Partnera hetero nie miałam

Ja w ogóle gejów jakoś przyciągam, to są cudowne przyjaźnie. Po 13 lat mieliśmy i powiedziałam Darkowi: „Faceci to mają takie ładne dupki”, a on na to: „Wiesz, co? Mam to samo, mnie się też te dupki podobają”. Z tancerką Krystyną Mazurówną   rozmawiają Sergiusz Królak i Mariusz Kurc

 

Foto: Adam Gut

 

Odczuwa pani brak tolerancji ze względu na swój kolorowy wizerunek?

Zdarza się, ale wyłącznie w Polsce. Przepraszam, w Moskwie jest ostrzej, bo czasem plują za mną ze wstrętem na ulicy, wykrzykując obraźliwe uwagi. W Paryżu – żadnych reakcji, natomiast w Nowym Jorku spotkałam się z komplementami. Nowy Jork tak się ma do Paryża, jak Paryż do Warszawy, a Warszawa do Moskwy. Niestety, jesteśmy w kraju, któremu wciąż bliżej do Wschodu niż Zachodu, a ostatnio sprawy idą w stronę jakby przeciwną do właściwej. Nie chodzi tylko o stosunek do gejów i lesbijek, ale też do in vitro, aborcji, do Żydów, uchodźców, wszelkich mniejszości.

Latem wzięła pani udział w akcji Kampanii Przeciw Homofobii „Ramię w ramię po równość” jako nasza sojuszniczka.

Takie akcje są niestety wciąż potrzebne. Podkreślam przy tym: to nie tak, że jakoś specjalnie nalegam na prawa gejów i lesbijek. Nalegam na równe prawa dla wszystkich. Z takim samym zaangażowaniem mogę wystąpić w obronie innych dyskryminowanych grup, czy to ze względu na orientację seksualną, czy kolor skóry i tak dalej.

To nie muszę pytać, czy jest pani za związkami partnerskimi lub małżeństwami homoseksualnymi?

Oczywiście, że za.

Z adopcją dzieci?

Oczywiście! W ogóle nie wiem, jak można mieć inne zdanie. Przecież nie chodzi o to, by wyrywać dzieci parom hetero i oddawać je parom homo, prawda? Chodzi o dzieci opuszczone czy osierocone, które mogłyby znaleźć dom i kochających rodziców. A że to byłoby dwóch mężczyzn albo dwie kobiety – co z tego?

Jakiś czas temu w którejś telewizji internetowej wzięłam udział w debacie z pewnym prawicowym politykiem, którego nazwiska już na szczęście nie pamiętam. Strasznie się zaperzył. „Związki partnerskie, no, jasne, i co jeszcze?!”. Powiedziałam, że mój syn jest w związku partnerskim. On: „I jeszcze pewnie dzieci by chciał mieć?”. Ja: „Już ma!”. On: „Ach, biedne to dziecko”. No, nie wiem, ja jestem dumna z mojego wnuka – zresztą jednego z pięciorga, mam trzech chłopców i dwie dziewczynki. Dopowiedziałam w końcu, że mój syn Baltazar jest w związku partnerskim, ale z dziewczyną. Tak się złożyło, że akurat jest hetero. Mieszka we Francji, tak jak i pozostała dwójka moich dzieci. Ślubu kościelnego brać nie chciał, bo od zawsze jest ateistą, mówi, że nawet w świętego Mikołaja wierzył tylko przez chwilę. A z cywilnym ślubem jest więcej kłopotu, większa ceremonia – i rozwód, gdyby miał się zdarzyć, to dużo trudniejszy. Wolał związek partnerski.

Zresztą teraz we Francji to w ogóle śluby biorą głównie geje i lesbijki (śmiech).

Sąsiadkami mojej córki Ernestyny jest para dziewczyn, które właśnie adoptowały dziecko. We Francji to są normalne sprawy.

Gratuluję pięciorga wnucząt.

Dziękuję, ale ja nic w tej sprawie nie zrobiłam i żadnej odpowiedzialności też nie ponoszę – tylko rozpieszczam.

Pani gwiżdże na to, co „wypada” kobietom w „takim” wieku i podkreśla, że nie zważając na opinię innych, robi to, na co ma ochotę. Wzór do naśladowania dla gejów i lesbijek? Widzi się pani w takiej roli?

To raczej ja podziwiam ich odwagę, jeśli chodzi o podkreślanie swojej osobowości: oni mają na ogół znacznie lepsze oko, wyczucie stylu, ciekawszy image niż mężczyźni hetero. Pewnie dlatego, poza Coco Chanel, wśród fryzjerów, kreatorów mody czy stylistów pojawiają się w sumie same męskie nazwiska, geje.

