Robert Biedroń i Krzysztof Śmiszek o 20-leciu związku w wywiadzie dla magazynu „Replika”

Robert Biedroń i Krzysztof Śmiszek

Rober Biedroń – europoseł wraz z partnerem Krzysztofem Śmiszkiem – posłem na sejm RP, 14 lutego 2022 obchodzili 20. rocznicę związku. O tym jak się poznali, kto pierwszy wypowiedział „kocham cię”, jak zmienia się ich relacja i jaki wpływ na to ma ich działalność publiczna oraz jak wyobrażają sobie własny ślub opowiedzieli w wywiadzie live dla magazynu „Replika”

„Bycie w fajnym, rozumiejącym i tolerancyjnym związku, daje mi motywację i chęć i energię do robienia innych rzeczy. Myślę, że bardzo wiele z nas ma za sobą doświadczenia rozstania i samotności i nikt mi nie powie, że te doświadczenia pomagają się skupić i robić inne rzeczy w życiu. Naszą receptą na fajne życie i pożycie jest dużo otwartości i zrozumienia. Po 20 latach mamy swoje przyzwyczajenia, znamy się na wylot. Ta przewidywalność też jest miła.” – mówi w wywiadzie poseł Krzysztof Śmiszek

„Nasz związek się zmienia, jest jak wino. Oczywiście jest coraz ciekawszy. Ma swoje wzloty i upadki, ma swoje płomienne chwile, ale ma też takie letnie chwile, a czasami mrożące (…). Każdy ma swój sposób i każdy sobie sprawdza jak ten związek powinien wyglądać i z tym eksperymentuje i układa. Ja nie cierpię tych wszystkich schematów. Dekonstruowanie mitów o małżeństwach, o związkach mnie bardzo kusi, bo każdy związek, który znam, ma swój urok i powinniśmy to szanować i akceptować.”  – dodaje europoseł Robert Biedroń

Panowie w wywiadzie wrócili również do początków związku i opowiedzieli o tym, jak rozpoczęła się ich znajomość w 2002 roku. Kto pierwszy wykonał pierwszy krok, a kto powiedział „kocham cię”?

„Zawsze ktoś musi wykonać pierwszy krok i to chyba byłem ja, bo Robert spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Chociaż na początku nie było wzajemności z jego strony. Ale zrobiłem ten pierwszy krok i okazał się on sukcesem.” – mówi Śmiszek

„To chyba ja powiedziałem pierwszy „kocham cię”. Ale nie trzeba mówić „kocham cię” żeby dostawać tego dowody. Ja dostaję w każdej sekundzie naszej wspólnej drogi i to jest fascynujące, że nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie życia bez tego.” – uzupełnia Biedroń

Związek Roberta Biedronia i Krzysztofa Śmiszka od lat wystawiony jest widok publiczny. Robert Biedroń zaangażowany w polską politykę jest od ponad kilkunastu lat, był pierwszym wyoutowanym posłem w polskim parlamencie, następnie prezydentem Słupska, a obecnie jest europosłem. Później, bo w roku 2018 w działalność polityczną zaangażował się Krzysztof Śmiszek, który od 2019 jest posłem na sejm RP z ramienia Lewicy – wcześniej zawodowo realizował się jako prawnik i działacz społeczny.

„Człowiek cieszy się z małych chwil, kiedy nie jest się podglądanym. To są najpiękniejsze momenty, których niestety z Krzysztofem mamy coraz mniej, bo wybraliśmy życie jako osoby publiczne.” – twierdzi w wywiadzie Robert Biedroń.

„Jako społeczność LGBT+ jesteśmy tak wytresowani, wychowani, że wychodząc na zewnątrz czujemy wewnętrzny opór i czujemy stres mniejszościowy. Czujemy się bardziej obserwowani, nawet kiedy tak nie jest, bo społeczeństwo doprowadziło do takiego myślenia, że nam można mniej, nam nie wypada, narażamy się na ocenę, a nawet na agresję, okazując sobie uczucia. Nawet my mamy takie sytuacje w życiu, w których doświadczyliśmy agresji na ulicy. Nie ma tu się czemu dziwić nawet nam, a co dopiero dziwić się osobom niepublicznym, które w odróżnieniu od nas nie mają żadnego parasola ochronnego. Zupełnie mnie nie dziwi, że wiele osób LGBT+ nie okazuje sobie uczuć publicznie. Uważam, że trzeba to zmienić. Każdy, kto czuje się na siłach, każdy kto ma w sobie choć trochę takiego buntowniczego myślenia lub beztroski, powinien próbować, bo jeśli mówimy o tej części tożsamości, jaką jest orientacja seksualna, tożsamość płciowa, to jesteśmy widoczni. A widoczność jest w tym wszystkim najważniejsza.” – mówi Krzysztof Śmiszek.

„Nie wyobrażam sobie życia bez Krzysztofa. Tyle sobie miłych słów mówimy publicznie teraz. Wydaje mi się, że to jest potrzebne, by o tym mówić, bo w polskiej polityce i w ogóle w życiu publicznym jest mało takich par jednopłciowych i bardzo mało się mówi o nich. Jest wiele mitów i stereotypów, więc wiem, że trzeba o tym mówić i pisać, mimo że mnie osobiście czasem mierzi i uwiera fakt, że znowu trzeba o tym mówić. Ale tak trzeba” – dodaje Biedroń

„Widoczność daje nam mandat do tego, żeby w ogóle mówić, że istniejemy, a dopiero następnie upominać się o swoje prawa. Bez widoczności nie będzie następnego kroku. Jeśli społeczeństwo nie będzie nas dostrzegać, to walka o nasze prawa będzie przegrana, bo będziemy zawsze zderzać się ze ścianą i z argumentem, że przecież nas nie ma, nie upominamy się i jesteśmy jakąś małą mniejszością, z którą nie trzeba się liczyć. Jeśli jest jeszcze coś, co bym chciał dla społeczności LGBT zrobić, to jest to uczynienie nas jeszcze bardziej widocznymi.” – podsumowuje Śmiszek

Przypomnijmy, że Polska to najbardziej homo- i transfobiczny kraj UE. Osoby nieheteronormatywne nie mają równych praw m.in. również tych do zawierania związków partnerskich, czy małżeństw. W większość krajów Unii Europejskiej uznaje się związki partnerskie osób tej samej płci (21/27 państw), a w coraz większej ilości państw również małżeństwa jednopłciowe (13/27 państw). W obliczu tego wiele par decyduje się na legalizację związku za granicą, jednak nawet w takich przypadkach nie jest on w Polsce uznawany prawnie. Część społeczności LGBT+, tak jak Robert Biedroń i Krzysztof Śmiszek czeka jednak na możliwość zawarcia małżeństwa w Polsce.

Ja bym po prostu chciał, żeby była taka możliwość. I czy zrobimy to w zaciszu urzędu stanu cywilnego, czy z wielką pompą na Wawelu, to jest to drugorzędna sprawa. Najważniejsze jest to, żeby doprowadzić do przesilenia politycznego. Chciałbym, żeby każdy miał prawo do wyboru tego czy sam chce wstąpić w związek, czy uważa, że to jest ważne, czy też nie ważne. Mi się wydaje, że najważniejszy jest wybór. Prawo do wyboru. Chciałbym, żeby to państwo, dla którego razem z Robertem ciężko pracujemy w ostatnich latach, nas w końcu uznało za pełnoprawnych obywateli i dało nam prawo albo do wielkiego greckiego wesela, albo kameralnej imprezy. Chciałbym by moje państwo uważało, że jesteśmy równymi obywatelami.” – dodaje poseł Krzysztof Śmiszek

Z Robertem Biedroniem i Krzysztofem Śmiszkiem rozmawiał Tomasz Piotrowski – zastępca redaktora naczelnego magazynu „Replika”.
LINK DO WYWIADU:
https://www.instagram.com/p/CaArjLhBRjR/

W Polsce rocznie ok. 200 nastolatków_ek LGBT+ dokonuje prób samobójczych, w tym 25 traci życie

Jak podała w ostatnich dniach polska Policja, tylko w ciągu pierwszych 11 miesięcy 2021 r. 1339 nastolatków_ek w Polsce próbowało odebrać sobie życie. Tym samym ostatni rok przyniósł wzrost prób samobójczych o 64% w por. do 2020 – czyli o 525 przypadków.
 
Z kolei, jak czytamy w wywiadzie Halszki Witkowskiej z Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego dla Zwierciadła, 53% wszystkich polskich nastolatków_ek w wieku 13-19 lat i aż 12% dzieci w wieku 6-12 lat ma myśli samobójcze. Daje to w sumie 1.1mln osób, czyli 24% polskich nastolatków_ek. Jak na tym tle wygląda sytuacja nastolatków_ek LGBT+? Trzy razy bardziej zatrważająco!
 
Aż 74% nastolatków_ek LGBT+ w Polsce myśli o odebraniu sobie życia (dane z raportu „Sytuacja społeczna osób LGBTA w Polsce 2019-2020” Kampanii Przeciw Homofobii i Lambda Warszawa). Jeśli zestawimy to z szacunkową liczebnością nastolatków LGBT+ (wg Dalia Research 2016 ludzie LGBT stanowią 4.9% polskiego społeczeństwa) oraz stosunkiem prób samobójczych wśród nastolatków_ek do wywołanych nimi zgonów (średnia dla lat 2017-2020 to 13% wg danych Policji), ujrzymy druzgocące żniwo polskiej homo- i transfobii:
 
Co roku w Polsce
  • ok. 200 nastolatków_ek LGBT+ dokonuje prób samobójczych
  • ok. 25 nastolatków_ek LGBT+ traci życie
 
Społeczeństwo nie jest jednak świadome tych tragicznych statystyk. Każdego roku jedynie pojedyncze przypadki są opisywane przez media. Ostatni dotyczył 12-letniej Kingi ze Smęgorzowa w woj. małopolskim, która 29 grudnia 2021 r. odebrała sobie życie.
 
Przypomnijmy, że województwo małopolskie było, decyzją radnych PiS, strefą wolną od LGBT od 29 kwietnia 2019. Uchylono ją po 882 dniach 27 września 2021 w wyniku ultimatum Komisji Europejskiej, która zagroziła samorządowcom wstrzymaniem funduszy. Przywołane badanie „Sytuacja społeczna…” potwierdza, że osoby mieszkające w powiatach, które ogłoszono „strefami wolnymi od LGBT” odznaczały się większym nasileniem myśli samobójczych niż mieszkający w powiatach, gdzie takie uchwały nie zostały przyjęte.
 
Mają więc radni_e – i ci w woj. małopolskiego i pozostali_łe uchwalający strefy krew na rękach. Którzy konkretnie? Podajemy za Atlasem Nienawiści: spośród wszystkich samorządowców_czyń, którzy mogli głosować w sprawie stref, za ich wprowadzeniem, a zatem za intensyfikacją samobójstw osób LGBT+ w swoich powiatach, gminach i miastach głosowało
  • 91% radnych z PiS (869 z 952)
  • 100% radnych z Kukiz’15 (15 z 15)
  • 49% radnych z PSL (139 z 284)
 
Potrzebujesz pomocy?
  • Lambda Warszawa prowadzi Telefon Zaufania dla osób LGBT i ich bliskich czynny od poniedziałku do piątku w godz. 18.00–21.00. Zadzwoń: 22 628 52 22
  • Wsparcia udzielają także inne organizacje LGBT w całej Polsce. Ich listę znajdziesz na stronie MNW 👉 https://mnw.org.pl/pomoc/

Co sądzisz o Replice? Weź udział w ankiecie!

❤️ Magazyn „Replika” nie mógłby funkcjonować bez Was – naszych Czytelniczek i Czytelników.
🧡 Chcemy tworzyć magazyn dostosowany do Waszych potrzeb i zainteresowań.
💛 Dlatego przygotowaliśmy_łyśmy ankietę.
💚 Wypełniając ją, dacie nam sygnał, co w nas lubicie, co Wam przeszkadza, czego Wam brakuje, a czego jest za dużo.
💙 Będziemy wdzięczni_ne za każdy głos!
💜 Kliknij link poniżej i wypełnij ankietę

👉👉👉 https://replika.webankieta.pl/

Świąteczne życzenia od tęczowych rodzin na plakatach w 27 miastach. Trwa kampania “Jesteśmy rodziną”

 

W 27 miastach w Polsce zawisły plakaty i billboardy, na których polskie tęczowe rodziny składają świąteczne życzenia. To kolejna odsłona kampanii Jesteśmy rodziną stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza. Alicja i Patrycja, mamy Zoi; Karolina i Ola, mamy Olka; Kasia i Ewelina, mamy Amelii oraz
Milena i Ola, mamy Tadzika i Edzia pokazują nam, że już dziś w Polsce żyją dzieci, które mają dwie mamy.

Czytelnicy i Czytelniczki Repliki mogą znać Kasię i Ewelinę Domańskie z łamów Repliki. Wywiady z nimi i innymi parami jednopłciowymi wychowującymi dzieci udostępniamy za darmo w ramach współpracy z Onet.pl

Skąd potrzeba pokazywania rodzin jednopłciowych? “Badania pokazują, że dla połowy naszego społeczeństwa odkrycie samego istnienia tęczowych rodzin może być ważne. To działanie edukacyjne, ale również głos sprzeciwu wobec nagonki prowadzonej przez władze przeciw nam i naszym rodzinom”, wyjaśnia Ola Kaczorek, osoba współprzewodnicząca Miłość Nie Wyklucza.

“Wiele osób w Polsce zabiera głos na temat osób LGBT+ i ich rodzin nie mając o tym zielonego pojęcia. Chcemy to zmienić” dodaje Hubert Sobecki, współprzewodniczący Miłość Nie Wyklucza. Nawet osoby, które widzą zdjęcia rodzin w naszych mediach społecznościowych piszą “piękna szczęśliwa rodzina. Szkoda, że to nie Polsce”. To pokazuje jak niska jest nasza świadomość jak wiele jest do zrobienia.

W ubiegłym tygodniu Miłość Nie Wyklucza opublikowała raport „Jesteśmy rodziną. Co myślą Polacy i Polki o rodzinach osób LGBT+?”, w którym przedstawia wyniki ogólnopolskich badań ilościowych na temat tęczowego rodzicielstwa. Wynika z nich między innymi, że:

  • 56% Polek i Polaków uważa, że osoby tej samej płci powinny móc wziąć ślub, aby zapewnić bezpieczeństwo swoim dzieciom. Za jest 75% wyborców Koalicji Obywatelskiej i 37% wyborców Zjednoczonej Prawicy.
  • Ponad 28% Polaków i Polek nie wie, czy tęczowe rodziny żyją w Polsce, prawie 1/5 (18%) uważa, że ich nie ma.
  • 71% zgadza się ze stwierdzeniem, że „płeć i orientacja seksualna rodzica są mniej ważne od miłości, bezpieczeństwa i wsparcia ze strony rodzica”.
  • 77% społeczeństwa jest przekonana, że dzieci wychowywane w tęczowych rodzinach są narażone na drwiny ze strony rówieśników i otoczenia.
  • 76% uważa, że społeczeństwo powinno chronić dzieci wychowywane przez pary jednopłciowe przed prześladowaniami ze strony otoczenia.

