O wychodzeniu z ukrycia, gejowskim aktywizmie w PRL-u i dominującej ideologii w języku z dr. Jerzym Krzyszpieniem rozmawia Radek Oliwa
Zeszłoroczny Międzynarodowy Dzień Wychodzenia z Ukrycia, 11 października, uczciłeś tak, jak zwykle?
Tak. Powiedziałem studentom, że jestem gejem. Wyjaśniłem, że w ruchu emancypacyjnym lesbijek, gejów, ludzi biseksualnych i transpłciowych chodzi o prawa człowieka, np. prawo do edukacji, i równe prawa obywatelskie. Wspomniałem o projekcie „It Gets Better”, mającym na celu zapobieganie samobójstwom tyranizowanych nastolatków LGBT. Później jeden ze studentów powiedział do mnie: „To, co pan zrobił, było wspaniałe”.
A kiedy wyszedłeś z ukrycia po raz pierwszy?
W latach 1975-1976 studiowałem w USA. Znalazłem tam publikacje o ruchu wyzwolenia gejów i lesbijek. Korespondowałem z aktywistą Michaelem. I tak rozwinąłem swoją pozytywną tożsamość gejowską.
Ujawniłeś się też przed kimś heteroseksualnym?
Tak, ujawniłem się przed przyjaciółką Amerykanką. Jej reakcja była wspaniale afirmująca. Podobnie zareagował jej małżonek. Latem, w trakcie mojej wielkiej podroży po USA, odbywanej w dużej mierze autostopem, odwiedziłem Michaela w Waszyngtonie. Byłem pierwszy raz w dyskotece gejowskiej. Zaproszono mnie na nabożeństwo Kościoła Społeczności Miejskiej (Metropolitan Community Church) akceptującego ludzi LGBT. Były to dla mnie kolejne pozytywne przeżycia.
Jaki wtedy był ten kraj w stosunku do gejów? Było to porównywalne do sytuacji w Polsce?
W większości stanów USA zachowanie homoseksualne było nadal formalnie przestępstwem. Lecz było to państwo prawa, bez cenzury. Temat poruszano więc otwarcie i możliwy był sprzeciw. Ruch wyzwolenia odnosił sukcesy: działacze byli przygotowani do aktywizmu politycznego, skutecznie odwoływali się do praw człowieka i obywatelskich. W Polsce zaś homoseksualność nie była karalna, lecz ludzie homoseksualni byli dyskryminowani, a działania na rzecz równości były niemożliwe.
Jak po powrocie poczułeś się w Polsce?
Miałem cichą nadzieję na spokojne życie, ale od początku miałem przykre doświadczenia. I tak, nie bez podstaw podejrzewam, że mój pierwszy kandydat na partnera był informatorem milicji. Gdy oddawałem paszport po powrocie zza granicy, zostałem przesłuchany. Choć miałem tylko dwóch czy trzech „znajomych”, powiedziano mi, że jestem znany w środowisku homoseksualnym, i zażądano nazwisk innych osób. Jako dumny gej nie wypierałem się, ale też nie podałem żadnego nazwiska. Przesłuchiwano mnie trzy godziny. Była to trauma. W następnym roku nie wydano mi już paszportu. Poczułem się w tym kraju i środowisku donosicieli jak w pułapce. Stopniowo rezygnowałem z marzeń, które miałem jako nowoczesny gej.
Całkiem się wycofałeś?
Z USA przywiozłem książkę „Society and the Healthy Homosexual” George’a Weinberga. Autor ten jako pierwszy posłużył się pojęciem homofobii. Przełożyłem tę książkę na polski i próbowałem ją opublikować. Ponieważ odpowiedź z wydawnictwa w Warszawie długo nie nadchodziła, udałem się tam osobiście. Redaktor powiedział krótko: „Recenzja jest dobra, ale wie pan…”. Zapewne chodziło o cenzurę. W 1981 r. próbowałem zamieścić w „Polityce” przekład słynnego eseju „Gay is good” Franklina Kameny- ’ego jako reakcję na zachowawczy Gorzki fiolet Barbary Pietkiewicz, lecz również bez skutku.
Znajdowałeś jakichś sojuszników?
