Teatr ciotopozytywny

Z DELLFINĄ DELLERT i AGNIESZKĄ MAZANEK, reżyserkami serialu dokumentalnego „Nago. Głośno. Dumnie” o polskiej sztuce drag i o polskiej burlesce, rozmawia Jakub Wojtaszczyk 

 

Na zdjęciu od lewej: Dellfina Dellert i Agnieszka Mazanek. Foto: HBO

 

Wasz dokumentalny serial „Nago. Głośno. Dumnie” portretuje drag i burleskę we współczesnej Polsce. Kiedy spotkałyście się z tymi scenami?

Dellfina Dellert: 100 lat temu! (śmiech) Pierwszą drag queen, którą zobaczyłam na żywo, była Lola Lou, choć oczywiście znałam temat z filmów. To było jakoś w połowie lat 90. Natomiast z burleską, a w zasadzie neo-burleską spotkałam się w 1999 r., kiedy mieszkałam w Londynie. Był to występ Dity von Teese z czerwonymi wachlarzami w słynnym Torture Garden. W 2006 r. skończyłam nawet jej kurs w Paryżu i dla funu raz wyszłam na scenę. Zafascynował mnie wtedy ten świat, w którym można zdjąć z siebie poczucie winy i wstydu, pokochać swoje ciało i poczuć się wystarczająco dobrą taka, jaka jestem. To bardzo terapeutyczne doświadczenie. Burleska zainteresowała mnie też, bo wtedy już od kilku lat pracowałam nad projektem Self-Portraits of Others. Najdłużej działam jako artystka wizualna, często używam własnego ciała jako medium, wcielam się w różne postaci. Burleska stała się przez chwilę elementem tej eksploracji. Po powrocie do Polski w 2009 r. byłam na pierwszym występie Betty Q & Crew, gdzie występowała również Pin Up Candy. Bardzo ucieszyłam się, że scena burleski dotarła również do nas.

Agnieszka Mazanek: Wiedziałam, że burleska istnieje, ale po raz pierwszy zabrała mnie na nią Dellfi na w ramach dokumentacji do serialu. W Worku Kości (warszawskim barze – przyp. red.) występowały Kim Lee, Red Juliette i Bunny de Lish, które później również zaprosiłyśmy do serialu. To było dla mnie niezwykłe i poruszające doświadczenie. Zachwyciła mnie wolność, dowolność i frywolność, odwaga i różnorodność cielesna. Pamiętam szok, że oglądam show tu, w Warszawie, w Polsce, a nie gdzieś na świecie. Poczułam się bardziej wolna. Wyszłam z klubu w euforii. Pomyślałam: „Róbmy ten serial!”

A drag?

A: Na przestrzeni lat drag widziałam wielokrotnie. Moi koledzy w liceum przebierali się za kobiety, choć wtedy nie wiedzieli pewnie, że robią drag. Pamiętam, gdy jeszcze na studiach mieszkająca w Niemczech ciotka mojej przyjaciółki, zabrała nas na wycieczkę do Hamburga. Włócząc się po artystycznej dzielnicy St. Pauli, pełnej teatrów i peep-showów, co krok mijałyśmy wspaniałe kolorowe osoby, w tym drag queens. Był 1991 r. Myślałam, że wystrzelono mnie w kosmos! W Polsce, już w latach 2000, czasem widywałam drag queens. Spotkałam je też pracując przy filmie o Katarzynie Kozyrze. Drag funkcjonował gdzieś w tle.

Czy wcześniej byłyście blisko społeczności LGBTQ+?

D: Nie lubię dzielenia, wszyscy jesteśmy jednym, ale rozumiem, o co pytasz. Odkąd pamiętam, miałam znajomych gejów i lesbijki. Jeden z moich najbliższych przyjaciół jest osobą trans. Mój pierwszy seks w życiu był z dziewczyną. 11 lat mieszkałam poza Polską, w krajach, w których queerowa społeczność dawno wywalczyła swoje prawa. Biorę udział w Paradach Równości od tej pierwszej, w 2001 r. Świat artystyczny, z którego się wywodzę, sam w sobie jest wolny i otwarty. Odkąd pamiętam, imprezy organizowane dla i przez osoby niehetero były moimi ulubionymi. Tylko tam mogłam szaleć i czuć się bezpiecznie. Nikt mnie nie oceniał i przede wszystkim nie molestował. Mogłam być w pełni sobą. Wielu hetero mężczyzn w krajach konserwatywnych, również w Polsce, myli chęć zabawy kobiety z ochotą na seks. To bardzo męczące. Nieheteronormatywny świat jest dla mnie zdecydowanie bardziej naturalny niż ten, który propagowany jest w dzisiejszej Polsce rządzonej przez skrajną prawicę.

