Być drag queen w Polsce
Tekst: Bogusława „Voca” Ilnicka
Są tacy, co uwielbiają drag queens. Za niesamowity wygląd – kobieta w wersji niemal monstrualnej, za specyficzne poczucie humoru – drag queen powinna być trochę wyzywająca, trochę wulgarna, a jednocześnie ciepła i serdeczna, za świetną zabawę w klubach, za kabaretowy nastrój wyczarowywany na scenie. Są tacy, co je podziwiają. Za odwagę występowania w kobiecym przebraniu, za nieprawdopodobną metamorfozę – z niepozornego czasem chłopaka zmieniają się w fantastyczną divę, za łatwość chodzenia na szpilkach (oj, nie każdy to potrafi !).
Są też i tacy, którzy ich nienawidzą. Za wszystkie wymienione cechy i za to, że w ogóle istnieją. Homofobom przeszkadzają, bo „odstawianie” kobiety to dla mężczyzny, oczywiście, degradacja. Wielu gejów kręci na drag queens nosami, bo „psują nam opinię”, bo „przecież nie wszyscy geje są tacy”. Chcieliby tchórzliwie schować drag queens przed „normalnym” społeczeństwem, zamknąć je w szafach.
Nie uda się. Polskie drag queens, cudowne zjawisko kultury LGBTQ, już tu są i zostaną. Robią super show, a przy okazji zadają kłam genderowym stereotypom. Nie da się ich nie zauważyć ani przejść obok nich obojętnie.
Azjatycka piękność
W Polsce być drag queen jest dość trudno, niezależnie od często nieprzychylnej opinii publicznej problemem są też warunki finansowe – mówi Kim Lee, jedna z najaktywniejszych polskich drag queens, która właśnie obchodzi jubileusz 10-lecia na scenie. Całkiem możliwe, że nawet jeśli nie mieliście szczęścia widzieć Kim na żywo – a występuje niezmordowanie w klubach całego kraju – to mignęła wam gdzieś w prasie lub w internecie. Jest na szczycie drabiny, więc gdy narzeka na finanse, przypomina mi trochę Meryl Streep, która w wywiadach ubolewa nad brakiem ról dla kobiet 60+, ale gdy się pojawiają, sama zgarnia wszystkie najlepsze. Ale rzeczywiście z „dragqueenowania” utrzymać się nie da. Kilkaset złotych za występ, nawet jeśli jest ich kilka w miesiącu – to nie jest złoty interes. Trzeba mieć inne źródło zarobku, no, i być pasjonatką – dodaje Kim. Poza sceną ma na imię Andy, jest polskim Wietnamczykiem, albo wietnamskim Polakiem (A na scenie to Polką lub Wietnamką – śmieje się). Od 20 lat mieszka w Polsce. Ma chłopaka, który pomaga mu w zarządzaniu „firmą” pod nazwą Kim Lee (To mój szofer – puszcza oko).
Kim Lee na scenie nie wygląda jak „przebrany facet” ani jak „monstrualna kobieta”, tylko jak ekscentryczna azjatycka piękność. Ma specjalną garsonierę, aby pomieścić setki (!) strojów scenicznych – sukien (większość sam szyje!), piór, butów, peruk, korali, parasolek, rękawiczek, boa… Bo jeśli chce się być dobrą i naprawdę bawić, trzeba się do występów solidnie przygotować. Kim Lee jest dobrym duchem dragqueenowego środowiska w Polsce, a jednocześnie wychodzi poza „naturalny obszar występowania” drag queens i wkracza do mainstreamu: kilka razy wystąpiła w TV i w filmach dokumentalnych („Transakcja” „Aldona”, „Trans-Euro”). Była modelką profesjonalnych sesji zdjęciowych, pozowała nawet do obrazów. Ma na swym koncie recitale w miejscach, które nie kojarzą się z drag queen show – w Zachęcie, w Narodowej Galerii Sztuki, w Nowym Wspaniałym Świecie Krytyki Politycznej.
Od czterech lat w warszawskim klubie Le Garage organizuje wybory Królowej Drag Queens. O wielu „dziewczynach z branży” mówi, że to nie jej konkurentki, tylko „córki”, które wychowała, czyli „przyuczyła do zawodu”.
Szare życie nadrabiasz makijażem
Drag queen to mężczyzna (często, choć niekoniecznie, gej), który nie mając (zazwyczaj) transpłciowej tożsamości, przebiera się na scenę za kobietę, a potem, parodiując kobiecość, zabawia gości klubu czy restauracji. Śpiewa znane piosenki (najczęściej z playbacku), tańczy, żartuje z publicznością. Czasem naśladuje jakąś znaną divę (np. Shirley Bassey albo Lady Gagę), a czasem jest osobowością samą w sobie.
Kiedyś drag queens były związane wyłącznie z „branżowymi” klubami, teraz zabawa kobiecością wchodzi do głównego nurtu: w Polsce wy- stępy drag coraz częściej uświetniają co bardziej nowoczesne wesela czy filmowe eventy, a także wieczory panieńskie i imprezy urodzinowe.
