Kiki House of Femina

Jak tańczy się voguing? Czy polskie bale przypominają te, które mieliśmy okazję oglądać w serialu „Pose”? Jak 26-letni dziś voguer z Kazachstanu znalazł się w Polsce i czy tak ją sobie wyobrażał? Czy po udziale w programie TTV „Usłyszcie nas!” ma większe powodzenie na Grindrze? Na te i wiele innych pytań Tomasza Piotrowskiego odpowiada YEVGENIY GLAZKOV, znany jako JAKE

 

Foto: Paweł Spychalski

 

Taniec zwany voguingiem trafił do mainstreamu w 1990 r. – po tym, gdy w swojej piosence i teledysku „Vogue” wykorzystała go Madonna. Całświat, a szczególnie świat LGBT+, oszalał na punkcie tzw. tańca rąk.

Ech.. uwielbiam te pytania o Madonnę. Tak było, ale to nie jest początek voguingu. Geje dzielą się na tych, co jak słyszą „voguing”, to mówią „Madonna!” i na tych, co nie wiedzą nic – i wtedy zastanawiam się, czy naprawdę są gejami, czy nie. (śmiech)

Dzięki serialowi „Pose” znamy historię sprzed Madonny.

Voguing to nie to samo, co ballroom culture, ukazany świetnie w „Pose”. Voguing to po prostu styl tańca, zapoczątkowany w subkulturze czarnej i latynoskiej queerowej młodzieży w USA, polegający w największym skrócie na rytmicznym przybieraniu póz naśladujących słynne zdjęcia gwiazd z magazynu „Vogue”. Voguing wykonuje się na balach, czyli, nazwijmy to, konkursach. Są dwie sceny – major i kiki. Major, główna scena, powstała w latach 80. w Nowym Jorku, jako sprzeciw czarnoskórych drag queens wobec rzekomej wyższości tych białych. Tam właśnie pojawiły się niesamowite kreacje, przepych, rywalizacja „domów” – dokładnie jak w „Pose”. Jeśli występujesz na takiej scenie, jesteś sędziowany bardzo krytycznie. Natomiast na scenie kiki jest miejsce na zabawę – tam próbuje się swoich możliwości i nie ma tej całej glamourowej otoczki. Oczywiście i tu, i tu masz różne kategorie jak np.: Runway, Vogue, Femme, Sex Siren, Face, Best Dressed. Madonnie trzeba oddać, że spopularyzowała voguing i gdyby nie ona, pewnie byśmy dziś nie rozmawiali – ale to nie ona ten styl wymyśliła.

Zanim opowiesz szerzej o voguingu w Polsce… Dlaczego, decydując się na wyprowadzkę z Kazachstanu, wybrałeś Polskę?

Zawsze chciałem uciec z Kazachstanu. Gdy skończyłem 19 lat, wyjechałem do pracy na wakacje do USA. To powtórzyło się w kolejnym roku i właśnie wtedy poznałem chłopaka, z którym zacząłem się spotykać. Był Turkiem, który studiował w Warszawie, a do USA także przyjechał na wakacje. To on namówił mnie, bym kontynuował dotychczasowe studia, filologię angielską, w Polsce, na jego uczelni. I tak się stało – przyjechałem do Warszawy.

A ten pierwszy wyjazd do Ameryki – poczułeś wolność jako gej?

W Kazachstanie bycie LGBT+ nie jest proste. To temat zamiatany pod dywan, gardzi się takimi osobami. Do 1998 r. kontakty seksualne między osobami tej samej płci były karane więzieniem. Minęło co prawda trochę czasu, ale niewiele się zmieniło. Zawsze chciałem stamtąd wyjechać, a że tańczę od dziecka, to Nowy Jork, stolica m.in. hip hopu, był dla mnie największym marzeniem. Pamiętam, gdy pierwszy raz stanąłem na Times Square i zobaczyłem dwóch chłopaków, całujących się na ławce, to było dla mnie olśnienie. Od 12 roku życia wiedziałem, że ciągnie mnie do facetów, a wtedy, w wieku 19 lat, zobaczyłem, że, kurwa, jestem normalny!

Wcześniej nikomu nie powiedziałeś, że jesteś gejem?