A: Dorastałam we Wrocławiu. Tak jak Dellfina, obracałam się w środowisku artystycznym, otwartym i ciekawym różnorodności. Na wernisażach, koncertach i wszelkich imprezach nie odczuwałam homofobicznej czy jakkolwiek wykluczającej atmosfery. Pamiętam, że wspomniana znajoma z Niemiec miała przyjaciela, geja, u którego pomieszkiwałam. Gdy przychodziłam z pracy w barze, leżeliśmy w łóżku, piliśmy szampana, oglądaliśmy MTV i gadaliśmy o tym, który chłopak się nam podoba i dlaczego. (śmiech) Wydaje mi się, że w tamtych czasach nie znałam nazwy „społeczność LGBTQ+”. Ale organicznie egzystowałam w bardzo różnych światach i miałam tego świadomość. Gadałam na kwadracie z punkowcami, na ulicach we Wrocławiu grający na bębnach koledzy nauczyli mnie, czym jest reggae, spotykałam się na imprezach u chłopaka, który był w trakcie tranzycji, bawiłam się najlepiej w gejowskich klubach i słuchałam opowieści niemieckich homoseksualnych feministek. To się wszystko przenikało. Dziś mam niebinarne dzieci. Mają prawo do bycia tym, kim się czują. Wspieram je i akceptuję. Cały czas uczę się zaimków. Zdarza się, że mi się mylą i wtedy dostaję bana. Najważniejszym zadaniem rodzica jest dawanie wsparcia swoim dzieciom i kochanie ich bezgranicznie. Jeśli to robisz, przyjmujesz wszystkie ich odrębności, róźnorodności. W taki sposób masz szansę dowiedzieć się czegoś nowego nie tylko o nich, ale i o sobie. Moje dzieci inspirują mnie i ja je pewnie też.

Jak wspominasz ich coming outy?

A: Moje dzieci są już dorosłe. Mimo ma 23 lata, a Sonik 21. Coming outy nie były żadną rewolucją, raczej spokojnym oznajmieniem tego, kim są i jak się czują. To starsze, kiedy się zakochiwało i wchodziło w relacje romantyczne z osobami o różnych tożsamościach płciowych i orientacjach, naturalnie skłaniało mnie do rozmyślań nad moimi związkami i relacjami. Zrozumiałam między innymi, że jestem osobą biseksualną. Wcześniej nawet nie miałam czasu, żeby pomyśleć o sobie w tym kontekście. Odkrycie tego i nazwanie było dla mnie uwalniające.

Agnieszko, czy fakt, że nakręciłyście serial w dużej mierze o społeczności LGBTQ+, był dla twoich dzieci ważny?

A: Z pewnością. Bardzo przeżywały wszystko, co działo się w trakcie powstawania serialu i były prawdziwym wsparciem. Pokazywałam im różne zmontowane fragmenty i czekałam przejęta na ich reakcję. Były pierwszymi odbiorcami niekończących się wersji montażowych. Na premierę zaprosiły swoich, jak mówią, ziomków, które w większości są niebinarnymi osobami, trans dzieciakami. Widziałam, że czują się przejęte, akceptowane i dumne, że ich mama to zrobiła. Serial bardzo im się spodobał, wzruszył je i sprowokował do rozmów. Wiem, że polecają go swoim znajomym. Żałują tylko, że jest taki krótki. Chcą więcej takich produkcji.

D: Na ekranie widziały opowieść o podchodzeniu do społeczności LGBTQ+ z ciekawością. Jeśli podchodzi się z lękiem, będziesz się siłą rzeczy separował.

Kiedy narodził się pomysł na serial?

A: Poznałyśmy się lata temu, kiedy przeniosłam się do Warszawy. Miałam pomysł, żeby robić programy dotykające seksualności. Kierował mną optymizm: skoro jest taki problem z edukacją seksualną w szkołach, może uda się go obejść i działać w innej przestrzeni. Znajomy reżyser, wiedząc, że Dellfina ma podobne zainteresowania, stwierdził, iż musimy się poznać. Od razu między nami kliknęło.

