Parada (2011), reż. S. Dragojević, dystr. Autora Films, premiera: 14.06.2013
W 2010 r. odbyła się pierwsza i jak na razie ostatnia Parada Równości w Serbii. Niewiele ponad stu uczestników było ochranianych przez pięć tysięcy policjantów. Przeciwnicy i tak zdemolowali centrum Belgradu. Osławiony „kocioł” bałkański to nie tylko przemoc motywowana nacjonalizmami i nietolerancją religijną, ale również homofobią. Ba! Geje są w Serbii najbardziej znienawidzoną grupą społeczną – wyprzedzamy nawet Albańczyków. Jak tu urządzić paradę?
Komedia Dragojevića w wartki, przystępny sposób opowiada historię nietypowej przyjaźni. Biserka, dziewczyna Limuna, gangstera, sprowadza do domu grupkę przyjaciół – działaczy LGTB, w tym parę gejow – Mirko i Radmilo. Marzeniem Radmilo jest właśnie zorganizowanie parady. Limun walczył na bałkańskich wojnach, potem przez lata prowadził działalność przestępczą, a teraz uczy we własnej szkole judo. Czy możliwe jest porozumienie między takim gościem a aktywistą chcącym mieć w Belgradzie paradę? Tak!
Film jest chyba adresowany do „typowego Serba” (czyli też „typowego Polaka”?), który może utożsamić się z Limunem, budzącym odruchową sympatię. Cel jest jasny: zmiana postaw społecznych: geje i heterycy mogą żyć obok siebie, homofobia jest zła. „Parada” nie traci przy tym nic z dobrego, solidnego kina. Dodajmy, że film sfinansowały m.in. trzy do niedawna skłócone kraje: Serbia, Macedonia i Chorwacja. I był to na Bałkanach wielki komercyjny hit! Gorąco polecam. (Witold Politowicz)
Tekst z nr 43/5-6 2013.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Przyjechaliście na gejowską paradę? – pyta radośnie celniczka, która pomaga nam załatwić formalności wjazdowe na lotnisku w Tel-Awiwie. I dodaje: Mój kolega z pracy wziął tydzień urlopu, żeby zaliczyć wszystkie imprezy. Razem z kolegami z kwartalnika „Pride” zostałem zaproszony, jako reprezentant „Repliki”, przez Ministerstwo Turystyki Izraela, by poznać tęczową stronę tego kraju
Tekst: Bartosz Żurawiecki
Nie, nie przesłyszeliście się. Izrael od jakiegoś już czasu robi wiele, by zaprezentować się jako miejsce przyjazne mniejszościom seksualnym. Sam zaś Tel-Awiw stara się, nie bez powodzenia, zostać nową gejowską stolicą świata, która zdeklasuje Nowy Jork i Madryt. Jeszcze w samolocie czytam w „magazynie pokładowym” linii El-Al duży artykuł, z którego wynika, że zarówno parada, jak i, działające cały rok, centrum LGBT położone w parku Meira są w całości finansowane przez władze Tel-Awiwu, które przeznaczają na ten cel rocznie sumę dwóch milionów szekli (czyli circa dwa miliony złotych). To fenomen w skali światowej.
W tygodniu poprzedzającym paradę całe miasto obwieszone zostaje tęczowymi fl agami. Ich długi szpaler dumnie powiewa na nadmorskim bulwarze, znaleźć je można także na wielu innych ulicach, przed wejściem do hoteli, barów, restauracji, sklepów, co wpędza wręcz w konsternację – zdaje się bowiem, że niemal każdy lokal tutaj jest „branżowy”. „We love all genders!” („Kochamy wszystkie dżendery!”, tak pewnie trzeba by to przetłumaczyć) – czytam na transparencie umieszczonym w jednej z kawiarni. To nawiązanie do głównego tematu tegorocznej parady, czyli sytuacji osób transgenderowych, które wciąż są najbardziej dyskryminowaną i marginalizowaną częścią środowiska LGBT.
Jedyne miejsce na Bliskim Wschodzie
Przypatrzcie się dobrze! Nigdzie indziej na Bliskim Wschodzie tego nie zobaczycie! – krzyczy Karl, przewodnik opiekujący się kilkudziesięcioma dziennikarzami zaproszonymi z rożnych krajów świata (Niemcy, Włochy, Polska, Dania, Rumunia, Brazylia, USA etc.), nader elokwentny i zarazem rubaszny mężczyzna w średnim wieku z rumuńskimi korzeniami, pokazując nam plażę gejowską, na której smażą się dziesiątki męskich ciał, część z nich w czułych uściskach. Co ciekawe, miejsce to sąsiaduje z otoczoną płotem plażą dla religijnych Żydów, na którą uciekam po kilku minutach, bo tam spokój i cisza, podczas gdy gejowskie „solarium” dygocze i podskakuje w rytm bitów wypuszczanych przez didżeja. Nigdy nie zrozumiem tej predylekcji homoseksualnych mężczyzn do hałasu. Może chodzi o to, żeby odstraszyć nim wroga?
Karl tłumaczy, na czym polega tęczowy fenomen Tel-Awiwu. Podobno codziennie odbywają się w tym mieście imprezy „na każdy gust”: męskie, kobiece, misiowe, fetyszystyczne, gołe, kostiumowe itd. itp. Często oprowadzam po gejowskich przybytkach i nierzadko bywa tak, że z 40 osób na końcu zostaje 5 – mówi Karl – Większość zostaje gdzieś po drodze.
Ale nie o samą ofertę klubową chodzi. Tel- Awiw to przyjazne miejsce. Tutaj jak gej weźmie tabletkę albo co innego, popije wódką, zapomni się, to nie obudzi się na ulicy bez paszportu i nerki. Poza tym, my tu jesteśmy bardzo bezpośredni. Ty się uśmiechasz do niego, on się uśmiecha do ciebie i już, kontrakt zawarty – obrazowo, klaszcząc przy puencie w dłonie objaśnia nam Karl. Po czym rzuca z pobłażaniem: Nie mamy tej całej europejskiej etykiety. Albo weźmy Amerykanów. Też się dużo uśmiechają, ale nic z tego nie wynika. Tutaj to nie do pomyślenia. Spogląda na nas – Europejczyków i Amerykanów – kpiąco, spuszczamy więc zawstydzeni głowy. W języku hebrajskim „r” jest nieme, a wiecie, co znaczy słowo „kal”? – pyta Karl – Znaczy „łatwy”. I taki właśnie jestem! Każdy, kto choć raz był w Izraelu, musi przyznać, że pokus tam rzeczywiście co nie miara. W dodatku, ze względu na plaże, upał i wieczne słońce – pokusy owe lubią odsłaniać swe wdzięki. To miasto o nader wysokim wskaźniku mężczyzn chodzących bez koszulki, nawet barmani w klubach pracują nierzadko topless.
Rozwodów nie będzie?
Droga izraelskiego środowiska LGBT do dzisiejszych sukcesów zaczęła się w 1975 r., kiedy to powstała pierwsza organizacja gej/les. Męskie stosunki seksualne były wówczas penalizowane, co stanowiło zresztą spadek po brytyjskim prawie kolonialnym. Ponoć w praktyce nie stosowano tego paragrafu, tym niemniej dopiero w 1988 r. wykreślono go z kodeksu karnego i to dzięki sprytowi jednej z posłanek, która zawarła układ z religijnymi deputowanymi Knesetu w zamian za poparcie przez jej partię rożnych ustaw. Wielkiego „kopa” społeczności LGBT dało zwycięstwo w 1998 r. transseksualnej Dany International w konkursie Eurowizji z utworem „Diva”. W tym samym roku odbyła się też pierwsza parada w Tel-Awiwie. Są również ciemne karty w historii – wieczorem 1 sierpnia 2009 r. zamaskowany człowiek wpadł z karabinem do telawiwskiej siedziby organizacji LGBT Aguda, gdzie akurat zebrała się grupa młodzieżowa, i otworzył ogień. Dwie osoby zginęły, piętnaście zostało rannych. Sprawca do dzisiaj nie został ujęty.
Obecnie prawo izraelskie uznaje (od 2006 r.) małżeństwa jednopłciowe zawarte za granicą. Bo trzeba od razu zaznaczyć, że w kraju tym nie ma małżeństw cywilnych, są jedynie religijne. Tak więc, nawet heterycy, którzy chcą przejść świecki ceremoniał, muszą się fatygować do innego państwa. W tej chwili najpopularniejszym celem podroży narzeczonych hetero jest Cypr, zaś narzeczonych homo – Toronto, gdyż tam nie jest wymagane od osób wstępujących w związek małżeński kanadyjskie obywatelstwo. Shai Doitsh, aktywista, który z emfazą i detalami opowiada nam o dziejach izraelskiego ruchu LGBT, podkreśla, że istnieją jeszcze tylko dwie przeszkody do osiągnięcia pełnej równości. Pierwsza to… rozwody. Te bowiem w Izraelu także pozostają w gestii sądu rabinackiego, a jak rabin ma dać rozwód związkom, których nie uważa za małżeństwo? Toczy się więc teraz przed sądem cywilnym sprawa pewnej pary gejowskiej, która chciałaby się legalnie rozstać.
Dzieci, czyli duma
Drugi zakaz obejmuje możliwość korzystania w kraju z usług surogatek. Bynajmniej nie jest to sprawa marginalna, bowiem w niewielkim Izraelu – otoczonym ze wszystkich stron państwami arabskimi i celebrującym pamięć o ofiarach Holocaustu – posiadanie dzieci to naczelny obowiązek każdego obywatela. Doitsh co chwila podkreśla, że wśród par gejowskich panuje obecnie prawdziwy „baby boom”. Niedawno wracaliśmy z jakiejś imprezy. Lesbijki mówiły o dragach i alkoholu, a geje o pieluchach i zasypkach dla niemowląt – śmieje się. Działają agencje pośredniczące między tymi, którzy chcą mieć dzieci a kobietami, które pełnią rolę surogatek. Najtaniej można to załatwić w Nepalu. Niedawno Izrael, ewakuując swoich obywateli z tego kraju po trzęsieniu ziemi, przewiózł także stamtąd 26 niemowląt przeznaczonych do adopcji.
W kawiarni ośrodka LGBT, gdzie Shai zdaje nam relację, dostrzegamy przy sąsiednim stoliku bardzo przystojnego, młodego mężczyznę z dzieckiem przy piersi. Podbiegamy więc, by nam powiedział, jak to jest być ojcem. Opowiada bardzo chętnie, po chwili jednak wyznaje: Ale ja jestem hetero (How very dare you! – można wyczytać w naszych oczach). W domu, w którym mieszka, są aż dwie pary męskie wychowujące dzieci. Przy sąsiednim stoliku grupa mężczyzn w podeszłym wieku przekonuje nas, byśmy namawiali starsze osoby w swoich krajach do coming outu. Chodzi o to, żeby młodzi nie musieli przechodzić przez to, przez co my przechodziliśmy – mówi jeden z nich – Ja musiałem się ożenić, ale jutro moje wnuki pójdą ze mną w paradzie.