Polska pozostaje jednym z 6 ostatnich krajów Unii Europejskiej, które nie pozwalają parom tej samej płci na formalizację związku w jakikolwiek sposób ani poprzez pełną równość małżeńską, ani częściowo, poprzez związki partnerskie. W przypadku tęczowych rodzin, czyli par osób tej samej płci wychowujących dzieci, skutkuje to zarówno codziennymi trudnościami w kontaktach z urzędami i instytucjami, jak i najbardziej tragicznymi sytuacjami, gdy dziecko zostaje uznane za sierotę w momencie śmierci rodzica biologicznego.

Pełen raport oraz filmy prezentujące 5 tęczowych rodzin żyjących w Polsce można znaleźć na stronie kampanii www.jestesmyrodzina.pl

Jacek Braciak ma transpłciowego syna

Jeden z czołowych polskich aktorów Jacek Braciak wyznał na łamach grudniowego magazynu Zwierciadło, że ma transpłciowego syna!

W rozmowie aktor mówi m.in. o obecnej sytuacji politycznej, czy dyskryminacji kobiet i ich wolności. Na pytanie dziennikarki Karoliny Morelowskiej-Siluk, czy jego trzy córki są wolnymi kobietami, odpowiada:

„Jestem ojcem dwóch córek i syna. Dlatego że moja córka okazała się mężczyzną w swojej istocie, w swoim wnętrzu, myśleniu, więc w tej chwili mam syna. Miałem kiedyś córkę Jadwigę, a teraz mam syna Konrada. I tak, myślę, że moje dzieci to ludzie wolni.”

„Po Piotrze Jaconiu, który w czerwcu br. w wywiadzie na łamach „Repliki” wyznał, że ma transpłciową córkę, Jacek Braciak jest drugim w tym roku tak znanym rodzicem, który robi swoisty coming out – jako rodzic osoby transpłciowej. Takich deklaracji bardzo potrzeba polskiej społeczności LGBT+, a w tym zwłaszcza – społeczności osób transpłciowych” – mówi Mariusz Kurc, redaktor naczelny Magazynu „Replika”

“Niestety akceptacja ze strony rodzica osoby LGBT+ wciąż nie jest w Polsce codziennością, ale rzadkością. Badania wskazują, że tylko 25% matek i 12% ojców w pełni akceptuje swoje dzieci LGBT. Właśnie dlatego za każdy taki rodzicielski coming out – i znanego aktora w czasopiśmie, i „zwykłego człowieka” wobec przyjaciół czy sąsiadów jest kluczowy na drodze walki z dyskryminacją i niezrozumieniem, które tak często spotyka ludzi LGBT. Oby takich rodzicielskich coming outow, jak również coming outów samych osób LGBT – było jak najwięcej”
– dodaje Kurc.

Masakra i literalizm

Tekst: Bartosz Żurawiecki

Pisanie stało się zajęciem niebezpiecznym. Zagrażającym nie tylko zdrowiu (zwłaszcza psychicznemu), ale i życiu. Przekonuję się o tym na własnej skórze, gdy fragmenty któregoś z moich felietonów (właśnie – fragmenty, a nie całość; któż by się trudził czytaniem całości) trafiają do sieci i wzbudzają reakcje tak gwałtowne, że nie powstydziliby się ich faszyści z armii Międlara. Nie mogę wyjść ze zdumienia, że to, co w założeniu miało być swobodną dywagacją na tematy rozmaite, zderza się z tajfunem ekstremalnych często emocji. Chyba powinienem być dumny, że prowokuję aż taki wkurw, ale prawdę mówiąc bardziej mnie ta eskalacja złej energii przeraża, niż podnieca.

Olga Tokarczuk napisała, że chorobą dzisiejszych czasów stał się literalizm, którego objawami są: „brak zdolności do rozumienia metafory” (dorzuciłbym jeszcze – i konwencji), „pauperyzacja poczucia humoru”, „skłonność do wydawania ostrych, pochopnych sądów”, potępienie niejednoznaczności i ironii. Koniec końców literalizm prowadzi do „powrotu dogmatyzmu i fundamentalizmu”.

Zawsze staram się w tę skromną i krótką formę literacką, jaką jest felieton, wnieść elementy ironii i niejednoznaczności. Od tego m.in. są felietony. Kto czyta uważnie, ten na pewno zauważył, że poprzedni mój tekst, o anglicyzmach w języku polskim, napisany został jako polemika z samym sobą. Narrator sam siebie przyłapuje na niekonsekwencji, poddaje pod rozwagę różne za i przeciw, stawia pytania i nie podsuwa gotowych odpowiedzi.

Natomiast komentarze na profilu „Repliki” pod kilkoma zdaniami wyjętymi z tego felietonu można z grubsza podzielić na trzy grupy. Pierwsza – standardowe. Żebym się walnął w głupi łeb, że popierdoliło mnie do reszty i generalnie mam spierdalać. Druga – lekceważące. Jestem boomerem i polonistką, zasługuję więc co najwyżej na politowanie (bardzo to „inkluzywne”, nieprawdaż?). Te trzecie zaś bombardują mnie jedynie słusznymi argumentami, niekiedy nawet merytorycznymi, tyle że podanymi z agresją, zacietrzewieniem i pogardą. Bombardowanie to ma na celu zdyskredytowanie mnie osobiście i nonsensów, które wypisuję.

Czytając komentarze, zaiste bez problemu dostrzegam obłęd w oczach moich interlokutorów i interlokutorek. Dla nich rozmówca, czyli ja – ale też ktokolwiek inny, nie roszczę sobie prawa do wyjątkowości – jest przeciwnikiem, którego należy z uporem godnym lepszej sprawy wdeptać w ziemię. Masakra! W komentarzach tych próżno szukać słów typu: „sądzę”, „moim zdaniem”, „myślę, że”, „przypuszczam” czy, nie daj Boże!, „zgadzam się”. Nie, jest odrzucająca jakiekolwiek wątpliwości pewność własnych racji. Swobodna i partnerska dyskusja pozbawiona obelg i osobistych wycieczek wydaje się więc niedosięgłym, a w tym kontekście wręcz śmiesznym ideałem.

Najsmutniejsze, że tego typu postawy prezentują nie prawicowe trolle, ale osoby identyfikujące się z LGBT+. Niestety, coraz częściej dostrzegam w środowisku przejawy ponurego doktrynerstwa, które w pierwszej kolejności stawia sobie za cel napiętnowanie i wyrugowanie wszelkich odchyleń od doktryny. Szkopuł jednak w tym, że nie bardzo wiadomo, jaka to jest doktryna, bo de facto każdy ma własną. Wszystko więc sprowadza się do usilnych prób zawstydzenia (o, shaming!) i wyeliminowania domniemanego wroga.

To wymaga z kolei okopania się na swoich pozycjach i obrony ich za wszelką cenę. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale wydaje mi się, że teoria queer zakładała płynność wszelkich tożsamości i orientacji. Podlegały one dekonstrukcji, co miało prowadzić do, jak widać utopijnej, sytuacji, w której nikt już nie będzie się musiał jednoznacznie określać i definiować w wąskich ramach.

Tymczasem tożsamości mnożą się dzisiaj w niesłychanym tempie. Już nie tylko gej, les, bi etc., ale aromantyczny, panseksualny, aegoseksualny, demiseksualny itd., itp. Żeby było jasne, każdy ma prawo nazywać siebie tak, jak ma ochotę. Tyle że towarzyszy temu nazywaniu syndrom oblężonej twierdzy, choć to nawet nie jest twierdza, a ciasna cela.

Do kompletu mamy jeszcze ciągłą pretensję – na przykład pod adresem „Repliki” – że nie zauważamy istnienia rozmaitych kategorii, jak również, że posługujemy się rzekomo „fobicznym” wobec nich językiem. To my jesteśmy nieprzyjacielem, do którego strzelać najłatwiej. Tu powinienem napisać, że owszem, zauważamy i nie deprecjonujemy, ale to przecież tylko żałosne tłumaczenie się, bo i tak nie udowodnimy własnej niewinności.

Rozdrobnienie siłą rzeczy prowadzi do osłabienia wspólnoty. Zamiast jednoczyć się w walce z opresyjną rzeczywistością, tęczowi zajmują się tropieniem wrogów we własnych szeregach. Bezkompromisowo i ze śmiertelną powagą prowadzącą do fanatyzmu; zawsze takie są skutki, gdy człowiekowi brakuje dystansu do samego siebie.

Tokarczuk ma rację. Literalizm nas zabije. To znaczy, zabijemy się sami. Niebinarni ukatrupią cis, aromantyczni wykończą sapioseksualnych. A PiS znowu wygra wybory

Karolina Brzuszczyńska i Agnieszka Skrzeczkowska – para z „Top Model”

KAROLINĄ BRZUSZCZYŃSKĄAGNIESZKĄ SKRZECZKOWSKĄ, parą instagramerek i youtuberek, o tym, jak się poznały, jak później przebiegły oświadczyny oraz ile dzieci planują, a także o coming outach, o udziale Agnieszki w „Top Model” i o tym, jak reagują na podryw heteryków, rozmawia Tomasz Piotrowski

Obserwuję dziewczyny w mediach społecznościowych od ponad pół roku. Zdaję sobie sprawę, że wywiad z nimi może być jak wybuch wulkanu. Zaczynamy. Towarzyszy nam Dzidzia – kot rasy Sfinks.

Siemanko!

Karolina: Siemanko!

Polubiłem to przywitanie z waszych relacji na Intagramie. Słyszy je codziennie ponad 100 tysięcy waszych fanek i fanów, a teraz, po waszym udziale w „Top Model”, pewnie będzie ich dużo więcej. Przyszłyście na casting razem, dzięki czemu temat związków jednopłciowych ponownie dotarł do szerokiej opinii publicznej. Co prawda, tobie, Karolino, nie udało się przejść dalej, ale Agnieszka jest już w fi nałowej 15! Z napięciem oglądałem wszystkie odcinki i mocno trzymam kciuki.

Agnieszka: Dzięki! Program trwa, więc niemogę niestety niczego zdradzać, ale oglądajcie koniecznie kolejne odcinki!
Będziemy na pewno! Jaki był początek waszego związku?

K: Wszystko zaczęło się na Instagramie. W lipcu 2017 r. zaczęłyśmy wzajemnie komentować swoje relacje.
A: Za którymś razem Karolina do mnie napisała. Myślałam, że to fejkowy profil i bałam się odpisywać, ale ostatecznie te amerykańsko wyglądające fotki okazały się prawdziwe. (śmiech) Od słowa do słowa – umówiłyśmy się na piwo na bulwarach nad Wisłą.

[restrict]
Podryw na komentowanie relacji?

K: Ja do końca nie wiem nawet, o co mi chodziło, tym bardziej, że wcześniej nie byłam w związku z żadną kobietą. A co więcej, wtedy miałam jeszcze faceta! Ta relacja układała się tak sobie, pisałam do Agnieszki tylko po koleżeńsku, ale… miałam świadomość – sądząc po jej Instagramie – że jest lesbijką.
A: Ty byłaś w związku, a ja doszłam wtedy do wniosku, że odcinam się od wszystkich kobiet w moim życiu.
K: Zranione serce.
A: Coś w tym stylu. Więc gdy do mnie napisałaś, jedyna moja myśl była taka, że będę miała koleżankę do chodzenia wspólnie na siłownię. Bo było widać, że jesteś trenerką personalną i masz mega wysportowane ciało.

Jak ta pierwsza randka-nierandka wypadła?
K: Pierwsze 15 minut były mega sztywne.
A: Zawsze to powtarzasz ludziom, ale jak emocje opadły, zaczęłyśmy normalnie rozmawiać i było spoko.
K: Okazało się, że mamy dużo wspólnych tematów i ze spotkania na piwo zrobiło się spotkanie na 5 piw i poznanie od razu znajomych Agi.
A: Ale ty po godzinie powiedziałaś, że musisz wychodzić i koniec, pamiętasz?
K: Bo rano wyjeżdżałam! To i tak była trzecia w nocy, a miałyśmy tylko na chwilę się spotkać.

Druga randka, co wiem z waszego kanału na YouTubie (@Power Girls), skończyła się dużo gorzej, bo Karolina wyszła bez słowa, prawda?
K: Nie miałam żadnych oczekiwań co do Agi, ale jednak jak się spotkałyśmy… To spotkanie było dla mnie za mocne i stwierdziłam, że muszę urwać tę relację, bo idzie to w dziwną stronę.

Dziwną stronę?
K: To było tuż przed moim wyjazdem z facetem na 3-tygodniowe wakacje. Aga mieszkała wtedy tuż obok mojej pracy. Wpadłam do niej na chwilę, miałam niecałe pół godziny. I wtedy… pocałowałam ją w usta i uciekłam.
A: Położyłam się na łóżku i myślę: „Oh my God! No fajnie było, ale już się nigdy więcej do mnie nie odezwie”. Tak to wyglądało, po prostu uciekła. Ale dobra, napisałam do niej dwuznaczną wiadomość. Odpisała mi na szczęście po 5 minutach, więc zapaliła mi się zielona lampka, że może jednak nie wszystko stracone.

A ty, Karolino…
K: A ja na tych wakacjach. To miał być wyjazd naprawczy. W naszym związku psuło się już od roku. Aga na tym spotkaniu, jeszczezanim ją pocałowałam, pocieszała mnie: „Zobaczysz, wszystko się poukłada między wami, będzie super, spotkamy się po twoim powrocie na treningu”.
A: Ja już zabrnęłam wtedy myślami o nas nieco dalej, a tu nagle Karolina mówi mi o jakimś chłopaku. No to mówię – trudno! Skoro jadą na wakacje, to każdy związek wtedy iskrzy i jest chemia. Musiałam pogodzić się z tym, że jednak będziesz zwykłą koleżanką.
K: Ale prawda była taka, że na tym wyjeździe nie mogłam przestać myśleć o Adze i w sumie już chyba klamka dla mnie zapadła. Non stop do siebie pisałyśmy, Aga pisała, że czuje się samotna, zaczęła pisać romantyczne rzeczy. A: Karolina wróciła, spotykamy się. Pytam jak było, a ona: „Rozstałam się z chłopakiem!” To ja mówię: „Łooo, no to teraz chyba… coś się zaczyna!”.

I pewnie zostałaś wtedy już na noc…? (śmiech)
K: (śmiech) To była nasza pierwsza wspólna noc.
A: Już sobie ją przypieczętowałam wtedy (Agnieszka zerka ukradkiem na Karolinę).