D: Mimo wielu prób z programem nam nie wyszło. Ale wiedziałyśmy, że coś razem zrobimy. W 2019 r. producentki z ZPR Media trafiły na występ Pin Up Candy. Zakochały się w burlesce. Postanowiły zrobić o niej serial. Zadzwoniły do Agi, Aga do mnie i poszłyśmy na spotkanie. Ponieważ zależało nam na zrobieniu serialu o wolności, miłości i odwadze bycia sobą, w tym też o nieograniczonej od patriarchalnych wzorców kobiecości i męskości, postanowiłyśmy dodać bohaterów dragowych. Tak powstał serial o kobietach i LGBT-ach. Co jednak ważne, od początku zakładałyśmy, że ma być to serial dla wszystkich, nie tylko dla środowiska. Dlatego o osobach bohaterskich myślałyśmy jak o superbohaterach z różnymi mocami, którymi mogą inspirować.

Co było pierwsze: casting czy tworzenie scenariusza?

A: Przebiegało to równocześnie. Zaczęłyśmy od dużego researchu, spotkań z różnymi osobami, które tworzyły krajobraz środowiska burleskowego i dragowego w Polsce. Eksplorowałyśmy go. Zastanawiałyśmy się, za jakimi historiami warto pójść, by zainteresować widownię. Potrzebowałyśmy też jednego lub dwóch nowicjuszy, którzy przeprowadzą nas przez proces stawania się osobą performerską – wejdą w drag czy w burleskę, wyjdą na scenę. Stąd w serialu główny wątek Pawła Mężyńskiego, czyli Silver Daddy’ego. To on nas prowadzi. Pozostałe osoby mają już swoje osiągnięcia. Ich historie objaśniają świat dragu i burleski.

D: Przy wyborze osób bohaterskich bardzo zależało nam na jak najszerszej reprezentacji, tak aby drag i burleskę pokazać z różnych stron. Ważnym czynnikiem było dla nas zaangażowanie polityczne, bo to – naszym zdaniem – odróżnia polską scenę od tej zachodnioeuropejskiej czy amerykańskiej.

Namawiałyście Pawła do dragu?

D: Szukałyśmy nowicjusza, ale jego historia po prostu się wydarzyła! Zupełnie nie planowałyśmy, że stanie się głównym bohaterem serialu. Paweł pojechał z nami na Prague Burlesque Festival jako chłopak Gąsia (performera drag – przyp. red.), który był naszym bohaterem i tam występował. Poznaliśmy się na dworcu w Warszawie. Potem pół drogi przegadaliśmy w Warsie. Na imprezie Paweł obejrzał występ Dirty Martini (światowej sławy performerka burleski – przyp. red.) i po prostu się zakochał. Faktycznie obudziły się w nim dawno zakopane marzenia o wyjściu na scenę. Szczęśliwie mogłyśmy to nakręcić. Wyjazd do Pragi w marcu 2020 to były jednocześnie nasze pierwsze zdjęcia do serialu – na kilka dni przed ogłoszeniem pandemii i lockdownem. Premiera w HBO Max odbyła się 1 czerwca 2023 r. Śmiało możemy powiedzieć, ze pracowałyśmy nad nim nieprzerwanie przez ponad 3 lata.

A: Wtedy w Pradze Paweł przede wszystkim nam zaufał. Nie tylko stworzył Silver Daddy’ego, czyli postać sceniczną, ale też opowiedział nam poruszającą historię swojego życia.

Rejestrujecie też, co działo się z queerową sceną podczas pandemii. W grudniu 2020 r. na COVID zmarła Kim Lee. Jak zmienił się scenariusz po jej odejściu?

D: Na początku cały scenariusz oparty był o ratowanie upadającego w pandemii Klubu Madame Q. Jednak tak, jak w przypadku Pawła, również historię Kim Lee napisało za nas życie. Powstała klamra fabularna. W pewnym momencie stało się oczywiste, że robimy serial o tym, jak jeden bohater rodzi się na scenie, a drugi umiera.

Jak dobierałyście pozostałe osoby bohaterskie?

D: Miałyśmy rok, by zrobić serial o dziesiątce bohaterów, reszta czasu była przeznaczona na dokumentację czy montaż. Nakręciłyśmy ok. 180 godzin materiału, z czego musiałyśmy wybrać trzy. W trakcie montażu wypadło wiele naszych ukochanych scen i wątków. Finalnie zdecydowałyśmy się skupić na historiach, które, choć osobiste, mają wymiar uniwersalny. Mówiąc ogólnie, drag stał się dla nas przestrzenią poszerzenia pojęcia męskości, a burleska – kobiecości. Na przykład opowiadamy o Pin Up Candy, dziewczynie z artystycznym zacięciem, która przez rodziców była wciskana w sztywne ramy. Jeśli kariera, to w korporacji. Koniecznie mąż. Była nieszczęśliwa. W końcu odważyła się pójść własną drogą, co poskutkowało zerwaniem kontaktu z rodzicami. Dopiero zaczyna go odbudowywać, już na własnych zasadach. Candy powiedziała, że burleska ją uratowała. Gdyby nie ona, zostałaby alkoholiczką z grupką dzieci, „bo wypadałoby je mieć”. Dzięki swoim występom chce zmienić wizerunek polskiej kobiety. Z kolei drag queen Hieemera, czyli Staś, opowiada o tym, jak mimo iż czuje się stuprocentowym mężczyzną, odkrył i pokochał swoją wewnętrzną kobietę, która jest dla niego źródłem inspiracji. Wie już, że nie musi i nie chce wpisywać się w utarte męskie kanony.

