Buntownik z powodem

Z aktorem JACKIEM BRACIAKIEM i jego transpłciowym synem KONRADEM BRACIAKIEM rozmawia Tomasz Piotrowski

 

Foto: Paweł Spychalski

 

Przyznam się, a jednocześnie się pochwalę – to ja jestem autorem tej burzy medialnej, która wybuchła w grudniu. Przeczytałem wywiad z panem w „Zwierciadle”, w którym dziennikarka pyta o pana trzy córki, a pan odpowiada: „Jestem ojcem dwóch córek i syna. Dlatego że moja córka okazała się mężczyzną w swojej istocie…”. Zaraz poinformowaliśmy o tym rodzicielskim coming oucie Czytelnikow_czki „Repliki”, a potem poniosło się to po wszystkich mediach. Byliście na to gotowi?

(Jacek wskazuje na Konrada)

Konrad Braciak: Nie spodziewałem się, że ta informacja jakkolwiek się poniesie, chociaż znajomi mówili mi co innego i okazało się, że mieli rację. Po waszej publikacji sporo dalszych znajomych nagle przypomniało sobie o moim istnieniu. (śmiech) Ale to było miłe, dostałem wiele wyrazów wsparcia.

Wiele osób komentujących wskazywało, że być może tata outuje cię bez twojej zgody, że może tego nie chciałeś.

KB: Nie, skąd! Tata mnie uprzedził. Gdy spotkaliśmy się jeszcze przed publikacją wywiadu, powiedział mi, że poprawił dziennikarkę, że nie ma trzech córek, tylko dwie i syna. Nie wiedziałem tylko, że pojawi się mój nekronim (żeńskie imię nadane Konradowi po urodzeniu – przyp. red.), ale w pełni rozumiem, dlaczego tak się stało. Sądzę też, że było to nie do uniknięcia. Wcześniej pojawiałem się w mediach, grałem jakąś małą rolę w serialu „Na Wspólnej”, byłem asystentem reżysera, media więc znały mnie i moje imię sprzed tranzycji, zatem ono i tak by się gdzieś pojawiło.

Patrząc z dzisiejszej perspektywy, wolałbyś, żeby tata nie sprostował dziennikarki? Żeby ta burza medialna się nie rozpętała?

KB: Absolutnie nie – dobrze się stało. Miałem łzy w oczach, gdy tata powiedział mi o wywiadzie. Nie potrzebowałem tego, bo wiedziałem, że tata się mnie nie wstydzi, jednak był to ogromny wyraz akceptacji. Tym bardziej, że dany publicznie.

Jak się tego słucha, panie Jacku?

Jacek Braciak: Z przyjemnością, i to nie dlatego, że słowa te są przepełnione aprobatą dla mnie, ale… to jest dorosły, mądry człowiek, który wypowiada swoje opinie i ma do tego odwagę. Cieszy mnie też, że nie trzyma się sztywno jakichś założeń i jest bardzo wyrozumiały. W tym wywiadzie napomknąłem tylko o nim, sprostowałem pytanie dziennikarki i miałem poczucie, że powinienem wcześniej o to Konrada zapytać. Potem pytałem też o terminologię i wyjaśnił mi w ogóle pojęcie nekronimu. Dostałem SMS-y i telefony od osób dalszych i bliższych z wyrazami wsparcia. Przesyłałem nawet Konradowi nieporadnie narysowaną kartkę od dzieci znajomych z napisem „Pozdrowienia dla Konrada”. Mnie przede wszystkim ucieszyła reakcja pańska, a co za tym idzie, pańskiej gazety i chęć przeprowadzenia z nami wywiadu. Jeżeli środowisko LGBT+ i pismo z tym związane chce o tym porozmawiać, to jest super.

Najnowsze badania KPH i Lambdy Warszawa wskazują, że tylko 28% osób trans mówi ojcom o swojej tożsamości płciowej. Piotr Jacoń, który w zeszłym roku na naszych łamach wyznał, że jest ojcem transpłciowej córki, przygotowując swój reportaż „Wszystko o moim dziecku”, szukał rodziców osób trans – znalazł mamy i… ani jednego ojca, który pokazałby twarz i wystąpiłby przed kamerą. Minęło kilka miesięcy i jest pan. Kiedy pierwszy raz rozmawialiście o transpłciowości Konrada?