Ale przede wszystkim można je zobaczyć w gejowskich klubach. No, i na Paradach Równości! Media rzucają się wtedy na nie. W demonstracji idzie 3 tysiące osób, w tym kilka drag queens – ale telewizje pokazują właśnie je. I z tego biorą się zarzuty „normalnych” gejów o wspomniane „psucie” wizerunku.
Drag queens kolorują polską rzeczywistość nie od dziś. Kojarzycie Eugeniusza Bodo, który w filmie „Piętro wyżej” z 1937 r. stał się polską Mae West i w wieczorowej sukni śpiewał „Seksapil” – że to „nasza broń kobieca”? Drag queens robią podobne rzeczy, ale ich cechą charakterystyczną jest przerysowanie. Nie można być po prostu kobietą, trzeba być kobietą do n-tej potęgi. To coś innego niż w przypadku trans sióstr, które chcą być „kobietami po prostu”: Niektóre drag queens są krytyczne wobec osób trans, a raczej wobec ich stylu: uważają, że nie umieją się ubierać, źle robią makijaż. Nie rozumieją, że bycie drag queen i bycie trans jest nieporównywalne – zauważa Kim Lee. W zeszłym roku Kim po raz pierwszy prowadziła wybory Miss Trans. Była pomysłodawczynią i współorganizatorką imprezy wraz z Trans-Fuzją.
Ludzie mylą nas z transwestytami, z transseksualistami, z fetyszystami, mówią, że chcemy zmienić płeć – narzeka drag queen Charlotta ze Szczecina, która w „zawodzie” jest czwarty rok. Można mieć trudność ze znalezieniem partnera, bo jesteś postrzegany jako przegięty. Kluby słabo płacą, często nie mamy się nawet gdzie przebrać. Ale uwielbiam to, co robię, jest w tym coś magicznego, bo jednak jesteś popularny w środowisku, ludzie cię kojarzą, piszą do ciebie, chwalą cię. Nadrabiasz jakieś szare życie.
Siostrzyczki jednojajowe
Na początku lat 90. na polskiej scenie drag było ich tylko kilka. Najstarsze (stażem – o wiek takich dam nie pytam!) polskie drag queens to Lola Lou, Żaklina, Daruma, Merlin i Violetta. Każdy detal kreacji trzeba było sobie „wywalczyć” – zdobyć, załatwić, rzadko po prostu kupić. Suknia balowa czy z cekinami to było marzenie – mówi Lady Brigitte, która karierę zaczynała siedemnaście lat temu. Każdy cekin był na wagę złota. Ciuchlandy dopiero zaczynały powstawać. Brało się, co się nadało, błyszczało, a potem trzeba było przerabiać. Żadnych zakupów online, profesjonalnych pudrów czy rzęs. Była też mniejsza konkurencja i… zdecydowanie większe zarobki. Byłyśmy prawdziwą atrakcją dosyć godnie wynagradzaną – dodaje.
Brigittte od czterech lat współtworzy z Kim Lee duet „siostrzyczek jednojajowych”. Występują w identycznych, dopasowanych, „wielowarstwowych” strojach. Zrzucają je w trakcie show, a pod spodem widać kolejne, również identyczne. Między piosenkami są dialogi, kabaretowe gagi. W numerze „Burleska” w ciągu 11 minut zmiksowanych hitów Cher tańczą, śpiewają, biją się, kłócą, wyrywają sobie włosy, okładają się pejczami, oblewają wodą, biegają z siekierą, „strzelają” z karabinu itp. itd.
W latach 90. klubów LGBT powstawało dużo, ale szybko padały i miały mało gości – tłumaczy Lady Vee, która ze względu na problemy zdrowotne zakończyła karierę – właściciele szukali czegoś oryginalnego i dlatego zapraszali drag queens.
Ale drag queens raczej nie traktowano serio, bywały egzotyczną ciekawostką albo skandalem. I tak to trochę zostało. Niezrozumienie też zostało.
W 1995 r. do kin wszedł film „Priscilla, królowa pustyni” (reż. S. Elliott) o trzech drag queens, podróżujących autobusem, tytułową Priscillą, przez pustynię i występujących na australijskiej prowincji. Polscy krytycy nie poradzili sobie ze skomplikowaną tożsamością bohaterów. Widzieli w nich po prostu gejów, jeden tylko Bartosz Żurawiecki w „Filmie” rozpracował trio: Adam (Felicia) faktycznie był gejem, Anthony (Mitzi) był bi, a Ralph/Bernadette – transseksualistką. Żaklina, na scenie od prawie 25 lat (!) wspomina: Z Darumą i Celestą robiłyśmy w warszawskim klubie Paradise show z „Priscilli…” z takimi samymi kostiumami, jak w filmie.
