ginekolog Maciej Socha – gej odbiera dzieci

Z ordynatorem oddziału położniczo-ginekologicznego szpitala św. Wojciecha w Gdańsku doktorem MACIEJEM SOCHĄ
rozmawia Mariusz Kurc

Ilu znasz ginekologów, jawnych gejów?
Oprócz siebie? Żadnego. Chodzą tylko żarciki, że powinno być wieeelu ginekologów gejów – bo zero ryzyka, że będą napastować pacjentki. Super bezpieczny lekarz, całkowite zaufanie.

Musisz więc funkcjonować jako rodzynek.
Bycie gejem oznacza, niestety, bycie postrzeganym przez pryzmat swojej seksualności, natomiast ginekologia jakoś tam wiąże się z seksem dla wielu osób, bądź co bądź ściągamy majtki w gabinecie, więc na tym styku jest całe mnóstwo stereotypów, różnych dziwnych zaskoczeń czy uprzedzeń. Gdy wybierałem specjalizację na studiach, wielu znajomych pytało: „Serio? Dasz radę zajmować się pochwami? Nie będziesz się brzydził? To cię naprawdę interesuje? Co ty w ogóle wiesz o pochwach?”.
Bo pochwy muszą mnie erotycznie podniecać, bym coś o nich wiedział… prawda? Ciekawe, czy heteroseksualny urolog jest pytany, czy da radę zajmować się penisami.
Właśnie. Bo heteryk to po prostu człowiek, którego jedną z wtórnych cech jest jego heteroseksualna orientacja, natomiast gej to człowiek, dla którego orientacja jest główną, pierwszorzędną cechą.
Gdy dwa lata temu zostałem najmłodszym szefem oddziału ginekologicznego w Polsce, nasłuchałem się trochę pseudokomplementów. „Świetny ginekolog – a gej”. Albo zdziwienie, że ja dobrze operuję. Nieskromnie powiem, że jestem świetnym chirurgiem operującym schorzenia z zakresu ginekologii, onkoginekologii i uroginekologii. Gdzieś tam czai się ten dodatek: „jak na geja”. Zabawne, że kobiety w kontekście ich płci spotykają się z podobnymi uprzedzeniami. Albo na innym poziomie – przychodziłem do pracy np. w różowych spodniach czy polówce. I w tych różowych spodniach podejmowałem ważne decyzje odnośnie zdrowia
pacjentek. Osłupiałym spojrzeniom nie było końca. Albo sugestiom, że chyba nie jestem do końca poważny. Może też niezbyt kompetentny? Więc z przekory te różowe spodnie zakładałem. A gdy potem pacjentki wychodziły wyleczone, to też zdziwienie, że wszystko dobrze zrobiłem – „pomimo” tego, że jestem gejem w różowych spodniach.
[restrict]
Zawsze chciałeś być lekarzem?
Miałem krótką fazę na dziennikarstwo albo lingwistykę w pewnym momencie w liceum, nawet prowadziłem audycję w lokalnym radiu i chodziłem do klasy  ingwistycznej, ale to były epizody. Od dziecka to zawsze miała być medycyna.