(Jacek wskazuje na Konrada)

KB: W końcu 2018 r. powiedziałem tacie, że jestem niecisnormatywny – to było raczej coś takiego, nie bardzo wprost. Bo na początku się wahałem, miałem wątpliwości. Kilka miesięcy później powiedziałem, że jestem trans, poprosiłem o używanie innych zaimków i innego imienia. Jeszcze innego niż teraz, bo wtedy takie wybrałem.

JB: A ja nawet nie pamiętam.

Nie pamięta pan tej rozmowy?

JB: Nie no, rozmowę pamiętam, ale nie kiedy to było ani że to było takie ważne. Dla mnie to nie była jakaś wielka sprawa. Żaden dramat, broń boże. To nie było wielkie wydarzenie choćby dlatego, że już wcześniej Konrad mówił mi, że nie ma ustalonej tożsamości seksualnej czy płciowej. To był etap poszukiwania i teraz mogę powiedzieć – etap poszukiwań mojego syna. I tyle. Wie pan, nie chcę, żeby to było źle zrozumiane – pan zadaje pytania, a ja wskazuję na Konrada, ale to wynika z tego, że w moim pojęciu, i chcę, żeby tak było, to przecież on jest tu najważniejszy. Ja jestem tylko dodatkiem. Ja przy nim jestem, ale to jego historia, nie moja. Dlatego też pewnie się różnimy i będziemy różnić w tej rozmowie. Mamy zupełnie inne przeżycia, ale jego są ważniejsze.

Czy takiej akceptującej reakcji taty się spodziewałeś, gdy zdecydowałeś się powiedzieć o swojej tożsamości płciowej?

KB: Właściwie tata ma rację. To nie było tak, że to była jedna rozmowa. Dawałem wcześniej pewne sygnały i nigdy nie spotkałem się z brakiem akceptacji czy odrzuceniem. To nie było wychodzenie z szafy typu: mamo, tato, jestem gejem, jestem trans, ale długi proces pełen rozmów. Myślę też, że od jakiegoś już czasu dla spostrzegawczego człowieka, takiego jak tata, musiało być raczej oczywiste, że czegoś szukam.

Rozumiem więc, że wcześniej też miałeś swoje coming outy?

KB: Przeszedłem przez cały akronim LGBT, tylko w innej kolejności. Najpierw wyoutowałem się jako literka B, potem L, następnie T, a na końcu G. Zajęło mi to ładnych parę lat, które nie były dla mnie łatwe. Swoją transpłciowość zrozumiałem dzięki pewnemu trans mężczyźnie z internetu – zacząłem oglądać jego filmiki na YouTubie, mówił o rzeczach, które doskonale rozumiałem. Ta podróż była więc dość długa i trudna. Gdybym wszystko zrozumiał wcześniej… pewnie byłoby tak samo trudno. To chyba nie może być łatwe. I nie chodzi o godzenie się ze swoją tożsamością, tylko o to, jak komukolwiek o tym powiedzieć. Jak się jest nieheteronormatywnym, to pewne rzeczy można ukrywać, ale kiedy się okazuje, że jest się niecisnormatywnym, to już przestaje to być możliwe. Bałem się reakcji. Okazuje się, że w większości przypadków zupełnie niepotrzebnie.

Komu pierwszemu powiedziałeś?

KB: Coming out jako osoba biseksualna miałem w wieku 14 lat. Powiedziałem mamie i… reakcji mogłem się spodziewać – nie była tak pozytywna, jak bym chciał. Coming out jako osoba transpłciowa był najtrudniejszy, ale za to najlepiej go wspominam. Pierwszej powiedziałem o tym przyjaciółce ze studiów. Siedzieliśmy w ogródku w centrum handlowym. Zacząłem opowiadać jakoś dookoła, że właściwie nie wiem, kim jestem. Jeszcze nic nie powiedziałem, a ona wyjmuje telefon i pyta mnie: „Masz już imię?”. Zaskoczony odpowiadam, że jeszcze nie. A ona: „To co? Na razie zmienię twoje imię na Ziomek, OK?”. Ten coming out pamiętam najlepiej. Lepiej być nie mogło.

Powiedziałeś, że mama nie zareagowała najlepiej. Co to znaczy?

