Żadnego „status quo”

Tammy Baldwin jest pierwszą jawnie homoseksualną osobą w Senacie USA. Ale wyoutowani amerykańscy politycy/czki to już cała grupa z własną historią

 

fot. mat. pras.

 

Tekst: Agnieszka Szyk

Ignorujcie malkontentów, cyników i wszystkich tych, którzy kurczowo trzymają się status quo. Tych, którzy powtarzają „nie da się”, „to niemożliwe” – oto główne przesłanie Tammy Baldwin z Partii Demokratycznej. W listopadzie 2012 r. Tammy została pierwszą jawnie homoseksualną osobą w Senacie USA. Jest też pierwszą kobietą, która w Senacie reprezentuje stan Wisconsin – ten sam, z którego kiedyś mandat zdobył Joseph McCarthy, osławiony pogromca komunistów i homoseksualistów. Co więcej, zwolnione po Baldwin miejsce w Izbie Reprezentantów (niższej Izbie Kongresu), w której polityczka zasiadała przez 13 lat, zajął teraz Marc Pocan, wyoutowany gej.

Nie wierzcie tym, którzy wmawiają: nie możesz, nie powinnaś albo nie wypada – mówi Baldwin. Kilka lat temu na konferencji poświęconej coming outom w pracy opowiadała: Mój własny proces coming outu zaczęłam w 1983 r., gdy byłam studentką. Stopniowo ujawniałam się moim przyjaciołom i rodzinie. Rozpoczynając karierę zawodową, byłam jednak przeświadczona, że muszę dokonać wyboru: albo chcę realizować się w dziedzinach, które mnie pasjonują, czyli w prawie i polityce, albo chcę żyć jako dumna, całkowicie wyoutowana lesbijka. Nie sądziłam, że mogę mieć jedno i drugie.

Dziewczyna z Wisconsin

Tammy Suzanne Green Baldwin urodziła się 11 lutego 1962 r. w Madison w stanie Wisconsin. Wychowywana była przez mamę oraz babcię i dziadka. W 1989 r. skończyła studia prawnicze i podjęła pracę w kancelarii prawnej. Karierę polityczną rozpoczęła już w 1986 r., gdy została radną hrabstwa Dane. Gdy w 1992 r. startowała w wyborach do stanowego parlamentu, była jedną z tylko sześciu wyoutowanych kandydatów/ ek w całych Stanach. Zdobyła mandat. Powtórzyła ten sukces jeszcze w dwóch kolejnych stanowych wyborach. W 1999 r., jako pierwsza jawna osoba homoseksualna, dostała się na szczebel krajowy – do Izby Reprezentantów. Zasiadała w niej aż do 2012 r.

Od 2010 r. Baldwin jest singielką. Wcześniej, przez 15 lat była w związku z Lauren Azar – panie rozstały się niecały rok po zawarciu związku partnerskiego w 2009 r.

Senatorka jest niestrudzoną działaczką na rzecz praw kobiet i osób LGBT. Otwarcie krytykowała Billa Clintona, gdy ten wprowadzał zasadę „Don’t ask, don’t tell”, zgodnie z którą geje i lesbijki mogli służyć w armii pod warunkiem, że ukrywali swą orientację. Już w latach 90-tych proponowała również wprowadzenie małżeństw jednopłciowych w stanie Wisconsin.

Ale pytana przy okazji zeszłorocznej kampanii, jaką rolę odgrywa w niej jej orientacja seksualna, odpowiedziała: Ta sprawa w ogóle nie pojawia się na moich spotkaniach z wyborcami. Ludzi o wiele bardziej interesują moje poglądy na walkę z bezrobociem. Niemniej, republikański kontrkandydat Tammy, gubernator Tommy Thompson, próbował lesbianizm rywalki wykorzystać: jeden z jego sztabowców kpił, pokazując zdjęcie Baldwin tańczącej na Paradzie Równości, że ta kandydatka na pewno nie zapewni tradycyjnych wartości.

Wyborcy znali jednak dokonania Baldwin, która była aktywną członkinią Komisji ds. Energii i Handlu w Izbie Reprezentantów. Lobbowała na rzecz energetycznej niezależności USA, popierała reformę systemu ochrony zdrowia Baracka Obamy. Doprowadziła do zmiany w przepisach pozwalającej nieubezpieczonym kobietom na bezpłatną mammografię. Jako nowo wybrana senatorka deklarowała: Zajmować się będę przede wszystkim amerykańskimi rodzinami borykającymi się z bezrobociem i niezapłaconymi rachunkami, przedsiębiorcami i robotnikami, emerytami oraz opieką nad nimi, weteranami, którzy walczyli za nas, a teraz my musimy zawalczyć o nich. Obiecuję, że zrobię absolutnie wszystko, żeby nie zawieść zaufania mieszkańców naszego stanu.

Spraw LGBT nie zaniedbuje: gorąco pochwaliła prezydenta Obamę, gdy ten w maju zeszłego roku oficjalnie poparł małżeństwa jednopłciowe. Doprowadziła też do wprowadzenia przepisów, zgodnie z którymi ubezpieczenia zdrowotne mogą również dotyczyć partnera/ki w związku jednopłciowym. Lobbowała na rzecz niższych cen leków dla ubogich osób żyjących z HIV lub chorujących na AIDS.

Baldwin opowiada się za upaństwowieniem całego systemu ubezpieczeń zdrowotnych i rządowej kontroli nad służbą zdrowia. Współtworzyła przepisy zapewniające dodatkowe fundusze dla osób sparaliżowanych, dla ubogich kobiet cierpiących na raka piersi, dla weteranów wojennych. W 2009 r. przeforsowała w Kongresie ustawę o zakazie dyskryminacji pracowników ze względu na płeć, w praktyce zobowiązującą pracodawców do płacenia kobietom takich samych stawek jak mężczyznom. Działa również na rzecz ochrony środowiska i energii odnawialnej.

Musicie się wyoutować

Fakt, że Tammy Baldwin może dziś łączyć karierę polityczną z postawą „dumnej, wyoutowanej lesbijki” jest jej wielkim osobistym sukcesem, ale nie osiągnęłaby go w pojedynkę. Na ten sukces pracowali też inni politycy, którzy dokonując coming outów, przełamywali tabu dotyczące homoseksualności. Na „liście wyoutowanych polityków/czek w USA” w Wikipedii widnieje już ponad 100 nazwisk. Ich historia liczy sobie 40 lat. Nie ma dziś stanu USA, w którym nie byłoby wyoutowanych polityków/czek.

Pierwszymi osobami homoseksualnymi, które dokonały coming outu w trakcie sprawowania politycznej funkcji byli Jerry DeGrieck i Nancy Weschler – radni z Ann Arbor w Michigan. Oboje „wyszli z szafy” w 1973 r.

Kathy Kozachenko w 1974 r. i Elaine Noble w 1975 r. były pierwszymi lesbijkami, które wybrano na polityczne stanowiska (pierwsza była radną Ann Arbor, druga zasiadła w stanowym parlamencie Massachusetts). Noble znalazła się w pierwszej delegacji gejów i lesbijek, którą w 1977 r. zaproszono do Białego Domu w celu przedstawienia kwestii istotnych dla społeczności LGBT.

Pierwszym jawnym gejem, który został wybrany na polityczne stanowisko był Harvey Milk, dziś ikona ruchu LGBT na całym świecie, bohater biograficznego filmu „Obywatel Milk” z 2008 r. z oscarową rolą Seana Penna. Milk zdobył mandat radnego San Francisco w 1977 r. Sprawował go niecały rok: 27 listopada 1978 r. został zamordowany z pobudek homofobicznych. 12 sierpnia 2009 r. prezydent Obama pośmiertnie odznaczył Harveya Milka Medalem Wolności. Jego główne przesłanie do społeczności LGBT akcentowało potęgę ujawnienia: Musicie się wyoutować. Wiem dobrze, jak to jest trudne, ale musicie powiedzieć o sobie swej rodzinie, krewnym, przyjaciołom, ludziom, z którymi pracujecie, ludziom, u których robicie zakupy i tak dalej. Gdy oni się zorientują, że jesteśmy wszędzie, że jesteśmy ich dziećmi, sąsiadami, kolegami, to kłamstwa, mity i uprzedzenia zostaną zniszczone. A poza tym, poczujecie się wspaniale.

