) i Jeremy Thorpe (Hugh Grant). Mat. pras.

 

Tę historię musiało napisać życie, żaden scenarzysta, nawet najbardziej szalony, by tego nie wymyślił. Trzyodcinkowy serial Stephena Frearsa („Niebezpieczne związki”, „Królowa”, „Tajemnica Filomeny”) opowiada o największym seks skandalu w polityce brytyjskiej lat 70. XX w.; fabuła skrzy się od nieprawdopodobnych zwrotów akcji.

Jeremy Thorpe (rewelacyjny Hugh Grant) był w latach 1967-76 liderem Partii Liberalnej, stanowiącej języczek u wagi między konserwatystami a laburzystami. Był też gejem, jak sam twierdził, w 80%. Jeszcze przed 1967 r. Thorpe, wtedy trzydziestoparolatek, miał kilkuletni romans z 11 lat młodszym Normanem Josiffem (równie rewelacyjny Ben Whishaw), który wkrótce zmieni nazwisko na Scott. Thorpe należał do elity, natomiast Scott był pełnym wdzięku, ale zwyczajnym, choć inteligentnym (i ładnym) chłopakiem ze skłonnością do fantazjowania. Sekwencje, w których polityk uwodzi „swego króliczka” to perełki komedii. Dodatkowy smaczek: Hugh Grant jest hetero, a Ben Whishaw – homo, więc wzbranianie się Normana wobec jednoznacznych awansów Jeremy’ego wypada tym bardziej uroczo. Później ten komediodramat robi się coraz czarniejszy. Scott zostaje porzucony, ale nie zamierza milczeć. Ma miłosne listy Thorpe’a i zaczyna od ich ujawnienia… matce polityka. Próby uciszenia spełzają na niczym, aż w końcu Thorpe dochodzi do „jedynego rozsądnego wniosku”: Normana trzeba zabić! W tak zwanym międzyczasie – drobiazg: Wielka Brytania, również głosem samego Thorpe’a, legalizuje homoseksualizm. Norman może opowiadać o seksie analnym z politykiem bez obaw, że wyląduje w więzieniu. A jest na głośne opowiadanie o tym absolutnie gotowy. Wprawdzie przyniósł słoiczek wazeliny, ale i tak czułem się, jak by mnie przepoławiał piłą, niemniej jedyne, co mogłem zrobić, to wgryźć się poduszkę – mówi bez ogródek na publicznej rozprawie sądowej i staje się bohaterem mediów.

To, moi drodzy, dopiero początek. Absurdalne, choć autentyczne zdarzenia gonią jedno za drugim. Miniserial zrobiony jest z (bardzo angielskim) dystansem, ironią i smakiem. (Mariusz Kurc)  

 

Tekst z nr 76/11-12 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.