KB: Usłyszałem to, co słyszy wiele osób, czyli długi komentarz na temat tego, że zobaczymy, co będzie później, że może coś się zmieni. Z tym że akurat u mnie rzeczywiście się zmieniło. (śmiech)

JB: Ja też tak wtedy pomyślałem, ale nie dlatego, że zmieni się na „lepsze”. (śmiech) Nie myślałem o tym, że się zmieni, z nadzieją, że zostanie przy swojej – źle odczytanej! – płci, tylko że jeszcze szuka. Kiedy dowiedziałem się, że Konrad jest transpłciowy, przedmiotem mojej troski było tylko to, żeby wszystko odbyło się zgodnie z właściwym procesem. Mam na myśli terapię i tak dalej, by do momentu, kiedy stanie się to ostateczne, mówię o zabiegach, operacjach, nie mieć wątpliwości. I on to wszystko zrobił – nie dlatego, że ja tak chciałem, ale dlatego, że jest mądrym i odpowiedzialnym człowiekiem. Nie mam wobec swoich dzieci żadnych nadziei czy pragnień, żeby one spełniały jakieś moje oczekiwania. Moi rodzice często byli zaskoczeni moimi decyzjami i ja też jestem zaskoczony tym, co się dzieje z moimi dziećmi, jak one żyją, jakich dokonują wyborów – ale w tej chwili mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwym ojcem. Jeszcze niedawno byłem jakimś takim dziwakiem, który patrzył na te swoje dzieci z dystansem. Po okresie, gdy trzeba było a to przewinąć, a to gdzieś zawieźć, a to iść do piaskownicy – gdy nie byłem specjalnie zapalonym ojcem i bez smutku uznałem, że tak już widać być musi… od jakiegoś czasu widzę zmianę.

Instynkt ojcowski się włączył.

JB: O, o! Właśnie! Późno, ale jednak.

Powiedział pan, że widział, że syn poszukuje czegoś. Po czym to było widać?

JB: Konrad zawsze był osobą dosyć buntowniczą. (chwila ciszy) Właściwie nie wiem, skąd ten eufemizm. Był cholernie buntowniczy! Gdy zdecydował, że chce studiować we Wrocławiu, to nie myślałem nawet, by mówić mu o Warszawie. Od razu wiedziałem, że nie chodzi o to, że tam jest lepszy wydział czy cokolwiek innego, tylko że chce się tam sam odnaleźć. Więc OK. I Konrad też mi opowiadał wcześniej o fascynacji jakąś dziewczyną, więc… dla mnie jego kolejne coming outy nie były zaskoczeniem. Wiedziałem, że ma potrzebę odnaleźć się na swój rachunek i może w tych poszukiwaniach się potknąć, ale pomyślałem: „A niech się potyka! Jak się wypierdoli raz, drugi czy trzeci, to tym lepiej, bo go to wzmocni. Byleby przeżył”. No i żyje.

Czyli to nie była przerażająca myśl, że „będę miał dziecko LGBT”?

JB: Ale gdzie, panie! W życiu. Na początku gdzieś mi się te zaimki myliły i drętwiałem, jak się pomyliłem. Ale mówię sobie: „Chłopie, uspokój się. On musi doskonale wiedzieć, że nie robię tego po to, by mu coś przypomnieć, tylko po prostu ponad 20 lat mówiłem inaczej”. Nie umiałem od razu się przestawić i Konrad to chyba rozumiał.

Rozumiałeś to, Konrad? Wiem, że to dla osób trans zazwyczaj jest bolesne.

KB: Na początku nie wiedziałem, jak na to reagować. Gdy poinformowałem rodzinę o męskich zaimkach, byłem na początku terapii i wtedy to bolało. Zawsze widzę jednak, kiedy ktoś się myli z przyzwyczajenia, ale widzi we mnie mężczyznę, a kiedy ktoś nawet używa odpowiedniego zaimka, ale wciąż go we mnie nie widzi. Pomyłki bolą, ale jak bardzo – to zależy jakie i przez kogo popełnione. Po jakimś czasie nabrałem pewności siebie. Dziś przed tym wywiadem poszedłem po papierosy i w sklepie kasjerka powiedziała do mnie per pani. Byłem w maseczce, czapce, szaliku. Pomyślałem: „No dobra, skąd ona może wiedzieć, kogo obsługuje?”.

JB: Ale do mnie w piekarni ostatnio kasjerka też powiedziała per pani. Zaczęła przepraszać, lamentować. Mówię: „Ale spokojnie, ja mogę być i pani! Wszystko mi jedno!”.

