Po pierwsze: reagować

O szkolnej homofobii, o Kodeksie Równego Traktowania i o tym, że czasem wystarczy wsłuchać się w wyzwiska, by zdefiniować problem, z Agnieszką Kozakoszczak, trenerką antydyskryminacyjną, koordynatorką programu edukacyjnego Fundacji na rzecz Różnorodności Społecznej, rozmawia Marta Konarzewska

 

Foto: Studio Słoń

 

Dawno nie byłam w szkole, a w pokoju nauczycielskim to od 2010 r. (Marta nie pracuje na etacie w szkole od czasu, gdy – jako jedyna nauczycielka w Polsce – zrobiła coming out – przyp. red.)

 Czasem już po przekroczeniu progu szkoły można poczuć jej atmosferę. Bywa ona zdominowana przez symbole religii katolickiej czy kultury polskiej, ale rozumianej wąsko – jako historia wojen, względnie osiągnięć wybitnych pisarzy, naukowców, przywódców. W przeważającej większości – mężczyzn. Gdy do takiej szkoły wchodzi dziecko o innym pochodzeniu niż polskie lub innym wyznaniu niż katolickie, może czuć się wyobcowane.

Następują jakieś zmiany systemowe?

Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z 10 maja 2013 r. zobowiązało szkoły do działań antydyskryminacyjnych obejmujących całą społeczność szkoły. To krok w dobrym kierunku, ale dyrekcje, nauczycielki i nauczyciele nie są przygotowywani do prowadzenia takich działań. Ani na studiach, ani w ofercie doskonalenia zawodowego nie ma regularnych zajęć z tej tematyki. Są więc zdani na intuicję i pomoc organizacji pozarządowych. Badania Kampanii Przeciw Homofobii, Fundacji na rzecz Różnorodności Społecznej czy Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej pokazują, że wykluczenie i dyskryminacja w szkole to zjawiska powszechne – i w relacjach rówieśniczych, i pomiędzy kadrą a młodzieżą, a także, o czym rzadziej słyszymy, między samymi nauczycielkami i nauczycielami czy dyrekcją.

W tegorocznym liście do dyrektorów i dyrektorek szkół z okazji rozpoczęcia roku szkolnego mini- stra edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska pisze wprost, że przyjazna i bezpieczna szkoła to szkoła bez dyskryminacji i homofobii. Homofobia po raz pierwszy została wymieniona w oficjalnym piśmie szefowej MEN. Był to prawdopodobnie efekt manifestacji zorganizowanej przed MEN w maju przez organizacje pozarządowe. Manifestacja z kolei była pokłosiem samobójstwa Dominika Szymańskiego z Bieżunia, który doświadczał homofobicznego dręczenia ze strony rówieśników, przy braku reakcji dorosłych.

Z jakiego powodu najczęściej uczniowie i uczennice są gorzej traktowani?

Najczęściej – z powodu niższego statusu materialnego, nieheteroseksualnej orientacji (rzeczywistej lub domniemanej), wyglądu i zachowania nieprzystających do stereotypowych norm przypisywanych płciom. Ostatnio nasila się także agresja wobec uczniów i uczennic o innym pochodzeniu niż polskie i ciemnym kolorze skóry. „Ty imigrancie!” staje się obelgą. Wolałabym jednak, żebyśmy o powodach wykluczenia i dyskryminacji myśleli w inny sposób – ich przyczyną nie jest czyjaś orientacja, pochodzenie czy kolor skóry, tylko ksenofobia, seksizm, homofobia, rasizm.

Jak będzie teraz, po wyborach?

Doświadczenia z okresu, gdy ministrem edukacji narodowej był Roman Giertych pokazują, że brak wsparcia „z góry” może na długo zablokować inicjatywy i „zamrozić” podejmowanie działań antydyskryminacyjnych. A „odwilż” wymaga czasu. Z drugiej strony właśnie wtedy uaktywniają się również osoby, które nie godzą się na taki klimat. Przykładem jest słynny „donos na samą siebie” Marzanny Pogorzelskiej, nauczycielki z Kędzierzyna- Koźla. Dzisiaj coraz więcej nauczycielek i nauczycieli z własnej inicjatywy prowadzi działania równościowe, często we współpracy z młodzieżą.

Na przykład?

Np. organizują spacery „szlakami żydowskiej społeczności naszego miasta”, albo kręcą z uczniami i uczennicami fi lmy o tym, jak wygląda dyskryminacja w ich szkole.

A coś związanego z homofobią?

Homofobia to dla wielu szkół bardziej kontrowersyjny temat niż np. wielokulturowość. Szkoła w Piątkowisku pod Łodzią, której uczennice i uczniowie przygotowali wystawę o tematyce LGBT, spotkała się z negatywną reakcją ze strony kuratorium.

My tym gimnazjalistom bijemy brawo, wykorzystali zresztą artykuły z „Repliki”. Trzeba mieć chyba niemało determinacji, by się za podobne sprawy brać. Co motywuje do takiego zaangażowania?

Przede wszystkim empatia i poczucie solidarności. Często także osobiste doświadczenia wykluczenia i dyskryminacji, albo doświadczenia bliskich osób.

A co motywuje ciebie?

To samo, chociaż szczególną rolę odgrywają na pewno moje osobiste doświadczenia. Homofobia i seksizm uderzają nie tylko w moje poczucie sprawiedliwości, ale także w moją tożsamość – w to, kim się czuję jako osoba, która należy do tzw. grup mniejszościowych ze względu na płeć i orientację seksualną. Pamiętam, jak jeden z nauczycieli, którego zresztą bardzo ceniłam, powiedział kiedyś do mojej koleżanki, że „bycie gejem albo lesbijką to nie jest dobry pomysł, bo uniemożliwia sensowną prokreację”. To zdanie zapadło mi w pamięć. Homoseksualność często myli się z bezpłodnością.

A poza tym „bycie gejem czy lesbijką” to nie jest „pomysł”, na który można wpaść lub nie. Agnieszka, pracujesz obecnie nad dużym projektem pilotażowym dotyczącym Kodeksów Równego Traktowania w szkołach.

Kodeks Równego Traktowania to dokument, który określa najważniejsze wartości i cele szkoły dotyczące równego traktowania i przeciwdziałania dyskryminacji a także działania, jakie szkoła będzie podejmować. Obecnie współpracujemy z czternastoma szkołami z całej Polski.

Czy w Kodeksach mówi się wprost o orientacji seksualnej?

Każda szkoła sama decyduje, czy w treści Kodeksu wymieni orientację seksualną i/lub inne przesłanki. My zachęcamy, by zasady równego traktowania zapisane w Kodeksie dotyczyły wszystkich przesłanek, w tym orientacji seksualnej.

Przyjeżdżacie na warsztaty do tych szkół?

Tak. Przybliżamy, czym są i jak działają stereotypy, uprzedzenia. Często wywiązują się dyskusje o przejawach wykluczenia i dyskryminacji.

No właśnie. Jak w szkole przejawia się dyskryminacja? Pobicia, wyzwiska?

Uczniowie i uczennice najczęściej wymieniają przezwiska, wykluczenie z grupy, izolację. Czasem zwracają uwagę na różnice w oczekiwaniach wobec chłopców i dziewcząt, podwójne standardy oceniania. Widzą to wyraźnie i odczuwają jako niesprawiedliwość.

Jak temu przeciwdziałać?

Przede wszystkim – reagować. Nie udawać, że nie słyszy się wyzwisk rzucanych na korytarzu albo nie dostrzega się, że któreś dziecko w klasie jest wykluczane. Brak reakcji na „drobne” zachowania to przyzwolenie – sprawia, że one rosną i eskalują. Wtedy pozostaje już tylko interwencja. Tymczasem dużo skuteczniejsza jest profilaktyka np. zadbanie o integrację w klasie, zachęcanie do współpracy, a nie rywalizacji, dostarczanie rzetelnej wiedzy, która zastąpi stereotypy.

Jak reagują rodzice, gdy proponujecie szkole, żeby zajęła się równym traktowaniem?

Wśród rodziców, i w kadrze szkolnej, jak wszędzie, zdarzają się osoby przeciwne podejmowaniu tej tematyki. Spotykam też rodziców, którzy są bardzo zaangażowani i wspierający. Rodzice w jednej ze szkół początkowo wyrażali wątpliwości, czy nierówne traktowanie to rzeczywiście realny problem. Była żywa dyskusja, w końcu zdecydowali, że najlepiej zapytać dzieci. Wystarczyło, że zapoznali się z listą najczęstszych wyzwisk, z jakimi ich dzieci spotykają się w szkole – natychmiast zdecydowali, że trzeba podjąć działania.

Jakie wyzwiska były na liście?

Takie, które powtarzają się w wielu szkołach. „Gruby/ a jak świnia”, „pedał”, „debil”, „down”, „żyd”.

Czy zdarza się, że szkoły godzą się na pewne działania, a na inne nie? Na przykład: „OK, zajmiemy się przeciwdziałaniem wykluczeniu dzieci cudzoziemskich, ale nie homofobią”?

Od kilku lat nauczycielki i nauczyciele coraz częściej zwracają uwagę na dyskryminację ze względu na status materialny. Jeśli chodzi o homofobię, to często dostrzegają, że silniej przejawia się ona wobec chłopców niż wobec dziewcząt. Współpracuję z wieloma nauczycielkami i szkołami w całej Polsce, nie tylko w programie KRT. Słyszałam o wykluczeniu nauczycielki, która podejmowała w szkole tematykę homofobii i transfobii. Nie była zapraszana na nauczycielskie spotkania towarzyskie, bo uważano, że jest lesbijką. Notabene, nie była nią. Podobny mechanizm zadziałał zresztą w przypadku Dominika z Bieżunia. Nie wiadomo czy, ani jak Dominik określał swoją orientację, ale wiadomo, że doświadczał homofobii, bo był uważany za geja. Takie sytuacje pokazują, że zasady równego traktowania powinny dotyczyć całej społeczności szkolnej – dorosłych i dzieci.

Ostatecznie każda szkoła sama decyduje, jakie działania chce podjąć. Naszą rolą jest pokazanie wspólnego mechanizmu, jaki łączy rodzaje dyskryminacji oraz zachęcenie, by każdemu z nich przeciwdziałać z równą stanowczością i zaangażowaniem.

Część szkół obawia się podjąć ten temat, bo czasem wygodniej jest nie wiedzieć. Tymczasem, czysto statystycznie, w tak dużej instytucji jak szkoła prawdopodobieństwo występowania dyskryminacji, jest wysokie. Bardziej zaskakujące byłoby, gdyby nie zdarzała się w ogóle. Szkoły, które decydują się przyjrzeć temu zjawisku, a następnie podejmują działania, zasługują na ogromne docenienie! Jest ich coraz więcej.

Tekst z nr 58/11-12 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nauczyciel roku i mały książę

O pięknych greckich bogach, o tym, jak katolickiej „nauce” o seksualności powiedział „pa”, o Jędrku, jego ukochanym „małym księciu” a także o tym, jak zaorać szkolną homofobię i dać uczniom narzędzia logicznego myślenia, z PRZEMKIEM STARONIEM, Nauczycielem Roku, rozmawia Mariusz Kurc

 

„Jeśli nie umiesz pokochać siebie samego, to jak zamierzasz pokochać kogoś innego?” – słynna fraza RuPaula napisana przez jedną z uczennic Przemka. Foto: Paweł Spychalski

 

Możesz mnie pytać o wszystko. Jeśli będę miał z czymś problem, najwyżej odmówię odpowiedzi.

Super. Może powinienem zacząć od tego buziaka, którego dałeś swemu facetowi na gali tuż po tym, jak ogłoszono, że zostałeś Nauczycielem Roku – ale o tym już mówiłeś w wielu wywiadach. Zacząłbym więc od czegoś innego. Dominik z Bieżunia, Kacper z Gorczyna zabili się, bo nie mogli wytrzymać otaczającej ich homofobii, szykan. Pewnie wielu innych uczniów doświadcza czegoś podobnego właśnie teraz. My, dorosłe osoby LGBTI możemy wesprzeć nastolatków LGBTI przede wszystkim opowiadając nasze własne historie – po to, by oni poczuli, że nie są sami ze swymi problemami – jak w tym wielkim projekcie amerykańskim „It Gets Better”. A więc jaka jest twoja historia dorastania jako geja?