Postawiłyście na binarny podział?

A: Miałyśmy za mało czasu antenowego, aby zagłębiać się w szczegóły. Dlatego postanowiłyśmy na wspomniany uniwersalny przekaz, który przemówi do większości widowni. Wyciągałyśmy z bohaterów poszczególne historie. Na przykład Betty Q dotyka ciałopozytywności. Twoja Stara opowiada o aktywizmie, gdzie drag jest tylko uzupełnieniem tej drogi. Zrezygnowałyśmy z przedstawienia jego marzeń o – jak mówi – ciotopozytywnym teatrze, który chce założyć na starość. Dla mnie w jego historii największy ładunek emocjonalny mają na równi momenty, kiedy Stara mówi: „Wszyscy gramy w tę grę, która nazywa się człowieczeństwem, tylko że ja jestem w tej grupie, której to człowieczeństwo się odbiera”, jak wtedy, gdy zszywa tęczową flagę i stwierdza, że naszym zadaniem jest nieustannie zszywać się i scalać, a nie wykluczać.

D: W historii Gąsia i Pawła, prócz wątku stawania się performerem, bardzo poruszyła nas ich historia miłosna i to jak się wspierają. Chciałyśmy to pokazać, bo to wspaniała inspiracja dla wszystkich.

A: Jest też performerka burleski Bunny de Lish, która łamie schemat na temat postrzegania kobiety, jej roli i wyglądu. Mieszka z rodzicami. Ci, choć wspierający, mają przecież pewne wyobrażenie o córce i oczekiwania wobec niej. A ona nadal ma siłę, by pozostać sobą. Każda z naszych osób bohaterskich niesie sobą jakieś cechy i idee, z którymi można się utożsamić, które wywołują rozmowy. Nie chodzi o to, że nagle wszyscy mamy robić drag czy burleskę, ale możemy być bardziej sobą. Od samego początku pracy przy serialu to właśnie wolność była najwyższą wartością i drogowskazem.

Czy mogłybyście odnieść się do kontrowersji, które krążą wokół serialu? Unikacie nazwania burleski pracą seksualną, a jedna z osób bohaterskich wręcz seks working deprecjonuje.

D: Część bohaterek serialu burleskę nazywa striptizem, część sztuką. Dlatego wypowiedź Kali Katharsis: „Burleska to nie jest zwykły striptiz” wydawała się łączyć te dwa podejścia. Przyjmujemy, że nie wszystkie osoby się z tą definicją zgadzają. Wspaniałe jest to, że nie muszą. Każdy ma prawo do swojej własnej. Na tym polega wolność i różnorodność w praktyce. Uważamy też, że nasz serial to świetna platforma do merytorycznej rozmowy i poszerzania horyzontów. Czym innym jednak jest dzielenie się swoim zdaniem i pytanie o nasze wybory, a czym innym zakładanie najgorszych scenariuszy, oskarżanie i atakowanie. Wiele osób stojących na straży równości, inkluzywności i poprawności politycznej jest wobec innych przemocowa i wykluczająca. Kultura unieważniania, która istnieje wszędzie, również w naszym środowisku, jest poważnym problemem. Może o tym warto zrobić kolejny dokument. Wracając do tematu, zarzucanie nam, że boimy się hasła „praca seksualna” wynika, moim zdaniem, z niewiedzy. Zachęcam np. do przeczytania mojego wywiadu z prostytutką BDSM z 2015 r. „Prostytucja od podszewki, bez oceny i bez cenzury” czy wywiadu z Ericą Lust – reżyserką filmów porno.