KB: (śmiech) No tak, ale jeszcze rok temu wróciłbym do domu z drżącymi rękami.

JB: Ale pamiętasz naszą rozmowę o kelnerowaniu? Wtedy nawet się starliśmy. Naciskałem wtedy, by Konrad poszedł do roboty, bo nie będę go utrzymywał całe życie. Jednym z jego pomysłów było kelnerowanie. Mówię: „A co będzie w sytuacji, gdy podejdziesz do klienta i on się do ciebie zwróci złym zaimkiem?”. Konrad szedł wtedy w zaparte i mówił, że zwróci tej osobie uwagę. Mnie to zaskoczyło, bo przecież tak mogło być co chwilę. Zapytałem go, czy z punktu widzenia gościa, który w pompie ma twoją tożsamość i twoje kłopoty, bo zresztą nie masz ich wypisanych na czole, to będzie OK. Tu się różniliśmy zdaniami. To był początek i odniosłem wrażenie, że jest taki „walczący”, ale mówię – dobra. Niech robi, jak chce, niech się bije z tymi klientami.

KB: I tak było! Całymi miesiącami w gastronomii w sklepie IKEA. Pracowałem tam 1,5 roku i dopóki głos mi się nie obniżył po hormonach, to walczyłem. Miałem wtedy imię nie do końca określone płciowo, bo sądziłem, że może jestem niebinarny, a wręcz błagałem cały świat, żeby tak było, bo będzie mi łatwiej. Oczywiście nieprawdą jest, że byłoby łatwiej, i nieprawdą jest, że jestem niebinarny. Ale wtedy, gdy klienci mówili do mnie per pani, to się kłóciłem. Nawet kierownik zwrócił mi uwagę, że przecież obiecywałem, że nie będę przynosił do pracy sztandaru. Odpowiedziałem mu: „Ja żadnego sztandaru nie przyniosłem, tylko poprawiam ludzi, którzy się mylą”. Raz poprawiłem klienta. Zacząłem robić dla niego hot dogi, a on, stojąc przede mną, mówi: „Pani mi nie wygląda na pana”. Strasznie mnie to wkurwiło. Ale z drugiej strony była też miła sytuacja. Podeszły do kasy dwie osoby, coś zamówiły, pomyliły się – poprawiłem je, a jedna z nich zaczęła mnie przepraszać, że ona chodzi na te wszystkie protesty, wspiera. Trzy minuty później wróciła do mnie z paczką żelek w ramach przeprosin.

Wtedy, gdy tata powiedział, że nie powinieneś pracować w restauracji, poczułeś, że to transfobia?

KB: (cisza) Trochę tak. Żeby było jednak jasne – ja to rozumiem. Wiem, że istnienie osób trans przed widoczną tranzycją może być „niewygodne” dla społeczeństwa. Ale wiem też, że istnieje wiele osób trans, które nie mogą lub nie chcą przejść tranzycji i nie mogą spełnić oczekiwań społeczeństwa, jeśli chodzi o wygląd. Z jednej strony rozumiem, że ludzi mało obchodzi, jakiej płci jest osoba, która ich obsługuje, ale… w takim razie może zacznijmy używać form bezosobowych w stosunku do pracowników usług? OK, może popsuję im przez to kolację, ale co ja mam powiedzieć? A gdybym miał dysforię? Wracając więc do twojego pytania – tak, poczułem wtedy transfobię. I rozumiem obie strony, ale są rzeczy ważne i ważniejsze.

Cała rodzina cię akceptuje?

JB: Gdy byłem w Rzekcinie u siostry, czyli na wsi, w której się urodziłem, to rzeczywiście pytali, co tam u… i tu padał nekronim. Gdy tylko miałem okazję, prostowałem. I to jest zadziwiające – tam jest 12 domów i nikt nie był nawet zaskoczony czy oburzony, tylko zaraz mi powiedziano na przykład: „A nasza kuzynka ze Strzelec przyszła na imieniny do X ze swoją dziewczyną!”. Pytam, co się działo. A oni: „A nic”. Więc akurat Rzekcin stanął murem za Konradem. (śmiech)

Według najnowszych badań KPH i Lambdy Warszawa 44% osób LGBTA walczy z depresją, 55% ma myśli samobójcze, a 68% doświadczyło przemocy. Wpisujesz się w te statystyki, Konrad?