Swoim znajomym w Kazachstanie powiedziałem dopiero dwa lata temu w wakacje. Wszyscy byli ogromnie zaskoczeni, zaczęły się komentarze typu: „Europa cię zmieniła! Ty taki nie jesteś!”. Powiedziałem sobie: „Trudno, ja tu już nie mieszkam, nie zamierzam wracać, niech myślą co chcą”.

A rodzice?

Mama założyła specjalnie Instagram, żeby wiedzieć, co u mnie. Zobaczyła zdjęcie w peruce i na szpilkach. Zapytała, po co się przebieram, co mi odbiło. Powiedziałem: „Jak chcesz mnie zapytać wprost, to mów. Tak, jestem gejem!”. Rozłączyła się. To było prawie dwa lata temu, niedługo przed koronawirusem. Nie rozmawiała ze mną przez tydzień. Potem zadzwoniła do mnie ciocia, siostra mamy. Zaczęła mnie wyzywać, że wstyd, że grzech, że tak się nie robi… Zawsze miałem jednak z nią dobry kontakt, więc wyjaśniałem wszystko i zaproponowałem, że wyślę jej artykuły, z których dowie się nieco więcej o homoseksualności. Zadziałało, jest między nami OK. A mama… unika tematu, jakby wyparła to.

Tata?

Nigdy nie był zaangażowany w moje życie. Ma problemy z alkoholem. Niby był, ale go nie było.

W Kazachstanie miałeś jakieś życie gejowskie, randki?

W Kazachstanie miałem swój pierwszy raz, po którym z poczucia winy wmawiałem sobie, że nie będę gejem. Mieszkając tam, przed nikim się nie otworzyłem. A randkę, taką prawdziwą, to miałem tylko jedną w życiu!

Słucham? Taki przystojniak?

(śmiech) No, tak wyszło! W Kazachstanie nie ma żadnych Grindrów. Są strony, na których możesz umówić się na seks, ale wszyscy są super ukryci – nikt nie wysyła prawdziwych zdjęć, nie używa prawdziwych imion. Ciągnęło mnie, więc się umawiałem, ale miałem potem ogromne wyrzuty sumienia. A jedyną randkę-randkę miałem w Polsce. Na karaoke poznałem takiego Adama. Coś między nami zaiskrzyło, bo zabrał mnie potem na lodowisko na Stadionie Narodowym, spacerowaliśmy po jarmarku bożonarodzeniowym, zaprosił mnie na pizzę… Kolejne trzy dni spędziłem u niego, przytulaliśmy się, jedliśmy i oglądaliśmy non stop „RuPaul’s Drag Race”. Nie wyszło nam w końcu, bo byłem za młody, on z kolei miał zaraz wyjechać do USA, a poza tym – był zwolennikiem poligamii, a to nie dla mnie.

A ten chłopak, który namówił cię na przyjazd do Polski?

Z nim umówiłem się po prostu na seks! Po wszystkim poprosił, żebym został. Była wanna, kąpiel, potem znowu seks… Miałem 19 lat, wszystko wydawało mi się różowe no i… zaczęliśmy się spotykać częściej. Myślałem, że to mój chłopak, ale ostatecznie chyba tak nie można było powiedzieć. Zaczął umawiać się z innymi na seks, ze mną przestał, a ja zupełnie nie wiedziałem, co się dzieje. Powiedział mi, że dla niego nasza relacja to tylko friends with benefits, – nawet nie wiedziałem, co to znaczy. Nie podobało mi się to, więc się skończyło. Ale do Polski mimo wszystko przyjechałem.

Jak wspominasz ten przyjazd?

Nie chcę, żeby ktoś się obraził, ale… dla nas w Kazachstanie, jak myślisz „Europa”, to widzisz Paryż – wolność, bogata historia, nowoczesność… Jadąc do Warszawy w 2015 r., byłem niesamowicie podekscytowany. Moje pierwsze mieszkanie było na Targówku. Wysiadłem z autobusu, rozejrzałem się i mina mi trochę zrzedła. Europo, gdzie jesteś?! (śmiech) Ale powtarzam – bardzo lubię Polskę, poznałem tu wspaniałych ludzi, rozwijam się. Jest super!

A sytuacja ludzi LGBT+ w Polsce rożni się od tej w Kazachstanie?

