Ameryka wyzwolona?

Druga część tekstu Krystyny Mazur o kulturze i emancypacji AfroAmerykanów/ek LGBT

 

Kadr z filmu „Paris Is Burning” (mat. pras.)

 

W jednym z późnych wywiadów z pisarzem Jamesem Baldwinem, w programie TV białego dziennikarza (perspektywa, z której szerokiej publiczności prezentowani są czarni artyści jest niezmiennie biała) pojawia się charakterystyczna scena. Prowadzący wylicza jego społeczne „ograniczenia”: „Kiedy zaczynałeś jako pisarz, byłeś czarny, byłeś biedny i byłeś homoseksualistą” – na twarzy Baldwina pojawia się wyraz rozbawienia – „Musiałeś czasem myśleć, kurczę, można być bardziej pokrzywdzonym?” „Ależ skąd, myślałem, że wygrałem los na loterii!” ripostuje Baldwin ku uciesze dziennikarza i publiczności. Zdaje się, że nikt nie rozpoznaje ironii tej odpowiedzi, bo wtedy zapewne zamilkliby w konsternacji. Ale czy chcieliby uświadamiać sobie własną arogancję? Dziennikarz chciał chyba wydobyć z Baldwina łapiącą za serca historię upośledzenia społecznego. Jak zauważył inny czarny gej, Jason Holliday, „ludzie uwielbiają patrzeć na cierpienie”. Baldwin się nie dał, odpowiedział krótko i błyskotliwie, ale przez jego twarz przemknął teraz rodzaj zmęczenia, jakiego doświadczamy, kiedy znowu trzeba wszystko tłumaczyć od początku. „To było skandaliczne”, śmieje się, „nie do przebicia! Więc trzeba było znaleźć sposób, żeby to wykorzystać”. Znowu salwa śmiechu, zalew beztroskiej ignorancji i znowu nikomu przez myśl nie przyjdzie, że ten żart może mieć podwójne dno. Że to z nich Baldwin może kpić, że tym, kto ma być wykorzystany jest być może właśnie uprzywilejowany, biały, heteroseksualny dziennikarz i publiczność, której jest klonem. Ten rodzaj podwójnego języka – kodu wykluczonych, do którego wykluczający nie mają dostępu, gdyż, jak to diagnozował Baldwin, zbyt jest im droga iluzja własnej niewinności – jest obecny w obu społecznościach, do których będzie należał Baldwin do końca życia, nawet kiedy przestanie być biedny: gejów i czarnych. Ale w tym podwójnym języku i podwójnej perspektywie zasadza się też przewaga „pokrzywdzonych”, którzy widzą więcej, niż da się zobaczyć z pozycji przywileju.

Inna pisarka tego samego pokolenia, Lorraine Hansberry (1930-65), została pośmiertnie wsadzona do szafy wraz z „kompromitującą” częścią swego archiwum. Hansberry rozpoznawana jest jako orędowniczka praw czarnych Amerykanów i autorka m.in. „Raisin in the Sun” („Rodzynek w słońcu” to cytat z wiersza Langstona Hughesa o rasowej opresji i budzącym się buncie Afroamerykanów), sztuki o segregacji rasowej niepozwalającej czarnym na przeprowadzanie się do „białych” dzielnic. Z jej biografii wycina się systematycznie związki z kobietami oraz fakt, że w czasach, kiedy było to karalne, wstąpiła do pierwszej amerykańskiej organizacji lesbijskiej, „Daughters of Billitis”, oraz publikowała (anonimowo) w czasopismach lesbijskich i gejowskich. Dowodziła, że narzędzia feministyczne są niezbędne w walce o prawa zarówno lesbijek jak i gejów, ponieważ prześladowanie homoseksualistów ma u źródeł normatywne postrzeganie ról płciowych. Dopiero rok temu jej spadkobiercy udostępnili badaczom całe jej archiwum.

Kiedy tego lata odwiedziłam Lesbian Herstory Archives w Brooklyńskim Park Slope (archiwum, które jest nieocenionym źródłem materiałów dotyczących lesbijek w Stanach), wolontariuszka, z zawodu bibliotekarka, opowiedziała mi dramatyczną historię panelu, który ostatnio prowadziła na temat Hansberry. Otóż, wzięła w nim udział córka męża Hansberry, która w poruszających słowach wspominała o pragnieniu ojca, aby całe dziedzictwo pisarki było dostępne przyszłym pokoleniom. Jej wzruszenie mieszało się z żalem, że musiało minąć prawie pół wieku, aby ziściło się jego życzenie i aby zniesiono cenzurę, którą objęto życie i twórczość artystki. Wspomniała też, że swego czasu powstawała obszerna biografia Hansberry, ale jej autorka porzuciła ambitny projekt i urwał się z nią kontakt. Być może dlatego właśnie, że nie o wszystkim wolno jej było mówić? Dlatego, że nie miała dostępu do pełnego archiwum pisarki? Czy dziś, gdy archiwum zostało otwarte, mogłaby dokończyć dzieła? „Nigdy się tego nie dowiemy.” – zakończyła. Na te słowa wśród publiczności pojawiła się uniesiona ręka. „To ja. Ja pisałam biografię Hansberry”. Podobno burza, która się rozpętała po tym „wywołaniu ducha” była nie do okiełznania. To akademickie z założenia spotkanie stało się historycznym momentem zniesienia cenzury na kluczowy aspekt życiorysu pisarki.