KB: Niestety, trochę tak. Czułem, że coś jest ze mną „nie tak”, ale nie wiedziałem co. Miałem ogromny żal do mojej szkoły, że nie pozwalała mi uczęszczać na informatykę z chłopcami, bo byłem świetny z informatyki, a dziewczynki traktowało się na tym przedmiocie po macoszemu. Z kolei w gimnazjum, gdy znieśli mundurki, zacząłem ubierać się jak chłopak. Za każdym razem, gdy ganialiśmy się z kolegami po boisku i nauczyciel krzyczał: „Chłopaki! Chodźcie na lekcje!”, to przybiegaliśmy i wtedy on nagle mówił: „Aaa, chłopaki… i mój nekronim”. I wtedy czułem ogromne rozczarowanie, ale nie miałem zielonego pojęcia, skąd to się bierze. Depresja zaczęła się u mnie prawdopodobnie bardzo wcześnie, ale nie było to w żaden sposób diagnozowane, a dodatkowo były inne okoliczności. Moja siostra cierpiała na śmiertelną chorobę, więc tym tłumaczyłem sobie obniżenie samopoczucia. Więc depresja – tak. Samookaleczania – tak. Myśli samobójcze – też. Przez długi czas. Ciągle jednak było to poczucie, że siostra jest bardzo chora, więc to ją trzeba się zająć, a nie mną. Potem, jak tata wspomniał, byłem buntowniczym młodym człowiekiem. Wcześnie zacząłem pić, palić, nie wracałem do domu. Potem pojechałem na studia, stwierdziłem, że mam złe wspomnienia w Warszawie, że ucieknę i tam będzie lepiej. Nie wziąłem tylko pod uwagę, że przed sobą nie ucieknę. Kolejne parę lat też nie było łatwych, więc znowu nie poszedłem po pomoc, tłumacząc sobie, że wszystkim jest źle i inni sobie radzą – a ja nie? Lekarstwem miała być emigracja do Szwecji. W końcu tam takim osobom jak ja żyje się lepiej. Niestety, tam moja depresja znacznie się pogłębiła, wróciłem i chciałem iść do szpitala psychiatrycznego. Myślałem, że jak mnie zamkną, to już na pewno wyleczą. Nie chcieli mnie jednak nigdzie przyjąć. Dostałem tylko diagnozę od psychiatry, że jest to zaburzenie osobowości. Trafiłem do terapeutki, która, gdy jej opowiedziałem całą swoją historię, powiedziała: „Dobrze, Konrad. Podejmę się, ale nigdy jeszcze nie miałam klienta z taką liczbą problemów jednocześnie”. Dwa lata temu rozpocząłem z nią terapię, najpierw indywidualną, potem grupową, która trwa do dziś. To była najlepsza decyzja mojego życia.

Jak wyglądało twoje dno – kiedy poczułeś, że nie dasz sobie rady sam, że musisz szukać pomocy specjalisty?

KB: Moje dno… (dłuższa cisza) Byłem już po studiach, po pobycie w Szwecji. Wróciłem do Warszawy i mieszkałem z mamą. Ona miała wyjechać na kilka dni, miałem już zaplanowane, że mnie nie będzie, gdy wróci. Byłem na spacerze z psem i zadzwoniła siostra. Nie pamiętam, jakie to było pytanie, ale powiedziałem jej, że mam dosyć. Że się wylogowuję. (cisza) To ona namówiła mnie, żebym jednak poszukał pomocy.

Panie Jacku, wiedział pan o tym?

JB: Nie o wszystkim. Wiedziałem chociażby, że miał problemy z piciem. Poprosiłem go raz o przysługę, by zajął się kotami podczas mojej nieobecności. Konrad przyszedł pijany. Powiedziałem: „Wybacz, ale ja nie mam do ciebie zaufania. Nie mogę na ciebie liczyć”. Po tym wydarzeniu zasugerowałem mu kilka rozwiązań, jak poradzić sobie z uzależnieniem. Zaznaczę tylko, że rozwiązań wynikających z doświadczenia, i na tym poprzestanę. Ja przez ten cały czas go wspierałem, starałem się być przy nim. Chcesz jechać do Szwecji? Jedź, ja ci pomogę. Wróciłeś i szukasz mieszkania? Dobrze, znajdź mieszkanie, pomogę ci. Nie jest ci najlepiej w tej pracy? Dobrze, szukaj innej, daj znać, jak ci idzie. Nie starałem się być w tym stanie nieszczęścia, ale trochę animować to życie. Wiedziałem, że rozpoczął terapię. Byłem wszystkiego świadom. Nie chciałem i nie chcę go nadal w niczym wyręczać. Ja mogę tylko pomóc, jeśli on będzie tego chciał. Z mojego punktu widzenia cała ta podróż szczęśliwie się skończyła. Ma dach nad głową, ma stałą pracę w Teatrze Współczesnym, jest suflerem i świetnie się w tym sprawdza. I z tego, co mi mówi – odnalazł się w tym miejscu.

