Niebinarność w wielkim mieście

Z aktorką SARĄ RAMÍREZ, odtwórcą roli Che w serialu „I tak po prostu”, kontynuacji kultowego „Seksu w wielkim mieście”, rozmawia Artur Zaborski

 

Foto: HBO

 

Uzgodniliśmy z Sarą, że w treści wywiadu zastosowane zostaną naprzemiennie zaimki/końcówki męskie i żeńskie, zarówno w odniesieniu do samej Sary, jak i granej przez nią postaci Che.

Twoja serialowa bohaterka Che Diaz jest osobą niebinarną. Odnoszę wrażenie, że twórcy „I tak po prostu” naprawdę postarali się, by go właściwie zaprezentować na ekranie.

To prawda. Nie dostajemy jakichś szczątkowych informacji na jej temat, dokładnie poznajemy jego życie. Dowiadujemy się, że przy urodzeniu została zidentyfikowana jako biologiczna kobieta, ale nie określa się ani jako kobieta, ani jako mężczyzna. Czasami jest obiema płciami, czasami żadną. Jest w spektrum tożsamości płciowej, choć ma bardziej męską ekspresję. Jej orientacją psychoseksualną jest biseksualność, ale Che czuje pociąg seksualny i romantyczny do więcej niż jednej płci. Identyfikuje się natomiast jako osoba queer. Bardzo lubię Che.

Za co?

Ma wielkie serce i świetną prezencję. Jest osobą mądrą, ludzką, zabawną, dynamiczną, bałaganiarską i niezwykle złożoną. Pojawia się w serialu, żeby trochę namieszać. Jest postacią prawdziwą, żyje w zgodzie ze sobą i za nic nie przeprasza, bo bardzo ciężko zapracował na to, żeby być tam, gdzie jest. Swoją postawą inspiruje innych bohaterów, rozbudzając w nich refleksje na temat skrywanych potrzeb i smutków.

Podobał ci się oryginalny „Seks w wielkim mieście”?

Mam do niego szczególny sentyment z powodu Nowego Jorku, który stał się moją miłością po raz pierwszy, gdy się do niego wprowadziłam we wczesnych latach 90., a po raz drugi, gdy stał się moim ulubionym bohaterem „Seksu w wielkim mieście”. Mam też dużo szacunku do tego, jak na ekranie pokazano relacje, które łączyły serialowe bohaterki. Cieszyło mnie, jak bardzo się nawzajem wspierały. Serial inspirował mnie również seksualnie, co pokazuje, jak mocno przyczynił się do progresu społecznego. Oczywiście, nie był idealny, ale ja powtarzam, że ważne jest, by dążyć do postępu, a nie do perfekcji. Przełom wieków to dla mnie początek pracy w aktorstwie i zarazem okres marzeń, by wystąpić gościnnie – chociażby jako drzewo! – w „Seksie…”. Bardzo się cieszę, że teraz te marzenia się dla mnie spełniły.

Uważasz, że „I tak po prostu” też może się przysłużyć progresowi społecznemu?

Oczywiście, bo dzięki Che możemy się dowiedzieć, jak wygląda randkowanie osób queer czy związki, które zawierają. Na przykładzie tej postaci przekonamy się też, czym jest indywidualne doświadczenie osoby niebinarnej. Cieszę się, że serial podkreśla to, że osoby LGBT+ są różne, różnorodne, a ich doświadczenia nie da się zawrzeć w jednej osobie na ekranie. Che poprzez swój humor i człowieczeństwo pokaże nam, jak wygląda jedna „opcja” bycia queer, a przy okazji widzowie dowiedzą się czegoś więcej na temat tego, czym są konstrukcja płci i role płciowe.

Pojawienie się Che to w serialu prawdziwy przewrót. Pamiętam scenę z oryginalnego „Seksu w wielkim mieście”, w którym Carrie była roztrzęsiona po tym, jak przyszło jej pocałować inną kobietę.

Ta scena rzeczywiście była chybiona, ale nie zgodzę się, żeby „Seks…” sprowadzać tylko do niej. W oryginale pojawiali się reprezentanci społeczności LGBT+, ale tacy, którzy potrafili się zidentyfikować płciowo i seksualnie. Teraz dzięki „I tak po prostu” mamy na ekranie bohaterów, którzy przypominają widzom, że istnieją też osoby transpłciowe i queerowe, a także że nie wszyscy zostali właściwie zidentyfikowani jako mężczyźni lub kobiety przy urodzeniu, że są osoby niebinarne, które ubierają się bardziej męsko albo bardziej kobieco. Ekranowa społeczność LGBT+ jest tym razem bardzo szeroka. Najbardziej jednak cieszy mnie, że scenariusz jest tak napisany, że choćby z moją postacią mogą się identyfikować nie tylko osoby niebinarne, ale też te, które nie żyją w stu procentach w zgodzie ze sobą, bo np. wykonują pracę, która im na to nie pozwala. Che przypomina, że wszystko w naszym życiu jest płynne i musimy się nauczyć to akceptować.