Minęło półtora roku i Agnieszka oświadcza się Karolinie.
A: Szok dla wszystkich znajomych, bo to totalnie nie w moim stylu i sama jestem zaskoczona, że to zrobiłam. Ale jeśli wiesz, że to jest ta, to trzeba brać, póki nie ucieknie. (śmiech)

Pierścionek to była niespodzianka?
A: Nie wiedziałam, jaki rozmiar pierścionka ma Karolina. Obudziłam się 5 dni przed naszym wyjazdem do Toskanii i pomyślałam: „Chcę się oświadczyć. To jest ten wyjazd, muszę to zrobić”. Wzięłam metrówkę i sznureczek, położyłam się i jak ona zasnęła, to przez pół nocy próbowałam tym sznureczkiem opleść jej palec, a następnie przykładałam do metrówki, by sprawdzić, ile to milimetrów. Nazajutrz upewniam się u koleżanki Karoliny z pracy, a ona łapie się za głowę: „Jaka 16-tka! Przecież to nawet na kciuku będzie miała luźno! No i nic, trzeba było wymyślić coś innego”. Jestem grafi czką komputerową, spreparowałam rozmowę z mamą na Messengerze, że niby ona chce kupić Karolinie na urodziny pierścionek z bransoletką i pyta: „A jaki ta twoja Karolina ma rozmiar?”.
K: W ten sposób spryciara załatwiła, że sobie sama zmierzyłam ten palec i jej powiedziałam. Nawet przez myśl mi nie przeszło, co kombinowała. A potem jeszcze zagadnęła mnie koleżanka: „Mój kumpel chce się oświadczyć dziewczynie – jaki pierścionek byś wybrała?”. Oczywiście też podesłana przez Agę.

Jak wyglądały same zaręczyny? Restauracja, róże na stole, mariachi dookoła?
K: Toskania. Siedzimy na balkonie ze znajomymi, pijemy winko, słońce zachodzi, więc bardzo romantic. Aga nagle wyszła, więc poszłam za nią zapytać, co się stało. Byłam jakoś ogólnie strasznie podjarana i mówię, że jestem najszczęśliwsza na świecie. A Agnieszka pretensjonalnym głosem: „Serio jesteś szczęśliwa?”.
A: Od 3 dni nosiłam pierścionek przy sobie i czekałam na odpowiedni moment i poczułam, że to teraz. Więc pytam dalej: „Ale jak to?! Serio jesteś sczęśliwa?!”. Ona mówi, że tak. Na to ja: „No dobrze, to skoro jesteś ze mną szczęśliwa…”. Uklęknęłam przed nią i pach! Stało się. Filmik z naszych zaręczyn też można zobaczyć już na naszym kanale na YouTubie!

W tym roku miał być ślub. Nawet ślubne fotki już macie, bo wzięłyście udział w projekcie fotografki Pamelli Porwen „Homosexual Weddings” razem z kilkoma innymi znanymi parami jednopłciowymi (m.in. Jakubem i Dawidem oraz wiceprezydentem Warszawy, Pawłem Rabiejem, z partnerem Michałem Cessanisem).
K: Miał być, ale trochę rzeczy stanęło nam na drodze. Ja miałam walkę FFF MMA (Free Fight Federation Mixed Martial Arts – organizowana w Polsce liga walk w klatce dla ludzi znanych z prasy i mediów społecznościowych – przyp. red.), zrezygnowałam z pracy, przeszłam na własną działalność, starałyśmy się o kredyt… A poza tym Agnieszka powiedziała, że też czeka na pierścionek. (śmiech)
A: Bo ty już zaczęłaś myśleć, że ślub, zaraz dzieci… A ja mówię: „No chyba i jedno i drugie to dopiero po pierścionku?! Czy ty się w Polsce wychowałaś?!”.
K: Dobrze, dobrze. Więc ja niedawno też się Adze oświadczyłam. Ślub pewnie w przyszłym roku. W Londynie albo Barcelonie. A projekt Pameli rzeczywiście był świetny – właściwie prosty pomysł, a chyba w Polsce jeszcze czegoś takiego nie było. Od razu się zgodziłyśmy!

Najpierw ślub, a potem dzieci?
A: Ona planuje trójkę plus czwarte z adopcji. Więc ja nie wiem, chyba najpierw musimy się wynieść z Polski.
K: W Polsce – nie wiem, kiedy doczekamy się takiej możliwości. Ale chcemy mieć dzieci.

Myślałyście, która z was będzie rodzić?
K: Oczywiście. Obie!
A: Teraz tak mówisz. A ostatnio co było? Ja bym chciała trójkę, ale wiesz.. może byś ty urodziła? Ta, na pewno, i może jeszcze 3 lata z rzędu.
K: (śmiech) Mnie poród trochę przeraża jeszcze.


Karolina, gdy 1 października 2018 r. na YouTubie pojawiła się Agnieszka, mówiła o tobie „koleżanka”. Byłyście wtedy od roku w związku. Nie bolało cię to?

K: Strasznie bolało. Bardzo chciałyśmy wtedy już pokazać się światu, bo mamy super energię razem.
A: Problem był w tym, że ja pracuję w korporacji i tam jeszcze nie zrobiłam wtedy coming outu. Niby wszyscy wiedzieli, bo tego jednak nie da się nie zauważyć, ale oficjalnie jeszcze nie powiedziałam. Siedziba firmy jest w Warszawie, ale salony są właściwie w całej Polsce, pracuje tu łącznie z 500 osób. Ale okazało się, że nie było się czego bać! Gdy była walka Karoliny na FFF MMA, to składali nam gratulacje, życzyli powodzenia i cała firma jej kibicowała!


Jak ujawniłaś się w pracy?

A: Wystarczyło, że powiedziałam trzem osobom w firmie i udostępniłam parę filmików na YouTubie, gdzie mówimy, że jesteśmy razem i już się rozniosło! (śmiech) Potem, gdy ktokolwiek mnie pytał, co robię w weekend, już się nie kryłam i mówiłam, że np. jadę gdzieś z Karoliną. Jak mówisz coś wprost, to przestaje być tematem plotek, staje się normą.
K: Im dłużej to ukrywałyśmy, tym więcej osób się domyślało i dookoła robiła się otoczka… A kiedy powiedziałyśmy, to nie było problemu. Życie osób w homoseksualnym związku staje się chyba dużo prostsze, gdy ludzie przestają ci gadać za plecami, a przestają wtedy, kiedy powiesz im wprost.

Karolina, twój coming out na YouTubie to był filmik z jedną z najwyższych oglądalności na waszym kanale – 209 tys. wyświetleń. Widziałem wiele pozytywnych komentarzy, ale było też trochę hejtu.
K: Regularnie mamy jakieś hejty i, o dziwo, częściej hejtują nas mężczyźni. Ale dostajemy dużo więcej wsparcia i to nie tylko od „naszych”, ale często też od matek z dziećmi czy osób hetero w różnym wieku.

To był coming out dla widzów, ale wspominałyście w jednym z filmików też o tym przed rodzicami.
K: Mam fajnych rodziców, dużo starszych, bo mam rodzeństwo starsze od siebie o 20 lat. Mama pierwsza zapytała: „Karolina, a ty jesteś z dziewczyną?”. Ja wtedy zachwycona zaczęłam opowiadać, że tak, że Aga to i tamto… A mama stanęła jak wryta i nie wiedziała, co powiedzieć. Do końca dnia już się chyba do mnie nie odezwała. Na początku twierdziła, że to jakieś widzimisię, że do tej pory przecież spotykałam się z facetami, że prawie byłam zaręczona. Nie chciała powiedzieć tacie przez następne pół roku. Ale widziała, że jestem szczęśliwa, więc zaczęła to akceptować, powiedziała w końcu ojcu, a on przyjął to bardzo fajnie, chociaż wcześniej był mało tolerancyjny. Jak to rodzice, bardziej martwili się, że będę miała gorzej w życiu przez to, że jestem z kobietą. A jak zobaczyli, że u nas jest wszystko super, że sobie radzimy, że inni to dobrze przyjęli, to nie było problemu.

A u ciebie, Agnieszko?
A: Mama zobaczyła u mnie serduszka w oczach, gdy miałam 16 lat. Spytała ostrożnie: „Czy ty coś z tą koleżanką… czy coś was łączy?”. Ja wtedy, zakochana, śmiało powiedziałam, że tak, że wiele nas łączy! Nawet nie pomyślałam, że to może być coś złego, coś dziwnego… Mama nie była zadowolona, gadała oczywiście, że mi przejdzie, że trzeba by może iść do seksuologa, jakieś takie gadki. Ale potem sama sobie poczytała, przemyślała i powiedziała, że najważniejsze, żebym była szczęśliwa.
K: Ach, rzeczywiście, moja mama też miała pomysł z seksuologiem. Odpowiedziałam, że możemy, ale pod warunkiem, że pójdzie ze mną – i zmieniła wtedy zdanie.

Z tego co widziałem na Instagramie – dziś odwiedzacie rodziców razem. Kto lepszy – teściowa czy teść? (cisza)
K: Kto pierwszy ma odpowiedzieć? (śmiech)

Skoro zaczęłaś, to mów. (śmiech)
K: Ja bardzo lubię latać do rodziców Agi– mieszkają obecnie w Anglii. Są trochę przeciwieństwem moich, bo są spokojni. A moja rodzina to po pierwsze cholerycy, a po drugie – bardzo duża. Jak się zjadą, jest strasznie głośno, wszyscy się przekrzykują… I może dlatego wolę tatę Agi, bo on też jest nieco głośniejszy, więc mogę swoje rodzinne umiejętności wykorzystać. (śmiech)
A: Ja wolę twojego tatę.
K: Serio?
A: Co prawda jest groźny, ale o wszystkim można z nim pogadać i jest zdystansowany do świata. A twoja mama przeciwnie – wariatka totalna, bardzo ją lubię, ale po 15 minutach już nie wiem, w którą stronę mam patrzeć i szukam twojego taty! (śmiech) Jak go pozno trochę było tak, jakbym była narzeczonym Karoliny, a nie narzeczoną.
K: Podszedł do niej i zrobił takie (Karolina robi zamach ręką i klepie Agnieszkę w plecy): „No to musimy sobie pogadać!”. Wypytał ją o rodzinę, o plany na życie… A co pytanie, to wódeczka!
A: Straszne to było! (śmiech) Ale zdałam test! Na koniec dostałam kilka kolejnych poklepywań w plecy, więc chyba wszystko dobrze.
K: I upiłaś mi tatę!

Pamiętacie swoje pierwsze pocałunki czy pierwszy seks z kobietą? Poczułyście wtedy, że to jest to?
K: Ja całowałam się z dziewczynami już w gimnazjum i liceum, ale to robiła chyba każda dziewczyna. Dopiero z Agą nagle pojawiły się motylki, w które nigdy nie wierzyłam, a naprawdę zaczęły we mnie latać.
A: Ja muszę powiedzieć, że nie miałam nigdy seksu z facetem, więc trudno mi porównać. Ale wiesz, gdyby mi było źle z dziewczynami, to pewnie bym szukała dalej – a jestem bardzo usatysfakcjonowana, więc… (z uśmiechem patrzy na Karolinę)

Agnieszko, a nie myślałaś, że twoje wcześniejsze związki z facetami nie wychodziły dlatego, że to byli faceci właśnie? Z perspektywy geja mogę powiedzieć, że heteronorma sprawia, że wielu z nas najpierw próbuje być z dziewczynami – ale to nie to.
A: Dla mnie oczywistym pierwszym wyborem był mężczyzna. Tak przecież należało, to był ten „naturalny” wybór. Potem miałam dziewczynę, z którą byłam dość długo, ale poznałam też chłopaka i znowu pomyślałam: „Cholera no… w sumie to nie wiem, jak będzie wyglądało moje całe życie, gdy będę z dziewczyną. Może jednak lepiej będzie spróbować, »uratować« to moje »człowieczeństwo«”. (śmiech) Bardzo się starałam, ale nie wyszło. Potem znowu byłam z dziewczyną przez 6 lat i potem znowu poznałam faceta. Byłam trochę starsza, ale dalej miałam podobną myśl jak wcześniej – że może tak będzie lepiej. Też się nie udało.

Dziś nie macie problemów z określeniem swojej orientacji?
A: Byłam zarówno z facetami i kobietami, więc chyba trzeba powiedzieć, że jestem biseksualna? Myślę, że mogłabym być w związku z facetem, ale jakoś… no nigdy się nie udało.
K: Taaa, ona stale twierdzi, że jest biseksualna, tylko woli kobiety! (śmiech)
A: Ja nie lubię stereotypów i nie lubię robić tego, co kobiety w społecznej opinii robić powinny. Nie widzę powodu, dlaczego kobieta nie miałaby np. prowadzić w tańcu, jeśli tańczę z facetem. Nie uznaję tego za powód do kłótni czy jakiejś rywalizacji męsko-damskiej, więc jeżeli trafi łby się facet bardziej tolerancyjny, to może byłoby inaczej. Ale zawsze trafiłam na jakichś maczo, którzy chcieli mieć w miarę ładną dziewczynę, która ma karierę, jest zaradna, ale jak przychodzi potem co do czego, to chcieliby tylko taką w miarę ładną lalę na szpilkach, która przy kolegach nie będzie się odzywała, tylko ładnie uśmiechała. Oczywiście nie mówię, że tacy są wszyscy faceci, może po prostu miałam pecha.

Dziewczyny, czujecie, że jesteście wewnątrz społeczności les? Znam kilka lokali, które są sprofilowane raczej pod gejów, ale lesbijskich… nie bardzo.
A: Mamy koleżanki lesbijki i gejów, ale naszymi najbliższymi przyjaciółmi aktualnie są osoby heteroseksualne. Szczerze mówiąc, nie robi nam to różnicy, jakiej orientacji są nasi bliscy, z niektórymi czujemy więź, z niektórymi nie. Wszystko zależy od charakteru, podejścia do życia etc. Co do klubu, to jedna z naszych znajomych organizuje co jakiś czas imprezy tylko dla kobiet. Wynajmuje różne kluby w Warszawie, bywamy tam.
K: Nie wiem, ja nigdy w tym środowisku nie byłam dopóki nie poznałam Agi. Ale z pewnością istnieje.
A: Pewnie, że istnieje. Każde miasto ma swoje „miejscówki”, w których spotykają się kobiety. Rzeczywiście jest problem z miejscami typowo dla lesbijek, dlatego kobiety zazwyczaj spotykają się na domówkach, plenerach lub w pubach.

Sporo mężczyzn hetero ma taki pogląd, że „pedały” to „fuj”, ale „na ładne laseczki w akcji to bym sobie popatrzył”.
K: Oj tak, często tego doświadczamy. Kiedy widzą, że jesteśmy razem, traktują nas jako wyzwanie – o, jest szansa na trójkącik. Strasznie ciężko im wytłumaczyć, że nie szukamy nikogo. Inna taktyka to próba skłócenia nas. Kiedy widzą, że jesteśmy blisko, to wybierają sobie którąś z nas, komplementują ją specjalnie, by drugą wkurzyć. Miałyśmy naprawdę dużo takich sytuacji. To jest mega dziwne. Nawet w Glamie to się dzieje.