Najwcześniejszy moment, który pamiętam: zerówka, mam 6 lat i taki przebłysk, że bawię się z kolegą, który był, można powiedzieć, ikonicznie ładny i myślę: „Ja to bym chciał ze Zbyszkiem wziąć ślub”. I zaraz potem: „Ale chwila, chwila – chłopak nie bierze ślubu z chłopakiem. Więc jak to jest, że ja jednak bym chciał ze Zbyszkiem?” Ale na 5 lat o tym zapominam. Jako 11-latek czytam mity greckie, a w nich są ci wszyscy piękni bogowie. Czytam o jakiejś nimfie, która wylądowała w ramionach pięknego, umięśnionego Apolla i myślę (Przemek głęboko wzdycha): „O Boże, jak ja bym chciał wylądować jak ta nimfa…” A ponieważ oprócz Apolla podobał mi się jeden kolega w szkole, potem drugi, a potem jeden nauczyciel, to powoli zaczęło mi świtać, że coś poważniejszego jest na rzeczy. Tu przypis: wychowywałem się w bardzo katolickiej rodzinie, więc razem z odkryciem, że podobają mi się chłopcy, nadeszła cała fala religijnych skrupułów. Ale jako że moi rodzice, katolicy, byli i są ludźmi otwartymi, a ja czułem się i czuję przez nich bardzo kochany, to… zwyczajnie im się wyoutowałem. W wieku 12 lat. Po prostu oświadczyłem, że zwracam uwagę na urodę chłopców. Mój tata na to: „Przemek, ale jak ja widzę ładnego, dobrze zbudowanego mężczyznę, to też zwracam uwagę”. A mama mówi, że jak miała 13 lat, to chodziła z jedną koleżanką za rękę i udawały, że są parą. Czyli luz. Kiedy to wypowiedziałem i spotkałem się z taką reakcją rodziców, to mi mega ulżyło. Wyciszyłem się, przestałem przykładać wagę do tego, że chłopcy na mnie „działają”, chyba nawet na jakiś czas w ogóle o tym zapomniałem. Co ciekawe, w tym samym czasie miało miejsce pewne zdarzenie. Na przerwie koleżanka położyła mi rękę na ramieniu, mówiąc „pedał” i śmiejąc się. Potwornie się spłoszyłem! Byłem zupełnie zbity z pantałyku i przekonany, że ona się domyśliła. A to był zwykły żart. Mnie ten mój homoseksualizm, jeszcze wtedy nienazwany, przerażał, a jednocześnie fascynował. Pamiętam, jak patrzyłem na jednego ministranta, to było takie: „Aaaaaach!”. Zauroczyłem się w nim całkowicie. Była w tym niezwykła moc, moc samego opisywanego w „Uczcie” Erosa. A jednocześnie było w tym coś totalnie do bani, bo wiadomo – jestem katolikiem. Skrupuły. Grzech. Piekło. Po kilku latach poznałem przez internet chłopaka, z którym się zaprzyjaźniłem i dopiero po jakimś czasie skumałem, że to z mojej strony nie jest przyjaźń. Zakochałem się! On był hetero i o seksie nawet nie gadaliśmy, ale to była moja pierwsza, bardzo młodzieńcza i platoniczna miłość, co odkryłem po czasie. Niemniej, dotarło do mnie, że to „coś” z chłopakami to nie tylko biologia. W grę wchodzą też uczucia. Przede wszystkim uczucia. I totalne, głębokie poczucie sensu. (Patrzę na Przemka cały zamieniony w słuch i orientuję się, że nie muszę zadawać żadnych pomocniczych pytań – opowieść sama się z niego „wylewa”, więc nie przeszkadzam) A gdy miałem 18 lat, poznałem Marcela. Znów się nie połapałem, że zakochuję się w nim po uszy. Gdy w końcu się zorientowałem, to religijne skrupuły były tak wielkie, że cały zapadłem się w sobie. To był wstęp do najgorszego okresu mojego życia. Bardzo ponurego. Poszedłem na studia do Lublina na KUL z mocnym postanowieniem, że z homoseksualności się wyleczę. Nietzsche pisał, że chrześcijaństwo jest metafizyką kata. Bardzo wtedy to czułem. Miałem przeświadczenie, że jestem zły i że to ode mnie tylko zależy, czy będę gejem, czy nie. A w konsekwencji czy zostanę zbawiony. Tak trafiłem do pewnej wspólnoty katolickiej, która miała pomóc mi wyjść z homoseksualizmu i która później okazała się sektą(!). Próbowano to jakoś uratować, więc stworzono nową. Tam dostrzeżono moje naturalne kompetencje liderskie i szybko zacząłem być koordynatorem tej grupy na całą archidiecezję lubelską. Wprowadzałem nowych chłopaków do grupy. I pewnego razu dołączył Paweł. Pojechaliśmy razem na rekolekcje milczenia, Paweł był ze mną w jednym pokoju, cały czas siedział w komórce. Introwertyk, myślałem wtedy. A on wszystko spisywał… Po kilku tygodniach dostałem telefon, żeby kupić „Duży Format”. Był tam opublikowany tekst o naszej grupie pt. „Ja cię, synu, naprawię” (do dziś dostępny w sieci). Zmroziło mnie od stóp do głów. Wtedy zapaliła się we mnie jakaś lampka, nie wiem, czy żółta, czerwona czy tęczowa. Lęk, który mnie przeszył po akcji z podstawionym dziennikarzem, jakby mnie otrzeźwił. Myślałem sobie, że z jednej strony siedzę w tej grupie, a z drugiej studiuję psychologię i kulturoznawstwo, które jest interdyscyplinarne, połączone z religioznawstwem, z filozofią i z historią sztuki – mam zatem ogląd sytuacji z szerokiej perspektywy i coraz lepiej widzę, że katolicyzm w tej swojej „nauce” o seksualności po prostu głosi bzdury, które z nauką nie mają nic wspólnego. Rozumem to już, ogarniam, rzucam grupę. Ale jak odrzucić rzymskokatolickie nauczanie na poziomie emocji? Byłem na piątym roku i wciąż tkwiła we mnie ta niewypowiedziana miłość do Marcela sprzed pięciu lat i… co zrobiłem? Gdy przez przypadek (dobre sobie) spotkałem go w moim rodzinnym Koszalinie, powiedziałem mu w twarz, że go kocham. Że przez pięć lat się z tym męczę. Że byłem głupi i pełen lęku (wtedy byłem jeszcze dodatkowo przekonany, że jestem brzydki i beznadziejny i dlatego on mnie nie chciał). I nagle on zaczyna ryczeć. Normalnie jak w durnych serialach. „Przemek, kurwa, ja cię kochałem na zabój, chciałem z tobą spędzić życie”. Patrzę na niego i myślę: „Co, kurwa?” I też w ryk. Przepraszam cię, Mariusz, za tę łacinę podwórkową. Ale to prawo cytatu (śmiech). I zaraz we mnie nadzieja, że odbudujemy to, naprawimy, nadrobimy. Miłość, miłość! Tyle że on od 2 lat jest w związku. A ja nie kumam, jak działa bycie w związku z drugim chłopakiem, w ogóle związki to dla mnie abstrakcja. Serio, miałem 23 lata, a w tej materii miałem serce i umysł nastolatka. Nic nie wyszło. Jednak ta rozmowa była moim kolejnym przełomem. Zrozumiałem, że nie ma odwrotu, nie ma żadnego leczenia, nawracania się. Jestem, kurwa, gejem, kropka. Co więcej, to doświadczenie tłumionej i w końcu utraconej miłości uzmysłowiło mi, że ja życie przegrywam przez te niemające żadnych podstaw głupoty, które mam w swoim umyśle. Powiedziałem sobie raz na zawsze: „No pasaran”. Żegnaj, katolickie nauczanie o seksualności, które z nauką nie masz nic wspólnego. Dwa miesiące później, znów niejako przez przypadek (śmiech), spotkałem się z moim dawnym kumplem z liceum, z którym jestem w związku od 10 lat. To jest mój Jędrek właśnie. Było tak, że spotkaliśmy się na zasadzie „mafia koszalińska razem się trzyma”. Pogadaliśmy, popiliśmy trochę i zaczęliśmy się całować. Jędrek był zawsze gwiazdą socjometryczną, przystojny, towarzyski, zabawny, szybko znajdował krąg znajomych, przyjaciół, podbijał wszystkie imprezy. Chyba jednak było to dla mnie wtedy za mocno, za wcześnie. Wycofałem się. Jędrek nie odpuszczał, ale ja byłem niewzruszony. W końcu słusznie uznał, że życie jest zbyt krótkie, żeby tracić je na faceta, który de facto nie wyszedł z szafy. Z całą swoją zajebistością jeszcze chodził na siłownię, więc był totalnie ciasteczkowy, a zatem nie musiał nawet specjalnie zabiegać o względy chłopaków. Nie mi to nie robiło, gdyż powtarzałem sobie, że wcale nie jestem w nim zauroczony ani nic. A przynajmniej tak sobie wmawiałem. Im więcej facetów wokół niego widziałem, tym bardziej miałem syndrom „psa ogrodnika” – sam Jędrka nie mam, ale nie chcę też, by inni go mieli. Nie rozumiałem, co się ze mną dzieje. Czułem zazdrość, że jest w szczęśliwym związku. Życzyłem mu dobrze, jak najlepiej. Ale ucieszyłem się jak głupi, gdy się okazało, że jednak się ze swoim chłopakiem rozstał. Nadeszły wakacje, rozjazdy, we wrześniu 2009 r. zaczęło się między nami na poważnie. Jeszcze w liceum wystawialiśmy „Małego księcia”, w którym ja grałem Lisa, a Jędrek Małego księcia (jakżeby inaczej). Wspominaliśmy to, traktując jako metaforę – że Jędruś teraz mnie, dzikiego, oswaja, jak tego Lisa. A ja mówiłem „pa” katolicyzmowi, ale to się przeciągało… Całowaliśmy się i… szedłem się wyspowiadać. Gdy powiedziałem to Jędrkowi, on zrobił takie wielkie, takie zdziwione oczy, że aż się przestraszyłem. Nie musiał nic mówić, te oczy same mówiły: „Ej, co ty odpierdalasz?” I pewnego dnia dodał: „Pamiętaj, że stajesz się na zawsze odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Zaczęliśmy ze sobą być. Zaczęliśmy uprawiać seks. W końcu! (śmiech) Z Jędrkiem jako moim „oficjalnym chłopakiem”, już gdy postanowiliśmy, że przeprowadzam się do Trójmiasta i zaczynamy mieszkać razem, wszedłem w następny etap: coming outu przed rodzicami, już na poważnie. Siostrze powiedziałem wcześniej, ale jak rodzicom powiedzieć? Zrobiłem niezbyt mądrą rzecz. „Jeśli masz problem, ja mogę z mamą pogadać” – zaoferowała siostra, a ja ochoczo na to przystałem. Tylko że to jednak ja powinienem był zrobić. Nagle zacząłem czuć od mamy niesamowity chłód. Był to dla niej wstrząs. Dziś ją już lepiej rozumiem, zwłaszcza że kilka miesięcy przed moim coming outem jej rodzice zostali świadkami Jehowy. To był dla niej trudny rok. Jednakże przeszła długą drogę i od kilku lat akceptuje mnie i Jędrka bezwarunkowo. Tacie wyoutowałem się kilka miesięcy po mamie. Wspomogłem się drinkiem. No dobra, kilkoma. I poszło. Tata mnie niezwykle zaskoczył. Powiedział, że się domyślał. Że nic się nie zmieniło. Że bardzo mnie kocha. I że chce, żebym był szczęśliwy. Niemniej wiem, że to było dla niego trudne. Bratu powiedziałem trochę od niechcenia, wyszło to słabo. Przeprosiłem go po kilku latach. Co ciekawe, wracałem myślami do wakacji 1997 r., gdy wyoutowałem się przed rodzicami jako 12-latek i wtedy ogóle nie było tematu. Jak to możliwe, że kiedyś było lajtowo, a teraz nie? Cóż, zrozumiałem, że jednak gdy pierworodny mówi rodzicom, że jest gejem i przedstawia swojego faceta, staje się to już całkowicie realne i ostateczne. Moi rodzice, co ważne, mimo że nie było to dla nich łatwe, nie zaczęli mnie jakoś mniej kochać. Po prostu dość długo wewnętrznie trawili, że mają syna geja. Nie było dramatu, ale też nie czuć było wewnętrznego przekonania, że jest OK. Dopiero gdy jesienią 2016 r. nasz związek przeżył wstrząs i na chwilę się rozstaliśmy, nastawienie rodziców się zmieniło. Jędrek dzwonił do mojej mamy, ona do niego, gadali i płakali. Myślę, że wtedy mama nie tyle zrozumiała, co poczuła: to jest miłość. I że ta miłość nie jest w niczym gorsza od miłości między mężczyzną a kobietą. Jest dokładnie tą samą miłością. Ale jak kilka tygodni później napisałem publicznie na FB, że jestem z Jędrkiem, to reakcja rodziców… no cóż, trochę nimi to wstrząsnęło. Bali się, jak zareaguje ich otoczenie, znajomi. Mama powiedziała wcześniej tylko jednej zaufanej koleżance. Tata do mnie: „Synu, po prostu… wiesz, że mama jest wrażliwa. Ona już miała parę takich sytuacji, że wchodziła w pracy do pokoju, a tam nagle ustawały rozmowy, wiesz, o co chodzi”. Ja do taty: „Takie sytuacje zdarzają się wtedy, gdy są plotki. Jak odkrywa się karty, plotki się kończą”. Mama umówiła się z koleżanką, która właśnie się rozwodziła – razem miały wyjawić pozostałym przyjaciółkom swe sekrety. Koleżanka opowiedziała o rozwodzie, potem mama mówi… „Przemek ma partnera”. Reakcja koleżanek: „Żartujesz sobie? Myślałyśmy, że ty też masz jakiś dramat. Przemek ma partnera? No i? Świetnie, niech będą szczęśliwi. Kochamy twojego Przemka i komu jak komu, jemu szczęścia życzymy totalnie. Daje tyle dobra światu, że zasługuje na szczęście jak mało kto. Ty myślałaś, że to problem? Chyba zwariowałaś, Jolka”. Od 3 lat nasze relacje z rodzicami są rewelacyjne. Gdy zostałem Nauczycielem Roku, gratulowali mi też rodzice Jędrka. Bo wiesz, hajs i fejm przekonały ostatecznie do mnie teściów (śmiech). No dobra, hajsu specjalnie nie było, ale po uzyskaniu tego tytułu trochę fejm się zwiększył (śmiech).

To teraz o tym właśnie. Na scenę zaprosiłeś m.in. Jędrka, dałeś mu buziaka. Wszystkie media o tym pisały, ale nie był to twój publiczny coming out.

W zasadzie przede wszystkim go przytuliłem – i to pojawiło się w mediach. Buziak też był, ale chyba z wrażenia po zaproszeniu na scenę przeze mnie partnera pospadały dziennikarzom kamery i nie nagrali tego (śmiech). Ale coming out to nie był, zwłaszcza że rok wcześniej nasze zdjęcie było okładką dodatku do trójmiejskiej „Gazety Wyborczej”. Niemniej nie byłem przygotowany, że moja homoseksualność stanie się aż takim newsem. Żyję już w zgodzie ze sobą i dla mnie buziak dany Jędrkowi to jest normalna sprawa, ale jednak w naszym życiu publicznym taki buziak to jest rzadkość, dopiero po fakcie to zrozumiałem. Po gali pomyślałem, że rzuciłem do ludzi co najwyżej jajko-niespodziankę, a tymczasem rzuciłem „bombę”. Znajomi mieli bekę, jak czytali: „Nauczyciel Roku wraz ze swym przystojnym partnerem…”, „przystojny partner Nauczyciela Roku”. Do tej pory, jak mnie widzą samego, to zaraz: „A gdzież to jest twój przystojny partner?” Tak zwane liberalne media denerwowały mnie, gdy pisały, że zaprosiłem na scenę „rodzinę i partnera”. Bo partner to nie rodzina?

