Black Meat White Heat

Black Heat White Meat, reż. D. Jeffries, wyk. Tiger, E. Diaz; USA 2007

 

mat. pras.

 

„Służące” otworzyły wiele drzwi. Kasowy i prestiżowy sukces filmu przywrócił do łask tematykę rasową, ostatnio nieco zaniedbaną nawet przez wrażliwych społecznie twórców. Warto na tej fali przypomnieć więc dzieło z roku 2007 „Czarne mięso, biała gorączka”, które posuwa się znacznie dalej niż oscarowy pretendent. Nie rozgrywa się bowiem w malowniczej przeszłości, lecz jak najbardziej współcześnie – w Ameryce rządzonej przez czarnego prezydenta, a mimo to nadal segregującej i dyskryminującej ludzi ze względu na kolor skory. Niesie jednak optymistyczne przesłanie: dla młodej generacji liczą się inne walory niż pochodzenie etniczne czy status społeczny.

Podobnie jak w filmie Tate’a Taylora główny konflikt zachodzi na płaszczyźnie nie tyle rasowej, co pokoleniowej. Mamy więc ojca o imieniu Cole, właściciela ziemskiego, który eksploatuje bez umiaru kolorowy personel, demonstrując mu jednocześnie swą wyniosłość. Reżyser nie szczędzi nam scen ze „służącymi” oddającymi się ciężkiej pracy fizycznej, która wyciska z nich siódme poty i ostatnie soki. W dodatku, odbywa się ona pod gołym niebem, co wystawia owych niewolników na liczne niewygody, lecz także buduje ich intymną więź z przyrodą. Reżyser, Doug Jeffries tworzy kontrast między swobodnym zachowaniem „gołodupców” na łonie natury (widz odnosi wrażenie, że aktywny udział w akcji biorą również drzewa, trawy, kamienie…), a zaciętą twarzą ich pana, zamkniętego w swym domu niczym w twierdzy chronionej przez ksenofobiczną tradycję rodzinną. Ale, jak się nietrudno domyślić, i Cole nosi w sobie ciemny sekret, który odkryje pewnego dnia jego syn, Cameron.

Jest on odpowiednikiem postaci Skeeter, granej w „Służących” przez Emmę Stonę. Powoli narasta w nim bunt przeciwko rasizmowi okazywanemu na każdym kroku przez ojca. Jednak w przeciwieństwie do Skeeter, Cameron nie chwyta za pióro -rozładowuje gniew oralnie. Długo znosi w milczeniu tyrady tatusia, by wreszcie wyłożyć kawę na ławę.

Mimo ponurego tematu, koniec końców „Black Meat, White Heat” przenosi nas w sfery rajskiej idylli. Ostatnia scena przedstawiająca śpiących bez przyodziewku, wprost na ziemi, w spiekocie letniego popołudnia ludzi rożnych ras przypomina, że wszyscy „po równo” przychodzimy na ten świat nadzy i bezbronni. Lecz z potencjałem, który rozwinąć i powiększyć potem możemy ku zadowoleniu , tudzież pożytkowi naszych bliźnich.

 

Tekst z nr 36/3-4 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.