Idąc na studia, byłeś już świadomym siebie gejem?
Tak. Nie byłem jeszcze wyoutowany przed wszystkimi, ale samego siebie już nie oszukiwałem. Wychowałem się we Włocławku, chodziłem do słynnego Liceum Ziemi Kujawskiej, działającego od 1900 roku, zorientowanego bardzo katolicko – co skutecznie mnie od katolicyzmu odciągnęło. Wierzę w Boga jako nieokreśloną nadprzyrodzoną siłę, ale Kościół jako instytucja – nie, dziękuję. Tamta młodzieńcza decyzja o odejściu cały czas potwierdza się jako słuszna. A jeśli chodzi o rodzinne coming outy, to chyba jestem w dość wyjątkowej sytuacji. Mamę kiedyś, jeszcze będąc nastolatkiem, zagadnąłem: „A ty byś wolała mieć syna narkomana czy geja?”. Oburzyła się, tłumacząc, że w byciu gejem nie ma nic złego. Zdała test! Z siostrą jako dzieciaki około 10-letnie opowiadaliśmy sobie, którzy chłopcy nam się   podobają. Zupełnie naturalnie. Potem jakoś o tym zapomnieliśmy. Postanowiłem się przed nią wyoutować, gdy byłem na początku studiów. Mówię: „Wiesz, zakochałem się”. Na co
siostra szydzi: „O, a jak ta wielka miłość ma na imię?”. Odpowiadam: „Andrzej”. A ona: „OK, spoko”. Chwileczkę! „Nie zapytasz o nic?”, „O co?”, „To facet jest”, „Wiadomo”. Byłem przygotowany, że wyjdę z szafy, wyjaśnię i odpowiem na milion przetrudnych pytań – a tu wszystko oczywiste? Z rodzicami podobnie – brak zaskoczenia, że mam chłopaka, a nie dziewczynę. Gdy siostra brała ślub, zaproszenie dla mnie z chłopakiem było naturalną sprawą. W rezultacie nie mam doświadczenia
„ofi cjalnego” coming outu przed rodzicami i jak słucham historii kolegów, to czasem aż zazdroszczę tych dramatów. Nie no, żartuję. A decyzja, by zostać ginekologiem?
Przede wszystkim to jest fascynująca, bardzo rozległa dziedzina i kocham to – położnictwo i perinatologię, chirurgię ginekologiczną… plastyczną i rekonstrukcyjną, profi laktykę, onkologię ginekologiczną i uroginekologię, rozrodczość i endokrynologię płodności, andrologię kliniczną. Dla mnie kompletnie nic z tego nie łączy się z seksem… Może trochę dlatego, że właśnie jestem gejem? Cholera wie. A może też gdzieś z tyłu głowy miałem, że to są dziedziny dla mnie, jako dla geja, totalnie „bezpieczne”? Też cholera wie. Do tego miałem wspaniałego profesora, który był nie tylko świetnym fachowcem, ale również – co dla mnie było ważne – od czasu do czasu robił drobne uwagi, czasem zupełnie mimochodem, świadczące o tym, że ma otwarty umysł i m. in. ze sprawami LGBT nie ma problemu. Ale gdy podejmowałem decyzję o specjalizacji, nie zastanawiałem się nad implikacjami wynikającymi z tego, że jestem gejem. To przyszło później. Przykład. Zrobiłem też europejską specjalizację z andrologii klinicznej, czyli – w największym skrócie – „ginekologii dla facetów”. W praktyce to mi się przydawało potem tylko przy badaniu płodności par. Gdy faceci
do mnie przychodzili, mnie samemu włączało się takie głupie czerwone światełko, wewnętrzna homofobia jak nic – że ja za nich się stresowałem, czy przypadkiem oni nie czują się nieswojo, że ich gej bada. Może sobie myślą, że jak patrzę na ich pitola, to on mi się po prostu podoba i już przestaję być fachowcem? Już więcej nie widzę? Więc myślałem: „OK, w ginekologii będzie zupełnie bezpiecznie – nikt mi nic nie zarzuci, żadne niehalo zachowanie wobec pacjentki nie wchodzi w grę, bo zawsze
będę mógł powiedzieć: »sorry, nie, ja jestem gejem«”.

Studiowałeś w Bydgoszczy.
Tak, ale miałem też szczęście wyjechać w trakcie studiów do Berlina, Londynu i Kopenhagi, a nawet też do Australii. To był okres, gdy bardzo się otworzyłem – umysłowo, kulturowo, seksualnie, wszelako.

Dziś masz 42 lata, lekarzem jesteś od siedemnastu.
Lekarzem od siedemnastu, ale specjalistą ginekologiem od ośmiu – po ukończeniu specjalizacji. Zrobiłem też doktorat z pogranicza hematologii, endokrynologii i patologii ciąży, specjalizację z ginekologii onkologicznej w 2015 r. oraz specjalizację z perinatologii, czyli medycyny matczyno-płodowej zajmującej się zaawansowaną diagnostyką i terapią ciąż i płodów.

Mając takie kompetencje, dostałeś propozycję z Gdańska.
Tak. Prowadziłem od kilku lat świetnie prosperującą prywatną klinikę w Bydgoszczy, dobrze zarabiałem, pracowałem jako adiunkt w Katedrze na UMK, ale oferta z Gdańska to był duży awans i takich propozycji się nie odrzuca. W marcu 2018 r. zostałem więc kierownikiem jednego z największych oddziałów położniczo-ginekologicznych w Polsce – w Szpitalu św. Wojciecha w Gdańsku. Pracuję tam od poniedziałku do czwartku. W piątki jestem w Bydgoszczy – rano zajęcia ze studentami,
a po południu – prywatna klinika.