A: Każdy artysta ma swoją definicję, czym jest sztuka, a przecież drag i burleska do niej należą. Potrzeba nazewnictwa wszystkiego, jest straszną pułapką, bo trudno zamknąć każdy aspekt w jednym określeniu. Nie ścigajmy się za słowa. Każda kontrowersja jest zaproszeniem do rozmowy. Tak, jak wspominałyśmy, nie robiłyśmy serialu dla społeczności, tylko dla szerokiego odbiorcy, któremu pokazujemy, że można inaczej żyć i otwierać się na samego siebie. W heteroseksualnym świecie ludziom naprawdę otwierają się oczy. Piszą do nas: „To wspaniałe!”. Nie musisz być osobą queerową, by serial coś w tobie uwolnił.

D: To naturalne, że osoby bohaterskie miały swoje oczekiwania wobec serialu. Tego jak zostaną pokazane. Ile ich w tym serialu będzie. Czy będą głównymi, czy drugoplanowymi postaciami. Jednak my tych oczekiwań, nawet jeśli bardzo byśmy chciały, nie jesteśmy w stanie spełnić. Starałyśmy się przedstawić historie wszystkich z poziomu serca, najlepiej jak umiałyśmy, tak, aby były wartościowe dla jak najszerszej grupy odbiorców. Natomiast jesteśmy artystkami, co oznacza, że każdą historię filtrowałyśmy przez siebie, swoją wrażliwość, swoje wartości, swoje pragnienia i też ograniczenia. Jednak wydaje mi się, że te opowieści koniec końców działają. Ludzie się wzruszają, inspirują i pytają, kiedy będzie drugi sezon.

A będzie?

D: Nie wiemy.

A: Zobaczymy, co się wydarzy.

***

Agnieszka Mazanek – scenarzystka i reżyserka filmów dokumentalnych, autorskich programów o sztuce i kulturze współczesnej, widowisk telewizyjnych. Absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Współpracowała ze stacjami: TVP1, TVP2, TVP Kultura, Polsat, ZDF, Arte i Deutsche Welle. Wybrane filmy: „Luxus – prosta historia”, „Katarzyna Kozyra – w sztuce marzenia stają się rzeczywistością” (Zachęta Narodowa Galeria Sztuki), „Survival Przegląd Sztuki” (Fundacja Art Transparent), „Dokumenta X”, „Dokumenta XII” (TVP 2), „TVP Kultura na MFF Nowe Horyzonty” (TVP 2 i TVP Kultura). Realizując krótkie formy filmowe, współpracowała z takimi twórcami jak: Min Tanaka, Agnieszka Holland, Piotr Łazarkiewicz, Magdalena Łazarkiewicz, Genesis P Orridge i Psychic TV, Peter Greenaway, Guy Maddin czy Mike Figgis.  

Dellfina Dellert – multidyscyplinarna artystka, arteterapeutka, niezależna reżyserka i dziennikarka, zajmująca się psychologią. Jest współautorką, wraz z dr Andrzejem Depko, książki „Zbrodnia i seks. Kim są i jak działają przestępcy seksualni?” (Wydawnictwo Agora, 2019), współtwórczynią pierwszego internetowego serwisu społecznościowego dla kobiet skupionych na eksploracji i rozwoju swojej seksualności (Femmera, 2012-2014). Tworzyła i prowadziła także programy i filmy dokumentalne dla telewizji, radia i internetu o tej tematyce. Współpracowała m.in. z: TVN Style, Discovery Life, „Vogue Polska”, „Vogue Italy”, „Newsweek”, „Wysokie Obcasy”, „Gazeta Wyborcza”. W swojej twórczości silnie inspiruje się psychologią głębi C.G. Junga. Bardzo często używa własnego ciała jako medium. Wybrane wystawy: Lucie Foundation, Los Angeles; Houston Photography Center; Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia, Gdańsk; Galeria BWA Warszawa; Debora Zafman Gallery, Paryż; Ricart Gallery, Miami; Fomento de las Artes y del Diseno, Barcelona.  

 

Tekst z nr 104/7-8 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Słowo na l, słowo na q

Oryginalny „THE L WORD” (2004-2009) miał swoje wady, ale i tak stał się kultowym serialem lesbijskim. Dla mnie był wręcz doświadczeniem formacyjnym. Natomiast sequel „The L Word. Generation Q” mimo porządnego zaktualizowania – rozczarował. Tekst: Anna Maria Łozińska

 

Oryginalna obsada „The L Word”

 

Zapinane na zamek etui, a wewnątrz zestaw płyt CD opisanych markerem „ The L Word” ze ściągniętymi z sieci odcinkami serialu przez tę jedną niehetero koleżankę, która potrafiła obsługiwać torrenty: oto świecki Graal, który lesbijki w Polsce przekazywały sobie pospiesznie na licealnych korytarzach. Ostra, głośna czołówka z perspektywy czasu wydaje się kiczowata i zabawna, ale w 2004 r. miała wymiar niemalże emancypacyjny.

