Ruch LGBT w USA

Kalendarium najważniejszych wydarzeń

 

Harry Hay

Tekst: Tomasz Basiuk

 

Na początku XX w. w Nowym Jorku i innych metropoliach Stanów Zjednoczonych istniały nieformalne „instytucje”, głownie bary, o których „wiedziało się”, że są miejscem spotkań osób homoseksualnych, osób „in the life”, czyli ze „środowiska”. Termin „coming out” nie oznaczał wówczas ujawnienia homoseksualności, tylko pierwszy seksualny kontakt – „pierwszy raz” – z osobą tej samej płci.

W 1924 r. w Chicago powstała Society for Human Rights, pierwsza, krótkotrwała organizacja domagająca się uznania praw osób homoseksualnych.

Przełomem okazała się druga wojna światowa. Armia amerykańska po raz pierwszy pytała wówczas rekrutów o orientację seksualną – rzesze młodych mężczyzn dowiedziały się dzięki temu, że w ogóle istnieje opcja bycia homoseksualistą.

W 1948 r. ukazał się raport o seksualności mężczyzn Alfreda Kinseya, oparty na badaniach ankietowych. Wynika z niego, że seksualne relacje między mężczyznami są dość częste (aż 37% przyznało, że miało takie doświadczenia). Kinsey wprowadził siedmiostopniową skalę oznaczania orientacji (od całkowicie hetero do całkowicie homo). W 1953 r. ukazał się raport poświęcony seksualności kobiet.

1950 r. powstała Mattachine Society, organizacja założona przez Harry’ego Haya, wydająca czasopismo „One”. Stała się zalążkiem ruchu homofilnego, jak nazywano wtedy gejowski aktywizm. W 1955 r. powstała podobna organizacja lesbijska – Daughters of Bilitis, która wydawała pismo „The Ladder”. W tym czasie specjalna komisja Kongresu, powstała z inicjatywy Josepha McCarthy’ego, zajęła się tropieniem komunistów i homoseksualistów w amerykańskiej służbie dyplomatycznej i w Hollywood.

W latach 60-tych, w okresie wojny w Wietnamie i rewolucji seksualnej, ruch homofilny krytykowano za zbytni konformizm. Aż nadszedł czerwiec 1969 r., kiedy to w Nowym Jorku wybuchły dwudniowe zamieszki wywołane przez klientów baru Stonewall, uczęszczanego przez homoseksualistów i transwestytów. Gdy policja w ramach rutynowych represji środowiska próbowała dokonać zatrzymań, goście Stonewall stawili czynny opor. Wkrótce ruch na rzecz praw osób homoseksualnych zradykalizował się. Powstały nowe organizacje, takie jak Gay Liberation Front, które odniosły znaczący sukces: w 1973 r. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne wykreśliło homoseksualizm z listy chorób. W tym samym roku powstało PFLAG, stowarzyszenie rodziców i przyjaciół lesbijek i gejów (patrz: strony 24 i 25). Słowo „gej” nabrało pozytywnego i upolitycznionego znaczenia (wcześniej to kampowe określenie oznaczało zniewieściałego, homoseksualnego mężczyznę, tak jak polskie słowo „ciota”).

W latach 70-tych w wielkich miastach jak grzyby po deszczu wyrastały kluby gejowskie, a nawet dzielnice, do których geje się sprowadzali: Castro w San Francisco i Greenwich Village w Nowym Jorku. W 1978 r. Harvey Milk jako pierwszy ujawniony gej polityk został wybrany do rady miejskiej San Francisco. Jeszcze w tym samym roku zginął, zastrzelony przez zamachowca. W 1984 r. dokument Roba Epsteina „Czasy Harveya Milka” został pierwszym filmem o tematyce gejowskiej nagrodzonym Oscarem (patrz: „Replika”, nr 36).

W 1981 r. padła pierwsza diagnoza AIDS, początkowo nazywane GRID lub gejowskim rakiem”, ponieważ dotykało wtedy głownie gejów (oraz narkomanów posługujących się używanymi igłami). Etiologia AIDS pozostała nieznana do 1983 r., gdy wykryto wirus HIV. Pacjenci często umierali w ciągu kilku miesięcy. Pierwszy sposób leczenia – terapia antyretrowirusowa – pojawił się w 1987 r. Przełom w traktowaniu choroby nastąpił w 1985 r., gdy Rock Hudson, wielki gwiazdor i amant kina, przyjaciel Ronalda i Nancy Reaganów, ujawnił, ze cierpi na AIDS. Było to równoznaczne z homoseksualnym coming outem. Kilka miesięcy później Hudson zmarł.

Prezydent Reagan, Republikanin, po raz pierwszy publicznie wypowiedział słowo „AIDS” w 1987 r. podczas ceremonii otwarcia konferencji medycznej, by zaproponować obowiązkowe testy na HIV. Spotkał się z ostrą krytyką. Również w 1987 r. nowojorski działacz gejowski i dramaturg Larry Kramer założył radykalną organizację ACT UP, która atakowała bezczynność władz w walce z epidemią. W 1993 r. powstała Filadelfia” – pierwszy hollywoodzki fi lm o epidemii AIDS (10 lat później na mały ekran przeniesiono słynną epopeję AIDS Tony’ego Kushnera Anioły w Ameryce”).

W 1986 r. w sprawie Bowers przeciw Hardwickowi Sąd Najwyższy odmówił uznania homoseksualistów za klasę osób objętych konstytucyjną ochroną prywatności. Utrzymane w mocy zostały stanowe i lokalne przepisy zakazujące stosunków homoseksualnych, często pod karą więzienia. To poważna porażka amerykańskiego ruchu LGBT (Sąd Najwyższy zmienił zdanie dopiero w 2003 r. – patrz dalej).

W 1987 r. Barney Frank dokonał coming outu jako pierwszy członek Kongresu (był parlamentarzystą w latach 1981-2013, w 2012 r. został pierwszym czynnym członkiem Kongresu, który poślubił partnera tej samej płci).

W latach 90-tych prezydentura Billa Clintona, kandydata Demokratów, przyniosła – z perspektywy LGBT – rozczarowanie. Clinton zniósł co prawda zakaz służby zawodowej służby wojskowej wobec lesbijek i gejów, ale wprowadził zasadę Don’t Ask, Don’t Tell” („Nie pytaj, nie mów”), zgodnie z którą wojskowym nie wolno było ujawnić homoseksualnej orientacji, zaś armia nie miała prawa o nią pytać. Liczba zwolnień z powodu ujawnionej orientacji szybko rosła, sięgając tysięcy. (Zasada „DADT” została zniesiona przez Baracka Obamę w 2011 r. pod presją Sądu Najwyższego – patrz: „Replika”, nr 37).

W 1996 r. Clinton podpisał Defense of Marriage Act (Ustawę o ochronie małżeństwa), która zabrania rządowi federalnemu uznawania małżeństw osób tej samej płci (np. w celach podatkowych). Samo prawo do udzielania małżeństw przysługuje jednak władzom stanowym, nie federalnym. Szereg stanów przegłosowało więc własne wersje DOMA. Ustawy te są reakcją na decyzję sądu stanowego na Hawajach, który w 1993 r. uznał miejscowy zakaz udzielania ślubów osobom tej samej płci za niezgodny ze stanową konstytucją (zmienioną w referendum w 1998 r.). Politycznymi priorytetami amerykańskiego ruchu LGBT stały się: dekryminalizacja aktów homoseksualnych na całym terytorium USA, prawo do zawodowej służby wojskowej dla ujawnionych lesbijek i gejów oraz małżeństwa osób tej samej płci.

W 1998 r. medialnym echem odbił się coming out aktorki i gospodyni talk show – Ellen DeGeneres. W tym samym roku głośne stało się zabójstwo 21-letniego Matthew Sheparda, motywowane homofobią. 11 lat później, w 2009 r., przyjęto ustawę o przeciwdziałaniu przestępstwom motywowanym nienawiścią, nazwano ją imieniem Matthew Sheparda i Jamesa Byrda, Jr., Afro-Amerykanina zamordowanego przez białych suprematystów. Ustawa wprowadza podwyższone kary za przestępstwa motywowane nienawiścią, m.in. na tle rasowym i homofobicznym (patrz: „Replika”, nr 39)

W 2003 r., w sprawie Lawrence przeciw stanowi Texas, Sąd Najwyższy zmienił własny wyrok z 1986 r., uznając osoby homoseksualne za objęte ochroną prywatności, co oznaczało, że istniejące w niektórych stanach przepisy zakazujące kontaktów homoseksualnych stały się niekonstytucyjne. Nastąpiła tym samym powszechna dekryminalizacja stosunków homoseksualnych odbywanych w miejscach prywatnych, np. w domu.

W 2004 r., decyzją sądu stanowego, Massachusetts jako pierwszy wprowadza małżeństwa osób tej samej płci. Dziś obowiązują także w Nowym Jorku, Connecticut, Iowa, Maine, Maryland, New Hampshire, Vermont i Washington, oraz w District of Columbia (tj. w okręgu stołecznym). Rhode Island uznaje małżeństwa zawarte w innych stanach.

W 2005 r. przebojem kin i kulturowym fenomenem stał się film Anga Lee Tajemnica Brokeback Mountain”, oparty na opowiadaniu Annie Proulx o homoseksualnym związku dwóch kowbojów.

W 2010 r. Annise Parker, otwarta lesbijka, została wybrana burmistrzynią Houston (Teksas), czwartego co do wielkości miasta USA.

W maju 2012 r. Barack Obama jako pierwszy urzędujący prezydent USA wyraził poparcie dla małżeństw homoseksualnych.

W listopadzie 2012 r. Tammy Baldwin została pierwszą otwarcie homoseksualną osobą w Senacie USA, a trzy stany (Maine, Maryland i Washington) przegłosowały wprowadzenie małżeństw par tej samej płci w referendach (wcześniej podobne referenda, np. w Kalifornii, wprowadzały ich zakaz).

W czerwcu 2013 r. Sąd Najwyższy ma wydać wyrok w sprawie konstytucyjności federalnego zakazu małżeństw homoseksualnych. Jeśli będzie korzystny dla par jednopłciowych, może stać się krokiem milowym na drodze do legalizacji małżeństw homoseksualnych na całym terytorium USA.

 

Tekst z nr 41/1-2 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jesteśmy cierpliwe i wygramy

O litygacji strategicznej dotyczącej związków partnerskich, o zmianie nazwiska, o rodzinnych coming outach i o patriotyzmie z Barbarą StarskąCecylią Przybyszewską rozmawia Bartosz Pałocha

 

foto: Agata Kubis

 

Jak to się stało, że postanowiłyście uczestniczyć w litygacji strategicznej?

B: Wszystko zaczęło się w styczniu zeszłego roku. Chciałam wtedy przyjąć nazwisko Cecylii. Niestety, otrzymałam odmowę. Wtedy udałyśmy się do Kampanii Przeciw Homofobii po poradę. Poznałyśmy tam Pawła Knuta, prawnika. Nie tylko pomógł nam przygotować skargę do Sądu Rejonowego, ale także powiedział nam o litygacji.

Skąd się wziął pomysł przyjęcia nazwiska Cecylii i dlaczego akurat ty jej, a nie na odwrót?

B: Chodziło o czysto symboliczny gest, by pokazać, że jesteśmy razem. Bo, niestety, dla państwa jesteśmy obcymi sobie osobami. To nazwisko nie daje nic realnego, ale miało być symbolem, że jesteśmy rodziną. A dlaczego akurat nazwisko Cecylii?

C: To było na drodze negocjacji. Basia miała przyjąć moje nazwisko, a w zamian to ona miała wybierać imiona dla dzieci.

Czyli macie w planach dzieci.

B: Tak. Chciałybyśmy mieć dzieci drogą sztucznej inseminacji, ale w tej chwili tzn. od listopada obowiązuje w Polsce nowa ustawa o leczeniu niepłodności, uchwalona jeszcze przez poprzedni Sejm – kobiety singielki albo w związkach jednopłciowych mają problem z inseminacją. Dwie próby inseminacji mamy za sobą, obie niestety nieudane. Czy będzie kolejna – to się dopiero okaże.

Znacie jakieś pary, którym udało się z przyjęciem nazwiska?

B: Kilka, tak. Z Krakowa, Wrocławia czy Kartuz.

C: Otrzymujemy dużo e-maili od par, które starają się o zmianę nazwiska, a także od tych, którym udało się to już przeprowadzić. Każdy taki e-mail to jest dla nas wsparcie.

B: Dzięki nim wiemy, że sporo osób w Polsce czeka na efekt naszych starań, bo chcą pójść tą samą ścieżką. To samo w przypadku litygacji. Otrzymujemy wiele podziękowań od ludzi, którzy zapewniają, że działamy również w ich imieniu. Część osób ceni nas za odwagę, część podziwia, a inni się zwyczajnie po ludzku cieszą. Tym bardziej, że same mamy wielu znajomych, którzy w litygacji nie mogliby uczestniczyć. Najczęściej ze względu na pracę, w której boją się wyoutować – na co dzień mocno się ukrywają. Wystąpienia publiczne absolutnie nie wchodziłyby w rachubę, ale „po cichu” dodają nam odwagi i otuchy.

Zmiana nazwiska i litygacja dotycząca zawarcia związku to dwie rożne sprawy. Na jakim etapie jest sprawa zmiany nazwiska?

B: Czekamy na rozprawę w Naczelnym Sądzie Administracyjnym, w którym w grudniu została złożona skarga kasacyjna.

Długo się zastanawiałyście nad udziałem w litygacji?

C: Nie, przeciwnie, zdecydowałyśmy się bardzo szybko. Wiedziałyśmy, jak może wyglądać ta cała droga sądowa, a że bardzo chcemy zawrzeć związek małżeński, czy choćby partnerski, to się nie wahałyśmy. Istotne było to, że zgodziłyśmy się też na występy w mediach. To nas nie przestraszyło, bo mamy już doświadczenie.

To pochwalcie się.

B: Zaczęłyśmy się pojawiać w mediach już przy sprawie odmowy zmiany nazwiska. Artykuły o nas były m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Newsweeku” i w „Elle” a także na portalu „Na temat”. Wzięłyśmy udział w programach telewizyjnych: w „Interwencji” na Polsacie, „Dzień Dobry TVN”.

C: Zresztą dzięki programom TV mój wujek i ojciec dowiedzieli się, że żyję w związku z kobietą.

To rodzice nie wiedzieli o twojej orientacji?

B: Mogę najpierw ja powiedzieć? Moja mama wie o mnie od 11 lat. Przez ten czas byłam w kilku związkach. Nie były one najbardziej udane i moja mama to widziała. Nie miała dobrego zdania o moich poprzednich dziewczynach. A kiedy przyprowadziłam do domu Cecylię, mama powiedziała, że to jest najlepsza dziewczyna, na jaką trafi łam. Może dlatego, że na tym pierwszym spotkaniu zaproponowała, że pozmywa naczynia (śmiech).

C: W ten sposób u niej zaplusowałam. Zresztą mama Basi uczestniczyła w programie „Interwencja”. A jeżeli chodzi o moją sytuację rodzinną, to początek związku z Basią był jednocześnie moim coming outem. Początkowo mama kiepsko to znosiła. Sytuacja zaczęła się poprawiać, gdy wyprowadziłam się z domu i zamieszkałam z Basią. Mama potrzebowała dwóch lat, by w pełni to zaakceptować. Z tatą i wujkiem mam słaby kontakt, ale obaj zareagowali bezproblemowo.

Litygacja strategiczna może potrwać nawet ok. 5 lat. Nie bałyście się tej odpowiedzialności, która na was spoczęła?

B: Że się rozstaniemy w międzyczasie? Nie. Planujemy wspólne życie – ani przegranej, ani rozstania nie zakładamy. Dużo razem już przeszłyśmy i to tylko umocniło nasz związek.