Po Milku

Po Harveyu Milku homoseksualna szafa zaczęła otwierać się szerzej. W 1987 r. wyoutował się pierwszy członek Kongresu USA – Barney Frank. To chyba najbardziej znany, obok Baldwin, wyoutowany amerykański polityk. Sprawował mandat w Izbie Reprezentantów nieprzerwanie przez ponad 30 lat – od 1983 do 2012 r. W zeszłym roku, gdy wziął ślub ze swoim partnerem Jimem Ready, stał się pierwszym członkiem Kongresu pozostającym w jednopłciowym związku małżeńskim.

Osobny rozdział to outingi, czyli przypadki polityków, którzy się nie wyoutowali, tylko których wyoutowano (Gerry Studs, Steve Gunderson i inni). Jeszcze inni – ci, którzy aktywnie popierali homofobiczne przepisy – outowali się niekoniecznie z własnej woli, lecz pod presją organizacji LGBT tropiących hipokryzję (opowiada o nich świetny fi lm dokumentalny „Outrage”).

Sygnałem rosnącej akceptacji dla mniejszości jest również zdobywanie mandatów przez ludzi takich, jak Mark Takano, który w 2012 r. został pierwszym otwarcie homoseksualnym i niebiałym członkiem Kongresu. Takano jest pochodzenia japońskiego.

Kariery polityczne Tammy Baldwin, Barneya Franka, Marka Takano czy Annise Parker, wyoutowanej burmistrzyni Houston w słynącym z konserwatyzmu Teksasie, pokazują, że rzeczywiście nie warto oglądać się na status quo. Nie da się? Da się! Otwarcie homoseksualny prezydent? Czemu nie? Choć może na początek, po czterdziestu czterech mężczyznach, przydałaby się na tym stanowisku po prostu kobieta?

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jak to się robi w Maryland

Joshuą Levinem, szefem zwycięskiej kampanii za małżeństwami homoseksualnymi w stanie Maryland, rozmawia Mariusz Kurc

 

fot. mat. pras.

 

Gubernator Maryland Martin O’Malley podpisał ustawę wprowadzającą małżeństwa homoseksualne 1 marca 2012 r., ale jej oponenci wystosowali petycję w sprawie referendum, którego termin wyznaczono na 6 listopada 2012 r. Jaki był rozkład poglądów na starcie kampanii?

Mniej więcej połowa obywateli/ek opowiadała się za małżeństwami, a połowa przeciw. Sprawa nie była ani beznadziejna, ani przesądzona. Już na początku dostaliśmy prezent w postaci deklaracji prezydenta Obamy, który powiedział, że miał problem z poparciem małżeństw jednopłciowych, ale zmienił zdanie po rozmowach z homoseksualnymi rodzicami koleżanek swych córek i z własnymi homoseksualnymi współpracownikami w Białym Domu.

Poparcie Obamy spowodowało wzrost notowań?

Tak. Do 65% „za”. Jego słowa, jak wynikało z naszych badań, miały szczególny wpływ na Afroamerykanów, którzy stanowią 30% mieszkańców Maryland.

Prezydent wypowiedział się 9 maja, na 6 miesięcy przed wyborami. Wasza kampania już wtedy trwała? Oczywiście. Zostałem zatrudniony w kwietniu.

Zatrudniony?

Przez „Marylanders for Equal Marriage”, koalicję partii oraz ponad 200 organizacji pozarządowych i kościołów lobbujących za małżeństwami homoseksualnymi. Śledzę uważnie emancypację LGBT, ale nie jestem działaczem. Jestem menadżerem specjalizującym się w organizowaniu politycznych kampanii.

A gdyby przeciwnicy małżeństw homo chcieli skorzystać z twoich usług?

Nie zgodziłbym się. Jestem do wynajęcia, ale nie do wszystkiego. Mam swoje zasady i swoje wartości. Jestem Demokratą o liberalnych poglądach. Jeśli podejmuję się jakiegoś zadania, to dlatego, że w nie wierzę. Wierzę w małżeństwa dla wszystkich.

Walczyłeś też dla siebie? Jesteś gejem?

Nie.

W Polsce szefa kampanii od małżeństw homo z założenia brano by za geja.

(śmiech) Ależ mogę być brany za geja, proszę bardzo.

Na jakie argumenty postawiliście w kampanii?

Nie na te praktyczne. Nie chcieliśmy wyliczać, w jakich konkretnych życiowych sytuacjach pary jednopłciowe są dyskryminowane.

A my w Polsce właśnie teraz to robimy, próbując przekonać do związków partnerskich.

W Maryland związki partnerskie są legalne od 2008 roku. Pary jednopłciowe mają już zagwarantowane na przykład prawo do informacji o stanie zdrowia partnera/rki czy do pochowku zmarłego partnera/rki.

Co więc podkreślaliście?

Że po prostu nie ma żadnych powodów, dla których pary hetero i homoseksualne miałyby być traktowane w rożny sposób. Małżeństwo to wyjątkowa instytucja w naszej kulturze i osoby homoseksualne powinny mieć do niej dostęp, tak jak osoby hetero. Kluczowe słowa, które wciąż powtarzaliśmy, to „sprawiedliwość” i „równość”. W ten sposób zdobywaliśmy tych, którzy może i nie są zbyt gay-friendly, ale też nie chcieliby wyjść na bigotów. Pytaliśmy: czy chcielibyście być traktowani przez prawo tak, jak traktowani są geje i lesbijki? Pamiętacie jeszcze, albo znacie z historii, zakaz małżeństw międzyrasowych? Wszyscy zgadzamy się dziś, że był niesprawiedliwy, prawda?

Mam wśród przyjaciół pary jednopłciowe żyjące od dekad razem. To absurdalne, że mógłbym polecieć do Las Vegas i wziąć ślub z dziewczyną natychmiast, nikt nawet by nie sprawdzał, czy się znamy, a moi przyjaciele nie mają w ogóle prawa do małżeństwa? Jak to możliwe?

Co było główną osią sporu w kampanii?

Religia. Wiele osób było przeciwnych, bo myśleli, że ich kościoły będą zmuszone udzielać ślubów gejom i lesbijkom. Tak zresztą głosili niektórzy przywódcy religijni, argumentując, że wolność wyznania jest zagrożona. To nieprawda: zgodnie z ustawą kościoły mogą, ale nie muszą udzielać ślubow homoseksualnych. Położyliśmy nacisk na to, by ta informacja do ludzi dotarła.

Katolicki Kościół protestował?

I to mocno. Ale w Maryland są też zorganizowane grupy postępowych katolików – na przykład „Catholics for Marriage Equality” – 60 osób, które nas wspierały w Baltimore.

Kierowaliście kampanię do wyborców niezdecydowanych, czy również do twardych konserwatystów-homofobów?

Jeśli ktoś mówił, że geje są niemoralni, a małżeństwa homoseksualne to zło – to odpuszczaliśmy. Nie mieliśmy czasu ani środków, by zajmować się takimi postawami. Woleliśmy pracować nad tymi, którzy nie mieli jasno wyrobionego zdania albo tymi, którzy mieli wątpliwości. A propos konserwatystów, muszę podkreślić, że wśród Republikanów też byli zwolennicy małżeństw jednopłciowych, którzy nam pomagali.

Jakie środki ludzkie i finansowe potrzebne są do takiej kampanii?

Zebraliśmy w sumie 6 milionów dolarów. Przez kilka miesięcy w naszym sztabie pracowało 25 osób na pełnych etatach. Do tego wolontariusze/ ki.

Ilu?

Najwięcej w samym dniu referendum – 6 tysięcy.

Maryland ma 5,8 mln mieszkańców. U nas takie zaangażowanie jest niewyobrażalne. Jak wyglądała zbiorka pieniędzy?

Jakieś 25% środków zebraliśmy od pojedynczych sponsorów, którzy przekazali znaczne sumy. Brad Pitt dał 100 tysięcy dolarów na kampanie w trzech stanach i część tych pieniędzy dotarła do nas. Burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg dał 250 tysięcy dolarów. Melissa Etheridge i Adam Lambert przyjechali do nas na koncerty, z których dochody poszły na kampanię.