Czego chcą czarne feministki?

Młodsza od Hansberry o cztery lata Audre Lorde (1934-1992), podobnie jak Baldwin, otwarcie pisała o swojej seksualności, co więcej, jej misją było właśnie przełamywanie milczenia: na temat seksualności kobiet, cielesności, rasizmu, mizoginii. Przedstawiała się jako „feministka, lesbijka, poetka, matka, wojowniczka”, odmawiając redukowania się do jednej tożsamości. Była autorką kultowych tekstów lesbijskich i feministycznych, w tym rewelacyjnej autobiografii Zami: „A New Spelling of My Name” (która niestety nie doczekała się jeszcze polskiego tłumaczenia), zbioru esejów „Sister Outsider” (polskie tłumaczenie „Siostra Outsiderka” właśnie się ukazało), „Cancer Journals” (również nieznanej w Polsce feministycznej krytyki amerykańskiego medycznego establishmentu z punktu widzenia chorej na raka piersi), wielu tomów poezji.

Lorde była uosobieniem odwagi i nieprzejednania w odmowie współpracy z jakąkolwiek formą opresji. Jej siła i bezkompromisowość stały się symbolicznym wsparciem dla pokoleń kobiet wielu ras i narodowości (nad jedną z pierwszych Manif w Warszawie górował portret Audre Lorde). Nawoływała do wspólnych działań i przełamywania strachu, który prowadzi do milczenia. Boimy się mówić, pisała, ale milczenie nie ratuje nas przed strachem. Mówienie może być bolesne, ale w obliczu nadchodzącej śmierci – Lorde po diagnozie raka – najbardziej żałuję tego, czego nie zdążyłam powiedzieć. Wierzyła w koalicje ponad różnicami narzucanymi przez arbitralnie definiowane koncepcje rasy, płci, klasy, orientacji seksualnej, wieku i stanu zdrowia. Podczas kilkuletniego pobytu w Niemczech doprowadziła do integracji i mobilizacji społeczności Afro-Niemek. Ale też wytykała marginalizację w obrębie społeczności aktywistek. W otwartym liście do wielkiej amerykańskiej działaczki feministycznej i lesbijki Mary Daly, Lorde pisze o „historii białych kobiet, które niezdolne są do usłyszenia słów kobiet czarnych” i zakładają, że wszystkie kobiety doświadczają takiej samej opresji. Co więcej, ślepota na punkt widzenia czarnych kobiet uprawomocnia białą patriarchalną przemoc wobec tych kobiet. W ostatecznym rozrachunku, odrzucenie czarnych kobiet przez radykalną lesbijską teorię feministyczną – mówi Lorde – prowadzi do jej upadku. (Daly jakby na potwierdzenie tego zarzutu nigdy Lorde nie odpowiedziała.)

Czarny feminizm lesbijski (odpowiedź na wykluczenie lesbijek przez feministki i marginalizację niebiałych kobiet w społeczności lesbijskiej) ma w Stanach długą tradycję, by wspomnieć Black Lesbian Caucus, który wyłonił się w 1971 r. z Gay Liberation Front, powstałą w 1974 r. grupę Combahee River Collectiva, działaczki takie jak Angela Davis, pisarki takie jak Bell Hooks. Ma też swoje odzwierciedlenie w literaturze, począwszy od przełomowej powieści Alice Walker „Color Purple” („Kolor Purpury”, 1982), science fi ction Jewelle Gomez i Octavii Butler, czy pisarstwa Sapphire (fi lm „Hej, skarbie” jest ekranizacją jej powieści „Push”).

Kto zostaje wyzwolony?