W wypowiedziach wszystkich aktywistów, z którymi rozmawiamy, duma gejowska bardzo mocno łączy się z dumą narodową. Walczymy o swoje prawa, bo jesteśmy Izraelczykami! Ta retoryka z polskiej perspektywy wydaje się aż szokująca, u nas przecież niezmiennie ustawia się homoseksualizm w kontrze do narodowych wartości. Niełatwo też porozmawiać z naszymi gospodarzami o bliskowschodnich problemach. Czy istnieją arabskie organizacje LGBT w Izraelu? – pytam. Tak, istnieją – odpowiada krótko Doitsh. Czy współpracujecie z nimi? Tak, współpracujemy tyle. Gdy idę główną ulicą Tel-Awiwu, bulwarem Rotszylda, dostrzegam jednak na chodniku napisy: Nie ma dumy w okupacji!
Tel-Awiw się bawi, Jerozolima się modli
W samej paradzie, która gromadzi – według rożnych danych – od 120 do 180 tysięcy osób, trudno zauważyć arabskie twarze. Generalnie zresztą maszerują i bawią się niemal wyłącznie biali. Czarnym imigrantom z Afryki przypada w udziale posprzątanie ulic po przejściu tłumu. Parada jest wesoła, roztańczona, zmysłowa. Zmierza z parku Meira w kierunku morza. Po drodze wiwatują pracownicy i klienci licznych kawiarni, a mieszkańcy okolicznych domów leją z dachów i balkonów wodę, by trochę ochłodzić maszerujących (skwar jest potężny). Niewiele widzę haseł politycznych (ale też nie znam hebrajskiego), są za to flagi głównych partii Izraela. Przy zejściu na plażę stoi mężczyzna z transparentem domagającym się uznania obrzezanych mężczyzn za takie same ofiary jak obrzezane kobiety. Obrzezanie kastruje mężczyzn z seksualności – głosi angielski napis. Przemarsz kończy się na wielkiej łące koło plaży. Tutaj trwać będzie do wieczora wielki piknik, na scenie wystąpią kolejne gwiazdy, w tym i Conchita Wurst, która zaśpiewa „Jesteście nie do zatrzymania”. A następnego dnia, na stadionie Bloomfi eldow w Jaffi e znowu zgromadzą się tłumy, by wziąć udział w oficjalnym „afterparty”.
Ostatniego dnia jedziemy do Jerozolimy. Niestety, tylko na chwilę, bowiem w zdominowanym przez historię i religię mieście raczej brak tęczowych miejsc. Gdy w Bazylice Grobu Pańskiego, w której swoje kaplice mają rożne wyznania chrześcijańskie, pytam poł żartem Karla, gdzie jest w takim razie kaplica dla „gay people”, odpowiada zdecydowanie: w Tel-Awiwie. Ale i w Jerozolimie zostajemy zaprowadzeni do nowego, niezwykle eleganckiego hotelu, który stawia sobie za cel przyciągnięcie „mniej konserwatywnych” gości. Boję się jednak zapytać wielce uprzejmego menadżera o cenę pokoju, przypomina mi się za to transparent, który widziałem na jednej z berlińskich parad: I’m too poor to be gay (Jestem za biedny, by być gejem). Tęczowy biznes niewątpliwie jest nastawiony na tych, którzy mają dużo tęczowych pieniędzy. Samolot powrotny startuje przed szóstą rano. Zaopatrzeni w listy potwierdzające fakt, że przebywaliśmy w Izraelu na zaproszenie Ministerstwa Turystyki, łagodnie przechodzimy w środku nocy kontrolę bezpieczeństwa. Możecie bez wahania powiedzieć, że byliście na gejowskiej paradzie – zapewnia nas przed wyjazdem na lotnisko Karl – Większość z tych, co kontrolują, też na pewno była.
Tekst z nr 56/7-8 2015.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Za to jak słyszę geja mówiącego, że jest „spoza środowiska”, to wszystko mi opada
Tekst: Mariusz Kurc
Zgłosił się niedawno do „Repliki”, pewien chłopak. 24 lata, inteligentny. Powiedział, że już tak nie może – wprawdzie pracuje i studiuje jednocześnie, ale sumienie nie pozwala mu dłużej nie działać na rzecz LGBT.
Idzie nowe? Oby. Bo jak dotąd z aktywizmem nie jest u nas dobrze. Mam wrażenie, że nawet ci, którzy byliby skorzy do jakichś działań, są u nas ściągani w dół – wciąż panuje głupia moda na stanie z boku. Na „daj spokój, nie bawię się w takie rzeczy”, na „mam biegać z flagą po mieście, chyba kpisz”, na „ale mnie jest to do niczego niepotrzebne”, na „masz poczucie misji, tak? Proszę cię!” Do tego dochodzi wielkie narzekanie: „czekam na związki partnerskie i co? I nic!”, „nie zdajesz sobie sprawy, jakimi homofobami są moi starzy/sąsiedzi/ludzie u mnie w pracy”. I najważniejsze: „a polskie organizacje LGBT nic nie robią!”. Jasne. Niedawno spotkałem pewnego nauczyciela geja (niewyoutowanego), który utyskiwał, że nie dotarła do niego publikacja Kampanii Przeciw Homofobii „Lekcja równości”. Kto jest winien, że nie dotarła? Oczywiście, KPH. Pokazałem mu, że „Lekcja równości” jest dostępna w wersji pdf na stronie Kampanii.
Aktywizm może być kręcący – nagle z dosłownie niczego zaczyna powstawać coś. Robert Biedroń, działając sam, dał w 2001 r. ogłoszenie, że szuka ludzi chcących się zaangażować – i z pięcioma znalezionymi w ten sposób założył Kampanię Przeciw Homofobii. Elżbieta Szczęsna przez sześć lat była jedyną mamą geja, która dyżurowała w Lambdzie Warszawa, wspierając innych rodziców osób LGBT – aż doczekała powstania stowarzyszenia Akceptacja. Znaleźli się wreszcie inni rodzice chętni do pomocy.
Właśnie o tym, jak działać, jak znajdywać ludzi, jak tworzyć grupę nie tylko przyjaciół, ale grupę zdolną do np. zorganizowania Marszu równości, jak przemoc myślenie pt. „No, fajnie, ale u nas to nie przejdzie” – dyskutowaliśmy na specjalnym spotkaniu w Lambdzie Warszawa w czerwcu. W panelu uczestniczyła trojka aktywistów – każdy z trochę innej „parafii”, ale wszyscy pod tęczowym parasolem LGBT. Magda Łuczyn niezmordowanie od lat aktywizuje społeczność LGBT w Lublinie (była pomysłodawczynią spotkania). Agnieszka Rożańska działa w poznańskim kolektywie Kłak, który programowo jest lekko podziemny, niehierarchiczny i queeruje.
Przemek Minta, stosunkowo młody stażem działacz z trójmiejskiego stowarzyszenia Tolerado, przyjechał na spotkanie opromieniony wielkim sukcesem pierwszego w Gdańsku Marszu Równości, podczas którego pełnił funkcję Przewodniczącego Zgromadzenia. Przemek: Dwa lata temu przeczytałem w sieci, że Tolerado organizuje kursy Queer Tanga. Zawsze chciałem zatańczyć tango z moim facetem, zgłosiliśmy się. Poznałem świetnych ludzi, m.in. Annę Strzałkowską, która dosłownie zaraża energią i chęcią do działania. Ledwo się obejrzałem i już nie tylko tańczyłem tango, ale robiłem mnóstwo innych rzeczy. Sam byłem zaskoczony, jak się wkręciłem. Marsz Równości to był ogromny wysiłek, niesamowita adrenalina – a satysfakcja z sukcesu ogromna. Na pomarszowy poniedziałek i wtorek miałem urlop w pracy, ale jeszcze w środę nie ochłonąłem w pełni. Mamy już pomysły na kolejne działania, a Marsz za rok w Trójmieście będzie jeszcze lepszy.
Kilka dni po spotkaniu w Lambdzie przyszła wiadomość, że udało się reaktywować dogorywający Marsz w Poznaniu. Powstała tam Grupa Stonewall, która, jak słyszę, mocno już działa. Go Poznań!
A ten 24-latek, o którym piszę na początku – ciacho. Bo aktywizm naprawdę jest sexy.
Tekst z nr 56/7-8 2015.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Austria weszła na szybką ścieżkę do równości, a Wiedeń z miejsca niekojarzonego z LGBT w ciągu kilku lat stał się tęczowym hot-spotem na mapie Europy
Tekst: Wojciech Kowalik
15 czerwca o tej samej porze szły dwie Parady Równości, jedna ulicami Warszawy, druga – Wiednia. W tej pierwszej, warszawskiej, wzięło udział 8 tysięcy osób – możemy cieszyć się z frekwencyjnego sukcesu. Było miło, słonecznie, zabawowo i politycznie, jak trzeba. Ale do Wiednia nam daleko – tam maszerowało około sto tysięcy osób.
Dzień wcześniej władze austriackiej stolicy wydały w Warszawie bankiet specjalnie dla polskiej społeczności LGBT. Zapraszamy na wycieczkę do Wiednia – mówił nam ambasador Austrii w Polsce, Herbert Krauss. Wtórowali mu Norbert Kettner z Biura Promocji Turystyki miasta Wiedeń (Wien-Tourismus) i Franca Kobenter z Biura Promocji Austrii (austria.info). W artystycznej części wieczoru wystąpiła drag queen Kim Lee, a tancerze z grupy Chrisa Adamskiego dali wyjątkowy pokaz walca wiedeńskiego. Wyjątkowy, bo w jednopłciowych parach. Dwie dziewczyny i dwóch chłopaków dostali burzę braw.
Bal na tysiąc jednopłciowych par
W Wiedniu tak tańczony walc ma już swoją tradycję. W lutym miałem przyjemność uczestniczyć w 16. Tęczowym Balu w Parkhotel Schőnbrunn. Na parkiet wychodzi kilkaset osób. Są pary jedno- i różnopłciowe, są osoby pełno i niepełnosprawne, drag queens i drag kings. Wieczór uświetniają gwiazdy pop; w tym roku – Andy Bell z zespołu Erasure.