Mężczyzna hetero z reguły, jak zapytasz, to nie wie, w co ubrana jest jego kobieta, nie zna kolorów, niuansów modowych czy nowych trendów. No, ale mają za to inne zalety…

(śmiech) Jakie?

Ech, to oczywiste! Proszę zapytać którejkolwiek baby! I trochę poczucia humoru poproszę, mam wykładać kawę na ławę?

To zostawmy heteryków. Porozmawiajmy o gejach.

Proszę bardzo. Znam bardzo wielu gejów, ale nigdy dla mnie nie było to coś nadzwyczajnego, raczej normalnego, nie wywoływało sensacji.

Pani partnerami byli słynni tancerze geje – Witold Gruca, Dariusz Hochman, Stanisław Szymański, Gerard Wilk.

Wie pan co? Nie tańczyłam chyba nigdy z heteroseksualnym tancerzem! Myślę, że moich partnerów można by liczyć na dziesiątki, a może nawet na setki, a partnerów hetero było, no, nie wiem, może ze dwóch-trzech. I na ogół byli słabi.

Nie wiem dokładnie, na czym to polega. Jakaś inna wrażliwość, inna chemia. Praktycznie wszyscy wielcy tancerze to homoseksualiści, względnie bi.

Niżyński, Nuriejew… Barysznikow jest hetero!

Podobno bywa i hetero, tak. (śmiech)

Tak zwani prawdziwi mężczyźni często nie mają poczucia pozy, nie czują estetyki ruchu, nie interesuje ich przeglądanie się w lustrze i zachwycanie się własnym ciałem. Stąd w hip-hopie czy w najnowszych rodzajach tańca często występują tancerze hetero, ale na pewno nie w tańcu klasycznym.

Jaki był Stanisław Szymański, guru polskich tancerzy?

Stasiu był taki bardzo zrobiony, cały czas grał. Pewnego razu spotkaliśmy się pod operą, miał na siebie zarzucony czerwony sweterek. Gdy mu spadł, Stasiu „przeraził się” teatralnie: „O mój Boże, upadł mi mój lis!” (śmiech). Szalenie mnie takie zachowania bawiły, zwłaszcza, że ja też grałam w tę grę. Innego razu potrafi ł zadzwonić do mnie i zmartwiony zapytał: „Słuchaj, czy twój mąż też bez przerwy ogląda w telewizji ten futbol? Bo mój ogląda i mnie to już nudzi!”. Tak, też mnie nudziło! (śmiech)

Witold Gruca?

Tak naprawdę praca z każdym z nich była inna, bo każdy z nich był innym człowiekiem. Witold był podrywaczem, potrafi ł usiąść prawie nago na parapecie i machać do jakiegoś ujrzanego za oknem żołnierza. Miał wzięcie, a do tego był nieprzewidywalny! Raz podczas kolacji, przy stole pełnym ludzi, nagle zapytał mnie: „Czy ty umiesz facetowi robić dobrze? Nie?! To ja ci pokażę na kiełbasie!”. Nie miał najmniejszych oporów – zaraz mi pokazał tę swoją technikę (śmiech). Nie miał kompleksów z powodu swojej orientacji.

W przeciwieństwie do Gerarda Wilka?

Gerard co prawda nie ukrywał orientacji, ale za bardzo o niej nie mówił. Kiedyś byliśmy na występach w Rumunii i pewnego dnia poszliśmy na spacer po miasteczku. Nagle minął nas jakiś facet, z którym Gerard wymienił przelotne spojrzenie. Chwilę później poszliśmy do restauracji, a Gerard na chwilę nas przeprosił. Nie wracał pół godziny, godzinę, więc zaczęliśmy go szukać – bezskutecznie. Minęły trzy dni, aż wreszcie Gerard podjechał pięknym, białym samochodem z tym facetem, który go na tym spacerze minął, i oznajmił, że przyjechał po swoje rzeczy! Okazało się, że ten mężczyzna był jakąś gwiazdą telewizji rumuńskiej. Ale czy to nie piękne – jedno spojrzenie na ulicy i od razu miłość? Niestety, potem wakacje się skończyły, zaczęło się życie.

W 1995 r. Gerard Wilk zmarł na AIDS.

Stało się to wtedy, kiedy nasze kontakty nieco się ograniczyły ze względu na ciągłe rozjazdy. Ale bardzo to przeżyłam, bo swego czasu byliśmy ze sobą bardzo blisko. Za tę całą sytuację nienawidzę Rudolfa Nuriejewa, który też był chory (zmarł na AIDS w 1993 r. – przyp. red.), ale ignorował to. Kiedy został mianowany dyrektorem opery paryskiej, podobno przeleciał wszystkie tancerki i wszystkich tancerzy, nie mówiąc im, że ma HIV, a już podobno wiedział. Jakiś czas później połowa opery się pochorowała. Jednym z tych zarażonych był Gerard – czy przez Nuriejewa, to już tylko moje domysły. W każdym razie kilka lat wcześniej spotkaliśmy się na plotki, opowiedział mi o spotkaniu w barze z Rudolfem Nuriejewem i o tym, że przeżyli jakąś erotyczną przygodę.

