Z wyoutowanym aktorem COLMANEM DOMINGO, gwiazdorem serialu „Euforia”, rozmawia Artur Zaborski
Drugi sezon „Euforii” można właśnie oglądać na HBO i HBO GO. Serial opowiada o współczesnych nastolatkach żyjących w rzeczywistości paradoksów i płynnych tożsamości. Niby wszystko już wolno, więc gdy najpiękniejsza dziewczyna w szkole, uzależniona od narkotyków Rue (kapitalna Zendaya) wchodzi w związek z transpłciową Jules (Hunter Schafer), nikogo to specjalnie nie elektryzuje. Z drugiej strony Nate Jacobs, szkolny przystojniaczek (Jacob Elordi), drży na samą myśl, że mogą go pociągać faceci. Jego problem jest tym głębszy, że z młodymi chłopcami i trans kobietami sypia jego własny ojciec, zdradzając żonę. Wśród kochanek ojca znalazła się także Jules. Reprezentację osób LGBT+ na ekranie dopełnia niebinarna TC, którą gra również niebinarna aktorka Bobbi Salvör Menuez. W obsadzie znalazł się również Colman Domingo, wyoutowany i zamężny gej, który wciela się w postać Aliego, sponsora Rue. Ali pomaga wytrwać Rue w trzeźwości.
„Euforia” to serial o ludziach z generacji Zet, którzy w ekstremalny sposób korzystają z beztroski młodości – ćpają, co akurat jest na stole, uprawiają seks z osobami, które akurat są obok, i… nic w tym szokującego, poprzednie pokolenia też tak robiły. Ciekawe jednak jest to, że bohaterowie „Euforii” niewiele sobie robią z seksualności i płci. Gdy w szkole pojawia się transpłciowa Jules, nikt specjalnie nie docieka, z kim ona sypia – poza tymi, którzy sami chcą się z nią przespać.
To prawda – pod tym kątem młode pokolenie żyje inaczej niż moje. Generacja Zet buduje świat, w którym przestają obowiązywać podziały ze względu na płeć czy seksualność. Jej przedstawiciele bardzo się wkurzają, gdy ktoś próbuje mówić im, że te podziały jednak istnieją. Świetnie pokazuje to przykład naszej obsady. Zendaya zdobyła popularność w bardzo młodym wieku i wykorzystuje ją m.in. do tego, by mówić o własnym doświadczeniu: niebiałej kobiety wychowanej w dwurasowej rodzinie.
Zaczynała jako gwiazdka Disneya, a teraz gra uzależnioną od narkotyków Rue w poważnym, śmiałym serialu.
Zendaya, podobnie jak całe to pokolenie, ma świadomość płynności norm w naszym świecie, co świetnie pokazuje nawet to, jak podchodzi do mody. Jednego dnia nosi za duże koszulki i sportowe buty, a innego powala elegancją na czerwonym dywanie. Można być wszystkimi jednocześnie i nie trzeba się zamykać w definicjach ani serwowanych nam przez społeczeństwo rolach. Zendaya raz jest klasycznie piękna, a raz jest chłopczycą. Walczy o prawa kobiet, jest feministką, realizuje się jako aktorka, ale też maluje i robi zdjęcia.
Gdy ty byłeś w jej wieku…
Moje pokolenie częściej definiowało się według naturalnych cech, tożsamości. Nie mieściło mi się w głowie, że one mogą być płynne. Kiedy zrobiłem publiczny coming out, dziennikarze wciąż pytali o wszystko, co wiązało się z moją homoseksualnością. Nie zliczę, ile razy odpowiadałem na pytanie: „Jak trudno jest być gejem we współczesnej Ameryce?”. Nie zapomnę też jednego z wywiadów, którego udzieliłem po premierze filmu „Passing Strange” Spike’a Lee. Dziennikarz zapytał, jak Spike czuje się z tym, że jestem gejem. Najdurniejsze pytanie, jakie kiedykolwiek usłyszałem.
Co odpowiedziałeś?
Prawdę: że nigdy ze Spikiem o mojej homoseksualności nie rozmawiałem, bo niby dlaczego miałbym? Spike to mój ziomek, współpracownik, a na planie szef – tyle. Niestety, dyskryminacja, która wciąż istnieje, sprawia, że gdy prasa pisze o aktorach gejach, to informacja o ich homoseksualności zaraz też się pojawia, natomiast news o, przypuśćmy, nowym filmie Brada Pitta, nie otrzymuje tytułu: „Heteroseksualny Brad Pitt gra w nowym filmie”.
Nieheteronormatywni aktorzy, którzy mówią otwarcie o swojej seksualności, to było w twoim pokoleniu wydarzenie. Poniekąd wciąż jest. Chyba nie tylko dziennikarze nie do końca wiedzieli, co z wami zrobić.
To prawda, my przecieraliśmy szlaki. Taki Daniel Day-Lewis czy Leonardo DiCaprio zawsze mają się od kogo „odbić”, mają liczne punkty odniesienia, mogą do kogoś nawiązać, z kimś się porównać. Ja nie znałem żadnego homoseksualnego czarnego aktora, który przede mną zrobiłby karierę, miał jakieś osiągnięcia, które ja mógłbym postawić sobie za cel. A DiCaprio ma takich ludzi całe mnóstwo. Mógłby się cofnąć nawet do klasycznych gwiazd Hollywood i marzyć: „Chcę być taki jak on!”. Ja takiej możliwości nie miałem, dlatego bardzo się cieszę ze wszystkich moich osiągnięć podwójnie – raz, że satysfakcjonują mnie, a dwa, że mogą posłużyć innym czarnym wyoutowanym gejom za punkt odniesienia.