Po szumie medialnym wszystko wróciło do normy?

Niektórzy w szkole wróżyli coś niedobrego: „Przemek, i co teraz będzie?” Nakręcali mnie i też czułem przez chwilę niepokój. Ale okazało się, że fundamentalna intuicja mnie nie zawiodła. Co będzie? Nic. Jest tak jak kiedyś, wręcz lepiej. Nie przypominam sobie żadnych „spektakularnych” reakcji. Ach, były sytuacje z osobami pokroju Kai Godek czy Korwin-Mikkego, ale daj spokój, nie przejmuję się ludźmi, którzy decydują się funkcjonować w brodziku intelektualnym. No i to się działo w necie. Ja chyba wiem, dlaczego – poza tym marginesem – ludzie mnie generalnie akceptują i moja homoseksualność nie stanowi problemu. Po pierwsze: jestem bardzo dobry w tym, co robię, jestem skuteczny i profesjonalny. Po drugie: staram się być dobrym człowiekiem. Po trzecie: coś, co mnie wkurza, czyli „Przemek, bo ty w ogóle nie wyglądasz na geja, ty jesteś normalnym facetem”. No, a kurwa kim mam być? Jakaś część mnie odbiera to wciąż jako komplement, ale jest to okrutnie podlane stereotypami, więc nie słucham tej części (śmiech). Podczas jednego z publicznych spotkań ze mną mówiłem m.in. o ważności coming outów – że nikogo oczywiście nie zmuszam, ale byłoby świetnie, gdybyśmy masowo zaczęli te coming outy robić. Z jednej strony spotkałem się z oskarżeniem, że promuję sodomię (katoliccy fundamentaliści są niezastąpieni – w promowaniu mnie), a z drugiej jeden chłopak powiedział, że nie zgadza się na to, że my musimy te coming outy robić i udowadniać ciągle, że też jesteśmy ludźmi. Odpowiedziałem, że po ludzku rozumiem, ale żyjemy w takiej rzeczywistości, w jakiej żyjemy – pozamieniano zło i dobro kostiumami, jak śpiewał pan Kleks. Chciałbym, by aprobata dla kogoś lub jej brak zależał tylko od czynów tej osoby. Ale jak na razie – idziemy pewną sprawdzoną w innych krajach drogą do równych praw i albo będziemy dalej nią szli, albo usiądziemy i stwierdzimy, że bezwarunkowa akceptacja nam się należy i basta – czym wiele nie zdziałamy. Obecnie jest mega hejt, ale przemy mocno do przodu, prawa osób LGBTI znalazły się w absolutnym mainstreamie. Pozwolę sobie na dygresję, choć bardzo związaną z tematem. Kiedyś psychiatrzy i psychologowie nieustannie mówili o tym, że trauma psychiczna niezwykle pogarsza zdrowie fizyczne. Aż w końcu zareagował Aaron Antonovsky, który podkreślił jasno: „Nie dziwi mnie, że większość osób po przeżytej traumie jest chora. Warto się raczej zastanowić, dlaczego pozostała część mimo tej traumy jest zdrowa.” Antonovsky w ramach nauk o człowieku wylansował podejście skupione na zdrowiu, sile, mocy. Zmienił spojrzenie. Podążajmy jego intuicją. Nasza społeczność była w stanie w tym roku zorganizować 25 Marszów Równości. Czujesz to? Jesteśmy nieskończenie zajebiści, amen! (śmiech)

Właśnie, skoro już o zajebistości – masz koszulkę z RuPaulem.

Ale ja nie mogę się nazwać prawdziwym fanem Ru, bo bym obraził tych naprawdę prawdziwych (śmiech). Wiesz, to tak, jak gdyby ktoś obejrzał wszystkie filmy z uniwersum Harry’ego Pottera i powiedział mi, że jest prawdziwym fanem Harry’ego. Historia z Ru jest taka. Jędrek zaczął oglądać „RuPaul’s Drag Race” kilka lat temu, jak jeszcze dzieliliśmy mieszkanie z naszą przyjaciółką Sandrą. Ona któregoś razu do mnie mówi zniesmaczona: „Widziałeś, co twój facet ogląda?” Zerknąłem i pomyślałem: „O, cholera…” – też zniesmaczony. Moja reakcja wynikała z kompleksów na punkcie męskości, bez dwóch zdań. Dziś już wiem, że prawdziwy mężczyzna różu się nie boi. Ani przegięcia, ani dragu, ani mamy Ru. Sandra przysiadła wtedy z Jędrkiem, by mocniej się przekonać, co to za głupoty są – i wsiąkła. Następny przykład: jesteśmy w Warszawie na finale Olimpiady Filozoficznej m.in. z Jędrkiem i z naszą przyjaciółką, psycholożką szkolną, Anką, której mąż – sorry za dygresję, ale muszę – jest nieziemsko przystojnym facetem, normalnie amantem z Hollywood, żartujemy, że gdyby nie on, to byśmy się w ogóle z Anką nie przyjaźnili (śmiech) – no i Jędrek pokazuje Ance Ru. Anka się w Ru zakochuje natychmiast. I teraz, uważaj, taka akcja. Mamy w szkole chłopaka trans. Pierwsza klasa liceum. Pierwsze zajęcia, on ma na sobie koszulkę z Ru. Do sali wchodzi psycholożka Anka, patrzy na dzieciaki i pierwsze, co mówi: „O, masz koszulkę z RuPaulem. Ale super!”. Potem powiedział, że po prostu nie mógł uwierzyć, że zaczął chodzić do szkoły, w której nauczyciele znają RuPaula. Inna nasza przyjaciółka, Krysia, wykładowczyni filozofii na uniwersytecie. Jędrek dzwoni do niej, by powiedzieć, że nowy sezon Ru jest dostępny. „To kiedy oglądamy?”. „Sorry, Jędruś, on wczoraj wyszedł, przez noc cały sezon obejrzałam.” Zorientowałem się zatem, że Ru ma znaczenie. Jeszcze wszystkich sezonów nie obejrzałem, ale moje podejście od „O, cholera, co ten Jędrek ogląda” przeszło do „Wow, co za extra program”. Mama Ru ma mój mega szacun. No i z dumą wystąpiliśmy w tych koszulkach w teledysku Kuby i Dawida. Może zrobimy sobie krótką przerwę? Wyjdę na ogród na fajkę, możesz sobie popatrzeć na Hogwart, ok? (Ok. Patrzę na Hogwart z klocków Lego stojący na szafce, po chwili Przemek wraca)

Przemek, co z edukacją antydyskryminacyjną w polskiej szkole?

Systemowa – nie istnieje. Jedyne, co mamy, to dobra wola nauczycieli. Nie są zobligowani, nie są przeszkoleni. Niemniej, lepszy nauczyciel, który może nie jest do końca profesjonalny, ale czuje, że taka edukacja jest potrzebna, niż taki, który nie robi nic. U nas w szkole mamy wszelkie certyfikaty bezpieczeństwa i akceptacja dla człowieka oraz poszanowanie różnorodności człowieczeństwa jest fundamentem i ja jako jawny gej uczący filozofii, etyki i wiedzy o kulturze jestem jednym z dowodów na to. W kodeksie etycznym naszej szkoły jest cała długa lista cech, z powodu których nie można dyskryminować – seksualność też tam jest. Ale mówimy o najlepszym liceum w Sopocie. W Sopocie. Jak to jest w innych placówkach? Trzeba edukować antydyskryminacyjnie masowo i systemowo, mając na uwadze nie tylko fizyczne, ale również emocjonalne bezpieczeństwo każdego ucznia.

Słyszałem o mocno przegiętym chłopaku, który chciał działać w samorządzie uczniowskim. Wychowawczyni, w obawie, że spotka go hejt, sama go od tego działania odwodziła.

To jest próba zabezpieczenia młodego człowieka przed potencjalnymi reperkusjami, nadopiekuńczość, która może zrobić więcej krzywdy. Nauczyciel powinien powiedzieć: działaj, a gdybyś napotkał problemy, to stanę za tobą murem. Wielu nauczycieli zwyczajnie się boi… Ile strachu Tęczowy Piątek wywołał! Wiem, że nie można heroizmu wymagać, ale ja jestem z Gryfindoru – my z Gryfindoru nie jesteśmy tylko mądrzy, dobrzy i sprytni, jesteśmy też odważni! (śmiech) A nadchodzą czasy, jak mówił Dumbledore, że będziemy musieli wybierać między tym, co dobre, a tym, co łatwe. Kilka lat temu para dziewczyn z naszej szkoły zapytała mnie, czy mogą tańczyć razem na studniówce. Odpowiedziałem, że jasne. Poszliśmy do nauczycielki opiekującej się samorządem – też od razu powiedziała, że to żaden problem. To znaczy, jeśli ktoś będzie miał z tym problem, to będzie to jego problem.

Wyobrażam sobie, że w szkole z tak przyjazną atmosferą coming out jest zrobić łatwiej.

Łatwiej – tak. Ale to nie znaczy, że łatwo. Do mnie sporo uczniów i uczennic LGBTI przychodzi po radę. W polskiej szkole zbyt dużo zależy od szczęścia – trafisz na fajnego nauczyciela, jest super. Ale możesz trafić tak, że masz prze…

Spotykasz się z homofobią wśród uczniów?

Czasem absolwenci mówią, że u nich w klasie były głosy typu: „Kurde, Staroń jest spoko, a przecież jest pedałem”. Taka zagwozdka. Staram się prowadzić zajęcia maksymalnie sokratejsko, zadaję pytania, naprowadzam bardziej niż wykładam. Chcę przekazać uczniom fundamentalne narzędzia myślenia. Jeśli się je ma, nie da się dojść do wniosku, że dyskryminacja jest OK. Na przykład oglądamy film „Dwunastu gniewnych ludzi”, który pokazuje, na jakie manowce może prowadzić kierowanie się stereotypami. Rozkładamy na czynniki pierwsze argumentowanie w dyskusji. Argumentum ad traditionem, argumentum ad personam, argumentum ad numerum – celowo mówię po łacinie, bo to brzmi jak zaklęcia z „Harry’ego Pottera”, uczniowie łapią w lot. Albo zagrywki erystyczne typu ab uno disce omnes czy ignoratio elenchi. Potem opowiadają, że oglądali w TV jakąś dyskusję polityczną i tam było mnóstwo tych zagrywek – cieszą się, że je wykrywają. Po każdej stronie sporu. Zauważają np. że gdy posłankę Krystynę Pawłowicz atakuje się za to, że ona jest samotna, „nigdy seksu pewnie nie miała”, są to słabe argumenty. Tak jakby tego, co ona mówi, nie dało się rzeczowo obalić? A czasem to nawet… dobrze, jak homofobia wyjdzie na jaw. Bo można wziąć byka za rogi i się z nim rozprawić. Tym bardziej, że mnie jest trudno intelektualnie pokonać. Miałem przykładowo gościa, który mówi: „Ja nic do gejów nie mam, ale mnie to obrzydza”. Pytam go: „A lesbijki?”, „To co innego”. „Wyobrażasz sobie dwie kobiety uprawiające seks?” – „Jasne, który chłopak sobie nie wyobraża?”. „OK, to teraz wyobraź sobie, że te kobiety są stare, brzydkie i w ogóle bardzo nieatrakcyjne”. „O, bleee!”. „Bleee? Aha, czyli dopóki tobie się podoba, to jest OK, a gdy coś jest dla ciebie „bleee”, to już nie jest OK? Czyli twój osąd etyczny jest osądem estetycznym.” No i jest cisza oraz poczucie, że Staroń zaorał.

Jak uczniowie zareagowali, gdy zostałeś Nauczycielem Roku?

Jak to jak? Duma! Jednej z naszych absolwentek, która jest świetną dziennikarką i regularnie nagrywa u nas materiały, mówili w dzień zakończenia roku, że to było najlepsze wydarzenie w tym roku szkolnym. Mówią do mnie, proszę pana, fejm się musi zgadzać, nie? Jarają się np. moim selfie z Karolem Paciorkiem na Woodstocku. Jeden uczeń, Kuba, zobaczył, że jest ze mną wywiad w gazetce dostępnej w Rossmannie i aż to wrzucił na Insta: „Czy wasi nauczyciele też widnieją w gazetkach Rossmanna?” (śmiech)

A spotkałeś się z homofobią ze strony nauczycieli?

Jeśli ona jest, to dobrze ukryta. Wprost – nic. Natomiast np. kiedyś dwóch nauczycieli, obaj heterycy, pojechali na wycieczkę z dzieciakami i okazało się, że mają w pokoju jedno łóżko. Jeden do drugiego: „A gdybyś tak ze Staroniem na wycieczkę pojechał i byłoby jedno łóżko, to nie bałbyś się z nim spać? Bo ja tak.” Ten drugi to mój przyjaciel. Załamał się tym pytaniem. Albo tekst po moim coming oucie od trenera, z którym byłem na jednej konferencji: „Następnym razem, jak będziemy na konferencji, to wyżej zapnę koszulę”. Odparłem: „Nie musisz. Musiałbyś mi się podobać”.

A inni nauczyciele LGBTI?

Odezwało się do mnie bardzo wielu po gali. Pisali, że płaczą z radości, wdzięczności i wzruszenia. Jesteśmy w kontakcie. Odebrałem też kilka gratulacji od dyrektorów szkół, którzy są LGBTI. Pisali, że mają nadzieję być kiedyś tak odważni jak ja. Mnóstwo podziękowań dostałem od rodziców uczniów LGBTI i od samych uczniów także. A ci nauczyciele LGBTI, którzy siedzą głęboko w szafie, to się nie odzywają, ale mam wrażenie, że uważnie śledzą.