Jak pani wspomina Gerarda z tamtego czasu?

Był chory chyba z siedem lat. Nie mówił o tym, nie chciał się spotykać, chował się przed ludźmi, jak miał pierwsze symptomy choroby. Zamknął się w sobie całkowicie, a zawsze był dość dyskretny. Pamiętam nasze ostatnie spotkanie: kapelusz, ciemne okulary.

O kilku przyjaźniach z gejami pisze pani w swych trzech książkach. Choćby o Darku Hochmanie…

Tata mi mówił, że ja nic, tylko nogami zarabiam, a „może byś, Krysiu, trochę też głową pozarabiała?” To teraz zarabiam. Już piszę czwartą książkę, tym razem o tym, jak sobie za granicą radzą Polacy-emigranci. Wychodzi mi, że kobiety i geje znacznie lepiej niż faceci hetero.

Oprócz pisarstwa, zadebiutowałam w tym roku na Warsaw Fashion Week jako modelka. Marzyłam o byciu modelką, jak byłam nastolatką, tylko byłam za mała i za gruba. Teraz jestem jeszcze mniejsza, jeszcze grubsza i do tego 60 lat starsza – i zostałam modelką!

A Darek Hochman był moją dziecinną niemal sympatią, rodzajem zauroczenia, nie miłością, nie miało to żadnego związku z jego upodobaniami seksualnymi.

W „Moich nocach z mężczyznami” jest fragment o tym, jak on, nastolatek, wyznał pani, że podobają mu się chłopcy.

Proszę sobie wyobrazić dwoje trzynastolatków w szkole baletowej przy al. Niepodległości w Warszawie. Zawsze razem wracaliśmy Puławską do centrum i żeby było dłużej, to zahaczaliśmy o Łazienki. Gadaliśmy w nieskończoność i o wszystkim, a ponieważ hormony się budziły, to i o facetach. Powiedziałam raz, że mają takie ładne dupki, podobają mi się, a on: „Wiesz co, ja mam to samo, też mi się te dupki podobają”. To nie było wielkie wyznanie, tylko tak po prostu.

Wiedzieliśmy oboje, że istnieje coś takiego, jak homoseksualizm i że głośno o tym mówić nie można. Wtedy w Polsce o wielu sprawach nie można było głośno mówić, więc to była normalka. Takie czasy, początek lat 50., stalinowski okres. A w naszej szkole prawie wszyscy chłopcy byli homo. Jeden tylko był hetero – miał krzywe nogi, pryszcze, zeza i fatalnie tańczył! Przyjaciółka, z którą do tej pory się przyjaźnię, chapsnęła go od razu, a ja się zakolegowałam z wszystkimi gejami. Ja w ogóle chyba gejów jakoś przyciągam, to są cudowne przyjaźnie. Zdarza się niesamowity stopień porozumienia pomiędzy kobietami a gejami. Z koleżankami bywa zazdrość o ładną sukienkę, albo o faceta, tymczasem…

O facetów z gejami kłótni nie ma, bo podrywamy różnych.

No, właśnie!… Chociaż nie zawsze (śmiech). Czasem tych samych. Zdarzało się.

Darek miał jednak opór przed zaakceptowaniem siebie. Wyzywano go od świń i tym podobnych. Poszedł do lekarza. „Ja nie wiem, czemu mi się mężczyźni podobają, wcale nie chcę być tym pedałem”. Poradził mu, by wyjechał, bo tego nie ma jak leczyć, a za granicą takiej presji nie będzie czuł. I wyjechał. Darek jest od dawna szczęśliwym gejem w Nowym Jorku.

Trochę nadal tak jest, że wyjazd z Polski jest najlepszym wyjściem; smutne to.

Wyjazd do Francji w 1968 r. otworzył panią w sensie mentalnym?

Na pewno. Byłam już wtedy otwarta na inność, sama zresztą byłam też postrzegana jako odmieniec, ale Francja mnie ośmieliła, Francja mi pokazała, że ta różnorodność jest wspaniała, że odmienność można „nosić” z podniesioną głową. Wcześniej to było często tłumione, bo „nie wypadało”. Francja była i jest bardzo progresywna, choć i tam jest teraz problem pod tytułem „Marine Le Pen”.

