Bo do walca trzeba… dwóch

Austria weszła na szybką ścieżkę do równości, a Wiedeń z miejsca niekojarzonego z LGBT w ciągu kilku lat stał się tęczowym hot-spotem na mapie Europy

 

foto: © CSD Vienna /gayboy.at/ DOST

Tekst: Wojciech Kowalik  

 

15 czerwca o tej samej porze szły dwie Parady Równości, jedna ulicami Warszawy, druga – Wiednia. W tej pierwszej, warszawskiej, wzięło udział 8 tysięcy osób – możemy cieszyć się z frekwencyjnego sukcesu. Było miło, słonecznie, zabawowo i politycznie, jak trzeba. Ale do Wiednia nam daleko – tam maszerowało około sto tysięcy osób.

Dzień wcześniej władze austriackiej stolicy wydały w Warszawie bankiet specjalnie dla polskiej społeczności LGBT. Zapraszamy na wycieczkę do Wiednia – mówił nam ambasador Austrii w Polsce, Herbert Krauss. Wtórowali mu Norbert Kettner z Biura Promocji Turystyki miasta Wiedeń (Wien-Tourismus) i Franca Kobenter z Biura Promocji Austrii (austria.info). W artystycznej części wieczoru wystąpiła drag queen Kim Lee, a tancerze z grupy Chrisa Adamskiego dali wyjątkowy pokaz walca wiedeńskiego. Wyjątkowy, bo w jednopłciowych parach. Dwie dziewczyny i dwóch chłopaków dostali burzę braw.

Bal na tysiąc jednopłciowych par

W Wiedniu tak tańczony walc ma już swoją tradycję. W lutym miałem przyjemność uczestniczyć w 16. Tęczowym Balu w Parkhotel Schőnbrunn. Na parkiet wychodzi kilkaset osób. Są pary jedno- i różnopłciowe, są osoby pełno i niepełnosprawne, drag queens i drag kings. Wieczór uświetniają gwiazdy pop; w tym roku – Andy Bell z zespołu Erasure.

Wszystkiemu najpierw tylko przygląda się licznie zgromadzona publiczność ubrana w większości w smokingi, później wszyscy ruszają do walca i nikogo nie dziwi, że czasem panowie proszą panów, a panie – panie. Wśród tańczących wypatrzyłem m.in. zastępczynię burmistrza Wiednia Renate Brauner czy eurodeputowaną Ulrike Lunacek, pierwszą wyoutowaną lesbijkę na austriackiej scenie politycznej. Lunacek rozpromieniła się, gdy powiedziałem, że jestem z „Repliki”. Zna nas i rokrocznie wspiera. To bardzo potrzebna inicjatywa, zwłaszcza w obecnej sytuacji w Polsce – Ulrike miała na myśli przegrane głosowanie dotyczące związków partnerskich w polskim Sejmie, sprawę szeroko komentowaną przez austriacką społeczność LGBT.

Bal balem, walc walcem, smokingi smokingami, ale w kolejnych salach pałacu trafi cie na inne atrakcje: dyskotekę, bar, restaurację, palarnię, salę z muzyką na żywo czy występy drag queens. O pierwszej w nocy kilkuset gejów i lesbijek wychodzi na środek parkietu. W parach tańczą kadryla. Impreza kończy się około szóstej rano, niejednokrotnie nawiązaniem nowych interesujących znajomości.

W maju w wiedeńskim ratuszu kolejny bal – Life Ball, największa impreza charytatywna w Europie poświęcona pamięci ofiar AIDS. Cały dochód z balu (datki) jest przeznaczany na walkę z HIV/AIDS. Kogo tam nie było na przestrzeni ostatnich 20 lat! Liza Minnelli, Sharon Stone, John Galliano, Versace, Vivienne Westwood, Elton John, Catherine Deneuve i oczywiście (niejeden) kanclerz Austrii.