Tak też mówi się o „Euforii”: że stała się punktem odniesienia dla wielu młodych ludzi i ich rodziców. Ci drudzy dzięki serialowi odkryli, z jakimi problemami mierzą się ich dorastające dzieci.
Po premierze pierwszego sezonu dostaliśmy mnóstwo niesamowitych reakcji. Często dostawałem wiadomości typu: „Wow, ten odcinek był bardzo wartościowy. Dzięki niemu odważyłem się porozmawiać o tym, co mnie trapi, z rodzicami”. Reprezentacja na ekranie ludzi z mniejszości seksualnych czy etnicznych, które mierzą się z problemami związanymi z tożsamością, jest bardzo ważna. Okazuje się bowiem, że wielu ludzi, nawet żyjąc obok nas, nie zdaje sobie sprawy z tego, jak faktycznie wygląda codzienność ludzi LGBT, a szczególnie niebiałych ludzi LGBT.
Pokazujecie też w „Euforii”, że nie ma krystalicznych ludzi, a błędy zdarzają się każdemu. W waszym serialu Nate, prawdopodobnie nieheteronormatywny, ma skłonność do przemocy, nie wybielacie go z powodu jego seksualności.
Podążamy też za Rue, narratorką, która jest kompletnie niewiarygodna, cały czas nas zwodzi i oszukuje. I nie ma znaczenia, że to miła czarna dziewczyna, która ma romans ze swoją koleżanką. To, że Rue jest nieheteronormatywna i że sama wywodzi się z mniejszości, w żaden sposób nie czyni ją lepszą od innych. Jest zakłamana, w jej życiu liczą się narkotyki – one są dla niej priorytetem. W drugim sezonie to się nasila, bo Rue wchodzi w czas mroku i coraz częściej manipuluje otoczeniem, a także nami, widzami. Często zbija nas z tropu, a i tak się jej trzymamy i spadamy w te same otchłanie, co ona. „Euforia” mówi jasno, że na to, jaką mamy moralność, nie wpływają nasze pochodzenie etniczne ani nasza seksualność, tylko właśnie na przykład… uzależnienie od narkotyków.
Zaskoczył cię sukces „Euforii”?
Nie, bo od dawna powtarzam, że rozrywki mamy w kinie i na platformach streamingowych aż nadto, natomiast brakuje nam filmów i seriali, które będą traktować widza poważnie. My rzuciliśmy wyzwanie naszym odbiorcom, a oni je podjęli, chociaż tematy, które pojawiają się w serialu, są trudne, niezręczne i niekomfortowe. I są ukazane z różnej perspektywy – osób o różnym kolorze skóry, różnej płci i seksualności, co też zadaje kłam przekonaniu, że większość widzów jest zainteresowana opowieściami tylko o takich ludziach, z którymi się może identyfikować poprzez ten sam kolor skóry, tę samą płeć czy tę samą seksualność. My, aktorzy, nieraz obnażaliśmy się psychicznie na ekranie, co wcale nie było proste. „Euforia” określana jest jako serial edukacyjny, ale nie dlatego, że uczy nas, jak mamy żyć, tylko dlatego, że pozwala nam z bezpiecznej pozycji własnego salonu podejrzeć, jak żyją inni, a to jest naprawdę wielka edukacyjna wartość.
Ty też obnażyłeś się na planie?
Tak, w odcinku specjalnym, który nagraliśmy na święta Bożego Narodzenia 2020. Cały tamten odcinek jest zapisem naszej rozmowy z Zendayą. Usiedliśmy naprzeciwko siebie i rozmawialiśmy o naszej tożsamości. Dostałem scenariusz tego odcinka, gdy wybuchały pożary na amerykańskich ulicach, a miasta żyły ruchem Black Lives Matter i morderstwem George’a Floyda. Nie mogłem uwierzyć, do jak wielu rzeczy nawiązuje tekst naszego scenarzysty Sama Levinsona. Poczułem się z nim głęboko związany. Chciałem się mu oddać kompletnie i zacząłem go ćwiczyć sam ze sobą, przed lustrem. Poświęcałem temu jakieś 40 godzin tygodniowo. Z drugiej strony, była pandemia, więc i tak nic lepszego nie miałem do roboty. (śmiech) Po nagraniu musiałem się zupełnie odciąć od tego, o czym mówię na ekranie. Nadal dostaję wiadomości od widzów, którzy piszą mi, że ten odcinek obejrzeli nawet dwadzieścia kilka razy. Mówią, że tego potrzebowali, że oglądanie go wpływa na nich jak sesja terapeutyczna, że dzięki niemu lepiej rozumieją, co to znaczy być reprezentantem mniejszości. Piszą wszyscy – czarni i biali, nienormatywni i hetero, kobiety i mężczyźni, młodsi i starsi. Muszę powiedzieć, że ten specjalny odcinek „Euforii” to jest coś, z czego jestem najbardziej dumny w całej mojej karierze.
Tekst z nr 95 / 1-2 2022.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.