Od czego litygacja się zaczęła?

B: Jest cały harmonogram postępowania. Pierwszym krokiem była wizyta w Urzędzie Stanu Cywilnego w celu uzyskania zaświadczenia, że nie ma przeciwwskazań do zawarcia przez nas związku małżeńskiego.

I?

B: Pani urzędniczka powiedziała, że wyda mi zaświadczenie, jak przyjdę do urzędu z mężczyzną. Stwierdziłam, że w takim razie będę musiała skontaktować się z prawnikiem. Kiedy to usłyszała, skierowała nas do kierowniczki urzędu. Okazało się, że kierowniczka już o nas słyszała.

C: Od niej dostałyśmy te wnioski. Nie obeszło się bez drobnego zgrzytu. Pani kierowniczka uległa stereotypowi: ponieważ w tych dokumentach są rubryki przeznaczone dla kobiety i mężczyzny, to poleciła, byśmy wypełniły je… w zależności od tego, kto jaką rolę odgrywa w naszym związku.

B: Wyszłyśmy bez komentarza. Wniosek został przyjęty, a po jakimś czasie pocztą przyszła odpowiedź odmowna.

Wasze rodziny wspierają was w tej całej sprawie?

B: Mamy pełne wsparcie naszych najbliższych. Na początku byli trochę przestraszeni i przestrzegali nas przed prześladowaniami. Jednak jak na razie nic złego się nie stało, a nawet otrzymujemy wsparcie od tzw. zwykłych ludzi.

C: Któregoś razu, jak szłam do pracy – pracuję w dużej firmie – zobaczyłam, jak jedna z koleżanek do mnie macha. Nie znałyśmy się blisko, wiedziałam, o co chodzi. Okazało się, że widziała program telewizyjny z naszym udziałem. Powiedziała, że jesteśmy super. Mała rzecz, ale było mi bardzo miło.

B: Ja również mam miłe doświadczenia z pracy. Do niedawna pracowałam jako fizjoterapeutka. Po artykule w „Gazecie Wyborczej” otrzymałam wiele ciepłych głosów ze strony innych pracowników, a także od klientów.

Czy sformalizowanie waszego związku jest dla was ważne ze względu na plany posiadania dzieci?

B: Nie, nie chodzi tylko o dzieci. I nie tylko o prawa, które legalny związek daje. Ten tak zwany papierek jest nam potrzebny dlatego, że się kochamy i chcemy mieć prawo do zawarcia związku małżeńskiego – tak samo jak pary heteroseksualne.

C: Oczywiście brak „papierka” nie sprawia, że kochamy się mniej (śmiech), ale chcemy mieć możliwość podjęcia decyzji, taką, jaką mają wszystkie pary heteroseksualne. Tak, żeby nikt nam niczego nie mógł zabraniać.

Jak się poznałyście?

B: Na portalu Innastrona.pl (obecnie Queer. pl) w sierpniu 2011 r. Mówiąc szczerze, nie szukałam partnerki, tylko koleżanki. I tak też było przez pierwsze tygodnie naszej znajomości. Jednak w pewnym momencie coś zaiskrzyło i zostałyśmy parą. Po pięciu miesiącach od poznania się zamieszkałyśmy razem.

C: A od grudnia zeszłego roku wreszcie mieszkamy na swoim.

B: Załapałyśmy się jeszcze na dawne reguły przyznawania kredytu, gdzie trzeba mieć wkład własny wynoszący 10 proc. Dzięki pomocy rodziny udało się i 2 grudnia kupiłyśmy mieszkanie. Razem dostałyśmy kredyt, a więc, owszem, jesteśmy już związane – „świętym” węzłem hipotecznym (śmiech).

C: Mieszkamy prawie w centrum Łodzi na 33 metrach kwadratowych. Salon i mała sypialnia, która obecnie jest jeszcze graciarnią. Nie jesteśmy jednak same. Mieszkają z nami trzy koty i pies.

Czujecie, że uczestniczycie w sprawie być może bardzo ważnej dla wielu par jednopłciowych, a może nawet dla prawa w Polsce?

B: Oczywiście. Miałyśmy tego świadomość już od momentu, kiedy rozpoczęłyśmy całą tą sprawę ze zmianą nazwiska. Mogłyśmy oczywiście pójść na skróty i załatwić to np. w mieście, gdzie już komuś się udało to zrobić. Albo w ogóle to zostawić. Jednak dla nas jest ważne, by przejść cały ten proces i wygrać. Przetrzeć ścieżkę dla innych podobnych par w naszym mieście.

Jak to jest z miejscowym środowiskiem LGBT w Łodzi. Udzielacie się?

C: Staramy się uczestniczyć w licznych aktywnościach, np. w Marszach Równości. Działam w łódzkiej Fabryce Równości, która istnieje od pięciu lat, finansowana głownie ze składek członkowskich. Udzielam porad jako psycholog w ramach wolontariatu.

Życie klubowe?

C: Zdarza się od czasu do czasu.

B: Jeżeli już chodzimy, to zazwyczaj do klubu Narraganset, gdzie można poczuć się swobodnie.

Słyszycie jakieś opinie ludzi LGBT o waszym udziale w litygacji strategicznej?

B: Reakcje są rożne, zarówno pozytywne jak i negatywne. Wolimy się skupić na tych pierwszych. Niektórzy mówią, że są dumni, że znają takie osoby jak my, bo robimy coś ważnego i nie tylko dla siebie. Ale są też tacy, którym nie podoba się ten medialny szum. Jedna znajoma stwierdziła w kwestii zmiany nazwiska, że zrobiłyśmy to za szybko, a powody, które podajemy – czyli to symboliczne zaznaczenie, że jesteśmy razem – są „żadne”. Ale generalnie więcej jest pozytywnych reakcji.

W litygacji strategicznej uczestniczy pięć par z całej Polski. Gracie jako jedna drużyna?

B : Wszystkie pary w litygacji uczestniczą osobno. Przede wszystkim ze względu na to, że mieszkają w rożnych częściach Polski i każda para jest na innym etapie tego procesu.

Na jakim jesteście obecnie etapie?

24 lutego Sąd Rejonowy wydał niekorzystny dla nas wyrok, czego oczywiście się spodziewałyśmy. Następny krok to Sąd Okręgowy. Chociaż powiem szczerze, że gdzieś w głębi serca ja mam taką nadzieję, że jest ktoś, kto chce zrobić na przekor i może nagle wyda wyrok, którego się nie spodziewamy? Wiem, wiem, raczej nierealne, ale… Ostateczną instancją ma być Trybunał w Strasburgu.

Czujecie się patriotkami?

B: Zdecydowanie tak. Wiele osób pyta nas, dlaczego nie chcemy wyjechać za granicę, gdzie byłoby nam łatwiej żyć, gdzie miałybyśmy szansę wziąć ślub. Odpowiedź jest prosta. Polska jest naszym krajem, Polskę kochamy. I kochamy też naszą Łódź.

C: Co prawda ja na pięć lat wyjechałam z Łodzi…

 B: Ale na szczęście wróciła. Obie jesteśmy takimi lokalnymi patriotkami i lubimy to, co się dzieje w naszym mieście. Polska to jest mój kraj, za który walczyli moi przodkowie. Nie wyobrażam sobie, żebym ja nie poszła ich śladem. I nie mam tu na myśli jakiś enigmatycznych przodków. Moja babcia była zesłana na Sybir, dziadek wylądował w Afryce. Moja prababcia na zesłaniu w Kazachstanie odmówiła przyjęcia obywatelstwa rosyjskiego, przez co zesłano ją do łagru, a moja kilkuletnia wówczas babcia wraz z siostrą walczyły o przetrwanie w Kazachstanie. Moja prababcia walczyła o wolność i polskość. I ja na swój sposób też walczę.

 

***

Paweł Knut, koordynator Koalicji na rzecz Związków Partnerskich:

Litygacja strategiczna trwa

Pięć jednopłciowych par przy wsparciu prawników/czek z Koalicji na rzecz Związków Partnerskich walczy o związki partnerskie na drodze sądowej. W zeszłym roku złożyły one w urzędach stanu cywilnego oświadczenia, że chcą zawrzeć związek małżeński i że nie ma ku temu przeciwwskazań. Wszystkie otrzymały odmowy i złożyły sprawy w sądach pierwszej instancji. Trzy z nich są już po orzeczeniach tych sądów – niekorzystnych. Obecnie jesteśmy w trakcie przygotowywania apelacji do sądów drugiej instancji. Po wyczerpaniu ścieżki sądowej w Polsce pary planują wnieść skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

Podobną drogę przeszedł niedawno włoski ruch LGBT: w sprawie Oliari i inni Europejski Trybunał Praw Człowieka nakazał Włochom wprowadzenie rozwiązań prawnych dla par jednopłciowych, bo ich brak „narusza gwarantowane w art. 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka prawo do poszanowania życia rodzinnego”. Można zatem założyć, że w polskiej analogicznej sprawie Trybunał zachowa spójność i orzeknie tak samo.

Do grona prawników/czek wchodzących w skład Koalicji należą Dorota Pudzianowska (Helsińska Fundacja Praw Człowieka), Krzysztof Śmiszek (Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego), r. pr. Marcin Gorski (Tataj Gorski Adwokaci), Krystian Legierski, adw. Małgorzata Mączka-Pacholak, adw. Paweł Osik, adw. Mikołaj Pietrzak i r. pr. Ewa Ryczko (cała czwórka z kancelarii Pietrzak Sidor & Wspólnicy), r. pr. Marcin Wojciechowski oraz moja skromna osoba – Paweł Knut (Kampania Przeciw Homofobii). Organizacyjną opiekę nad działaniami Koalicji zapewnia Maja Korzeniewska (Stowarzyszenie Miłość Nie Wyklucza).

Przewiduje się, że cały proces tzw. litygacji strategicznej potrwa ok. 5 lat.

Od redakcji: Dwie pary z pięciu uczestniczących w litygacji zgodziły się na upublicznienie imion i nazwisk i na wywiady w mediach. W poprzednim numerze „Repliki” zamieściliśmy rozmowę z Krzysztofem Łosiem i Grzegorzem Lepianką.  

 

Tekst z nr 60/1-2 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tel-Awiw kocha wszystkie dżendery

Przyjechaliście na gejowską paradę? – pyta radośnie celniczka, która pomaga nam załatwić formalności wjazdowe na lotnisku w Tel-Awiwie. I dodaje: Mój kolega z pracy wziął tydzień urlopu, żeby zaliczyć wszystkie imprezy. Razem z kolegami z kwartalnika „Pride” zostałem zaproszony, jako reprezentant „Repliki”, przez Ministerstwo Turystyki Izraela, by poznać tęczową stronę tego kraju

 

Foto: Bartosz Żurawiecki

 

Tekst: Bartosz Żurawiecki

 

Nie, nie przesłyszeliście się. Izrael od jakiegoś już czasu robi wiele, by zaprezentować się jako miejsce przyjazne mniejszościom seksualnym. Sam zaś Tel-Awiw stara się, nie bez powodzenia, zostać nową gejowską stolicą świata, która zdeklasuje Nowy Jork i Madryt. Jeszcze w samolocie czytam w „magazynie pokładowym” linii El-Al duży artykuł, z którego wynika, że zarówno parada, jak i, działające cały rok, centrum LGBT położone w parku Meira są w całości finansowane przez władze Tel-Awiwu, które przeznaczają na ten cel rocznie sumę dwóch milionów szekli (czyli circa dwa miliony złotych). To fenomen w skali światowej.

W tygodniu poprzedzającym paradę całe miasto obwieszone zostaje tęczowymi fl agami. Ich długi szpaler dumnie powiewa na nadmorskim bulwarze, znaleźć je można także na wielu innych ulicach, przed wejściem do hoteli, barów, restauracji, sklepów, co wpędza wręcz w konsternację – zdaje się bowiem, że niemal każdy lokal tutaj jest „branżowy”. „We love all genders!” („Kochamy wszystkie dżendery!”, tak pewnie trzeba by to przetłumaczyć) – czytam na transparencie umieszczonym w jednej z kawiarni. To nawiązanie do głównego tematu tegorocznej parady, czyli sytuacji osób transgenderowych, które wciąż są najbardziej dyskryminowaną i marginalizowaną częścią środowiska LGBT.

Jedyne miejsce na Bliskim Wschodzie

Przypatrzcie się dobrze! Nigdzie indziej na Bliskim Wschodzie tego nie zobaczycie! – krzyczy Karl, przewodnik opiekujący się kilkudziesięcioma dziennikarzami zaproszonymi z rożnych krajów świata (Niemcy, Włochy, Polska, Dania, Rumunia, Brazylia, USA etc.), nader elokwentny i zarazem rubaszny mężczyzna w średnim wieku z rumuńskimi korzeniami, pokazując nam plażę gejowską, na której smażą się dziesiątki męskich ciał, część z nich w czułych uściskach. Co ciekawe, miejsce to sąsiaduje z otoczoną płotem plażą dla religijnych Żydów, na którą uciekam po kilku minutach, bo tam spokój i cisza, podczas gdy gejowskie „solarium” dygocze i podskakuje w rytm bitów wypuszczanych przez didżeja. Nigdy nie zrozumiem tej predylekcji homoseksualnych mężczyzn do hałasu. Może chodzi o to, żeby odstraszyć nim wroga?

Karl tłumaczy, na czym polega tęczowy fenomen Tel-Awiwu. Podobno codziennie odbywają się w tym mieście imprezy „na każdy gust”: męskie, kobiece, misiowe, fetyszystyczne, gołe, kostiumowe itd. itp. Często oprowadzam po gejowskich przybytkach i nierzadko bywa tak, że z 40 osób na końcu zostaje 5 – mówi Karl – Większość zostaje gdzieś po drodze.

Ale nie o samą ofertę klubową chodzi. Tel- Awiw to przyjazne miejsce. Tutaj jak gej weźmie tabletkę albo co innego, popije wódką, zapomni się, to nie obudzi się na ulicy bez paszportu i nerki. Poza tym, my tu jesteśmy bardzo bezpośredni. Ty się uśmiechasz do niego, on się uśmiecha do ciebie i już, kontrakt zawarty – obrazowo, klaszcząc przy puencie w dłonie objaśnia nam Karl. Po czym rzuca z pobłażaniem: Nie mamy tej całej europejskiej etykiety. Albo weźmy Amerykanów. Też się dużo uśmiechają, ale nic z tego nie wynika. Tutaj to nie do pomyślenia. Spogląda na nas – Europejczyków i Amerykanów – kpiąco, spuszczamy więc zawstydzeni głowy. W języku hebrajskim „r” jest nieme, a wiecie, co znaczy słowo „kal”? – pyta Karl – Znaczy „łatwy”. I taki właśnie jestem! Każdy, kto choć raz był w Izraelu, musi przyznać, że pokus tam rzeczywiście co nie miara. W dodatku, ze względu na plaże, upał i wieczne słońce – pokusy owe lubią odsłaniać swe wdzięki. To miasto o nader wysokim wskaźniku mężczyzn chodzących bez koszulki, nawet barmani w klubach pracują nierzadko topless.

Rozwodów nie będzie?