W kilku tekstach o tobie przeczytałem, że nie czułeś się nigdy dyskryminowany z powodu homoseksualnej orientacji. Mam wrażenie, że wiele osób LGBTI w Polsce za dyskryminację uznaje tylko ekstremalne przypadki. Byłem pobity za bycie gejem? Nie. Byłem zwyzywany od pedałów? Nie. No to nie jestem dyskryminowany. Tak jakby to, że słyszysz o sobie, że jesteś „tęczową zarazą” nie było dyskryminacją. Albo to, że nie masz równych praw. Albo to, że czułeś się zmuszony przez lata ukrywać orientację.

KUL, moja Alma Mater, po gali Nauczyciela Roku chwaliła się mną, ale gdy dotarło do nich info, że jestem gejem – natychmiast zniknąłem ze wszystkich stron internetowych uczelni. Pomyślałem: „To jest jawna dyskryminacja”. Oni mnie wymazali, bo jestem jawnym gejem.

Całe twoje „zmaganie się” z własną naturą to jest też objaw dyskryminacji, nie?

Jasne. To całkiem niedawno zaczęło do mnie docierać, zacząłem reinterpretować własne życie. Okres spędzony w tej wspólnocie, gdzie miałem się „wyleczyć”, to była przecież dyskryminacja w wersji hard. A zatem rewiduję swoje słowa. Czułem i czuję się dyskryminowany. W wymiarze społeczno – politycznym najbardziej. Jako że już chyba kończymy, to spuentuję to przywołaniem tego, jak dyskryminacja osób LGBTI może objawiać się nawet na fizycznym poziomie. Do mojego pełnego coming outu miałem chroniczne problemy z infekcjami gardła. Niby typowa nauczycielska choroba zawodowa, ale to mnie dopadało po kilka razy w roku. Po przełomowym dla mnie 2016 r. choruję dużo mniej. Rafał Daniluk, specjalista od psychosomatyki, powiedział mi, że chroniczny stres, taki, do którego przywykasz, codzienny stres związany z ukrywaniem się, ma na ciebie ujemny wpływ, działa po cichutku, a organizm daje jednak o nim znać. Ciało mówi symbolami. Permanentne problemy z gardłem bez przyczyny organicznej mogą sugerować, że zatrzymujesz tam treści i emocje. Że nie chcesz, nie możesz, nie jesteś w stanie czegoś wypowiedzieć. Bardzo to pasuje do opisu życia w szafie. Mam to już za sobą. I dzięki temu jestem człowiekiem autentycznym, a z kolei dzięki autentyczności – jestem lepszym nauczycielem. Gdy startujesz w konkursie na Nauczyciela Roku, jako kandydat musisz napisać o sobie. Ja na kilkudziesięciu stronach opisałem swoją historię jako nauczyciela i… zaryzykowałem. Napisałem także to, że od kilku lat jestem wyoutowanym gejem, i wspominam o tym dlatego, gdyż dzięki temu jestem po prostu lepszym nauczycielem. Jury stwierdziło, że wręcz najlepszym.

Tekst z nr 81 / 9-10 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Transpłciowe dziecko w szkole

Tekst: Ewelina Słowińska, Agnieszka Mocarska

Poradnik nie tylko dla nauczycieli/ek

 

 

Jak rozpoznać, że dziecko w twojej klasie/szkole może być transpłciowe?

Czasem uczeń/uczennica sam/a informuje grono pedagogiczne o swojej transpłciowości. Ważne jest jednak, by uwrażliwić nauczycieli i innych uczniów na sytuację, gdy dziecko dopiero odkrywa, że jest transpłciowe, szczególnie jeśli środowisko szkolne uniemożliwia coming out lub jeśli dziecko doświadcza przemocy i dyskryminacji w szkole. Poniższe wskazówki nie służą do diagnozy, mają jedynie sprawić, by nauczyciel wziął transpłciowość ucznia/uczennicy pod uwagę. Należy też pamiętać, że dane dziecko może nie mieć nic wspólnego z żadną z poniższych wskazówek, a i tak być trans. Albo na odwrót: mieć – i nie być.

  1. UBIÓR – uczeń/uczennica transpłciowy/a już samym strojem bardzo może zwrócić uwagę nauczycieli. Dzieci transpłciowe często nie mają możliwości noszenia ubrań stuprocentowo zgodnych z płcią odczuwaną, ale zdecydowanie odmawiają noszenia ubrań charakterystycznych dla płci metrykalnej. Warto umieć rozróżnić, czy ubiór jest kwestią stylu lub mody, czy może ma maskować płeć metrykalną. Charakterystyczne jest np. spłaszczanie biustu przez transpłciowych chłopców, zakładanie obszernych bluz i za dużych koszul nawet w upały.
  2. WYGLĄD – transdziewczyny mogą zapuścić włosy, a transchłopcy je ściąć lub bezustannie chodzić w czapce, jeśli rodzice nie zgadzają się na radykalne zmiany fryzury. Transchłopcy mogą zmienić oprawki okularów na stereotypowo bardziej męskie.
  3. UNIKANIE zajęć i spotkań z podziałem na płcie: niechęć do wuefu, do wycieczek z noclegiem, do uczestnictwa w apelach, balach itd. Transchłopiec na uroczystość może np. przyjść w garniturze albo odmówić udziału.
  4. ZACHOWANIE – stany depresyjne, lękowe, samookaleczanie, próby samobójcze, izolacja od rówieśników. Odsetek prób samobójczych wśród dzieci transpłciowych jest znacznie wyższy niż wśród pozostałych nastolatków/ek.
  5. PODPISYWANIE PRAC – dziecko transpłciowe może unikać używania imienia nadanego przy urodzeniu (deadname’u): podpisywać prace i zeszyty samym nazwiskiem, pseudonimem, inicjałami lub w sposób uniemożliwiający odczytanie imienia.
  6. KONFLIKTY W DOMU – może do nich dochodzić z powodu wyglądu dziecka oraz zachowania „niezgodnego” z płcią (niemającego akceptacji w środowisku).
  7. POCZUCIE bycia innym i nieumiejętność wytłumaczenia tego.
  8. OBJAWY SOMATYCZNE – bóle brzucha, bóle w klatce piersiowej, duszności.
  9. NIEAKCEPTOWANIE własnego ciała, zwłaszcza tych części, które zmieniają się w okresie dojrzewania.
  10. NAWYKI żywieniowe, których celem jest uzyskanie androgynicznego wyglądu.

Słowniczek:

Transchłopak/transmężczyzna – osoba identyfikująca się z płcią męską, z oznaczoną metrykalnie (po urodzeniu) płcią żeńską

Transdziewczyna/transkobieta – osoba identyfikująca się z płcią żeńską, z oznaczoną metrykalnie (po urodzeniu) płcią męską

Deadname – imię nadane przy urodzeniu, odnoszące się do płci określonej przy urodzeniu, którego osoba transpłciowa przestaje używać na rzecz imienia wybranego, pasującego do płci odczuwanej

Dysforia płciowa – dyskomfort i psychiczne cierpienie związane z posiadaniem ciała niezgodnego z identyfikacją psychiczną. Dysforię się leczy, wprowadzając wybrane elementy korekty płci

Korekta płci – działania podejmowane przez osobę transpłciową prowadzące do dopasowania ciała do płci odczuwanej, część tzw. tranzycji (jako synonim korekty płci często błędnie używa się sformułowania „zmiana płci”)

Uzgodnienie płci – działania prawne podejmowane przez osobę transpłciową prowadzące do zmiany oznaczenia płci w oficjalnych dokumentach

Gdzie szukać wsparcia i informacji?

Tu możecie uzyskać wszelkie informacje, użyteczne zarówno dla kadry nauczycielskiej, jak i rodziców oraz samych uczniów:

Fundacja Trans-Fuzja – fundacja działająca na rzecz praw osób transpłciowych, transfuzja.org

Kampania Przeciw Homofobii – stowarzyszenie działające na rzecz osób LGBT, kph.org.pl

My, rodzice – stowarzyszenie zrzeszające rodziców dzieci LGBTQIA i działające na rzecz ich oraz ich rodzin: myrodzice.org Protect

All Kids – baza wiedzy nt. transpłciowości, facebook.com/Protect-all-kids

Wszystkie te organizacje udzielą informacji oraz merytorycznych porad w zakresie tranzycji społecznej ucznia/uczennicy w szkole oraz wyzwań dla grona pedagogicznego. Fundacja Trans-Fuzja i jej zespoły: psychologiczny oraz prawny wspierają osoby transpłciowe, prowadząc konsultacje, warsztaty i szkolenia, a także odbywając indywidualne spotkania z dyrekcją i kadrą pedagogiczną.

Jak rozmawiać o transpłciowości z transpłciowym dzieckiem?

Każda osoba powinna czuć się w szkole bezpiecznie, a obowiązkiem szkoły jest zapewnienie bezpieczeństwa. Dzieci transpłciowe są szczególnie narażone na dyskryminację.

Gdy podejrzewamy, że uczeń/uczennica jest transpłciowy/a, a jego/jej zachowanie w szkole wzbudza nasz niepokój, martwimy się, czy nie dzieje się coś złego, a nie jesteśmy pewni, możemy zapytać: „Jak siebie postrzegasz”? Otwarta komunikacja oraz bezpośrednia nieoceniająca rozmowa mogą być kluczowe.

Gdy uczeń/uczennica powiedział/a, że jest transpłciowy/a. Co zrobić? Czy wzywać rodziców? Najpierw należy zająć się dzieckiem, potem rodzicami. Zapytaj, w jakiej formie się do niego/niej zwracać – jakich zaimków używać i jakim imieniem się posługiwać. Zapytaj, czy o transpłciowości wie rodzina. Jeśli nie, to czy dziecko chce, by ją o tym poinformować i kiedy. Jeśli nie wie, jak porozmawiać o transpłciowości z rodziną, zasugeruj kontakt z pomocną Fundacją Trans-Fuzja. Pamiętaj, by nie zostawić ucznia/uczennicy w tej sytuacji samego/samej. Szkoła nie powinna podejmować żadnych działań bez jednoznacznej zgody ucznia/uczennicy – nie ma takiego obowiązku, a przez osobę transpłciową może być to poczytane za zdradę i nadużycie zaufania. Może to wymagać kilku spotkań, zanim uczeń/uczennica dojrzeje do decyzji, by o transpłciowości poinformować w szkole lub rodzinie. Należy zapewnić go/ją, że może szczerze rozmawiać i że wszystko, co powie, zostanie między nim/ nią a nauczycielem (poza sytuacjami, w których zagrażałoby niebezpieczeństwo).

Czego dziecko transpłciowe potrzebuje od szkoły (i nie tylko od szkoły)?

  1. Przede wszystkim – zapewnienia bezpieczeństwa psychicznego i fizycznego. W coraz większej ilości szkół istnieje już w gronie pedagogicznym świadomość potrzeby bezpieczeństwa uczniów/uczennic transpłciowych.
  2. Używania wobec niego/niej preferowanego imienia (przez nauczycieli, klasę) oraz możliwości podpisywania się nim na kartkówkach, pracach plastycznych, tj. na dokumentach, z których nauczyciel nie rozlicza się w sekretariacie.
  3. Używania wobec niego/niej zaimków właściwego rodzaju (przez nauczycieli, klasę) zarówno w jego/jej obecności, jak i w czasie nieobecności; w odniesieniu do czasu teraźniejszego oraz przeszłości dziecka.
  4. Dostępu do toalety oraz szatni zgodnie z płcią odczuwaną.
  5. Przy podziale na grupy – przydziału do grupy zgodnie z płcią odczuwaną (na wuefie, na lekcji informatyki czy na wycieczce szkolnej itp.).
  6. Prawa do ubierania się na uroczystości szkolne oraz egzaminy, bale oraz podczas reprezentowania szkoły na zewnątrz zgodnie z płcią odczuwaną.
  7. Jeśli w szkole używane są identyfikatory, szkoła powinna zezwolić na zamieszczanie na nich imienia używanego przez dziecko, a nie imienia nadanego przy urodzeniu. Ważne jest też umieszczenie imienia preferowanego w tablo po zakończeniu nauki.
  8. Poszanowania ucznia/uczennicy i zachowania dyskrecji w kwestii jego/jej transpłciowości, zarówno w odniesieniu do nauczycieli, jak i uczniów/uczennic czy innych osób postronnych.
  9. Wysłuchania dziecka bez oceniania. Często dzieci transpłciowe wiedzą najlepiej, czego potrzebują i jak szkoła może im pomóc. Szkoła może skorzystać z tej wiedzy, słuchając uważnie i aktywnie.
  10. Dyskrecji i zachowania tajemnicy (nie dotyczy to sytuacji zagrożenia życia czy zdrowia) – ważne dla bezpieczeństwa ucznia/uczennicy, dlatego powinny być bezwzględnie dopilnowane.
  11. Pamiętaj – dziecko transpłciowe nie potrzebuje etykietki z powodu transpłciowości. Poza transpłciowością – jest zwykłym uczniem/ zwykłą uczennicą.

Agnieszka Mocarska jest fotografką i redaktorką, zaangażowaną w ruchy na rzecz różnorodności, współtworzy serwis Protect All Kids. Ewelina Słowińska jest aktywistką na rzecz dzieci transpłciowych, koordynatorką grupy rodzicielskiej w Fundacji Trans-Fuzja. Współpracuje z nauczycielami oraz poradniami w zakresie wspierania nauczycieli uczniów/uczennic transpłciowych. Jest mamą transpłciowego nastolatka, o czym opowiedziała w wywiadzie w „Replice” (nr 81, wrzesień/październik 2019). Rodziców oraz opiekunów dzieci transpłciowych zapraszamy do Grupy Rodziców na Facebooku. Aby dołączyć do grupy, należy się skontaktować z Eweliną Słowińską poprzez konto na FB lub mail: [email protected]. Grupa Rodziców spotyka się również cyklicznie w siedzibie Fundacji Trans-Fuzja. Terminy spotkań na stronie Fundacji.

 

Tekst z nr 83 / 1-2 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Cała Polska strefą wolną od LGBT

Unia Europejska przeprowadziła największe na świecie badanie społeczności LGBTIA. Jego rezultaty dotyczące Polski są przerażające. Tekst: Piotr Mikulski

 

W maju 2020 Agencja Praw Podstawowych UE (APP) opublikowała wyniki największego na świecie badania społeczności LGBTIA – 140 tys. respondentów z całej UE, w tym prawie 14 tys. Polek i Polaków LGBTI. Badanie przeszło w Polsce bez echa – byliśmy zajęci perturbacjami wokół wyborów prezydenckich oraz opublikowanym w tym samym miesiącu rankingiem ILGA, w którym Polska została oficjalnie uznana najbardziej homofobicznym krajem UE.