Wszystkiemu najpierw tylko przygląda się licznie zgromadzona publiczność ubrana w większości w smokingi, później wszyscy ruszają do walca i nikogo nie dziwi, że czasem panowie proszą panów, a panie – panie. Wśród tańczących wypatrzyłem m.in. zastępczynię burmistrza Wiednia Renate Brauner czy eurodeputowaną Ulrike Lunacek, pierwszą wyoutowaną lesbijkę na austriackiej scenie politycznej. Lunacek rozpromieniła się, gdy powiedziałem, że jestem z „Repliki”. Zna nas i rokrocznie wspiera. To bardzo potrzebna inicjatywa, zwłaszcza w obecnej sytuacji w Polsce – Ulrike miała na myśli przegrane głosowanie dotyczące związków partnerskich w polskim Sejmie, sprawę szeroko komentowaną przez austriacką społeczność LGBT.
Bal balem, walc walcem, smokingi smokingami, ale w kolejnych salach pałacu trafi cie na inne atrakcje: dyskotekę, bar, restaurację, palarnię, salę z muzyką na żywo czy występy drag queens. O pierwszej w nocy kilkuset gejów i lesbijek wychodzi na środek parkietu. W parach tańczą kadryla. Impreza kończy się około szóstej rano, niejednokrotnie nawiązaniem nowych interesujących znajomości.
W maju w wiedeńskim ratuszu kolejny bal – Life Ball, największa impreza charytatywna w Europie poświęcona pamięci ofiar AIDS. Cały dochód z balu (datki) jest przeznaczany na walkę z HIV/AIDS. Kogo tam nie było na przestrzeni ostatnich 20 lat! Liza Minnelli, Sharon Stone, John Galliano, Versace, Vivienne Westwood, Elton John, Catherine Deneuve i oczywiście (niejeden) kanclerz Austrii.
Sissi, skorzacy i Villa Lila Rosa
Władze Wiednia dawno doszły do wniosku, że wspieranie praw LGBT jest nie tylko słuszne, ale również po prostu się opłaca. Tęczowi turyści to żyła złota. Dlatego nie szczędzi się pieniędzy na promocję, również w polskich mediach LGBT. Dla turystów LGBT bardzo ważna jest bogata oferta kulturalna oraz bezpieczeństwo – podkreślał na warszawskim bankiecie Norbert Kettner. Ale Wiedeń to nie tylko pałace, muzea, Sissi i czekoladowe torty, to również tętniąca życiem scena gej/les, obecnie jedna z fajniejszych w Europie. Centrum życia LGBT to okolice stacji metra Kettenbruckengasse, każdy/a znajdzie coś dla siebie. Fani ostrzejszych zabaw pójdą do jednego z kilku seksklubów, bez wątpienia zawitają też do kultowej knajpy Losch, słynnej z organizacji wielkich imprez ff (znawcy wiedzą, o co chodzi). Na przełomie maja i czerwca skórzacy spotkają się na Vienna Fetish Spring. Zaś na estetów spragnionych seksownych umysłów i intelektualnych pogawędek czekają wiedeńskie tęczowe kawiarnie, spośród których prym wiedzie Savoy i Cafe Berg oraz słynna, działająca od ponad 25 lat, Rosa Lila Villa, instytucja sama w sobie.
Wieczorami otwierają się kluby. Lesbijki nie muszą czuć się gościniami w gejowskich klubach – są tu miejsca im dedykowane. Jeśli zaś macie ochotę na „prawdziwie męską” (hmmm) saunę, to odwiedźcie Kaiserbrundl. „Sauna”, to tylko termin, w rzeczywistości to dzieło sztuki kąpielowej z XIX wieku, mające swoje korzenie jeszcze w XIV wieku, dziś umiejętnie dopasowane do gustów współczesnej klienteli.
Wiedeń to też kultura: m.in. czerwcowy wielki festiwal filmów LGBT czy pracujący tu Sepp of Vienna, austriacki odpowiednik kultowego Toma of Finland. I jeszcze jedno miejsce, do którego nie wypada nie zajrzeć: gejowsko-lesbijska księgarnia Lowenhertz z imponującym asortymentem książek i filmów po niemiecku i angielsku. Jest też polski akcent: na półkach można znaleźć „DIK Fagazine” Karola Radziszewskiego. Austriacki ruch LGBT prężnie rozwija się również w Salzburgu, Innsbrucku, Grazu i Linzu. Oczywiście na mniejszą skalę, ale również ulicami mniejszych miast przechodzą parady równości, a przy ulicach wyrastają knajpy spod znaku tęczowej flagi.
Coraz lepsze prawo
Karalność homoseksualizmu zniesiono w Austrii w 1971 r., wiek warunkujący dopuszczalność stosunków homo- i heteroseksualnych zrównano dopiero w 2002 r. – siedem lat po wejściu kraju do UE. Droga do legalizacji związków partnerskich w Austrii była żmudna. W 1998 r. udało się wprowadzić prawo odmowy składania zeznań w procesie karnym przeciwko partnerowi lub partnerce. Od 2003 r. austriackie prawo zaczęło uznawać homoseksualne konkubinaty i przyznawać im takie same prawa, jak nieformalnym parom hetero. Wymusił to Europejski Trybunał Praw Człowieka, rozpatrując sprawę Siegmunta Karnera. Urodzony w 1955 r. Karner zaskarżył decyzję austriackiego sądu, który odmówił mu prawa wynajęcia mieszkania po zmarłym partnerze, tłumacząc się koniecznością ochrony tradycyjnego modelu rodziny. Brzmi znajomo? Trybunał w Strasburgu wydał korzystny dla Karnera wyrok.
W 2004 r. zmiana w kodeksie pracy zakazała dyskryminacji ze względu na orientację seksualną w zatrudnieniu (podobny przepis jest w polskim prawie), wtedy też austriaccy socjaliści zaczęli się głośno domagać wprowadzenia rejestrowanych związków partnerskich. W tym miejscu wypada też wymienić doktora Helmuta Graupnera, wiedeńskiego prawnika, który od połowy lat 90. podejmuje sprawy LGBT. To bodaj najwybitniejszy w Europie specjalista od prawnych aspektów związanych z orientacją seksualną.
W końcu, w 2010 r. udało się: związki partnerskie stały się legalne. Póki co, bez prawa do adopcji, ale i w tej kwestii mamy zmiany na lepsze: Europejski Trybunał Praw Człowieka wyrokiem z 19 lutego br. uznał prawo do adopcji biologicznego dziecka partnera pozostającego w związku partnerskim.
Kiedy małżeństwa? Według badań popiera je 49% Austriaków/czek, więc być może już niedługo? Tymczasem przed Tęczowym Balem tamtejsze szkoły tańca same zapraszają pary jednopłciowe na przyspieszone kursy walca, a wypożyczalnie strojów wieczorowych przeżywają oblężenie par LGBT.
Kończąc ten krótki „przegląd” Austrii z perspektywy LGBT, nie mogę nie wspomnieć o HOSI (Homosexuelle Initiative) – organizacji istniejącej od 1979 r., która od 1983 r. przez kilka lat monitorowała sytuację gejów i lesbijek „za żelazną kurtyną”, m.in. w Polsce. To właśnie w Wiedniu, w ramach HOSI, Andrzej Selerowicz redagował pierwszy polski biuletyn gejowski „Etap” (patrz: strony 31, 32 i 33). To właśnie do Wiednia pisał Waldemar Zboralski (patrz: strony 12 i 13) z pierwszymi informacjami o akcji „Hiacynt”.
Tekst z nr 44/7-8 2013.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Paradę otwierał kanadyjski premier Justin Trudeau z żoną i dziećmi
Miałem okazję być na tegorocznej Paradzie („Pride”) w Toronto.
Że zbliża się dzień Parady – widać na mieście co najmniej tydzień wcześniej. Tęczowe flagi dumnie powiewają dosłownie wszędzie – na hotelach, w galeriach handlowych, na kościołach (Tak! Na przykład na anglikańskiej katedrze św. Jakuba). Są w witrynach sklepów i na przydomowych trawnikach na przedmieściach. Nawet masywny budynek kolejowego dworca bije po oczach tęczą. W samej Paradzie zwykły śmiertelnik nie pójdzie – można co najwyżej na godzinę przed czasem zająć miejsce na chodniku, przy balustradzie, by mieć dobry punkt obserwacyjny. Dlaczego tak? Chętnych do paradowania są setki tysięcy, nie starczyłoby dnia! Paradują więc tylko wybrańcy – ci, którzy reprezentują większe społeczności – organizacje LGBT i inne związane z „Pride” (choćby Greenpeace), instytucje życia publicznego, firmy – a i to pod warunkiem: mają prezentować się tak, by widzom szczęki opadały. I opadają. „Piór w dupie”, mrocznej fantazji homofobów, nie ma, ale jest tysiąc atrakcyjniejszych pomysłów i gadżetów.
Sygnałem, że Parada się zaczyna, są „dykes on bikes” czyli „lesby na motorach”. Robią tyle hałasu, że wszyscy wiedzą: startujemy! Po nich idzie premier Kanady Justin Trudeau z żoną i dziećmi. Dostaje ogłuszający aplauz. Jako pierwsza grupa paradują rdzenni mieszkańcy kraju. W tradycyjnych strojach z tęczowymi elementami, z pióropuszami na głowach, robią ogromne wrażenie. Dalej m.in. Rada Miasta Toronto, straż pożarna, wojsko, miejski transport publiczny (suną tęczowe autobusy), miejska biblioteka, wojsko, w tym siły powietrzne, kolejne organizacje LGBT (np. Rainbow Railroad zajmująca się ściąganiem do Kanady emigrantów LGBT z homofobicznych krajów), weterynarze i lekarze LGBT i ich sojusznicy, psychologowie LGBT, przedstawiciele Kościoła anglikańskiego i prezbiteriańskiego, katoliccy nauczyciele (katoliccy księża mają oficjalny zakaz udziału), Facebook, Google, Microsoft i inne korpo (w sumie tysiące pracowników/czek), „queerowa azjatycka młodzież”, mniejszości z Filipin i z Tajwanu, grupy sportowe LGBT, paczki przyjaciół z klubów fitness… Słowem: idą praktycznie wszyscy.
Są też, rzecz jasna, drag queens, które w Polsce przeszkadzają niektórym normatywnym osobom LGBT i innym – wyglądają bosko; moja koleżanka stwierdziła, że czuje się przy nich jak brzydkie kaczątko.
Ten korowód ciągnie się przez 3 godziny i 20 minut. Jedynym zgrzytem jest brak reprezentantów policji – to wynik interwencji antyrasistowskiej organizacji „Black Lives Matter”, według której policja z Toronto, ponieważ ma na koncie rasistowskie incydenty, to nie jest godna udziału.
Zaraz po Paradzie zaczyna się festyn-impreza w dzielnicy gejowskiej (wokół Church Street), potrwa do rana.
Można westchnąć, że „gdzie tam Warszawie do Toronto”, ale nie zamierzam wzdychać – tegoroczna warszawska Parada Równości była super. Gratulacje dla Wolontariatu Równości i jego prezeski Julii Maciochy (bohaterki tego numeru „Repliki”) – idziemy do przodu, dojdziemy i do Toronto.