Audre Lorde i James Baldwin, pisarze afroamerykańscy, którzy jako pierwsi otwarcie mówili o związkach homoseksualnych, byli również zaangażowani w ruch praw obywatelskich i debaty związane z afroamerykańską walką o równouprawnienie w latach 60. i 70. Wyrośli w czasach segregacji rasowej, oboje opowiadają o doświadczeniu odmowy obsługi w białej restauracji, o udziale w protestach, ale też o heteronormatywności ruchów wyzwolenia. Świadectwem skali wykluczenia osób nieheteronormatywnych z Civil Rights Movement jest Bayard Rustin, organizator sławnego Marszu na Waszyngton w 1963 r. Pacyfi sta, komunista (potem socjalista) i działacz antywojenny, Rustin stał się ważnym doradcą Martina Luthera Kinga (m.in. uczył go filozofi i biernego oporu wypracowanej przez Gandhiego). Z powodu homoseksualnej orientacji i radykalnych poglądów, Rustin stał się obiektem niezliczonych ataków, zarówno ze strony establishmentu broniącego się przed uznaniem praw Afroamerykanów jak i współpracujących z Kingiem działaczy. Został uznany za obciążenie dla ruchu i zmuszony do usunięcia się w cień. Rustin do końca życia walczył o równouprawnienie, przenosząc w latach 80. nacisk na prawa gejów i lesbijek, twierdząc, że tak, jak w latach 60. barometrem praw człowieka w Stanach byli Afroamerykanie, tak w latach 80. są nim geje i lesbijki. Zmarł w 1987 r. Najwyższe odznaczenie w USA – Prezydencki Medal Wolności – przyznał mu pośmiertnie Barack Obama w 2013 r.

Ruch Black Power, który odrzucił pokojowe strategie Martina Luthera Kinga przyjmując ideologię czarnego nacjonalizmu, pogłębił jeszcze wykluczenie osób nieheteroseksualnych (i kobiet). Jeden z przywódców Partii Czarnych Panter, Eldridge Cleaver twierdził, że „Pokój Giovanniego” Baldwina jest świadectwem „rozdzierającej, totalnej nienawiści do Czarnych” jej autora. Wraz z innymi przywódcami ruchu używał zarzutu o zdradę rasową, twierdząc, że wchodząc w związki homoseksualne czarni mężczyźni poddają się białej korupcji i zostają pozbawieni męskości. W obrębie ruchu o prawa kobiet walczyła – do dziś aktywna politycznie ikona czarnego radykalizmu i feminizmu – Angela Davis, należąca wtedy do Czarnych Panter. W 1997 r. ujawniła, że jest lesbijką.

Kogo widzimy w wyzwolonym świecie?

Mimo tak bogatej tradycji artystycznej i politycznej, kultura mainstreamu nadal nie „rejestruje” czarnych mniejszości seksualnych. Dobrym przykładem jest powstały właśnie fi lm Ronalda Emmericha Stonewall, który we wrześniu miał premierę w Stanach. Film jest szeroko krytykowany w środowisku LGBTQ za wymazywanie sprawczej obecności czarnych gejów i drag queens w wydarzeniach Stonewall. Bez względu na spory o to, kto „zadał pierwszy cios” czy „rzucił pierwszą cegłę” nikt nie ma wątpliwości, że osoby w dragu i osoby transgender (takie jak Marsha P. Johnson czy Storme deLarverie), które mobilizowały tłum do podjęcia walki z policją, nie były białe. Film wkłada cegłę w rękę białego geja cisgender i już na pierwszy rzut oka na obsadę widać, że są to sami biali mężczyźni. Co więcej, fi lm opisywany jest jako „polityczne przebudzenie i dorastanie młodego mężczyzny w dniach i tygodniach prowadzących do zamieszek Stonewall”. Stonewall był momentem masowego protestu, którego znaczenie polegało na tym, że stworzył walczącą wspólnotę. Emmerich, w sposób charakterystyczny dla amerykańskiego mainstreamu, przedstawia ten historyczny przełom jako indywidualną historię białego chłopca.

Reprezentacja części społeczności LGBTQ, która nie jest biała i cisgender, pozostaje w rękach niezależnych reżyserów/ek. Jednym z najodważniejszych i najbardziej prowokacyjnych wśród nich był Marlon Riggs. Jego paradokumentalny fi lm „Tongues Untied” („Rozwiązane języki”, 1989), krytyka homofobii i rasizmu, jest specyficzną mieszanką dokumentu, performance, scen seksu, zdjęć archiwalnych, lirycznych obrazów, poezji, rapu i autobiografii. Również ton filmu – połączenie wściekłości i humoru – jest niekonwencjonalny i niepokorny. Film pokazuje obecność homofobii w społeczności Afroamerykanów (czy to w scenicznych żartach Eddie Murphy’ego, czy w filmie Spike’a Lee „School Daze”). Podobnie jak Lorde, Riggs wzywa czarnych gejów do przerwania milczenia. Ale według niego już „sam fakt, że czarny mężczyzna kocha czarnego mężczyznę jest aktem rewolucyjnym”.