To czas masz wypełniony. Spełniasz się?
Tak. Prowadzę też studenckie koło naukowe na UMK. O, to „Replikę” pewnie zainteresuje – przeprowadziliśmy ciekawe badanie dotyczące lesbijek pt. „Rak jajnika
w kolorach tęczy”. Z punktu widzenia ryzyka zachorowania na raka jajnika, kobieta „powinna” urodzić dziecko, a raczej dzieci – najlepiej kilkoro. Ciąże i karmienie piersią
zmniejszają ryzyko zachorowania m.in. na raka jajnika, dzięki zahamowaniu owulacji. To tak w skrócie. W tych grupach kobiet, które z różnych przyczyn nie rodzą dzieci albo rodzą rzadziej, rak jajnika występuje częściej. Te kobiety to przede wszystkim lesbijki i… zakonnice. Niestety, wiedza, że w ogóle zachodzi taka zależność, jest niewielka. Zadaliśmy kobietom pytanie, czy orientują się, że bezdzietność zwiększa ryzyko raka jajnika – wiele respondentek nie wiedziało. A jest na to panaceum – tabletki antykoncepcyjne. Tylko znów – lesbijki nie biorą tabletek, bo w ich życiu seksualnym – z innymi kobietami – nie ma ryzyka zajścia w niechcianą ciążę. Mało
tego, jeśli zaczniemy namawiać lesbijki do tabletek, to jeśli one nie będą świadome, po co, być może spotkamy się z myśleniem, że oto hetero lekarze/ki chcą je wcisnąć w jakiś heteromatriks. Dobrze byłoby więc przeprowadzić kampanię społeczną skierowaną do lesbijek.

Przyszło mi też do głowy, że lesbijki rzadziej rodzą dzieci niż heteryczki być może nie ze względu na ich preferencje seksualne, tylko nie decydują się na dziecko ze  względu na panującą homofobię. Może gdyby homofobii nie było, lesbijki przestałyby być „grupą ryzyka”?
Może! Tylko walka z homofobią to jest niestety kwestia dziesięcioleci, a tabletki mogą lesbijkom pomóc tu i teraz. Z homofobią łączy się zresztą jeszcze coś – przy badaniach dotyczących raka jajnika tak naprawdę powinniśmy pytać o orientację seksualną, niektóre ubezpieczalnie w USA tak robią i jeśli ubezpieczająca się osoba jest lesbijką, polecają stosowanie tabletek antykoncepcyjnych. Tymczasem przy tym poziomie homofobii, jaki mamy w Polsce, kobiety mogą obawiać się odpowiadać na takie pytanie. Ale ja byłbym za pytaniem. Stosowanie tabletki przez 5 lat w okresie największej owulacji zmniejsza ryzyko raka jajnika o ponad 30%. W onkologii jest tak, że jak coś zmniejsza ryzyko o 1% czy 2%, to już jest super – więc tu w grupie lesbijek mielibyśmy rewolucję. W sensie zdrowia społecznego to jest mega kwestia.