W Kanadzie homoseksualizm stał się legalny w 1969 r. (w Polsce – w 1932 r.) za czasów premiera Pierre’a Trudeau, ojca Justina; pierwsza organizacja gej/les powstała w 1964 r. (w Polsce w 1987 r.); pierwsza Parada miała miejsce w 1973 r. (w Polsce w 2001 r.); pierwszy jawnie homoseksualny poseł (Svend Robinson) pojawił się w 1988 r. (w Polsce Robert Biedroń w 2011 r.). Równość małżeńska jest w Kanadzie od 12 lat. Kiedy będzie u nas?
Podziękowania dla Jakuba Króla za zdjęcia (na prawej stronie).
Tekst z nr 68/7-8 2017.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
O Paradach/Marszach Równości, o edukacji seksualnej, o biskupie Jędraszewskim i o prezesie Kaczyńskim, a także akcji „Hiacynt” z posłanką Lewicy JOANNĄ SCHEURING-WIELGUS rozmawia Mariusz Kurc
Pamięta pani swoją pierwszą Paradę Równości?
O, to mnie pan zastrzelił… Warszawa, na pewno przed moim wejściem do polityki, ale kiedy to było? Nie, zaraz, pierwsza musiała być za granicą jeszcze dawniej… W Brukseli byłam… Wiem. Pierwszy był Londyn, gdzie pracowałam podczas studiów. A ostatnio to wiele miast – oprócz Warszawy, jeszcze Rzeszów, Płock, oczywiście mój Toruń. A szczegółów nie pamiętam dlatego, że dla mnie żadna Parada nigdy nie była szokiem, wspieranie społeczności LGBT to dla mnie coś oczywistego.
Ale na pewno słyszała pani opinie, że na Paradach jest obscena, golizna. Zwykle wygłaszają je ci, którzy na żadnej nie byli.
Zanim usłyszałam takie głosy w Polsce, już miałam za sobą te londyńskie Parady i tylko się dziwiłam, że można w to wierzyć. „Nie, co wy, ludzie, nic takiego nie ma” – mówiłam z własnego doświadczenia. A jeśli się zdarzają ludzie niecodziennie ubrani albo przebrani – co w tym złego? Parada jest imprezą, a na imprezy czasem się przebieramy. Jest zabawą, jest celebracją bycia razem za szeroko rozumianą równością, nie ma przemocy, jest miłość, jest fajnie. W takim duchu wychowuję moich trzech synów i oni z nami na różne demonstracje, w tym na Parady, też chodzą.
Jak pani rozmawia z synami o sprawach LGBT?
Nigdy nie usiadłam i nie powiedziałam: „A teraz porozmawiamy o LGBT”. To naturalnie wychodzi np. gdy poznajemy ludzi LGBT, którzy od zawsze bywają w naszym domu. Niemniej ważne jest dla mnie edukowanie synów i dzieje się to u nas przy okazji różnych wydarzeń, filmów, spotkań, które dotykają spraw równościowych czy związanych z tolerancją. Ale każdy z nich usłyszał ode mnie: „Ale gdybyś był gejem, to wiesz, że możesz mi powiedzieć i to będzie OK, tak?” Moi synowie po prostu wiedzą, że mogą na mnie i na mojego męża liczyć w każdej sytuacji. W zeszłym roku byłam w porannej audycji TOK FM, mówiłam o warszawskiej Deklaracji LGBT+, że gdyby moi synowie byli w stolicy, to ja bym bardzo chciała, by edukacja seksualna w ramach tej Deklaracji ich też objęła. Oni wtedy akurat jedli śniadanie z mężem w Toruniu, słuchali radia i najmłodszy do męża: „Tato, słyszysz? Mama jeszcze chce nas bardziej edukować! Przecież my już wszystko wiemy” (śmiech) A poważnie, u nas w domu rozmawia się o wielu rzeczach, ale wiem, że to wyjątek. Rodzice często nie mają śmiałości, by poruszać tematy związane z seksualnością. Z pomocą musi przyjść szkoła. Wiedza nie boli, niewiedza boli bardzo. Niechciane ciąże, choroby czy homofobia to konsekwencja niewiedzy. Na te wielkie batalie światopoglądowe, które się przetaczają przez Polskę, moi synowie patrzą ze zdziwieniem, nie rozumieją, o co tyle hałasu. O to, że chłopak może kochać chłopaka, a dziewczyna dziewczynę? Że istnieją ludzie hetero, homo, biali, czarni, tacy, śmacy i owacy?
Pani w okresie dorastania miała taką wiedzę?
W moich czasach licealnych o „tym” się w ogóle nie mówiło. Nie znałam żadnego geja, żadnej lesbijki. Pierwszy raz zetknęłam się z jawnymi ludźmi LGBT dopiero właśnie w Londynie, gdy miałam 20 lat. Przez pięć lat studiów jeden semestr spędzałam w kraju, a jeden – w Londynie. Dorabiałam sobie we wspaniałej dzielnicy Camden Town, zdarzało się, że ktoś po prostu mi mówił, robił coming out – i ja to przyjmowałam normalnie, spokojnie. Jakiś czas później miałam w Londynie kolegę geja, który jednego dnia zabrał mnie na „trasę” po klubach gejowskich. Zobaczyłam ten świat. To było niesamowite przeżycie, ale nie sensacja czy egzotyka – po prostu ciekawe. Zaczęłam się zastanawiać, że przecież w Polsce ludzie LGBT też muszą być. Poznałam później wiele historii, również smutnych o konieczności ukrywania się i innych.
Wiele osób LGBTI nadal czuje, że musi się ukrywać.
Jasne, ale jednak widzę wielką zmianę świadomości społeczeństwa w stosunku do tego, co było 20 czy nawet 10 lat temu. Ostatnio wręcz ta zmiana przyspieszyła – pomimo ogromnej nagonki na środowisko jest też mnóstwo plusów. Jeszcze całkiem niedawno Parady były tylko w kilku największych miastach, a teraz?
W zeszłym roku – 30.
No właśnie. Często na różnych spotkaniach jako posłanka rozmawiam z ludźmi, którzy nie wiedzą, co oznacza skrót LGBT, ale wiedzą, że to jakaś potworna ideologia – a jednocześnie, gdy pytam o konkret, to mówią: „E, chłopak z chłopakiem, dziewczyna z dziewczyną – to nie mam nic przeciw”. Słyszę też nieraz: „A co pani może wiedzieć o rodzinie?” Widzą we mnie stereotyp „zajadłej” feministki nienawidzącej mężczyzn, pewnie lesbijki, na pewno samotnej i zgorzkniałej. To mówię, że coś tam wiem, jestem bardzo rodzinna, mąż, trójka dzieci. Język też jest ważny. Nasi przeciwnicy opanowali do perfekcji manipulowanie językiem i my się powinniśmy tego nauczyć. Przecież bycie „rodzinnym” nie jest tylko prawicowe. Widzę zachodzące zmiany nawet w moim najbliższym otoczeniu. Najważniejsze, że sam temat wyszedł już „z szafy”, „to” zostało nazwane. Teraz tylko kwestia, w którą stronę pójdziemy – więcej będzie tych za tolerancją i otwartością, czy tych zacietrzewionych, którzy, w dużej części, maskują nienawiść religijnością.
Po słowach biskupa Jędraszewskiego o „tęczowej zarazie” były spontaniczne protesty pod jego siedzibą. Jak pani zdaniem należy walczyć z homofobią kościoła? Ignorować i robić swoje czy reagować?
Reagować i robić swoje. Zawsze reagować. Brak reakcji oznacza przyzwolenie, oznacza, że nas to nie dotyka, a tak nie jest. Myślałam, że Jędraszewski jest niebezpieczny, ale on okazał się po prostu chory z nienawiści i głupi. W tej głupocie nie jest zresztą wśród hierarchów kościelnych odosobniony, oni żyją w świecie, który nie ma nic wspólnego ani z rozwojem, ani z rozumem. Teraz słyszymy z ich ust, że zagraża nam „ekologizm”. Moim zdaniem realne zagrożenie, które już mamy, to jest „biskupizm”. Pochodzę z katolickiej rodziny, mój ojciec najgłośniej śpiewa w kościele. Zostałam ochrzczona, byłam u komunii i nawet ślub kościelny miałam. Ale mój proces odchodzenia od kościoła zaczął się wcześnie – miałam 14 lat, gdy ksiądz na spowiedzi zaczął wypytywać mnie o bardzo intymne sprawy. Strasznie to przeżyłam, powiedziałam rodzicom, że więcej do kościoła nie pójdę. Nie jestem apostatą, ale moi synowie nie chodzą na religię w szkole, najstarszy jeszcze był ochrzczony i przyjął komunię, młodsi już nie. Wstrząsem była dla mnie śmierć pierwszego męża. To wydarzenie przewartościowało mi życie. Poprosiłam wtedy o rozmowę z księdzem i wyrzuciłam cały swój gniew na Boga komunikując, że w niego nie wierzę. Z tej rozmowy zapamiętałam prostą rzecz. Jeśli Bóg nawet istnieje, to nie jest to jakiś koleś w niebie, który siedzi i sprawdza, czy Kowalski poszedł w niedzielę do kościoła, a czy Scheuring-Wielgus się pomodliła. W ogóle nieważne jest to, czy wierzysz, czy nie wierzysz, czy praktykujesz jakąś religię i jak. Ważne jest tylko, czy jesteś dobry dla innych i dla siebie. I ja tym się kieruję – by być dobrym człowiekiem. Po prostu. No, ale ostra też potrafi ę być! (śmiech)
Była pani posłanką w poprzedniej kadencji i jest pani w obecnej – teraz w ramach Lewicy. Widzi pani istotne różnice po 3 miesiącach funkcjonowania nowego Sejmu?