Marlon Riggs zmarł w 1994 r. na powikłania związane z AIDS, chorobą, która najbardziej dotkliwie doświadczyła właśnie czarną społeczność gejowską. Jej ofiarami byli między innymi poeta Essex Hemphill, powieściopisarz Melvin Dixson, choreograf Alvin Ailey, poeta Assotto Saint, działacz i pisarz Joseph Beam, powieściopisarz Steven Corbin. Lista jest bardzo długa.

Niezwykle ważnym filmem jest też Paris Is Burning („Paryż płonie”, 1990, reż. J. Livingston), który dokumentuje nowojorską kulturę balową lat 80. w afroamerykańskim i latynoskim środowisku gejowskim i transgender (jej historia, jak pisałam wcześniej, sięga XIX w!). Film rejestruje konkursy, których uczestnicy występują („chodzą”) jak modelki haute couture, z elementami tańca i voguing: drag staje się tu nie tylko subwersywnym odegraniem płci, ale też rasy i klasy. Ważnym elementem filmu, oddającym głos jego bohaterom, są wywiady, w których opowiadają o zmaganiach z rasizmem, homofobią i AIDS, ale także o swych aspiracjach i dumie ze scenicznych osiągnięć.

Ta duma wpisuje się w zmieniającą się (auto) prezentację czarnych osób nieheteroseksualnych na scenie niezależnej już nie (albo nie tylko) jako ofiar, ale też jako podmioty sprawcze. Coraz więcej jest też przestrzeni dla płynnych definicji płci a osoby trans są coraz bardziej widoczne i odgrywają kluczową rolę w kształtowaniu się czarnej kultury LGBTQ. Ikony subkultury, takie jak Vaginal Davis (czarna latynoska performerka genderqueer, artystka związana ze sceną punkrockową i queercore, autorka kultowych zinów, blogerka), czy gwiazdy mainstreamu, takie jak Laverne Cox z serialu „Orange Is the New Black”, już nie muszą się starać o publiczność, ale wręcz nadają ton – czy to modzie, czy kierunkom nowej dziedziny akademickiej, Czarnych Studiów Queer. Dekady aktywizmu LGBTQ niewątpliwie wiele zmieniły w świadomości amerykańskiej. Ale jednak, jak pokazują badania, Amerykanom rzeczownik „gej” nadal kojarzy się z przymiotnikami „biały i bogaty”.

***

Dr Krystyna Mazur jest wykładowczynią Ośrodka Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Ukończyła studia magisterskie na warszawskiej anglistyce i doktoranckie w Cornell University. Jej doktorat Poetry and Repetition był opublikowany przez Routlege w 2005 r. Jej główne zainteresowania badawcze to poezja, modernistyczna i współczesna literatura transnarodowa oraz teoria queer. Pisze też o literaturze, fi lmie afro-amerykańskim i literaturze Latino/a.

 

Tekst z nr 58/11-12 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Queer Black Nation

Biały Dom będzie lawendowy! – obiecywała czarna drag queen Joan Jett Blakk, gdy w 1992 r. zgłaszała swą kandydaturę na urząd prezydenta USA. AfroAmerykanie w społeczności LGBT, LGBT w społeczności afroamerylańskiej – historię ich kultury i emancypacji przedstawia Krystyna Mazur (część I)

 

James Baldwin, mat. pras.

 

W zapierającym dech w piesiach przemówieniu, które nosiło wszelkie znamiona performansu drag, Joan Jett Blakk ogłosiła, że startuje do prezydentury z ramienia Queer Nation. Niesłychanie dystyngowana, w pantoflach na wysokim obcasie, różowych pończochach, czarnej mini i uroczym żakieciku, Joan wyliczyła przewinienia kolejnych amerykańskich prezydentów, po czym zapytała: If a bad actor could be elected president why not a good drag queen? (Jeżeli zły aktor mógł być wybrany prezydentem [Ronald Reagan], to czemu nie dobra drag queen?) Patrząc na jej charyzmę, klasę i sposób, w jaki łaskawe obdziela publiczność uśmiechami, nie można nie zauważyć, że amerykańscy prezydenci mają coś w sobie z drag queen. Joan przystępuje do wyścigu o fotel prezydenta (I’m trowing my wig into the ring! – Rzucam im w twarz perukę!) i obiecuje, że jak zostanie prezydentem, to zwolni cały Senat. Zwolnię wszystkich, których może zwolnić prezydent. Wtedy wy wszyscy – mówi do publiczności – będziecie mieli pracę! Queery do Białego Domu! The White House is not going to be white anymore… It’s going to be lavender! (Biały Dom przestanie być biały… Będzie lawendowy!) CIA będzie skrótem Center for Intelligent Accessories (Centrum Inteligentnych Akcesoriów) a słowo „camp” zostanie przywrócone jako źródłosłów „campaign” (kampania).