Che pracuje w stand-upie i ma swój własny podcast. Czy geneza tej postaci ma swoje źródła w rzeczywistości?

Reżyser i scenarzysta „Seksu w wielkim mieście”, Michael Patrick King, wyoutowany gej, był standupowym komikiem. Wniósł do postaci Che dużo własnych doświadczeń. Dla mnie, osoby niebinarnej, to oczywiście wielki przywilej móc zagrać postać niebinarną, której wątek nie jest w opowieści poboczny, tylko jest jednym z głównych. Dzięki temu możemy razem z nią płakać i się śmiać. Poznajemy Che w momencie wielkiego sukcesu zawodowego, kiedy dostaje wciąż nowe oferty pracy, staje się pożądaną postacią w Nowym Jorku. Jednak z kolejnymi odcinkami przekonamy się, że w jego życiu jest też sporo goryczy i wyzwań. Poznajemy Che z wielu różnych stron.

Nie martwisz się, że przez to, że oryginalny „Seks w wielkim mieście” był oskarżany o zawężanie perspektywy do białych, zamożnych, heteroseksualnych kobiet, „I tak po prostu” będzie teraz szczególnie mocno brane pod lupę, a każde potknięcie – piętnowane?

Nie, bo Michael Patrick King i Sarah Jessica Parker dali jasno do zrozumienia, że zrobili „I tak po prostu” po to, by stworzyć wielowymiarowe postaci. Jesteśmy w ważnym miejscu jako artyści, osoby tworzące sztukę. To w dużej mierze od nas zależy, jak postrzegane są poszczególne mniejszości, dlatego tak istotne jest, żebyśmy przekazywali widzom prawdę. Mogę zagwarantować, że za „I tak po prostu” stoją przemyślane decyzje i właściwe intencje, dlatego z wielką ciekawością przyglądam się reakcjom widzów na kolejne odcinki naszego serialu. Wiem, że opinii będzie wiele i nie wszystkie będą sprzyjające. Zresztą już słyszę krytyczne głosy.

Jakie?

Choćby twierdzenie, że za bardzo staramy się pokazać na ekranie różne osoby LGBT+, co ma być próbą rehabilitacji za ich niedostateczną reprezentację w „Seksie w wielkim mieście”. Na tym jednak polega piękno człowieczeństwa, że każdy ma swoje zdanie. Nie za bardzo przejmuję się negatywnymi opiniami, bo wiem, że one będą się zmieniać wraz z kolejnymi odcinkami. Carrie, Charlotte, Samantha i Miranda też przecież nie zawsze cieszyły się poważaniem, ale zawsze były sobą. A teraz dochodzą do nich inne postaci, które dzielą się historiami ze swojego życia i też nikogo przy tym nie udają.

Masz dużo scen, w których występujesz u boku Sarah Jessiki Parker i Cynthii Nixon. Jak ci się z nimi pracowało?

To była czysta przyjemność i wielki zaszczyt. Sarah Jessica Parker była pierwszą osobą, którą poznałam zaraz pierwszego dnia pracy – podczas prób czytania scenariusza. Od razu do mnie podeszła i powiedziała, że bardzo się cieszy, że tu jestem. Zapytała, jakie są moje zaimki, bo chciałaby mieć pewność, że zwraca się do mnie tak, jak sobie tego życzę. Powiedziałem, że preferuję „they/them”. Zaimponowało mi, że od pierwszego momentu była ze mną szczera i dała mi możliwość bycia sobą. Sarah wnosi wiele gracji i wdzięku do naszej społeczności. Nie boi się też wyrażać swojego zdania. Jest świetną szefową i partnerką na planie. Jeśli mam być z tobą szczera, to muszę jeszcze dodać, że Sarah Jessica Parker niesamowicie mi się podobała, gdy dorastałem. Uwielbiałam ją nie tylko w „Seksie w wielkim mieście”, ale też np. w „Square Pegs” i „Rodzinnym domu wariatów”. Gdy ją poznałem, starałam się nie zachowywać jak psychofan. (śmiech)

Udało ci się?