Reszta to były pieniądze „wychodzone” u zwykłych ludzi przez wolontariuszy. Mnóstwo wpłat opiewało na 25 dolarów. Organizowaliśmy też po prostu domówki, podczas których na eksponowanym miejscu stała skarbonka. Do tego wpłaty on-line, które dały nam około 20% całego budżetu.

Wolontariusze po prostu chodzili od drzwi do drzwi?

Dokładnie. Nie tylko prosili o wpłaty, przede wszystkim rozmawiali o nadchodzącym głosowaniu, wdawali się w dyskusje. Nie da się przecenić znaczenia bezpośredniej rozmowy. Ktoś poświęca swój wolny czas, by chodzić od domu do domu i przekonywać? To musi budzić respekt i zastanowienie.

Czasami nie potrzeba wielkich środków, by dokonać ważnych rzeczy. Weźmy na przykład pomysł z tabliczkami, na których przechodnie na ulicy rozwijali zdanie „Jestem za małżeństwami jednopłciowymi, bo…” – prosty, tani i skuteczny. Fotki z tabliczkami były bardzo popularne na Facebooku, informacja szła w świat.

Wolontariusze rekrutowali się z organizacji LGBT, z którymi współpracowaliście?

Tak, ale nie tylko. Kluczem do sukcesu był udział heteroseksualnych sojuszników/czek. Mniej więcej połowa wolontariuszy/ek to były osoby LGBT. Druga połowa to byli heterycy, którzy mają gejów i lesbijki w rodzinach, wśród przyjaciół, w pracy i tak dalej.

Współpraca z mediami? Spoty telewizyjne, radiowe, stały kontakt z sześcioma magazynami LGBT, które są publikowane w Maryland. Przez nie docieraliśmy do społeczności LGBT, chcieliśmy, by nasze działania znane były. Oczywiście, osób LGBT nie musieliśmy przekonywać do głosowania. Do nich apelowaliśmy o to, by były widoczne, by porozmawiały o referendum ze swoimi rodzinami, przyjaciółmi, sąsiadami. Wśród ludzi, którzy mają w swym otoczeniu otwartego geja czy lesbijkę i rozmawiali z nim/nią o jednopłciowych małżeństwach, poparcie wynosiło ponad 70%.

Mieliście w sztabie osoby, które wysyłaliście na publiczne debaty do mediów?

Przede wszystkim zawodowych polityków naszej koalicji, ale też dwóch rewelacyjnych pastorów: wielebnego Delmana Coatesa i wielebnego Donte Hickmana. I wspaniałą Irene Huskins, żołnierkę, która była na wojnie, a teraz jest policjantką. Ma partnerkę, z którą nie może wziąć ślubu. Ach! Przepraszam bardzo, teraz już może.

 

***

Historyczny sukces odniósł amerykański ruch LGBT w stanach Maryland, Maine i Washington, gdy 6 listopada 2012 r. referenda w sprawie małżeństw homoseksualnych okazały się – po raz pierwszy! – zwycięskie dla ich zwolenników/czek. We wcześniejszych trzydziestu jeden głosowaniach obywatele/ki USA opowiadali się za zakazem tychże małżeństw. Niekorzystny trend został odwrócony. Warto też podkreślić, że podczas gdy w innych stanach, w których małżeństwa jednopłciowe są legalne, wprowadzano je decyzją stanowych parlamentów, to tym razem zadecydował głos ludzi (w Maryland – 52,4% za, w Maine – 53% za i w Washington – 54% za).

 

Tekst z nr 42/3-4 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Ruch LGBT w USA

Kalendarium najważniejszych wydarzeń

 

Harry Hay

Tekst: Tomasz Basiuk

 

Na początku XX w. w Nowym Jorku i innych metropoliach Stanów Zjednoczonych istniały nieformalne „instytucje”, głownie bary, o których „wiedziało się”, że są miejscem spotkań osób homoseksualnych, osób „in the life”, czyli ze „środowiska”. Termin „coming out” nie oznaczał wówczas ujawnienia homoseksualności, tylko pierwszy seksualny kontakt – „pierwszy raz” – z osobą tej samej płci.

W 1924 r. w Chicago powstała Society for Human Rights, pierwsza, krótkotrwała organizacja domagająca się uznania praw osób homoseksualnych.

Przełomem okazała się druga wojna światowa. Armia amerykańska po raz pierwszy pytała wówczas rekrutów o orientację seksualną – rzesze młodych mężczyzn dowiedziały się dzięki temu, że w ogóle istnieje opcja bycia homoseksualistą.

W 1948 r. ukazał się raport o seksualności mężczyzn Alfreda Kinseya, oparty na badaniach ankietowych. Wynika z niego, że seksualne relacje między mężczyznami są dość częste (aż 37% przyznało, że miało takie doświadczenia). Kinsey wprowadził siedmiostopniową skalę oznaczania orientacji (od całkowicie hetero do całkowicie homo). W 1953 r. ukazał się raport poświęcony seksualności kobiet.

1950 r. powstała Mattachine Society, organizacja założona przez Harry’ego Haya, wydająca czasopismo „One”. Stała się zalążkiem ruchu homofilnego, jak nazywano wtedy gejowski aktywizm. W 1955 r. powstała podobna organizacja lesbijska – Daughters of Bilitis, która wydawała pismo „The Ladder”. W tym czasie specjalna komisja Kongresu, powstała z inicjatywy Josepha McCarthy’ego, zajęła się tropieniem komunistów i homoseksualistów w amerykańskiej służbie dyplomatycznej i w Hollywood.

W latach 60-tych, w okresie wojny w Wietnamie i rewolucji seksualnej, ruch homofilny krytykowano za zbytni konformizm. Aż nadszedł czerwiec 1969 r., kiedy to w Nowym Jorku wybuchły dwudniowe zamieszki wywołane przez klientów baru Stonewall, uczęszczanego przez homoseksualistów i transwestytów. Gdy policja w ramach rutynowych represji środowiska próbowała dokonać zatrzymań, goście Stonewall stawili czynny opor. Wkrótce ruch na rzecz praw osób homoseksualnych zradykalizował się. Powstały nowe organizacje, takie jak Gay Liberation Front, które odniosły znaczący sukces: w 1973 r. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne wykreśliło homoseksualizm z listy chorób. W tym samym roku powstało PFLAG, stowarzyszenie rodziców i przyjaciół lesbijek i gejów (patrz: strony 24 i 25). Słowo „gej” nabrało pozytywnego i upolitycznionego znaczenia (wcześniej to kampowe określenie oznaczało zniewieściałego, homoseksualnego mężczyznę, tak jak polskie słowo „ciota”).

W latach 70-tych w wielkich miastach jak grzyby po deszczu wyrastały kluby gejowskie, a nawet dzielnice, do których geje się sprowadzali: Castro w San Francisco i Greenwich Village w Nowym Jorku. W 1978 r. Harvey Milk jako pierwszy ujawniony gej polityk został wybrany do rady miejskiej San Francisco. Jeszcze w tym samym roku zginął, zastrzelony przez zamachowca. W 1984 r. dokument Roba Epsteina „Czasy Harveya Milka” został pierwszym filmem o tematyce gejowskiej nagrodzonym Oscarem (patrz: „Replika”, nr 36).

W 1981 r. padła pierwsza diagnoza AIDS, początkowo nazywane GRID lub gejowskim rakiem”, ponieważ dotykało wtedy głownie gejów (oraz narkomanów posługujących się używanymi igłami). Etiologia AIDS pozostała nieznana do 1983 r., gdy wykryto wirus HIV. Pacjenci często umierali w ciągu kilku miesięcy. Pierwszy sposób leczenia – terapia antyretrowirusowa – pojawił się w 1987 r. Przełom w traktowaniu choroby nastąpił w 1985 r., gdy Rock Hudson, wielki gwiazdor i amant kina, przyjaciel Ronalda i Nancy Reaganów, ujawnił, ze cierpi na AIDS. Było to równoznaczne z homoseksualnym coming outem. Kilka miesięcy później Hudson zmarł.