W Polsce brakuje ilościowych badań społeczności LGBTI. Cyklicznie funkcjonuje u nas jedynie opracowywany co 5 lat przez KPH, Lambdę i Trans-Fuzję raport „Sytuacja społeczna osób LGBTA w Polsce”. Ostatnia jego edycja obejmuje lata 2015-2016, a zatem sam początek rządów PiS. Nie uwzględnia więc ostatniej fali homofobii, która musiała odcisnąć swoje piętno na Polkach i Polakach LGBTIA. Badanie APP jest więc szczególnie potrzebne właśnie teraz, tym bardziej, że możemy porównać jego wyniki do unijnej średniej oraz wybranych krajów. A obraz wyłania się z niego… przerażający.

Homofobia w polskim DNA

Polska – jak twierdzi premier Morawiecki – jest krajem historycznie szalenie tolerancyjnym, więc o żadnej dyskryminacji osób LGBTIA w zasadzie nie może być u nas, jego zdaniem, mowy. Tolerancja należy do polskiego DNA, mówi Morawiecki. Jego partyjni koledzy utrzymują, że w Polsce nie ma stref wolnych od LGBT, a o wymyślenie tej frazy oskarżają… aktywistę Barta Staszewskiego. To tzw. kłamstwo o kłamstwie – ekwilibrystyka typowa dla PiS, szczególnie potrzebna wobec rosnącej presji międzynarodowej wywołanej homo- i transfobią pisowskich rządów.

Prawda jest niestety zupełnie inna. Polska jest krajem szalenie nietolerancyjnym, do polskiego DNA należy nie tolerancja, a nienawiść wobec ludzi LGBTIA, a strefy wolne od nas obejmują 1/3 Polski i są świetnie udokumentowane. Nawet gdyby jednak nie było licznych uchwał polskich samorządów o strefach wolnych od LGBT, to Polska byłaby i tak w dużej mierze wolna od LGBT, czego smutną ilustracją jest właśnie badanie APP.

Na pytanie, na ile otwarcie żyjesz jako osoba LGBTI, respondenci z UE odpowiadali następująco: raczej otwarcie i bardzo otwarcie: 47% vs rzadko lub nigdy otwarcie – 53%. Takiej równowagi nie ma jednak w Polsce. Raczej otwarcie i bardzo otwarcie żyje u nas tylko 26% społeczności, a 73% na otwarte życie pozwala sobie rzadko lub nigdy(!).

58% z nas (vs 30% w UE) nigdy nie trzyma partnera/partnerki za rękę w miejscach publicznych i jesteśmy w tym wskaźniku niestety unijnym liderem. Podobnie jak w unikaniu konkretnych miejsc w obawie przed agresją, atakiem lub zastraszaniem – często lub zawsze robi to u nas 51% społeczności (vs 33% w UE).

47% z nas w ciągu ostatnich 12 miesięcy padło ofiarą dyskryminacji, a 15% zostało zaatakowanych fizycznie lub seksualnie, co czyni nas najbardziej niebezpiecznym krajem dla ludzi LGBTI w UE. 84% ofiar nie zgłosiło jednak ataku policji ani innym instytucjom. Dlaczego? Główne powody to brak zaufania do policji i strach przed homofobią policjantów.

Smutny jest także katalog miejsc, w których nie możemy być sobą w obawie przed agresją lub dyskryminacją. 73% z nas przyznaje, że unika bycia sobą w transporcie publicznym, 72% na ulicy, 62% w budynkach użyteczności publicznej.

Gorzki wynik osiągają także nasze własne rodziny – 41% z nas nie jest sobą także przy najbliższych. Nie ma się co dziwić – głębsza eksploracja (dostępna we wspomnianym badaniu „Sytuacja społeczna…”) akceptacji wobec osób LGBTA w polskich rodzinach przyprawia o dreszcze. Około 60% matek i 70% ojców nie akceptuje homoseksualnej orientacji swoich dzieci, a 75% matek i 85% ojców ich transpłciowości. Oto rzeczywistość nastolatków LGBTIA w Polsce, obecnie zamkniętych z homo- i transfobicznymi rodzicami w domach z powodu pandemii COVID.

Dobrostan?

Życie w kraju strukturalnie homofobicznym, w uchwalonej lub nieuchwalonej strefie wolnej od nas samych musi odciskać piętno na naszym samopoczuciu. I odciska.

Jesteśmy najmniej zadowoloną z życia społecznością LGBTI w UE. Polska osiągnęła wynik 5,1, podczas gdy średnia unijna wynosi 6,4 (w skali 1-10). Co więcej spadek satysfakcji z życia w społeczności LGBTI w porównaniu z resztą populacji jest u nas także największy w całej UE (LGBTI w Polsce 5,1 vs reszta polskiego społeczeństwa 7,2).

40% z nas w ciągu ostatnich 2 tygodni czuło przygnębienie lub depresję przez więcej niż połowę czasu! Uzupełnieniem tych danych jest wspomniana „Sytuacja społeczna…” z lat 2015-2016, w której czytamy, że 44% z nas miało w ostatnich miesiącach myśli samobójcze, a 74% (!) z nas ma objawy depresji.

Koszmar polskich szkół

Jedną z instytucji, w których odczuwamy największą dyskryminację są polskie szkoły. Te same, z których homofoby próbują wypędzić edukatorów seksualnych (goszczących tam i tak rzadko) i zakazać przeprowadzania akcji tj. „Tęczowego piątku”, która ma na celu podnieść poziom akceptacji wobec uczniów LGBTIA. O skali homo- i transfobii w polskich szkołach świadczy fakt, że 59% uczniów ukrywa swoją tożsamość LGBTI w szkole, a zaledwie 4% z nich decyduje się na pełną otwartość. 39% uczniów LGBTI padło ofi arą prześladowań w szkole ze względu na swoją orientację lub tożsamość płciową.

Prawie 60% wskazało, że w ich szkołach kwestie LGBT nie są w ogóle poruszane na lekcjach edukacji seksualnej, 20% wskazało, że są – ale w sposób negatywny. Jedynie 3% ankietowanych doświadczyło pozytywnej/wspierającej edukacji seksualnej w zakresie tematyki LGBT, a kolejne 9% – neutralnej.

A to właśnie czas edukacji szkolnej jest kluczowy dla nas w definiowaniu swojej tożsamości. 78% z nas ma mniej niż 18 lat, gdy uświadamia sobie własną nieheteroseksualną orientację, a 96% mniej niż 18 lat, gdy uświadamia sobie swoją transpłciowość. W obydwu przypadkach największy odsetek samouświadomień notuje się na lata 10-14, a więc wśród uczniów IV-VIII klasy szkoły podstawowej.

Jacy jesteśmy – fakty i mity

Połowa z nas żyje w stałych związkach, a połowa to single. Dane te są tożsame z „Sytuacją społeczną…”, która jednak idzie dalej, bo eksploruje staż związków osób LGBT. Jest to o tyle znamienne, że jednym z klasycznych homofobicznych argumentów wobec ludzi LGBT jest zarzut o nieumiejętności formowania trwałych relacji. Tymczasem w zdecydowanej większości (59%) tworzymy związki ze stażem powyżej 2 lat. „Sytuacja społeczna…” wskazuje także, że 87% z nas chciałoby zawrzeć związek partnerski, a ok. 62% – małżeński. Jednak nie możemy.

10% ankietowanych w Polsce wskazało, że wychowuje dziecko razem z partnerem – głównie osoby biseksualne (ok. 20%), transpłciowe (16%) oraz lesbijki (11%). Odpowiedzi twierdzącej udzieliło natomiast jedynie 1% gejów i 5% osób interpłciowych.

Jesteśmy, w odróżnieniu od ogółu społeczeństwa, masowo wręcz niewierzący, co z pewnością jest odzwierciedleniem programowej nienawiści Kościoła katolickiego do ludzi LGBT. 60% z nas wskazało, że nie jest wyznawcami żadnej religii (vs 2% ogółu społeczeństwa), 31% wskazało religię rzymskokatolicką (vs 88% ogółu społeczeństwa), a 9% inne religie (vs 10% ogółu społeczeństwa).

Oskarżamy polityków

Polska społeczność LGBTI nie ma wątpliwości, kto ponosi winę za jej tragiczną sytuację. Jako główne powody wzrostu dyskryminacji i przemocy wskazujemy działania polityków (88% – numer 1 w UE) oraz negatywne zmiany w prawie (51%), a więc pokłosie działania homofobicznej władzy. Mało tego, w ciągu ostatnich 5 lat 68% badanych zauważyło wzrost dyskryminacji, a 66% wzrost przemocy wobec osób LGBT – w obydwu wskaźnikach znowu przodujemy w UE. Ponad 80% z nas zdecydowanie uważa, że rząd nie zwalcza dyskryminacji osób LGBTI, ani nie poprawia naszego bezpieczeństwa, co znowu stawia Polskę na ostatnim miejscu w UE.

Strukturalna homofobia polskiego państwa nie jest jednak wyłączną zasługą ostatnich rządów PiS. „Sytuacja społeczna…” z lat 2015-2016 wskazuje, że co do zasady nie ufamy władzy. Ponad 95% z nas nie ufa rządowi, ani parlamentowi (w całej populacji wskaźnik nieufności do rządu to 57%, a do parlamentu 64%).

Na tym tle zaskakują wyniki ostatnich wyborów prezydenckich. Jak wielokrotnie pisaliśmy w „Replice”, dysponujemy 1,5 mln głosów, co przekłada się na ok. 8 punktów procentowych poparcia w wyborach. Tymczasem Robert Biedroń, kandydat stojący bezkompromisowo za postulatami LGBTIA w ostatnich wyborach prezydenckich, dostał 430 tys. głosów. Reszta kandydatów odmawiała nam równości, lecz nasze głosy dostała. Najwyraźniej obudzenie politycznej świadomości dopiero przed nami.

Co daje nadzieję?

Polscy ankietowani wskazują trzy czynniki, które wpływają na poprawę sytuacji osób LGBTI w Polsce i zmniejszenie uprzedzeń społeczeństwa. Są nimi zwiększenie widoczności osób LGBTI w codziennym życiu (72%), wsparcie ze strony społeczeństwa obywatelskiego (60%) oraz wsparcie znanych osób (58%).

Inaczej mówiąc tak długo, jak pozostajemy zdehumanizowaną „ideologią LGBT”, anonimowym „gejem chcącym uczyć 4-latki masturbacji” (jak czytamy na pogromobusach), łatwo jest i będzie nas prześladować. Ale gdy stajemy się sąsiadką, otwarcie żyjącą ze swoją partnerką (a nie np. „kuzynką”), parą gejów, robiącą zakupy w lokalnym sklepie, współpracownikiem, wykładowczynią, nauczycielem, lekarką, kierowcą autobusu, hydraulikiem lub hydrauliczką – ciężko nas tak po prostu nienawidzić. Ciężko bowiem nienawidzić z bliska.

Doskonale wiedzą o tym homofoby – że jedno, czego nie mogą nam zakazać, to nasza decyzja o coming oucie i otwartym życiu. To tego panicznie się boją, bo gdy 2 miliony osób LGBTIA w Polsce zacznie żyć z podniesioną głową, ich homo- i transfobiczna ideologia okaże się zwykłą bzdurą. Zakazać nie mogą, ale zniechęcić – jak najbardziej. To dlatego próbują zepchnąć nas z powrotem do szaf, to dlatego wzywają, żebyśmy się nie obnosili, to dlatego dehumanizują nas, kłamią na nasz temat, straszą nami społeczeństwo i zbierają w kościołach podpisy pod zakazem Marszów Równości.

Odpowiedź na to była, jest i będzie zawsze jedna. Więcej coming outów, więcej Marszów, więcej obnoszenia się i afiszowania się. Tylko to bowiem może przynieść spadek agresji, prześladowań, depresji i odsetka samobójstw. Każdy coming out jest na wagę złota. Każdy coming out to aktywizm.

Harvey Milk mówił też do Polek i Polaków

W 1978 Harvey Milk, ikona emancypacji ludzi LGBT, wygłosił płomienną mowę, która wyjątkowo pasuje do polskiej sytuacji. W przemowie wielokrotnie odwoływał się do działań dwojga amerykańskich homofobów, którzy z walki z emancypującą się społecznością LGBT uczynili życiową misję. Byli to Anita Bryant i senator John Briggs.

Zróbmy mały eksperyment i przytoczmy mowę Milka sprzed ponad 40 lat, spolszczając ją i podmieniając Anitę Bryant na Kaję Godek, a Johna Briggsa na nowego pisowskiego ministra edukacji Przemysława Czarnka.

Nazywam się Harvey Milk i jestem tu po to, by was zrekrutować. Chcę was zrekrutować do walki o ochronę demokracji przed Kają Godek i Przemysławem Czarnkiem, którzy starają się uprawomocnić fanatyzm religijny. My – ludzie LGBT – nigdy nie uzyskamy żadnych praw, jeśli będziemy siedzieć cicho w naszych szafach. Musimy z nich wyjść. Musimy wyjść z szaf, by walczyć z kłamstwami, mitami i zniekształceniami. Musimy wyjść z szaf, by mówić prawdę o ludziach LGBT. Jestem zmęczony zmową milczenia. Jestem zmęczony słuchaniem, jak Kaja Godek zniekształca zapisy Biblii tak, by pasowały do jej skrzywionej ideologii. Ale jeszcze bardziej jestem zmęczony milczeniem dziennikarzy, którzy doskonale wiedzą, że Kaja Godek bawi się prawdziwym przesłaniem Biblii. Jestem zmęczony ich milczeniem bardziej, niż biblijną ekwilibrystyką Kai Godek. Jestem zmęczony Przemysławem Czarnkiem i jego słowami o ideologii LGBT. Czarnek kłamie jak z nut i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Ale bardziej męczy mnie milczenie kolegów Czarnka po fachu – naukowców, wykładowców, specjalistów nauk prawnych, którzy wiedzą, że Czarnek kłamie, ale nie reagują. Jestem zmęczony ich milczeniem bardziej niż kłamstwami Czarnka. Jestem zmęczony milczeniem, więc teraz to ja będę o jego kłamstwach mówił głośno. I chcę zrekrutować was do tego samego – żebyście od teraz także i wy mówili głośno o kłamstwach fundamentalistów.