Czyli w warszawskim klubie LGBT+.
K: Tak. Na przykład jeden facet na siłę próbował nam udowodnić, czego „naprawdę” nam potrzeba – chodziło oczywiście o jego przyrodzenie. Przyjaciel, który był z nami, tłumaczył mu, że sorry, jesteś w Glamie, kolego, tutaj nie ma tego całego heteroświata. Pierwszy raz zachowałam się tak agresywnie. Koleś ciągnął Agnieszkę za rękę, zaczął ją szarpać. To był taki mały koksu, a ja generalnie jak coś się Adze dzieje, to od razu robię się kogucikiem. Niewiele myśląc, przyłożyłam mu przedramię do szyi, przepchnęłam go przez pół Glamu do muru i powiedziałam: „Wypierdalaj stąd, bo będziesz miał przesrane!”.
A: To był taki typ, wiesz, mięśnie dużo większe niż głowa.
K: On wtedy zrobił wielkie, przerażone oczy (Karolina robi tę minę) i… wyszedł! A ja po chwili myślę: „Jezu, przecież, gdyby on się odwinął…”.
A: To nie była jedyna taka sytuacja w naszym życiu. One powtarzają się ciągle, są przykre. Ci faceci na początku są bardzo, bardzo mili, komplementują, daliby ci gwiazdkę z nieba, a gdy zorientują się, że naprawdę nie, że ona mi odmawia, że dostałem kosza, to zamieniają w człowieka demona – wielka agresja. Wyzywają nas, są chamscy.
K: Nauczyłyśmy się trochę to ignorować, nie dać wkręcić. Bo największa satysfakcja dla nich jest wtedy, gdy damy się wyprowadzić z równowagi. Trzeba ich olewać, odchodzić, nie wchodzić w dyskusję. Ale to czasem jest nie do uniknięcia. Odmawiamy – to mówią mi, że jestem brzydka, że marnuję jej życie. Albo wyciągają Agę gdzieś na drugi koniec sali i mówią jej: „I tak poderwę dziś twoją laskę! Chcesz się założyć?”.

To seksizm czy homofobia?
A: Seksizm 100%.
K: A potem jak koleś dostaje kosza, to mu się włącza homofobia.
A: Nigdy nie spotkało nas nic złego z tego powodu, że jesteśmy razem, czy że jesteśmy lesbijkami, że chodzimy za rękę po mieście, przytulamy. Żadna starsza, konserwatywna pani czy żaden drechol-narodowiec – nigdy. Ale jeżeli chodzi o „zwykłych” facetów hetero, którzy nas podrywają, to czasem jest masakra.


Mówisz, Karolino, że jesteś takim kogucikiem. To dlatego dałaś zamknąć się w klatce z przeciwniczką (Patrycją „Lady Squat” Zahorską), by w trzech 3-minutowych rundach wykorzystać wszystkie swoje umiejętności?
K: Ze sportem walki jestem związana od dziecka, tylko ostatnio trochę odpuściłam. Dalej jednak jako trenerka personalna staram się łączyć fitness ze sztukami walk. Od jakiegoś czasu marzyłam, by jeszcze stanąć na macie (bo ćwiczyłam Taekwondo). A tu nagle z racji naszej popularności w mediach społecznościowych zaproponowano mi występ na transmitowanej przez Polsat gali FFF MMA w Zielonej Górze. Co prawda nie na macie (tak jak w Taekwondo), lecz w klatce – ale i tak strasznie mnie to ucieszyło! Bardzo lubię sportową rywalizację. Ale w naszym związku to chyba jednak Aga jest większą fajterką.

Oglądałem twoją walkę z 21 grudnia 2019 r. na YouTubie i byłem przerażony – taka ciepła i miła osoba, a tam byłaś prawdziwą fajterką! MMA jest uważane za wymagający sport – połączenie wielu stylów, duże prawdopodobieństwo kontuzji… Nie bałaś się?
K: Oczywiście, że to wyzwanie i naprawdę poświęciłam wiele czasu, by się przygotować. Trzeba jednak przyznać, że to nie jest profesjonalne MMA, nie sądziłam więc, że cokolwiek mi się stanie, a tu proszę – pęknięty policzek! Ale szybko się zagoiło, nie ma już śladu.

Agnieszko, jak to było patrzeć, jak biją twoją narzeczoną?
A: Ja tylko się modliłam, żeby nie miała żadnej szramy, bo przecież ja będę musiała na to przez całe życie patrzeć! (śmiech) Żartuję oczywiście. Miałam możliwość być w jej teamie, więc w każdej przerwie między rundami ocierałam jej pot, a potem też i krew z twarzy i to nie było miłe doświadczenie, ale potem cieszyłam się ze zwycięstwa razem z nią!

W domu też wykorzystujesz swoje umiejętności Teakwondo, Karolino?
K: (śmiech) Muszę przyznać, że raz się nie opanowałam. Ale to Aga wyprowadziła mnie z równowagi! Byłyśmy w Tajlandii i ona r zem z moją siostrą chciała mnie wrzucić do wody, a ja niczego bardziej wtedy nie chciałam jak właśnie tego, by się nie zmoczyć! Jakoś nie zapanowałam nad siłą i… jedną i drugą przerzuciłam przez ramię.
A: Ona normalnie jak Fred Flinstone się zachowywała! Złapała mnie za jedną rękę i wymachiwała jak maczugą z jednej na drugą stronę! Masakra, nie wiedziałam, co się dzieje! (śmiech)

Wasze konta na Instagramie (@way. of.blonde i @maschines) obserwuje ponad 100 tys. osób, wasz wspólny kanał na YouTubie (@Power Girls) to ponad 51 tys. subskrypcji, z kolei twój wcześniejszy kanał, Karolino (@blonde&brunette), który dalej prowadzisz z przyjaciółką – to aż 276 tys. subskrypcji. Dostajecie pytania od innych dziewczyn niehetero?
K: I to dużo. Sporo osób pisze, że dzięki nam powiedziały komuś o swej orientacji albo w ogóle związały się z inną dziewczyną. Proszą też o porady, ale my nie czujemy się żadnymi guru w tych sprawach. Nie jesteśmy ani psycholożkami, ani seksuolożkami. Możemy pokazać ludziom swoje życie, ale to nie znaczy, że wiemy tyle o życiu, że możemy radzić innym.
A: Tym bardziej, ze to są trudne rozmowy. Nawet dziś pisałyśmy z dziewczyną, która po raz pierwszy pocałowała inną, pytała o wiele rzeczy, ale… to zbyt skomplikowane,zbyt wiele zależnych, żeby coś komuś powiedzieć. Nie mamy zresztą chyba kompetencji, by wymądrzać się na temat związków.
K: Odpisujemy oczywiście, że trzymamy kciuki, że jesteśmy z tobą. Staramy się każdą osobę jak najbardziej wspierać.

Hetero też piszą?
K: Tak! I to jest właśnie super. Bo piszą, że: „Ojeju, byłam straszną homofobką, a jak was oglądam, to zmieniłam zdanie”.
A: Czasem ta sama osoba pisze – pierwszy komentarz – hejt, drugi, trzeci, czwarty – to samo. A potem piąty i szósty nagle pozytywny, i czasem nawet do tego stopnia, że pisze, że nas uwielbia.
K: Dokładnie – było widać, że ta osoba jednym ciągiem oglądała wszystkie filmiki i na początku było: „Głupie lesby! Nienawidzę was!”. A finalnie: „Boże, uwielbiam was! Jestem waszą fanką!”. A czy po coming oucie byli tacy, którzy przestali was obserwować?
A: Do tej pory tak właściwie jest. Publikujemy wiele zdjęć, ale nie każde jest wspólne. Po zdjęciach z buziaczkiem z jednej strony ubywa obserwujących – nawet i ze 150 potrafi ubyć, ale z drugiej strony przybywają nowi.

Słyszycie takie teksty, że ten coming out to mógł być specjalnie, by zdobyć popularność?
K: Zdarza się. Słyszałyśmy też podobne komentarze à propos Qczaja – no nie, to nie tak. Szacun dla niego, że to zrobił. Nam też zarzucają, że chcemy wybić się na temacie LGBT. Nie miałyśmy takiego zamysłu, ani wcale to tak nie zadziałało. Choć oczywiście absolutnie nie żałujemy, że o sobie powiedziałyśmy.

To, że jesteście kobietami, coś wam w życiu uniemożliwiło?
K: Dobre pytanie. Chyba nie? Gdybyśmy tylko mogły nie mieć okresu, to by było piękne! Z drugiej strony kobiety czasem wyglądem mogą coś ugrać…
A: No to powiedziała blondynka! A brunetka powie co innego: ja od 19. roku życia pracuję w korporacjach, w których staram się cały czas iść w górę. Zawodowo – to był dramat. Miałam 22 lata, poszłam na rozmowę kwalifikacyjną, a tam facet mnie pyta, czy jak będę miała spotkanie biznesowe na 10 facetów, a ja będę tam jedyną kobietą, to czy sobie poradzę, by cokolwiek do nich powiedzieć. Pomyślałam wtedy: „No a nie?”. Potem, jako 27-latka staję przed grupą facetów z IT, próbuję im wytłumaczyć, że mam rację i ma być tak, jak chcę. Do momentu, kiedy nie jesteś oschła i ostra, to oni po prostu cię lekceważą. I tu zarzucenie włosami nic nie da.
K: Masz rację, zawodowo jest dużo trudniej.

A czy to, że należycie do społeczności LGBT+ coś uniemożliwiło?
K: Ja nie wyobrażam sobie żyć w ukryciu. Więc coming out wiele ułatwił, możemy w pełni cieszyć się swoim szczęściem, dzielimy się z tym rodziną, ze znajomymi.
A: Polska jest dość dziwnym krajem, ostatnio jeszcze bardziej to widać, niż wcześniej – i nie jest to proste. Bycie LGBT+ nie jest, delikatnie mówiąc, traktowane jak dar, za który wszyscy będą ci dookoła klaskać i mówić: „O, super”. Jak patrzę na to, co się dzieje w Sejmie, na ulicy, to nie wiem, czuję się, jakbym przeniosła się ze 20 lat wstecz. Cieszymy się jednak, że możemy w tym niechętnym nam polskim świecie pokazywać nasze zwykłe, normalne życie. Gdy widzimy, że chociaż część osób zmienia swoje nastawienie dzięki nam – wiemy, że warto.[/restrict]

Relacja dziennikarza „Repliki” z zatrzymania 7 sierpnia

Dziennikarz-wolontariusz „Repliki” był jedną z 48 osób zatrzymanych 7 sierpnia na 24 godziny w szokującej policyjnej łapance. Oto jego relacja

Mam 24 lata. Od prawie trzech lat jestem dziennikarzem-wolontariuszem „Repliki”. Odpowiadam przede wszystkim za teksty okołofilmowe. Z komfortu własnego mieszkania szukam filmów o tematyce LGBT, które mogą edukować, inspirować czy dodawać otuchy. Poza Marszami Równości raczej nie chodzę na demonstracje, ale w piątek, 7 sierpnia, gdy kończąc pracę koło godziny 18, przeczytałem, że Margot ma właśnie zostać aresztowana pod siedzibą Kampanii Przeciw Homofobii, czyli kilka ulic dalej, 15 minut drogi pieszo ode mnie – od razu postanowiłem, że tam idę. Być może uda się zrobić dobre zdjęcie dla „Repliki”, być może zobaczę coś wartościowego, o czym inny portal nie napisze, być może to będzie ważny dzień w polskiej historii tęczowego aktywizmu. Nie przeszło mi przez myśl, że wbrew własnej woli, ze świadka i dziennikarza stanę
się jedną z ofiar tamtego wieczoru.

[restrict]
Wszystkich nas nie zamkniecie
Ale po kolei. Kiedy dotarłem pod KPH, zdążyła się tam zebrać już spora grupa ludzi. Na tyle duża, że reszta naszej redakcji oglądająca w sieci relację na żywo, robioną z centrum wydarzeń bezpośrednio przez Stop Bzdurom, widziała lepiej ode mnie, co się dzieje. Nie miałem więc co relacjonować, nagrałem tylko krótkie wideo skandujących profetycznie ludzi: „Wszystkich nas nie zamkniecie”. Właśnie wtedy Margot podchodziła do kolejnych policjantów, bezskutecznie wystawiając ręce do aresztowania. Z mojej perspektywy były tylko odjeżdżające radiowozy, potem tańcząca Margot i wezwanie, że idziemy na Krakowskie. No to poszliśmy.

Krótki spacer z Solca na Krakowskie Przedmieście nagle nabrał paradowego charakteru. Ktoś puszczał piosenki, ktoś wymachiwał tęczową flagą. Na chwilę napięcie opadło i zrobiło się optymistycznie. Tylko tych trzech policjantów, którzy towarzyszyli przemarszowi po drugiej stronie ulicy, mogło zaburzyć chwilową ułudę spokoju.

W końcu dotarliśmy na Krakowskie Przedmieście, a ja, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami zrobionymi w redakcji, miałem okazję działać. Po to tu w końcu przyszedłem. Zacząłem moją pierwszą relację na żywo na Facebooku i to z pompą, bo choć pierwsze 15 sekund zapowiadało relację o stojących, milczących ludziach, to już po minucie nagrywałem aktywistów wdrapujących się na nieoznakowany radiowóz z Margot w środku (o czym sam dowiedziałem się dopiero później). Mój telefon, zwyczajowo na skraju wyładowania, nie wytrzymał zbyt długo i po 15 minutach musiałem udać się na wymuszoną przerwę i doładowanie łakomej baterii w pobliskiej kawiarni. Szybki napój, niecierpliwe patrzenie na piekielnie ślamazarnie rosnący postęp naładowania baterii i szybkie doedukowanie się z innych źródeł o tym, co sam przegapiłem w tłumie. Choć później brakowało mi szczęścia, to z kawiarni wyszedłem w idealnym momencie, by zarejestrować wyciąganie siedzących ludzi sprzed samochodu – blokowali ciałami samochód z Margot w środku, by nie odjechał. Po chwili bateria znowu pada, więc powtarzam cykl. Kawiarnia, napój i intensywne obserwowanie ładowarki. Wtedy dołącza do mnie Gabriel Kuhl z naszej redakcji, próbując mnie ratować, niestety martwym jak mój telefon przed chwilą, power bankiem.