Jak wyglądały twoje coming outy w pracy?
Jeden z ważniejszych to był ten w Gdańsku. Ten w Bydgoszczy był z kolei tym pierwszym. Mój przełożony już wiedział, bo tak się złożyło, że kilka lat wcześniej bawiliśmy się na jednym weselu, byłem tam z moim chłopakiem i przedstawiłem go: „Panie profesorze, czy zechciałby pan poznać miłość mojego życia?”. Co prawda, ten chłopak miłością życia się nie okazał, ale coming out przed szefem miałem z głowy. Natomiast jeśli chodzi o zespół moich współpracowników w Gdańsku, to gdy tylko  dowiedzieli się, że będę ich ordynatorem, odrobili pracę domową i oczywiście zrobili internetowy risercz. Poznajdywali mnóstwo moich fotek – niektóre z jakichś imprez, inne z wakacji z plaży, półnagie, z chłopakiem.
Dowiedziałem się, że mieli te zdjęcia podrukowane i jedna z lekarek pokazywała je nawet na którejś konferencji naukowej – i muszę przyznać, że w pierwszej reakcji  zestresowałem się i zacząłem blokować moje social media, usuwać, kasować. Po czym zaświtało mi w głowie, że może dobrze się stało. Oni wykonali za mnie  comingoutową robotę. Więc już na luzie postawiłem zdjęcie z chłopakiem na biurku w gabinecie kierownika. Pruderyjne podejście wręcz mnie irytuje. Ordynator
oddziału nie może wrzucić na Facebooka zdjęcia z wakacji ze swoim chłopakiem, w kąpielówkach? Może. #medbikini rulezzz. Różne zabawne sytuacje się zdarzały.
Odprawa, trzydzieścioro lekarzy, jeden relacjonuje pewien przypadek, mówi, że zbadał ciężarną kobietę – a wiesz, kobiet w ciąży w ogóle nie należy zbyt często badać – więc pytam: „Ale po co było akurat to badanie przezpochwowe? Ja nie wkładam ciężarnym kobietom palców ciągle do pochwy… w sumie nieciężarnym też nie”. Możesz sobie wyobrazić reakcję.
Albo mam pacjentkę z mutacją jednego genu – jest heterozygotyczna. Obchód – i pyta mnie zmartwiona, czy to problem, a ja mówię: „Nie, proszę się nie przejmować, niektórzy po prostu są hetero”. I znów oczywiście niezręczna sytuacja. Na 40. urodziny dostałem od mojego zespołu naprawdę rewelacyjny prezent. To był spory kaktus, taki falliczny kaktus. Obwiązali go tęczową fl agą. Do tego ładna karta, w której zamiast gołej baby, z tortu z życzeniami wyskakiwał przystojny koleś. Oczywiście miałem też współpracowników, u których wyczuwałem dystans. Nie jawną homofobię, tylko właśnie dystans. Jeśli zachowują się kulturalnie i szanują mnie, to nie mam problemu. Wiesz, mnie też zniesmaczy, jak sobie wyobrażam, co ci ludzie wyprawiają w łóżku, ale… szanuję, toleruję, akceptuję. (śmiech) Całej homofobii na świecie nie uleczysz, chodzi raczej o to, by oni się z tą niechęcią nie „obnosili”. Miałem sąsiadkę, która ubierała się koszmarnie, beznadziejnie przyczepiała sobie sztuczne rzęsy
i darła się na swego psa. Nie wzbudzała mojej sympatii, ale co? Kopałem w jej drzwi? Podrzucałem zgniłe jaja na wycieraczkę? Nie. Byłem dla niej poprawnie życzliwy. I tego oczekuję od ludzi – nie muszą mnie kochać, ale elementarna ludzka życzliwość powinna być. Ja tych „zdystansowanych” zresztą też zapraszałem na imprezy i przychodzili, wiedząc, że będzie „tęczowa” atmosfera. Gdy widzieli, że np. jeden chłopak całuje się z drugim, to czasem nawet się uśmiechali – tak jak ja się  śmiecham przyjaźnie, gdy widzę całującą się parę hetero. Po jakimś czasie współpracy ze mną oni po prostu chyba przyzwyczaili się, a niektórzy, chcę wierzyć, może nawet nabrali
sympatii. Tak czy owak, bardzo lubię ludzi, z którymi pracuję.

Ale ogólnie chyba homofobia w środowisku lekarskim jest spora, skoro nie możesz wymienić drugiego wyoutowanego ginekologa.
Oj, tak, niestety. No dooobra, może znam kilku, ale… czy wyoutowanych tak wiesz… normalnie? Nie! Więcej ci powiem – ja w ogóle znam tylko jednego naprawdę
wyoutowanego lekarza – świetnego anestezjologa robiącego karierę w medycynie estetycznej, czyli Damiana Antczaka.