Bracia i siostry LGBT, aby rozprawić się z tymi kłamstwami, musicie wyjść z szaf. Powiedzcie o sobie swoim rodzicom – wiem, że to trudne i że pewnie wasz coming out ich zrani. Ale pomyślcie, jak oni zranią was przy urnach wyborczych. Powiedzcie o sobie dalszej rodzinie – wiem, że to trudne i że pewnie wasz coming out ich zawiedzie. Ale pomyślcie, jak oni zawiodą was przy urnach wyborczych. Powiedzcie o sobie przyjaciołom, sąsiadom, kolegom i koleżankom w pracy, personelowi kawiarni i sklepów, z których korzystacie. Raz na zawsze zniszczcie kłamstwa i rozprawcie się z mitami. Zróbcie to dla dobra własnego i dla dobra młodych ludzi LGBTIA z Podlasia czy Podkarpacia, zastraszanych prześladowaniami.

Jeśli Godek lub Czarnek wygrają, już się nie zatrzymają. Nie będzie już nawet bezpiecznych szaf, w których będziecie mogli się schować. Więc już dziś wyjdźcie ze swoich i zniszczcie je raz na zawsze.

 

Tekst z nr 88/11-12 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Szkoła, czyli heteroseksualny rynek

Z JOANNĄ CHOJNICKĄ i ŁUKASZEM PAKUŁĄ – językoznawcami, którzy badają, jak na poziomie języka ludzie LGBT+ funkcjonują w polskich szkołach – rozmawia Jakub Wojtaszczyk

 

Joanna Chojnicka. Foto: arch. pryw.

 

Skąd wasze zainteresowanie tym, jak wygląda polska szkoła oczami nieheteronormatywnych osób?

Łukasz Pakuła: Proces klarowania się moich zainteresowań naukowych był dość długi: od psycholingwistyki, poprzez leksykografię, skończywszy na krytycznym językoznawstwie w edukacji. Zainteresowania tą ostatnią dziedziną to pokłosie mojego rocznego pobytu w Lancaster University w Wielkiej Brytanii, gdzie spotkałem swoją mentorkę, dr Jane Sunderland, uznaną ekspertkę od badania gender w podręcznikach szkolnych oraz w interakcjach pomiędzy osobami uczącymi a uczącymi się. Pomimo tego, iż jechałem tam z myślą o „robieniu” językoznawstwa komputerowego, to znajomość z Jane zaowocowała wieloma konferencjami, badaniami i publikacjami właśnie w obrębie edukacji. Sam fakt, iż mogłem połączyć moje odwieczne ciągoty aktywistyczne z badaniami naukowymi, wydawał mi się niesamowicie seksi.

Dlaczego?

ŁP: Do tej pory pamiętam traumatyzujące lata edukacji na poziomie liceum, gdzie homofobia nie była w żaden sposób kontestowana. Mojej nauczycielce polskiego zdarzyło się napomknąć, że „takie osoby na pewno doznały jakiejś krzywdy, to nie jest normalne”, gdy komentowała znienacka istnienie osób nieheteronormatywnych. Przez większość lat studenckich też przeżywałem alienację tożsamościową, gdyż próżno było szukać jakichkolwiek wzmianek o nienormatywnej seksualności w kontekście innym niż pejoratywny. Dopiero promotorka mojego doktoratu na seminarium stworzyła wokół siebie (aczkolwiek na pewno nieumyślnie) bezpieczną przestrzeń. To był przyczynek, aby udać się do niej z propozycją napisania doktoratu o nienormatywnościach w słownikach.

Joanno, a jak było w twoim przypadku?

Joanna Chojnicka: Uczęszczałam do szkoły podstawowej i liceum w latach 90. Wtedy homoseksualności w debacie publicznej prawie nie było. Heteronormy bardzo długo nie zauważałam, ona była jak powietrze, więc jej też nie kwestionowałam. Ale wciąż coś mi zgrzytało. Czułam się nieswojo w dojrzewającym ciele, miałam problem z zaakceptowaniem tego, co wiązało się z kobiecością. Odrzucałam i wciąż odrzucam wiele jej atrybutów. Teraz wiem, że to było coś więcej niż bunt przeciw mizoginii, ale wtedy nie było języka, żeby o tym mówić. Nie próbuję powiedzieć, że chodziło o transpłciowość – męskość nie leżała mi jeszcze bardziej! Chodziło raczej o brak płci. Dziś na spektrum płci nie widzę siebie między kobiecością a męskością, lecz raczej zupełnie poza, ale „po kobiecej stronie” – również w sensie politycznym, bo to jest dla mnie deklaracja walki z patriarchatem. Gdy byłam dzieckiem, moja płeć nie miała znaczenia, nie zauważałam jej, ale jakoś tak dosłownie z dnia na dzień – takie miałam poczucie – zaczęto mnie traktować jako kobietę i to było coś strasznego. Na studiach zaczęłam dostrzegać homofobię, której kompletnie nie rozumiałam. To wszystko, ta mizoginia i ta homofobia tak mnie trapiły, że jako naukowczyni musiałam się nimi zająć badawczo. Więc moja przygoda z LGBTQ+ zaczęła się od nauki, potem był aktywizm, a dopiero na koniec odkrywanie, że tu nie chodzi tylko i wyłącznie o zainteresowania naukowe czy sprzeciw wobec niesprawiedliwości, która nie dotyczyła mnie bezpośrednio.

Możecie opowiedzieć o swoich badaniach?

ŁP: Napisaliśmy wspólnie dwa artykuły naukowe, oparte na naszych rozmowach z nauczycielami i nauczycielkami oraz akademiczkami i akademikami LGBT+ w Polsce. Pierwszy, o strategiach oporu wobec dyskryminacji osób LGBT+ na uczelniach, ukazał się w brazylijskim czasopiśmie językoznawczym „Trabalhos em Linguística Aplicada” w 2020 r. Drugi natomiast, o LGBT+ w polskich szkołach, jest częścią redagowanego przeze mnie tomu „Linguistic Perspectives on Sexuality in Education” z 2021 r. Pierwszy tekst bazuje na naszych rozmowach z pięcioma osobami – studentami_tkami, doktorantami_ tkami, wykładowcami_czyniami z czterech polskich uczelni wyższych. Drugi za to opiera się na grupie fokusowej zorganizowanej w Poznaniu w 2017 r. Wzięło w nim udział sześcioro nauczycieli i nauczycielek (lesbijek i gejów) z Wielkopolski. Z wybranymi uczestnikami i uczestniczkami grupy fokusowej przeprowadziliśmy następnie wywiady pogłębione.

JC: Ponieważ jesteśmy językoznawcami, nie prowadzimy badań socjologicznych. Interesuje nas, jak język odzwierciedla, ale i kształtuje rzeczywistość. Dlatego ważniejsze jest dla nas nie to, co ktoś mówi, lecz jak mówi. Na przykład dobór naszego słownictwa jest w stanie zdradzić nasze wartości, idee, wierzenia i to właśnie chcieliśmy odkopać. We wszystkich rozmowach zadawaliśmy więc pytania jak najbardziej otwarte, podążaliśmy za wątkami rozpoczynanymi przez naszych uczestników i uczestniczki. Ważne było dla nas bowiem to, jak oni tworzą własną narrację, co dla nich jest w centrum, jakie jest ich spojrzenie na świat, bez sugerowania, narzucania naszej perspektywy przez zbyt konkretnie sformułowane pytania. Są to badania jakościowe – nie interesuje nas statystyka, lecz indywidualne historie życiowe, które jednak wpisują się w jakiś większy schemat. Dlatego mała grupa osób badanych nie jest tu problemem.

Co wyniknęło z badań?

ŁP: Z naszego badania z 2021 r. wynika, że polskie szkoły są skrajnie nacjonalistycznymi i heteronormatywnymi światami. Młodzież jest w nich indoktrynowana patriotycznie. Już dużo wcześniej wiele badaczy i badaczek wskazywało na znaczne natężenie heteronormy i narracji patriotycznych w podręcznikach. Jeżeli ktoś chce pracować w takim miejscu, musi się dostosować. Nasze badania pokazały, że w obiegu jest wiele narracji na temat np. homoseksualności, które się wzajemnie wykluczają. Jest ona przedstawiana jako tożsamość, na którą nie mamy wpływu, ale też jako światopogląd, który jest kwestią wyboru. Może być czymś naturalnym, ale też czymś skandalicznym. Dzieci w szkole otrzymują przez to sprzeczne sygnały. Z drugiej strony panuje cis heteronorma, zgodnie z którą wszyscy nauczyciele i nauczycielki oraz uczennice i uczniowie są domyślnie cispłciowi i heteroseksualni.

JC: Wiele osób ze społeczności LGBT+ uczących w szkołach silnie odczuwa, iż ich tożsamość psychoseksualna należy do ich domowego „ja”, które nie ma żadnego wpływu ani związku z ich publicznym, zawodowym „ja”. Wierzą one, że przekraczając mury szkoły, zdejmują kapelusz „osoby homoseksualnej” i zakładają nauczycielską czapkę, stając się neutralnymi, obiektywnymi, „przezroczystymi” profesjonalistami_tkami, w których pracy nie ma miejsca na uczucia czy emocje związane z ich tożsamością seksualną. Problem polega na tym, że, jak wcześniej wspomnieliśmy, próba bycia obiektywnym_ą w praktyce oznacza udawanie osoby heteroseksualnej, ponieważ włącza się opcja domyślna. Unikanie rozmów na te tematy sprawia, że jesteśmy odczytywani_ne jako osoby heteroseksualne. Pytanie zresztą, na ile takie „ukrywanie się” jest możliwe. Chyba najważniejszy jest jednak fakt, że dzieci, które eksplorują swoją tożsamość psychoseksualną bądź płciową, pozbawiane są pozytywnych wzorców.

ŁP: Swoją drogą, wyrażenie „ukrywanie się” wskazuje na to, jak ważne są język i uważność w jego używaniu. Język nie tylko oddaje, ale też kreuje rzeczywistość. Obrazują to zmiany, jakie nieustannie zachodzą w odniesieniu do chociażby nazewnictwa związanego ze społecznością LGBT+: kiedyś rozpowszechniony termin „homoseksualizm” odchodzi do lamusa, „transseksualizm” został wyparty przez „transseksualność”, a ten z kolei – przez „transpłciowość”. Używanie przez kogoś przestarzałych terminów może wskazywać na jego opór wobec progresywnych zmian społecznych. Określenia typu „domyślać się”, „podejrzewać”, „przyznawać się” mają negatywne konotacje. Jeżeli używamy ich do określania tożsamości psychoseksualnej, ona też będzie zabarwiona negatywnie.

Wytrychem do zrozumienia tego, co dzieje się w szkołach, jest też metafora szkoły jako „heteroseksualnego rynku” (ang. heterosexual marketplace), gdzie socjalizacja do „jedynie słusznej” tożsamości odbywa się nieprzerwanie. Uczniowie i uczennice chodzą na randki, przeżywają swoje miłosne fascynacje, czyli eksplorują swoją seksualność. Dowiadują się, że jest ona integralną częścią tego aspektu naszej tożsamości, którą często dostosowujemy do tego, jaki otacza nas kontekst społeczno-polityczny.

JC: To więc nie osoby LGBT+ chcą seksualizować dzieci. Następuje to w szkole, która socjalizuje uczniów i uczennice do odgrywania hetero cispłciowych ról. Kto się temu nie poddaje, jest nękany przez rówieśników, a czasami również przez osoby uczące. Podobnie ten proces oddziałuje na nieheteronormatywnych nauczycieli i nauczycielki. Mówienie otwarcie o swojej orientacji czy tożsamości może rzutować na karierę zawodową.

Możliwe jest w ogóle oddzielenie pracy od tożsamości czy orientacji?

JC: Osoby hetero uważają, że tak. Ale one wnoszą prywatność do szkoły, z tym, że robią to bez świadomości. Przecież po weekendzie w pokoju nauczycielskim rozmawia się o tym, co robiło się z partnerem czy partnerką. W niektórych szkołach znajdują się specjalne tablice, na których przyczepia się powiadomienia o ślubach. Nasi rozmówcy i nasze rozmówczynie LGBT+ pytają: „Dlaczego ja nie mogę zawiadomić o moim związku?”.

ŁP: Neutralność to niestety synonim bycia heteronormatywnym_ą. Z analiz wynikło, że w powszechnym rozumieniu inna sytuacja mogłaby „spaczyć uczniów” lub „nakierować dzieci na pewne tory”. W zarejestrowanych przez nas narracjach nie padła refleksja, że ta neutralność tak naprawdę oznacza podtrzymanie mitu, że wszystkie osoby uczące są heteronormatywne. Uczniowie i uczennice często są ciekawi życia prywatnego swoich nauczycieli_ lek i pytają o ich rodziny czy dzieci. Większość uczących, przynajmniej z grona uczestniczących w naszych badaniach, niebędących hetero, nie chce ujawniać tożsamości seksualnej w miejscu pracy z przeróżnych pobudek.

Czy badane przez was osoby spotykały się z homofobią na co dzień? Czy bardziej chodziło o nieprzyjazną atmosferę?

JC: Były to rozmowy na korytarzu czy niestosowne żarciki, na które inni pozwalają sobie wtedy, gdy nie są świadomi, że obok mogą być osoby o innej od heteroseksualnej orientacji. Takie praktyki wysyłają silny sygnał, że nie jest to bezpieczne miejsce, gdzie mogę być w pełni sobą.