Konrad, to wszystko prawda?

KB: Prawda!

JB: Od dłuższego już czasu, gdy pytam, jak się czuje, to zaraz dopowiadam: „Tylko nie kłam!”.

KB: Bo długo kłamałem.

JB: Tak – a mnie jest szkoda czasu, gdy ktoś mi zasuwa jakieś small talki. Nie, nie, nie. To nie dla mnie. Parę lat temu mieliśmy o tym trudną rozmowę. Dzwoniłem do niego i on albo zaśmiewał moje pytania, albo unikał odpowiedzi. I rozumiem to dziś, oczywiście, ale wtedy mu powiedziałem: „Wiesz, jak my mamy tak gadać, tak o dupie Maryni, o problemach świata, to mnie to nie interesuje. Ja chcę wiedzieć, jaki ty jesteś, bo nie wiem. Więc jak się masz źle, to mów, że jest źle, chyba że nie chcesz. A o pogodzie – to sobie mogę włączyć telewizor i się dowiem, jaka jest pogoda”. Chyba mamy więc to za sobą.

Konrad, na jakim etapie tranzycji dziś jesteś? Mogę o to zapytać?

KB: Na szokująco zaawansowanym etapie.

JB: Wielki dzień nas czeka.

KB: Tak. Zacząłem terapię hormonalną niecały rok temu, w lutym będę miał operację rekonstrukcji klatki piersiowej. A jaka piękna data!

Czyżby 14 lutego?

KB: Dokładnie! (śmiech) Walentynki! Pamiętam o walentynkach tylko dlatego, że 15 lutego czekolada jest zawsze na wyprzedaży w Biedronce! (gromki śmiech syna z ojcem) Stety niestety, przede mną jeszcze sprawa sądowa, ale traktuję to już tylko jako formalność.

JB: Chciałeś chyba powiedzieć, że przed nami sprawa sądowa.

KB: Tak, no przed nami jeszcze ten cholerny pozew, ale tak naprawdę wszystko to zadziało się bardzo szybko i bardzo dobrze.

JB: Stało, dziecko, stało! Nie „zadziało”.

KB: Tak, masz rację! Stało się to bardzo szybko i bardzo dobrze, że tak jest.

Chcesz poprzestać na etapie jedynki (operacji rekonstrukcji klatki piersiowej – przyp. red.), czy myślisz też o dwójce i trójce? Znów – jeśli nie chcesz, nie musisz odpowiadać.

KB: Nie wiem. Mówimy już o bardzo poważnych zabiegach i muszę to jeszcze przemyśleć. Na razie cieszę się z jedynki. Nie planowałem pójść na plażę przed 30. rokiem życia, a tu proszę, jednak może się udać.

Odczuwasz dużą dysforię?

KB: Tak. Dysforię miałem od bardzo dawna, ale nie wiedziałem, że ją czuję, bo nie znałem tego słowa.

JB: Ale co to jest dysforia? Nie wiem, o czym mówicie.

KB: To jest uczucie głębokiego dyskomfortu z tym, jak wygląda twoje ciało.

JB: A, OK! To też to miewam! (śmiech) No dobra, to już będę wiedział.

KB: Więc tak, miałem dysforię, ale jest już dużo mniej silna, odkąd hormony zaczęły działać.

Już sam głos pewnie wiele ci dał?

KB: Był dla mnie ogromnie ważny! Dziś jestem w stanie spojrzeć w lustro i zobaczyć siebie, co jest… (chwila ciszy) fantastycznym uczuciem. Dziś się goliłem, więc dlatego jest tak gładko, ale już trochę zarostu też mam! (śmiech) Jestem na etapie, że muszę się golić codziennie, żeby nie wyglądać jak trzynastolatek. Bardzo chcę iść nad jezioro, popływać. Z tego, co mówił doktor, w te wakacje to się jeszcze nie uda, bo czeka mnie długa rekonwalescencja po operacji, ale w kolejne? Mam nadzieję, że tak.