Do serialu o grupie queerowych kobiet, przyjaciółek, które mieszkają obok siebie w Los Angeles i mają różne perypetie, podchodziłam trzy razy. Po raz pierwszy, jako ok. 12-latka podpatrywałam, co się dzieje na ekranie komputera przez ramię mojej starszej siostry, która właśnie wtedy odkrywała swoją tożsamość. Pamiętam tę aurę tajemniczości, czegoś zakazanego, co mnie ekscytowało, choć nie potrafi łam tego wtedy oczywiście nazwać. Później już, z dużo większą świadomością i wiedzą o sobie, obejrzałam serial w czasach liceum, jednocześnie śledząc jego recepcję na forum Kobiety-Kobietom. Nadal nie potrafi łam powiedzieć, kim jestem, ale wyraźnie wiedziałam, że mam ochotę patrzeć na ten wycinek świata, który nie był pokazywany nigdzie indziej w telewizji. Najświeższy rewatch miałam w okresie pandemii, czyli jako 30-letnia wyoutowana lesbijka. Byłam ciekawa mojego odbioru tej produkcji w czasie, kiedy każdy z serwisów streamingowych oferował już produkcje z lesbijskimi wątkami, postaciami, kontekstami. Miałam też wystarczająco dużo wolnego czasu, żeby wypełnić go sześcioma sezonami lesbijskiej dramy. Krzywiłam się przy niektórych tekstach, niektóre wątki źle się zestarzały, ale serial zdecydowanie oceniłam jako kultowe świadectwo czasu i ważny tekst kultury wpisujący się w lesbijskie kontinnum.

Dostałyśmy wycinek z życia lesbijek, które mają swoją zaprzyjaźnioną kawiarnię, chodzą na wielkie imprezy skierowane do niehetero kobiet, starają się o dziecko, uczęszczają na terapię dla par, robią kariery i uprawiają seks w ogrodowym basenie na oczach sąsiadów. Chciało się być w tym świecie, który jednocześnie był tak odległy i tak bliski. Przy czym mam tu na myśli odległość nie geograficzną, a klasową i finansową. Większość bohaterek była po prostu bardzo bogata, mieszkały więc w swoich pięknych domach z basenami i w kwestiach kariery mierzyły się z problemami typowymi dla bogatych ludzi. Nawet Shane, która teoretycznie żyła na marginesie tego finansowego uprzywilejowania i pracowała jako fryzjerka, prowadziła dość wystawne życie – było ją stać na zorganizowanie hucznego wesela w Kanadzie. Bohaterki miały (oceniane z tamtej perspektywy) ogromne możliwości obcowania z kulturą przeznaczoną dla nich: w serialu pokazywane były lesbijskie koncerty, imprezy, spotkania. Ich niezliczone okazje do poznawania innych dziewczyn, flirtowania i randkowania budziły zazdrość, szczególnie gdy dla nas największą okazją do poznania innej lesbijki było forum Kobiety-Kobietom czy Inna Strona. Były jednak też te wszystkie elementy tożsamościowe, które dotykały naszych czułych punktów: problemy z wyoutowaniem się (Dana panikująca, jak to wpłynie na jej karierę), zazdrość o byłą dziewczynę, udawanie przed rodzicami ukochanej, że jest się jej przyjaciółką (pamiętacie Shane ubraną w sukienkę podczas poznawania rodziców Carmen?), a przede wszystkim ten rodzaj pożądania, którego odzwierciedlenie w kulturze było nam zachłannie potrzebne. Tego „ The L Word” nie szczędził. Mogłyśmy rozsmakować się w całym kalejdoskopie scen seksu, w różnych konfiguracjach, ze strap-onem i bez, na romantycznie i na śmiesznie, w odwecie i w złości, seks dobry, seks słaby i taki na pożegnanie. Zbliżenia erotyczne były też często tematem rozmów bohaterek. Przyznaję, że ten element serialu uważam za najbardziej rewolucyjny. W tamtych czasach (serial leciał w latach 2004-2009), gdy lesbijski seks nie istniał w przestrzeni kultury, showrunnerka Ilene Chaiken podsunęła nam mnóstwo motywów związanych z erotyką, nierzadko bardzo progresywnych. Sceny łóżkowe dotyczyły dysforii płciowej, pierwszego razu z osobą tej samej płci, przemocy, konsesualnego przekraczania granic. Liczba scen seksu znajdowała odbicie w mnożących się wątkach na forum Kobiety-Kobietom, gdzie prowadzono szczegółowe dochodzenia dotyczące orientacji grających w serialu aktorek. Chciałyśmy patrzeć na rozczochrane włosy Shane, której spojrzenie wystarczyło, żeby każda z nas dosłownie się przed nią rozebrała. Pamiętam krążące w środowisku les powiedzenie „albo chcesz być Shane, albo chcesz być z Shane”. Wreszcie miałyśmy swoją graczkę.