Odważą się aresztować losową osobę, gdy są nagrywani?
Gdy wychodzę znowu, główne miejsce akcji przenosi się kilkaset metrów dalej, a po drodze wyrasta nieprzekraczalna bariera policyjnych furgonetek. Po uwiecznieniu jej dla naszych Czytelników/czek, udaje mi się dotrzeć do ciągle sporych rozmiarów demonstracji. Po drodze, idąc bocznymi uliczkami, mijam dziesiątki radiowozów i furgonetek. Z jednego dobiegają mnie strzępki komunikatu: „… aresztować wszystkich…”. Mijam też turystów zszokowanych tym, w czym mimowolnie uczestniczą. Protesty wyglądają tak jak przedtem. Choć ludzie mają dosyć, to po prostu idą powoli w kierunku komisariatu na Zakroczymskiej i spokojnie skandują hasła. „Kiedy państwo mnie nie chroni, mojej siostry będę bronić”. Nic, czego nie nagrałem już wcześniej, nic nowego już się nie wydarzy, chyba że…

Nagle widzę, że ulicą biegną dziesiątki policjantów. Biegną od tyłu protestujących – ci nie mogą ich widzieć. Podbiegają do losowych osób i wyciągają je z tłumu. Zaczynam na nowo relację, niestety jest już dobrze po godzinie 20, zrobiło się ciemno i niewiele można z nagranego pandemonium wywnioskować. Nie wiem, ile osób w tej łapance zatrzymano. Jestem tylko świadkiem, jak posłanka Magdalena Filiks (KO) domaga się od policjanta podstawy zatrzymania kilkunastoletniego dzieciaka. Policjant potrafi tylko powiedzieć, że nic nie wie i za wszystko odpowiedzialny jest dowódca akcji. W międzyczasie słychać wezwanie do rozejścia się uczestników nielegalnego zgromadzenia. Metr ode mnie ludzie jedzą piątkową kolację w restauracyjnym ogródku.

Tym razem nie pada mi telefon, za to… kończy się internet. Nic tu więcej po mnie.
Część ludzi ogłasza, że będą szli pod komisariat na Wilczą. Idę za nimi. Jeszcze mam resztki baterii, może uda się zrobić dobre zdjęcie i  wykorzystać później. Poza tym to i tak w stronę mojego domu. Jesteśmy ulicę dalej, robi się spokojnie, nikt nic nie skanduje, zaczynają się towarzyskie rozmowy, ot, po prostu grupka ludzi spacerująca przez Warszawę…

Wtedy przebiega obok mnie policjant, odwracam się, widzę, że biegnie na mnie kilkunastu kolejnych. Kurwa… Wiem, że nic JA, „CHULIGAN” DANIEL OKLESIŃSKI, dziennikarz-wolontariusz „Repliki” był jedną z 48 osób zatrzymanych 7 sierpnia na 24 godziny w szokującej policyjnej łapance. Oto jego relacja Jestem już na innej ulicy, kieruję się w stronę domu, jest spokojnie. Nagle widzę biegnących policjantów. I już leżę na ziemi, już jestem skuwany. „Pod jakim zarzutem jestem zatrzymany?”. Cisza

Jutro będą o tym mówić na całym świecie
Zaczyna się cykl strachu, nudy i niekompetencji. W furgonetce jest nas trzech zatrzymanych, wszyscy skuci. Policjantów – co najmniej pięciu. „Wiecie, że jutro będą mówić o tym na całym świecie?” – mówią między sobą. Najbardziej się martwię moim chłopakiem. Czeka na mnie w domu, nie wie, co się ze mną dzieje. Czekamy i my. Na decyzję, że możemy odjechać. Potem czekamy, wydaje się, że wieki, pod komisariatem. Nie wiadomo, czy zmieścimy się w tym komisariacie, bo zatrzymano ponoć dużo osób. Ile? Nie wiadomo.

W końcu wchodzimy do środka. Każdy z nas jest zabierany do oddzielnego pokoju, oczywiście po odpowiedniej dozie oczekiwania. Przychodzi czas na biurokrację. Niewiele ode mnie starszy młodzik – ten sam, który mnie powalił i skuł – nie ma pojęcia, co robić. To chyba jego pierwszy raz. Pomaga mu starszy aspirant, wypełnia za niego formularz protokołu zatrzymania. Młodzik nie wie, gdzie mnie zatrzymał, musi wspomagać się mapą, a i tak nie trafi a. Gdy aspirant dochodzi do wiersza z powodem zatrzymania, w końcu słyszę pytanie, czy został mi on przedstawiony. Nie został. Dopiero teraz słyszę, że rzekomo brałem „czynny udział w zbiegowisku, wiedząc, że jego uczestnicy wspólnymi siłami dopuszczają się gwałtownego zamachu na osobę lub mienie”. I nie posłuchałem się wezwania do rozejścia. Co tam, że wezwanie do rozejścia się nadawano na jednej ulicy, a mnie zatrzymano na zupełnie innej. Pokazuję skonsternowanym policjantom faktyczne miejsce mojego zatrzymania. W końcowym protokole nie ma żadnej wzmianki o nieposłuchaniu się komunikatów policji.

Jest za to inny dopisek. „Zachodzi obawa ukrycia się lub zatarcia Śladów. Tryb przyśpieszony” (pisownia oryginalna). To wkład innej pracowniczki szanownej policji. Przychodzi z informacją „z góry”, że pierwsza wersja protokołu jest nie do zaakceptowania. To, że spokojnie idę, jest, (niespodzianka!), niewystarczającą przesłanką do zatrzymania. Jak mówi, przecież „chodzi o tak zwaną prawdę”, trzeba coś dopisać. Młodzik-biedaczyna nie wie, co. Niestety, nie byłem mu pomocny. Nie uciekałem przed nim. Nie rzucałem mu kłód pod nogi. Nawet jednego malutkiego śladu nie zatarłem. Ach, niedobry ja. Musiał zostać przy ogólnikach.

Wszechogarniający bezruch i nuda nie są spowodowane wyłącznie policyjnymi zdolnościami obsługi elektroniki (tu należy wspomnieć wiedzę zdobytą tamtej nocy – telefonogram to nie słowo wymyślone przez Lema, a współcześnie używany środek komunikacji w policji), ale także koniecznością potwierdzania każdego dokumentu przez mityczną, niedopowiedzianą „górę”.

Prawnika nie dopuszczano przez kilka godzin
O poinformowanie bliskiej osoby udaje mi się doprosić dopiero za którymś razem. Moja pierwsza prośba o prawnika zostaje zignorowana. Później dowiaduję się, że prawnik dla mnie jest, ale spotykam się z nim dopiero w środku nocy, po kolejnej godzinie i w obecności policji. Nie jest on oczywiście załatwiony przez policję, działa z własnej ręki ze wsparciem interwencyjnego  zespołu posłanek i posłów Lewicy – dziękuję! Prawnik przez kilka godzin miał blokowany dostęp do mnie, ale tego dowiem się dopiero następnego dnia.

W pewnym momencie młodzik patrzy z paniką na telefon. „Ja tu nic nie dotykałem, to samo zaczęło tak robić”. Aspirant podnosi słuchawkę. Nie, nie może udzielić żadnych informacji. Proszę dzwonić do dyżurnego komisariatu. Po czym: „Chwila, proszę powtórzyć nazwisko”. Jego spojrzenie zaczyna mnie świdrować. „Taaak, mogę potwierdzić, że pani syn został zatrzymany”. A więc matczyna furia spowodowała, że moja rodzicielka po prostu była w stanie poruszyć niebo i ziemię i w chwilę zdobyć numer policyjnego telefonu stojącego tuż przede mną? Ha! Co to dla niej. Po chwili jednak nachodzi mnie rozwiązanie zagadki – pewnie mój chłopak przekazał jej numer, z którego do niego dzwoniła policja. I tak czuję otuchę, ale też zmartwienie, że nie mogę jej przekazać, że ze mną wszystko w porządku.

W końcu po wielu rundach czekania w różnych pokojach znowu wsiadamy do radiowozu. Mamy trafi ć do Piastowa, w Warszawie już nie ma miejsca na zatrzymanych. Do celi (a raczej pomieszczenia dla osób zatrzymanych) trafi am około szóstej rano w sobotę – dziewięć godzin od zatrzymania. W końcu zostaję rozkuty na dłużej. Dostaję pusty pokój, drewnianą skrzynię do spania, worek materacopodobny, koc i poduszkę. Dopiero tutaj się uspokajam. Najgorszą część nocy mam za sobą.

Budzę się na obiad, to pierwszy i jedyny posiłek, jaki mi podano. Resztę dnia spędzam w półśnie, przekonany, że w Piastowie spędzę jeszcze jedną noc. Ale o osiemnastej znowu jestem w kajdankach, prowadzony do radiowozu. Jadę na przesłuchanie na Wilczą. Tam oczywiście obowiązkowe czekanie, następnie krótka rozmowa z moim prawnikiem (znów w obecności policji) oraz punkt główny wieczoru – przesłuchanie. Od razu na wejściu dostajemy do zrozumienia, że będę miał postawione zarzuty „chuligaństwa” niezależnie od tego, co powiem. Odmawiam zeznań, ale i tak sporządzenie protokołu przesłuchania trwa wieki. W końcu udaje się im to zrobić, po raz pierwszy przemierzam korytarze policji bez obstawy i bez kajdanek. Po ponad 24 godzinach zostaję wypuszczony. Przed komisariatem czeka na mnie rodzina. Czekali tam od rana.

Tylko jeden atak paniki
Opisałem tu tylko swoje przeżycia z tego jednego dnia. Miałem szczęście. Fizyczne szkody zamknęły się w dwóch siniakach i obolałych nadgarstkach. Psychiczne objawiły się, jak na razie, tylko jednym atakiem paniki. Wiem, że nie wszyscy zatrzymani mieli tyle szczęścia. Wiem, że ta noc była dużo trudniejsza dla moich bliskich. Nie wiedzieli, co się ze mną dzieje i mieli blokowany dostęp do informacji. W trybie bojowym zdobyli w ekspresowym tempie dowody mojej niewinności. A mój chłopak musiał znosić pytania dzielnicowych, czy wynajmujemy w naszym mieszkaniu pokój na godziny. Czeka mnie jeszcze proces i choć wyrok skazujący ciągle wydaje mi się abstrakcyjny, to czy jest to większa abstrakcja niż bycie ofiarą policyjnej łapanki?[/restrict]

ginekolog Maciej Socha – gej odbiera dzieci

Z ordynatorem oddziału położniczo-ginekologicznego szpitala św. Wojciecha w Gdańsku doktorem MACIEJEM SOCHĄ
rozmawia Mariusz Kurc

Ilu znasz ginekologów, jawnych gejów?
Oprócz siebie? Żadnego. Chodzą tylko żarciki, że powinno być wieeelu ginekologów gejów – bo zero ryzyka, że będą napastować pacjentki. Super bezpieczny lekarz, całkowite zaufanie.

Musisz więc funkcjonować jako rodzynek.
Bycie gejem oznacza, niestety, bycie postrzeganym przez pryzmat swojej seksualności, natomiast ginekologia jakoś tam wiąże się z seksem dla wielu osób, bądź co bądź ściągamy majtki w gabinecie, więc na tym styku jest całe mnóstwo stereotypów, różnych dziwnych zaskoczeń czy uprzedzeń. Gdy wybierałem specjalizację na studiach, wielu znajomych pytało: „Serio? Dasz radę zajmować się pochwami? Nie będziesz się brzydził? To cię naprawdę interesuje? Co ty w ogóle wiesz o pochwach?”.
Bo pochwy muszą mnie erotycznie podniecać, bym coś o nich wiedział… prawda? Ciekawe, czy heteroseksualny urolog jest pytany, czy da radę zajmować się penisami.
Właśnie. Bo heteryk to po prostu człowiek, którego jedną z wtórnych cech jest jego heteroseksualna orientacja, natomiast gej to człowiek, dla którego orientacja jest główną, pierwszorzędną cechą.
Gdy dwa lata temu zostałem najmłodszym szefem oddziału ginekologicznego w Polsce, nasłuchałem się trochę pseudokomplementów. „Świetny ginekolog – a gej”. Albo zdziwienie, że ja dobrze operuję. Nieskromnie powiem, że jestem świetnym chirurgiem operującym schorzenia z zakresu ginekologii, onkoginekologii i uroginekologii. Gdzieś tam czai się ten dodatek: „jak na geja”. Zabawne, że kobiety w kontekście ich płci spotykają się z podobnymi uprzedzeniami. Albo na innym poziomie – przychodziłem do pracy np. w różowych spodniach czy polówce. I w tych różowych spodniach podejmowałem ważne decyzje odnośnie zdrowia
pacjentek. Osłupiałym spojrzeniom nie było końca. Albo sugestiom, że chyba nie jestem do końca poważny. Może też niezbyt kompetentny? Więc z przekory te różowe spodnie zakładałem. A gdy potem pacjentki wychodziły wyleczone, to też zdziwienie, że wszystko dobrze zrobiłem – „pomimo” tego, że jestem gejem w różowych spodniach.
[restrict]
Zawsze chciałeś być lekarzem?
Miałem krótką fazę na dziennikarstwo albo lingwistykę w pewnym momencie w liceum, nawet prowadziłem audycję w lokalnym radiu i chodziłem do klasy  ingwistycznej, ale to były epizody. Od dziecka to zawsze miała być medycyna.

Idąc na studia, byłeś już świadomym siebie gejem?
Tak. Nie byłem jeszcze wyoutowany przed wszystkimi, ale samego siebie już nie oszukiwałem. Wychowałem się we Włocławku, chodziłem do słynnego Liceum Ziemi Kujawskiej, działającego od 1900 roku, zorientowanego bardzo katolicko – co skutecznie mnie od katolicyzmu odciągnęło. Wierzę w Boga jako nieokreśloną nadprzyrodzoną siłę, ale Kościół jako instytucja – nie, dziękuję. Tamta młodzieńcza decyzja o odejściu cały czas potwierdza się jako słuszna. A jeśli chodzi o rodzinne coming outy, to chyba jestem w dość wyjątkowej sytuacji. Mamę kiedyś, jeszcze będąc nastolatkiem, zagadnąłem: „A ty byś wolała mieć syna narkomana czy geja?”. Oburzyła się, tłumacząc, że w byciu gejem nie ma nic złego. Zdała test! Z siostrą jako dzieciaki około 10-letnie opowiadaliśmy sobie, którzy chłopcy nam się   podobają. Zupełnie naturalnie. Potem jakoś o tym zapomnieliśmy. Postanowiłem się przed nią wyoutować, gdy byłem na początku studiów. Mówię: „Wiesz, zakochałem się”. Na co
siostra szydzi: „O, a jak ta wielka miłość ma na imię?”. Odpowiadam: „Andrzej”. A ona: „OK, spoko”. Chwileczkę! „Nie zapytasz o nic?”, „O co?”, „To facet jest”, „Wiadomo”. Byłem przygotowany, że wyjdę z szafy, wyjaśnię i odpowiem na milion przetrudnych pytań – a tu wszystko oczywiste? Z rodzicami podobnie – brak zaskoczenia, że mam chłopaka, a nie dziewczynę. Gdy siostra brała ślub, zaproszenie dla mnie z chłopakiem było naturalną sprawą. W rezultacie nie mam doświadczenia
„ofi cjalnego” coming outu przed rodzicami i jak słucham historii kolegów, to czasem aż zazdroszczę tych dramatów. Nie no, żartuję. A decyzja, by zostać ginekologiem?
Przede wszystkim to jest fascynująca, bardzo rozległa dziedzina i kocham to – położnictwo i perinatologię, chirurgię ginekologiczną… plastyczną i rekonstrukcyjną, profi laktykę, onkologię ginekologiczną i uroginekologię, rozrodczość i endokrynologię płodności, andrologię kliniczną. Dla mnie kompletnie nic z tego nie łączy się z seksem… Może trochę dlatego, że właśnie jestem gejem? Cholera wie. A może też gdzieś z tyłu głowy miałem, że to są dziedziny dla mnie, jako dla geja, totalnie „bezpieczne”? Też cholera wie. Do tego miałem wspaniałego profesora, który był nie tylko świetnym fachowcem, ale również – co dla mnie było ważne – od czasu do czasu robił drobne uwagi, czasem zupełnie mimochodem, świadczące o tym, że ma otwarty umysł i m. in. ze sprawami LGBT nie ma problemu. Ale gdy podejmowałem decyzję o specjalizacji, nie zastanawiałem się nad implikacjami wynikającymi z tego, że jestem gejem. To przyszło później. Przykład. Zrobiłem też europejską specjalizację z andrologii klinicznej, czyli – w największym skrócie – „ginekologii dla facetów”. W praktyce to mi się przydawało potem tylko przy badaniu płodności par. Gdy faceci
do mnie przychodzili, mnie samemu włączało się takie głupie czerwone światełko, wewnętrzna homofobia jak nic – że ja za nich się stresowałem, czy przypadkiem oni nie czują się nieswojo, że ich gej bada. Może sobie myślą, że jak patrzę na ich pitola, to on mi się po prostu podoba i już przestaję być fachowcem? Już więcej nie widzę? Więc myślałem: „OK, w ginekologii będzie zupełnie bezpiecznie – nikt mi nic nie zarzuci, żadne niehalo zachowanie wobec pacjentki nie wchodzi w grę, bo zawsze
będę mógł powiedzieć: »sorry, nie, ja jestem gejem«”.