Joan Jett Blackk była członkinią legendarnego Pomo Afro Homos, trupy teatralnej z San Francisco, która wystawiała skecze o życiu czarnych gejów, poruszając takie tematy jak rasizm, homofobia czy epidemia AIDS. Grupa zawsze była bardzo kontrowersyjna, wystąpiła jednak w prestiżowym nowojorskim Lincoln Center, co dało jej rodzaj publicznej legitymizacji. Jednocześnie zabroniono im występu na największym amerykańskim festiwalu czarnego teatru.

Pomo Afro Homos są dobrym przykładem amerykańskiej ambiwalencji w stosunku do czarnych nieheteroseksualnych artystów, „problematycznych” zarówno ze względu na rasę, jak i płeć.

Jak się ma czarne do tęczowego?

Afroamerykanie w środowisku LGBT, czy środowisko LGBT w społeczności afroamerykańskiej – różnica sformułowań nie jest tu bynajmniej trywialna – zawsze poddani byli podwójnej opresji: jako reprezentanci mniejszościowej orientacji seksualnej czy tożsamości genderowej oraz jako amerykańska mniejszość rasowa. W tym przypadku podwójna opresja to nie tylko kwestia nałożenia się dwóch rodzajów dyskryminacji, ale ścierania się tych dwóch tożsamości: czarna Ameryka marginalizuje alternatywne seksualności, a społeczność LGBTQ często zapomina o swoich niebiałych członkiniach i członkach. Białe patriarchalne społeczeństwo amerykańskie przez wieki budowało tożsamość w opozycji do czarnych, poprzez odmawianie im prawa do człowieczeństwa. Z kolei większość walk o równouprawnienie prowadzonych przez Afroamerykanów była oparta na budowaniu wizerunku czarnego bojownika o wolność, który marginalizował kobiety i mniejszości seksualne. Widoczne jest to szczególnie w Black Power – separatystycznym ruchu wyzwoleńczym, który zradykalizował dziedzictwo Martina Luthera Kinga – ale też w samym ruchu praw obywatelskich (Civil Rights Movement), który walcząc o prawa obywatelskie wolał unikać antagonizowania amerykańskiego społeczeństwa obecnością homoseksualistów w swoich szrankach.

Ameryka przez wieki utrwalała binarną opozycję pomiędzy bielą a czernią, cywilizacją a dziczą, pięknem i brzydotą, rozumem i ciemnotą, a nawet opozycję pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem. Historia Afrykanów, przemocą sprowadzonych do USA, to historia walki o równouprawnienie, ale też o równe czy adekwatne postrzeganie. Rasizm trudniej wyplenić z ludzkich umysłów niż z instytucji państwowych. Stąd też czarna społeczność LGBTQ jest bardzo słabo widoczna w amerykańskiej kulturze, badaniach socjologicznych, historiografii.

Tegoroczne wakacje spędziłam częściowo w USA. 4 lipca, w amerykańskie Święto Niepodległości, oglądałam w Nowym Jorku fajerwerki nad East River. Obcy mężczyzna zaczepił mnie w okolicach Christopher Street, czyli w gejowskiej dzielnicy z radosnym powitaniem: „Happy 4th July!” – tutaj święto narodowe rzeczywiście jest celebrowane. Zresztą, są powody do radości: 26 czerwca 2015 r. przejdzie do historii jako data legalizacji małżeństw jednopłciowych w całych Stanach. Jednak podczas gdy Nowy Jork świętował (tęczowych fl ag widać prawie tyle, co flag amerykańskich), na południu płonęły czarne kościoły. Od czasu masakry 17 czerwca w czarnym kościele w Charleston, za którą odpowiedzialny był biały chłopiec z południowego miasteczka, spłonęło ich już osiem. Nie wiadomo jeszcze, jak do tego doszło, ale mówi się o Ku Klux Klanie. Czy Afroamerykanie mają rzeczywiście powód do świętowania?

Czym dla niewolnika jest 4 lipca?