Mam tę przewagę nad debiutantami w naszym klubie parlamentarnym, że widziałam ostatnie cztery lata rządów od kuchni i wiem, do czego PiS jest zdolne. Dostałam się do Sejmu w 2015 r. z ramienia Nowoczesnej i jestem wdzięczna Ryszardowi Petru, że pozwalał mi „wrzucać” moje społeczne tematy, z którymi, nie ukrywajmy, byłam dość osamotniona. Przez ostatnie dwa lata tamtej kadencji funkcjonowałam już jako wolny elektron, co z kolei pozwoliło mi na zajęcie się walką z kościelną pedofilią – w Nowoczesnej nie mogłam tego ruszyć. I tego tematu już nie odpuszczę, za dużo wiem. Obrywam za to, ale jestem twarda, strzały się mnie nie imają, wręcz wzmacniają. W obecnym Sejmie założyłam Zespół „Świeckie państwo”, w którym będę poruszała wszystkie sprawy z kościołem: od przestępstw po finansowanie. W Zespole ds. LGBT+ oczywiście też jestem. Fakt, że teraz mamy reprezentację lewicy w Sejmie, jest nie do przecenienia. Sama jestem ciekawa, jak to się rozegra. Na razie jest rozgrzewka – „rozegranie” będzie w maju. Jeśli wygra kandydat opozycji – a ma szansę – to jestem przekonana, że będzie można rozmawiać, ktokolwiek by to nie był. I Kidawa-Błońska, i Kosiniak-Kamysz, i Hołownia to osoby konserwatywne, mimo to względnie otwarte na dialog. Gdyby zaś wygrał kandydat Lewicy Robert Biedroń – o czym marzę – to debata w naszych kwestiach mocno przyspieszy. A generalnie przy wygranej kandydata opozycji jest duża szansa, że będziemy mieli przyspieszone wybory parlamentarne. Natomiast gdyby wygrał Andrzej Duda – w co wątpię – to byłabym pełna obaw o Polskę, o przyszłość moich dzieci, o samą siebie. Wie pan, ja dostaję non-stop groźby. Nie mogę powiedzieć, że się przyzwyczaiłam, ani nie chcę narzekać, ale to naprawdę nie jest od czasu do czasu, to jest codzienność, fala nienawiści idzie ciągle.
Piszą e-maile? Dzwonią?
Piszą e-maile, dzwonią, na Facebooku piszą, wszędzie, gdzie się da. Ale bezpośrednio – rzadko. Konfrontacji się boją. A jeśli się zdarza, to są zszokowani. Na jednym Marszu Niepodległości stałam z Obywatelami RP; narodowcy wyzywali nas w sposób niecytowalny. Podeszłam do nich, zaczęłam nagrywać telefonem – zamilkli, odwracali głowy. Oni są mocni w grupie, anonimowo – w pojedynkę stają się bardzo malutkimi chłopcami. Ktoś mnie zapytał, czy my w Sejmie mamy możliwość rozmawiania z Kaczyńskim. Oczywiście, że nie mamy, ale raz mi się udało – podeszłam, odezwałam się, chciałam mu wręczyć Konstytucję. Był tak wystraszony, zagubiony, aż się trząsł. Ten wielki strateg! To jest facet pełen nienawiści, który sam stworzył sobie wrogów, a żyje tylko dla władzy. Nawet mu współczuję, ale jednocześnie nie mam dla niego grama litości.
Pani jest posłanką z Torunia. W Toruniu jest szczególnie ze względu na siedzibę Radia Maryja?
Proszę pana, nas, torunian i torunianki, strasznie wkurza to łączenie Radia Maryja z Toruniem. To jest miasto uniwersyteckie, z którego pochodzi wiele znamienitych postaci kultury i nauki, a Rydzyk nawet nie jest stąd, on tylko tu wybudował swoją siedzibę, więc bardzo proszę nie zrównywać Torunia z ojcem… nie, nie ojcem – z prezesem Rydzykiem. Toruń to nie Rydzykowo.
Wróćmy do kwestii LGBT. Równość małżeńska, związki partnerskie, uzgodnienie płci dla osób trans, rzetelna edukacja seksualna, karalność przestępstw motywowanych homofobią, zakaz terapii „leczenia” z homoseksualizmu – rozumiem, że jest pani na „tak”, gdy chodzi o postulaty LGBT.
Jasne, nie ma o czym gadać. Adopcja dzieci przez pary homoseksualne też.
Nie sądzi pani, że nagonka na LGBT, z którą mieliśmy do czynienia w zeszłym roku, nie została wymyślona przez rządzących, tylko była reakcją na progres z naszej strony?
Również, ale proszę pamiętać, że PiS od lat działa tak, że Kaczyński wyznacza wroga, a reszta – w tym TVP – nim straszy. Kiedyś wymyślił uchodźców, ostatnio gejów. Lesbijki tradycyjnie zostały pominięte. Straszy się tylko gejami. Do tego imponująca aktywność waszego środowiska, tych 30 Marszów…
…a gdy prezydent Trzaskowski podpisał Deklarację LGBT+, to…
…to przeraziło mnie, jak nie potrafi ł jej bronić. Wybuchła wielka debata, a on jakby się schował. Zrobił dobry ruch, podpisując, ale jakby nie przygotował się na dalszy ciąg. Zachował się jak typowy członek PO. Gdybym ja taki dokument podpisała, to bym potem walczyła jak lwica, a jego w ogóle nie było w tej debacie widać. Jakby rzeczywiście zrobił coś złego. Po raz kolejny wyszła miałkość PO w kwestiach praw człowieka, edukacji.
Przed wyborami parlamentarnymi PO wpisała związki partnerskie do programu.
I widział pan, jak ten punkt zilustrowali? Obrazkiem pary różnej płci! Bo pary gejowskiej czy lesbijskiej bali się wrzucić. Po prostu śmiech na sali.
Jest jeszcze inna ważna kwestia LGBT, którą chciałaby pani poruszyć?
Tak. „Różowe kartoteki” czyli dokumenty z akcji „Hiacynt”. To jest niesłusznie zapomniana sprawa. Dokumenty o tysiącach homoseksualistów zebrane w podły sposób w połowie lat 80. Co się z tymi papierami stało, gdzie są, kogo dotyczą? Przecież to jest ogromne źródło wiedzy, które wciąż może być wykorzystywane do złych celów, do szantażu. Akcja „Hiacynt” powinna zostać rozłożona na czynniki pierwsze i co roku, 15 listopada, przypominana. Jak rocznica Stonewall. Również po to, by nigdy się nie powtórzyła – a w obecnej sytuacji to nie dam głowy, że się – w jakiejś zmodyfikowanej formie – nie powtórzy. Jest świetna powieść o akcji Hiacynt, „Różowe kartoteki” Mikołaja Milcke, pisaliście o niej w „Replice”. Wszyscy powinniśmy ją przeczytać. Bardzo chciałabym kiedyś pójść do kina na film na podstawie tej powieści. A mogę mieć też pytanie do pana?
Proszę bardzo.
Czy w społeczności LGBT toczy się dyskusja, czy outować tych ludzi publicznych, którzy sami się nie outują?
O, tak. Generalnie większość zgadza się, że nikogo nie można outować wbrew woli.
Jasne.
Ale dyskusja robi się gorąca, gdy chodzi o takie osoby, które publicznie wypowiadają się przeciwko LGBT, a same są LGBT. Szczególnie, gdy są to politycy.
No właśnie.
Chyba przyklasnęlibyśmy jako społeczność komuś, kto ujawniłby, że dany polityk, który publicznie wypowiada się w sposób homofobiczny, jest kryptogejem. Tylko ten ktoś musiałby mieć dowody, prawdopodobnie sam musiałby być kochankiem lub byłym kochankiem takiego polityka. Były takie przypadki w USA – np. pewien eskort ujawnił, że jego klientem był wściekle homofobiczny pastor.
Ja sobie nie wyobrażam, jaki to musi być ciężar, gdy człowiek ukrywa swą orientację. Ale jeszcze być przy tym na zewnątrz homofobem? Po co?
By oddalić najmniejsze podejrzenia, że się jest gejem.
Z jednej strony to jest prywatna sprawa każdego. No bo co mnie obchodzi? Ale z drugiej szlag mnie trafi a, gdy robi z tego polityczny oręż. Ja wiem to i owo i nieraz podczas różnych debat już mam na końcu języka… i gryzę się w ten język. Tak samo w przypadku gejów w sutannach, którzy wiodą dostatnie życie w szeregach kościoła, robią tam kariery i plują na środowisko, do którego należą. To jest dopiero „zaraza”.
Tekst z nr 83 / 1-2 2020.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
O tym, jak to było być księdzem gejem, o tym, dlaczego postanowił zrzucić sutannę i zrobić publiczny coming out, o kościelnej homofobii i o Marszach Równości oraz o nowej pracy z ŁUKASZEM KACHNOWICZEM, rozmawia Mariusz Kurc. Do rozmowy przyłącza się JAKUB PRZYBYSZ, chłopak Łukasza
Pierwszym polskim księdzem, który zrobił publiczny coming out, był Krzysztof Charamsa w 2015 r. Z tym, że on wyszedł z szafy, będąc w Watykanie, a potem przeprowadził się do Barcelony. Ty jesteś drugi – ale pierwszy, który mieszka w Polsce.
Jest jeszcze inna różnica. Charamsa wyoutował się, nie odchodząc ze stanu kapłańskiego, choć oczywiście szybko został wyrzucony, czyli mówiąc elegancko: suspendowany, zawieszony. Ze mną było inaczej – ja publiczny coming out zrobiłem już praktycznie jako były ksiądz.
Dokładnie 14 sierpnia we wpisie na FB. Nie byłeś już wtedy księdzem?
Formalnie rzecz biorąc pismo informujące, że zostałem suspendowany, dostałem 19 sierpnia, ale przełożonych o odejściu poinformowałem 30 czerwca.
Jak?
W liście do biskupa. Myślałem o tym już od dawna, ale by nie robić kurii zamieszania, chciałem odejść w czasie, gdy podejmuje się organizacyjne decyzje na kolejne 12 miesięcy, ustala nowe grafiki itd., czyli właśnie w końcu czerwca.
Wyoutowałeś się w tym liście?
Tak. Napisałem, że jestem gejem i nie mogę dłużej akceptować rosnącej homofobii Kościoła, nie jestem w stanie godzić bycia księdzem i gejem w takiej sytuacji.
I co?
Dostałem odpowiedź, że biskup chciałby się ze mną spotkać, ale ustalanie terminu przeciągało się. Dla mnie zresztą to nic by nie zmieniło. W połowie lipca poszedłem na mój pierwszy w życiu Marsz Równości.
Dwa tygodnie po odejściu byłeś już na Marszu Równości?
Tak. W Kielcach.
Jak ci się podobało?
Właśnie bardzo mi się podobało. Poczułem się u siebie. Wspaniała atmosfera. Zobaczyłem na własne oczy to, co podejrzewałem – że obiegowe opinie, jakie to zgorszenie na tych Marszach sieją, jakie antykatolickie prowokacje tam organizują – to bujdy.
Byłeś w sutannie?
Nie, skąd! Od 1 lipca nie noszę sutanny. Jednak dopiero po publicznym coming oucie biskup chyba zrozumiał, że negocjacji nie będzie – i wtedy mnie zawiesił.
Łukasz, a gdyby Kościół nie był homofobiczny, to byłbyś dalej księdzem?
Całkiem możliwe. Nawet brałem pod uwagę inną denominację chrześcijańską, są przecież kościoły protestanckie oraz anglikański, gdzie bycie gejem nie jest problemem. Miałem propozycje przejścia. Tak, że u mnie to absolutnie nie jest kryzys posługi czy powołania, to raczej kryzys Kościoła, który w moim przekonaniu idzie złą drogą.