„ The L Word” to po prostu serial o pięknych osobach, które ze sobą sypiają, zdradzają się, a potem odnajdują szczęście u boku tej jedynej, czego symbolem była wisząca w mieszkaniu Alice tablica z rozpiską „która z którą” – ale to był nasz serial, nasze rozstania i powroty i nasz seks, wreszcie! Bywało mrocznie (cały wątek Jenny), ciężko i zabawnie, często tandetnie (pluszowy słonecznik Alice), nierzadko wykluczająco (dziś mówi się o sekwencjach transfobicznych, braku zróżnicowania rasowego czy klasowego, uproszczeniach), ale poruszane tematy były precedensem w przestrzeni publicznej (warto wspomnieć także o gościnnych występach takich postaci, jak choćby Gloria Steinem).

I mamy koniec 2019 r., na chwilę przed pandemicznym zamknięciem, gdy serial wrócił na ekrany w nowej odsłonie: „ The L Word. Generation Q”. Szumnie zapowiadany podtytuł „Pokolenie Q” pozwalał podejrzewać, że dekadę później będziemy już w zupełnie innym miejscu, jeśli chodzi o reprezentację nieheteronormatywnych kobiet. Istotnie, wśród odświeżonej ekipy mamy postać niebinarnej Finley, transpłciowego Micah, Mirabel z niepełnosprawnością, a pierwszy odcinek zaczyna się od sceny intensywnego orgazmu latynoski Sophie, do którego doprowadza ją pochodząca z Iranu narzeczona Dani (przy okazji brudząc sobie palce krwią menstruacyjną). Apetyt zostaje dosłownie rozbudzony, a potencjał jest duży. Szybko jednak okazuje się, że twórczynie serial przesadziły z chęcią odmłodzenia formuły. W efekcie trzy kolejne sezony „ The L Word. Generation Q” (2019-2022) to coś pomiędzy teledyskiem a zlepkiem filmików z TikToka. Trudne problemy, jak staranie się o dziecko przez trans chłopaka i dziewczynę z niepełnosprawnością, ciekawe dylematy, jak wchodzenie w poliamoryczną relację z obecną partnerką i jej byłą, przedstawienia, których tak bardzo brakuje nam w kulturze, potraktowane zostały na chybcika. Słuchamy sztucznych dialogów, wygłaszanych w nierealnie pięknych wnętrzach, które wyglądają jak scenografia do instagramowych reklam, patrzymy na 30-sekundową scenę rozstania, by zaraz po niej widzka dostała kilka bardzo kolorowych przebitek z plenerów LA, a potem hop!, i bohaterka, której związek dopiero co się skończył, już poznaje nowy obiekt miłości. Samej zdarzało mi się żartować, że lesbijki nie znoszą próżni, ale oglądając te nowe odcinki, miałam ochotę napisać błagalną wiadomość do scenarzystek, żeby pozwoliły przeżywać postaciom stratę lub jakiekolwiek inne emocje dłużej niż jedną scenę. Mimo zawrotnego tempa nie zabrakło miejsca dla boleśnie sentymentalnej sceny oświadczyn podczas jedzenia frytek przez Bette i Tinę. Informację o ich ślubie przyjęłam z lekkim skrzywieniem, choć po obejrzeniu finałowego odcinka przyznaję rację mojej partnerce, że wszystkie potrzebowałyśmy tego szczęśliwego zakończenia, któremu wtóruje coś w rodzaju spełnienia. Oto najbardziej burzliwa para serialu wreszcie znajduje ukojenie w swoich ramionach (każda osobno przerobiła problemy, o czym dowiadujemy się podczas absurdalnej sceny w zamrażalni), a więc pozostaje wierzyć, że stworzą bezpieczną relację.

Oryginalny „ The L Word” pozostaje wyjątkowy, przede wszystkim jako produkt i świadectwo epoki, a także jako serial, w którym wszystkie główne postacie to kobiety niehetero. Do „Generation Q” raczej za następne 10 lat nie wrócę i zdaje się, że również dla dzisiejszych queerowych nastolatków ten serial nie jest kultową pozycją.  

 

Tekst z nr 104/7-8 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nago. Głośno. Dumnie.