W „Ach, ci faceci” poświęciła pani cały rozdział jeszcze innemu tancerzowi – Piotrowi Nardellemu. Muszę zacytować: „Piotr wpadł do mojego mieszkania jak burza w wielkiej zamaszystej czarnej pelerynie i czarnych wysokich do pół uda botach (…). Patrzyłam na niego urzeczona. Przyszedł chyba z Andrzejem Ziemskim, swym partnerem życiowym, którego złapał pod natryskiem jeszcze w szkole baletowej. Obaj superzgrabni, tańczyli w zespole Bejarta. (…) Piotr i Andrzej założyli w Brukseli w 1979 r. szkołę baletową.”

I nadal są razem. Tam jeszcze jest dialog. Ja go pytam: „Za coś ty go złapał pod tym natryskiem?” On odpowiada, że „za rękę, oczywiście”. Nie jestem pewna, czy za rękę (śmiech) – w każdym razie trzyma do dziś.

A w „Burzliwym życiu tancerki” znalazłem wątek lesbijski. Opowieść o tym, jak w Atenach dzieliła pani pokój z tancerką lesbijką. Tak jej pani zachwalała macierzyństwo, że rok później ona też została matką. Znów zacytuję: „– Przeszłaś na chłopów czy jak? – zapytałam z niezdrową ciekawością. – No nie. Taka głupia to nie jestem. Poprosiłam kolegę, zacisnęłam zęby, przecierpiałam ten jeden, jedyny raz i zobacz, warto było”.

Dla mnie posiadanie dzieci to jest najpiękniejsze, co mi się w życiu zdarzyło. I to nadal trwa, bo mam dzieci fantastyczne. Tym moim szczęściem chyba ją „zaraziłam”.

Ale macierzyństwo musi być świadome i musi być chciane. Więc żeby nie było niedomówień: jestem jak najbardziej za prawem do aborcji. Nie znam kobiety, która lubiłaby skrobankę, ale czasem to może być jedyne wyjście. Sama nie ukrywam, że miałam w życiu aborcje. Oburzam się, gdy mówią, że Mazurówna „przyznała się” do aborcji. Nie „przyznałam się”, bo nie ukrywałam. Tak jak nie „przyznaję”, że mam 77 lat, bo wieku też nie ukrywam.

W „Burzliwym życiu tancerki” wspomina pani też pewną rozmowę z synem Kasprem. Sugeruje pani, że jeśli on nie ma dziewczyny, tylko chłopaka, to pani by go chętnie poznała.

Po prostu brałam pod uwagę, że mógł być homo. Okazał się hetero – i to tak zawzięcie hetero jak ja. A propos syna, kiedyś, jeszcze chyba w latach 90., pochwaliłam mu się, co napisali o mnie w gazecie: że mam najpiękniejsze nogi od czasu Marleny Dietrich. „Ty najpiękniejsze nogi?” – zdziwił się. „Przecież masz kołkowate, męskie. To pewnie jakiś stary pedał pisał!”. Obruszyłam się, ale zerknęłam na autora artykułu: Jerzy Waldorff…

Co by pani powiedziała rodzicom, babciom, dziadkom, dla których homoseksualizm ich dziecka czy wnuczka jest dramatem?

Że dramatem to jest co najwyżej ich postawa.

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Kraj kwitnącej tęczy

Nasz czytelnik Łukasz Gładysz od pół roku mieszka i studiuje w Tokio. Poznaje Japonię również z perspektywy LGBT i dzieli się spostrzeżeniami

 

arch. pryw.

 

Nazywam się Łukasz Gładysz. Od pół roku mieszkam w Japonii, studiuję elektrotechnikę w Tokio. Pochodzę z Łodzi, wcześniej studiowałem energetykę na Politechnice Łódzkiej.

Jestem gejem, czytelnikiem „Repliki”. Poznaję Japonię również z perspektywy LGBT i pomyślałem, że chętnie podzielę się swymi spostrzeżeniami (Redakcja „Repliki” była zachwycona pomysłem Łukasza, zwłaszcza że Japonia jeszcze nigdy nie gościła na naszych łamach – przy. red.).

Regionalny lider

Gdy myślimy „Japonia”, co przychodzi nam do głowy? Zaawansowana elektronika, skośnoocy ludzie, unikalna kultura, dziwny język, Godzilla, samuraje, harakiri, kamikadze, Hiroshima, Fukuyama, Kurosawa, szoguni, gejsze, sushi… A jak się mają sprawy LGBT?