Prezydent Reagan, Republikanin, po raz pierwszy publicznie wypowiedział słowo „AIDS” w 1987 r. podczas ceremonii otwarcia konferencji medycznej, by zaproponować obowiązkowe testy na HIV. Spotkał się z ostrą krytyką. Również w 1987 r. nowojorski działacz gejowski i dramaturg Larry Kramer założył radykalną organizację ACT UP, która atakowała bezczynność władz w walce z epidemią. W 1993 r. powstała Filadelfia” – pierwszy hollywoodzki fi lm o epidemii AIDS (10 lat później na mały ekran przeniesiono słynną epopeję AIDS Tony’ego Kushnera Anioły w Ameryce”).

W 1986 r. w sprawie Bowers przeciw Hardwickowi Sąd Najwyższy odmówił uznania homoseksualistów za klasę osób objętych konstytucyjną ochroną prywatności. Utrzymane w mocy zostały stanowe i lokalne przepisy zakazujące stosunków homoseksualnych, często pod karą więzienia. To poważna porażka amerykańskiego ruchu LGBT (Sąd Najwyższy zmienił zdanie dopiero w 2003 r. – patrz dalej).

W 1987 r. Barney Frank dokonał coming outu jako pierwszy członek Kongresu (był parlamentarzystą w latach 1981-2013, w 2012 r. został pierwszym czynnym członkiem Kongresu, który poślubił partnera tej samej płci).

W latach 90-tych prezydentura Billa Clintona, kandydata Demokratów, przyniosła – z perspektywy LGBT – rozczarowanie. Clinton zniósł co prawda zakaz służby zawodowej służby wojskowej wobec lesbijek i gejów, ale wprowadził zasadę Don’t Ask, Don’t Tell” („Nie pytaj, nie mów”), zgodnie z którą wojskowym nie wolno było ujawnić homoseksualnej orientacji, zaś armia nie miała prawa o nią pytać. Liczba zwolnień z powodu ujawnionej orientacji szybko rosła, sięgając tysięcy. (Zasada „DADT” została zniesiona przez Baracka Obamę w 2011 r. pod presją Sądu Najwyższego – patrz: „Replika”, nr 37).

W 1996 r. Clinton podpisał Defense of Marriage Act (Ustawę o ochronie małżeństwa), która zabrania rządowi federalnemu uznawania małżeństw osób tej samej płci (np. w celach podatkowych). Samo prawo do udzielania małżeństw przysługuje jednak władzom stanowym, nie federalnym. Szereg stanów przegłosowało więc własne wersje DOMA. Ustawy te są reakcją na decyzję sądu stanowego na Hawajach, który w 1993 r. uznał miejscowy zakaz udzielania ślubów osobom tej samej płci za niezgodny ze stanową konstytucją (zmienioną w referendum w 1998 r.). Politycznymi priorytetami amerykańskiego ruchu LGBT stały się: dekryminalizacja aktów homoseksualnych na całym terytorium USA, prawo do zawodowej służby wojskowej dla ujawnionych lesbijek i gejów oraz małżeństwa osób tej samej płci.

W 1998 r. medialnym echem odbił się coming out aktorki i gospodyni talk show – Ellen DeGeneres. W tym samym roku głośne stało się zabójstwo 21-letniego Matthew Sheparda, motywowane homofobią. 11 lat później, w 2009 r., przyjęto ustawę o przeciwdziałaniu przestępstwom motywowanym nienawiścią, nazwano ją imieniem Matthew Sheparda i Jamesa Byrda, Jr., Afro-Amerykanina zamordowanego przez białych suprematystów. Ustawa wprowadza podwyższone kary za przestępstwa motywowane nienawiścią, m.in. na tle rasowym i homofobicznym (patrz: „Replika”, nr 39)

W 2003 r., w sprawie Lawrence przeciw stanowi Texas, Sąd Najwyższy zmienił własny wyrok z 1986 r., uznając osoby homoseksualne za objęte ochroną prywatności, co oznaczało, że istniejące w niektórych stanach przepisy zakazujące kontaktów homoseksualnych stały się niekonstytucyjne. Nastąpiła tym samym powszechna dekryminalizacja stosunków homoseksualnych odbywanych w miejscach prywatnych, np. w domu.

W 2004 r., decyzją sądu stanowego, Massachusetts jako pierwszy wprowadza małżeństwa osób tej samej płci. Dziś obowiązują także w Nowym Jorku, Connecticut, Iowa, Maine, Maryland, New Hampshire, Vermont i Washington, oraz w District of Columbia (tj. w okręgu stołecznym). Rhode Island uznaje małżeństwa zawarte w innych stanach.

W 2005 r. przebojem kin i kulturowym fenomenem stał się film Anga Lee Tajemnica Brokeback Mountain”, oparty na opowiadaniu Annie Proulx o homoseksualnym związku dwóch kowbojów.

W 2010 r. Annise Parker, otwarta lesbijka, została wybrana burmistrzynią Houston (Teksas), czwartego co do wielkości miasta USA.

W maju 2012 r. Barack Obama jako pierwszy urzędujący prezydent USA wyraził poparcie dla małżeństw homoseksualnych.

W listopadzie 2012 r. Tammy Baldwin została pierwszą otwarcie homoseksualną osobą w Senacie USA, a trzy stany (Maine, Maryland i Washington) przegłosowały wprowadzenie małżeństw par tej samej płci w referendach (wcześniej podobne referenda, np. w Kalifornii, wprowadzały ich zakaz).

W czerwcu 2013 r. Sąd Najwyższy ma wydać wyrok w sprawie konstytucyjności federalnego zakazu małżeństw homoseksualnych. Jeśli będzie korzystny dla par jednopłciowych, może stać się krokiem milowym na drodze do legalizacji małżeństw homoseksualnych na całym terytorium USA.

 

Tekst z nr 41/1-2 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nic kontrowersyjnego

Praktycznie w każdym publicznym wystąpieniu wspominam o tym, że mam męża i dwoje dzieci – mówi Randy W. Berry, Specjalny Wysłannik USA ds. Praw Człowieka Osób LGBTI, w rozmowie Mariusza Kurca

 

fot. mat. pras.

 

13 kwietnia br. prezydent Barack Obama utworzył nowe stanowisko w amerykańskiej administracji – Specjalnego Wysłannika USA ds. Praw Człowieka Osób LGBTI (Special Envoy for the Human Rights of LGBTI Persons). To funkcja bez precedensu i, jak na razie, bez odpowiedników w innych rządach.

Pierwszym, historycznym Specjalnym Wysłannikiem został Randy W. Berry, dyplomata z ponad 20-letnim stażem, ekspert w dziedzinie praw człowieka. Był konsulem w Holandii i w Nowej Zelandii, pracował też na placówkach w Nepalu, Bangladeszu, Egipcie, Ugandzie oraz RPA. Jak podaje strona amerykańskiego Departamentu Stanu, Berry wychował się na ranczo w Kolorado, skończył uniwersytet w Kansas.

16 czerwca br. przyjechał na 24 godziny do Polski. Spotkał się m.in. z Rzecznikiem Praw Obywatelskich, prof. Ireną Lipowicz. Jak podaje oficjalny serwis RPO: W trakcie rozmowy omówiono m.in. kwestię zadań RPO jako niezależnego organu ds. równego traktowania, a także działań podejmowanych przez RPO na rzecz osób nieheteronormatywnych. Ze względu na obecną sytuację międzynarodową, prof. Lipowicz zwróciła uwagę na problemy uchodźców LGBT, którzy należą do grup szczególnie narażonych na prześladowania i wymagają wsparcia ze strony społeczności międzynarodowej.

Dzięki uprzejmości ambasady USA w Warszawie „Replika” otrzymała szansę na wywiad ze Specjalnym Wysłannikiem tuż po jego przylocie. Na powitanie wręczyłem mu numer „Repliki”. Dzięki ambasadzie miałem okazję w drodze z lotniska przejrzeć dwa poprzednie numery Waszego magazynu. Wygląda profesjonalnie. Jak zdobyliście fundusze na starcie?

To było prawie 10 lat temu. Pomogła nam Kampania Przeciw Homofobii i Fundacja im. Roży Luksemburg. Teraz bardzo wspierają nas m.in. prenumeratorzy, a także Fundacja H. Bolla i ambasada USA.

To dobrze. I widzę, że jest dział poświęcony amerykańskim sprawom LGBT… Szkoda, że nie znam polskiego. OK, zaczynamy?