Droga izraelskiego środowiska LGBT do dzisiejszych sukcesów zaczęła się w 1975 r., kiedy to powstała pierwsza organizacja gej/les. Męskie stosunki seksualne były wówczas penalizowane, co stanowiło zresztą spadek po brytyjskim prawie kolonialnym. Ponoć w praktyce nie stosowano tego paragrafu, tym niemniej dopiero w 1988 r. wykreślono go z kodeksu karnego i to dzięki sprytowi jednej z posłanek, która zawarła układ z religijnymi deputowanymi Knesetu w zamian za poparcie przez jej partię rożnych ustaw. Wielkiego „kopa” społeczności LGBT dało zwycięstwo w 1998 r. transseksualnej Dany International w konkursie Eurowizji z utworem „Diva”. W tym samym roku odbyła się też pierwsza parada w Tel-Awiwie. Są również ciemne karty w historii – wieczorem 1 sierpnia 2009 r. zamaskowany człowiek wpadł z karabinem do telawiwskiej siedziby organizacji LGBT Aguda, gdzie akurat zebrała się grupa młodzieżowa, i otworzył ogień. Dwie osoby zginęły, piętnaście zostało rannych. Sprawca do dzisiaj nie został ujęty.

Obecnie prawo izraelskie uznaje (od 2006 r.) małżeństwa jednopłciowe zawarte za granicą. Bo trzeba od razu zaznaczyć, że w kraju tym nie ma małżeństw cywilnych, są jedynie religijne. Tak więc, nawet heterycy, którzy chcą przejść świecki ceremoniał, muszą się fatygować do innego państwa. W tej chwili najpopularniejszym celem podroży narzeczonych hetero jest Cypr, zaś narzeczonych homo – Toronto, gdyż tam nie jest wymagane od osób wstępujących w związek małżeński kanadyjskie obywatelstwo. Shai Doitsh, aktywista, który z emfazą i detalami opowiada nam o dziejach izraelskiego ruchu LGBT, podkreśla, że istnieją jeszcze tylko dwie przeszkody do osiągnięcia pełnej równości. Pierwsza to… rozwody. Te bowiem w Izraelu także pozostają w gestii sądu rabinackiego, a jak rabin ma dać rozwód związkom, których nie uważa za małżeństwo? Toczy się więc teraz przed sądem cywilnym sprawa pewnej pary gejowskiej, która chciałaby się legalnie rozstać.

Dzieci, czyli duma

Drugi zakaz obejmuje możliwość korzystania w kraju z usług surogatek. Bynajmniej nie jest to sprawa marginalna, bowiem w niewielkim Izraelu – otoczonym ze wszystkich stron państwami arabskimi i celebrującym pamięć o ofiarach Holocaustu – posiadanie dzieci to naczelny obowiązek każdego obywatela. Doitsh co chwila podkreśla, że wśród par gejowskich panuje obecnie prawdziwy „baby boom”. Niedawno wracaliśmy z jakiejś imprezy. Lesbijki mówiły o dragach i alkoholu, a geje o pieluchach i zasypkach dla niemowląt – śmieje się. Działają agencje pośredniczące między tymi, którzy chcą mieć dzieci a kobietami, które pełnią rolę surogatek. Najtaniej można to załatwić w Nepalu. Niedawno Izrael, ewakuując swoich obywateli z tego kraju po trzęsieniu ziemi, przewiózł także stamtąd 26 niemowląt przeznaczonych do adopcji.

W kawiarni ośrodka LGBT, gdzie Shai zdaje nam relację, dostrzegamy przy sąsiednim stoliku bardzo przystojnego, młodego mężczyznę z dzieckiem przy piersi. Podbiegamy więc, by nam powiedział, jak to jest być ojcem. Opowiada bardzo chętnie, po chwili jednak wyznaje: Ale ja jestem hetero (How very dare you! – można wyczytać w naszych oczach). W domu, w którym mieszka, są aż dwie pary męskie wychowujące dzieci. Przy sąsiednim stoliku grupa mężczyzn w podeszłym wieku przekonuje nas, byśmy namawiali starsze osoby w swoich krajach do coming outu. Chodzi o to, żeby młodzi nie musieli przechodzić przez to, przez co my przechodziliśmy – mówi jeden z nich – Ja musiałem się ożenić, ale jutro moje wnuki pójdą ze mną w paradzie.

W wypowiedziach wszystkich aktywistów, z którymi rozmawiamy, duma gejowska bardzo mocno łączy się z dumą narodową. Walczymy o swoje prawa, bo jesteśmy Izraelczykami! Ta retoryka z polskiej perspektywy wydaje się aż szokująca, u nas przecież niezmiennie ustawia się homoseksualizm w kontrze do narodowych wartości. Niełatwo też porozmawiać z naszymi gospodarzami o bliskowschodnich problemach. Czy istnieją arabskie organizacje LGBT w Izraelu? – pytam. Tak, istnieją – odpowiada krótko Doitsh. Czy współpracujecie z nimi? Tak, współpracujemy tyle. Gdy idę główną ulicą Tel-Awiwu, bulwarem Rotszylda, dostrzegam jednak na chodniku napisy: Nie ma dumy w okupacji!

Tel-Awiw się bawi, Jerozolima się modli

W samej paradzie, która gromadzi – według rożnych danych – od 120 do 180 tysięcy osób, trudno zauważyć arabskie twarze. Generalnie zresztą maszerują i bawią się niemal wyłącznie biali. Czarnym imigrantom z Afryki przypada w udziale posprzątanie ulic po przejściu tłumu. Parada jest wesoła, roztańczona, zmysłowa. Zmierza z parku Meira w kierunku morza. Po drodze wiwatują pracownicy i klienci licznych kawiarni, a mieszkańcy okolicznych domów leją z dachów i balkonów wodę, by trochę ochłodzić maszerujących (skwar jest potężny). Niewiele widzę haseł politycznych (ale też nie znam hebrajskiego), są za to flagi głównych partii Izraela. Przy zejściu na plażę stoi mężczyzna z transparentem domagającym się uznania obrzezanych mężczyzn za takie same ofiary jak obrzezane kobiety. Obrzezanie kastruje mężczyzn z seksualności – głosi angielski napis. Przemarsz kończy się na wielkiej łące koło plaży. Tutaj trwać będzie do wieczora wielki piknik, na scenie wystąpią kolejne gwiazdy, w tym i Conchita Wurst, która zaśpiewa „Jesteście nie do zatrzymania”. A następnego dnia, na stadionie Bloomfi eldow w Jaffi e znowu zgromadzą się tłumy, by wziąć udział w oficjalnym „afterparty”.

Ostatniego dnia jedziemy do Jerozolimy. Niestety, tylko na chwilę, bowiem w zdominowanym przez historię i religię mieście raczej brak tęczowych miejsc. Gdy w Bazylice Grobu Pańskiego, w której swoje kaplice mają rożne wyznania chrześcijańskie, pytam poł żartem Karla, gdzie jest w takim razie kaplica dla „gay people”, odpowiada zdecydowanie: w Tel-Awiwie. Ale i w Jerozolimie zostajemy zaprowadzeni do nowego, niezwykle eleganckiego hotelu, który stawia sobie za cel przyciągnięcie „mniej konserwatywnych” gości. Boję się jednak zapytać wielce uprzejmego menadżera o cenę pokoju, przypomina mi się za to transparent, który widziałem na jednej z berlińskich parad: I’m too poor to be gay (Jestem za biedny, by być gejem). Tęczowy biznes niewątpliwie jest nastawiony na tych, którzy mają dużo tęczowych pieniędzy. Samolot powrotny startuje przed szóstą rano. Zaopatrzeni w listy potwierdzające fakt, że przebywaliśmy w Izraelu na zaproszenie Ministerstwa Turystyki, łagodnie przechodzimy w środku nocy kontrolę bezpieczeństwa. Możecie bez wahania powiedzieć, że byliście na gejowskiej paradzie – zapewnia nas przed wyjazdem na lotnisko Karl – Większość z tych, co kontrolują, też na pewno była.

 

Tekst z nr 56/7-8 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Yes

Specjalnie dla „Repliki” o trudnej, ale uwieńczonej spektakularnym zwycięstwem, irlandzkiej drodze do równości małżeńskiej pisze Piotr Gawlik, mieszkający od dziewięciu lat na „Zielonej Wyspie” prezes polonijnej organizacji Dialogue & Diveristy, członek irlandzkiej organizacji National LGBT Federation

 

fot. mat. pras.
23 maja 2015 r. Irlandia stała się pierwszym krajem na świecie, w którym o równości małżeńskiej zdecydowali obywatele/ki w referendum. Na zdjęciu tłumy świętują zwycięstwo przed Dublin Castle

 

Na gruncie chrześcijańskiego charakteru naszego państwa (…) praktyki homoseksualne są moralnie złe, szkodliwe zarówno dla zdrowia jednostki, jak i dla społeczeństwa oraz potencjalnie szkodliwe dla instytucji małżeństwa – to fragment uzasadnienia wyroku Sądu Najwyższego Irlandii z 1983 r. w procesie, w którym David Norris, obywatel gej domagał się zniesienia kryminalizacji homoseksualizmu.

W ciągu ostatnich trzech dekad Irlandia przeszła ogromną transformację – od głęboko konserwatywnego, katolickiego kraju, który jeszcze na początku lat 90. karał za homoseksualizm i zakazywał rozwodów, w stronę nowoczesnego, światopoglądowo neutralnego państwa, w którym różnorodność jest wartością, a mniejszości mają swoje miejsce i prawa.

Czyścili okolicę z pedałów”

W tym samym 1983 r. odbył się pierwszy w historii Irlandii duży protest gejów i lesbijek. Był on reakcją na inny wyrok sądu, który skazał pięciu nastoletnich zabójców Declana Flynna na kary w zawieszeniu i wypuścił ich na wolność. Declan został brutalnie pobity w Parku Fairview. Zginął, ponieważ był gejem. Jego oprawcy nie wykazali skruchy, stwierdzili, że czyścili okolicę z pedałów. Tamten marsz w Dublinie, zorganizowany przez National Gay Federation (dziś znana jako National LGBT Federation) zapoczątkował ruch emancypacji mniejszości seksualnych w Irlandii i stał się początkiem Pride Parade (Parady Równości) w Dublinie. Wzięły w nim udział nie tylko same osoby LGBT, ale również ich rodziny. Zdjęcie, które obiegło media, przedstawiało niejaką Patricię Kilroy, mamę geja, trzymającą tabliczkę z napisem „Rodzice gejów kochają swoje dzieci”.

Tymczasem David Norris zdecydował się walczyć o sprawiedliwość w Strasburgu. Z pomocą energicznej prawniczki i działaczki na rzecz praw człowieka, Mary Robinson, pięć lat później wygrał sprawę przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, który nakazał zmianę przepisów – zdekryminalizowanie stosunków homoseksualnych. Niechętny zmianom rząd przeciągał sprawę przez kolejnych pięć lat. W końcu w 1993 r. homoseksualizm w Irlandii przestał być przestępstwem.

David Norris był już wtedy senatorem. W 1987 r. stał się pierwszym wyoutowanym gejem, który w Irlandii wygrał wybory na publiczne stanowisko. Senatorem jest do dziś.

Prezydentka przyjmuje „kryminalistów”

W 1990 r. prezydentką Irlandii została Mary Robinson, ta sama prawniczka, która pomagała mu w sprawie przed Trybunałem w Strasburgu. Jej wybór, katoliczki poważnie traktującej prawa człowieka, był zaskoczeniem – okazało się, że społeczeństwo jest bardziej otwarte światopoglądowo niż klasa polityczna. Zapał i energia tej pierwszej kobiety na urzędzie prezydenckim stworzyły klimat do kolejnych przemian. Szerokim echem odbiło się zaproszenie przez nią do pałacu prezydenckiego przedstawicieli społeczności LGBT. Spotkanie to miało miejsce zanim nastąpiła depenalizacja homoseksualizmu, więc prezydentka Robinson praktycznie przyjmowała kryminalistów.

W 1992 r. swą walkę o prawną korektę płci rozpoczęła dr Lydia Foy, transseksualna kobieta, która operacje przeszła w Wielkiej Brytanii. W Irlandii były nielegalne. Foy wystąpiła o nowy certyfikat urodzenia, spotkała się z odmową. Korzystny dla niej wyrok zapadł dopiero w 2007 r. Nakazywał wprowadzenie przepisów umożliwiających korektę płci, ale do tej pory (!) ona nie nastąpiła. Irlandia jest jedynym krajem UE bez możliwości przeprowadzenia zabiegów korekty płci. Prace nad odpowiednią ustawą mają zakończyć się jeszcze w tym roku (patrz „Egzamin z płci”, „Replika” nr 55).

Księży już nie słuchamy

Na przewartościowania obyczajowe w Irlandii wpłynęły także skandale związane z ujawnieniem pedofilii – i próbach jej ukrywania – w Kościele katolickim. Od odzyskania przez Irlandię niepodległości w 1922 r. Kościół miał ogromny wpływ na każdą sferę życia. Praktycznie całe szkolnictwo było kontrolowane przez Kościół, prawo państwowe opierało się w dużej mierze na wartościach katolickich. W 1990 r. w mediach zaczęły pojawiać się informacje o molestowaniu seksualnym dzieci przez księży w szkołach, domach dziecka i ośrodkach pomocy przez nich prowadzonych. Skala zjawiska była coraz bardziej niepokojąca – rząd zdecydował o powołaniu specjalnych komisji do zbadania zarzutów. Raport Komisji Ryana oraz Komisji Murphy’ego były miażdżące. Ujawniły, że w latach 1975-2004 setki dzieci padły ofiarami przemocy fizycznej i znęcania, wiele cierpiało z powodu molestowania seksualnego. Sprawcami byli księża, zakonnice i personel kościelny. Komisje udowodniły, że biskupi i arcybiskupi wiedzieli o sytuacji: Kościół nagminnie utrzymywał w tajemnicy incydenty w celu uniknięcia skandalu i dla ochrony własnej reputacji i ochrony własnych dóbr materialnych. (…) Dobro dzieci i sprawiedliwość dla ofiar były podrzędne w stosunku do tych priorytetów.

Hipokryzja Kościoła, brak współpracy hierarchów z organami państwa przy ściganiu przestępstw związanych z molestowaniem i odmowa współpracy z komisjami rządowymi doprowadziły do utraty przez Kościół dotychczasowych wpływów i znaczenia. Skompromitowany kler przestał być wykładnią moralności. W 2010 r., gdy starał się zablokować ustawę o związkach partnerskich, jego głos pozostał na uboczu debaty. Związki partnerskie weszły w życie. Nie bez znaczenia dla rosnącej tolerancji było też otwarcie się na imigrantów. Po wstąpieniu Irlandii do Unii Europejskiej w 1973 r. zaczął się boom gospodarczy, który ściągnął rzesze przybyszów z całego świata. Bogacący się w szybkim tempie Irlandczycy zaczęli przyzwyczajać się do obecności rożnych kultur. Obecnie 12% populacji to osoby nie urodzone w Irlandii.

Wraz ze zmianami społecznymi zaczęły pojawiać się nowe organizacje LGBT – m.in. LGBT Noise, walcząca protestami ulicznymi o małżeństwa homoseksualne; Gay and Lesbian Equality Network, bardziej zachowawcza, skupiająca się na politycznym lobbingu; BelongTo, działająca głownie na rzecz młodzieży LGBT, TENI – Transgender Equality Network, działająca na rzecz osób trans. Bardzo dynamicznie rozwijają się też dwa duże festiwale dublińskie – Gay Theatre Festival (obecnie największy festiwal teatralny LGBT w Europie) i GAZE – Dublin International LGBT Film Festival.

Anna Grodzka na Paradzie w Dublinie

Parada Równości w Dublinie rozrosła się z siedmiuset osób w 1983 r. do obecnego trzydziestotysięcznego tłumu, który w 2013 r. prowadziła Polka – Anna Grodzka. Był to zresztą pierwszy raz, gdy zaszczytny tytuł Wielkiego Marszałka/Marszałkini Parady powierzono osobie nieposiadającej irlandzkiego obywatelstwa. Potraktowaliśmy ten gest jako ukłon i zachętę do angażowania się społecznego polskich emigrantów. Według szacunków jest nas w Irlandii ponad 150 tysięcy. Język polski jest po angielskim drugim najczęściej używanym językiem na wyspie (irlandzki jest na trzecim) Środowisko LGBT było chyba pierwszym, które zauważyło i wyraźnie zaznaczyło znaczenie polskiej mniejszości.