W 75. rocznicę uzyskania niepodległości przez USA, były niewolnik i abolicjonista, Frederick Douglass, wygłosił sławne przemówienie „Czym jest dla niewolnika 4 lipca”, w którym mówi bez ogródek, że wielkie amerykańskie święto nie należy do Czarnych. Sprawiedliwość, wolność, dobrobyt to dziedzictwo zawłaszczone przez Białych. Rzecz jasna od 1852 r., z którego pochodzą słowa Douglasa do roku 2015, w którym USA ma czarnego prezydenta, świat radykalnie się zmienił. Jednak jest to również świat, w którym tzw. czarny kolor skóry automatyczne wystawia na niebezpieczeństwo – począwszy od ataków terrorystycznych w czarnych kościołach, przez „czujność” białych Amerykanów strzegących bezpieczeństwa swoich dzielnic, po brutalność policji, która jest prawie bezkarna, jeżeli chodzi o przemoc wobec ciemnoskórych podejrzanych, często zupełnie bezpodstawnie, o łamanie prawa. Nie ma więc wątpliwości, że prawa mniejszości seksualnych, wywalczone głównie na przestrzeni ostatnich 45 lat, które doprowadziły do wielkiego zwycięstwa 26 czerwca br., wyprzedzają o lata świetlne prawa Afroamerykanów.

Jak nietrudno zgadnąć, najbardziej zagrożeni przemocą, werbalną i fizyczną, są niebiali członkowie i członkinie społeczności LGBTQ, szczególnie ci należący do kategorii „T”. Społeczność ta narzeka też na marginalizację w obrębie grup LGBTQ. A że marginalizacja idzie ramię w ramię z uciszaniem, pokolenia czarnych aktywistów lesbijskich, gejowskich, trans i queer są mało słyszalne. Spróbujmy sobie niektórych z nich przypomnieć. Ta powtórka z historii uświadomi nam również, że ruch LGBTQ w USA ma korzenie o wiele głębsze niż te sięgające do pamiętnych zamieszek w Stonewall w 1969 r. (których bohaterami, nota bene, były głównie czarne drag queens).

Renesans w Harlemie

Choć społeczności nieheteroseksualnych Afroamerykanów powstawały już w połowie XIX w., pierwszym okresem większej widoczności czarnych gejów i lesbijek w USA są lata dwudzieste XX w. Był to czas zarówno większej swobody obyczajowej i przyzwolenia na alternatywne seksualności, jak i rozkwitu czarnej myśli i sztuki, którego przejawem był tzw. „Harlem Renaissance” – renesans czarnej muzyki, malarstwa, rzeźby, fotografii, literatury, filozofii i myśli społecznej. Harlem stał się mekką czarnych artystów. Ten początek współczesnej, wolnej kultury Afroamerykanów był w zasadzie dziełem gejów, lesbijek i osób biseksualnych. Wśród nich był pierwszy wielki teoretyk nowej czarnej tożsamości, Alain Locke, którego antologia „The New Negro” to ważny zbiór nowej czarnej literatury, opatrzony wstępem Locka. Diagnozuje on współczesną Amerykę i transformację, którą kraj przechodzi za sprawą swoich czarnych obywateli. Harlem stał się centrum kultury i rozrywki nie tylko Afroamerykanów. Bywali tam biali artyści i pisarze, wśród nich geje: bogaty patron czarnej sztuki Carl Van Vechten, dramaturg Noel Coward, kompozytor Cole Porter. Nowojorscy hipsterzy lat 20. upatrzyli sobie Harlem jako miejsce nocnej rozrywki, gdzie jeździli pić, słuchać jazzu i szukać przygód erotycznych. Najsławniejszy bal drag queens odbywał się w Harlemie, w Hamilton Lodge (pierwszy „bal-maskaradę” zorganizowano tam już w 1869 roku!).

Te wycieczki – zwane „slumming” (od „slum”, czyli slams) – nosiły znamiona transgresji, przekraczały bowiem świętą granicę pomiędzy białą i czarną Ameryką, ale także tę między normatywną a zakazaną seksualnością. Relacja białych i czarnych (zarówno hetero, jak i homoseksualnych) była tu dość złożona, często stanowiąc mieszankę pożądania, fetyszyzacji i eksploatacji czarnych mieszkańców Harlemu. W „czarnej” dzielnicy, pod osłoną nocy można było uprawiać seks z osobą tej samej płci i często odmiennej rasy, aby w świetle dnia wrócić do białego heteroseksualnego świata. Nie pierwszy raz czarne ciała używane były dla ekspresji zakazanych czy wypartych pragnień. James Baldwin, gej, wielki pisarz następnego pokolenia pisze, że tradycyjnie biała amerykańska kultura pozostawała we własnych oczach „czysta” i nieskażona właśnie poprzez kojarzenie wszystkiego co „brudne”, pożądliwe, zabronione, z czarnym ciałem i lokowanie w nim własnych nieczystych pragnień. Moda na Harlem nie trwała długo. Przez kilkanaście lat bogaci biali Amerykanie inwestowali w afrykańskie rzeźby i czarnych artystów, zostawiali pieniądze w czarnych barach, by potem przenieść się gdzie indziej. Po zapaści giełdowej w 1929 r., wielu artystów związanych z renesansem w Harlemie zostało bez środków do życia.