Japonia jest przodującym krajem Dalekiego Wschodu (i w ogóle Azji), jeśli chodzi o wprowadzanie prawnych narzędzi regulacji związków jednopłciowych. Do ich legalizacji na terenie całego kraju droga być może jeszcze daleka, ale wydaje się, że Japonia jest na niej bardziej zaawansowana niż Polska. Związki partnerskie są tu na razie wprowadzane oddolnie – przez władze samorządowe. Pierwsza była najbardziej liberalna dzielnica Tokio – Shibuya. W ślad za nią poszły miasta: Naha, Takarazuka, Iga, które wydają certyfikaty z prawami wręcz takimi samymi jak u małżeństw heteroseksualnych (system prawny w Japonii jest specyficzny jak cały kraj – prawa obywateli często zależą od miejsca zamieszkania). Od przyszłego roku związki partnerskie mają być legalne w Sapporo. Kiedy na terenie całego kraju? To chyba jeszcze kwestia lat. Niedaleki Tajwan, który obraduje właśnie nad małżeństwami jednopłciowymi, może wyprzedzić Japonię.

Coraz więcej korporacji międzynarodowych oraz część rodzimych firm uznaje związki jednopłciowe swych pracowników, oferując im takie same udogodnienia jak dla par różnej płci (zniżki rodzinne, bonusy na dzieci, dodatki wakacyjne, dostęp do prywatnej opieki medycznej dla partnera itp.). Są to m.in. Panasonic, IBM Japan, potentat telekomunikacyjny SoftBank czy wielobranżowe przedsiębiorstwo Rakuten.

Zabaw się w 2-chome

W Tokio, największej aglomeracji świata (ok. 36 mln mieszkańców), znajduje się największa na świecie tęczowa dzielnica (skierowałem swe kroki w jej stronę niedługo po przyjeździe). Nazywa się 2-chome (czyt. niciome) i jest zlokalizowana 10 minut spacerem od jednej z największych stacji metra – Shinjuku Station. W 2-chome polecam m.in. fantastyczną restaurację Cocolo Cafe, gdzie można zjeść japońskie przysmaki w romantycznej atmosferze, a także Gossip, gdzie serwuje się wyśmienite drinki. Odpocząć na świeżym powietrzu można w międzynarodowym towarzystwie w AiiRo Cafe, a przetańczyć całą noc w klubie Dragon’s Men, w którym klubowiczów zabawiają skąpo ubrani przystojni faceci. Kluby są mniejszych rozmiarów niż polskie i prawie połowę powierzchni zajmuje bar z wieloma trunkami. Japończycy do tanecznych narodów nie należą, wolą czas po pracy spędzić na socjalizowaniu się przy sake. Ewentualnie raczej stoją, kołysząc się w rytm muzyki, niż tańczą. Wstęp do klubów jest albo darmowy, albo bardzo drogi. Wystrój niczym się specjalnie nie różni.

Jest całe mnóstwo pubów „tematycznych” – dla miśków, dla skórzaków i wszelkich innych fetyszystów. Są i takie miejsca, gdzie kupując drinki, ma się opcję na… przyjemną rozmowę z panami z „egzotycznej” Europy czy Ameryki. Tak, raczej tylko rozmowę – choć Japończycy często mają ochotę na więcej, jednak to już zależy od danego „egzotycznego pana” i jeśli w ogóle, to jest realizowane poza jego obowiązkami.

Istnieją także bary wyłącznie dla pań, gdzie mogą się one czuć komfortowo w swym towarzystwie.

Miejsc, które są przyjazne obcokrajowcom (menu w języku angielskim, obsługa mówiąca po angielsku), jest niewiele. Kto chce dotrzeć do „branżowych” lokali, w których bawią się sami Japończycy, powinien uczyć się japońskiego. To jest cholernie trudny język, ale zapisałem się na bardzo intensywny kurs (24 godziny tygodniowo) i idzie mi coraz lepiej. Zajęcia na Uniwersytecie Tokijskim mam na szczęście po angielsku.

Oprócz 2-chome, są jeszcze dwie inne, znacznie mniejsze, dzielnice LGBT: Ueno i Shinbashi – tam spotkacie już praktycznie tylko „lokalsów”.

Chciałbym też podkreślić, że to, co czytałem o Japonii jako kraju bardzo bezpiecznym, okazało się prawdą. W klubach nie ma ochrony – jest niepotrzebna. Alkohol można pić legalnie na ulicy. Nie ma żadnej agresji (przy okazji: wskaźnik zarażeń HIV jest w Japonii minimalny).

Tylko 70 tys. osób

Największa „Parada Równości” w Japonii to oczywiście ta w Tokio. W zeszłym roku zgromadziła 70 tys. osób, co jak na warunki japońskie, jest wynikiem dość marnym. Wiem, co piszę, bo mam porównanie nie tylko z Warszawą. W 2015 r., dzięki stypendium naukowemu w Brazylii, miałem przyjemność wziąć udział w paradzie w Sao Paulo – maszerowałem razem z ponad milionem roześmianych, rozbawionych osób – robi to niesamowite wrażenie. Jest ono dodatkowo spotęgowane niespotykaną w Europie otwartością. Jeśli spodobasz się jakiemuś gorącemu Brazylijczykowi na Paradzie, on da ci o tym znać w bardzo, bardzo bezpośredni sposób (w szczegóły już nie wchodzę). Wracając do Japonii: tu standardem jest powściągliwość dużo większa niż w Europie, o Brazylii nie wspominając.