To mecenas „Repliki”, a także bohater naszego zeszłorocznego nagiego kalendarza.
Tak. Damian wziął niedawno ślub ze swoim partnerem Leonem i nawet go pytałem, czy zgodnie ze zwyczajem rozniósł zaproszenie po wszystkich oddziałach w szpitalu. „Oczywiście, że tak” – odparł. Uważam, że super, tak powinno być. Tymczasem wielu z nas się cenzuruje „profi laktycznie” – i w ten sposób, trochę jakby nieświadomie, ulegają takiej biernej homofobii. Jest wielu lekarzy pielęgnujących w sobie te same uprzedzenia, co reszta społeczeństwa i wykształcenie nie ma tu nic do rzeczy.
Z tego względu uważam, że zrobienie kariery w medycynie jest trudniejsze, jeśli jesteś LGBT – bo nie ma siły, gdzieś na swojej ścieżce zawodowej wcześniej czy później spotkasz homofoba. Albo transfoba. Znów dam przykład. Po twojej audycji w TOK FM, gdzie rozmawiałeś z Eweliną Słowińską, mamą 14-letnego transpłciowego chłopaka, zgłosiłem się do niej z ofertą pomocy, gdyby było coś potrzebne. Dowiedziałem się od Eweliny, że są lekarze, którzy po prostu odmawiają operacji transpłciowym chłopakom. Np. usunięcie macicy – odmawiają. Dlaczego? Bo tak. Ale wracając do pracowych coming outów, teraz, gdy jestem ordynatorem oddziału, wszedłem na nowy poziom – a to rozmawiam z kimś z ministerstwa, a to z wojewodą. To są prawie zawsze ludzie starsi odemnie i prawie zawsze mężczyźni. Oczywiście,
nikomu nie outuję się na siłę, ale czasem to wynika z sytuacji. Gdy rozmowa staje się luźniejsza, nieraz pada pytanie: „A ty masz żonę?”. Mówię: „Nie, ale mam narzeczonego”. Jest zawahanie i powolne: „Aha”. I dopytanie: „Ale takiego prawdziwego chłopaka?”. Mówię, że jak najbardziej prawdziwego. „Czyli ty jesteś gejem, tak?”. „No, tak trochę jestem” – i zaczynam się śmiać, poprawiam się: „Nie no, całkowicie jestem gejem”. Informacja jest „procesowana” i pada zapewnienie: „OK, jasne, nie ma problemu”, ale widzę, że w jego głowie myśli się tłoczą. Niedawno, w lockdownie, prowadziłem webinar dla 600 osób i gdzieś tam za mną widać było, jak mój chłopak krząta się po mieszkaniu. Dostałem kilka pytań, kto to jest, odpowiedziałem, że mój narzeczony. Przypuszczam, że gdyby dziewczyna się krzątała, pytań by nie było.
Jeśli ludzie wiedzą, że jestem ginekologiem i następnie dowiadują się, że też gejem, to nagminnie słyszę komentarze: „No tak, jak widzisz po 30 wagin dziennie, to normalne, że się zaczynasz rozglądać za penisami”. To oczywiście mają być żarty, tylko jak na nie reagować? Śmiać się? Tłumaczyć, że penisy podobały mi się już wcześniej? Czego bym nie powiedział, tylko dodam paliwa. A dla mnie to się nijak nie łączy z seksem, powtarzam. Wiele koleżanek jest jednocześnie moimi pacjentkami. Kiedyś jestem u jednej w domu, siedzę z jej mężem, ona zaczyna przebierać się przy nas – odwracam więc głowę, a jej mąż do mnie: „Już nie udawaj, przecież wszystko widziałeś”. Racja, widziałem, ale to było w gabinecie, w życiu zawodowym, to co innego. Podobnie z facetami… Ach… Teraz mi coś uświadomiłeś… To jest ciekawe! Mam
też kilku kolegów hetero (właściwie większość) i jest tak, że nieraz w sytuacji czysto towarzyskiej, imprezowej, prawię im jakieś komplementy, puszczam żarciki,  zumiesz,
„wdzięczę się” niewinnie. Ale potem, gdy zdarza się, że oni stają się z jakichś powodów moimi pacjentami, to w gabinecie oczywiście jest pełen profesjonalizm – on ściąga gacie, ja jestem totalnie nieczuły na nic. Ale później… w sytuacji towarzyskiej już się nie wdzięczę – bo obawiam się, że oni mogliby pomyśleć, że wykorzystuję może cokolwiek, co znam z gabinetu – więc nie.
Maciej, a jak pacjentki reagują, jeśli dowiadują się, że ich ginekolog jest gejem? Czy to jest dla nich jakaś sprawa? Agresywnych reakcji u pacjentek nie mam w ogóle, natomiast zdziwienie, że jestem gejem – całkiem często. Kilka razy wyczułem, że jestem podrywany. Jest to dla mnie trochę zabawne, a trochę niegrzeczne. Myślę w takich wypadkach: „kurczę, to jednak nie wszyscy jeszcze wiedzą, że jestem gejem i że podryw można sobie darować?”. Jedna pacjentka pewnego razu wyznała mi miłość. Odparłem spokojnie: „Ale ja jestem gejem”. Ona na to: „Ale jak to? Przecież pan jest ginekologiem. Jak gej może być ginekologiem?”. „Nie no, proszę pani, może”. I wtedy zaraz przeszła do konkluzji: „Czyli co? Pochwy się panu znudziły?”. Ręce mi opadły. Nie tłumaczyłem, że penisy podobały mi się niezależnie od pochew, które uwielbiam… zawodowo, nie chciałem brnąć. Raz jedna pacjentka na fotelu zaczęła dyszeć, w końcu zmysłowo pojękiwać. Gdy skończyłem badanie, złapała mnie za krocze. Postanowiłem ją wyprosić, ona wtedy zaczęła przepraszać. Miałem też pacjentkę, której należało wyciąć szyjkę macicy. A nie wiem, czy wiesz, ale była teoria, że oprócz orgazmów łechtaczkowych kobiety mogą mieć orgazmy szyjkowe.