ŁP: Homoseksualizm jak każdy „-izm” kojarzy się negatywnie, jak coś, z czym trzeba walczyć, jest czymś niechcianym, jak choroba czy dysfunkcja. Podobnie zwróciliśmy uwagę na konstruowanie swojej tożsamości seksualnej jako czegoś, co jest prywatne i jednocześnie porównywane do niechcianych zachowań. Na przykład jeden z nauczycieli określił mówienie o sobie jako o geju do palenia tytoniu na terenie szkoły. Nie robił zarówno tego pierwszego, jak i drugiego.

A jak wygląda sytuacja osób niehetero na wyższych uczelniach?

JC: Szkoła socjalizuje do heteronormy. W ujęciu idealistycznym uniwersytet, z kolei, to miejsce otwarte i tolerancyjne. W praktyce wygląda to różnie. Uczelnie wyższe są nieco przyjaźniejsze niż szkoła. Dają przestrzeń do eksploracji tożsamości i mówienia o niej w bardziej swobodny sposób. Są niestety też miejscem, w którym dochodzi do systemowej dyskryminacji, transfobii i homofobii. Tematy równościowe, „genderowe”, w odniesieniu do zajęć, projektów naukowych, seminariów czy konferencji bywają niemile widziane przez władze uczelni. Osoby jawnie nieheteroseksualne mają trudności z osiągnięciem miejsca w swojej karierze, które zajęłyby bez coming outu. Dlatego strategicznie się nie outują. Najpierw chcą osiągnąć upragnione miejsce w karierze naukowej. Wtedy mogą pomyśleć o wyjściu z szafy.

Z tego, co mówicie, polska szkoła pod względem homofobii nie rożni się specjalnie od wielu innych miejsc pracy w naszym kraju, prawda?

ŁP: I tak, i nie. Polska szkoła jest instytucją scentralizowaną, hierarchiczną i silnie uzależnioną od aktualnie sprawującej władzę ekipy politycznej. Na nauczycielach i nauczycielkach ciąży presja osiągania wyników, balansowania na linii dyrektor–rodzice–kurator oraz realizacji programów nauczania. Zupełnie inaczej bywa w świecie zawodowym. Kultura narzucana przez szefostwo potrafi mieć charakter emancypacyjny. W wielu międzynarodowych korporacjach istnieją sieci pracownicze osób LGBT+ (patrz: wywiad z Rafałem Pauliną na s. 42-45 – przyp. red.). Co więcej, w wielu miejscach pracy dyskryminacja ze względu na tożsamość płciową czy seksualną stanowi podstawę do zwolnienia. Nie oszukujmy się jednak, że jest tak z powodów altruistycznych. Jak wykazują badania McKinsey and Company, im bardziej zróżnicowane tożsamościowo miejsce pracy, tym lepsze wyniki finansowe osiągane przez firmy. Można jednak uznać, iż każda motywacja do wprowadzania egalitaryzmu jest dobra.

Czy możliwa jest zmiana?

ŁP: Nie jesteśmy profetami, my tylko badamy język. (śmiech) Ważne jest, abyśmy patrzyli na niego jako na narzędzie, które nie tylko jak w soczewce skupia to, co nas otacza, ale również służy do zmieniania świata. Językoznawstwo nie musi mówić tylko o popełnianych przez nas błędach językowych. Powinniśmy pokazywać potrzeby językowe i jak za jego pomocą możemy reagować na codzienność.

JC: Tradycyjne polskie językoznawstwo patrzy na język jak na obiekt, który można oderwać od rzeczywistości. Jeżeli faktycznie to zrobimy, stanie się on jałowym bytem. A przecież język służy do komunikacji, pozwala wyrazić swoje myśli i swoją tożsamość. Proponujemy patrzenie na to, jakie funkcje język pełni w społeczeństwie. Zmiany w języku często poprzedzają zmiany w społeczeństwie.  

***

Łukasz Pakuła – absolwent Wydziału Anglistyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Naukowiec, autor i redaktor publikacji, m.in. tomu „Linguistics Perspectives on Sexuality in Education” (2021). Był kierownikiem projektu fundowanego przez Londyński British Council (publikacja „Gender and Sexuality in English Language Education: Focus on Poland” [2015] z Jane Sunderland i Joanną Pawelczyk). Właściciel firmy oferującej usługi językowe choices ®. www.lukaszpakula.com

Joanna Chojnicka – obroniła doktorat z językoznawstwa; pracowała na uniwersytetach w Poznaniu, Konstancji i Bremie, a obecnie przebywa w Cardiff w Walii na stypendium im. Marii Skłodowskiej- Curie finansowanym przez UE. Pisała o homofobicznym dyskursie medialno- politycznym w Europie Środkowej, językowych strategiach oporu społeczności LGBT+, a obecnie bada praktyki wielojęzykowe (tzw. translanguaging) w narracjach o tranzycji. https://www. facebook.com/TransinTranslation

 

Tekst z nr 101/1-2 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Wygadany

Z PATRYKIEM CHILEWICZEM, twórcą Vogule Poland, o uzależnieniach i depresji, o szkolnym piekle i o dramatycznym coming oucie przed rodzicami, a także o Justynie Steczkowskiej, Jerzym Połomskim i córce prezydenta Dudy rozmawia Jakub Wojtaszczyk

 

Foto: arch. pryw.

 

Stworzył – i prowadzi wraz ze swoim partnerem Adamem Miączewskim („Madam”) – Vogule Poland, niezależne, często satyryczne medium o show-biznesie i popkulturze. O sobie mówi: „twórca internetowy, dziennikarz, pisarz, felietonista, youtuber, błazen” – ale w naszej rozmowie nie błaznuje ani trochę, wręcz przeciwnie.

Czy często w swoim życiu zakładałeś maski, zmieniałeś wizerunek?

Zwłaszcza w przeszłości zakładałem maski, co czasami pomagało mi przetrwać, innym razem wyjść z twarzą z trudnej sytuacji, a czasami po prostu było wygodne. Wtedy traktowałem te zmiany jako coś naturalnego. Dopiero stosunkowo niedawno, po diagnozie autyzmu, zauważyłem, że strasznie się męczyłem, bo zakładanie masek wiąże się z kłamaniem. Wszyscy to robimy, jesteśmy tylko ludźmi. Jednak ja mam problem z kontynuowaniem kłamstwa. Jest to dla mnie wręcz spalające fizycznie. Po pewnym czasie maski spadały.

Okłamywałeś sam siebie, że nie jesteś gejem? 0

Bardziej to wypierałem. Wychowałem się w latach 90., kiedy nie mówiło się o LGBTQ+. W mediach nie było reprezentacji, internet dopiero raczkował. „Pedałów” znało się tylko z podwórka. Słyszało się odzywki: „nie jestem pedałem, bo z tobą nie spałem”. Bycie gejem łączyło się z czymś negatywnym. Co prawda nie wstydziłem się, że czuję pociąg do kolegów ze szkoły, ale wszystko rozgrywało się w mojej głowie. Wtedy, w wieku 13–15 lat, kiedy odkrywałem swoją seksualność, po prostu nie miałem nikogo, z kim mógłbym szczerze porozmawiać. Czułem się zagubiony. Dlatego podświadomie zacząłem wypierać, że jestem gejem. Dopiero w liceum sprawa orientacji wróciła jak bumerang, bo zakochałem się w rówieśniku. W klasie poznałem też Agatę, moją pierwszą przyjaciółkę, przed którą niczego nie musiałem ukrywać.

Mówisz w wywiadach, że szkoła to było piekło.

Odstawałem od innych. Nie szedłem drogą stereotypowego chłopaka, któremu w głowie piłka, papierosy i gwizdanie za dziewczynami. Nie byłem ponad to, po prostu takie aktywności mnie nie interesowały. Ciągnęło mnie w stronę koleżanek. Nie byłem napastliwy w stosunku do nich, jak większość chłopaków, więc otaczały mnie wianuszkiem. Nie podobało się to kolegom. Już w podstawówce wołali za mną: „dziwoląg”, „homo niewiadomo”. Od gimnazjum byłem zastraszany i bity. Zgłaszanie sprawy u dyrekcji czy nauczycieli kończyło się wzruszeniem ramion. Kazali nam się „przestać bić”. Mówili: „Nie interesuje mnie, kto zaczął. Pogódźcie się”. Nikogo nie interesowało też, że codziennie czeka na mnie dwóch lamusów, którzy chcą się nade mną poznęcać. Szkoła nie chciała pomóc. Tym bardziej z rozbawieniem kilka lat temu odkryłem, że na stronie tej placówki widnieję jako jej „superabsolwent”. (śmiech) Co więcej, jeden z moich ówczesnych oprawców wyoutował się jako gej!

Kiedy na vlogu wspominałeś swoje lata szkolne, zauważyłeś, że w Polsce zgłaszanie problemów łączone jest z tchórzostwem.

Dzieje się tak nie tylko w dzieciństwie, kiedy jesteś „kapusiem”, gdy naskarżysz na kolegów z klasy, ale też w dorosłym życiu. Jak miałem dwadzieścia parę lat, zostałem z koleżanką zaatakowany przez taksówkarza, który do pomocy wezwał swoich współpracowników – tylko dlatego, że nie podobało mu się, jak wyglądamy. Mimo że korporacja przeprosiła, na Facebooku, gdzie zamieściłem post, wylał się na mnie hejt. Pisano, że „znowu robię z siebie ofiarę”, że „mam przestać się nad sobą użalać”. Wiele z tych osób na pierwszy rzut oka było tolerancyjnych, wyzwolonych, niehetero. Ich zachowanie po części wynikało ze zinternalizowanej homofobii, czyli nienawiści jednych osób LGBTQ+ do innych osób LGBTQ+ za ich „obnoszenie się”. Nieraz spotykałem się z takim zachowaniem. Kiedy notorycznie słyszysz, że jesteś „zjebany”, bardzo łatwo w to uwierzyć. Walczyłem z tym myśleniem. Dopiero kilka lat temu, tuż przed wyprowadzką z Polski, zacząłem więcej czasu spędzać za granicą. Tam poznałem niehetero emigrantów z naszego kraju. Byli zupełnie inni. Bardziej wyluzowani, akceptujący. Mówili, że wyprowadzka ich zmieniła. Nie chcę bronić oprawców, ale czasami, będąc w systemie pełnym pogardy, zaczynasz bezwiednie w nim uczestniczyć i stajesz się katem.

Ale czy wychowanie w Polsce jest wystarczającym wytłumaczeniem gróźb śmierci, które otrzymywałeś w liceum i przez które się ciąłeś?

Po części tak, bo żyjąc w świecie, który cię nienawidzi, zaczynasz też nienawidzić innych, aby choć trochę poczuć się lepiej. Natomiast osoby gnębione zaczynają myśleć, że może faktycznie na to wszystko zasłużyły. Z perspektywy widzę, że moje samookaleczanie się nie było spowodowane chęcią zakończenia życia, tylko krzykiem o pomoc. Chciałem zwrócić uwagę na to, że jestem samotny, że mam niską samoocenę, że w domu nie mam poczucia bezpieczeństwa. Z drugiej strony jednak, jak to nastolatek, miałem potrzebę popisywania się. Pamiętam, jak na jednej przerwie w liceum koleżanka poprosiła mnie, abym założył bluzę i zasłonił szramy na rękach, bo zwracam uwagę innych. Nie zrobiłem tego. Poczułem dumę. Pomyślałem: „Patrzcie, co sobie robię!”.

Wspomniałeś o domu. Kiedy powiedziałeś: „Mamo, tato, jestem gejem”?

W pierwszej klasie liceum. Wtedy po raz pierwszy zauroczyłem się w chłopaku. Zaczęliśmy się spotykać. Moi rodzice jeszcze byli wtedy małżeństwem. Mój ojciec był przemocowcem. Nie chciałem z nim wchodzić w żadne dyskusje. Natomiast z mamą od zawsze miałem bardzo dobry kontakt. Postanowiłem, że wszystko wyznam jej w liście. Był pełen miłości i prośby o akceptację. Zostawiłem zaadresowaną do matki kopertę w jej rzeczach. Po czasie przyszedł do mnie ojciec. Było w jego zachowaniu coś dziwnego. Patrzył na mnie z pogardą, jak na gówno. Zaczął mnie wyzywać od „pedałków”. Wtedy zrozumiałem, że wrócił wcześniej z pracy i dorwał się do listu. Co dziwne, nie wszczął awantury, nie pobił mnie, tylko drwił. Było to chyba bardziej bolesne, niż gdyby dał mi po mordzie. Tymczasem sytuacja zaczęła eskalować. Ojciec zaczął grozić mi szlabanami, wyzywać moich znajomych, że to przez nich zostałem „homosiem”. Czułem, że jeszcze chwila i skończy się to dla mnie źle. Użyje siły. Nie pamiętam dlaczego, ale ojciec na chwilę gdzieś wyszedł. Może do sklepu? Wtedy w pośpiechu spakowałem się w dwie torby i uciekłem do babci, mamy mojej mamy. Powiedziałem jej, że nie jestem już w stanie mieszkać z ojcem. Nie musiałem nic więcej dodawać. Przyjęła mnie.

Ucieczka wymagała odwagi?

Tak, ale wtedy nie myślałem o tym w ten sposób. Kierowała mną adrenalina. Czułem zagrożenie. Wcześniej ojciec wielokrotnie mnie bił. Wiedziałem, że i tym razem jego śmieszkowanie i pogarda przerodzą się w przemoc. Nie czułem się superbohaterem, tylko uciekinierem z walącego się budynku.

Ojciec cię nie szukał?

Moja babcia zadzwoniła do swojej córki i powiedziała, że z nią zostaję. Mama musiała powiedzieć ojcu. To sprzeniewierzenie spowodowało, że przestałem dla niego istnieć. Przekreślił mnie jako swoje dziecko. Od tego czasu już nigdy się do mnie nie odezwał. Zerwaliśmy kontakt.

A mama?