Oprócz „zwykłych” organizacji LGBT, działa w Tokio grupa LGBTQIAP+ (I jak Interseksualni, A jak Aseksualni i P jak Panseksualni) złożona głównie z obcokrajowców, którzy po prostu spędzają razem czas – od pikników w parkach pod kwitnącymi wiśniami przez domowe imprezy aż po wspólne wyprawy na górę Fuji. Polecam. „Mój” Uniwersytet Tokijski jest otwarty na różnorodność – działa studencka grupa LGBT. Też polecam – w ten sposób po prostu szybciej nawiązuje się znajomości, przyjaźnie.

Yaoi, czyli geje… nie dla gejów?

Dla fanów mangi to pewnie oczywistość, ale dopiero na miejscu zetknąłem się z subkulturą Yaoi, czyli gejowską mangą (i anime), której Japończycy chyba… nie nazwaliby gejowską. To ogromny nurt wydawniczy przedstawiający miłosne relacje męsko-męskie (mocno erotyczne) zawsze według schematu, zgodnie z którym jeden facet jest słaby i uległy, a drugi rycerski i dominujący. Co ciekawe, japońscy geje wcale niekoniecznie zaczytują się w Yaoi, natomiast kobiety (różnych orientacji) – tak. Sprzedawca w księgarni tokijskiej, zapytany o literaturę LGBT, nawet nie wskaże nam Yaoi, mimo że uginają się od tych pozycji całe półki.

Wybieram się na Święto Fallusa!

2 kwietnia, być może właśnie teraz, gdy czytacie ten tekst, wybieram się do Kawasaki na święto Kanamara Matsuri, czyli na „Dzień Fallusa”. Co tu dużo gadać, oddaje się cześć penisowi w stanie erekcji – można go oglądać w tysiącach wersji (głównie namalowanych i wyrzeźbionych) i nie jest to przez Japończyków uznawane za ani trochę obsceniczne. Ot, celebracja płodności i żywotności!

Obcokrajowiec LGBT i tubylec LGBT

Społeczeństwo japońskie ze swą wielowiekową tradycją izolacjonizmu, wynikającą również z wyspiarskiego położenia, jest mocno homogeniczne. To powoduje, że spotkanie Polaka (Europejczyka) mieszkającego tu (czyli nieturysty) jest dla wielu „lokalsów” nie lada atrakcją, zwłaszcza że większość obcokrajowców to mało egzotyczni z japońskiego punktu widzenia obywatele Chin, Korei czy Tajwanu. Przekłada się to na konkretne benefity. Gdy po raz pierwszy wszedłem do klubu gejowskiego w Tokio, ledwo zdążyłem zamówić drink przy barze, a już miałem wokół siebie kilku chętnych do rozmowy, uśmiechających się kolesi. Na powodzenie naprawdę nie można narzekać. Szybko poznałem Hayato, który dziś jest moim chłopakiem.

Szybko zauważyłem też, że prezentowany przez media najbardziej pożądany typ mężczyzny to właśnie (biały) facet z Europy czy USA.

Współcześni Tokijczycy to ludzie niezależnie od wieku poruszający się po mieście z nosami w telefonach. Wszyscy uwielbiają aplikacje na komórki i używają ich również, by kogoś poznać. Powszechna w Polsce gejowska aplikacja randkowa Grindr znajdzie tu swe zastosowanie, jednak dodać należy też 9monsters oraz Jack’d, które działają na zasadzie Tindera. PlanetRomeo czy Badoo nie mają dużego wzięcia w Tokio, ale i tak, gdy tylko zalogowałem się na romku, znalazłem wielu zainteresowanych spotkaniem. Zresztą właśnie przez romka, wpisując w opcji językowej „polski”, znalazłem mieszkającego tu polskiego geja, który wprowadził mnie do tęczowego świata Tokio.

Wielu Japończykom podobają się jaśniejsze włosy niż ich samych oraz kolor oczu inny niż brązowy. Zwracała uwagę także moja zdolność wyrażania własnej opinii (która na polskie warunki jest zwyczajna), a także otwartość i asertywność. Moi japońscy rozmówcy twierdzą, że my, ludzie Zachodu, nie wahamy się przejąć inicjatywy oraz jesteśmy romantyczni. No i to u was zaczęła się emancypacja osób LGBT – komplementowali mnie poznani geje, dla których Europa i USA to jedna całość (i nie winię ich – my też mówimy „Daleki Wschód” albo „Azja”, wsadzając do jednego worka mnóstwo różności).