Teraz już wiem.
I nie, nie mogą, to raczej jest mit, ale dość popularny. Dlatego ta pani zapytała podczas rozmowy: „A co będzie z seksem po wycięciu szyjki?”. Ja na to, że ja tam w te orgazmy szyjkowe nie wierzę – oczywiście mówię to jako lekarz, a nie z własnych doświadczeń. Ona wtedy na mnie popatrzyła z pobłażaniem: „A co pan może na ten temat wiedzieć?”, po czym oboje wybuchliśmy śmiechem, ona zaraz dodała: „Dobrze, dobrze, ja też w nie nie wierzę, niech pan wywala tę szyjkę”. Jedna starsza pani z rakiem wyznała mi: „Ja do pana nie chciałam przyjść, bo zięć mi powiedział, że pan jest pederastą”. Takiego słowa użyła – pederastą. „No i jakie ma pani wrażenia?” – zapytałem. „Mnie jest wszystko jedno – cieszę się, że mi pan tego raka wyciął”.

Maciek, a z tą pacjentką, która złapała cię za krocze – poczułeś się molestowany?
Tak. Właśnie się zastanawiałem, czy o to zapytasz. Powiem ci, że to było bardzo nieprzyjemne, poczułem się… jak szmata, mimo że przecież nie byłem niczemu winny. Poczułem namiastkę tego, co jest doświadczeniem tak wielu kobiet molestowanych przez mężczyzn. Opowiadając to zdarzenie znajomym, trochę chojraczyłem, udawałem, że mnie to nie obeszło – ale obeszło. Nie połechtało to mojej próżności ani trochę! I bez znaczenia było, czy jestem gejem, czy nie – gdyby mężczyzna wobec mnie tak się zachował, poczułbym się pewnie tak samo fatalnie.

Na koniec jeszcze zapytam, czy chciałbyś ze swoim chłopakiem mieć dzieci.
Tak, nawet bardzo. Rozmawialiśmy o tym. Snujemy pewne plany, trudno mi powiedzieć, czy się ziszczą. Dyskutujemy o wyjeździe z Polski ze względu na homofobię, która rośnie ostatnio w zastraszającym tempie. Homofobów się wręcz zachęca do agresji – to jest skandal. Nie wiem, czy wyjedziemy, ale jeśli tak, to posiadanie dziecka stanie się realne – przez surogację. Chcielibyśmy wziąć ślub w Polsce, ale kiedy to będzie możliwe? W zeszłym roku stwierdziliśmy, że weźmiemy ślub w Berlinie i potem pomyślimy o dziecku – po czym zdarzyła się pandemia. Zobaczymy, jak to się ułoży, niemniej, jestem przekonany, że powinniśmy – my, LGBT – bardzo twardo żądać równych praw i niekoniecznie oglądać się na tzw. autorytety. Ciągle pamiętam np.
o Marii Skłodowskiej-Curie, która nie mogła studiować na ziemiach polskich, bo była kobietą. I większość polskich naukowców ten zakaz wtedy popierała.[/restrict]