Chwilę mi zajęło, aby zrozumieć, że trwała w przemocowym związku, z którego wydostanie się było wielkim wyczynem. Na szczęście jej się udało. Rozwiodła się z mężem. W pełni mnie zaakceptowała. Wiesz, ona też musiała wielu rzeczy się nauczyć. Nie stało się to z dnia na dzień, przecież była z innego pokolenia, jej też nikt specjalnie nie uczył akceptacji czy tego, jak ma się zachowywać, zwracać. W Polsce nikt systemowo nie przekazuje wiedzy, jak rodzice mają się zachować po coming oucie dziecka. Na szczęście wykonała sporo pracy. Niedługo wraz z babcią przylatują do mnie i do mojego narzeczonego Adama do Barcelony. Mamy bardzo dobrą relację.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że w Polsce oddycha się strachem. Szukałeś osób, z którymi byłoby ci raźniej, swojej wybranej rodziny?

Znalazłem taką grupę ludzi. Ale z jednej dysfunkcji świadomie wszedłem w drugą. Było to towarzystwo pełne narkotyków i alkoholu. Mówiliśmy, że jesteśmy rodziną i zawsze będziemy się trzymać razem, tyle tylko, że byliśmy na trzydniowej imprezie bez chwili snu. Wtedy dawało mi to poczucie bezpieczeństwa i stabilności. A tego mi najbardziej brakowało. Nie mam żalu do moich ówczesnych znajomych, bo piliśmy i ćpaliśmy świadomie; byliśmy młodzi, nieukształtowani, poturbowani przez życie. Napędzaliśmy w sobie smutek. Miejsce, w którym byliśmy, nazywam pogodną rezygnacją. Poddaliśmy się, akceptując, że jesteśmy skazani na porażkę.

Do czego te używki były ci potrzebne?

Przede wszystkim spełniały funkcję towarzyską. Choć dziś preferuję siedzenie w domu i oglądanie seriali, przez długi czas czułem wewnętrzny przymus otaczania się wieloma znajomymi. Dzięki alkoholowi stawałem się rozmowny i wszędobylski. Używki niszczyły samotność. Nawet wtedy, kiedy zostawałem w domu, potrafiłem wypić trzy butelki wina albo pół litra wódki i gadać z ludźmi na fejsie. Czas przelatywał mi przez palce, a ja mogłem zapomnieć o przeszłości, o hejcie, o Polsce. Zdarzały się okresy, w których wielokrotnie urywał mi się fi lm. Nie przeszkadzało mi to, bo nie szanowałem ani siebie, ani swojego życia. Równocześnie chodziłem do pracy, randkowałem, chodziłem na wystawy czy do teatru. Nie leżałem zapijaczony przed komputerem. Byłem wysoko funkcjonującym alkoholikiem.

Kiedy powiedziałeś „basta!”?

To zasługa Adama, który postawił mi ultimatum: „Albo alkohol, albo ja”. Wybrałem związek, który trwa już 8 lat. Poszedłem na terapię grupową w warszawskim ośrodku uzależnień. Spotykaliśmy się dwa–trzy razy w tygodniu na 2 godziny. Gadaliśmy z terapeutką i między sobą. Byłem wtedy bardzo kolorowy i wyrazisty. Dlatego bałem się pierwszych spotkań. Co będzie, gdy trafi ę na homofobów?! Szybko zrobiłem coming out. Chciałem mieć go za sobą. Nikt nie był specjalnie poruszony. Spotkania dały mi dużą lekcję pokory. Poznałem wiele osób, które były spoza mojej bańki, m.in. dresika z szemranej dzielnicy, policjanta na emeryturze, młodą matkę z dwójką dzieci. Połączył nas ten sam problem.

Chodziłeś też na spotkania indywidualne, prawda?

Tak, a to przez zdiagnozowaną depresję. Złożyło się na nią wiele rzeczy, nie tylko alkoholizm, którym tłumiłem emocje, ale też pogarda społeczeństwa i pojebana relacja w domu. Wiesz, wychowałem się przepełniony romantycznymi ideałami, więc przez wiele lat jedynym znanym mi motywem życia było umartwianie się na wzór Wertera. Nie pomagało też bycie w spektrum autyzmu, przez co jeszcze bardziej zamknąłem się w sobie. Wewnątrz również przeżywałem emocje innych. Współodczuwałem. Jak słuchałem smutnej piosenki, zaczynałem myśleć o uczuciach podmiotu lirycznego w utworze. (śmiech) To może zabawne, ale przed diagnozą byłem pewien, że zwariowałem! Gdy w testach wyszedł autyzm, odetchnąłem.

Nie tylko diagnozy zmieniły twoje życie. W 2012 r. założyłeś fanpage „Vogule Poland”.

Początkowo była to odskocznia od pracy w agencji social media. Nie było to zajęcie angażujące ani zajmujące czasowo. Bawił mnie show-biznes, więc uznałem, że będę wrzucał śmieszne obrazki. Vogule Poland nie było nastawione komercyjnie, bo w tamtym czasie nikt nie myślał, że na fejsie można zarabiać. Nie nastawiałem się też na widoczność, bo początkowo fanpage był anonimowy.

Po 10 latach stałeś się jednym z głównych komentatorów celebryctwa znad Wisły.

Jeszcze przed Vogule Poland sam bardzo chciałem być ważny i rozpoznawalny. Musiałem siedzieć w pierwszym rzędzie na pokazie mody, być zapraszany na imprezy, obdarowywany giftami. Było mi to potrzebne do przekonywania samego siebie, że jestem coś wart. Na szczęście przestałem odczuwać tę potrzebę. Parcie na szkło zaczęło mnie śmieszyć. Wtedy Vogule Poland stworzyło się ideowo jako pewnego rodzaju szpilka mająca z humorem przebijać nadęte balony celebryctwa.

Obserwujesz, jak wygląda sytuacja LGBTQ+ w naszym kraju. Myślisz, że gwiazdy mogłyby głośniej popierać tęczową społeczność? Chociażby Beata Kozidrak, wielka gejowska diwa…

Wiem, że gwiazdy często kierują się po prostu możliwością zarobku. Długo mi to przeszkadzało, ale coraz częściej z dystansem patrzę na takie sytuacje jak ta z Justyną Steczkowską, która robiąc sobie zdjęcie z Black Eyed Peas, miała rzekomo zasłonić ręką jedną z tęczowych opasek. Podobnie brak zaangażowania Kozidrak, choć go nie usprawiedliwiam, gdzieś tam cynicznie rozumiem. Pamiętajmy, że mamy bardzo mały rynek showbiznesowy. W Polsce pod względem komercyjnym liczą się trzy stacje telewizyjne, rynek prasy umiera, a internet rządzi się swoimi prawami. Celebryci nie mogą wybrzydzać! Przecież brak angażu równa się brak wynagrodzenia. Nie chcę ich już oceniać.

Mimo to zachowanie gwiazd może mieć duże znaczenie. Publiczne coming outy, jak Andrzeja Piasecznego, niosą przecież reprezentację.

Jeszcze kilka lat temu powiedziałbym, że późny coming out Piaska to żenada, bo powinien to zrobić wcześniej. Dzisiaj jednak wiem, że to nie jest moja decyzja, kiedy (i czy) ktoś zdecyduje się wyjść z szafy.  To sprawa tej osoby; to ona musi poczuć się komfortowo i bezpiecznie, by powiedzieć o sobie światu. Z drugiej strony, gdy ktoś jest skrycie niehetero i robi krzywdę innym osobom ze społeczności LGBTQ+, publiczny outing jest uprawomocniony! Być może jest to odpowiedź przemocą na przemoc, ale wcześniejsza walka i tak była nierówna.

Bardzo często jednak outowanie, a dokładnie bycie osobą LGBTQ+, traktowane jest jako coś negatywnego, tak jak ostatnio było z Jerzym Połomskim, którego po śmierci wyoutował „Super Express”.

Jest mi wszystko jedno, co ludzie będą mówić po mojej śmierci. Niektórzy jednak myślą o spuściźnie, dobrym imieniu. Ale czy bycie gejem to coś złego? Dlaczego traktujemy pośmiertne outowanie jako kryminalny sekrecik? Gdybyśmy głośno nie mówili, kto był niehetero, okazałoby się, że osoby ze społeczności dopiero niedawno pojawiły się w życiu publicznym. Przecież mamy listy, pamiętniki, wspomnienia… Powinniśmy udawać, że opisane w nich rzeczy się nie wydarzyły, tylko dlatego, że ktoś publicznie nie mógł kiedyś o sobie powiedzieć? Absurd!

Sam jesteś osobą rozpoznawalną. Czym dla ciebie jest popularność?

Nigdy nie była dla mnie celem samym w sobie. Najważniejsze było przekazywanie wartości i idei, które za sobą niosłem. Walczyłem o tolerancję, akceptację, zachęcałem do głosowania, szanowania innych, niezależnie od tego, kim byli. Od 16. roku życia regularnie chodziłem na uliczne demonstracje, więc ten aktywizm mam we krwi. Vogule Poland dało mi rozpoznawalność, ludzie zaczepiali mnie na ulicy, ale przeprowadzając się do Barcelony, uciekłem przed tą popularnością. Co prawda cały czas coś komentuję, piszę dziennik, no i współprowadzę Vogule Poland, ale wynika to z wewnętrznej potrzeby tworzenia. Nie ma nic wspólnego z chęcią rozgłosu. W Warszawie miałem większą możliwość pokazywania się. W Barcelonie jestem po prostu kolejną osobą, nawet nie najbardziej kolorową. Mogę wyjść do sklepu w piżamie i wiem, że moje foto nie wyląduje na czyimś stories. Jeżeli ktoś chce zrobić sobie ze mną zdjęcie, jest to turysta z Polski. Popularność jest miła, łechce ego, daje poczucie ważności. Dlaczego jednak ktoś miałby traktować mnie jak bożka? To męczące. Do Hiszpanii wyprowadziliśmy się na fali homofobicznej nagonki rozkręconej przez Andrzeja Dudę i PiS, co nie zmieniło moich poglądów czy marzeń o nowym społeczno-politycznym ładzie w Polsce. Natomiast przestałem czuć przymus mówienia innym, co powinni robić, a czego nie. Nie chcę za wszelką cenę edukować innych.

A propos prezydenta: mówiłeś jakiś czas temu, że kontaktowała się z wami jego córka Kinga Duda.

Z rodziną prezydenta mieliśmy przejścia! W książce Vogule Poland „Kuriozum” opisujemy sytuację, w której odezwała się do nas córka Dudy Kinga. Była wtedy oficjalną doradczynią tatusia i chciała się z nami spotkać, porozmawiać o sytuacji osób niehetero w Polsce. Sytuacji, do której poniekąd doprowadził jej ojciec i jego zaplecze polityczne. Odpisałem jej wtedy stanowczo i jestem dumny z tej odpowiedzi, więc pozwól, że zacytuję: „W politycznej bańce twojego ojca modne są wszystkie piątki, więc mamy piątkę dla Kingi Dudy. Jeden. Twój ojciec jest jednym z powodów, dlaczego niebawem uciekamy ze swojej ojczyzny. Dwa. Przez twojego ojca i jego politycznych zwierzchników ludzie codziennie są bici, zastraszani i popełniają samobójstwa. Trzy. Twój ojciec nie uznaje nas za ludzi i za w pełni wartościowe osoby. Cztery. Twoja matka wielokrotnie, gdy miała możliwość zabrania głosu, znacząco milczała. Pięć. Twój ojciec, mając wykształcenie prawnicze, łamie i nagina prawo, robiąc z siebie niezbyt poważną osobę i ośmieszając pełniony urząd. Takich piątek moglibyśmy stworzyć dużo, ale naprawdę nam się nie chce. Miałaś wielokrotnie szansę przeciwstawienia się temu zbydlęceniu, jakie dzieje się w polityce. Nie zrobiłaś tego i musisz codziennie z tym żyć. Żyć z myślą, że przez działania twojego ojca Polska stacza się, ludzie uciekają z ojczyzny, wstydzą się za nią, umierają. I to chyba największa kara, jaka mogłaby cię spotkać. Tak że nie licz na spotkanie, no, chyba że będziemy akurat pod pałacem prezydenckim krzyczeli do twojego ojca, walcząc o swoją godność”. Jak pewnie się domyślasz – nie dostaliśmy odpowiedzi.

Patryk, czujesz, choćby przez swoją własną obecność w mediach, wagę reprezentacji LGBTQ+?

Dostawałem setki wiadomości, że moje „ekscentryczne” zachowanie szkodzi innym osobom LGBTQ+ w Polsce. Ale ja nie jestem ambasadorem wszystkich gejów w kraju! Mój wygląd i to, co robię, nie odzwierciedla całej społeczności. Takie uogólnienie odbiera osobom niehetero prawo do bycia ludźmi. Przecież mogą być złodziejami, prezydentami, krawcowymi, pilotkami, a nie tylko „wygadanym influencerem”. Orientacja seksualna nie jest naszą główną cechą charakterystyczną!

 

Tekst z nr 102/3-4 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Ministra edukacji przeciwko homofobii

KluzikMinistra edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska, w piśmie do wszystkich dyrektorów/ek i nauczycieli/ek z okazji rozpoczęcia roku szkolnego 2015/16:

“Dedykuję ten rok <Otwartej Szkole>. Takiej, która wymyka się rutynie, oferuje współpracę, zaprasza do działania. Jest przyjazna, bezpieczna, bez dyskryminacji i homofobii, wspierająca uczniów i rodziców.”

***

To bodaj pierwszy raz, gdy w oficjalnym piśmie min. Kluzik-Rostkowskiej pojawia się słowo “homofobia”. Pani Ministro, dzięki – i prosimy o więcej, bo homofobia jest jednym z największych problemów polskich szkół.

Sformułowanie w piśmie jest być może pokłosiem afery po samobójstwie 14-letniego Dominika z Bieżunia (w maju br.) – gdy mama chłopca ujawniła, że był on prześladowany przez szkolnych kolegów i wyzywany od “pedziów”.
Podczas wiecu przed MENem w czerwcu tego roku, naciskana przez działaczy/ki LGBT Kluzik-Rostkowska powiedziała “Potępiam homofobię w szkołach” .

Cały list min. Kluzik-Rostkowskiej tu:
https://men.gov.pl/…/1-wrzesnia-listy-minister-edukacji-do-…

Foto: min. Joanna Kluzik-Rostkowska