(Polska, 2023), reż. Dellfina Dellert, Agnieszka Mazanek, dystr. HBO MAX, premiera: 1.06.2023

 

mat. pras.

 

Chcąc oglądać międzynarodowy drag w innej formie niż „RuPaul’s Drag Race”, zbyt często jestem ograniczony tylko do formy dokumentu. Filmy na swój temat mają królowe takie jak Jinkx Monsoon, Trixie Mattel, Mrs. Kasha Davis czy Divine. Powstały seriale o trasach koncertowych „Werq the World”, „RuPaul’s Drag Race Live!”, czy „Nightgowns” Sashy Velour, lecz ciągle nie ma chociażby mainstreamowego dragowego stand-upu czy programu pokazującego po prostu pełne dragowe występy. Tak więc wieść o pierwszym serialu non-fiction HBO „Nago. Głośno. Dumnie.” nie wzbudziła we mnie ekscytacji – tymczasem ta 5-odcinkowa opowieść o polskim świecie burleski i dragu to jedna z lepszych rzeczy, jakie widziałem. Motywem przewodnim serialu są jednocześnie: narodziny nowej scenicznej persony – Silver Daddy’ego, czyli pracownika banku stawiającego pierwsze kroki w dragu (patrz: strony 8-13), jak i portret przedwczesnego fi nału kariery Kim Lee, zmarłej na COVID w 2020 r. Po drodze osobami bohaterskimi kolejnych odcinków są m.in. Betty Q, Red Juliette, Pin Up Candy czy Bunny de Lish ze świata burleski a także Twoja Stara, Gąsiu, Ka Katharsis i Hieemeras reprezentujące drag. Reżyserkom (patrz: strony 24-28) udała się niesamowita sztuka stworzenia dzieła interesującego zarówno dla osób, które nigdy o burlesce i dragu nie słyszały (i przemycenia im sporej dawki edukacyjnej), jak i dla osób, które wielokrotnie widziały na żywo występy prezentowanych osób. Na pewno pomogło w tym ciepłe, czułe i swojskie podejście w pokazywaniu postaci. Nie ma tu spiżowych pomników, akwizytorów światopoglądów – są wspaniali ludzie, z którymi każdy chciałby się zapoznać. (Daniel Oklesiński)

 

Tekst z nr 104/7-8 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jesteśmy rodziną

(Polska, 2023), reż. Bart Staszewski, dystr. YouTube (kanał Miłość Nie Wyklucza) premiera: 8.06.2023

 

mat. pras.

 

Wyprodukowany przez Stowarzyszenie Miłość Nie Wyklucza i Fundację Edukacji Społecznej, „Jesteśmy rodziną” to miniserial (6 odcinków po około kwadransie) pokazujący codzienne życie kilkorga osób LGBT+ w Polsce. W pierwszym odcinku „Rekolekcje”, obserwujemy jak Kazimierz, mieszkający na Lubelszczyźnie gej i katolik, pisze list do papieża o homofobii w polskim Kościele. W „Synu” Patrycja i Paulina czekają na urodziny swojego kolejnego dziecka. Bohaterami „Na odległość” są Mariusz i Dawid, para w związku na odległość, jeden mieszka w Warszawie, drugi w Gdyni. „Nie śpij, Zuza” to historia tytułowej dziewczyny, która wychodzi ze śpiączki. Opiekuje się nią ukochana Aga i mama Basia. Tytułowy „Dorian” właśnie kończy szkołę i zastanawia się, co przyniesie mu dorosłe życie. Może w końcu znajdzie chłopaka? „Wychowamy wasze dzieci” to historia pary Anny i Justyny, prowadzących obozy rozwojowe dla młodzieży i wspierające je w trudnych momentach dojrzewania. Te miniaturki nie próbują do niczego przekonywać, edukować czy nawet wyjaśniać. Nie są to dokumenty „gadających głów”, raczej intymne portrety zwyczajnych chwil z życia ludzi, którzy akurat są queerowi. Widz może się poczuć jak po prostu kolejna osoba z wizytą u znajomych, u rodziny. Większość bohaterów jest spoza wielkich miast. Nie natkniemy się na sensacyjną narrację. Czegoś takiego zdecydowanie brakowało. Brawa dla całej ekipy, a szczególnie reżysera, Barta Staszewskiego, najbardziej znanego jako aktywista, choć mającego już na swoim koncie pełnometrażowy dokument „Artykuł osiemnasty” (2017) o niestety ciągle trwającej drodze Polski do równości małżeńskiej (również dostępny w całości na YouTube’ie). (Daniel Oklesiński)

 

Tekst z nr 104/7-8 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.