Zdecydowałam, że kiedy ją poznam, to uprzedzę ją, że jeśli kiedyś zacząłbym rozwodzić się nad tym, jak ją uwielbiam, to ma mi przerwać, bo stałybyśmy tak godzinami, zanimbym skończył. Jednak kiedy rzeczywiście ją poznałam, zapomniałem, że powinnam się kontrolować, i powiedziałem: „Uwielbiam cię i podobasz mi się od zawsze! Ups, naprawdę to powiedziałam!”. Sarah zareagowała uśmiechem i wdzięcznością. Zresztą Cynthia Nixon jest równie wspaniała. Podziwiam, jak oddaną jest partnerką dla swojej żony Christine i matką dla ich dziecka.

Dopuściły cię tak blisko?

Zaprosiły mnie do swojego domu w Nowym Jorku – Cynthia kandydowała na gubernatorkę stanu Nowy Jork, jeszcze zanim weszliśmy na plan serialu. Spędziłam z nimi mnóstwo czasu. Cynthia zrobiła to tak po prostu – żebyśmy mogły lepiej się poznać i przełamać lody. Bardzo mi to zaimponowało, czułem się doceniony, zadbany i ciepło przyjęty. Sarah, Cynthia i reszta ekipy postarali się, by dać mi poczucie bycia częścią ich zespołu, kimś akceptowanym. Dostrzegali mnie i moją wartość. Naprawdę nie mogłam trafić lepiej.

Mówisz, że Sarah Jessica Parker od razu zapytała o twoje zaimki. W serialu jest scena, w której grana przez Cynthię Miranda stara się wobec twojej postaci używać właściwych zaimków, ale czasami jej się mylą. Co robisz w sytuacji, w której przy tobie ludzie zapominają, jak się do ciebie zwracać, albo niechcący się mylą?

Ja przede wszystkim doceniam chęci i ciekawość. Bardzo lubię, gdy ludzie pytają, jak mają do mnie mówić. W ogóle chętnie podejmuję trudne rozmowy. Jestem zdania, że trzeba być wyrozumiałym i ludzkim dla siebie nawzajem, dawać sobie prawo do pomyłek. Doceniam progres i właśnie ciekawość, bo sam taki jestem. A że zdarza mi się, jak i innym, pomylić? Cóż, perfekcjonizm potrafi być przygnębiający, jest narzędziem białej supremacji, dlatego go nie lubię.

Myślisz, że perfekcjonizm to coś złego?

Tak, bo on paraliżuje ludzi. Sprawia, że się boją i nie chcą zadawać pytań. Jeśli naprawdę pragniemy zmian na plus i progresu społecznego, które pozwolą nam stworzyć bezpieczną przestrzeń dla innych, to musimy dać ludziom możliwość popełniania błędów. To jest coś, na czym naprawdę mi zależy, o to walczę. Dlatego nie pozwalam, by inni wywierali na mnie presję idealności, perfekcjonizmu. Nie jestem i nie będę nigdy kimś idealnym, i mam świadomość, że inni też nie są i nie będą. Ważniejsze jest, żebyśmy chcieli spotkać się ze sobą gdzieś pośrodku, zadawali sobie nawzajem pytania i uważnie słuchali swoich odpowiedzi. Myślę, że wtedy damy sobie dowód na to, że mamy wobec siebie dużo szacunku. Nie musimy się we wszystkim zgadzać, ale na pewno musimy być siebie ciekawi i akceptować, że nie zawsze musimy rozumieć, co usłyszymy z ust innej osoby. Należy natomiast doceniać, że zostało zadane pytanie, dlatego ja autentycznie się cieszę, gdy ono pada.

Nawet gdy pytanie jest tak niekomfortowe, jak w serialu, gdy ktoś pyta cię, czy jesteś kobietą, czy mężczyzną, nie mająświadomości, że to nie są wszystkie tożsamości płciowe?

Czasami musi być niekomfortowo, bo pytający tylko w ten sposób może się nauczyć nowych umiejętności, a ja – tego, jak tolerować dyskomfort. Przynajmniej tyle jesteśmy w stanie zrobić. To bardzo ważne zwłaszcza dziś, w czasach, w których tylu polityków chce, żebyśmy nie zadawali pytań. Mnie zależy na czymś odwrotnym – chcę tworzyć świat, w którym zachęcamy się wzajemnie do zadawania pytań i w którym nie boimy się mówić niepoprawnych rzeczy. Bo to i tak się stanie. To, co się liczy najbardziej, to jak się od tego odbijemy i czego nas to nauczy. Błąd sam w sobie ma znaczenie, ale nie aż tak duże jak sposób, w jaki go naprawimy. Musimy nauczyć się podnosić wspólnie z niekomfortowych sytuacji. Dopiero wtedy można mówić o ukojeniu i naprawieniu błędu.

Tekst z nr 95 / 1-2 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.