Przy okazji ciekawostka: irlandzkie miasteczko Sligo z 20 tysiącami mieszkańców jest najprawdopodobniej najmniejszym na świecie, które ma swoją własną Paradę Równości. Za zmianami społecznymi postępowały zmiany prawne. Legalizacja związków partnerskich nie usatysfakcjonowała pełni części społeczności LGBT. Jak powiedziała Panti Bliss, legendarna irlandzka draq queen: Każdy morderca, gwałciciel czy dupek, jeśli tylko jest hetero, może zawrzeć związek małżeński, a my nie?!

Referendum

W 2012 r. parlament Irlandii powołał komisję konstytucyjną, która zarekomendowała m.in. umożliwienie małżeństw par tej samej pluci. Termin referendum ustalono na 22 maja 2015 r. Wraz z ogłoszeniem formalnej decyzji o referendum powstała grupa Yes Equality, skupiająca organizacje działające na rzecz osób LGBT. Jej zadaniem była koordynacja wysiłków na rzecz wygranej. W Irlandii, inaczej niż, jak się zdaje, w Polsce, wyborów nie wygrywa się spotami telewizyjnymi ani bilbordami. One w przestrzeni politycznej nie funkcjonują. Tu najważniejszy jest canvassing, czyli pukanie do drzwi wyborcy i bezpośrednia rozmowa. Yes Equality zmobilizowało tysiące wolontariuszy, którzy całymi dniami, również wieczorem i w weekendy, spotykali się z lokalnymi społecznościami, sąsiadami – i wyjaśniali, jak ważny jest głos na „tak”. Przygotowano specjalne przypinki „głosuję TAK”, ich publiczne noszenie stało się symbolem solidarności ze społecznością LGBT. Niejednokrotnie rano, w drodze do pracy, szedłem ulicą i widziałem, że prawie każda mijana przeze mnie osoba ma przypinkę. To było niesamowite.

Do głosowania na „tak” wezwały wszystkie ważne irlandzkie partie polityczne, związki zawodowe, stowarzyszenia biznesowe i większość organizacji pozarządowych. Zaskoczeniem było, gdy jedna z najbardziej znanych zakonnic, założycielka organizacji Focus, pomagającej bezdomnym, siostra Stanislaus Kennedy, ogłosiła, że zagłosuje na „tak”. Powiedziała, że w tym referendum decydujemy o godności drugiego człowieka, a osobom homoseksualnym nie można odmawiać równych praw.

W kampanię zaangażowała się również Polonia – organizacje Dialogue & Diversity oraz Polish Theatre Ireland ogłosiły w obecności senator Averil Power oraz Ministra Równości Aodhana O Riordaina list otwarty do Irlandczyków i Irlandek, w którym prosili o poparcie małżeństw jednopłciowych. Wyniki tego historycznego referendum będą miały również wpływ na nasze życie – napisali..

Z wielkim odzewem spotkała się akcja #HomeToVote („do domu zagłosować”). Irlandia nie daje możliwości głosowania w placówkach dyplomatycznych, tymczasem Irlandczyków/Irlandek rozsianych po świecie są miliony. Wiele z nich postanowiło przybyć do kraju specjalnie po to, by oddać głos. W ciągu 24 godzin od rozpoczęcia głosowania #HomeToVote użyto ok. 72 tysiące razy w mediach społecznościowych.

23 maja ogłoszono oficjalne wyniki. Frekwencja była największa w historii wszystkich referendów w Irlandii! Zagłosowało 60.5% uprawnionych. Rozmiar zwycięstwa był niezwykły. Spośród 43 okręgowych komisji wyborczych tylko w jednej wynik był na „nie” (przewaga 1,4%). W całej Irlandii 62% głosujących opowiedziało się za dodaniem do Konstytucji artykułu: Małżeństwo może być zawarte, zgodnie z prawem, przez dwie osoby, bez względu na ich płeć. Tym samym Irlandia stała się pierwszym krajem na świecie, w którym o równości małżeńskiej zdecydowali obywatele/ ki w referendum.

Po ogłoszeniu wyników nastąpił wybuch radości, jakiego Irlandia dawno nie widziała. Ludzie tańczyli, śpiewali i całowali się na ulicach. W całej tej euforii nie zabrakło świadomości, że to nie sami geje i lesbijki wygrali. Byliśmy i nadal jesteśmy mniejszością. Referendum zostało wygrane dzięki wsparciu naszych mam, ojców, sióstr, braci, wujków, cioć, dziadków, babć, kuzynów/ek, przyjaciół/ek, kolegów i koleżanek z pracy, sąsiadów/ek itd. itd. – naszych sojuszników/ek hetero. Tej solidarności społeczność LGBT na pewno nigdy nie zapomni.

Marzę o zmianie w Polsce

Współczesną Irlandię dzieli przepaść od tego, co było 30 lat temu. Niestety, podobna przepaść dzieli dziś także Irlandię i Polskę. Czekam na premiera naszego kraju, który wypowie słowa podobne do tych, które wypowiedział w 2006 r. ówczesny premier Irlandii Bertie Ahern: Nasza orientacja seksualna jest istotną częścią tego, kim jesteśmy. Wszyscy obywatele, bez względu na swą orientację są równi w oczach prawa. Orientacja nie może być podstawą do traktowania ludzi jako obywateli drugiej kategorii. Nasze prawo się zmieniło i będzie się zmieniać dalej, aby odzwierciedlić tę fundamentalną zasadę.

Przyjechałem do Irlandii właśnie wtedy – w 2006 r. Jak większość Polaków i Polek – z powodów ekonomicznych i na chwilę, rok, może dwa. Po dziewięciu latach ciągle tutaj jestem. Irlandczycy i Irlandki ujęli mnie życzliwością i otwartością. Irlandia stała się moim domem, miejscem, gdzie da się żyć, będąc sobą. Bardzo ubolewam, że Zielona Wyspa daje mi więcej praw niż moja ojczyzna. W Irlandii mogę już poślubić mężczyznę, którego kocham. W Polsce, gdy przyjeżdżam z moim ukochanym, z punktu widzenia państwa jesteśmy dla siebie obcymi osobami. Marzę o tym, by to się zmieniło. Przykład Irlandii pokazuje najdobitniej, że taka zmiana jest możliwa.

 

Tekst z nr 56/7-8 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nic kontrowersyjnego

Praktycznie w każdym publicznym wystąpieniu wspominam o tym, że mam męża i dwoje dzieci – mówi Randy W. Berry, Specjalny Wysłannik USA ds. Praw Człowieka Osób LGBTI, w rozmowie Mariusza Kurca

 

fot. mat. pras.

 

13 kwietnia br. prezydent Barack Obama utworzył nowe stanowisko w amerykańskiej administracji – Specjalnego Wysłannika USA ds. Praw Człowieka Osób LGBTI (Special Envoy for the Human Rights of LGBTI Persons). To funkcja bez precedensu i, jak na razie, bez odpowiedników w innych rządach.

Pierwszym, historycznym Specjalnym Wysłannikiem został Randy W. Berry, dyplomata z ponad 20-letnim stażem, ekspert w dziedzinie praw człowieka. Był konsulem w Holandii i w Nowej Zelandii, pracował też na placówkach w Nepalu, Bangladeszu, Egipcie, Ugandzie oraz RPA. Jak podaje strona amerykańskiego Departamentu Stanu, Berry wychował się na ranczo w Kolorado, skończył uniwersytet w Kansas.

16 czerwca br. przyjechał na 24 godziny do Polski. Spotkał się m.in. z Rzecznikiem Praw Obywatelskich, prof. Ireną Lipowicz. Jak podaje oficjalny serwis RPO: W trakcie rozmowy omówiono m.in. kwestię zadań RPO jako niezależnego organu ds. równego traktowania, a także działań podejmowanych przez RPO na rzecz osób nieheteronormatywnych. Ze względu na obecną sytuację międzynarodową, prof. Lipowicz zwróciła uwagę na problemy uchodźców LGBT, którzy należą do grup szczególnie narażonych na prześladowania i wymagają wsparcia ze strony społeczności międzynarodowej.

Dzięki uprzejmości ambasady USA w Warszawie „Replika” otrzymała szansę na wywiad ze Specjalnym Wysłannikiem tuż po jego przylocie. Na powitanie wręczyłem mu numer „Repliki”. Dzięki ambasadzie miałem okazję w drodze z lotniska przejrzeć dwa poprzednie numery Waszego magazynu. Wygląda profesjonalnie. Jak zdobyliście fundusze na starcie?

To było prawie 10 lat temu. Pomogła nam Kampania Przeciw Homofobii i Fundacja im. Roży Luksemburg. Teraz bardzo wspierają nas m.in. prenumeratorzy, a także Fundacja H. Bolla i ambasada USA.

To dobrze. I widzę, że jest dział poświęcony amerykańskim sprawom LGBT… Szkoda, że nie znam polskiego. OK, zaczynamy?

Muszę zacząć od pytania: czym się w ogóle pan zajmuje jako Specjalny Wysłannik? Nie ma drugiego podobnego stanowiska.

Dla nas to też nowość. Sam się przyzwyczajam. (śmiech) Przede wszystkim chciałbym podkreślić, że przyjeżdżam do Polski z optymistycznym nastawieniem. Obserwuję globalny pozytywny trend w sprawach LGBTI, w moim przekonaniu, nieodwracalny. Stany Zjednoczone nie są, i nigdy nie były, liderem tego trendu, ale sytuacja w moim kraju przedstawia się obecnie bardzo korzystnie. W mojej ocenie kilka lat temu osiągnęliśmy pewną masę krytyczną i weszliśmy na szybką ścieżkę zmian (26 czerwca słowa te znajdą potwierdzenie w wyroku Sądu Najwyższego legalizującym małżeństwa jednopłciowe we wszystkich stanach USA – przyp. red.). Do czempionów praw osób LGBTI z północnej Europy dołączają inne kraje, choćby z Ameryki Łacińskiej – niektórych rozwiązań w zakresie ochrony przed dyskryminacją można się od nich uczyć.

Moje stanowisko znajduje się w strukturach Departamentu Stanu, w biurze ds. demokracji, praw człowieka i pracy. Ważne, by znać dokładną nazwę: Specjalny Wysłannik ds. Praw Człowieka Osób LGBTI. Jeszcze raz to powtórzę: praw człowieka. Nie żadnych specjalnych praw dla osób LGBTI, tylko praw człowieka, które dotyczą również osób LGBTI.

Moja praca polega na nawiązywaniu dialogu z rządami, instytucjami życia publicznego, organizacjami, przedstawicielami biznesu i innymi ważnymi „aktorami” społeczeństwa obywatelskiego. Na stole obrad znajduje się sytuacja osób LGBTI w kontekście respektowania ich praw człowieka. I tyle. Nie ma wielkiej filozofii. Odkąd zostałem Wysłannikiem, często zadaje mi się pytanie, jak się czuję na tym „kontrowersyjnym stanowisku”. Protestuję – nie ma w nim nic kontrowersyjnego. Bywa, że ze względu na swa orientację seksualną czy tożsamość płciową osoby LGBTI spotykają się z aktywną dyskryminacją, przemocą, aresztowaniami, wykorzystywaniem, a w skrajnych przypadkach – nawet morderstwami – nie ma nic kontrowersyjnego w tym, że chcemy położyć kres takim przypadkom. Stop przemocy – to samo sedno praw człowieka. Małżeństwa jednopłciowe nie są w tym kontekście priorytetem. Najbardziej zajmuję się przeciwdziałaniem najgorszym formom dyskryminacji – przemocy, brakiem dostępu do edukacji czy służby zdrowia. Większość państw świata podpisała Powszechną Deklarację Praw Człowieka – a nam nie chodzi o nic więcej niż o to, co tam zapisano.

Zaś praktycznie rzecz biorąc, moja praca polega na rozmawianiu i na… podróżowaniu.

Jak wybiera pan kraje?

Odwiedzam miejsca, w których widzę szanse na dialog albo intensywne przemiany, które chciałbym poznać. Trzy tygodnie byłem w Ameryce Łacińskiej – Chile, Argentyna, Urugwaj, Brazylia, Jamajka i Dominikana – zmiana postaw w niektórych z tych krajów jest niebywała. Tym bardziej, że nie jest ona skutkiem wpływów z zewnątrz. Przysłowiowa już chyba Holandia, czy Stany, znajdują się daleko. Południowoamerykańskie ruchy LGBTI są „oryginalne”, wyrosłe tam. Teraz rozpoczynam podroż po Europie. Po Polsce odwiedzę m.in. Szwecję, Holandię, Wielką Brytanię, Łotwę.

Urugwaj czy Argentyna to kraje z małżeństwami jednopłciowymi, ale możemy zatrzymać się na moment na Jamajce? Ten kraj cieszy się złą sławą najbardziej homofobicznego na świecie. Mimo że nie należy do tej ósemki, w których za homoseksualizm grozi kara śmierci, to ponoć skala przemocy wobec osób LGBTI jest tam na najwyższym poziomie. Trzeba mieć odwagę, by jechać na Jamajkęś?

Jako Specjalny Wysłannik? Nie, nie. Zgadzam się, że to jest wyzwanie, ale znaleźliśmy na Jamajce pole do rozmowy. Spotkałem się z biznesmenami, z liderami religijnych wspólnot, z przedstawicielami mediów. Potem obserwowaliśmy debatę medialną wokół tego, czy prawa osób LGBTI są kwestią praw człowieka, a główny dziennik jamajski „The Gleaner” opublikował tekst odredakcyjny opowiadający się za dekryminalizacją homoseksualizmu. Uznaliśmy to za sukces.

Każde społeczeństwo ewoluuje we własnym tempie. Spójrzmy na moje: gdzie myśmy byli 20 lat temu? Trzeba zdać sobie sprawę, że aby teraz cieszyć się tym nieprawdopodobnym postępem, który wygląda na błyskawiczny, myśmy przez ostatnie dekady ciężko pracowali. Robiliśmy małe kroczki. Mam świadomość, że sam „stoję na barkach” wielu aktywistów przede mną. I nie tylko aktywistów – jeśli chodzi o mój zawód, to też korzystam z wysiłków poprzedników.

Ale akurat o takim stanowisku – Specjalnego Wysłannika ds. LGBTI pewnie nawet nigdy pan nie marzył.

Jeszcze poł roku temu nawet nie przyszłoby mi ono do głowy! Czuję się zaszczycony.

Trudno jest być wyoutowanym dyplomatą?

Jestem od ponad 20 lat w służbie dyplomatycznej i nawet nie użyłbym słowa „trudno” w tym kontekście. Moje doświadczenie jest bardzo, bardzo pozytywne. Moj mąż, moja rodzina są traktowani i wspierani przez rząd tak samo, jak wszystkie inne rodziny.

U nas nie ma na razie wyoutowanych dyplomatów. Wspomniał pan o podroży na Łotwę – tam w zeszłym roku wyoutował się minister spraw zagranicznych Edgars Rinkēvičs.

Gotowość, by niejako „wyjść przed szereg” i powiedzieć o sobie w szczery i otwarty sposób jest nie do przecenienia. Bardzo potrzeba nam takich liderów – oni są w stanie poprowadzić następnych.