Tak zwyczajnie, nie brakowało ci seksu?
Nie brak seksu najbardziej mi doskwierał, tylko konieczność ukrywania swej tożsamości. Rozdarcie wewnętrzne. Nie było to może życie w kłamstwie, ale w prawdzie też nie. Przez lata borykałem się z depresją, której przyczyn nie umiałem określić. Myślałem, że to może dlatego, że jestem katechetą, a tego nie lubię. Tymczasem powód był znacznie „większy”. Od 3 miesięcy czuję się wolny.
Cofnijmy się. Masz 19 lat i wstępujesz do seminarium duchownego. Może jeszcze nie nazywasz tego homoseksualnością, ale wiesz już, że mężczyźni ci się podobają – mam rację?
Masz.
I? Nie masz poczucia, że wchodzisz między wrogów? Frederic Martel pisze w „Sodomie”, że wielu chłopaków homoseksualnych idzie na księdza, bo to rozwiązuje ich problemy. Jako kryptogeje są przedmiotem szyderstw ze strony kolegów, a rodzina nagabuje ich o dziewczyny – w takiej sytuacji stan kapłański daje im wyższą pozycję społeczną i spokój z pytaniami o seks. Cena? Trzeba być homofobem. Bo sam celibat nie jest ceną – można sobie zinterpretować, że celibat to brak seksu z kobietami, a to ślubować gejowi jest łatwiutko.
(śmiech) Ale jednak to nie mój przypadek. „Podrzutkiem” klasowym nie byłem, miałem niezłą pozycję towarzyską. Homoseksualność natomiast ukrywałem całkowicie, nawet tego nie byłem w stanie przeanalizować. I co za tym idzie, nie miałem świadomości, jak Kościół jest homofobiczny. Na początku liceum byłem jeszcze dość krytycznie nastawiony do Kościoła, pamiętam, że nawet jakiś złośliwy wierszyk na ojca Rydzyka ułożyłem. Potem jednak odkryłem Boga jakby na nowo, zrobiło mi się bardzo dobrze, najbardziej porwało mnie proste stwierdzenie: „Bóg jest miłością”, Bóg kocha każdego. Wszedłem w to mocno, efektem było seminarium. Całą moją homoseksualność chyba blokowałem, wypierałem, tak to trzeba nazwać – ona istnieje, ale jakby na jakimś dalekim planie. Ignoruję ją, tym bardziej, że ona nie ma żadnego praktycznego wymiaru. Z żadnym chłopakiem się nie spotykam. Nie „grzeszę”.
W 2005 r. wchodzi w życie instrukcja papieża Bendykta XVI, zgodnie z którą, mówiąc w skrócie, gejów nie można wyświęcać na księży nawet jeśli ślubują celibat. Wbrew temu, co mówi katechizm, sama orientacja też okazuje się „zła” – homofobia Kościoła wchodzi na wyższy poziom.
Ja poszedłem do seminarium rok wcześniej. Ta instrukcja słabo i powoli przebija się do mojej świadomości, ale gdy jestem na piątym roku, mam już tyle wątpliwości, że przed święceniami po prostu outuję się moim przełożonym.
O, kurczę, serio?
Wysyłają mnie na badania psychologiczne. Katolicki psycholog mówi mi, że gdybym był na pierwszym roku, to radziłby mi zrezygnować z kapłaństwa, ale skoro jestem na piątym… W domyśle: warto marnować 5 lat? Moi przełożeni są poinformowani, że jestem gejem, a jednak dają mi zielone światło. Biorę to za dobrą monetę.
Zostajesz księdzem na 9 lat.
W czasie których narasta frustracja i potrzeba wyrzucenia tego z siebie.
Dziś masz 34 lata i na pewno ułożysz sobie życie. Myślę o tych księżach gejach, którzy całe dekady spędzili w zaprzeczeniu. Znasz takich?
Nie.
A w ogóle jakichś księży gejów?
Też nie. Choć zaraz, kłamię cię. Już znam – teraz się do mnie zgłaszają.
A w seminarium i w czasie 9 lat posługi?
Jakieś plotki na temat paru osób… Gdy jakiś hierarcha okazywał się mniej prawicowy, a bardziej centrowy, to zaraz pojawiały się domysły, że to pewnie homoseksualista.
Choć przypuszczam, że w istocie jest odwrotnie – homoseksualistów jest więcej wśród tych „hardkorowych” biskupów… Martel, że znów odwołam się do „Sodomy”, pisze, że Kościół jest pełen gejów, ale to nie tak, że funkcjonuje jakaś wielka szafa, do której, jeśli wejdziesz, to jesteś wśród swoich, tylko na zewnątrz musisz prezentować homofobię – raczej jest tak, że każdy ksiądz gej żyje we własnej szafie, kryje się przed resztą, udaje, że homoseksualność go nie dotyczy.
Jest w tym dużo racji. Do żadnego zaklętego kręgu nie wszedłem. Czułem się samotny.
Był jakiś moment przełomowy, po którym powiedziałeś sobie „koniec, odchodzę?”
To narastało latami. Pamiętam na przykład, jak z zaprzyjaźnionym wikariuszem poszliśmy z wizytą do kogoś i wywiązała się rozmowa o homoseksualności – ten mój kolega wikariusz powiedział z pogardą: „Ja to bym pedałowi ręki nie podał.” Pomyślałem, człowieku, nie masz pojęcia, że podajesz ją codziennie, przychodzę do ciebie na kawki, rozmawiamy, przekazujemy sobie znak pokoju. To było smutne i straszne, bardzo mnie zabolało. Potem kilku moich świeckich znajomych się wyoutowało, opowiadali, jak im trudno być katolikami w tak homofobicznym Kościele. A w zeszłym roku poznałem aktywistów zaangażowanych w pierwszy Marsz Równości w Lublinie i to była kolejna cegiełka. Fajni ludzie, w towarzystwie których mogłem być sobą. Zachęcali: „Chodź z nami, chodź z nami”
Co prawda nie od razu, ale poszedłeś.
Poszedłem. Po Marszu w Kielcach pojechałem do Białegostoku. Skala przemocy ludzi związanych z Kościołem, deklarujących głęboko religijność, przeraziła mnie. Doświadczyłem agresji, stanąłem twarzą w twarz z homofobią w wersji hard. Byłem z koleżanką, którą prowadziłem na wózku, bo miała złamaną nogę. Rzucano w nas petardami. Ryczeli nam wyzwiska do uszu. W każdej chwili mogli nas pobić a może i zabić. Policja była bierna. To były naprawdę traumatyczne chwile. Byłem osłupiały tą nienawiścią i przemocą – twardo powiedziałem wtedy do Honoraty: „Właśnie zostałem aktywistą LGBT”. Po Marszu w Kielcach zamieściłem na moich social mediach tylko fotkę z podpisem: „Nie jest tak, jak się mówi”. Po Białymstoku napisałem wprost, że byłem na Marszu – właśnie wtedy biskup wezwał mnie do pokuty, to było pod koniec lipca. Ale już nie dałem się uciszyć. Białostocka parafia św. Jadwigi podziękowała tym, którzy przeciwstawiali się Marszowi, a arcybiskup Jędraszewski kilka dni później powiedział o „tęczowej zarazie”. A więc ludzie, którzy rzucali w nas kamieniami i pluli na nas, bronili wartości chrześcijańskich? Na wysokości białostockiej katedry rzuciły mi się w oczy wielkie chorągwie i tłum modlących się, gotowych na atak ludzi. Oni chyba czuli się, jakby byli, nie wiem, pod Grunwaldem. Normalnie „rycerstwo” polskie broniące „ojczyzny” – i Kościół zagrzewa ich do walki? Przeciwko nam? Niepojęte. Napisałem wtedy, że Kościół wpisuje się w eskalację nienawiści.
Powiedziałbym, że nawet tę nienawiść inicjuje.
Przysłali mi wtedy upomnienie.
A nie sądzisz, że tych agresywnych jest w sumie nie tak dużo, natomiast winę za tę rosnącą homofobię ponoszą również tak zwani „umiarkowani”, których jest dużo więcej?
Dokładnie! Ci wszyscy, którzy niby są po naszej stronie, ale mówią: „Prowokujecie, no to macie”. Nigdy na żadnym Marszu nie byli, ale uprawiają symetryzm, że niby obie strony sporu są ekstremalne. Właściwie nie wiem, którzy bardziej mnie przerażają. Ci, którzy rzucają w nas kamieniami, czy ci wykształceni i nastawieni pokojowo, którzy potrafią to rzucanie sobie wytłumaczyć. Dobry gej to tylko taki gej, który siedzi w szafie, bo jak się ujawni, to prowokuje samym istnieniem.
I tęczową Maryjką?
Jasne. Nikt nie pamięta, skąd się w Płocku ta tęczowa Maryjka wzięła. Otóż, stad, że tamtejszy proboszcz udekorował w skandaliczny sposób Grób Pański na Wielkanoc, pisząc hasła „LGBT” obok „zboczenia”, „pogardy” itd. Jak tak można?
Byłeś potem na Marszu w Płocku?
Byłem i było znakomicie. Wiesz, po Białymstoku to już teraz wszędzie będzie lepiej. Nie mogę doczekać się mojej pierwszej Parady w Warszawie w przyszłym roku.
Łukasz, a nie myślałeś, by odejść z kapłaństwa po cichutku? Bo ty w 2 tygodnie – od odejścia do pierwszego Marszu – przeszedłeś drogę, jaka wielu osobom LGBTI zajmuje lata. A wiele innych nigdy jej nie pokonuje i tkwią w szafach, albo na wpół ujawnieni.
Moja działalność jest od dawna publiczna i nawet nie wyobrażałem sobie odejścia innego niż z otwartą przyłbicą. Nie mogę milczeć, gdy źle dzieje się w Kościele. Poza tym wierzę, że to procentuje. Napisało do mnie kilku księży, którzy noszą się z podobnym zamiarem.
A coming out przed rodzicami?
Powiedziałem mamie. Nie jest to dla niej łatwe, ale stara się zrozumieć. Zadaje to sakramentalne pytanie: „Ale jesteś pewny? Może tak ci się tylko wydaje?”. Wiesz sam, jak to jest, prawda? Jestem absolutnie pewny, że jestem gejem. Wiem to od niemal 20 lat i nic się przez ten czas nie zmieniło.
A tata?
Dużo gorzej. Usłyszałem, że mam nie przyjeżdżać do domu.
Współczuję. Musisz to przetrwać. Będziesz teraz szukał pracy?
Już znalazłem. Pracuję w pewnym klubie sportowym pod Lublinem, w miejscowości, która ogłosiła się „strefą wolną od ideologii LGBT”.
Super, że masz pracę. Nie chcę zabrzmieć jak dobra ciocia, ale teraz jeszcze przydałby ci się chłopak.