Zdecydowanie. Tutaj będąc gejem, dalej możesz być kimś. Mogę występować na scenie, są kluby dla osób queer, gdzie można być sobą. Mogę ubierać się jak chcę, mogę być w dragu, są Parady Równości, na których może nie w każdym mieście jest przyjemnie, ale jednak nikt cię za to nie zabije. A u nas… chyba nikt by nie był zaskoczony, gdyby tak się stało.

W Polsce homofobię podsyca szczególnie Kościół katolicki. W Kazachstanie 70% społeczeństwa to muzułmanie i muzułmanki. Drugą religią jest prawosławie.

Na szczęście dalej jesteśmy świeckim państwem i nikt nie zmusza obywatelek i obywateli Kazachstanu do uczestnictwa w obrządkach. To na szczęście nie jest więc państwo wyznaniowe, ale masz rację – na pewno, tak jak i w Polsce – wpływa to na podejście społeczeństwa do osób LGBT+. Moja mama jest muzułmanką, a mój ojciec wyznawcą prawosławia. Ja w wieku 13 lat zdecydowałem, że chcę przyjąć chrzest, a potem w Stanach doszedłem do protestantyzmu i miałem drugi chrzest – w oceanie. A dziś… wierzę, że „coś”, jakaś „energia” jest, ale nie czuję przynależności do żadnej religii.

A skąd pochodzisz? To jest jakieś małe miasteczko?

O kochany, ja jestem ze stolicy! Do niedawna znanej jako Astana, a teraz pod absurdalną nazwą Nur-Sułtan. Żeby ci to wytłumaczyć – to tak jakby dziś Warszawę przemianowano na Kaczyński. Dramat. Ale jest tam pięknie! Pochodzę ze starej części miasta, coś jak Praga, ale budynki są bardzo komunistyczne, za to w nowej części miasta wszystko jest nowoczesne i błyszczące. Teraz też mieszkam na Pradze i tu mam niemal jak w domu! (śmiech)

Mama jest zadowolona, że wyjechałeś?

Moim zdaniem jest. Ale jak to matka – chciałaby pewnie też, żebym był na miejscu. Nie raz rzuci jakieś: „Tęsknie za tobą bla bla bla”, a ja myślę sobie – tak, w domu niemal nie rozmawiamy, a nagle tęsknisz. Co ja miałbym tam robić? Sprzedawać coś na rynku? I co z moją orientacją? Ja szukam męża, tam za mojego życia na pewno nie będzie takich szans. Kocham Kazachstan, ale wtedy, gdy mnie tam nie ma.

Odnalazłeś się w polskiej kulturze?

Już chyba tak, ale na początku byłem traktowany jako mało tolerancyjny, wręcz agresywny. Gdy w Stanach powiesz komuś: „Fuck you, bitch!”, jest luzik, a w Polsce? Mówiąc czasem takie teksty żartem, trafiałem na niewłaściwą osobę, która od razu: „Ej, ja nie jestem suką! Pierdol się!”. Trochę za bardzo bierzecie wszystko do siebie. Ale dobrze, że mogę tu być, bo przez chwilę myślałem, że wszystko straciłem…

To znaczy?

Byłem deportowany. Kontakty z Urzędem do Spraw Cudzoziemców są takie, że jeśli nie mówisz po polsku, jesteś na straconej pozycji. Po moim pierwszym przyjeździe złożyłem wszystkie dokumenty, kazano mi czekać rok na decyzję o pozwoleniu na pobyt. Dzwoniłem, dopytywałem, w odpowiedzi słyszałem tylko: „You must wait”. Sytuacja rodzinna spowodowała, że musiałem pojechać do Kazachstanu, okazało się jednak, że… nikt przez ten czas nie przybił mi odpowiedniej pieczątki w paszporcie, potwierdzającej legalność mojego pobytu w Polsce – a był legalny, bo przecież byłem studentem. W Urzędzie do Spraw Cudzoziemców zamknęli mnie w jakimś ciasnym korytarzu, siedziałem tam sześć godzin, potem przynieśli stosy dokumentów po polsku, z których nic nie rozumiałem i kazali mi je podpisać. Poprosiłem o tłumaczenie, otrzymałem je w języku rosyjskim, a urzędniczka mnie wciąż pośpieszała, że mam podpisywać, a nie czytać. Dostałem zakaz przekraczania strefy Schengen i granic Unii Europejskiej na sześć miesięcy. Za to, że nikt nie przystawił mi pieczątki w paszporcie. Teraz już załatwiam to z prawnikiem, a i tak dalej nie jest to proste i wychodzą kolejne nieporozumienia.