Nasza widoczność jest fundamentalną sprawą. Poprzez widoczność burzymy uprzedzenia i przekonania wyrosłe na niewiedzy. Teoretyczne konstrukcje padają pod wpływem poznania żywego człowieka. Nieporozumienia czy lęki wynikają najczęściej z tego, że ludzie nas nie znają. Najprostszą rzeczą, którą można zrobić – to po prostu dać się poznać, powiedzieć o sobie. Stajesz się w ten sposób częścią większego procesu: im więcej osób LGBTI mówi o sobie otwarcie, tym bardziej są one widoczne i budują większą społeczną akceptację – a większa akceptacja ośmiela kolejne osoby do otwartości. I to nie jest tak, że oni nagle odkrywają, że są gejami czy lesbijkami. Zawsze nimi byli, tylko po prostu w pewnym momencie uznali swą sytuację za na tyle komfortową, by o sobie powiedzieć.

Jaki problem uznałby pan za najważniejszy na świecie, jeśli chodzi o osoby LGBTI? Dekryminalizacja homoseksualizmu? Homoseksualizm jest wciąż przestępstwem w ponad 70 krajach.

Bardzo nam tym ubolewam – za przestępstwo uznaje się po prostu część tożsamości ludzkiej. Problem, niestety, leży głębiej niż w samych przepisach. Jeszcze trudniej zmienić nastawienie ludzi – to praca na dłuższy dystans. Mówiąc obrazowo, chciałbym zasadzić drzewa, które zaczną same rosnąć i w końcu rzucą ten upragniony cień. Naszym celem nie jest zresztą tylko tolerancja. Owszem, w wielu krajach nawet ona byłaby sukcesem, ale mam nadzieję, że dojdziemy do tego, że osoby LGBTI nie tylko będą tolerowane, ale staną się „jednymi z nas”. Badania opinii młodych ludzi w USA dają taką nadzieję.

W grupie do dwudziestego dziewiątego roku życia małżeństwa jednopłciowe cieszą się poparciem ponad osiemdziesięciu procent ludzi.

Właśnie.

I dlatego generalnie jest pan optymistą?

Jestem optymistą, który ma zmartwienia – tak to ujmijmy. Wierzę głęboko, że jeśli tylko ludzie zostaną dobrze poinformowani i zobaczą człowieka w osobach LGBT, to wygraliśmy. Ja sam praktycznie w każdym publicznym wystąpieniu – czy to jest Jamajka, czy gdzie indziej – wspominam, że mam męża i dwoje dzieci. Nie jestem tylko wyoutowanym gejem, jestem również mężem, ojcem, dyplomatą, mam wiele rol. Jestem multizadniowy, jak każdy.

Szkoda, że nie przyjechał pan trzy dni wcześniej – wziąłby pan udział w Paradzie Równości.

Tez żałuję, ale byłem w tym roku na tej największej Paradzie – w Sao Paulo. Miałem nawet okazję przemawiać na platformie. Gdy wszedłem i zobaczyłem przed sobą to morze ludzi (w Paradzie wzięło udział ok. 2 miliony osób – przyp. MK) – to jest widok niezapomniany.

Tekst z nr 56/7-8 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Odmieniec musi umrzeć (na AIDS)

Dwuznaczny i pełen uników stosunek Hollywood do „gejowskiego raka”

 

fot. mat. pras.
M. McConaughey w „Witaj w klubie” – pierwszy w mainstreamowym kinie heteryk chorujący na AIDS

 

Tegoroczne sukcesy filmów Witaj w klubie” (3 Oscary) i Odruch serca” (2 nagrody Emmy) przypomniały nam heroiczne lata 80. XX wieku, czasy walki z epidemią AIDS. W historii ruchu LGBTQ epoka ta, z wielu powodów, ma znaczenie przełomowe. Czy kino amerykańskie umiało oddać jej dramatyczny wymiar i ukazać polityczną rangę?

Najpierw była telewizja

Pierwsze przypadki „gejowskiego raka” (jak początkowo określano AIDS) pojawiły się w środowiskach homoseksualnych dużych amerykańskich miast już na początku lat 80. Odkrycie, że śmiertelny wirus przenosi się drogą kontaktów płciowych położyło kres nieskrępowanej wolności seksualnej poprzedniej dekady (seks zaczął być czymś, czego należy się bać) i sprawiło, że homoseksualiści ponownie stali się grupą napiętnowaną. Zarazem jednak, bodaj po raz pierwszy w historii, geje stanęli w centrum zainteresowania opinii publicznej. Badacze naszych dziejów dowodzą, że, koniec końców, wyszli z tego piekła obronną ręką. Dzięki działaniom amerykańskich aktywistów nagonkę udało się zamienić we współczucie dla ofiar AIDS. To także czas, w którym rośnie samoświadomość osób spod znaku LGBTQ. Muszą one bowiem walczyć nie tylko o przetrwanie, nie tylko o godność, lecz również o fundusze na walkę z chorobą, których rząd pod przewodnictwem konserwatysty Reagana, nie chce im dać. Są więc lata 80. okresem konsolidowania się środowiska, wspólnego działania we własnej sprawie.

Tym niemniej, homoseksualiści na dziesięciolecia zostali automatycznie przypisani do AIDS, stali się „grupą wysokiego ryzyka”. Nieprzypadkowo „Witaj w klubie” („Dallas Buyers Club”) to pierwszy (!) duży amerykański film, w którym zarażony HIV-em główny bohater jest mężczyzną heteroseksualnym. Kino hollywoodzkie przez lata zresztą obchodziło temat AIDS z daleka, bało się go tknąć – wpisało się tym milczeniem w powszechne lęki i psychozy, jakie towarzyszyły tej chorobie.

Pierwsza zareagowała telewizja. W roku 1985 miała premierę produkcja NBC – An Early Frost” („Wczesny przymrozek”) w reżyserii Johna Ermana. Film został dobrze przyjęty, otrzymał Złote Globy i nagrody Emmy. Sześć lat później Erman „popełnił” kolejne telewizyjne dzieło o AIDS, a zatytułowane Our Sons” („Nasi synowie”). W obu filmach zagrali renomowani wykonawcy: w „Przymrozku” aktorzy guru kina niezależnego, Johna Cassavatesa – Gena Rowlands i Bez Gazzara oraz Aidan Quinn w roli ich syna zarażonego HIV-em, w „Our Sons” natomiast Julia Andrews, Ann-Margret i Hugh Grant jeszcze przed swymi największymi komercyjnymi sukcesami. Obie produkcje mają podobny wydźwięk. Są apelem o tolerancję i współczucie, ograniczonym jednak do obszaru rodziny. W obu rodzice nie mogą pogodzić się nie tylko z chorobą syna, ale także z jego homoseksualizmem. W filmie drugim dochodzi do tego aspekt klasowy – Julie Andrews gra wykształconą i dobrze sytuowaną matkę Hugh Granta, który prosi ją, by pośredniczyła w pojednaniu jego umierającego partnera z własną matką, prostą kobietą. Wygnała go ona z domu, gdy odkryła, że jest gejem. Filmy te próbują także balansować między nieprzyjemną prawdą o fizycznych i psychicznych konsekwencjach zarażenia wirusem a łagodną opowieścią, w której jest miejsce na sens, pocieszenie i morał. Zgodnie z tym, co napisała Susan Sontag w słynnym eseju „AIDS i jego metafory”, nie mamy tutaj do czynienia po prostu z kolejną chorobą, jedną z wielu, ktore mogą się każdemu przytrafi ć. AIDS to wielka próba, test, któremu poddaje nas los albo Bóg, sprawdzian, który muszą zdać i zakażeni, i ich najbliżsi.

Homoseksualny film dla heteroseksualistów

Ten wzniosły ton mówienia o AIDS utrzymuje się w kinie amerykańskim właściwie do dzisiaj. Mamy z nim także do czynienia w Filadelfii” (1993) Jonathana Demme’a – pierwszym „mainstreamowym” filmie, powstałym dopiero dekadę po wybuchu epidemii i nagrodzonym dwoma Oscarami, w tym dla Toma Hanksa za rolę Andrew, chorego prawnika. Jest to lekcja tolerancji, jaką odbiera heteroseksualny adwokat głównego bohatera, grany przez Denzela Washingtona i reprezentujący „większościową” widownię. Gregg Araki nazwał wręcz „Filadelfię” – „homoseksualnym filmem dla heteroseksualistów”. Bo stanowi ona swoisty przewodnik dla ciekawskich po gejowskim świecie. I choć wynika z niego, że „gej też człowiek”, to jednak najlepszy jest gej martwy – ofiara, nad którą można uronić łzę, ale która sama zgotowała sobie ten los swym trybem życia.

Wyżej cenię więc nieco wcześniejszego Długoletniego przyjaciela” („Longtime Companion”, 1989) Normana Rene – pierwszy amerykański fi lm kinowy o AIDS, który doczekał się szerokiej dystrybucji. Z dokumentalnym rygorem opisuje on złożone postawy nowojorskich gejów. Nie ma jednego głównego bohatera, jest portretem środowiska. Pokazuje też, jak kryzys wpływa na tworzenie się wspólnoty, już nie tylko towarzyskiej, ale także społecznej i politycznej. To również motyw przewodni kilku głośnych dokumentów, w których żałoba i gniew stają się bodźcami do działania. Nagrodzona Oscarem Wspólna sprawa” („Common Threat”, 1989) Roba Epsteina i Jeffreya Friedmana opowiada o życiu ofiar AIDS upamiętnionych w wielkiej Kołdrze Pamięci wykonanej przez ich krewnych, ukochanych i znajomych. Byliśmy tutaj” („We Were Here”, 2011) Davida Weissmana i Billa Webera traktuje o latach 80. w gejowskim środowisku San Francisco. Natomiast nominowane do Oscara Jak przetrwać zarazę („How to Survive a Plague”, 2012) Davida France’a przywołuje postacie działaczy dwóch organizacji – ACT UP i TAG – walczących o to, by politycy i urzędnicy dostrzegli rozmiary tragedii i przyznali środki na walkę z AIDS, a koncerny farmaceutyczne nie żerowały na ludzkim nieszczęściu.

W kinie fabularnym najpełniejszym obrazem wspomnianej dekady jest mini-serial Mike’a Nicholsa Anioły w Ameryce” (2003) według dyptyku Tony’ego Kushnera. Twórcy i tu potraktowali AIDS jako metaforę, ale metaforę Ameryki, w której rządzą pełni hipokryzji i cynizmu politycy, panuje atmosfera terroru moralnego i religijnego. Jednym z bohaterów jest Roy Cohn, autentyczna postać, wpływowy prawnik i kryptogej. Zmarł na AIDS w 1986 roku. Do końca jednak powtarzał, że nie jest homoseksualistą, gdyż homoseksualiści to ludzie pozbawieni politycznego znaczenia, którzy nie potrafi ą przepchnąć w Senacie żadnej ustawy. Telewizyjne „Anioły w Ameryce” okazały się wielkim sukcesem, zdobyły 5 Złotych Globów i 11 nagród Emmy.

 Bezkompromisowe gejostwo

Emmy dla najlepszego filmu telewizyjnego otrzymał także, w tym roku, „Odruch serca” („The Normal Heart”) Ryana Murphy’ego według sztuki Larry’ego Kramera, która na gorąco zarejestrowała reakcje nowojorskich gejów na pojawienie się HIV i spustoszenia, jakie czynił wirus w ich otoczeniu. Premiera dramatu odbyła się w roku 1985. Tym, co z dzisiejszej perspektywy wydaje się najciekawsze w adaptacji Murphy’ego, nie jest opis kataklizmu (znamy go z innych filmów), lecz ukazanie różnic w łonie samych aktywistów. Mark Ruffalo gra Neda Weeksa, radykalnego, wściekłego wręcz działacza, który nie ma oporów, by outować polityków w mediach, oskarżać rząd o mordowanie homoseksualistów, zarzucać swym kolegom opieszałość, brak odwagi i oportunizm.

Zapewne to właśnie bezkompromisowe gejostwo „Odruchu serca” sprawiło, że adaptacja możliwa była jedynie w telewizji HBO, choć plany, by przenieść dramat Kramera na duży ekran pojawiły się już po jego teatralnej premierze. Podobnie zresztą rzecz wyglądała z „Aniołami w Ameryce”, które chciał wyreżyserować m.in. Robert Altman. Natomiast w roku 1993, także w HBO, powstał fi lm A orkiestra grała dalej” („And the Band Played On”) Rogera Donaldsona opowiadający o wykryciu wirusa i pracach nad lekami przeciwko niemu. Miało to dzieło takie szczęście, że w niektórych krajach trafiło do kin.

Stosunek Hollywoodu do AIDS jest więc tak naprawdę dwuznaczny i pełen uników. Można nawet powiedzieć, że większość amerykańskich filmów na ten temat powiela starą kliszę, zgodnie z którą „odmieńcowi seksualnemu” wolno pojawić się na ekranie tylko pod warunkiem, że zostanie przykładnie ukarany śmiercią. Od tej tendencji odcina się skromne, niezależne dzieło z roku 1986 Parting Glances” Billa Sherwooda (który cztery lat później, niestety, zmarł na AIDS). Z humorem pokazuje ono 24 godziny z życia gejowskiej pary z Nowego Jorku i ich zarażonego HIV-em przyjaciela, ekscentrycznego Nicka (wczesna rola Steve’a Buscemiego). To jeden z bardzo niewielu filmów traktujących AIDS bez ekscytacji i dydaktyzmu.

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Rodeo nie jest tylko dla hetero

O celebryckich coming outach, o współpracy z dziennikarzami, a także o żonie i dzieciach z Sarah Kate Ellis, szefową amerykańskiej organizacji GLAAD monitorującej media z perspektywy LGBT, rozmawia Pamela Wells

 

fot. mat. pras.

 

Oczekuje się, że zareagujecie za każdym razem, gdy w przestrzeni publicznej padną homo- lub transfobiczne słowa. Ale z drugiej strony media potrafi ą wykorzystać waszą krytykę do stworzenia sensacji. Bywa, że efekt jest odwrotny od zamierzonego: autor homofobicznej wypowiedzi ma dodatkową „reklamę, gdy jest „atakowany“ przez GLAAD. Jak sobie z tym radzicie?

Z natury rzeczy nasza praca polega głownie na reagowaniu. Zwykle nie ma czasu na analizy, trzeba szybko podejmować decyzję, bo nazajutrz media mogą już nie zauważyć naszego oświadczenia.

Zdarza się, że sukces okazuje się porażką, która na koniec jednak jest sukcesem, trudno to wszystko przewidzieć. Na przykład reality show „Duck Dynasty“ – zareagowaliśmy na wypowiedzi Phila Robertsona (porównał gejów do zoofilów, twierdził, że homoseksualizm jest niemoralny – przyp. red.) i został wyrzucony z programu. Sukces? Tak, ale stacja telewizyjna spotkała się później z taką krytyką ze strony widzów, że musieli przywrócić Robertsona. Media nas zmiażdżyły. Pojawiły się artykuły, że GLAAD straciła wyczucie i nie ma już tej mocy, co kiedyś. Porażka! Po czym… w kolejnym sezonie oglądalność „Duck Dynasty“ spadła na łeb na szyję. Dlaczego? Dokładnie nie wiadomo, czy program stał się nudny, czy jednak homofobia Robertsona była nie do przyjęcia? W każdym razie problem praktycznie zniknął.

Czasem media nie mają gorącego tematu do wałkowania, szczególnie w czasie świąt czy dłuższych weekendów – i dzwonią do nas, prosząc o komentarz do jakiejś wypowiedzi, próbując sprowokować konflikt. Trzeba umieć nie dać się wciągnąć, ale i czasem złapać haczyk, jeśli sprawa jest poważna. Zdeklarowanych homofobów i tak nie przekonamy, ci nam przyjaźni pozostaną nam przyjaźni, ale jest jeszcze ten labilny środek – masa ludzi, których serca i umysły możemy zmienić.

Macie specjalny podręcznik dla dziennikarzy o tym, jak unikać języka uprzedzeń wobec LGBT.