Zdaję sobie sprawę, że mogę niebezpiecznie popaść w stereotypy, opisując jakieś wspólne cechy Japończyków, zauważyłem jednak, że są oni generalnie nauczeni większej nieśmiałości w kontaktach z nieznajomymi. To na mnie spoczywał zwykle „obowiązek” podtrzymania rozmowy, zadawania kolejnych pytań, na które moi znajomi z chęcią odpowiadali. Sami jakby wstydzili się mnie przepytać. Dla wielu Japończyków mówić zdecydowanie o planach np. na weekend dla całej paczki przyjaciół jest bardzo niezręcznie. Nauczyłem się, że dawanie jednej propozycji w takim kontekście jest uznawane za niegrzeczne. Lepiej wspomnieć o kilku opcjach, by nie wyszło na to, że cokolwiek próbuję narzucić.

Jeśli zaś chodzi o LGBT, to heteronorma w Japonii jest silna – ludziom najczęściej nie przychodzi nawet do głowy, że ktoś może być niehetero. Z drugiej strony wielokrotnie spotkałem się z tym, że „gajdżinowi”, czyli obcokrajowcowi, po prostu więcej uchodzi. I tak jestem tu inny, jestem ciekawostką i atrakcją – mogę sobie więc być choćby i gejem!

Japonia nie ma na swym koncie prześladowań osób LGBT jak Wielka Brytania (gdzie homoseksualizm był przestępstwem ponad 400 lat – do 1967 r. – przyp. red.) czy Niemcy (ze swym niesławnym paragrafem 175 będącym w mocy 100 lat – do końca lat 60. XX w. – przyp. red.). Przestępstwem homoseksualizm w Japonii był tylko przez… 8 lat (1872-1880). W czasach epoki Edo (1603-1868) posiadanie młodego kochanka przez samurajów było praktycznie standardem (polecamy wydaną w Polsce książkę „Ewolucja wizerunku męskiego homoseksualizmu w Japonii” Sary Wielichowskiej a także film „Tabu” w reżyserii Nagisy Oshimy – przyp. red.).

Niemniej dziś znaczna, niestety, część społeczeństwa uznaje społeczność LGBT za zjawisko negatywne lub w najlepszym razie temat tabu. Poznałem sporo homoseksualnych tokijczyków, którzy z mniejszych miejscowości przyjechali do stolicy studiować lub pracować – strach przed ujawnieniem swej orientacji jest u nich chyba jeszcze silniejszy niż w Polsce. Rodzina mogłaby coming out potraktować jak ujmę na honorze, coś, co przynosi wstyd nie tylko samemu zainteresowanemu, ale i całej rodzinie.

W pracy nietrudno nawet siedzieć w szafie, bo kultura japońska nakazuje być dyskretnym (słowoklucz z polskich gejowskich portali randkowych) – w efekcie można z kimś przepracować kilkanaście lat i nie wiedzieć nic o jego rodzinie (lub jej braku). W Japonii gej czy lesbijka nie muszą się w pracy wysilać, udawać hetero i zmyślać historii z życia partnerów przeciwnej płci – po prostu w pracy się o tym nie rozmawia. Podobnie z sąsiadami: nie interesują się naszym życiem i kropka. Ludziom LGBT siedzącym w szafie powiedziałbym więc: nie bójcie się, pani spod dwójki ani pan spod piątki żadnych domysłów na wasz temat snuć nie będą. Tyle tylko, że ściany są tu bardzo cienkie, więc należy bardziej uważać, co i jak głośno robi się w nocy.

Na koniec jeszcze jedna ciekawostka, obyczaj, który teraz sam praktykuję. Otóż, zakochane pary w fazie „chodzenia ze sobą” spotykają się tu dużo rzadziej niż u nas. Raz, może dwa razy w tygodniu – zupełnie wystarczy. Nawet jeśli mieszka się blisko siebie. Dlatego też proces randkowania i poznawania się jest dużo dłuższy niż u nas. Właśnie jestem z Hayato na tym etapie.

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Dlaczego zniewieściałe cioty nie powinny wylegiwać się na zielonej trawce?

Tekst: Grzegorz Południak

Foto: Oiko Petersen

 

Niebo jest błękitne, a trawa zielona. Taki jest już „naturalny“ porządek rzeczy. Wszędzie wokół nas zobaczyć można więcej przykładów potwierdzających ten wręcz cudowny ład. Prawie każda cząstka naszej rzeczywistości ma swoje „naturalnie“ określone miejsce i role. Kobiety są z natury wrażliwe, delikatne i uczuciowe. Mężczyźni odważni, silni i zimnokrwiści. Tak to już „naturalnie“ zostało ustawione, tak wygląda „normalny“ świat.