Sześć miesięcy? A co ze studiami?

To był mój ostatni rok na studiach licencjackich. Posypało się. To był dla mnie ciężki okres. Myślałem, że już nie wrócę do Polski, do normalnego życia. Siedziałem tam, nie wiedziałem, co robić. Uratował mnie właśnie voguing – pasja, która pozwala zrzucić z siebie emocje. Potańczyłem sobie i już.. Żyćko! Bywa, dasz radę!

Kiedy zacząłeś tańczyć?

Jeszcze przed wyjazdami wiedziałem, że jest coś takiego jak voguing, ale nigdy mi się to za bardzo nie podobało. Być może wiązało się to z moim brakiem akceptacji siebie – czułem wtedy, że to jest „zbyt gejowskie”. Będąc już w Warszawie, w 2016 r., zobaczyłem informacje o warsztatach Bożny Wydrowskiej i postanowiłem, że czas spróbować. Generalnie tańczę od piątego roku życia. Mama zapisała mnie wtedy na taniec towarzyski i dziś uważa chyba, że to był jej największy błąd. (śmiech) Towarzyski tańczyłem do 12. roku życia, a potem wszedłem w hip hop. Całe życie wszyscy powtarzali mi, że prawdziwy sport to boks, a nie jakieś tańce. Trenowałem więc hokej, trochę pływałem, podnosiłem ciężary… Dalej jednak, jako tańczący chłopak, byłem wyśmiewany. W szkole zawsze miałem dobre oceny, co też nie pasowało do stereotypu „prawdziwego” mężczyzny. W Kazachstanie jest powiedzenie, że prawdziwy mężczyzna musi wyglądać tylko trochę lepiej niż małpa.

Piękne, z pewnością trudne, ale mocno przerysowane pozy z voguingu raczej do tego nie pasują.

Ja też (Jake zaczyna mówić niskim głosem) mogę być w chuj męski. Ale mogę być też (wysokim głosem, zginając nadgarstki) „O bitch!”. To może się przenikać, jeśli masz na to ochotę. Nie ma w tym nic złego. W ballroomie jest kategoria, która nazywa się Twister – na początku udajesz twardego, hetero mężczyznę, a potem zaczynasz szaleć i pokazywać zupełnie inną, „przegiętą” stronę. Wszystko można połączyć! Mam rosyjskie podejście do tańca, co można streścić jako: zapierdalaj, ćwicz do upadłego, by wygrać. Tymczasem w voguingu nie chodzi o wygranie, a o zabawę, o opowiedzenie swojej historii na wybiegu, pokazanie emocji, o celebrację siebie. Tego się nauczyłem.

Jak rozumiem, występowałeś już na tych głównych scenach voguingu?

Tak. Występowałem – tutaj uwaga – w Kazachstanie! I tam wygrałem jedną kategorię. Występowałem kilka razy w Berlinie, tam raz też wygrałem. No i w Polsce. Znany coraz szerzej Bal u Bożny to właśnie major scene.

A jak porównujesz voguing w Polsce do tego, co widziałeś za granicą?

Jest coraz lepiej. Jeśli chodzi o tancerki i tancerzy, biorących udział w balach, to jest około 80 osób. Muszę jednak przyznać, że nawet w Kazachstanie poziom umiejętności był wyższy. Wynika to jednak, jak wspomniałem, z kultury – tam, jak się czymś zajmujesz, to na 100%. Jeśli zapisujesz się na kurs tańca, to on odbywa się co najmniej trzy razy w tygodniu, a w Polsce spotkania raz na tydzień to dla niektórych zbyt często. Z kolei do Berlina vouguing zawitał wcześniej.

Co gdybym chciał nauczyć się voguingu?