To zbiór porad – od najprostszych do bardziej złożonych. Przykładowo: tam, gdzie mowa o gejach, mówmy o gejach, ale tam, gdzie chodzi i o gejów, i o lesbijki – nie pomijajmy lesbijek.

Zdarza się, że dziennikarze sami proszą nas o opinię dotyczącą np. jakiegoś tekstu czy rozwiązania scenariuszowego w przypadku twórców filmowych. Historia kina zna wiele filmów, w których gej czy lesbijka „służyli“ wyłącznie do podszytego homofobią obśmiania lub poniżenia.

Stworzyliśmy też „wskaźnik odpowiedzialności wytworni filmowych“ (Studio Reponsibility Index), za pomocą którego mierzymy, w jaki sposób poszczególne wytwornie filmowe pokazują postaci LGBT.

Te narzędzia są dostępne online, każdy może skorzystać. Siostrzeniec mojej przyjaciółki jest w trakcie procesu korekty płci, wyoutował się znajomym na Facebooku i na koniec dopisał. „A jeśli macie jakieś pytania, to tu linkuję podręcznik“.

Napisać podręcznik to jedno, a sprawić, by media go stosowały – drugie.

To się nie stało z dnia na dzień, trzeba było ładnych paru lat pracy. Oczywiście, jeśli dana stacja telewizyjna, wytwórnia czy dziennikarz jest homofobiczny z przekonania, programowo, to nie ma przestrzeni do dyskusji. Ale w naszym kraju zdecydowana większość nie jest zainteresowana celowym dyskryminowaniem. Wypracowaliśmy dobre relacje z wieloma mediami. Niektórzy dzwonią do nas przed publikacją i pytają o radę, w innych przypadkach my dzwonimy i staramy się załatwić sprawę, zanim ją upublicznimy. Bardzo pomagają porażki konkurencji. Wytwornie uczą się na cudzych błędach.

Doradzacie stacjom telewizyjnym również w zakresie oper mydlanych i programów dla dzieci.
Cały czas starannie mierzymy wszystkie wątki LGBT w telewizji. Ale nie mamy tylko rózgi dla „niegrzecznych“, mamy również marchewkę dla tych, którzy są OK – nasze doroczne nagrody. Mają prestiż, ludzie mediów zabiegają o nie. Nasz doroczny raport na temat widzialności osób LGBT w mediach również jest wysoko ceniony. Producenci telewizyjni i filmowi wiedzą już, że w zakresie tematyki LGBT w mediach jesteśmy ekspertami. Mamy nawet pogrupowane najbardziej typowe i najczęściej używane rozwiązania scenariuszowe dla postaci LGBT w filmach i serialach.

Niedawno rozmawialiśmy ze stacją, która przygotowywała program na temat rodeo. Rodeo i LGBT? Zdziwili się, więc pokazaliśmy im, że istnieje i gejowskie, i lesbijskie rodeo. Dziękowali. (igra.com – oficjalna strona Miedzynarodowego Stowarzyszenia Gejowskiego i Lesbijskiego Rodeo – przyp. red.).

Umiecie też przyciągać gwiazdy. W zeszłym roku na uroczystości wręczenia waszych nagród pojawiła się Madonna przebrana za skauta. Protestowała przeciwko zakazowi coming outu w skautowkich organizacjach.

Celebryci to jest epicentrum amerykańskiej popkultury. Ich wpływ jest nie do przecenienia.

Przypomina mi się Angelina Jolie i jej swoisty „coming out“ – wyjawiając, że przeszła podwójną mastektomię, sprawiła, że tysiące kobiet na całym świecie zrobiły sobie badanie, wiele z nich ustrzegło się przed chorobą.

Ci ludzie mają realną władzę, są w stanie poruszyć opinię milionów. Jeśli uda ci się zainteresować ich daną sprawą, dostajesz extra publicity. A przemysł rozrywkowy jest pełen osób LGBT – od pisarzy po garderobianych i stylistów.

Niedawno wyoutowani aktorzy – Ellen Page i Wentworth Miller chętnie współpracują z organizacjami LGBT. Inni również, ale wciąż wielu celebrytów LGBT siedzi w szafie. Zachęcacie ich, by się ujawniali?

 Widzialność osób LGBT jest absolutnie kluczowa. Niemniej, każdy powinien się outować we własnym tempie, na własnych warunkach, gdy sam/a poczuje, że nadszedł czas. Zdarza się, że doradzamy celebrytom na ich drodze do coming outu. Czasem pracujemy z kimś przez rok i nadal nie jest gotowy. Czasem wystarczą dwa dni – i bach, robi coming out. Zawsze ta współpraca jest poufna. Nie mogę powiedzieć, z kim pracowaliśmy, ale zapewniam: byliśmy „zamieszani“ w wiele celebryckich coming outow.

Pracujesz w mediach od 20 lat. Jesteś wyoutowana i jesteś aktywistką. W zeszłym roku opublikowałaś książkę o swojej rodzinie – o żonie i o waszych dzieciach. Kilka miesięcy temu całowałaś siężoną na okładce magazynu „Time“ pod hasłem „Małżeństwa jednopłciowe już zwyciężyły“.

W 2008 r. Kristen i ja zaszłyśmy w ciąże tego samego dnia. Byłyśmy pierwszą jednopłciową parą, która wzięła ślub w nowojorskim Kościele Episkopalnym. Jestem szczęśliwą mamą i żoną. Pomyślałam, że mogę wykorzystać własne życie, by zmieniać kulturę, w której żyjemy. Odkąd mamy dzieci, czujemy jeszcze większą odpowiedzialność – zrobię wszystko, by ci, którzy przyjdą po nas, mieli lepiej. Chcę lepszego świata dla moich dzieci.

W Polsce chyba trudniej być wyoutowanym, zwłaszcza w pracy. Czego trzeba, byśmy osiągnęli tę „masę krytyczną, po której bycie LGBT zaczyna być czymś zwyczajnym?

Im więcej osób LGBT znasz, tym łatwiej jest ci się pozbyć uprzedzeń na ich temat. Im częściej się outujemy, tym rzadziej jesteśmy spychani na margines. A prekursorzy publicznego coming outu muszą pogodzić się z tym, że przynajmniej przez jakiś czas będą znani tylko z tego. Trzeba przez to przejść. Jestem lesbijką, ale też publicystką, działaczką, córką, siostrą i tak dalej. Wolałabym być znana z moich udanych strategii medialnych, a nie z tego, że jestem homoseksualna, bo cóż to za osiągnięcie? Ale muszę jasno powiedzieć: tę kulturową zmianę w stosunku do osób LGBT, której jesteśmy teraz świadkami, zawdzięczamy tym bohaterom i bohaterkom, którzy wyoutowali/wyoutowały się przed nami.

Polskie media są zdominowane przez mentalność konserwatywno-katolicką. Trudno rozpocząć dyskusję, której tonu nie nadawałby Kościół. Miałabyś jakieś rady?

Nie znam polskich mediów, w ciemno mogłabym powiedzieć tylko: komunikujcie się za pomocą Internetu, mediów społecznościowych. Nie łudźcie się, że ponieważ macie rację, to przekonacie konserwatystów do zmiany poglądów. Żeby zaczęli wreszcie główkować, muszą mieć nóż na gardle. Jeśli zobaczą, że wpływy, a więc i władza, wymyka im się z rąk, sami poproszą o rozmowę.

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Biały, czarny, tęczowy

Pierwsza dekada po upadku apartheidu to był złoty czas. Gdybyśmy dziś mieli zabiegać o małżeństwa jednopłciowe, to droga byłaby dużo trudniejsza niż 10 lat temu, gdy je uchwaliliśmy – mówi Nonhlanhla Mkhize, działaczka Centrum Społeczności i Zdrowia Gejów i Lesbijek z Republiki Południowej Afryki, w rozmowie Mariusza Kurca

 

fot. arch. pryw.

 

Twój kraj w moim kraju kojarzy się z Nelsonem Mandelą, biskupem Desmondem Tutu, Oscarem Pistoriusem, może jeszcze z aktorką Charlize Theron czy reżyserem „Dystryktu 9”, Neillem Blomkampem. No, i z apartheidem, który ponad 20 lat temu na szczęście został obalony. Ludzie w Polsce są zwykle zaskoczeni, gdy mówię, że w RPA małżeństwa jednopłciowe są legalne od 2006 r. Już 10 lat. Jak do tego doszło?

Koniec apartheidu i prezydentura Nelsona Mandeli wyzwoliły wielką debatę o prawach człowieka, o wolności i o godności pojedynczego człowieka. Wiedzieliśmy aż nadto dobrze, jakie spustoszenie w społeczeństwie wywołuje zinstytucjonalizowana segregacja. Na fali równościowych haseł uchwaliliśmy w 1996 r. nową konstytucję. Była to pierwsza konstytucja na świecie, w której wprost zapisany jest zakaz dyskryminacji ze względu na orientację seksualną.

A pamiętać należy, że do 1994 r. stosunki homoseksualne były u nas przestępstwem. Nie było to martwe prawo, polecam fi lm „Apostles of Civilised Vice” Zackiego Achmata, który opowiada o sytuacji osób LGBT w czasach apartheidu. Za homoseksualizm groziło 7 lat więzienia. Dziesiątki tysięcy ludzi, w większości czarnych, których nie stać było na dobrego adwokata, zostało skazanych.

Od karalności przeszliście do zakazu dyskryminacji ze względu na orientację w ciągu 2 lat. Rewolucja!

Rewolucja poszła dalej. Niedługo po uchwaleniu konstytucji lesbijki, które chciały poddać się zabiegowi sztucznego zapłodnienia, zaczęły zakładać sprawy w sądach – bo zgodnie z istniejącymi przepisami prawo do niego mogły mieć tylko zamężne kobiety. Dlaczego tylko one? Były też sprawy przemocy domowej, która w systemie prawnym obejmowała tylko pary małżeńskie – ale przecież przemoc domowa może zdarzyć się też w związkach nieformalnych. Od 1998 r. pojęcie „przemocy domowej” obejmuje pary tej samej płci. Do sądu szły również pary jednopłciowe, które zaskarżyły brak możliwości zawarcia małżeństwa. W końcu wygrały.

Dzięki sądom, tak?

Nie tylko. Sądy nakazały zmianę prawa, a politycy nie byli przeciwni. Parlamentarne głosowanie w 2006 r. było wielkim sukcesem zwolenników małżeństw jednopłciowych.

To było pierwsze głosowanie w RPA w tej sprawie?

Tak. 230 głosy za, tylko 41 przeciw.

Niesamowite. U nas pierwszy projekt ustawy o związkach partnerskich trafi ł do parlamentu w 2003 r. i wciąż związków nie mamy.

Sprawa małżeństw jednopłciowych po tym głosowaniu zeszła z politycznej wokandy. One już po prostu u nas są. Niedawno mieliśmy parę mężczyzn w popularnym reality show „Our Perfect Wedding”… Tyle tylko, i to jest wielka łyżka dziegciu, że za tą ogromną zmianą prawną i polityczną nie poszła przemiana społeczna – a przynajmniej nie na taką skalę, jaka jest potrzebna.

Dziś my, działacze*, widzimy coraz wyraźniej, że ta pierwsza dekada po obaleniu apartheidu to był złoty czas, festiwal praw, po którym nastąpił backlash – mocno homofobiczna reakcja. W drugiej dekadzie, tej, która niedawno się skończyła, było dużo gorzej. Mam wrażenie, że gdybyśmy dziś mieli zabiegać o małżeństwa jednopłciowe, to droga do nich byłaby dużo dłuższa i trudniejsza.

Co się stało?

Społeczeństwo nie nadążyło za tempem przemian „na górze”. W tej pierwszej dekadzie homofobia jakby się uśpiła. A potem… 2007 rok, pierwszy z legalnymi małżeństwami jednopłciowymi, był zarazem pierwszym, w którym odsetek przestępstw motywowanych homofobią poszybował w górę. Teraz zaczął spadać, ale to się dzieje bardzo wolno. Najświeższy przypadek mieliśmy tu, w moim regionie KwaZulu-Natal w marcu.

Pobicie?

Gorzej. Chłopak został pchnięty nożem. Zmarł. Zdarzyło się to 21 marca, gdy w RPA świętujemy Dzień Praw Człowieka. Ten chłopak, Nhlanhla Mtshali, był znanym w okolicy, wyoutowanym gejem. Wracał po clubbingu do domu. Ponoć śledzili go już od klubu. Był przegięty i nie wstydził się tego – pewnie to najbardziej rozwścieczało napastników. Teraz czekają na proces.

Rodzina i pastor na pogrzebie zachowali się wzorowo. Pastor powiedział: „Na pewno są tu z nami jacyś geje i lesbijki, prawda? Wstańcie. Pokażmy wszystkim, że nie możemy się bać, nie możemy dać się zastraszyć. Pomódlmy się razem.” Rodzina podeszła do nas, aktywistów, porozmawiali, zachęcili, byśmy pożegnali się z nim nad grobem.

Muszę przyznać, że to było niezwykłe. Najczęściej rodzina nie ma pojęcia, że ich syn czy brat w ogóle był gejem – i nie chce o tym słyszeć.

Nie mamy pojęcia przestępstw z nienawiści motywowanych homofobią w naszym prawie. To jest jeszcze do zrobienia. Poza tym, prawo mamy względnie OK. Tylko potrzeba wciąż dużo pracy nad zmianą mentalności ludzi.

Tak słucham cię i myślę, że pod pewnymi względami mamy odwrotną sytuację w naszych krajach. U nas, mam wrażenie, społeczeństwo jest coraz bardziej na „tak” dla osób LGBT, natomiast nasze postula- ty – ze związkami partnerskimi na czele, nawet nie małżeństwami – nie mogą się przebić na wokandę polityczną. U was odwrotnie – politycznie macie pozamiatane, za to pracy „na dołach” wciąż potrzeba.

Do tego, nie zapominaj, dochodzą u nas sprawy rasowe, które są splecione z klasowymi. Segregacji już nie ma w prawie, ale w ludzkich głowach… Para białych gejów z adoptowanym dzieckiem w białej dzielnicy wyższej klasy średniej – mogłaby być OK. Ale jeśli to dziecko byłoby czarne, to prawdopodobnie byłaby kontrowersja pod tytułem: „Wychowujecie w domu potencjalnego kryminalistę”.

Na poziomie aktywistycznym też to widzę. Jeśli w danej organizacji działa więcej czarnych osób, i jeśli czarne osoby są we władzach, to biali będą „naturalnie” gdzieś odpływać – i vice versa. Lata apartheidu sprawiły, że pierwszym odruchem jest „biały z białymi”, „czarny z czarnymi”. Wśród ludzi „tęczowych” te podziały też wciąż są silne.

Dochodzą też do nas informacje o zjawisku tzw. gwałtów korekcyjnych na lesbijkach, gwałtów mających, według ideologii gwałcicieli, „nawrócić ofiary na heteroseksualizm.

Mnie bliższy chyba jest pogląd, że gwałt to po prostu gwałt. Zdarzają się gwałty i na kobietach hetero- i homoseksualnych oraz również na transkobietach i na transmężczyznach. I na gejach zresztą też! Transmężczyzn oprawcy traktują nierzadko jak „oszukańców”, którzy „nam zabierają nasze laski” i dlatego trzeba im „pokazać”. Za każdym gwałtem kryje się ta sama podła ideologia – że mogę posiąść i sponiewierać czyjeś ciało. Największym problemem zaś jest, że ofi ary nie zgłaszają gwałtów na policję – szacunki mówią, że tylko jedna osoba na 10 informuje policję o tym, co się stało.

Zbliża się wielka międzynarodowa konferencja na temat AIDS w twoim rodzinnym Durbanie i jesteś zaangażowana w organizację, tak?