Studiowałeś w Bydgoszczy.
Tak, ale miałem też szczęście wyjechać w trakcie studiów do Berlina, Londynu i Kopenhagi, a nawet też do Australii. To był okres, gdy bardzo się otworzyłem – umysłowo, kulturowo, seksualnie, wszelako.

Dziś masz 42 lata, lekarzem jesteś od siedemnastu.
Lekarzem od siedemnastu, ale specjalistą ginekologiem od ośmiu – po ukończeniu specjalizacji. Zrobiłem też doktorat z pogranicza hematologii, endokrynologii i patologii ciąży, specjalizację z ginekologii onkologicznej w 2015 r. oraz specjalizację z perinatologii, czyli medycyny matczyno-płodowej zajmującej się zaawansowaną diagnostyką i terapią ciąż i płodów.

Mając takie kompetencje, dostałeś propozycję z Gdańska.
Tak. Prowadziłem od kilku lat świetnie prosperującą prywatną klinikę w Bydgoszczy, dobrze zarabiałem, pracowałem jako adiunkt w Katedrze na UMK, ale oferta z Gdańska to był duży awans i takich propozycji się nie odrzuca. W marcu 2018 r. zostałem więc kierownikiem jednego z największych oddziałów położniczo-ginekologicznych w Polsce – w Szpitalu św. Wojciecha w Gdańsku. Pracuję tam od poniedziałku do czwartku. W piątki jestem w Bydgoszczy – rano zajęcia ze studentami,
a po południu – prywatna klinika.

To czas masz wypełniony. Spełniasz się?
Tak. Prowadzę też studenckie koło naukowe na UMK. O, to „Replikę” pewnie zainteresuje – przeprowadziliśmy ciekawe badanie dotyczące lesbijek pt. „Rak jajnika
w kolorach tęczy”. Z punktu widzenia ryzyka zachorowania na raka jajnika, kobieta „powinna” urodzić dziecko, a raczej dzieci – najlepiej kilkoro. Ciąże i karmienie piersią
zmniejszają ryzyko zachorowania m.in. na raka jajnika, dzięki zahamowaniu owulacji. To tak w skrócie. W tych grupach kobiet, które z różnych przyczyn nie rodzą dzieci albo rodzą rzadziej, rak jajnika występuje częściej. Te kobiety to przede wszystkim lesbijki i… zakonnice. Niestety, wiedza, że w ogóle zachodzi taka zależność, jest niewielka. Zadaliśmy kobietom pytanie, czy orientują się, że bezdzietność zwiększa ryzyko raka jajnika – wiele respondentek nie wiedziało. A jest na to panaceum – tabletki antykoncepcyjne. Tylko znów – lesbijki nie biorą tabletek, bo w ich życiu seksualnym – z innymi kobietami – nie ma ryzyka zajścia w niechcianą ciążę. Mało
tego, jeśli zaczniemy namawiać lesbijki do tabletek, to jeśli one nie będą świadome, po co, być może spotkamy się z myśleniem, że oto hetero lekarze/ki chcą je wcisnąć w jakiś heteromatriks. Dobrze byłoby więc przeprowadzić kampanię społeczną skierowaną do lesbijek.

Przyszło mi też do głowy, że lesbijki rzadziej rodzą dzieci niż heteryczki być może nie ze względu na ich preferencje seksualne, tylko nie decydują się na dziecko ze  względu na panującą homofobię. Może gdyby homofobii nie było, lesbijki przestałyby być „grupą ryzyka”?
Może! Tylko walka z homofobią to jest niestety kwestia dziesięcioleci, a tabletki mogą lesbijkom pomóc tu i teraz. Z homofobią łączy się zresztą jeszcze coś – przy badaniach dotyczących raka jajnika tak naprawdę powinniśmy pytać o orientację seksualną, niektóre ubezpieczalnie w USA tak robią i jeśli ubezpieczająca się osoba jest lesbijką, polecają stosowanie tabletek antykoncepcyjnych. Tymczasem przy tym poziomie homofobii, jaki mamy w Polsce, kobiety mogą obawiać się odpowiadać na takie pytanie. Ale ja byłbym za pytaniem. Stosowanie tabletki przez 5 lat w okresie największej owulacji zmniejsza ryzyko raka jajnika o ponad 30%. W onkologii jest tak, że jak coś zmniejsza ryzyko o 1% czy 2%, to już jest super – więc tu w grupie lesbijek mielibyśmy rewolucję. W sensie zdrowia społecznego to jest mega kwestia.

Jak wyglądały twoje coming outy w pracy?
Jeden z ważniejszych to był ten w Gdańsku. Ten w Bydgoszczy był z kolei tym pierwszym. Mój przełożony już wiedział, bo tak się złożyło, że kilka lat wcześniej bawiliśmy się na jednym weselu, byłem tam z moim chłopakiem i przedstawiłem go: „Panie profesorze, czy zechciałby pan poznać miłość mojego życia?”. Co prawda, ten chłopak miłością życia się nie okazał, ale coming out przed szefem miałem z głowy. Natomiast jeśli chodzi o zespół moich współpracowników w Gdańsku, to gdy tylko  dowiedzieli się, że będę ich ordynatorem, odrobili pracę domową i oczywiście zrobili internetowy risercz. Poznajdywali mnóstwo moich fotek – niektóre z jakichś imprez, inne z wakacji z plaży, półnagie, z chłopakiem.
Dowiedziałem się, że mieli te zdjęcia podrukowane i jedna z lekarek pokazywała je nawet na którejś konferencji naukowej – i muszę przyznać, że w pierwszej reakcji  zestresowałem się i zacząłem blokować moje social media, usuwać, kasować. Po czym zaświtało mi w głowie, że może dobrze się stało. Oni wykonali za mnie  comingoutową robotę. Więc już na luzie postawiłem zdjęcie z chłopakiem na biurku w gabinecie kierownika. Pruderyjne podejście wręcz mnie irytuje. Ordynator
oddziału nie może wrzucić na Facebooka zdjęcia z wakacji ze swoim chłopakiem, w kąpielówkach? Może. #medbikini rulezzz. Różne zabawne sytuacje się zdarzały.
Odprawa, trzydzieścioro lekarzy, jeden relacjonuje pewien przypadek, mówi, że zbadał ciężarną kobietę – a wiesz, kobiet w ciąży w ogóle nie należy zbyt często badać – więc pytam: „Ale po co było akurat to badanie przezpochwowe? Ja nie wkładam ciężarnym kobietom palców ciągle do pochwy… w sumie nieciężarnym też nie”. Możesz sobie wyobrazić reakcję.
Albo mam pacjentkę z mutacją jednego genu – jest heterozygotyczna. Obchód – i pyta mnie zmartwiona, czy to problem, a ja mówię: „Nie, proszę się nie przejmować, niektórzy po prostu są hetero”. I znów oczywiście niezręczna sytuacja. Na 40. urodziny dostałem od mojego zespołu naprawdę rewelacyjny prezent. To był spory kaktus, taki falliczny kaktus. Obwiązali go tęczową fl agą. Do tego ładna karta, w której zamiast gołej baby, z tortu z życzeniami wyskakiwał przystojny koleś. Oczywiście miałem też współpracowników, u których wyczuwałem dystans. Nie jawną homofobię, tylko właśnie dystans. Jeśli zachowują się kulturalnie i szanują mnie, to nie mam problemu. Wiesz, mnie też zniesmaczy, jak sobie wyobrażam, co ci ludzie wyprawiają w łóżku, ale… szanuję, toleruję, akceptuję. (śmiech) Całej homofobii na świecie nie uleczysz, chodzi raczej o to, by oni się z tą niechęcią nie „obnosili”. Miałem sąsiadkę, która ubierała się koszmarnie, beznadziejnie przyczepiała sobie sztuczne rzęsy
i darła się na swego psa. Nie wzbudzała mojej sympatii, ale co? Kopałem w jej drzwi? Podrzucałem zgniłe jaja na wycieraczkę? Nie. Byłem dla niej poprawnie życzliwy. I tego oczekuję od ludzi – nie muszą mnie kochać, ale elementarna ludzka życzliwość powinna być. Ja tych „zdystansowanych” zresztą też zapraszałem na imprezy i przychodzili, wiedząc, że będzie „tęczowa” atmosfera. Gdy widzieli, że np. jeden chłopak całuje się z drugim, to czasem nawet się uśmiechali – tak jak ja się  śmiecham przyjaźnie, gdy widzę całującą się parę hetero. Po jakimś czasie współpracy ze mną oni po prostu chyba przyzwyczaili się, a niektórzy, chcę wierzyć, może nawet nabrali
sympatii. Tak czy owak, bardzo lubię ludzi, z którymi pracuję.

Ale ogólnie chyba homofobia w środowisku lekarskim jest spora, skoro nie możesz wymienić drugiego wyoutowanego ginekologa.
Oj, tak, niestety. No dooobra, może znam kilku, ale… czy wyoutowanych tak wiesz… normalnie? Nie! Więcej ci powiem – ja w ogóle znam tylko jednego naprawdę
wyoutowanego lekarza – świetnego anestezjologa robiącego karierę w medycynie estetycznej, czyli Damiana Antczaka.

To mecenas „Repliki”, a także bohater naszego zeszłorocznego nagiego kalendarza.
Tak. Damian wziął niedawno ślub ze swoim partnerem Leonem i nawet go pytałem, czy zgodnie ze zwyczajem rozniósł zaproszenie po wszystkich oddziałach w szpitalu. „Oczywiście, że tak” – odparł. Uważam, że super, tak powinno być. Tymczasem wielu z nas się cenzuruje „profi laktycznie” – i w ten sposób, trochę jakby nieświadomie, ulegają takiej biernej homofobii. Jest wielu lekarzy pielęgnujących w sobie te same uprzedzenia, co reszta społeczeństwa i wykształcenie nie ma tu nic do rzeczy.
Z tego względu uważam, że zrobienie kariery w medycynie jest trudniejsze, jeśli jesteś LGBT – bo nie ma siły, gdzieś na swojej ścieżce zawodowej wcześniej czy później spotkasz homofoba. Albo transfoba. Znów dam przykład. Po twojej audycji w TOK FM, gdzie rozmawiałeś z Eweliną Słowińską, mamą 14-letnego transpłciowego chłopaka, zgłosiłem się do niej z ofertą pomocy, gdyby było coś potrzebne. Dowiedziałem się od Eweliny, że są lekarze, którzy po prostu odmawiają operacji transpłciowym chłopakom. Np. usunięcie macicy – odmawiają. Dlaczego? Bo tak. Ale wracając do pracowych coming outów, teraz, gdy jestem ordynatorem oddziału, wszedłem na nowy poziom – a to rozmawiam z kimś z ministerstwa, a to z wojewodą. To są prawie zawsze ludzie starsi odemnie i prawie zawsze mężczyźni. Oczywiście,
nikomu nie outuję się na siłę, ale czasem to wynika z sytuacji. Gdy rozmowa staje się luźniejsza, nieraz pada pytanie: „A ty masz żonę?”. Mówię: „Nie, ale mam narzeczonego”. Jest zawahanie i powolne: „Aha”. I dopytanie: „Ale takiego prawdziwego chłopaka?”. Mówię, że jak najbardziej prawdziwego. „Czyli ty jesteś gejem, tak?”. „No, tak trochę jestem” – i zaczynam się śmiać, poprawiam się: „Nie no, całkowicie jestem gejem”. Informacja jest „procesowana” i pada zapewnienie: „OK, jasne, nie ma problemu”, ale widzę, że w jego głowie myśli się tłoczą. Niedawno, w lockdownie, prowadziłem webinar dla 600 osób i gdzieś tam za mną widać było, jak mój chłopak krząta się po mieszkaniu. Dostałem kilka pytań, kto to jest, odpowiedziałem, że mój narzeczony. Przypuszczam, że gdyby dziewczyna się krzątała, pytań by nie było.
Jeśli ludzie wiedzą, że jestem ginekologiem i następnie dowiadują się, że też gejem, to nagminnie słyszę komentarze: „No tak, jak widzisz po 30 wagin dziennie, to normalne, że się zaczynasz rozglądać za penisami”. To oczywiście mają być żarty, tylko jak na nie reagować? Śmiać się? Tłumaczyć, że penisy podobały mi się już wcześniej? Czego bym nie powiedział, tylko dodam paliwa. A dla mnie to się nijak nie łączy z seksem, powtarzam. Wiele koleżanek jest jednocześnie moimi pacjentkami. Kiedyś jestem u jednej w domu, siedzę z jej mężem, ona zaczyna przebierać się przy nas – odwracam więc głowę, a jej mąż do mnie: „Już nie udawaj, przecież wszystko widziałeś”. Racja, widziałem, ale to było w gabinecie, w życiu zawodowym, to co innego. Podobnie z facetami… Ach… Teraz mi coś uświadomiłeś… To jest ciekawe! Mam
też kilku kolegów hetero (właściwie większość) i jest tak, że nieraz w sytuacji czysto towarzyskiej, imprezowej, prawię im jakieś komplementy, puszczam żarciki,  zumiesz,
„wdzięczę się” niewinnie. Ale potem, gdy zdarza się, że oni stają się z jakichś powodów moimi pacjentami, to w gabinecie oczywiście jest pełen profesjonalizm – on ściąga gacie, ja jestem totalnie nieczuły na nic. Ale później… w sytuacji towarzyskiej już się nie wdzięczę – bo obawiam się, że oni mogliby pomyśleć, że wykorzystuję może cokolwiek, co znam z gabinetu – więc nie.
Maciej, a jak pacjentki reagują, jeśli dowiadują się, że ich ginekolog jest gejem? Czy to jest dla nich jakaś sprawa? Agresywnych reakcji u pacjentek nie mam w ogóle, natomiast zdziwienie, że jestem gejem – całkiem często. Kilka razy wyczułem, że jestem podrywany. Jest to dla mnie trochę zabawne, a trochę niegrzeczne. Myślę w takich wypadkach: „kurczę, to jednak nie wszyscy jeszcze wiedzą, że jestem gejem i że podryw można sobie darować?”. Jedna pacjentka pewnego razu wyznała mi miłość. Odparłem spokojnie: „Ale ja jestem gejem”. Ona na to: „Ale jak to? Przecież pan jest ginekologiem. Jak gej może być ginekologiem?”. „Nie no, proszę pani, może”. I wtedy zaraz przeszła do konkluzji: „Czyli co? Pochwy się panu znudziły?”. Ręce mi opadły. Nie tłumaczyłem, że penisy podobały mi się niezależnie od pochew, które uwielbiam… zawodowo, nie chciałem brnąć. Raz jedna pacjentka na fotelu zaczęła dyszeć, w końcu zmysłowo pojękiwać. Gdy skończyłem badanie, złapała mnie za krocze. Postanowiłem ją wyprosić, ona wtedy zaczęła przepraszać. Miałem też pacjentkę, której należało wyciąć szyjkę macicy. A nie wiem, czy wiesz, ale była teoria, że oprócz orgazmów łechtaczkowych kobiety mogą mieć orgazmy szyjkowe.