Innym ważnym filmem celebrującym drag queens jest dokument „Paris is burning” (1990, reż. J. Livingstone) o wielkich dragqueenowych balach i konkursach w czarnej i latynoskiej dzielnicy Nowego Jorku. Wykreowały one subkulturę tańca zwanego „vogue”, który do pop kultury przeniosła potem Madonna w hicie pod tym samym tytułem.
Rajstopy do seksu?
Mijają lata, ale nawet sama „branża” wciąż postrzega drag queens stereotypowo: Mój chłopak często słyszał od ludzi, że ma chłopaka, co pewnie rajstopy do seksu zakłada. Ludziom to zaraz kojarzy się z seksem. To śmieszne, ale i tragiczne, pokazuje, jak mało wiemy o transpłciowości i o sztuce drag queens, która jest po prostu rodzajem kabaretu – mówi Charlotta. Przy występach sporo ludzi się dobrze bawi, ale w życiu codziennym? – zastanawia się Brigitte. Często słyszałem: A co ja powiem swoim znajomym? Że mój facet w sobotę biega po klubie w kiecce? Kim Lee: Ja przed swoim facetem przez kilka miesięcy ukrywałem, że jestem drag queen, a on się dziwił, że w każdą sobotę do późna siedzę w pracy.
Lady Vee zauważa dobrą stronę medalu: Jest też grupa osób, które nas ubóstwiają, jeżdżą za nami, proszą o autografy, pomagają, podsuwają nam utwory do wykonania, układają choreografię, szyją stroje.
Bycie drag queen to też trochę misja wychodzenia poza schematy – oswajania z innością, gwałcenia normy. Niedawno Żaklina pojawiła się w programie TV „Mam talent”. Prowadzący mieli wątpliwości, czy mówić o niej „on” czy „ona”; w końcu się przełamali, a my mogliśmy zobaczyć Żaklinę m.in. jako pszczółkę Maję. Juror Kuba Wojewódzki tego nie wytrzymał, ale jurorka Małgorzata Foremniak ubawiła się serdecznie, a jurorka Agnieszka Chylińska życzyła jej, żeby „bzykała do końca życia” i nie przejmowała się tym, co o niej mówią.
Dziś czynnych zawodowo drag queens nie jest kilka, ale kilkadziesiąt. W tegorocznym konkursie w klubie Le Garage w szranki stanęło 15 wyselekcjonowanych uczestniczek. Ale ilość niekoniecznie poszła w jakość. Czasami widzę osoby, które kompletnie nie znają tekstu. Wychodzą na scenę dlatego, że są po kilku głębszych. Stosunkowo niewiele jest nowych, którzy potrafi ą coś pokazać, wytworzyć wokół siebie czar – ocenia Lady Vee. Dużo zależy od przygotowania. Bywało, że ludzi cieszyło samo to, że facet był przebrany i umalowany. Kilka starszych drag queens jednak wysoko ustawiło poprzeczkę. Teraz trzeba się mocniej postarać – mówi Sellina de Mellon ze Szczecina.
Show w kapciach
Gdy pytam o początki, Żaklinę łapie nostalgia: Możliwości kostiumowe były mniejsze, ale kluby nas hołubiły. W latach 90. mój show w klubie Mykonos to było wydarzenie! Trwał 1,5 godziny, był brokat, scenografia, światła, na koniec trzaskały balony podwieszone w siatce pod sufitem… Występowałam nawet na wrotkach albo w basenie z wodą. A mój popisowy numer, czyli „Malowany dzbanek” Heleny Vondrackovej robiłam z piersiami w kształcie stożków, a na głowie miałam dzbanek z motylkami i ptaszkami.
Mało kto planuje karierę drag. Zazwyczaj to się dzieje „samo”. Nikita Kociak, dwudziestoparoletnia drag queen-debiutantka z Wrocławia, przebrała się pierwszy raz całkiem niedawno na imprezie u znajomego. „Zaśpiewała” numer Cyndi Lauper „Girls just wanna have fun” i połknęła bakcyla. Kim Lee zaczynała od przebrania się z okazji Halloween. Zdjęcia z imprezy zobaczył właściciel klubu Rasko i zachęcił do występu. Pierwszy raz nie był zbyt serio: Miałam suknię pożyczoną od znajomej i jakieś akcesoria, ale nie miałam butów! Wystąpiłam w kapciach.
Wśród młodych drag queens można zauważyć pewne umiarkowanie w przerysowaniu kobiecości, co trochę stoi w sprzeczności z ideą drag. Nadzieje na świetlaną przyszłość polskiej sceny drag można jednak upatrywać w Nikicie, która zwraca uwagę swoimi skromnymi, bo… niewiele zakrywającymi kreacjami: Wielu myli mnie z kobietą trans. Jestem elegancka i bardzo ekstrawagancka, ale raczej odwzorowuję kobiecość, niż ją parodiuję.
A parodiowanie męskości? Jasne, a jakże! Ale tym zajmują się dziewczyny, które udają dwustuprocentowych facetów, czyli drag kings. O nich przy następnej okazji.
Tekst z nr 41/1-2 2013.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.