Sissi, skorzacy i Villa Lila Rosa

Władze Wiednia dawno doszły do wniosku, że wspieranie praw LGBT jest nie tylko słuszne, ale również po prostu się opłaca. Tęczowi turyści to żyła złota. Dlatego nie szczędzi się pieniędzy na promocję, również w polskich mediach LGBT. Dla turystów LGBT bardzo ważna jest bogata oferta kulturalna oraz bezpieczeństwo – podkreślał na warszawskim bankiecie Norbert Kettner. Ale Wiedeń to nie tylko pałace, muzea, Sissi i czekoladowe torty, to również tętniąca życiem scena gej/les, obecnie jedna z fajniejszych w Europie. Centrum życia LGBT to okolice stacji metra Kettenbruckengasse, każdy/a znajdzie coś dla siebie. Fani ostrzejszych zabaw pójdą do jednego z kilku seksklubów, bez wątpienia zawitają też do kultowej knajpy Losch, słynnej z organizacji wielkich imprez ff (znawcy wiedzą, o co chodzi). Na przełomie maja i czerwca skórzacy spotkają się na Vienna Fetish Spring. Zaś na estetów spragnionych seksownych umysłów i intelektualnych pogawędek czekają wiedeńskie tęczowe kawiarnie, spośród których prym wiedzie Savoy i Cafe Berg oraz słynna, działająca od ponad 25 lat, Rosa Lila Villa, instytucja sama w sobie.

Wieczorami otwierają się kluby. Lesbijki nie muszą czuć się gościniami w gejowskich klubach – są tu miejsca im dedykowane. Jeśli zaś macie ochotę na „prawdziwie męską” (hmmm) saunę, to odwiedźcie Kaiserbrundl. „Sauna”, to tylko termin, w rzeczywistości to dzieło sztuki kąpielowej z XIX wieku, mające swoje korzenie jeszcze w XIV wieku, dziś umiejętnie dopasowane do gustów współczesnej klienteli.

Wiedeń to też kultura: m.in. czerwcowy wielki festiwal filmów LGBT czy pracujący tu Sepp of Vienna, austriacki odpowiednik kultowego Toma of Finland. I jeszcze jedno miejsce, do którego nie wypada nie zajrzeć: gejowsko-lesbijska księgarnia Lowenhertz z imponującym asortymentem książek i filmów po niemiecku i angielsku. Jest też polski akcent: na półkach można znaleźć „DIK Fagazine” Karola Radziszewskiego. Austriacki ruch LGBT prężnie rozwija się również w Salzburgu, Innsbrucku, Grazu i Linzu. Oczywiście na mniejszą skalę, ale również ulicami mniejszych miast przechodzą parady równości, a przy ulicach wyrastają knajpy spod znaku tęczowej flagi.

Coraz lepsze prawo

Karalność homoseksualizmu zniesiono w Austrii w 1971 r., wiek warunkujący dopuszczalność stosunków homo- i heteroseksualnych zrównano dopiero w 2002 r. – siedem lat po wejściu kraju do UE. Droga do legalizacji związków partnerskich w Austrii była żmudna. W 1998 r. udało się wprowadzić prawo odmowy składania zeznań w procesie karnym przeciwko partnerowi lub partnerce. Od 2003 r. austriackie prawo zaczęło uznawać homoseksualne konkubinaty i przyznawać im takie same prawa, jak nieformalnym parom hetero. Wymusił to Europejski Trybunał Praw Człowieka, rozpatrując sprawę Siegmunta Karnera. Urodzony w 1955 r. Karner zaskarżył decyzję austriackiego sądu, który odmówił mu prawa wynajęcia mieszkania po zmarłym partnerze, tłumacząc się koniecznością ochrony tradycyjnego modelu rodziny. Brzmi znajomo? Trybunał w Strasburgu wydał korzystny dla Karnera wyrok.

W 2004 r. zmiana w kodeksie pracy zakazała dyskryminacji ze względu na orientację seksualną w zatrudnieniu (podobny przepis jest w polskim prawie), wtedy też austriaccy socjaliści zaczęli się głośno domagać wprowadzenia rejestrowanych związków partnerskich. W tym miejscu wypada też wymienić doktora Helmuta Graupnera, wiedeńskiego prawnika, który od połowy lat 90. podejmuje sprawy LGBT. To bodaj najwybitniejszy w Europie specjalista od prawnych aspektów związanych z orientacją seksualną.

W końcu, w 2010 r. udało się: związki partnerskie stały się legalne. Póki co, bez prawa do adopcji, ale i w tej kwestii mamy zmiany na lepsze: Europejski Trybunał Praw Człowieka wyrokiem z 19 lutego br. uznał prawo do adopcji biologicznego dziecka partnera pozostającego w związku partnerskim.

Kiedy małżeństwa? Według badań popiera je 49% Austriaków/czek, więc być może już niedługo? Tymczasem przed Tęczowym Balem tamtejsze szkoły tańca same zapraszają pary jednopłciowe na przyspieszone kursy walca, a wypożyczalnie strojów wieczorowych przeżywają oblężenie par LGBT.