Niestety, tak! Niestety, bo już nie śpię po nocach. Na dodatek tuż po konferencji, 23 lipca, organizujemy Durban Pride (Paradę Równości – przyp. „Replika”).

Dużo ludzi przychodzi?

Jakieś 5 tysięcy. Mamy Parady w każdej z dziewięciu prowincji kraju. Największe w Johannesburgu, Pretorii, Cape Town i właśnie w Durbanie.

Bywa niebezpiecznie?

Już nie. W Durbanie pierwsza była w 2005 r. i wtedy poleciało w naszą stronę trochę bananów i pomidorów, ale tego już od lat nie ma. Oczywiście, mamy wciąż grupki świątobliwych przeciwników, którzy nie mogą stracić okazji i przypominają, że „Bóg was nie kocha” – ale z drugiej strony w paradach idą przedstawiciele otwartych religii, którzy twierdzą, że jednak kocha (śmiech). A u was w Europie to na Paradę trzeba się koniecznie przebrać, tak?

Koniecznie to nie. A w ogóle to bardziej Europa Zachodnia się przebiera. My w Europie Środkowej jesteśmy „grzeczniejsi”. Jeszcze chciałbym cię zapytać, czy istniał jakiś ruch LGBT w RPA w czasach apartheidu? U nas w czasach komunizmu istniały podziemne zalążki w latach 80.

U nas też. Był zakaz gromadzenia się, więc legalnie żadne organizacje nie mogły działać, ale podziemne działały. Simon Nkoli, Bev Ditsie, Ronald Louw, Edwin Cameron czy wspomniany wcześniej Zackie Achmat to tylko niektórzy z działaczy, którzy w tamtych trudnych czasach nadstawiali karku za nas wszystkich. Chwała im!

A jaka była twoja droga do aktywizmu LGBT, do zaakceptowania homoseksualności?

Skąd wiesz, że jestem homoseksualna, hm? (śmiech)

Racja, nie wiem. Zaczekaj, już formułuję inaczej pytanie.

Już dobrze, dobrze. W liceum zainteresowałam się koncepcją praw człowieka. Aktywiści przyszli do nas do szkoły na pogadankę, dowiedziałam się o organizacji Amnesty International i wciągnęłam się.

Kiedy to było?

Uważaj, bo ja jestem wrażliwa w sprawie wieku (śmiech). Aktywistką zostałam na studiach. Powiedzmy, że to było mniej więcej w połowie lat 90. Wtedy też „na dobre” odkryłam moją homoseksualność i na poważnie zaczęłam się zastanawiać, jakie mechanizmy rządzą dyskryminacją. W czym ja niby miałabym być gorsza, że jestem inaczej traktowana? Inna niż większość – tak, ale co z tego? Poznałam innych gejów, lesbijki i połknęłam bakcyla pod tytułem „Get up, stand up for your rights!” („Wstań i walcz o swoje prawa!”) Odnalazłam siebie.

Pochodzę z rodziny o tradycjach bardzo, bardzo chrześcijańskich. Czytałam mnóstwo o różnych religiach, o buddyzmie, judaizmie, islamie, szukałam odpowiedzi na moje pytania o dyskryminację. Wyoutowałam się rodzinie i w reakcji usłyszałam: „No, tak, myśmy to właściwie już wiedzieli”. Nawet babcia, chyba najbardziej z całej rodziny żarliwa religijnie, potrafiła zaakceptować. To mi dodało siły. Stwierdziłam, że skoro babcia z takim bagażem bez trudu mnie rozumie, to homoseksualność nie może być bardzo skomplikowaną sprawą do rozgryzienia również dla innych.

 

Tekst z nr 62/7-8 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Moja Grecja, mój Grindr

O losach ustawy o związkach partnerskich, o „małżeństwach z Tilos”, o greckich i bałkańskich Paradach i o tym, kiedy wyoutował się rodzicom, opowiada Athanasios Georgios Vlachiogiannis, grecki działacz, szef Parady Równości w Salonikach (Thessaloniki Pride) i wiceszef OLKE, najważniejszej greckiej organizacji LGBT, w rozmowie Mariusza Kurca

 

Fot.: mat. prryw.

 

Słyszałeś, jak słynna irlandzka drag queen Panti Bliss skomentowała debatę o zadłużeniu Grecji?

Jasne. Kocham Panti i w ogóle wszystkie drag queens. Ale nie będziemy mówić o kryzysie finansowym, co?

 „Na Boga, odpuśćmy Grecji te pieniądze! Tyle na pewno możemy zrobić – przecież to oni dali nam homoseksualizm – i to za darmo! Co, jeśli zażądają opłaty? Albo, co gorsza, zabiorą go tylko dla siebie?”

Spokojnie, nie zabierzemy. Homoseksualizm pozostanie międzynarodowy (śmiech).

Nie wkurza cię, że dla wielu osób pierwszym skojarzeniem na słowo „homoseksualizm” jest „och, już starożytni Grecy…”.

Nie wkurza, bo homoseksualność nie jest niczym złym, ale coś innego ci powiem. Wielu współczesnych Greków może by i się wkurzało, ale oni o tym skojarzeniu po prostu nie wiedzą. Albo tak skutecznie je wypierają? O tej starożytnej Grecji, w której męski homoseksualizm był na porządku dziennym, to ja słyszę tylko od cudzoziemców. W greckich szkołach, ani w ogóle nigdzie u nas nie mówi się o tym.

Aż trudno uwierzyć.

Dlatego film „Aleksander”, w którym Oliver Stone jednoznacznie sugeruje, że nasz wielki wódz nie był hetero, spotkał się w Grecji z protestami. To samo było w zeszłym roku, gdy odkryto grób z tamtych czasów. Rozmiar i ornamenty wskazują, że pochowano tam kogoś bardzo ważnego. Niektórzy archeolodzy mówili, że chodzić może o Hefajstiona, partnera Aleksandra – i znów opinia publiczna zareagowała z niesmakiem, z zawstydzeniem. To oczywiście ma związek z dominującym we współczesnej Grecji Kościołem prawosławnym. Wszystko, co wiąże się z seksem, jest w oczach Kościoła źródłem co najmniej niepokoju.

Współczesna Grecja wydaje mi się, przynajmniej z perspektywy LGBT, dość podobna do Polski.

Słucham, słucham, mów.

Oba nasze kraje są maruderami w UE pod względem związków partnerskich, a raczej ich braku, o małżeństwach jednopłciowych nie wspominając. Za to mamy wielkie dominujące religie – u nas to jest katolicyzm.

I jedno z drugim ma wiele wspólnego.

Zgaduję, że wasz Kościół też jest homofobiczny.

Od czterech lat organizuję w Salonikach Paradę Równości i co roku przy tej okazji nasz lokalny biskup Anthimos mówi takie rzeczy, że w końcu go pozwaliśmy.

Co mówi?

Że jesteśmy „zboczeńcami”. Wzywa, by w dniu Parady pilnować dzieci. Albo nawołuje, by ludzie „reagowali”. W mojej opinii to jest sugestia przemocy.

Pozwaliście go w trybie…?

Przetestujemy naszą nową ustawę antydyskryminacyjną, która penalizuje mowę nienawiści ze względu na orientację seksualną lub tożsamość płciową.

My takiej na razie nie mamy, choć postulat jest. Opowiesz, jak to jest w Grecji ze związkami partnerskimi? U nas pierwsze podejście w parlamencie było w 2003 r., potem długa przerwa i w ostatnich latach – kolejne trzy. Póki co, bez sukcesu.

Debata publiczna na temat związków rozpoczęła się gdzieś koło 2004 r., gdy organizacja OLKE (Społeczność Gej/Les Grecji), której mam zaszczyt być wiceprezesem, wysunęła ten postulat. W tym samym roku mieliśmy medialny skandal: w popularnym serialu „Klíse ta mátya” („Zamknij oczy”) na Mega Channel dwie postaci, geje, pocałowali się. Stacja otrzymała za to grzywnę od krajowego regulatora TV i radia – wyobrażasz sobie?

Cztery lata później parlament… uchwalił ustawę o związkach! Ale, uwaga – tylko dla par heteroseksualnych! Została ona zaskarżona przez grupę aktywistów LGBT do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.

I?

Zaczekaj. W 2008 r. miało miejsce jeszcze jedno ważne wydarzenie. Ponieważ nasze cywilne prawo małżeńskie nigdzie nie mówi o „kobiecie i mężczyźnie”, tylko o osobach, to – w obliczu tej dyskryminującej ustawy o związkach  – postanowiliśmy zadziałać. Znaleźliśmy dwie pary, jedną gejowską, drugą lesbijską, obie gotowe na ślub, oraz znaleźliśmy burmistrza gotowego udzielić im ślubu. I tak w czerwcu 2008 r. Anastassios Aliferis, cudowny, nieżyjący już dziś burmistrz małej wysepki Tilos niedaleko Rodos, udzielił ślubu obu parom. Małżeństwa te były ważne przez 20 dni – potem sąd wyższej instancji (na Rodos) je anulował. Tak zwane małżeństwa z Tilos stały się jednym z gorących tematów 2008 r. Notabene, jedna z lesbijek zmarła kilka tygodni temu…

Natomiast w listopadzie 2013 r. przyszedł wyrok w sprawie ustawy o związkach tylko dla par hetero – pięć lat po jej uchwaleniu. Strasburg przemówił: prawo jest dyskryminujące, należy je zmienić.

Minęły dwa lata.

No, właśnie. We wrześniu wysłaliśmy pismo do Rady Europy informujące, że wyrok wciąż nie jest wdrożony. Od stycznia partią rządzącą jest lewicowa Syriza, która ma w programie związki partnerskie włącznie z adopcją dzieci. W czerwcu, na trzy dni przed ateńską Parada Równości, Ministerstwo Sprawiedliwości zaprezentowało projekt ustawy.

Nie wystarczy zmienić tej istniejącej, „otworzyć” ją na pary jednopłciowe?

Ona daje bardzo mało praw, pomysł, by uchwalić nową jest dobry. Na spotkaniu z nami, działaczami, przedstawiciele Ministerstwa byli pełni optymizmu. Już-już wszystko się miało zadziać, ale jednak jakimś cudem całymi tygodniami zwlekali z przesłaniem projektu do parlamentu. Aż w sierpniu ogłoszono przedterminowe wybory. Syriza znów wygrała – no i czekamy, czy tym razem się uda. Moją podejrzliwość budzi koalicyjny partner Syrizy – konserwatywna, religijna partia ANEL. Zobaczymy.

Walczycie również o prawo do adopcji dzieci?

Nie. Wprowadzenie związków partnerskich dla par jednopłciowych bez adopcji i tak będzie wielkim krokiem naprzód. Z niewidzialnych dla prawa staniemy się widzialnymi.

To jeszcze przepytam cię z Parad Równości.

Mamy trzy – w Atenach od 2005 r., w Salonikach, jak już wspomniałem – to moje „dziecko” – od 2012 r. oraz na Krecie od zeszłego roku.

Protestujący?

Teraz już raczej nie, ale na początku – tak. Sympatycy ultraprawicowej partii Złoty Świt. Leciały w naszą stronę jajka i pomarańcze.

Twoja organizacja Thesaloniki Pride współpracuje też z belgradzką Paradą Równości.

W tym roku widać było w Belgradzie duży postęp. Po raz pierwszy Parada miała w miarę radosny charakter i przebiegła w miarę pokojowo, choć oczywiście policji było dużo. W moich „okolicach”, że tak powiem, jest jeszcze Parada w stolicy Bułgarii – Sofii, parada na rowerach – nie pytaj, dlaczego, bo nie wiem – w Albanii, parada w Nikozji na Cyprze oraz parada w stolicy Czarnogóry – Podgoricy. No, i największa: Parada w Istambule, na którą przychodzi 100 tys. osób.

A ile ludzi przychodzi w Grecji na Parady?

W Salonikach ok. 12 tysięcy. W Atenach – ostatnio było 30.

To więcej niż w Warszawie, gratuluję.

A w Warszawie ile?

W tym roku 20 tysięcy.

Ha! To jeszcze musicie popracować. Work, bitch! (śmiech) Znasz ten kawałek Britney?

Mój ulubiony. Pracujemy, ale niełatwo jest sprawić, by ludzie się angażowali.

U nas jest to samo. W ogóle uważam, że głównym problemem społeczności LGBT w Grecji – i chyba nie tylko w Grecji – jest wewnętrzna homofobia, wstyd, ciągłe zastanawianie się: co pomyślą inni? Znam wiele jednopłciowych par, które nigdy nie pozwalają sobie publicznie choćby na najniewinniejszy gest świadczący o tym, że są razem.

Ale widzę też zmiany na lepsze. Może to kontrowersyjne, ale powiem: moim zdaniem, randkowe aplikacje na komórkę jak Grindr pomagają nie tylko w znalezieniu kogoś na seks, ale są też narzędziem emancypacji. Dwa kliknięcia i już widzisz, że nie jesteś sam – jest mnóstwo gejów wokół ciebie. To zmienia percepcję. Ja, gdy dorastałem, miałem poczucie dojmującej samotności.

Jak zostałeś aktywistą LGBT? W Polsce bycie aktywistą, mam wrażenie, nie cieszy się wielkim prestiżem w społeczności LGBT.

O, u nas też. Ja kocham być aktywistą. Do tego stopnia, że rzuciłem wyuczony zawód. Byłem dentystą. Nie byłem w stanie… Dobrze, opowiem od początku. Urodziłem się w 1980 r. w Atenach. Do Salonik przyjechałem na studia. Byłem wtedy młodym mężczyzną, jak to się mówi delikatnie, „zagubionym” w kwestii swej seksualności. Czytaj: siedziałem mocno w szafie. Po studiach zacząłem z tej szafy wychodzić, a kropką nad „i” był mój coming out przed rodzicami. W 2009 r. pojechałem na Paradę Równości do Brukseli. Spotkałem tam grupę rodziców osób LGBT. Pogadałem z nimi, byli wspaniali. Zrobili na mnie takie wrażenie, że jak tylko wróciłem do domu, to wyoutowałem się przed mamą i tatą.

I?

I była „grecka tragedia” (śmiech). Ale już jest OK.

Wracając do aktywizmu…

Miałem w głowie fałszywy obraz działacza – kogoś, kto nie zna życia poza aktywizmem, ma radykalne poglądy i jest w gruncie rzeczy anarchistą. Stopniowo zobaczyłem, że sprawdzam się w roli organizatora eventów LGBT – zapraszam czytelników/czki „Repliki” na Paradę w Salonikach! – sprawdzam się w występach medialnych, a jednocześnie nadal jestem sobą, czyli przesiaduję w gejowskich knajpach oraz na Grindrze (śmiech).

Dwa lata temu zrezygnowałem z bycia dentystą, bo po prostu lepiej realizuję się jako działacz LGBT. Mam szczęście, że mogę z tego się utrzymać. Już tak nie patrz na mnie – wiem, że w wielu krajach czy organizacjach to niemożliwe. Po prostu work, bitch (śmiech)

 

Tekst z nr 58/11-12 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Kościół powinien się nawrócić

O tym, dlaczego nauczanie Kościoła w sprawach LGBT jest aberracją, o tym, jak reagować na homofobię a także o księżach gejach i o mediach z Marcinem Dzierżanowskim, zastępcą redaktora naczelnego tygodnika „Wprost”, członkiem grupy chrześcijan LGBT Wiara i Tęcza, rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Krystian Lipiec

 

Jesteś wicenaczelnym „Wprost”…

…ale będziemy rozmawiać o Wierze i Tęczy, prawda?

 Ale o dziennikarstwie i o mediach też, ok?

OK.

Jak trafiłeś do Wiary i Tęczy?