Chłopaka też już znalazłem.
Co? Naprawdę?
Na Marszu w Kielcach. To dopiero niecałe 3 miesiące… Jak ja za tym tęskniłem!… Czuję, że żyję.
Z ciebie, Łukasz, jest obrotny gość. Jak on ma na imię?
Ty go znasz. To jest Kuba, aktywista z Tęczowego Białegostoku.
Kuba Przybysz? Oczywiście, że znam.
Jest tu ze mną akurat (Łukasz spędza weekend w Warszawie, siedzimy w jednej z knajp)
Tu czyli?
Zadzwonić po niego?
Pewnie.
(Okazuje się, że Kuba spaceruje samotnie po Warszawie, nie chcąc nam przeszkadzać, o czym nic nie wiedziałem. „Zawołany” telefonicznie przez Łukasza („Już cię zadenuncjowałem Mariuszowi, chodź”) zjawia się po jakichś 10 minutach i dalej rozmawiamy już we trzech.) W mojej miejscowości robię za nie lada okaz, jedyny jawny gej. Jak Kuba ode mnie ostatnio wychodził, to ktoś zadzwonił do mojego szefa i powiedział, że ode mnie chłopak wychodził. Tak, jakby to było przestępstwo.
Nie do wiary.
Jeszcze jeden przypadek miałem. W pracy zajmuję się m.in. social mediami naszej firmy, ktoś włamał się na nasze konto i zamieścił info o akcji „LGBT to ja” – chyba po to, by było na mnie, że wykorzystuję pracę do „promocji homoseksualizmu”. Szef wiedział, jak jest, bo w tym czasie byłem akurat z nim na spotkaniu.
Co ty mówisz…
Ale daję radę. We dwóch jest raźniej. (Łukasz patrzy Kubie głęboko w oczy)
Kuba, jak się czujesz po Marszu w Białymstoku?
Już się pozbierałem, ale w pierwszym tygodniu działo się tyle, że nie miałem czasu „przytrzymać się” przy wspomnieniach i emocjach, które później zaczęły do mnie boleśnie docierać. Przepracowałem je. Teraz zaczęliśmy planować kolejne działania, otrzymaliśmy wiele wsparcia, również finansowego.
No i masz chłopaka.
No i mam chłopaka… Ledwo skończyła się burza medialna po Marszu, to on się wyoutował publicznie, więc znowu mam cyrk (śmiech). Zdaję sobie sprawę, że jestem teraz dla Łukasza wsparciem. (Kuba patrzy Łukaszowi głęboko w oczy, czuję, że gdybyśmy nie byli w miejscu publicznym, byłbym teraz świadkiem buziaka).
Kuba, jaka jest twoja historia z Marszami/Paradami?
W zeszłym roku byłem na wakacjach w Barcelonie, gdy akurat była tam Parada. Nigdy wcześniej na żadnej nie byłem i nie miałem odwagi pójść. Stanąłem tylko z boku, przy przystanku Plaza Espana, by obserwować. Stanąłem i… przepłakałem tam z godzinę. Patrzyłem na uśmiechniętych chłopaków trzymających się za ręce, całujących się, na tęczowe rodziny, na drag queens i po prostu płakałem. Myślałem o tym, jak bardzo homofobia próbuje nas odczłowieczyć, sprowadzić tylko do seksu, do dziwolągów. Ileż razy słyszałem nawet samych gejów, którzy pletli, że nie chodzą na Marsze, bo nie lubią „piór w dupie”. O czym oni mówią, skąd im się w ogóle takie myśli biorą? Wiem, że racjonalne wyjaśnienia do homofobów nie trafiają, ale iść z piórkami w tyłku – czy to nie byłoby niewygodne? (śmiech). Tak nam te piórka do tyłków wtłaczają, że może ktoś w końcu powinien te „marzenia” zrealizować? Dodatkowo, wtedy w Barcelonie, byłem świeżo po trudnym coming oucie w domu… W Polsce zdobyłem się na odwagę i pojechałem na Marsz do Poznania, a potem do Lublina, gdzie było tyle agresji, że miałem tylko dwa wyjścia: poddać się i popaść w depresję albo zacząć działać – „popaść” w aktywizm. Wybrałem to drugie.
Tekst z nr 81 / 9-10 2019.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Tekst: Daniel Oklesiński. Rysunki: Beata Sosnowska
PAKIET PODSTAWOWY
Bądź aktywny/a w mediach społecznościowych
śledź portale (Kampania Przeciw Homofobii, Miłość Nie Wyklucza, queer.pl, „Replika” i inne), by być na bieżąco. Wiedza to potęga
spraw, by tęczowe niusy docierały do twoich znajomych, zaproś ich do polubienia stron LGBTI
komentuj, dziel się, lajkuj
reaguj na homofobię, zgłaszaj homofobiczne posty naruszające zasady netykiety, używaj równościowego języka
Głosuj portfelem – bądź świadomym konsumentem / świadomą konsumentką
jeśli mieszkasz w dużym mieście, na towarzyskie spotkania wybieraj lokale przyjazne LGBTI
korzystaj ze sklepów dedykowanych społeczności LGBTI, np. książki – bearbook.pl; filmy – wypożyczalnia outfim.pl; tęczowe ubrania, merch – outandproud.pl, unipride.pl
chodź do kina filmy LGBTI (od tego, czy zapłacisz za bilet, zależy decyzja dystrybutora o sprowadzeniu kolejnych filmów LGBTI)
bierz udział w inicjatywach LGBTI (debaty, wystawy itp.)
zwracaj uwagę, czy dana firma prezentuje postawę LGBTI-friendly, obojętną czy homofobiczną
Bądź świadomym członkiem / świadomą członkinią społeczności LGBTI
głosuj w każdych wyborach, a wrzucając kartę do urny, bierz pod uwagę postulaty LGBTI
rocznie ukazuje się w Polsce ponad 30 książek i ok. 20 filmów LGBTI – sprawdzaj, ile z nich „zaliczasz”
orientuj się. Który kraj jako pierwszy wprowadził związki partnerskie? Równość małżeńską? W ilu krajach UE nie ma wciąż ani jednego, ani drugiego? Kto to jest Hayley Kiyoko? Matt Bomer? Jeffrey Eugenides? Marta Lempart? Czego dotyczył „paragraf 175”? W Nigerii za homoseksualizm grozi śmierć czy „tylko” więzienie? Kiedy powstała pierwsza organizacja LGBTI w Polsce? Nie wiesz? W szkołach niestety nie ma edukacji LGBTI, tą wiedzę musisz zdobyć sam/a
edukuj znajomych i rodzinę. Nie siedź cicho, gdy wujek na rodzinnym spotkaniu plecie homofobiczne bzdury. Psuj atmosferę na imprezach, gdy usłyszysz „lesby są spoko, jeśli są ładne, to popatrzyłbym ha ha ha”. Reaguj na obiegowe opinie, że orientacja seksualna to tylko „sprawy łóżkowe” albo że „niech sobie będą, tylko niech się nachalnie nie promują”. Pamiętaj, że seksizm, rasizm, nacjonalizm, antysemityzm i wszelka ksenofobia są podobnie szkodliwe, jak homo- czy transfobia
PAKIET Premium
Wspieraj finansowo organizacje LGBTI (nie trzeba być bogatym!)
przekazuj 1% podatku na organizacje LGBTI (KPH, MNW, Lambda Warszawa, Trans-Fuzja i inne)
utwórz przelew cykliczny. Nie musi być duża kwota! Przekaz choćby 10 zł miesięcznie zwiększa stabilność finansową organizacji i jej niezależność od grantów czy politycznych wiatrów
lubisz „Replikę”? Najlepszą formą wsparcia nas jest prenumerata (60 zł rocznie, czyli tylko 5 zł na miesiąc)
wspieraj crowdfundingowe akcje LGBTI
ale pamiętaj, że finansowe wsparcie organizacji LGBTI nie zwalnia z innych działań
Coming out to nie tylko osobista sprawa. Ma też społeczny (i polityczny!) wymiar. Jeśli jesteś gotowy: bądź wyoutowany wszędzie i zawsze
najważniejszy jest coming out przed samym/samą sobą, ale ten już masz zaliczony, prawda? Przed rodziną też? (Tak, wiemy, że to niełatwe)
outuj się przed kolejnymi przyjaciółmi – wciąż poznajesz przecież nowych, coming out nigdy się nie kończy, chyba że jesteś Eltonem Johnem i zna cię cały świat
outuj się w pracy. Myślisz, że to nie miejsce na rozmowy o orientacji? To posłuchaj heteryków, jak nawijają o mężach, żonach, narzeczonych i randkach
outuj się przed obcymi, jeśli zachodzi taka potrzeba. A zachodzi całkiem często. Jeśli ekspedientka w sklepie bierze twojego chłopaka „z automatu” za kolegę, poinformuj ją, że jest w błędzie. Jeśli recepcjonistka w hotelu sugeruje pokój z dwoma pojedynczymi łóżkami, nie kładź uszu po sobie, powiedz, że ty i twoja dziewczyna jesteście parą i wolicie jedno podwójne łóżko. Po kilku razach coming outy w podobnych sytuacjach stają się fajne – człowiek mniej się stresuje, za to z przyjemnością obserwuje reakcje. A przy okazji edukuje obcych: tak, nie wszyscy są hetero!
pamiętaj, że „obnoszenie się”, „epatowanie” i „afiszowanie się” to pojęcia ze słownika homofoba – społeczność LGBTI chce tylko funkcjonować na takich samych zasadach, jak ludzie hetero. Nic mniej, nic więcej
nie kupuj gadki „homoseksualizm tak, ale promocja homoseksualizmu – nie”. Homoseksualizmu nie da się promować – można natomiast promować postawę LGBTI-friendly
Noś tęczowe przypinki lub inne akcesoria
Działaj lokalnie
Należysz do osiedlowego klubu książkowego/filmowego? Zaproponuj do omówienia tytuł LGBTI
podaruj lokalnej bibliotece książki LGBTI, które już przeczytałeś i są ci niepotrzebne
pytaj w lokalnym kinie o filmy LGBTI dostępne w Polsce. Są kina, szczególnie studyjne, które spełniają prośby widzów.
Bierz udział w Marszach/Paradach Równości
Marsze/Parady to najlepsza forma pokazania w przestrzeni publicznej, że społeczność LGBTI (i sojusznicy) realnie istnie i chce mieć pełna prawa. To też rewelacyjna zabawa, doświadczenie, po którym wyjdziesz naładowany energią i z przekonaniem, że „Można? Można!”. Jeśli masz wątpliwości, co do formy, bo nie lubisz „facetów z piórami w dupie”, idź na Marsz/Paradę tym bardziej i koniecznie daj nam znać, jeśli takich zobaczysz (wciąż ich nie widzieliśmy). Marszów/Parad jest w Polsce w tym roku 21. Udział w jednym to minimum. A najlepiej zabierz nie tylko chłopaka/ dziewczynę, ale też przyjaciół i rodzinę.