Czy to doświadczanie życia jako kobieta nie sprawia teraz, że w świecie męskim jeszcze bardziej dostrzegasz patriarchat?

KB: Potwornie mnie on wkurwia, oczywiście. Ale nie wydaje mi się, że to ze względu na moje doświadczenie życia jako kobieta. Kiedyś byłem np. przeciwny feminatywom. Uważałem, że język dąży do uproszczeń, więc nie należy dorzucać jeszcze kolejnych odmian. Chciałem, żeby mówiono o mnie „student”, i dziś, biorąc pod uwagę moją płeć, już chyba wiadomo, dlaczego do tego dążyłem. Potem porozmawiałem z koleżanką, która wytłumaczyła mi, dlaczego to jest potrzebne. Nie wiedziałem, jak istotne są pewne rzeczy dla osób z innymi doświadczeniami, i dziś jestem na to wrażliwy.

JB: Myślę, że tu jesteśmy podobni. Bo jak jestem w gronie tych mężczyzn cisów… Cisów, tak? Dobrze mówię? To pada oczywiście, że „Ja z tą to, to, a z tą to, tamto…”, i ja wtedy zaznaczam, że o takich rzeczach nie rozmawiam. Więc to chyba nie wynika z płciowości, a wrażliwości, taktu. Tu jesteśmy podobni z Konradem.

Jesteś jeszcze przed rozprawą sądową, która pozwoli ci na zmianę oznaczenia płci w dokumentach, ale na stronie internetowej teatru jesteś już tytułowany jako Konrad Braciak. Nie było z tym problemu?

KB: Absolutnie nie. Przyszedłem na rozmowę o pracę w sierpniu zeszłego roku i osoba, z którą rozmawiałem, wiedziała, że jestem Konradem. Zapomniałem nawet powiedzieć, że mam inne imię w dokumentach. Zrobiłem to dopiero, gdy zadzwoniła z informacją, że chce porozmawiać ze mną jeszcze dyrektor teatru. Padło tylko pytanie: „Tak? Ale jakie?”. Podałem swój deadname i usłyszałem w słuchawce: „Aha… Aaa… Nie no, nie ma problemu! Ale na stronie i w programie Konrad, tak? No to w porządku, pewnie, wszystko będzie dobrze”.

Jest pan dumny, jak pan to teraz wszystko słyszy?

JB: Tak, jestem dumny. Przede wszystkim jestem dumny, bo to odważny człowiek. Bardzo dzielny i samodzielny człowiek, który idzie swoją drogą, borykał się z tym wszystkim i nadal się boryka. Widzę, ile Konrad zyskał pewności siebie dzięki temu, że ma mieszkanie, ma pracę. Widzę, że nie chce się w żaden sposób ukrywać.

Kiedy dowiedział się pan o tym, że jest mężczyzną, wiedział pan, z czym to się będzie wiązać?

JB: Nie miałem pojęcia. Mnie to nie interesowało. Dowiaduję się o pewnych rzeczach na podstawie własnych doświadczeń. Nie zgłębiałem nigdy wiedzy na temat osób LGBT+, na temat transpłciowości. Wiedziałem o tym tyle, co każdy przeciętny człowiek, rodzic, ojciec. Nie wiedziałem, co go czeka.

Jak słyszy pan dziś „Parada Równości”, to co pan myśli?

JB: Byłem na Paradzie Równości z moją młodszą córką 3 lata temu. Chciała iść, więc mówię: „W porządku! Idziemy”. Do dziś mamy jakieś zabawne filmiki w internecie.

KB: Też byłem, ale ze znajomymi. Nawet nie wiedziałem, że tata tam był.

A gdy słyszy pan słowa prezydenta Dudy z 2020 r., że LGBT+ to nie są ludzie?

JB: No panie. Kurwa mać. Chce pan, żebym tutaj pół pokoju rozwalił? Przecież to jest idiotyzm. Żydzi to nie ludzie. Uchodźcy to nie ludzie. No nie. Nawet nie rozmawiajmy o tym.

Dla ciebie, Konrad, tata jest jakimś wzorem męskości?

KB: (długa cisza) To zależy, pod jakim względem. Chociaż nie zawsze to widziałem, to tata jest człowiekiem wrażliwym, jest otwarty, gotowy przyznać się do błędu.