Kończąc ten krótki „przegląd” Austrii z perspektywy LGBT, nie mogę nie wspomnieć o HOSI (Homosexuelle Initiative) – organizacji istniejącej od 1979 r., która od 1983 r. przez kilka lat monitorowała sytuację gejów i lesbijek „za żelazną kurtyną”, m.in. w Polsce. To właśnie w Wiedniu, w ramach HOSI, Andrzej Selerowicz redagował pierwszy polski biuletyn gejowski „Etap” (patrz: strony 31, 32 i 33). To właśnie do Wiednia pisał Waldemar Zboralski (patrz: strony 12 i 13) z pierwszymi informacjami o akcji „Hiacynt”.

 

Tekst z nr 44/7-8 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Oczywiście równość!

O wychodzeniu z ukrycia, gejowskim aktywizmie w PRL-u i dominującej ideologii w języku z dr. Jerzym Krzyszpieniem rozmawia Radek Oliwa

 

 

Zeszłoroczny Międzynarodowy Dzień Wychodzenia z Ukrycia, 11 października, uczciłeś tak, jak zwykle?

Tak. Powiedziałem studentom, że jestem gejem. Wyjaśniłem, że w ruchu emancypacyjnym lesbijek, gejów, ludzi biseksualnych i transpłciowych chodzi o prawa człowieka, np. prawo do edukacji, i równe prawa obywatelskie. Wspomniałem o projekcie „It Gets Better”, mającym na celu zapobieganie samobójstwom tyranizowanych nastolatków LGBT. Później jeden ze studentów powiedział do mnie: „To, co pan zrobił, było wspaniałe”.

A kiedy wyszedłeś z ukrycia po raz pierwszy?

W latach 1975-1976 studiowałem w USA. Znalazłem tam publikacje o ruchu wyzwolenia gejów i lesbijek. Korespondowałem z aktywistą Michaelem. I tak rozwinąłem swoją pozytywną tożsamość gejowską.

Ujawniłeś się też przed kimś heteroseksualnym?

Tak, ujawniłem się przed przyjaciółką Amerykanką. Jej reakcja była wspaniale afirmująca. Podobnie zareagował jej małżonek. Latem, w trakcie mojej wielkiej podroży po USA, odbywanej w dużej mierze autostopem, odwiedziłem Michaela w Waszyngtonie. Byłem pierwszy raz w dyskotece gejowskiej. Zaproszono mnie na nabożeństwo Kościoła Społeczności Miejskiej (Metropolitan Community Church) akceptującego ludzi LGBT. Były to dla mnie kolejne pozytywne przeżycia.

Jaki wtedy był ten kraj w stosunku do gejów? Było to porównywalne do sytuacji w Polsce?

W większości stanów USA zachowanie homoseksualne było nadal formalnie przestępstwem. Lecz było to państwo prawa, bez cenzury. Temat poruszano więc otwarcie i możliwy był sprzeciw. Ruch wyzwolenia odnosił sukcesy: działacze byli przygotowani do aktywizmu politycznego, skutecznie odwoływali się do praw człowieka i obywatelskich. W Polsce zaś homoseksualność nie była karalna, lecz ludzie homoseksualni byli dyskryminowani, a działania na rzecz równości były niemożliwe.

Jak po powrocie poczułeś się w Polsce?

Miałem cichą nadzieję na spokojne życie, ale od początku miałem przykre doświadczenia. I tak, nie bez podstaw podejrzewam, że mój pierwszy kandydat na partnera był informatorem milicji. Gdy oddawałem paszport po powrocie zza granicy, zostałem przesłuchany. Choć miałem tylko dwóch czy trzech „znajomych”, powiedziano mi, że jestem znany w środowisku homoseksualnym, i zażądano nazwisk innych osób. Jako dumny gej nie wypierałem się, ale też nie podałem żadnego nazwiska. Przesłuchiwano mnie trzy godziny. Była to trauma. W następnym roku nie wydano mi już paszportu. Poczułem się w tym kraju i środowisku donosicieli jak w pułapce. Stopniowo rezygnowałem z marzeń, które miałem jako nowoczesny gej.

Całkiem się wycofałeś?