Jest absolutnie zrozumiałe, iż jakiekolwiek odstępstwo od tego „naturalnego“ porządku budzi strach i niepokój. Pewne zaniepokojenie, a u wielu także i przerażenie wywołuje kobieta z wąsami. Mężczyzna z makijażem budzi często nie tylko pogardę, ale również strach i, co się z tym wiąże, agresję. Są to być może bardzo radykalne przykłady odstępstw od „naturalnego“ porządku, mam nadzieję jednak, iż uwidaczniają wyraźnie zasady tego ładu. „Naturalnych“ zasad łamać nikt dobrowolnie nie może. Nasze miejsce na świecie jest dokładnie zdefiniowane i nie mamy prawa wyboru do samowolnego określenia swoich ról.

Taki system myślenia powoduje, że większość ludzi jest przekonana, iż kobieta powinna wychowywać potomstwo, a najlepszymi prezydentami, dyrektorami i generałami wielkich armii są mężczyźni. Taki bowiem jest „naturalny“ porządek. Tak to już wszystko zostało stworzone i ustalone. Łamanie tych zasad prowadzi do wynaturzeń i tragedii.

Na szczęście jednak jest pewna grupa ludzi, która uważa, że te „naturalne“ zasady nie mają nic wspólnego z naturą i należy, a nawet powinno się je łamać. Chwała im za odwagę i poświęcenie. Dziwi mnie jednak wielce, czemuż to wielu moich przyjaciół gejów twierdzi, iż porządku tego naruszać nie należy. Pomagają go wręcz podtrzymywać i wzmacniać.

Jak wielu z was twierdzi, że są „normalnymi facetami“? Jak często słyszycie, że Mirek czy Marek to zwykła zniewieściała ciota? Dlaczego, jeżeli ktoś nie budzi skojarzeń, uznawane jest to za zaletę? I co to właściwie znaczy budzić skojarzenia? Odpowiedz jest prosta: każda zniewieściała i zmanierowana ciota budzi skojarzenia.

Zniewieściałe cioty budzą pogardę, czasami śmiech. Są mężczyznami, powinny zatem być odpowiednio do swoich „naturalnych“ ról męskie. Odważyły się zatem złamać „naturalne“ zasady, zaburzają „naturalny“ ład. Nie podporządkowują się swoim „naturalnym“ rolom. Muszą wobec tego zostać ukarane. Negatywna ocena, wyśmiewanie i pogarda to sposób, w jaki nasze środowisko karze zniewieściale cioty za złe prowadzenie się. Nie rozumiem, dlaczego nie widzimy, jak szkodliwe i bezsensowne jest takie rozumowanie. Czy naprawdę tak zupełnie świadomie i na poważnie chcemy funkcjonować w takim modelu rzeczywistości? Czy tak szczerze wierzymy, iż należy brać udział w tej tragicznej zabawie? Twierdząc, że przegięte pedały są żałosne, stajemy się częścią „naturalnego“ porządku, opartego na nietolerancji i opresji.

Dziwi mnie to tym bardziej, że dla nas gejów w tym wyimaginowanym „naturalnym“ ładzie po prostu nie ma miejsca. Mężczyzna, który uprawia seks z drugim mężczyzną, łamie podstawowe zasady „naturalnego“ porządku. Jego czyny są nie tylko śmieszne, ale też odrażające i jak to dobrze wiemy, wiele osób w naszym kraju uważa, iż zasługuje on na surową karę. Z takim rozumowaniem nikt z nas zgodzić się nie może. Z drugiej jednak strony, nie chcemy zauważyć, iż nasze wypowiedzi wpisują się idealnie w ten model postrzegania świata. Przekroczenie „naturalnych“ ról powinno być uznawane za „nienormalne“ i karane.

Na zakończenie proszę o chwilę refleksji. Zastanówmy się, jak bardzo chcemy podtrzymywać iluzję „naturalnych“ praw, które odwiecznie rządzą naszym światem. Być może nie mają one nic wspólnego z zieloną trawą i niebieskim niebem, za to wiele z potrzebą społecznej kontroli, która sprowadza się do opresji. Jeżeli jednak nie zgodzicie się z taką perspektywą, następnym razem, gdy zobaczycie swojego ośmioletniego siostrzeńca bawiącego się lalkami, w te pędy zabierzcie go do psychiatry. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że wyrośnie na przegiętą ciotę. A takiego odstępstwa od „naturalnych“ praw chyba byśmy nie chcieli.

Tekst z nr 3 / 7-8 2007.

Digitalizacja archiwum “Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.