PAKIET deluxe
Zapisz się do organizacji LGBTI
Wiemy, że masz super pomysły i silne przeświadczenie, co konkretnie należy zrobić, by wprowadzić w Polsce równość małżeńską od zaraz. Ale jednak nie zaczynaj od propozycji gruntownej reformy organizacji zaraz pierwszego dnia. Powiedz, że chcesz działać i zapytaj, jak możesz być pomocny/a. Wciągnij się, zobacz, jak to działa. A potem rozwijaj skrzydła:
jeśli nie mieszkasz w którymś z największych miast, sprawdź, gdzie działa najbliższa organizacja LGBTI (w Warszawie jest ich kilkanaście, do tego około 20 w innych dużych miastach)
jeśli jesteś nauczycielem, pamiętaj o „Tęczowym piątku”
jeśli jesteś rodzicem dziecka LGBTI, istnieje Akademia Zaangażowanego Rodzica w KPH, a także organizacje Akceptacja i My, Rodzice
jeśli jesteś katolikiem, istnieje Wiara i Tęcza
jeśli umiesz pisać, zgłoś się do queer.pl lub „Repliki”
jeśli wydaje ci się, że nic nie umiesz, tym bardziej zgłoś się do jakiejkolwiek organizacji LGBTI – szybko przekonasz się, jaka drzemie w tobie moc. Serio. W samej „Replice” jest mnóstwo do roboty oprócz samego pisania artykułów – nasi wolontariusze, którzy np. regularnie latają na pocztę, mogą ci opowiedzieć
Zorganizuj Marsz Równości w swojej miejscowości
Nowy Jork, Londyn, Paryż, Amsterdam czy Berlin mogą mieć swe Parady, a Warszawa nie? Długi czas polscy działacze LGBTI tak myśleli, ale potem zmienili zdanie i w 2001 r. przez Warszawę przeszła pierwsza Parada. Warszawa może mieć Paradę, a Kraków czy Poznań nie? Łódź? Wrocław? Gdańsk? Mogą! Tak to pączkowało aż do tych 21 Marszów w tym roku. Więc teraz spokojnie możemy napisać: skoro Częstochowa, Koszalin, Gniezno czy Konin mogą mieć swe Marsze, to może też Bytom, Wałbrzych, Tarnów czy Biała Podlaska. I Pcim Dolny również. Trzeba tylko lokalnych działaczy i działaczek bez kompleksu pt. „Nie da się”.
Załóż organizację LGBTI
Mieszkasz w miejscowości, w której nie ma organizacji LGBTI? To ją załóż. Serio. Kampania Przeciw Homofobii też zaczęła się w 2001 r. od inicjatywy jednego człowieka – Roberta Biedronia. Zacznij nieformalnie, zdobądź współpracowników – i do dzieła.
Tekst z nr 79 / 5-6 2019.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Miało być nielegalnie, niebezpiecznie, policja miała lać nas pałami, a prawicowi ekstremiści obrzucać kamieniami, a było… Jak być powinno. No, prawie, ale o tym za chwilę.
Najpierw o tym, co było. A przede wszystkim był tłum. A w tłumie oczywiście standardowy zestaw (tak, standardowy!): geje, lesbijki, osoby heteroseksualne, metroseksualne, bi- i überseksualne, rodzice (wszelkich orientacji) z dziećmi, starsze panie i panowie, goście z Niemiec, Anglii, Ameryki…
Potem były platformy. Wprawdzie niewielkie, ale za to dwie, a na platformach zagraniczne drag queens, działacze i działaczki organizacji LGBT, feministki i feminiści, politycy i polityczki oraz entuzjastki i entuzjaści wszelkiej maści i autoramentu.
Równolegle byli obserwatorzy – przepiękni, przefantastyczni i przeniespodziewanie przemili. Starsza pani o kulach machająca z balkonu. Wyglądające na „dresiarzy“ małżeństwo z dziećmi pozdrawiające nas z okna. Uśmiechnięci pasażerowie przejeżdżających obok tramwajów. Oczywiście – nie wszyscy byli przemili. Niektórzy byli zażenowani. Inni zirytowani lub smutni. Ot, naród na sobotnim spacerze.
Znalazł się też kontrprotestant z transparentem „Zoophilia coming soon“. I kilku innych „obrońców moralności“, o których nie warto wspominać. No, może z jednym wyjątkiem. W kawiarni przy Alejach Jerozolimskich siedział nie kto inny jak poseł LPR Krzysztof Bosak (niedawny sexmister portalu Gaylife), który z coraz bardziej wydłużającą się miną obserwował, jak Parada szła i skończyć się mimo mijających minut (o wredna!) nie chciała.
A na końcu były przemówienia – ciekawe i mniej ciekawe, długie i krótkie, w wykonaniu organizatorów Parady (Tomka Bączkowskiego, Ygi Kostrzewy i Roberta Biedronia), gości z Niemiec (Volkera Becka, Claudii Roth i Elfi Scho-Antwerpes, burmistrzyni Kolonii), stałych bywalców Parad i Marszy, jak Piotr Gadzinowski, Maria Szyszkowska i Joanna Senyszyn, oraz nowych i nieoczekiwanych jak Marcin Święcicki. Jedni przemawiali z własnej woli, innych, jak Ygę Kostrzewę, trzeba było wyskandować.
I na uwieńczenie tak miłego dnia w klubie Skarpa odbyło się fantastyczne Afterparty, które uświetnił 40-minutowym recitalem, suto okraszonym „Polish vodką“, Jimmy Sommerville.
Za to jako postscriptum była cioteczna babcia mojej koleżanki, która przyjechała na Paradę z Australii i, zapytana o wrażenia, skwitowała nasze święto krótkim „Nudno było. Spokojnie. U nas jest ciekawiej“. I dlatego twierdzę, że było prawie jak powinno. Ale od razu na usprawiedliwienie naszej małej zaściankowej Parady dodaję, że jak dotąd nie mieliśmy zbyt wielu okazji, żeby się na Paradach po prostu bawić. Za rok się poprawimy. Obiecuję.
A teraz nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam kolorowych i bezpiecznych wakacji
…bo mimo wyczynów tercetu egzotycznego PiS, LPR & Samoobrona z Radiem Maryja w tle, lato na szczęście przyszło we właściwym sobie czasie. I większość z nas będzie miała szansę choć przez kilka tygodni bez ograniczeń cieszyć się jego urokami. „Replikanci“ etatowi i sezonowi zalecają na ten czas wypoczynek aktywny – choćby w górach z GiL-em czy na boisku piłkarskim z Chrząszczykami. A tym, którzy już szykują się na letnie romanse, życzymy, aby z wakacji przywieźli tylko miłe wspomnienia (i ewentualnie meble, w myśl kawału „Co przynosi lesbijka na drugą randkę“). I nic więcej.
Tekst z nr 3 / 7-8 2007.
Digitalizacja archiwum “Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Słowa posłanki SLD Joanny Senyszyn, będące nawiązaniem do historycznej wypowiedzi Jana Pawła II, wywołały histerię prawicy. „Niech ta parada odmieni oblicze ziemi, tej ziemi“ – powiedziała podczas Parady Równości posłanka.
Obok niej młodzieńcy spod znaku neofaszystowskich bojówek wrzeszczeli „Wyp…lać“. Słowa te nie wywołały niczyjej histerii. Przyzwyczailiśmy się już w naszym kraju, że geja i lesbijkę można obrażać. Dwie drag queens, które przyjechały na Paradę Równości z Chicago, siedząc na platformie otwierającej marsz, starały się nie zwracać uwagi na jajka i kamienie, którymi rzucali chłopcy spod znaku swastyki. Ich słów na szczęście amerykańskie dziewczyny nie rozumiały.
Parada Równości w bólach wywalczyła sobie miejsce w kalendarzu warszawskich imprez. To wielkie zwycięstwo nie tylko naszego środowiska. To zwycięstwo demokracji i szacunku dla praw i wolności obywatelskich w kraju, w którym wartości te są często negowane.
Pamiętam pierwszą Paradę Równości w 2001 roku. 300 osób przeszło ulicami Warszawy – bez kamieni, sensacji, przemocy. Było wesoło i kolorowo, chociaż nasze hasła i postulaty były poważne. Podobnie było w 2002 i 2003 roku. Jednak w następnym roku, roku wyborów do europarlamentu, pojawił się Lech Kaczyński, ówczesny prezydent stolicy. Nastraszył społeczeństwo, że jeśli zezwoli na Paradę, będziemy widzieli obscenę i publiczny seks, „promocję“ homoseksualizmu i obnoszenie się ze swoim zboczeniem. Zadziałało – partia Kaczyńskiego zdobyła trzecie miejsce w wyborach do Parlamentu Europejskiego, LPR drugie. Okazało się, że na lęku przed gejami i lesbijkami można zrobić polityczny interes. Więc Kaczyńscy grali dalej. W 2005 roku ponownie zakazano Parady. Ale wtedy tysiące osób wyszło na ulice Warszawy, by pokazać swój sprzeciw wobec łamania prawa. Organizacje gejowsko-lesbijskie złożyły pozew przeciwko Polsce do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. W sprawę zaangażowały się autorytety prawne, politycy, dziennikarze. Dzięki determinacji organizacji gejowsko-lesbijskich prawo o zgromadzeniach – poprzez wyroki Trybunału Konstytucyjnego oraz Naczelnego Sądu Administracyjnego – zostało zmienione. Dzisiaj żadna władza lokalna nie może arbitralnie zakazywać pokojowej demonstracji tylko dlatego, że nie zgadza się z głoszonymi podczas niej poglądami.
Parada Równości z roku na rok jest coraz większa. Jej rozmiary tak przerażają środowiska prawicy, że liczba uczestników i uczestniczek tegorocznej Parady została w niektórych mediach specjalnie zaniżona. Siła oddziaływania warszawskiej manifestacji jest tak duża, że wzbudza emocje na wiele tygodni przed nią i po niej. Prowokuje do zastanowienia się nad naszym stosunkiem do inności, negatywnymi stereotypami i uprzedzeniami. Według sondażu TVN24 aż 75% polskich gospodarstw domowych dyskutowało o Paradzie Równości. Czy chcemy więc, czy nie – o Paradach, gejach i lesbijkach rozmawiamy. To siła takich manifestacji. Nie możemy przejść obok nich obojętnie – może więc warto się przyłączyć?
Tekst z nr 3 / 7-8 2007.
Digitalizacja archiwum “Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu oraz marketing, umieszczamy na komputerze użytkownika (bądź innym urządzeniu) małe pliki – tzw. cookies („ciasteczka”).