Jednak Harlem Renaissance jest przede wszystkim okresem bezprecedensowego wybuchu czarnej energii twórczej i powstania czarnej nieheteronormatywnej wspólnoty opartej o poszukiwania artystyczne. W porównaniu z późniejszymi losami czarnej gejowskiej społeczności wystawianej na przemoc i dziesiątkowanej przez AIDS, Harlem Renaissance stworzył społeczność, o której myśli się nie w kategoriach wiktymizacji, a w kategoriach ogromnego twórczego potencjału. Wydał takich artystów jak: Langston Hughes i Countee Cullen – zaliczani do największych poetów amerykańskich; Claude McKay – poeta radykalny politycznie, piszący o linczach i prześladowaniach rasowych; powieściopisarz Wallace Thurmana; rzeźbiarz Richmond Barthé. Homoseksualizmu można się jednak doczytać w ich twórczości tylko w formie kodowanych aluzji. Jedynym pisarzem otwarcie odnoszącym się do gejowskiej seksualności był Bruce Nugent, który napisał pierwsze homoseksualne opowiadanie amerykańskie, „Black Lilies and Jade” („Czarne lilie i nefryt”). Wśród kobiet lesbijską lirykę pisała Angelina Weld Grimké.

Amnezja na czarne lesbijki

Dużo bardziej otwarte i prowokacyjne były teksty piosenek śpiewanych w harlemskich barach, w których królował blues. Pojawia się wiele odniesień do nienormatywnych upodobań seksualnych, zazwyczaj związanych z niekonwencjonalną prezentacją płci: od „sissy men” („ciotowatych mężczyzn”) do „bulldagger women” („butchowatych kobiet”). Gertrude Ma’ Rainey śpiewała o upodobaniu do kobiet w „Prove It on Me Blues”, dodając „ale spróbujcie mi coś dowieść”. W „Sissy Blues” narzekała, że mąż zdradza ją z mężczyzną, niejaką „Miss Kate”. Wielka Bessie Smith, matrona amerykańskiego bluesa, śpiewała z udawanym zdziwieniem, że nie umie rozwikłać zagadki kobiet, które zachowują się jak mężczyźni i szczebioczących mężczyzn zachowujących się jak kobiety. Jeden z bluesów z tego okresu uprasza słuchaczy o nieoburzanie się, kiedy zobaczą dwie kobiety, które spacerują trzymając się za ręce. Gladys Bentley nie tylko śpiewała prowokacyjne teksty, ale też – ubrana we frak i cylinder – otwarcie flirtowała z kobietami z publiczności. Ma’ Rainey zaaresztowano za urządzenie lesbijskiego przyjęcia, na którym przyłapano ją i jej kobiecy chórek w stanie bardzo roznegliżowanym. Z aresztu wykupiła ją Bessie Smith, z którą podobno Ma’ Rainey miała romans.

Jak bardzo progresywne to były czasy, widać na przykładzie Gladys Bentley. Po drugiej wojnie światowej, kiedy kraj stawał się coraz bardziej konserwatywny, obok paranoi antykomunistycznej pojawiła się też paranoja genderowa i seksualna. Bentley została zmuszona do „odwołania” swojej lesbijskiej tożsamości i zaczęła twierdzić, że „wyleczyła” się przy pomocy hormonów. Ta smutna transformacja – w tym przypadku ze wspaniałego butcha o potężnym głosie i niewybrednych dowcipach, w ugrzecznioną panią w sukience – była losem wielu transgresywnych postaci harlemskiego renesansu. Przez dobre pół wieku nikt zresztą nie wspominał o (homo)seksualnym wyzwoleniu Harlemu lat 20., mówiono tylko o jego aspekcie rasowym. Fantastyczną próbą powrotu do tamtych czasów i złożenia hołdu pierwszym queerowym czarnym artystom są dwa filmy: „Looking for Langston” („W poszukiwaniu Langstona”, 1989) Isaaca Juliena i „The Watermelon Woman” („Arbuziarka”, 1996) Cheryl Dunye. Julien montuje archiwalne zdjęcia Harlemu lat 20. i nagrania muzyki i wystąpień poetów z tego okresu, ze współczesnymi fotografiami Roberta Mapplethorpe’a i wierszami Essexa Hemphilla, tworząc rodzaj elegii, nie tylko dla Langstona Hughesa, ale też dla współczesnych ofiar AIDS. Film Dunye natomiast jest przewrotnym pseudo-dokumentem („dunyementem”, jak to sama nazywa), opowiadającym historię poszukiwań archiwalnych dotyczących czarnej lesbijskiej aktorki i śpiewaczki z lat 30. Z napisów końcowych dowiadujemy się (uwaga! jeżeli nie znacie filmu, a planujecie go obejrzeć, nie czytajcie do końca tego zdania!), że cała historia jest fikcją stworzoną na potrzeby filmu. Dunye podkreśla, że historię wymazaną trzeba tworzyć na nowo, z tych szczątków dokumentacji, które są nam dostępne. Historia kobiet, w dodatku czarnych i lesbijek jest szczególnie podatna na zbiorową amnezję.