O kochany, musisz znaleźć sobie instruktora! Polecam się. Tutoriali jest tysiące i bierze się za to coraz więcej niekompetentnych osób. Nauczą się jednego ruchu rękoma i robią z tego warsztaty za pieniądze. Dramat. Albo nazywają imprezy, które nic nie mają wspólnego z voguingiem, balami. Prawdziwe bale w Warszawie organizuję ja i Bożna, w Poznaniu Magdalena Marcinkowska z House of Revlon i we Wrocławiu Kamila Górny, również z House of Revlon. Na ostatnim balu, który organizowałem w Spatifie było 200 osób! Wszyscy byli odjebani, mieli specjalne kreacje… Dlatego też na każdym balu jest ochrona, która ma zapewnić, że nikt niepożądany tam nie wejdzie. Na balu każdy ma się czuć bezpiecznie, być sobą i móc tej nocy być totalnie queerowy. W „Pose” mocno wybrzmiewa rywalizacja między „domami”. W Polsce jest to też tak wyraźne? Jeśli chodzi o major scene, to w Polsce funkcjonują dwa house’y międzynarodowe – bardzo stary i znany House of Milan, który zrodził się w Stanach, i naprawdę dobry technicznie House of Revlon. W Polsce są członkinie tych dwóch house’ów, więc one rywalizują. W kiki house też rywalizujemy, ale raczej w tańcu, a nie na takim poziomie personalnym, jak to widziałeś w „Pose”. Ja od roku mam swój house – Kiki House of Femina, złożony z moich pierwszych, najwytrwalszych uczennic i uczniów. Tłumaczę ciągle moim dzieciakom, że jest nas tak mało, jesteśmy jedną społecznością i musimy być razem. Ostatnio mieliśmy nawet wspólne warsztaty w Poznaniu i było naprawdę miło!

Jak dziś działa house? To dalej taka nieformalna rodzina, która oprócz tego, że tańczy, to spotyka się wspólnie na niedzielny obiad, wspiera się nawzajem, czasem mieszka razem?

Przed pandemią oczywiście często się spotykaliśmy i wychodziliśmy razem na imprezki. Ale teraz wiadomo… Wszystkie relacje społeczne się jakby trochę „popsuły”. To ludzie z totalnie różnych światów – jedna osoba jest psychoterapeutą, ktoś inny jest magistrem wiedzy o teatrze, kolejna pracuje w markecie. Większość dzieciaków z mojego domu nie tańczyła nigdy wcześniej. Może ich umiejętności nie są jeszcze na wysokim poziomie, ale atmosfera jest super. Jeśli chodzi o ballroom, we wszystkim pomogę, załatwię, nauczę, ale jeśli chodzi o życie prywatne, to jesteśmy jednak dorosłymi ludźmi. To już nie są te czasy, gdy starsze pokolenie brało w opiekę młode, wyrzucone z domu osoby LGBT+, wspólnie żyli, składali się na rachunki. Jeśli jednak mogę, to oczywiście im pomagam, chociaż raczej nie finansowo. (śmiech) 

Ostatnio twoje umiejętności mogło podziwiać szersze grono widzów. Wystąpiłeś w programie „Usłyszcie nas!” w TTV.

Byłem przekonany, że po nim stanę się osobą publiczną, ludzie będą rozpoznawać mnie na ulicy i już nawet na Grindra nie będę mógł wejść, bo nie wypada takim gwiazdom. (śmiech) Cóż, na ulicy nikt mnie nie rozpoznał, ale na Grindrze – trzy osoby. (śmiech) To było fajne doświadczenie pracy w telewizji. Dużo zobaczyłem, dużo poznałem. Ile Kazachów było w polskiej telewizji? Ilu voguerów było w polskiej telewizji? Jestem z tego dumny.

Powiedziałeś, że szukasz męża. To jaki on ma być?

Oh, baby… Is this the proposition? (śmiech) Przyznaję, jestem znany z tego, że jestem bitchy with a high standard – no ale trudno! Szukam, ale w tej chwili też chcę mocno inwestować w siebie i się rozwijać, więc poszukiwania ograniczam do Grindra. Niestety nikt nie zaprasza mnie na randki, wszyscy tylko na ruchanie. Oczywiście jak się bardzo chce, a mi się chce właściwie zawsze, to też fajnie, ale bawi mnie to coraz mniej. Chciałbym poznać kogoś, kto byłby mi naprawdę bliski. Kogoś, z kim mógłbym świętować nasze sukcesy, wspierać się w trudnych chwilach, spędzać czas razem, trzymać się za ręce… Kogoś, do kogo mógłbym przytulić się, wracając do domu po ciężkim dniu pracy. Ja jestem a Hopeless Family-Oriented Romantic. (śmiech)

Tekst z nr 91 / 5-6 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.