Z USA przywiozłem książkę „Society and the Healthy Homosexual” George’a Weinberga. Autor ten jako pierwszy posłużył się pojęciem homofobii. Przełożyłem tę książkę na polski i próbowałem ją opublikować. Ponieważ odpowiedź z wydawnictwa w Warszawie długo nie nadchodziła, udałem się tam osobiście. Redaktor powiedział krótko: „Recenzja jest dobra, ale wie pan…”. Zapewne chodziło o cenzurę. W 1981 r. próbowałem zamieścić w „Polityce” przekład słynnego eseju „Gay is good” Franklina Kameny- ’ego jako reakcję na zachowawczy Gorzki fiolet Barbary Pietkiewicz, lecz również bez skutku.

Znajdowałeś jakichś sojuszników?

Działania te podejmowałem zupełnie sam. W tym okresie nie poznałem nikogo, z kim dałoby się rozmawiać o emancypacji. Byłem przybyszem z kosmosu. Jednak po zmianach ustrojowych, gdy w 1990 r. zarejestrowano Stowarzyszenie Grup Lambda, założyłem grupę w Krakowie, a następnie zostałem sekretarzem SGL i specjalistą ds. HIV/AIDS. Organizowałem warsztaty seksu bezpieczniejszego, napisałem ulotki „Lesbijki i geje wychodzą z ukrycia” i „Żyj namiętnie, kochaj się bezpiecznie”. Ich wydanie w 1993 r. sfinansowała dzięki moim staraniom Światowa Organizacja Zdrowia.

Władze się nie wtrącały?

Nie przeszkadzały, ale były indolentne. Doradca ds. AIDS w Ministerstwie Zdrowia nie udzielił mi profesjonalnej pomocy, bo na problemie się nie znał. Nie rozumiał idei seksu bezpieczniejszego. Jego pozytywnym przeciwieństwem była Światowa Organizacja Zdrowia.

Jakie podejmowano działania na rzecz ludzi LGBT? Odniesiono jakieś sukcesy?

Wśród statutowych celów SGL było szerzenie tzw. tolerancji wobec homoseksualności, rozwijanie pozytywnej tożsamości i zapobieganie zakażeniom HIV. Lecz stowarzyszenie raczej nie formułowało konkretnych celów politycznych. Jego słabością było terytorialne rozproszenie w grupach, brak doświadczenia i czasem przerost lokalnych ambicji. Na przykład grupa z północnej Polski wydała przy pomocy szwedzkiej organizacji adresowaną do gejów ulotkę o prezerwatywie, lecz w tekście nie było ani słowa o HIV/AIDS. Czy chodziło o kontrolę urodzin? Wśród osiągnięć SGL było wprowadzenie tematu lesbijek i gejów do mediów, upowszechnianie idei seksu bezpieczniejszego i umieszczenie antydyskryminacyjnego zapisu w projekcie konstytucji z 1996 r., później usuniętego pod naciskiem czynników kościelnych.

Przestałeś działać w stowarzyszeniu – dlaczego?

Możliwości działania SGL były uwarunkowane ówczesnymi realiami. Moje miejsce zamieszkania utrudniało kontakt z ważnymi decydentami. Wydawałem krocie na telefon. Lecz to, co było możliwe, robiłem. Po okresie intensywnej działalności wypaliłem się i stopniowo się wycofałem. Wolałem prywatnie zamieszczać w prasie anonse o seksie bezpieczniejszym. Tłumaczyłem też książki. Najpierw ukazał się przekład wspomnianej pozycji Weinberga o niezbyt zgrabnym tytule „Ludzie zorientowani homoseksualnie w społeczeństwie”, a potem inne. Najlepiej zredagowano mój przekład przełomowej pracy Johna Boswella „Chrześcijaństwo, tolerancja społeczna i homoseksualność”. Wygłaszałem wykłady na studiach podyplomowych i konferencjach. W 1998 r. w Bydgoszczy na konferencji poświęconej HIV/AIDS poznałem Roberta Biedronia. Moje wykłady w Warszawie przypadły mu chyba do gustu. Po latach ofiarował mi egzemplarz swojego „Tęczowego elementarza” z dedykacją: „Dzięki Tobie jestem, kim jestem”. Jestem dumny z jego osiągnięć.

Miałeś kontakt z literaturą ruchu wyzwolenia LGBT, posiadasz wiedzę z tej dziedziny. Jak z niej korzystasz?

Czasem zabieram głos. Doceniam wysiłek osób zaangażowanych w emancypację LGBT. Jednak nadal da się zaobserwować pewne problemy w strategii działania. Jeśli mamy jakieś cele, należy je sformułować, opracować sposoby ich osiągania i określić procedurę ewaluacji. Od czasu do czasu zaskakuje mnie brak refleksji, na przykład nadużywanie słowa tolerancja. Czy chodzi o to, by nas tolerowano?