Wśród instytucji, z których kpi Dunye, odpowiedzialnych za archiwizację tej historii, jest system biblioteczny. Biblioteki publiczne w Stanach stoją na wyjątkowo wysokim poziomie, jednak gdy postać reżyserki w „Arbuziarce”, konfrontując się z kompletnym brakiem informacji na temat swojej bohaterki, udaje się do biblioteki, pan w informacji nawet nie bardzo wie, o czym mowa. Sugeruje, żeby poszła do półki oznaczonej „Afroamerykanie”. Kiedy z kolei pyta o białą reżyserkę, pan w informacji wskazuje jej półkę oznaczoną „Sztuka filmowa”… „Arbuziarka” była nakręcona 20 lat temu, ale czy od tamtego czasu coś się zmieniło? Będąc kilka tygodni temu w Midmanhattan Public Library, największej publicznej bibliotece w Nowym Jorku, postanowiłam przeprowadzić „test Dunye”. Biała i najprawdopodobniej hetero pani w informacji nic nie wiedziała na temat afroamerykańskiej społeczności LGBTQ. Zasugerowała, żebym przejrzała indeks. Próbowała zbyć mnie protekcjonalnymi uwagami („widzę, że dopiero zaczynasz badać ten temat”). Na koniec przeprosiła. Oblała test Dunye.

Baldwina nie zaszantażujesz

Wracając jednak do „zamierzchłej” historii, po pewnym wyciszeniu tematu homoseksualności na początku lat 30., wraca on do amerykańskiej literatury za sprawą czarnego pisarza. W roku 1956 James Baldwin, jeden z najwybitniejszych pisarzy amerykańskich, publikuje powieść „Giovanni’s Room” („Pokój Giovanniego”) – pierwszą amerykańską powieść o gejach.

Ten wielki pisarz, działacz ruchu praw obywatelskich, niedościgniony diagnostyk amerykańskiego społeczeństwa, otwarcie „przyznawał się” do bycia gejem: Sam się „ujawniam”, mówił, więc nie możecie mnie szantażować. Pisał: Każdy odbywa własną podróż. Jeżeli zakochasz się w chłopaku, to zakochasz się w chłopaku. Fakt, że wielu Amerykanów uważa to za chorobę mówi więcej o nich niż o homoseksualności (Everybody’s journey is individual. If you fall in love with a boy, you fall in love with a boy. The fact that many Americans consider it a disease says more about them than it does about homosexuality). Ten mistrz trafnych, zwięzłych, błyskotliwych sformułowań był niedoścignionym analitykiem amerykańskich relacji rasowych; powtarzał: Czarny w Ameryce to forma szaleństwa, które dotyka białych (the Negro-in-America is a form of insanity which overtakes white men). Przypomina, że biały kolor skóry jest niezmiennie znakiem przywileju, który musimy sobie uzmysławiać. Wskazywał też na współzależność rasy i seksualności, rasizmu i homofobii. Ale równocześnie, jeszcze w powieściach pisanych przed Stonewall, kreuje postaci akceptujące swoją seksualność, dla których fakt, że są czarnymi gejami, nie jest źródłem wewnętrznego konfliktu.

Baldwin urodził się w 1924 r., w okresie pełnego rozkwitu harlemskiego renesansu. Zmarł w roku 1987, po zwycięstwach ruchu praw obywatelskich i Stonewall (we Francji, swym „przybranym” kraju, rozgoryczony niezmiennie rasistowską i homofobiczną rzeczywistością amerykańską). Jego życie jest jednak rodzajem pomostu pomiędzy mniej znaną czarną nieheteroseksualną Ameryką początków XX w. a – wydawałoby się całkiem już wyzwoloną – Ameryką dnia dzisiejszego. Ale o tym następnym razem.

 

Dr Krystyna Mazur jest wykładowczynią Ośrodka Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Ukończyła studia magisterskie na warszawskiej anglistyce i doktoranckie w Cornell University. Jej doktorat Poetry and Repetition był opublikowany przez Routlege w 2005 r. Jej główne zainteresowania badawcze to poezja, modernistyczna i współczesna literatura transnarodowa oraz teoria queer. Pisze też o literaturze, filmie afro-amerykańskim i literaturze Latino/a.

 

Tekst z nr 57 / 9-10 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.