Jako gej katolik miałem kłopot z kościelną homofobią. Wierzące osoby LGBT mają rożne strategie: albo tłumią seksualność, albo rezygnują z wiary. To nie są wyjścia dla mnie. W Stanach działa organizacja Dignity skupiająca chrześcijan LGBT. Chciałem stworzyć polskie Dignity, ale nie miałem pomysłu, jak i z kim. Gdy trzy lata temu dowiedziałem się, że powstała Wiara i Tęcza, dołączyłem.

Nie chciałeś tłumić homoseksualności, ale w Kościele chciałeś zostać. Gdy ja zacząłem zastanawiać się nad homofobią Kościoła, zorientowałem się, że religia jako taka nie jest mi do niczego potrzebna. Odszedłem z radością. Nie myślałeś o tym nigdy?

Miałem momenty zawahania. Na szczęście nigdy nie wylądowałem na tzw. terapii reparatywnej, czy też w którejś z przykościelnych grup typu Odnowa w Duchu Świętym, w których atmosfera jest mocno homofobiczna. Zawsze starałem się być postępowym katolikiem, od liceum czytałem „Tygodnik Powszechny”. Dość wcześnie sobie ten homoseksualizm poukładałem w głowie. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że Kościół może mieć rację, dyskryminując osoby LGBT. Nie miałem też fazy wstrętu do siebie z tego powodu, że jestem gejem, czy tym podobnych historii.

Ale w pewnym okresie rzeczywiście przestałem chodzić do kościoła. Słuchałem rożnych wypowiedzi księży i zastanawiałem się: „Po cholerę miałbym być w takiej organizacji?” Sumienie mi nie pozwalało. Widziałem krzywdę, którą Kościół wyrządza osobom homoseksualnym. Łamał im życie.

Mrowisz o jakichś bliskich ci osobach?

Również.

To ponawiam pytanie: nie chciałeś odejść?

Nie. Ponieważ udało mi się to, nie boję się powiedzieć, obrzydzenie w stosunku do postawy Kościoła wobec osób LGBT, zamienić w energię do działania na rzecz jego zmiany

Niektórzy mówią, że ludzie tacy jak ja muszą mieć syndrom sztokholmski – jak można trwać w instytucji, która cię prześladuje?! Może to ryzykowne i dziwnie zabrzmi, ale porównałbym to do przywiązania do ojczyzny w sytuacji, gdy dzieje się w niej źle. Jedni wybierają emigrację i działają na rzecz kraju z zewnątrz. Inni wolą zostać. Mam szacunek dla obu tych opcji, sam wybrałem drugą. Taki patriotyzm wyznaniowy. Przypomina mi się generał Kiszczak, który w PRL-u proponował wybranym opozycjonistom wyjazd – a oni, że nie, że właśnie zostaną.

Zresztą, Kościół nie został założony – i nie jest własnością – księży czy biskupów. Został założony przez Jezusa.

Coś w tym jest. Mógłbym działać przeciwko homofobii wszędzie, ale najbardziej zależy mi na Polsce. Zdaje się, że próbując zmieniać Polskę masz większe szanse na sukces niż ja na „odcinku” kościelnym.

Jak oceniasz to, co stało się z kwestią gejów i lesbijek na niedawnym synodzie watykańskim?

Dużo dobrego się stało. Od roku śledziłem to, co o synodzie pisała zachodnia prasa kościelna, i wiedziałem, że szykuje się rewolucja. Dlatego postanowiłem zebrać w środowisku LGBT odpowiedzi na ankietę, którą papież wystosował do wiernych przed synodem. Odpowiedziało mi prawie sto wierzących lesbijek, gejów i osób transpłciowych z całej Polski. To był szok! Wysłaliśmy to biskupom. Owszem, synod nic mądrego w naszej sprawie nie ustalił, ale rozpoczął dyskusję. Kościelni konserwatyści nad tym dżinem już nie zapanują.

Wiara i Tęcza jest „bezpieczną przystanią dla takich „rozbitków”, jak chrześcijanie LGBT?

Nie wiem, czy bez Wiary i Tęczy byłbym dziś w Kościele. Protestuję, gdy słyszę, że Kościół powinien okazać osobom LGBT więcej miłosierdzia. Oczekujemy afirmacji, nie miłosierdzia. Jeśli gej czy lesbijka oszukuje i zdradza partnera, to niech się z tego spowiada, jak każdy. Ale nie z tego, że poświęca komuś swoje życie i chce z nim być w wiernym związku. To postawa ludzi Kościoła wobec osób LGBT jest grzechem, to Kościół powinien się nawrócić i przeprosić za homofobię tak, jak przeprosił za antyjudaizm.

Obecne nauczanie Kościoła dotyczące osób homoseksualnych jest aberracją. Najbardziej potępiane są te osoby homoseksualne, które żyją w stałych monogamicznych związkach, w miłości i wierności. Ci, którzy np. wiodą podwójne życie i realizują „skoki w bok”, mogą zawsze pobiec do spowiedzi, pożałować i dostaną rozgrzeszenie.

Podobnie jak z rozwodnikami – to okrutne nie dopuszczać do komunii np. kobiety, którą porzucił mąż, a która po latach ułożyła sobie życie z innym mężczyzną.

Ponoć są też pary homoseksualne, kore, chcąc sprostać nakazowi, że geje i lesbijki mają żyć w celibacie, decydują się na związki bez seksu. Przynajmniej z założenia – słyszałem o dwóch facetach, którzy po każdym „zapomnieniu się, odczuwali takie poczucie winy, że do spowiedzi jechali taksówką.

Czyli jednak się zapominali… Wiesz, nie będę nikogo krytykował dlatego, że chce żyć w białym związku. Kimże jestem, by ich oceniać? Natomiast uważam, że ludzie, poza wyjątkami, nie są stworzeni do celibatu – i nie można z niego robić jedynej możliwej drogi życia dla osób LGBT. My w Wierze i Tęczy postulujemy zaakceptowanie związków jednopłciowych opartych na miłości, odpowiedzialności i wierności.

Jak wygląda bieżąca działalność Wiary i Tęczy?

Spotykamy się co dwa tygodnie, dyskutujemy, modlimy się, czytamy Pismo Święte. Mamy też rekolekcje trzy razy w tygodniu.

Trzy razy w tygodniu?!

Co ja gadam, trzy razy w roku oczywiście, przepraszam. Ale bezcenne było zobaczyć to przerażenie w twoich oczach (śmiech). Mamy rożnych duszpasterzy, ale zasada jest jedna: żaden z nich nie chce nas leczyć. Jesteśmy na rożnych etapach samoakceptacji, ale od terapii reparatywnej się odżegnujemy.

W przeciwieństwie do samego Kościoła. Pamiętam, jak kilka lat temu nieżyjący już dziś biskup Życiński mówił, że lubelska grupa Odwaga notuje 30% wyleczeń.

Nie wiem, skąd wziął tę liczbę, wiem, że rożne ośrodki „leczące” osoby LGBT narobiły dużo złego. Ale życie bywa zabawne – nie uwierzysz, ale znam ludzi, którzy przeszli przez Odwagę i mówią, że dzięki niej zaakceptowali swą homoseksualność.

Serio? Czyli przeciwnie do intencji.

Trafiali do grupy wsparcia, w której często po raz pierwszy w życiu spotykali innych gejów, inne lesbijki. Resztę sobie możesz dopowiedzieć. Znam przypadki ludzi, którzy w Odwadze przeszli terapię indywidualną prowadzoną przez księży, którzy byli dobrymi, certyfikowanymi psychologami. I jako terapeuci, mimo że w sutannach, doprowadzili swych pacjentów do samoakceptacji.

A inne grupy?

Słyszałem jeszcze o grupie Pascha i Pomoc 2002 – z tego, co wiem, tam dochodzi do poważnych nadużyć.

Wracamy do Wiary i Tęczy.

Łączy nas chrześcijaństwo – rożnych wyznań – poza tym drogi życia, światopoglądy mamy rożne. Dzięki WiT mam wśród znajomych np. osoby bezrobotne. Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, dotąd obracałem się wśród ludzi pracujących, w większości dobrze sytuowanych, więc to dla mnie nowość. Na Śląsku liderem Wiary i Tęczy jest motorniczy tramwaju, wspaniały organizator. Obracając się w warszawce, głownie w świecie mediów, nigdy bym go nie spotkał.

Zacząłem też patrzeć na Kościół z perspektywy kobiet. Lesbijki mnie tego nauczyły. One nie wpisują się w stereotyp, którym Kościół mógłby straszyć, są więc w Kościele niedostrzegane, co jest chyba jeszcze gorsze, niż wygadywanie bzdur na temat gejów. Masz poczucie, że jesteś przezroczysta – nie istniejesz nawet jako wróg. Wykluczenie kobiet w Kościele jest dla mnie problemem. Dlaczego kobiet nie ma przy ołtarzu? Dlaczego nie ma dziewczynek ministrantek?

Wiara i Tęcza próbuje też zmieniać polski Kościół, prawda?

Owszem, choć bez napinki. Mówiąc szczerze, nie wiem, czy miałbym ochotę np. rozmawiać z biskupem, który mówi, że dzieci same włażą księżom do łóżek. Co miałoby z tej rozmowy wyniknąć? Czy mi rzeczywiście zależy, by być zaakceptowanym przez takie autorytety?

Jeśli jednak ktoś nas zaprasza do rozmowy, to zawsze się godzimy. Wziąłem np. udział w jednej debacie u dominikanów i zostałem przedstawiony jako członek Wiary i Tęczy. Nawiązaliśmy też kontakt z niektórymi publicystami katolickimi. Na przykład z Cezarym Gawrysiem i Katarzyną Jabłońską.

To autorzy niedawno wydanej „Wyzywającej miłości”, reporterskiej książki o homoseksualności z katolickiego punktu widzenia.

Według mnie – przełomowej.

Dlaczego?

Bo po raz pierwszy ktoś w polskim Kościele mówi tam o wartości związków jedno jednopłciowych. Bo ze strony Czarka, który wspierał terapie reparatywne, pada poruszające słowo: „przepraszam”.
Ale jednocześnie on pisze, że gdyby zgłosiła się do niego osoba z prośbą o informację na temat takich terapii, to on by wskazał odpowiedni adres. Moim zdaniem, to nie w porządku. Powinien przede wszystkim jasno mówić, że niemożliwa jest zmiana orientacji seksualnej w wyniku terapii.

Myślę, że dziś prędzej dałby kontakt do Wiary i Tęczy, ale nie chcę mówić za niego. Podziwiam go za drogę, którą wewnętrznie przeszedł, często wbrew katolickiemu środowisku. Inna sprawa, że ludzie są na rożnych etapach emancypacji. Jeśli ktoś desperacko pragnie być hetero i dostanie informację, że zmiana jest niemożliwa i koniec – to tego nie przyjmie. Zwróci się do kogoś innego.

Na trochę podobnej zasadzie trzeba oceniać sam język „Wyzywającej miłości”, dla wyemancypowanych gejów i lesbijek – czasem trudny do przyjęcia. Ale dla wielu innych to objawienie. Prowadziłem spotkania promocyjne tej książki w Olsztynie i Katowicach, przychodzili na nie księża i rodzice osób homoseksualnych. Pierwszy raz ktoś im mówił, że bycie gejem czy lesbijką może być darem od Boga. Byli w szoku. Pewna matka geja, żarliwa katoliczka, powiedziała nawet, że ta książka pomogła jej zrozumieć syna. Mam wrażenie, że takich matek są w Polsce tysiące.

Znacie księży, którzy nie są homofobami?

Znamy i współpracujemy z kilkoma. Nieoficjalnie.

Czyli nie wymienisz nazwisk.

Nie. Ale chciałbym podkreślić, że tacy księża też istnieją. Antycypując twoje następne pytanie – tak, znam też księży, którzy są gejami. W mojej opinii, w Kościele jest ich zresztą bardzo dużo. Znajomy ksiądz terapeuta powiedział mi kiedyś, że być może nawet 40 procent księży katolickich to geje!

To dopiero jest syndrom sztokholmski.

O takich, którzy żyją w zaprzeczeniu, niewiele wiemy, bo oni się boją z nami rozmawiać i najgłośniej nas atakują. Ci, którzy akceptują swoją psychoseksualność, są inni. Często bardziej wrażliwi na wykluczenie, również innych grup, nie tylko LGBT.

Ale o coming oucie księdza nie ma mowy, prawda?

Taki ksiądz pewnie z miejsca przestałby być księdzem, choć biskup musiałby wymyślić sposób, bo orientacja seksualna nie unieważnia święceń. I tu zresztą Kościół wpada we własną pułapkę. Bo jeśli nie istnieje coś takiego jak orientacja, to czemu księdzem nie mógłby być gej? Żyjący w celibacie, oczywiście. Okazuje się jednak, że jak trzeba gejów pognębić, to można uznać istnienie orientacji. Jedyny dokument kościelny, w którym pojawia się orientacja to ten, w którym nie dopuszcza się do święceń homoseksualistów.

Wydany przez poprzedniego papieża Benedykta XVI.

Tak.

Przejdźmy do mediów. Jak oceniasz sytuację osób LGBT?

Ty też jesteś w mediach, to chyba wiesz?

Replika” jest w niszy, a „Wprost” to mainstream. Wiesz, że jesteś teraz najwyżej postawionym w polskich mediach wyoutowanym gejem?

To trochę przerażające. Dziennikarzy homoseksualnych jest sporo, większość wyoutowana, ale tylko prywatnie.

I nie mamy dziennikarskiego celebryty LGBT – jak Anderson Cooper w CNN czy Graham Norton w BBC One. Polskie media są konserwatywne? Homofobiczne?

Jeśli porównać do średniej społecznej, to są bardziej liberalne. A jeśli do mediów na zachodzie – to są bardzo konserwatywne i homofobiczne. Wciąż nie ma obciachu, gdy dziennikarz na równych prawach zaprasza do programu osobę LGBT i homofoba.

Przykład: Agnieszka Gozdyra z Polsatu, która transpłciową Rafalalę „sparowała” z narodowcem Arturem Zawiszą.

Czarnego posła nikt by nie posadził do debaty z rasistą. Ale też mam dylemat: czy powinniśmy obrażać się na sporą część społeczeństwa, która niestety ma homofobiczne poglądy?

Rasistów też u nas nie brakuje, a jednak sam powiedziałeś…

Dobrze, dobrze, ok.

We „Wprost” jesteś od roku. Za twoich czasów na okładce pojawił się Michał Piróg z tytułem „Mam dość ukrytych gejów”.

On chyba rzeczywiście już ma ich dość, chodziło mu oczywiście o kryptogejów, którzy głoszą homofobiczne poglądy. Będąc wyoutowanym gejem, ma prawo krytykować, ale ujawniać innych już nie. Sam outing uważam za niedopuszczalny, może z wyjątkiem osób, które po cichu są homo, a głośno szkodzą środowisku. W takim wypadku uznałbym, że ujawniamy hipokryzję, a nie homoseksualizm.

A czy nie sądzisz, że ciekawiej byłoby zamiast wywiadu z Markiem Jakubiakiem, homofobem, właścicielem browaru Ciechan, opublikować wywiad z szefem którejś z organizacji LGBT, który opowiedziałby, po co jest bojkot?

Pijesz do tego, że „Wprost” opublikował rozmowę z Jakubiakiem? Sam miałem wątpliwości, ale autorka mnie przekonała, że nie zamierza dać mu forum do głoszenia poglądów, lecz go ostro z nich rozliczyć. I rzeczywiście, to było bardziej przesłuchanie niż rozmowa. Czytelnik nie mógł mieć najmniejszych wątpliwości, po której stronie jest redakcja. Więc ostatecznie nie protestowałem. Wiesz, jako członek Wiary i Tęczy muszę mieć chrześcijańskie miłosierdzie dla grzeszników, nawet dla homofobów (śmiech).

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.