Teraz już wiem.
I nie, nie mogą, to raczej jest mit, ale dość popularny. Dlatego ta pani zapytała podczas rozmowy: „A co będzie z seksem po wycięciu szyjki?”. Ja na to, że ja tam w te orgazmy szyjkowe nie wierzę – oczywiście mówię to jako lekarz, a nie z własnych doświadczeń. Ona wtedy na mnie popatrzyła z pobłażaniem: „A co pan może na ten temat wiedzieć?”, po czym oboje wybuchliśmy śmiechem, ona zaraz dodała: „Dobrze, dobrze, ja też w nie nie wierzę, niech pan wywala tę szyjkę”. Jedna starsza pani z rakiem wyznała mi: „Ja do pana nie chciałam przyjść, bo zięć mi powiedział, że pan jest pederastą”. Takiego słowa użyła – pederastą. „No i jakie ma pani wrażenia?” – zapytałem. „Mnie jest wszystko jedno – cieszę się, że mi pan tego raka wyciął”.

Maciek, a z tą pacjentką, która złapała cię za krocze – poczułeś się molestowany?
Tak. Właśnie się zastanawiałem, czy o to zapytasz. Powiem ci, że to było bardzo nieprzyjemne, poczułem się… jak szmata, mimo że przecież nie byłem niczemu winny. Poczułem namiastkę tego, co jest doświadczeniem tak wielu kobiet molestowanych przez mężczyzn. Opowiadając to zdarzenie znajomym, trochę chojraczyłem, udawałem, że mnie to nie obeszło – ale obeszło. Nie połechtało to mojej próżności ani trochę! I bez znaczenia było, czy jestem gejem, czy nie – gdyby mężczyzna wobec mnie tak się zachował, poczułbym się pewnie tak samo fatalnie.

Na koniec jeszcze zapytam, czy chciałbyś ze swoim chłopakiem mieć dzieci.
Tak, nawet bardzo. Rozmawialiśmy o tym. Snujemy pewne plany, trudno mi powiedzieć, czy się ziszczą. Dyskutujemy o wyjeździe z Polski ze względu na homofobię, która rośnie ostatnio w zastraszającym tempie. Homofobów się wręcz zachęca do agresji – to jest skandal. Nie wiem, czy wyjedziemy, ale jeśli tak, to posiadanie dziecka stanie się realne – przez surogację. Chcielibyśmy wziąć ślub w Polsce, ale kiedy to będzie możliwe? W zeszłym roku stwierdziliśmy, że weźmiemy ślub w Berlinie i potem pomyślimy o dziecku – po czym zdarzyła się pandemia. Zobaczymy, jak to się ułoży, niemniej, jestem przekonany, że powinniśmy – my, LGBT – bardzo twardo żądać równych praw i niekoniecznie oglądać się na tzw. autorytety. Ciągle pamiętam np.
o Marii Skłodowskiej-Curie, która nie mogła studiować na ziemiach polskich, bo była kobietą. I większość polskich naukowców ten zakaz wtedy popierała.[/restrict]

Margot i przyjaciółki mówią: „Grzeczne już byłyśmy”

O zatrzymywaniu pogromobusów. O wieszaniu flag na pomnikach. O potańcówce przed Pałacem Prezydenckim. O tym, co zrobiła Platforma Obywatelska. O Magdzie Gessler, o księdzu Bonieckim, o Almodovarze, Rafale Trzaskowskim i o Chrystusie – i o tym, jaką wizję na pedałów w Polsce mają liberałowie oraz o tym, że pewne metody działania ruchu LGBT chyba właśnie się wyczerpały. Mówią MARGOT SZUTOWICZ i ŁANIA MADEJ ze STOP BZDUROM oraz zaproszone przez nie aktywistki: RÓŻA MAJEWSKA, FILIP KANIA HELENA DE CLEYRE.

Rozmowa Mariusza Kurca

MAMY TYLKO SIEBIE NAWZAJEM

„Powinniście działać powolutku, edukować, nie zrażać do siebie „zwykłych” ludzi. Nie możecie być radykalni” – słyszę te głosy naszych „sojusznikow” ciągle, odkąd sam jestem aktywistą LGBT. Jakoś żaden z tych sojuszników nie zauważa, że ruch LGBT w Polsce istnieje od ponad 30 lat, a nasze postulaty są wciąż niezrealizowane. Metoda na grzecznych edukatorów chyba nie działa.

Margot: A i tak te głosy padają na podatny grunt w naszej społeczności – wśród ludzi LGBT też jest wielu takich, którzy radzą czekać i nie zrażać. Jednego standardu działania nie ma, jesteśmy niedogadane co do metod i nigdy nie będziemy dogadane.

Ale tym razem te ostrzejsze metody wyszły na powierzchnię. Co po tym wszystkim będzie ze Stop Bzdurom?

[restrict]M: Myślę, że Stop Bzdurom jest już wyruchane i niewiele da się z tego wyciągnąć.
Łania: Na pewno? Już?
Róża: A może Stop Bzdurom to był punkt zapalny i dalej to już będzie samo szło? Ludzie się już będą sami dalej organizować w tym duchu?
M: Byłoby super, ale nie możemy tego ani zaplanować, ani oczekiwać od społeczności. Stop Bzdurom ma od początku ten sam kierunek działania, od ponad roku to robimy – i nagle teraz cała Polska o nas mówi. Mnie to nawet trochę niepokoi, pytam sama siebie: my coś spierdoliłyśmy? Co jest nie tak? Dla mnie nasze działania były sposobem na ujście tej gigantycznej frustracji na to, jak wygląda w Polsce dyskurs wokół LGBT. Liberałów bolała dupa z powodu tego, co robiłyśmy, ale nie chcieli rozmawiać. Teraz boli ich dupa nadal – ale już chcą rozmawiać, już o tym piszą. Ktoś ma diagnozę, co się zadziało?
Filip: Mam poczucie, że podczas kampanii prezydenckiej ten skrajnie homofobiczny i transfobiczny system, w którym żyjemy, domknął się. Zrozumieliśmy, że nie ma żadnej osoby na świecie, żadnej siły, żadnej UE, która jest w stanie nas uratować – oprócz nas samych.
Mamy tylko siebie nawzajem. Do tego doszła masa bardzo młodych ludzi, dzieciaków 16-, 17-letnich, którzy w zeszłym roku byli po raz pierwszy w życiu na Marszach Równości i przeżywają polityczne przebudzenie. Ja mam 24 lata i nieraz czuję się stary w naszej społeczności.
R: Ja mam 20 lat i też tak mam.
M: Ja 25.
F: Niedawno widziałem trans faceta z siwymi włosami i to było katarktyczne.
Helena: A ja mam prawie 30 lat i jako osoba trans przez całe lata zmagałam się i nadal zmagam z różnymi lekarzami, z całym systemem gate-keepingu. Myślę, że to wszystko zbierało się na taką sytuację, jaką teraz mamy.

W 2017 r. było 7 Marszów w Polsce, w 2018 r. ich liczba podwoiła się do 15. W 2019 r. kolejne podwojenie się – do 31. Jednocześnie w lutym 2019 r. prezydent Trzaskowski podpisał Deklarację LGBT+ w wyniku nacisku organizacji LGBT+. To był nasz sukces jako
społeczności – a odpowiedzią na ten krok do przodu stały się „strefy wolne od LGBT”, nagonka na nas zaczęła przybierać na sile.

F: Ale można się cofnąć głębiej – choćby do spacyfi kowanego przez policję Marszu w Poznaniu w 2005 r.
F: A w zeszłym roku na Marszu w Poznaniu jedyne w miarę polityczne hasło, jakie skandowano, to było: „Wolność, równość, Magda
Gessler”. Rozumiesz? Magda Gessler!

Wiem, że ona jest typem kampowej divy, ale skandowania jej nazwiska nie rozumiem. Przecież ona de facto nic dla nas nie robi.

M: (śmiech) W polskim mainstreamie nie ma przyzwolenia na większą gay culture niż ona.
F: Chyba, że uznamy, że skandowanie „Magda Gessler” to jest walka absurdem?
M: Podbiłabym to. Chyba wolę już krzyczeć „Magda Gessler” niż „Gdzie jest Rafał Trzaskowski?”.
R: Tłumaczę właśnie artykuł o historii ruchu LGBT na Ukrainie po Majdanie i tam oczywiście przywoływany jest przykład USA i choć normalnie mam opory przed patrzeniem na USA jako na jedyny wzór dla społeczności queerowych, to tutaj powiedzmy, że mogę użyć tego przykładu. Amerykanie mieli Stonewall, a potem dekady działań prawnych, raz mniej, raz bardziej skutecznych, ale uwieńczonych sukcesem w 2015 r., gdy Sąd Najwyższy uznał, że zakaz małżeństw jednopłciowych jest niekonstytucyjny. Ale wydaje mi się, że my w Polsce doszliśmy właśnie do punktu, w którym lobbing prawny wyczerpał się. Jasne, Trzaskowski podpisał Deklarację LGBT+, ale przecież nic z nią dalej nie zrobił. Poszedł w Paradzie i na tym się skończyło. Nawet te najbardziej „liberalne” miasta, jak Poznań, zatrzymały się na tym, że mają Marsz – i już. O rzeczach w stylu hostel interwencyjny możemy tylko pomarzyć.

H: Społeczność LGBT w Polsce jest od lat rozgrywana zarówno przez partie konserwatywne, jak i liberalne – tylko że dla nas to nie jest
gra, to jest nasze życie. A wg badania OECD („All Hands in? Making Diversity Work For All” – przyp. red.), obejmującego lata 2008-2018,
stosunek do różnorodności, w tym mniejszości seksualnych, w Polsce wręcz się pogorszył. Dla mnie wniosek jest taki, że droga przez politykę jest mniej skuteczna. Bardziej skuteczne są działania bezpośrednie.

F: Dla mnie i dla ludzi z mojego pokolenia UE jest oczywistością, tylko myśleliśmy, że za chwilę będziemy mieli tu wszystkie prawa, a nie
ma nic. Te nastolatki, o których wspomniałem, nie mają dla siebie żadnej reprezentacji, a jednocześnie wielu z nich to są dzieciaki „grzeczne”, więc anarcho-feministyczne kolektywy mogą być dla nich zbyt „niebezpieczne”. Ale oni mówią: „Ej, ja nie mogę złapać mojej dziewczyny za rękę na ulicy? Co jest nie tak na tym świecie?”. Potańcówka przed Pałacem Prezydenckim, którą Stop Bzdurom zorganizowało, też jest pokoleniowa. Liberalna narracja w Polsce wyczerpała się właściwie zanim się pojawiła. Mam poczucie, że my wszyscy byliśmy wychowywani do tego, by wyjechać z tego kraju – tymczasem stwierdziliśmy, że nie, my tu zostaniemy.
H: Do tego dochodzą efekty kryzysów finansowych – tego z 2008 r., gdy cały problem zwalono na klasę pracującą i powstał jeszcze większy prekariat, i tego teraz, gdy jeszcze nie wiadomo, jak to się skończy. Poczucie niesprawiedliwości wzrasta – stąd też może ten radykalizm? Ale też nie wiem: czy radykalne jest pragnienie, by mieć podstawowe prawa? By nikt nas nie bił na ulicy? To jest raczej kwestia tego, jak bardzo został ostatnio przesunięty dialog na prawo. Przecież już praktycznie w ogóle nie mówi się o naszych konkretnych postulatach.
R: Jestem prezeską Queer UW – i od jakiegoś czasu zastanawiam się, co Queer UW powinno robić, bo dotychczas za bardzo się nie wypowiadaliśmy publicznie, robimy jakieś tam wykładziki, konferencje, duperele, czasem dostajemy dofi nansowanie, składamy sprawozdania i inne głupoty… I tak od 10 lat. Ile tak można? Aż umrzemy? Takie leciutkie pchanie tego akademickiego dyskursu? Też mam poczucie, że legalistyczna forma się wyczerpała. A teraz jeszcze zamknęli nam uniwersytet. Kilka lat temu, jeszcze jak Parada szła przez Krakowskie Przedmieście, wnioskowaliśmy do rektorki o wywieszenie tęczowej flagi na bramie uczelni.
Odpisali, że nie, bo wywieszają tylko państwowe i czarną, jak ktoś umrze. Uznaliśmy wtedy, że w tym przecież nie chodzi o samą flagę, tylko o symbol wsparcia. A może właśnie nie powinniśmy byli pytać, tylko po prostu tę flagę należało zawiesić?