Działania te podejmowałem zupełnie sam. W tym okresie nie poznałem nikogo, z kim dałoby się rozmawiać o emancypacji. Byłem przybyszem z kosmosu. Jednak po zmianach ustrojowych, gdy w 1990 r. zarejestrowano Stowarzyszenie Grup Lambda, założyłem grupę w Krakowie, a następnie zostałem sekretarzem SGL i specjalistą ds. HIV/AIDS. Organizowałem warsztaty seksu bezpieczniejszego, napisałem ulotki „Lesbijki i geje wychodzą z ukrycia” i „Żyj namiętnie, kochaj się bezpiecznie”. Ich wydanie w 1993 r. sfinansowała dzięki moim staraniom Światowa Organizacja Zdrowia.
Władze się nie wtrącały?
Nie przeszkadzały, ale były indolentne. Doradca ds. AIDS w Ministerstwie Zdrowia nie udzielił mi profesjonalnej pomocy, bo na problemie się nie znał. Nie rozumiał idei seksu bezpieczniejszego. Jego pozytywnym przeciwieństwem była Światowa Organizacja Zdrowia.
Jakie podejmowano działania na rzecz ludzi LGBT? Odniesiono jakieś sukcesy?
Wśród statutowych celów SGL było szerzenie tzw. tolerancji wobec homoseksualności, rozwijanie pozytywnej tożsamości i zapobieganie zakażeniom HIV. Lecz stowarzyszenie raczej nie formułowało konkretnych celów politycznych. Jego słabością było terytorialne rozproszenie w grupach, brak doświadczenia i czasem przerost lokalnych ambicji. Na przykład grupa z północnej Polski wydała przy pomocy szwedzkiej organizacji adresowaną do gejów ulotkę o prezerwatywie, lecz w tekście nie było ani słowa o HIV/AIDS. Czy chodziło o kontrolę urodzin? Wśród osiągnięć SGL było wprowadzenie tematu lesbijek i gejów do mediów, upowszechnianie idei seksu bezpieczniejszego i umieszczenie antydyskryminacyjnego zapisu w projekcie konstytucji z 1996 r., później usuniętego pod naciskiem czynników kościelnych.
Przestałeś działać w stowarzyszeniu – dlaczego?
Możliwości działania SGL były uwarunkowane ówczesnymi realiami. Moje miejsce zamieszkania utrudniało kontakt z ważnymi decydentami. Wydawałem krocie na telefon. Lecz to, co było możliwe, robiłem. Po okresie intensywnej działalności wypaliłem się i stopniowo się wycofałem. Wolałem prywatnie zamieszczać w prasie anonse o seksie bezpieczniejszym. Tłumaczyłem też książki. Najpierw ukazał się przekład wspomnianej pozycji Weinberga o niezbyt zgrabnym tytule „Ludzie zorientowani homoseksualnie w społeczeństwie”, a potem inne. Najlepiej zredagowano mój przekład przełomowej pracy Johna Boswella „Chrześcijaństwo, tolerancja społeczna i homoseksualność”. Wygłaszałem wykłady na studiach podyplomowych i konferencjach. W 1998 r. w Bydgoszczy na konferencji poświęconej HIV/AIDS poznałem Roberta Biedronia. Moje wykłady w Warszawie przypadły mu chyba do gustu. Po latach ofiarował mi egzemplarz swojego „Tęczowego elementarza” z dedykacją: „Dzięki Tobie jestem, kim jestem”. Jestem dumny z jego osiągnięć.
Miałeś kontakt z literaturą ruchu wyzwolenia LGBT, posiadasz wiedzę z tej dziedziny. Jak z niej korzystasz?
Czasem zabieram głos. Doceniam wysiłek osób zaangażowanych w emancypację LGBT. Jednak nadal da się zaobserwować pewne problemy w strategii działania. Jeśli mamy jakieś cele, należy je sformułować, opracować sposoby ich osiągania i określić procedurę ewaluacji. Od czasu do czasu zaskakuje mnie brak refleksji, na przykład nadużywanie słowa tolerancja. Czy chodzi o to, by nas tolerowano?
Co zamiast tolerancji?