Co zamiast tolerancji?

Oczywiście równość! Należy nadawać jasne komunikaty. Tolerancja to minimum, które nijak się ma do praw człowieka i prawa. Utrwalanie poglądu, że ludzie LGBT są obywatelami drugiej kategorii, których trzeba tolerować, to sabotaż. W Krakowie przez kilka lat organizowano Marsz Tolerancji. Uczestnicząc w nim, czułem, że popieram wstecznictwo. W końcu delikatnie zareagowałem i przestano błagać o tolerancję.

Przywiązujesz dużą wagę do języka.

W języku zakotwiczona jest dominująca ideologia. Działaniom emancypacyjnym towarzyszą więc nieraz zmagania na płaszczyźnie języka. Na przykład, podobnie jak rzeczownikową etykietę Negro (Murzyn) wyparł w USA przymiotnik black (czarny), który wskazuje tylko na jedną z cech człowieka, tak medyczną etykietę homosexual zastąpiono określeniem gay powiązanym z pozytywną tożsamością.

Wiem, że irytuje cię określenie „środowisko LGBT”.

Choć jest środowisko lekarskie, często mówi się o środowisku przestępczym. Nam jednak chodzi o społeczność (community) z jej solidarnością. Jeśli zaś idzie o kategorie w skrótowcu LGBT, mówię, że są to lesbijki, geje, ludzie biseksualni i transpłciowi. Wolę to niż wyraz „osoby”, który sugeruje zjawiska odosobnione. Ponadto unikam terminu o proweniencji medycznej „homoseksualizm”.

Czy twoje sugestie padają na podatny grunt?

Refleksjami nad językiem dzielę się od lat 90. i odniosłem pewne sukcesy. Forma homoseksualność (i heteroseksualność) przyjmuje się w dyskursie emancypacyjnym, tak jak wcześniej forma seksualność wyparła seksualizm. Należałoby też konsekwentnie mówić o związkach jednopłciowych (i różnopłciowych), tak jak po angielsku mówi się same-sex relationship (i different-sex relationship). Chodzi o osoby tej samej (czy przeciwnej) płci, które jednak w urzędzie stanu cywilnego nie deklarują swojej orientacji seksualnej. Określenie „związek homoseksualny” kojarzy się zaś z pseudomedycyną. Ponadto, jeśli mamy uczyć się rozmawiać ze zwykłymi ludźmi, problematyczne jest nadużywanie anglicyzmu coming out i – gdy mowa o wychodzeniu z ukrycia – posługiwanie się słowem „szafa”, kontrowersyjnym przekładem polisemicznego słowa closet. W polskiej szafie, również wnękowej, zwykle ukrywa się coś, a nie siebie.

Wśród gejów w Polsce czułeś się obco. Czy jest tak nadal?

To odczucie słabnie wraz ze zmianami zachodzącymi w świadomości, zwłaszcza młodego pokolenia. Ma ono większe możliwości kontaktów ze światem i poznawania emancypacyjnych idei. Jest też bardziej otwarte na wychodzenie z ukrycia.

Jak określiłbyś wagę wychodzenia z ukrycia?

Trzeba to robić umiejętnie, by sobie nie zaszkodzić, ale jest to działanie niezbędne. Gdy otoczenie widzi w nas prawdziwych ludzi, zwiększa się liczba naszych sojuszników, a zmniejsza liczba tych, którzy nam szkodzą. Pozostawanie w kryjówce jest powodem do ubolewania. Wychodzenie z ukrycia służy dobru, jest więc działaniem etycznie pożądanym.

***

Dr Jerzy Krzyszpień (ur. 1952) – anglista, wykładowca akademicki i tłumacz. Stopień doktora uzyskał na podstawie dysertacji z dziedziny językoznawstwa historycznego. Na Uniwersytecie Jagiellońskim wykłada przedmioty językoznawcze. Przełożył na polski kilka książek poświęconych problematyce gejowskiej i lesbijskiej (m.in. słynne dzieło Johna Boswella Chrześcijaństwo, tolerancja społeczna i homoseksualność: Geje i lesbijki w Europie Zachodniej od początku ery chrześcijańskiej do XIV wieku, Krakow: Nomos, 2006). Na Queer Studies w Kampanii Przeciw Homofobii prowadzi zajęcia „Homoseksualność a religia”. Interesuje się między innymi zagadnieniem związku między językiem i władzą.

 

Tekst z nr 35/1-2 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.