Muszę zacząć od pytania: czym się w ogóle pan zajmuje jako Specjalny Wysłannik? Nie ma drugiego podobnego stanowiska.

Dla nas to też nowość. Sam się przyzwyczajam. (śmiech) Przede wszystkim chciałbym podkreślić, że przyjeżdżam do Polski z optymistycznym nastawieniem. Obserwuję globalny pozytywny trend w sprawach LGBTI, w moim przekonaniu, nieodwracalny. Stany Zjednoczone nie są, i nigdy nie były, liderem tego trendu, ale sytuacja w moim kraju przedstawia się obecnie bardzo korzystnie. W mojej ocenie kilka lat temu osiągnęliśmy pewną masę krytyczną i weszliśmy na szybką ścieżkę zmian (26 czerwca słowa te znajdą potwierdzenie w wyroku Sądu Najwyższego legalizującym małżeństwa jednopłciowe we wszystkich stanach USA – przyp. red.). Do czempionów praw osób LGBTI z północnej Europy dołączają inne kraje, choćby z Ameryki Łacińskiej – niektórych rozwiązań w zakresie ochrony przed dyskryminacją można się od nich uczyć.

Moje stanowisko znajduje się w strukturach Departamentu Stanu, w biurze ds. demokracji, praw człowieka i pracy. Ważne, by znać dokładną nazwę: Specjalny Wysłannik ds. Praw Człowieka Osób LGBTI. Jeszcze raz to powtórzę: praw człowieka. Nie żadnych specjalnych praw dla osób LGBTI, tylko praw człowieka, które dotyczą również osób LGBTI.

Moja praca polega na nawiązywaniu dialogu z rządami, instytucjami życia publicznego, organizacjami, przedstawicielami biznesu i innymi ważnymi „aktorami” społeczeństwa obywatelskiego. Na stole obrad znajduje się sytuacja osób LGBTI w kontekście respektowania ich praw człowieka. I tyle. Nie ma wielkiej filozofii. Odkąd zostałem Wysłannikiem, często zadaje mi się pytanie, jak się czuję na tym „kontrowersyjnym stanowisku”. Protestuję – nie ma w nim nic kontrowersyjnego. Bywa, że ze względu na swa orientację seksualną czy tożsamość płciową osoby LGBTI spotykają się z aktywną dyskryminacją, przemocą, aresztowaniami, wykorzystywaniem, a w skrajnych przypadkach – nawet morderstwami – nie ma nic kontrowersyjnego w tym, że chcemy położyć kres takim przypadkom. Stop przemocy – to samo sedno praw człowieka. Małżeństwa jednopłciowe nie są w tym kontekście priorytetem. Najbardziej zajmuję się przeciwdziałaniem najgorszym formom dyskryminacji – przemocy, brakiem dostępu do edukacji czy służby zdrowia. Większość państw świata podpisała Powszechną Deklarację Praw Człowieka – a nam nie chodzi o nic więcej niż o to, co tam zapisano.

Zaś praktycznie rzecz biorąc, moja praca polega na rozmawianiu i na… podróżowaniu.

Jak wybiera pan kraje?

Odwiedzam miejsca, w których widzę szanse na dialog albo intensywne przemiany, które chciałbym poznać. Trzy tygodnie byłem w Ameryce Łacińskiej – Chile, Argentyna, Urugwaj, Brazylia, Jamajka i Dominikana – zmiana postaw w niektórych z tych krajów jest niebywała. Tym bardziej, że nie jest ona skutkiem wpływów z zewnątrz. Przysłowiowa już chyba Holandia, czy Stany, znajdują się daleko. Południowoamerykańskie ruchy LGBTI są „oryginalne”, wyrosłe tam. Teraz rozpoczynam podroż po Europie. Po Polsce odwiedzę m.in. Szwecję, Holandię, Wielką Brytanię, Łotwę.

Urugwaj czy Argentyna to kraje z małżeństwami jednopłciowymi, ale możemy zatrzymać się na moment na Jamajce? Ten kraj cieszy się złą sławą najbardziej homofobicznego na świecie. Mimo że nie należy do tej ósemki, w których za homoseksualizm grozi kara śmierci, to ponoć skala przemocy wobec osób LGBTI jest tam na najwyższym poziomie. Trzeba mieć odwagę, by jechać na Jamajkęś?

Jako Specjalny Wysłannik? Nie, nie. Zgadzam się, że to jest wyzwanie, ale znaleźliśmy na Jamajce pole do rozmowy. Spotkałem się z biznesmenami, z liderami religijnych wspólnot, z przedstawicielami mediów. Potem obserwowaliśmy debatę medialną wokół tego, czy prawa osób LGBTI są kwestią praw człowieka, a główny dziennik jamajski „The Gleaner” opublikował tekst odredakcyjny opowiadający się za dekryminalizacją homoseksualizmu. Uznaliśmy to za sukces.

Każde społeczeństwo ewoluuje we własnym tempie. Spójrzmy na moje: gdzie myśmy byli 20 lat temu? Trzeba zdać sobie sprawę, że aby teraz cieszyć się tym nieprawdopodobnym postępem, który wygląda na błyskawiczny, myśmy przez ostatnie dekady ciężko pracowali. Robiliśmy małe kroczki. Mam świadomość, że sam „stoję na barkach” wielu aktywistów przede mną. I nie tylko aktywistów – jeśli chodzi o mój zawód, to też korzystam z wysiłków poprzedników.

Ale akurat o takim stanowisku – Specjalnego Wysłannika ds. LGBTI pewnie nawet nigdy pan nie marzył.

Jeszcze poł roku temu nawet nie przyszłoby mi ono do głowy! Czuję się zaszczycony.

Trudno jest być wyoutowanym dyplomatą?

Jestem od ponad 20 lat w służbie dyplomatycznej i nawet nie użyłbym słowa „trudno” w tym kontekście. Moje doświadczenie jest bardzo, bardzo pozytywne. Moj mąż, moja rodzina są traktowani i wspierani przez rząd tak samo, jak wszystkie inne rodziny.

U nas nie ma na razie wyoutowanych dyplomatów. Wspomniał pan o podroży na Łotwę – tam w zeszłym roku wyoutował się minister spraw zagranicznych Edgars Rinkēvičs.

Gotowość, by niejako „wyjść przed szereg” i powiedzieć o sobie w szczery i otwarty sposób jest nie do przecenienia. Bardzo potrzeba nam takich liderów – oni są w stanie poprowadzić następnych.

Nasza widoczność jest fundamentalną sprawą. Poprzez widoczność burzymy uprzedzenia i przekonania wyrosłe na niewiedzy. Teoretyczne konstrukcje padają pod wpływem poznania żywego człowieka. Nieporozumienia czy lęki wynikają najczęściej z tego, że ludzie nas nie znają. Najprostszą rzeczą, którą można zrobić – to po prostu dać się poznać, powiedzieć o sobie. Stajesz się w ten sposób częścią większego procesu: im więcej osób LGBTI mówi o sobie otwarcie, tym bardziej są one widoczne i budują większą społeczną akceptację – a większa akceptacja ośmiela kolejne osoby do otwartości. I to nie jest tak, że oni nagle odkrywają, że są gejami czy lesbijkami. Zawsze nimi byli, tylko po prostu w pewnym momencie uznali swą sytuację za na tyle komfortową, by o sobie powiedzieć.

Jaki problem uznałby pan za najważniejszy na świecie, jeśli chodzi o osoby LGBTI? Dekryminalizacja homoseksualizmu? Homoseksualizm jest wciąż przestępstwem w ponad 70 krajach.

Bardzo nam tym ubolewam – za przestępstwo uznaje się po prostu część tożsamości ludzkiej. Problem, niestety, leży głębiej niż w samych przepisach. Jeszcze trudniej zmienić nastawienie ludzi – to praca na dłuższy dystans. Mówiąc obrazowo, chciałbym zasadzić drzewa, które zaczną same rosnąć i w końcu rzucą ten upragniony cień. Naszym celem nie jest zresztą tylko tolerancja. Owszem, w wielu krajach nawet ona byłaby sukcesem, ale mam nadzieję, że dojdziemy do tego, że osoby LGBTI nie tylko będą tolerowane, ale staną się „jednymi z nas”. Badania opinii młodych ludzi w USA dają taką nadzieję.