Oczywiście równość! Należy nadawać jasne komunikaty. Tolerancja to minimum, które nijak się ma do praw człowieka i prawa. Utrwalanie poglądu, że ludzie LGBT są obywatelami drugiej kategorii, których trzeba tolerować, to sabotaż. W Krakowie przez kilka lat organizowano Marsz Tolerancji. Uczestnicząc w nim, czułem, że popieram wstecznictwo. W końcu delikatnie zareagowałem i przestano błagać o tolerancję.
Przywiązujesz dużą wagę do języka.
W języku zakotwiczona jest dominująca ideologia. Działaniom emancypacyjnym towarzyszą więc nieraz zmagania na płaszczyźnie języka. Na przykład, podobnie jak rzeczownikową etykietę Negro (Murzyn) wyparł w USA przymiotnik black (czarny), który wskazuje tylko na jedną z cech człowieka, tak medyczną etykietę homosexual zastąpiono określeniem gay powiązanym z pozytywną tożsamością.
Wiem, że irytuje cię określenie „środowisko LGBT”.
Choć jest środowisko lekarskie, często mówi się o środowisku przestępczym. Nam jednak chodzi o społeczność (community) z jej solidarnością. Jeśli zaś idzie o kategorie w skrótowcu LGBT, mówię, że są to lesbijki, geje, ludzie biseksualni i transpłciowi. Wolę to niż wyraz „osoby”, który sugeruje zjawiska odosobnione. Ponadto unikam terminu o proweniencji medycznej „homoseksualizm”.
Czy twoje sugestie padają na podatny grunt?
Refleksjami nad językiem dzielę się od lat 90. i odniosłem pewne sukcesy. Forma homoseksualność (i heteroseksualność) przyjmuje się w dyskursie emancypacyjnym, tak jak wcześniej forma seksualność wyparła seksualizm. Należałoby też konsekwentnie mówić o związkach jednopłciowych (i różnopłciowych), tak jak po angielsku mówi się same-sex relationship (i different-sex relationship). Chodzi o osoby tej samej (czy przeciwnej) płci, które jednak w urzędzie stanu cywilnego nie deklarują swojej orientacji seksualnej. Określenie „związek homoseksualny” kojarzy się zaś z pseudomedycyną. Ponadto, jeśli mamy uczyć się rozmawiać ze zwykłymi ludźmi, problematyczne jest nadużywanie anglicyzmu coming out i – gdy mowa o wychodzeniu z ukrycia – posługiwanie się słowem „szafa”, kontrowersyjnym przekładem polisemicznego słowa closet. W polskiej szafie, również wnękowej, zwykle ukrywa się coś, a nie siebie.
Wśród gejów w Polsce czułeś się obco. Czy jest tak nadal?
To odczucie słabnie wraz ze zmianami zachodzącymi w świadomości, zwłaszcza młodego pokolenia. Ma ono większe możliwości kontaktów ze światem i poznawania emancypacyjnych idei. Jest też bardziej otwarte na wychodzenie z ukrycia.
Jak określiłbyś wagę wychodzenia z ukrycia?
Trzeba to robić umiejętnie, by sobie nie zaszkodzić, ale jest to działanie niezbędne. Gdy otoczenie widzi w nas prawdziwych ludzi, zwiększa się liczba naszych sojuszników, a zmniejsza liczba tych, którzy nam szkodzą. Pozostawanie w kryjówce jest powodem do ubolewania. Wychodzenie z ukrycia służy dobru, jest więc działaniem etycznie pożądanym.
***
Dr Jerzy Krzyszpień (ur. 1952) – anglista, wykładowca akademicki i tłumacz. Stopień doktora uzyskał na podstawie dysertacji z dziedziny językoznawstwa historycznego. Na Uniwersytecie Jagiellońskim wykłada przedmioty językoznawcze. Przełożył na polski kilka książek poświęconych problematyce gejowskiej i lesbijskiej (m.in. słynne dzieło Johna Boswella Chrześcijaństwo, tolerancja społeczna i homoseksualność: Geje i lesbijki w Europie Zachodniej od początku ery chrześcijańskiej do XIV wieku, Krakow: Nomos, 2006). Na Queer Studies w Kampanii Przeciw Homofobii prowadzi zajęcia „Homoseksualność a religia”. Interesuje się między innymi zagadnieniem związku między językiem i władzą.
Tekst z nr 35/1-2 2012.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.