JB: A o urodzie nic nie wspomnisz?

KB: (śmiech) Ale to już od ciebie mam! To już pozamiatane! Wracając do tematu: pod wieloma względami tak, jest dla mnie wzorem. Kiedyś były moment, że nie chciałem być taki jak on, a dziś myślę, że jesteśmy do siebie podobni. I jestem z tego dumny.

A jak się czujesz w środowisku gejowskim, Konradzie, gdzie, jak wiemy, też występuje transfobia?

KB: Transfobia jest wszędzie. Osobiście jednak nigdy jeszcze wśród gejów jej nie doświadczyłem. Zanim zacząłem spotykać się z moim chłopakiem, nie zdążyłem nawet zainstalować Grindra, więc nie zdążyłem nasłuchać się tych dziwnych komentarzy. Oczywiście miałem lęk, że jako mężczyzna jestem „wybrakowany” i do końca życia będę sam. Ale okazało się, że wcale nie. Wszystko jest ze mną w porządku. Niczego mi nie brakuje.

Dużo mówiliśmy o tacie, a co z mamą? Tego coming outu jako osoba biseksualna nie wspominasz dobrze. A teraz?

KB: Mamie jest trudniej. Ale widziałem się z nią w tym tygodniu i ma mnie zapisanego w telefonie już jako Konrad. Zrobiła to przy mnie. A moja siostra Marysia…

JB: Marysia jest całym sercem za tobą!

KB: O! Dawno z nią nie rozmawiałem, więc nawet nie wiem.

JB: Marysia się ogromnie cieszy. Ciągle mnie dopytuje, jest na bieżąco.

KB: A Zosia… nie wiem. Na początku było jej trudno, ale w tej chwili już się nie myli. Nie rozmawiałem z nią jednak o tym, co czuje.

JB: Bardzo proszę Konrada i nie tylko, żeby na te osoby, które były bardzo silnie z nim związane, jak matka czy siostra… patrzyć łaskawiej. Ja byłem oddalony od Konrada. Było mi łatwiej niż pozostałym. To nie wynika z żadnych złych intencji, tylko z pewnego trudu.

KB: Był etap, kiedy byłem na nie o to zły. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego to tyle trwa, i bardzo wytrącało mnie to z równowagi. Bo co to znaczy, że ty mi mówisz, że jest to dla ciebie trudne? A co ja mam powiedzieć? Moje podejście się zmieniło. Mój chłopak użył ostatnio ciekawego określenia, że daje rodzinie dar czasoprzestrzeni. Daje im więc czas i przestrzeń, żeby zrobiły to, co potrzebują. Najwyraźniej jest coś, co potrzebują jeszcze przemyśleć i przetrawić. Jeśli będą potrzebowały w tym mojej pomocy, to jestem i czekam. Uspokoiłem się na tyle, by poczekać.

Twój chłopak też jest świeżo po coming oucie?

KB: Nie, zrobił to już chyba 7 lat temu. A jest młodszy ode mnie o 5 lat. Ja mam 27 lat.

JB: Mmm… też tak lubię! (śmiech)

KB: Myślisz, że mi to do głowy nie przyszło? (śmiech)

No dobra, to jakie masz marzenia? Wiemy o operacji, która już za chwilę. Wiemy, że potem kąpiel w jeziorze, co już w przyszłym roku. Co jeszcze?

KB: (dłuższa cisza) Nawet nie wiem. Właściwie to wszystkie marzenia, które miałem do tej pory, tak szybko się spełniły, że nie zdążyłem wymyślić nowych. Chciałem być w szczęśliwym związku. Jestem. Chciałem mieć pracę, w której będzie mi tak dobrze, że zapomnę, że mi za to płacą. Mam. Chciałem mieszkać na Saskiej Kępie. Mieszkam. Jedyne co, to marzę o szafie, w której większość rzeczy będzie na mnie leżała chociaż w miarę OK. W tej chwili to jest totalna loteria.

JB: Zaraz po wywiadzie z panem idziemy do mojej szafy na kolejne przymierzanie. Oddaję Konradowi pewne rzeczy, nareszcie mam komu! Niestety, cholera, stopę ma mniejszą niż moja.

KB: Już nawet to sprawdzałem, ale niestety nie ma na to operacji.

JB: Do tego są gazety i wata, synek. Spokojnie, damy radę.

Tekst z nr 95 / 1-2 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.