W grupie do dwudziestego dziewiątego roku życia małżeństwa jednopłciowe cieszą się poparciem ponad osiemdziesięciu procent ludzi.

Właśnie.

I dlatego generalnie jest pan optymistą?

Jestem optymistą, który ma zmartwienia – tak to ujmijmy. Wierzę głęboko, że jeśli tylko ludzie zostaną dobrze poinformowani i zobaczą człowieka w osobach LGBT, to wygraliśmy. Ja sam praktycznie w każdym publicznym wystąpieniu – czy to jest Jamajka, czy gdzie indziej – wspominam, że mam męża i dwoje dzieci. Nie jestem tylko wyoutowanym gejem, jestem również mężem, ojcem, dyplomatą, mam wiele rol. Jestem multizadniowy, jak każdy.

Szkoda, że nie przyjechał pan trzy dni wcześniej – wziąłby pan udział w Paradzie Równości.

Tez żałuję, ale byłem w tym roku na tej największej Paradzie – w Sao Paulo. Miałem nawet okazję przemawiać na platformie. Gdy wszedłem i zobaczyłem przed sobą to morze ludzi (w Paradzie wzięło udział ok. 2 miliony osób – przyp. MK) – to jest widok niezapomniany.

Tekst z nr 56/7-8 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Rodeo nie jest tylko dla hetero

O celebryckich coming outach, o współpracy z dziennikarzami, a także o żonie i dzieciach z Sarah Kate Ellis, szefową amerykańskiej organizacji GLAAD monitorującej media z perspektywy LGBT, rozmawia Pamela Wells

 

fot. mat. pras.

 

Oczekuje się, że zareagujecie za każdym razem, gdy w przestrzeni publicznej padną homo- lub transfobiczne słowa. Ale z drugiej strony media potrafi ą wykorzystać waszą krytykę do stworzenia sensacji. Bywa, że efekt jest odwrotny od zamierzonego: autor homofobicznej wypowiedzi ma dodatkową „reklamę, gdy jest „atakowany“ przez GLAAD. Jak sobie z tym radzicie?

Z natury rzeczy nasza praca polega głownie na reagowaniu. Zwykle nie ma czasu na analizy, trzeba szybko podejmować decyzję, bo nazajutrz media mogą już nie zauważyć naszego oświadczenia.

Zdarza się, że sukces okazuje się porażką, która na koniec jednak jest sukcesem, trudno to wszystko przewidzieć. Na przykład reality show „Duck Dynasty“ – zareagowaliśmy na wypowiedzi Phila Robertsona (porównał gejów do zoofilów, twierdził, że homoseksualizm jest niemoralny – przyp. red.) i został wyrzucony z programu. Sukces? Tak, ale stacja telewizyjna spotkała się później z taką krytyką ze strony widzów, że musieli przywrócić Robertsona. Media nas zmiażdżyły. Pojawiły się artykuły, że GLAAD straciła wyczucie i nie ma już tej mocy, co kiedyś. Porażka! Po czym… w kolejnym sezonie oglądalność „Duck Dynasty“ spadła na łeb na szyję. Dlaczego? Dokładnie nie wiadomo, czy program stał się nudny, czy jednak homofobia Robertsona była nie do przyjęcia? W każdym razie problem praktycznie zniknął.

Czasem media nie mają gorącego tematu do wałkowania, szczególnie w czasie świąt czy dłuższych weekendów – i dzwonią do nas, prosząc o komentarz do jakiejś wypowiedzi, próbując sprowokować konflikt. Trzeba umieć nie dać się wciągnąć, ale i czasem złapać haczyk, jeśli sprawa jest poważna. Zdeklarowanych homofobów i tak nie przekonamy, ci nam przyjaźni pozostaną nam przyjaźni, ale jest jeszcze ten labilny środek – masa ludzi, których serca i umysły możemy zmienić.

Macie specjalny podręcznik dla dziennikarzy o tym, jak unikać języka uprzedzeń wobec LGBT.

To zbiór porad – od najprostszych do bardziej złożonych. Przykładowo: tam, gdzie mowa o gejach, mówmy o gejach, ale tam, gdzie chodzi i o gejów, i o lesbijki – nie pomijajmy lesbijek.

Zdarza się, że dziennikarze sami proszą nas o opinię dotyczącą np. jakiegoś tekstu czy rozwiązania scenariuszowego w przypadku twórców filmowych. Historia kina zna wiele filmów, w których gej czy lesbijka „służyli“ wyłącznie do podszytego homofobią obśmiania lub poniżenia.

Stworzyliśmy też „wskaźnik odpowiedzialności wytworni filmowych“ (Studio Reponsibility Index), za pomocą którego mierzymy, w jaki sposób poszczególne wytwornie filmowe pokazują postaci LGBT.

Te narzędzia są dostępne online, każdy może skorzystać. Siostrzeniec mojej przyjaciółki jest w trakcie procesu korekty płci, wyoutował się znajomym na Facebooku i na koniec dopisał. „A jeśli macie jakieś pytania, to tu linkuję podręcznik“.

Napisać podręcznik to jedno, a sprawić, by media go stosowały – drugie.

To się nie stało z dnia na dzień, trzeba było ładnych paru lat pracy. Oczywiście, jeśli dana stacja telewizyjna, wytwórnia czy dziennikarz jest homofobiczny z przekonania, programowo, to nie ma przestrzeni do dyskusji. Ale w naszym kraju zdecydowana większość nie jest zainteresowana celowym dyskryminowaniem. Wypracowaliśmy dobre relacje z wieloma mediami. Niektórzy dzwonią do nas przed publikacją i pytają o radę, w innych przypadkach my dzwonimy i staramy się załatwić sprawę, zanim ją upublicznimy. Bardzo pomagają porażki konkurencji. Wytwornie uczą się na cudzych błędach.

Doradzacie stacjom telewizyjnym również w zakresie oper mydlanych i programów dla dzieci.
Cały czas starannie mierzymy wszystkie wątki LGBT w telewizji. Ale nie mamy tylko rózgi dla „niegrzecznych“, mamy również marchewkę dla tych, którzy są OK – nasze doroczne nagrody. Mają prestiż, ludzie mediów zabiegają o nie. Nasz doroczny raport na temat widzialności osób LGBT w mediach również jest wysoko ceniony. Producenci telewizyjni i filmowi wiedzą już, że w zakresie tematyki LGBT w mediach jesteśmy ekspertami. Mamy nawet pogrupowane najbardziej typowe i najczęściej używane rozwiązania scenariuszowe dla postaci LGBT w filmach i serialach.

Niedawno rozmawialiśmy ze stacją, która przygotowywała program na temat rodeo. Rodeo i LGBT? Zdziwili się, więc pokazaliśmy im, że istnieje i gejowskie, i lesbijskie rodeo. Dziękowali. (igra.com – oficjalna strona Miedzynarodowego Stowarzyszenia Gejowskiego i Lesbijskiego Rodeo – przyp. red.).

Umiecie też przyciągać gwiazdy. W zeszłym roku na uroczystości wręczenia waszych nagród pojawiła się Madonna przebrana za skauta. Protestowała przeciwko zakazowi coming outu w skautowkich organizacjach.

Celebryci to jest epicentrum amerykańskiej popkultury. Ich wpływ jest nie do przecenienia.

Przypomina mi się Angelina Jolie i jej swoisty „coming out“ – wyjawiając, że przeszła podwójną mastektomię, sprawiła, że tysiące kobiet na całym świecie zrobiły sobie badanie, wiele z nich ustrzegło się przed chorobą.

Ci ludzie mają realną władzę, są w stanie poruszyć opinię milionów. Jeśli uda ci się zainteresować ich daną sprawą, dostajesz extra publicity. A przemysł rozrywkowy jest pełen osób LGBT – od pisarzy po garderobianych i stylistów.

Niedawno wyoutowani aktorzy – Ellen Page i Wentworth Miller chętnie współpracują z organizacjami LGBT. Inni również, ale wciąż wielu celebrytów LGBT siedzi w szafie. Zachęcacie ich, by się ujawniali?