ZBRODNIA ZAŁOŻYCIELSKA

M: Przejście od proszenia o zawieszenie flagi do własnoręcznego zawieszenia jest strasznie trudne. Myśmy też tego nie wykoncypowały, nie, Łania? Nic nie planowałyśmy.
Ł: Potańcówkę zaplanowałyśmy.
M: Pierwszą?
Ł: Nie. Tę pod Pałacem.
M: Bo w ogóle zbrodnia założycielska Stop Bzdurom jest taka, że to nie my zrobiłyśmy pierwszą potańcówkę, która była na „Patelni” (skwer przy Metrze Centrum w stolicy – przyp. red.). Ją ponoć zrobiły dzieciaki z FireShow, które przyszły z głośnikami i po prostu zaczęły przechodzącym ludziom truć dupę. A teraz dostaję w kółko pytanie, co dalej zamierzamy, jaką mamy strategię. Nie mam pojęcia! Nigdy nie wiedziałam. Dlatego chciałam, byśmy rozmawiały w grupie, bo ja sama jestem jakimś randomowym błaznem, który czasem coś robi.
Dyskusja wokół metod działania w naszej społeczności jest zaogniona nie tylko ze względu na prawicę i to, co się tam dzieje – my zwyczajnie nie mamy wspólnego frontu światopoglądowego, bo byłyśmy przez lata rozgrywane jako apolityczna sprawa praw człowieka, o którą teoretycznie każdy powinien się troszczyć, więc właściwą instancją była neoliberalna Platforma, która bardzo pilnowała, by postulaty socjoekonomiczne w ramach naszej walki nie zaistniały. A one mają związek, bo przemoc, która dotyka naszą społeczność, ma też wymiar socjoekonomiczny – nie bez powodu jedną ze strategii przeżycia jest uciekanie ludzi LGBT do dużych miast.
H: Tu wchodzimy w temat intersekcjonalności – wiele osób aktywistycznych LGBT+ na przykład blokowało polowania. A bycie w tranzycji bardzo wiąże się z kwestiami, czy masz pracę, czy masz szansę na pracę itd. Wśród lekarzy nie ma wypracowanych standardów, są za to upokarzające rozmowy typu: udowodnij, że nie jesteś tej płci, jaką ci przypisano przy urodzeniu.

O takich rozmowach pisała Milo Mazurkiewicz, która potem popełniła samobójstwo.

H: Według mnie jest z tym coraz gorzej.
Ja teraz ogarniam fundusz solidarnościowy dla osób trans, by mogły mieć kasę na lekarza, na badania.
M: Jak zaczynałyśmy Stop Bzdurom, to byłyśmy wkurwione też na naszą społeczność. Piana leciała mi z ust na widok działań KPH, MNW i tak dalej – i mówię to również dlatego, że teraz może wiele osób ma tak z nami. Miałam zerowe zrozumienie, dlaczego ktoś w ogóle zajmuje się jakimś prawnym lobbingiem. Pozytywne kampanie? Czemu w ogóle ktoś LGBT w tym pierdolonym kraju się uśmiecha? Jakieś sojusze niby z artystami czy artystkami? Jakiś collab i jakaś linia ubrań? Więc zaczęłyśmy same coś robić. I wraz z upływem czasu – nie wiem, Łania, co powiesz – ale jak zobaczyłyśmy, z jakim oporem się mierzymy, próbując zrobić cokolwiek, to zaczęłyśmy rozumieć, że te organizacje też mierzą się z oporem, może innego rodzaju, ale jednak –i zrozumiałyśmy, że mimo różnych metod możemy po sobie tak bardzo nie kurwić, a raczej się wspierać w tej różnorodności.
Ł: A mi się wydaje, że nie tyle my się z tymi organizacjami pogodziłyśmy, co raczej one zauważyły, że to, co robimy, jest istotne.
M: Tak, to zadziałało w dwie strony. Zobaczyłam, że swoim własnym ciałem, wystawiając je na ostrzał i ciosy policji, jednak nie jestem w stanie osiągnąć pewnych rzeczy. Nieważne, ile razy dam się poszarpać i jak optymistyczna w tym będę, to nie doprowadzi do rozwiązań, które są potrzebne mojej społeczności. Mogę może wygenerować wkurw, mobilizację, pewne poczucie sprawczości i odwagi ludzi, ale nie rozwiążę wielu kwestii. A znowuż organizacje zyskały zdolność krytycznego stosunku do status quo, w którym funkcjonują. Dla mnie na
przykład większym przełomem od akcji Stop Bzdurom było to, jak Hubert Sobecki z MNW podczas przemowy na wiecu solidarności z Białymstokiem w zeszłym roku opierdolił stojącego obok na scenie posła Platformy Obywatelskiej. Bo to, że my, anarcho-queerowa grupa, napierdalałyśmy na PO, to nikogo nie dziwiło. To był ten radykalizm, który należy tonować. Może szkoda, że to akurat na posła Michała Szczerbę trafi ło, bo jego nawet chciałabym nie lubić, ale nie potrafi ę – ale Hubert nazwał to zło. Platformo Obywatelska, spierdoliliście! Spierdoliliście, chuje! I wezwał ich, by powzięli działania – i minął rok, i PO jest nadal tą samą PO.Liczenie na PO, liczenie na UE przestało mieć zakładniczy charakter, stało się teraz emancypacyjnym oczekiwaniem, a nie prośbą o litość. Taka jest przynajmniej moja nadzieja.

PARADYGMAT JEDNEGO PEDAŁA

Nie sądzicie, że Stop Bzdurom wypełniło lukę w strukturze organizacyjnej ruchu LGBT? Brakowało właśnie czegoś radykalnego.

H: Zatrzymania pogromobusów są bardzo empowerujące, bo to nie jest akcja w stylu: patrzcie, jacy jesteśmy biedni – tylko patrzcie, jednak jesteśmy w stanie zrobić coś konkretnego.
Ł: Pierwsze zatrzymanie furgonetki było na zeszłorocznej Paradzie, kiedy napisałyśmy na niej sprayem „Stop Bzdurom”. I dostał za to po ryju Dawid Winiarski, a nie my.
M: Tak! To jest super śmieszne, że teraz próbuje się z Margot zrobić symbol. Policja żyła w paradygmacie, że istnieje jeden gniewny pedał, więc jeśli ktoś to zrobił, to musiał to być Dawid.
Ł: A jego w tym czasie więzili w policyjnej suce – nie mógł tego zrobić.
M: I nawet jeszcze wtedy nie wpadłyśmy na pomysł, że te zatrzymania to jest rzecz do zrobienia.
Ł: Innym razem było tak, że wyszłyśmy kupić prezenty dla uczestniczek slamu poetyckiego i w drodze ktoś do nas napisał, że zatrzymują furgonetkę – więc stwierdziłyśmy: no, dobra, dołączymy, choć nam się wcale nie chciało. A tu ktoś następny dzwoni, że blokuje rowerem furgonetkę na Placu Bankowym i czy przyjedziemy? Ojejku, jak nam się nie chciało – ale dobra. Mieliśmy plecak pełen sprayu kupionego dla tych poetek w prezencie, i wtedy wyszło: „OK, to pomażemy im te plandeki”. Jakiś zupełnie randomowy pedał wtedy też dołączył do nas, nie?
M: To był chłopiec przed Galerią Koloru, też kupował spray, radar mi na niego zabrzęczał – no, tak, też ze społeczności. „Jedziesz z nami?”. Pojechał.

A sierpniowa akcja z flagami?

Ł: To nie nasza.
M: Jest gang Samzamęt i Poetka. I to jest to, co mówiłeś – że potrzebujemy radykalnych grup.
W Polsce w tym momencie powstają pedalskie kluby kibolskie, jakieś ekipki siłowniowe.
Ł: Wróć do flag.
M: My tylko przejęłyśmy tę akcję na Facebooku, bo mamy większe zasięgi.

To był prosty, znakomity pomysł, nie?

M: W chuj zajebisty. Było mi strasznie głupio z zazdrości – wszystkie te pomniki – OK, ale tego Chrystusa to by mnie mogły zostawić.
Ja bym chętnie tam fl agę powiesiła, przecież to mój Chrystus!

A znicz postawiony przez premiera Morawieckiego pod tamtym pomnikiem Chrystusa?

M: Znicz to już my. (śmiech)
Ł: To było odruchowe, naturalne. Typ stawia znacz – i myślisz: „No, nie, ten znicz to powinien gdzie indziej stać!”. I go bierzesz, i stawiasz, gdzie trzeba – czyli tam, gdzie Milo skoczyła do Wisły.

Wiecie, dlaczego akurat wasze inicjatywy zyskały taki rozgłos, gdy na tyle wcześniejszych nie zwracano uwagi?

F: Bez wszystkich tamtych inicjatyw nie byłoby społeczności i nie byłoby też Stop Bzdurom.
Ł: Trochę jest tak, że ten duszny klimat narasta, a trochę jest to losowe. Bo jak to jest, że zatrzymujesz te furgonetki, sprayujesz – i za którymś razem nagle klika?
F: PiS i środowiska konserwatywne mają narrację, że my tu odzyskujemy niepodległość, wstajemy z kolan, a LGBT reprezentują „cywilizację śmierci”, piękne określenie, które wymyślił nasz papież. I według mnie tamta akcja zadziałała dlatego, że tęczowe flagi to są flagi „najeźdźcy”, to na narodową nutę poszło. My właśnie wymyślamy wschodnioeuropejski czy środkowoeuropejski queer – już nie czerpiąc z amerykańskiego, bo mamy tu swoją specyfikę, swoją historię.

ZBOCZEŃCOM SIĘ DOSTAŁO, PORZĄDEK JEST

M: Nie chcę być joy-killerką, akcja z flagami była empowerująca, ale ta solidarność mediów, która nastąpiła, wynika chyba też z tego, że się ładnie wpisaliśmy w rolę ofiar. Media z gangiem Samzamęt nie chciały gadać, wolały swoich ekspertów. Nie chcę nikomu przypisywać złych intencji, ale mam przeczucie, że wielki odzew ze strony naszych sojuszników wywiad Robimy jakieś tam wykładziki, konferencje, duperele, czasem dostajemy dofinansowanie, składamy sprawozdania i inne głupoty…. I tak od 10 lat. Ile można? Takie leciutkie pchanie tego akademickiego dyskursu? Też mam poczucie, że legalistyczna forma się wyczerpała nie jest ze względu na to, czego nasza społeczność naprawdę potrzebuje, tylko jest w pewnej mierze głębokim oddechem ulgi, bo na koniec dnia jest zgodnie z porządkiem: pedałom się dostało, można się nad nimi litować, możnaim współczuć. Ja chyba też trochę spierdoliłam, można było lepiej rozegrać kwestię naszego doświadczenia jako osób queer w Polsce. Nie zauważyłam, jak bardzo nasi sojusznicy medialni wybijają jako główne akurat te zdania z moich wywiadów, gdzie ja mówię, że żyjemy w Polsce, licząc się z tym, że nas zamordują i że jesteśmy na to gotowe. Nie mogłam tego zauważyć przy pierwszym wywiadzie czy drugim, bo to jeszcze nie był pattern, ale potem już tak. Przeraża mnie, jak bardzo akurat te słowa rezonują wśród naszych sojuszników. Taki jest właśnie pomysł na pedałów w Polsce – że będziemy umierać, że to będzie piękny, smutny los. A ja tak nie chcę. Wcale nie chcę zdechnąć. Moim marzeniem jest wpierdalać taką dobrą pizzę, jak w tym momencie. A po wyjściu z więzienia przez dwa dni uprawiałam seks i było cudownie. Tak chcę, by wyglądała queerowość w Polsce – a nie snucie do gazet dramatycznych opowieści komuś, kto i tak mi dupy nie uratuje. Więc nie wiem, co gadać mediom. Może w ogóle nie gadać z mediami? Czy ja w ogóle mam coś do powiedzenia? I czy ja ciągle nie mówię tego samego? Przecież my wszyscy od lat mówimy to samo.

Margot, gdy ty siedziałaś, było dużo medialnych dyskusji o twojej niebinarności. Już wiesz o nich?

M: Tak, już wiem wszystko. (śmiech) Do czego dążysz?

Wprowadziłaś pojęcie niebinarności pod polskie strzechy.

M: To nasza społeczność wprowadziła to pojęcie, ja byłam nieobecna, byłam więziona. Poza tym powiedziałabym, że nie można wypracowywać wiedzy o niebinarności na podstawie jednej osoby.

Zadam jednak to beznadziejne pytanie. Co teraz? Ten rok to jakieś przesilenie?

F: Czekaj, jest dopiero wrzesień. A po drugie: jakie przesilenie? Przecież nie jest tak, że przeszliśmy piekło i teraz będzie tylko lepiej. Piekło trwa, a jednocześnie super, że się wytwarza solidarność. Margot, wiesz, że na przykład dostałaś wsparcie od Frasyniuka? (śmiech)
M: Dziennikarka z „Gazety Wyborczej”, czyli gazety, którą spławiamy od jakiegoś czasu, napisała mi, że to bardzo ważne i powinnam być dumna. „GW” dziwi się, że mamy do niej niesmak. A przecież ile oni prokapitalistycznych tekstów puścili! Według nich jedynym błędem transformacji było to, że Kościół ma zbyt duży wpływ. Rzeczywiście ten kretyn zakonnik jest jedynym złem?

Gdy siedziałaś, to pojawił się list – apel do przewodniczącej Komisji Europejskiej o działania wobec represji osób LGBT w Polsce i ciebie w szczególności. Podpisało go wiele autorytetów, ludzi kultury i nauki.

M: Nie wiem, co powiedzieć. Jest to bardzo mile i łechta mnie, oczywiście. Judith Butler jest całkiem cool. Nie znam osoby, która lepiej parodiuje Žižka ode mnie i jakoś mam dla niego sympatię, mimo że jest kryptofaszystą. Nie wiem, jakie fi lmy nakręcił Almodovar, ale słyszałam, że to wielkie nazwisko. Nie chcę nic psuć, najwyżej to wytniesz, ale… czy nie jest tak, że te listy poparcia już od długiego czasu zupełnie nie działają?

Trochę czekałem, że to powiesz.

M: To już dopisz sam resztę.

Inna sprawa to poświadczenia za ciebie, które przyjął sąd. M.in. poświadczenie księdza Bonieckiego, rabina Schudricha, Mai Komorowskiej.

M: Bardzo za nie dziękuję, bo to było mi potrzebne, ale też powiedzmy sobie: to jest obowiązek tych ludzi, by wspierać naszą społeczność – jeśli tylko mają oczy do patrzenia i uszy do słuchania. Nie tylko mnie wspierać. Niech się wstawiają za każdą lesbą, za każdą osobą trans, która przechodzi tranzycję.

Jeszcze chciałem zapytać o twoje deklaracje, że jesteś chrześcijanką.

M: Może już bym odpuściła teraz? Z całym szacunkiem. Mam rozmawiać z chrześcijańskimi pismami niedługo, zapraszam więc do lektury. A jak komuś będzie mało, to spróbuję udostępnić moją pracę o chrześcijaństwie i anarchizmie. Jedno może powiem i chciałabym być tu bardzo uważna. Mówię to do chrześcijan LGBT. Jeśli jesteście częścią wspólnoty queer, a także częścią wspólnoty chrześcijan, to w którą stronę przepływ idei się u was odbywa? Czy normalizujecie Kościół katolicki poprzez to, że jako fajne cool-polackie osoby w nim jesteście? Czy może wzmacniacie naszą społeczność i występujecie w Kościele z takiej pozycji, że Chrystus jest mój – a nie z pozycji, że spójrzcie, ja tu jestem, więc Kościół potrafi być czasem miły dla pedałów. Bo Chrystus jest nasz.[/restrict]