 Widzialność osób LGBT jest absolutnie kluczowa. Niemniej, każdy powinien się outować we własnym tempie, na własnych warunkach, gdy sam/a poczuje, że nadszedł czas. Zdarza się, że doradzamy celebrytom na ich drodze do coming outu. Czasem pracujemy z kimś przez rok i nadal nie jest gotowy. Czasem wystarczą dwa dni – i bach, robi coming out. Zawsze ta współpraca jest poufna. Nie mogę powiedzieć, z kim pracowaliśmy, ale zapewniam: byliśmy „zamieszani“ w wiele celebryckich coming outow.

Pracujesz w mediach od 20 lat. Jesteś wyoutowana i jesteś aktywistką. W zeszłym roku opublikowałaś książkę o swojej rodzinie – o żonie i o waszych dzieciach. Kilka miesięcy temu całowałaś siężoną na okładce magazynu „Time“ pod hasłem „Małżeństwa jednopłciowe już zwyciężyły“.

W 2008 r. Kristen i ja zaszłyśmy w ciąże tego samego dnia. Byłyśmy pierwszą jednopłciową parą, która wzięła ślub w nowojorskim Kościele Episkopalnym. Jestem szczęśliwą mamą i żoną. Pomyślałam, że mogę wykorzystać własne życie, by zmieniać kulturę, w której żyjemy. Odkąd mamy dzieci, czujemy jeszcze większą odpowiedzialność – zrobię wszystko, by ci, którzy przyjdą po nas, mieli lepiej. Chcę lepszego świata dla moich dzieci.

W Polsce chyba trudniej być wyoutowanym, zwłaszcza w pracy. Czego trzeba, byśmy osiągnęli tę „masę krytyczną, po której bycie LGBT zaczyna być czymś zwyczajnym?

Im więcej osób LGBT znasz, tym łatwiej jest ci się pozbyć uprzedzeń na ich temat. Im częściej się outujemy, tym rzadziej jesteśmy spychani na margines. A prekursorzy publicznego coming outu muszą pogodzić się z tym, że przynajmniej przez jakiś czas będą znani tylko z tego. Trzeba przez to przejść. Jestem lesbijką, ale też publicystką, działaczką, córką, siostrą i tak dalej. Wolałabym być znana z moich udanych strategii medialnych, a nie z tego, że jestem homoseksualna, bo cóż to za osiągnięcie? Ale muszę jasno powiedzieć: tę kulturową zmianę w stosunku do osób LGBT, której jesteśmy teraz świadkami, zawdzięczamy tym bohaterom i bohaterkom, którzy wyoutowali/wyoutowały się przed nami.

Polskie media są zdominowane przez mentalność konserwatywno-katolicką. Trudno rozpocząć dyskusję, której tonu nie nadawałby Kościół. Miałabyś jakieś rady?

Nie znam polskich mediów, w ciemno mogłabym powiedzieć tylko: komunikujcie się za pomocą Internetu, mediów społecznościowych. Nie łudźcie się, że ponieważ macie rację, to przekonacie konserwatystów do zmiany poglądów. Żeby zaczęli wreszcie główkować, muszą mieć nóż na gardle. Jeśli zobaczą, że wpływy, a więc i władza, wymyka im się z rąk, sami poproszą o rozmowę.

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Pan i Pani kochający się

Małżeństwo Państwa Loving – białego Richarda i czarnej Mildred – było nielegalne w stanie Wirginia (USA). Prokurator napisał: „współżyli jak mąż z żoną przeciwko godności i spokojowi społecznemu”. Sędzia: „Wszechmogący Bóg stworzył rasy białą, czarną, żółtą, malajską i czerwoną i rozmieścił je na oddzielnych kontynentach. I, aby nie ingerować w Jego plan, nie ma powodów do takiego małżeństwa. Fakt, że rozdzielił rasy oznacza, że nie chciał, aby się mieszały.” Skąd znamy takie argumenty?

 

Mildred i Richard Loving

 

Tekst: Zuzanna Piechowicz, TOK FM

 

Od redakcji: To nienaturalne! Nie po to Bóg stworzył mężczyznę i kobietę, by dwóch mężczyzn lub dwie kobiety mieli/miały współżyć ze sobą i tworzyć rodziny – wciąż słychać takie głosy w dyskusji na temat zniesienia zakazu małżeństw jednopłciowych. Zdumiewająco podobnie brzmiała poł wieku temu argumentacja przeciwników zniesienia zakazu małżeństw międzyrasowych. Dlatego niezwykła historia Richarda i Mildred Lovingow, dzięki którym zniesiono ów zakaz w 1967 r., wydała nam się szczególnie ważna. W jej kontekście widać wyraźnie, że nasza obecna walka nie jest unikalna ani wyjątkowa – to po prostu kolejna odsłona batalii o równość, prawa obywatelskie i niedyskryminację.

 

Od redakcji: To nienaturalne! Nie po to Bóg stworzył mężczyznę i kobietę, by dwóch mężczyzn lub dwie kobiety mieli/miały współżyć ze sobą i tworzyć rodziny – wciąż słychać takie głosy w dyskusji na temat zniesienia zakazu małżeństw jednopłciowych. Zdumiewająco podobnie brzmiała poł wieku temu argumentacja przeciwników zniesienia zakazu małżeństw międzyrasowych. Dlatego niezwykła historia Richarda i Mildred Lovingow, dzięki którym zniesiono ów zakaz w 1967 r., wydała nam się szczególnie ważna. W jej kontekście widać wyraźnie, że nasza obecna walka nie jest unikalna ani wyjątkowa – to po prostu kolejna odsłona batalii o równość, prawa obywatelskie i niedyskryminację.

Jest czwarta nad ranem, gdy policjanci wyłamują drzwi i wpadają do sypialni Mildred i Richarda. Kim jest kobieta, z którą śpisz? – pyta Richarda szeryf Garnett Brooks, oślepiając parę światłem latarki. Jestem jego żoną – odpowiada Mildred, a Richard pokazuje wiszący na ścianie akt ślubu. Tutaj nie jesteś – odpowiada policjant. I aresztuje oboje.

Jest rok 1958. Małe miasteczko w Wirginii uznawane jest przez mieszkańców za przyjazne miejsce do życia. Mała społeczność, w której ludzie o rożnych kolorach skory żyją obok siebie spokojnie. W tamtych czasach w USA nie było to częste zjawisko. Jeden z mieszkańców wspominał później: Wszyscy dorastaliśmy razem, znaliśmy się. Nie mieliśmy większego pojęcia o tym rasowym zamieszaniu, o którym mówiono gdzie indziej.

Biała szkoła i kolorowa szkoł

Jednak oznaki segregacji rasowej są widoczne gołym okiem. W okolicy, zgodnie z obowiązującym prawem, istnieją dwie szkoły. Jedna dla „kolorowych”, druga dla białych. Do pierwszej chodziła mała Mildred, do drugiej – Richard.

Poznali się, gdy Mildred miała 11, a Richard 17 lat. Gdy kilka lat później zaczynają się spotykać, „Fasolka szparagowa”, jak wołają na Mildred przyjaciele, jest wysoką, smukłą, lubianą i zawsze chętną do pomocy dziewczyną. Richard – mocno zbudowanym, krótko ostrzyżonym, małomównym chłopakiem. Pracuje na budowie. Surowy wyraz twarzy sprawia, że nie robi na ludziach dobrego pierwszego wrażenia. Ci, którzy go dobrze znali wiedzieli, że jest ciepły, przyjacielski – wspominał po latach jego przyjaciel Robert Pratt. Na początku go nie polubiłam, wydawał mi się arogancki, potem odkryłam, że w rzeczywistości jest bardzo miły – mówiła ze śmiechem Mildred, już jako żona Richarda.

Zdaniem zastępcy szeryfa Kena Edwardsa Mildred i Richard nie mówili publicznie o swoim uczuciu przed ślubem. Wszyscy wiedzieli, że temu trzeba powiedzieć „nie”. To było wbrew prawu! Nie mówię, że to się nie zdarzało. Po prostu ludzie się tym nie chwalili.

Pobrali się, gdy w wieku 18 lat Mildred zaszła w ciążę. Żeby to zrobić, musieli udać się do Waszyngtonu. W Wirginii nie mogli wziąć ślubu – małżeństwa międzyrasowe były tam wówczas, tak jak w 23 innych stanach Ameryki, zabronione. Ślub wzięli 14 czerwca 1958 roku. Szeryf Garnett Brooks wyłamał drzwi ich domu pięć tygodni później.

Biały Richard spędził w areszcie noc, czarna, ciężarna Mildred – prawie tydzień. Z więzienia wyszli za kaucją. I rozjechali się – Mildred do swoich rodziców, Richard do swoich – do czasu procesu mieli mieszkać osobno. W naszej okolicy żyło niewielu ludzi. Trochę białych, trochę kolorowych. Wszyscy się znaliśmy, dorastaliśmy razem, pomagaliśmy sobie. Tacy wymieszani. Tak było od lat i nikomu to nie przeszkadzało. Nie podam nazwisk, ale znam inne pary w takiej sytuacji, jak my. Nie wiem tylko, dlaczego to my mamy problemy – mówił Richard po wyjściu z więzienia.

Rok więzienia lub

Mildred i Richard naruszyli prawo integralności rasowej, którego celem było zachowanie „czystości ras”. Co ciekawe, dotyczyło jedynie małżeństw z udziałem białych osób, właściwie więc chroniło tylko „czystość” białej rasy. W akcie oskarżenia Mildred i Richarda prokurator napisał: współżyli jak mąż z żoną przeciwko godności i spokojowi społecznemu.

Wszechmogący Bóg stworzył rasy białą, czarną, żółtą, malajską i czerwoną i rozmieścił je na oddzielnych kontynentach. I, aby nie ingerować w Jego plan, nie ma powodów do takiego małżeństwa. Fakt, że rozdzielił rasy oznacza, że nie chciał, aby się mieszały – uzasadniał swój wyrok sędzia Leon M. Bazile, uznając Mildred i Richarda winnymi i skazując każde z nich na rok więzienia.

Dostali wybór: jeśli zapłacą grzywnę, opuszczą stan Wirginia i nie wrócą tu przez 25 lat, wyrok zostanie zawieszony. Mildred mówiła później, że nie zdawała sobie sprawy, iż grozi im więzienie: Myślę, że Richard mógł wiedzieć. Chyba myślał, że jak już będziemy małżeństwem, to dadzą nam spokój – mówiła. Każde z nich wpłaciło po 40 dolarów grzywny. Z ciężkim sercem zdecydowali przenieść się do Waszyngtonu.

Mildred nienawidziła stolicy. Czuła się tu osaczona. Przyzwyczajona do przestrzeni, nie mogła pogodzić się z faktem, że jej dzieci – mieli ich już troje: Sydneya, Peggy i Donalda – bawią się blisko ulicy. Odseparowani od rodziny i przyjaciół, tęsknili za prostszym życiem na wsi. I choć jeździli do Wirginii, ich wyjazdy były bardzo skomplikowane. W obawie przed aresztowaniem przyjeżdżali w rożnym czasie z dwóch rożnych kierunków. Richard często pojawiał się w nocy i przez cały pobyt nie wychodził z domu. Na co dzień pracował w Waszyngtonie na budowie, lecz jego pensja nie wystarczała na utrzymanie.

Czara goryczy przelała się, gdy Peggy Loving wbiegła do ich domu w Waszyngtonie, krzycząc do matki, że najmłodszy z rodzeństwa, Donald, został potrącony przez samochód. Sparaliżowało mnie – wspominała Mildred. Bałam się, że zobaczę swoje dziecko martwe. Chłopcu ostatecznie nic się nie stało, mama zastała go płaczącego na schodach, ale Lovingowie powiedzieli sobie: „Dość, wracamy”. Był rok 1963.

Loving kontra Wirginia

Zaczęli od listu do Roberta Kennedy’ego, wówczas prokuratora generalnego USA. Mildred opisała w nim sytuację swojej rodziny Kennedy odpisał, że nie może wpływać na prawo stanowe, poradził jednak, aby zwrócili się do A.C.L.U. (Amerykańskiej Unii Wolności Obywatelskich – tej samej, która dziś bardzo aktywnie walczy o małżeństwa jednopłciowe – przyp. red.), organizacji non-profit, która może im pomoc. Na list odpowiedziało dwóch młodych prawników – Bernard S. Cohen i Philip J. Hirschkop. Obaj zdecydowali się pro bono reprezentować państwa Loving. Żaden nie był wówczas doświadczonym prawnikiem – Hirschkop skończył studia prawnicze zaledwie dwa lata wcześniej.

Zdaniem historyka Edwarda Ayersa z Uniwersytetu w Richmond, sprawa Państwa Loving była walką z samym pierwotnym źródłem segregacji. Bo wszystkie przepisy miały jeden cel: ograniczyć seks. Chodziło o to, aby nie dopuszczać kobiet i mężczyzn rożnych kolorów skory do przebywania w tych samych miejscach, aby nie byli „kuszeni”. Im bardziej zamknięte i intymne miejsce, tym bardziej do niego wkraczała segregacja: szkoły, autobusy, restauracje – podkreśla Ayers. To był okropny czas w USA – wspominał później Cohen. Rasizm był agresywny w społeczeństwie, zakaz mieszanych małżeństw był zaś jednym z ostatnich jego przejawów w prawie.

Państwo Loving nie zdawali sobie sprawy, jaką batalię zaczynają. Kiedy im powiedziałem: myślę, że ta sprawa przejdzie całą drogę aż do Sądu Najwyższego, Richardowi opadła szczęka. Nie rozumiał, dlaczego nie pójdę do sędziego Bazile i nie powiem mu, że oni się kochają i że powinni mieć prawo żyć, gdzie chcą – wspominał drugi z prawników, Hirschkop. Udzielając wywiadów, zawsze podkreślał: Pierwszym wrażeniem, jakie odnosiło się po poznaniu państwa Loving było to, że są w sobie bardzo zakochani.

Pierwszym problemem, z jakim zetknęli się prawnicy był fakt, że podczas procesu sprzed pięciu lat Mildred i Richard przyznali się do winy. Drugim – fakt, że było to pięć lat wcześniej. Czas, który upłynął, zamykał drogę do apelacji – według prawa można było ją złożyć do 60 dni od wydania wyroku. Po miesiącach szukania rozwiązania Cohen znalazł sposób, aby złożyć wniosek o uchylenie wyroku. Sprawę ponownie rozpatrywał sędzia Bazile. Odrzucając wniosek, powtórzył swoje uzasadnienie sprzed lat. Wszechmogący Bóg stworzył rasy…

Lovingowie i ich prawnicy nie poddali się. Sprawa trafiała do kolejnych sądów. Małżeństwo, ryzykując aresztowanie, mieszkało w Wirginii. Ich historia stała się znana, zaczęły żyć nią media. Po każdej rozprawie czekała na nich grupa dziennikarzy. Z czasem nauczyli się, że pytania lepiej zadawać pani Loving. Richard zwykle mówił krótko: Nie mam nic do powiedzenia. Mildred: Nie chcę nawet myśleć, co się stanie, jeśli przegramy. Paraliżuje mnie sama myśl o tym. A jednak przegrywali. W końcu pozostała już tylko jedna możliwość. Sąd Najwyższy decyduje się rozpatrzyć jedną na kilkaset spraw, jednak prawnicy państwa Loving byli przekonani, że tą sprawą się zajmie. Może byliśmy naiwni. Jednak nie mieliśmy, co do tego wątpliwości – wspomina Cohen. Mieli rację. W 1967, cztery lata po liście Mildred do Roberta Kennedy’ego, sprawa Państwa Loving trafiła do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Mildred i Richard zdecydowali, że na rozprawę nie pojadą.

Mogę żonę nazwać żoną w rodzinnym mieście”

Będziemy dziś zajmować się prawem, którego źródło jest jeszcze w prawie dotyczącym niewolników. Prawem, które ma powodować, że ludzie o białej skórze są ustawieni wyżej w hierarchii od wszystkich pozostałych – tak swoją argumentację przed sądem rozpoczął Hirschkop. Prawnicy reprezentujący stan Wirginia argumentowali, że ustawa zabraniająca mieszanych małżeństw jest tak samo ważna, jak prawo zakazujące kazirodztwa, poligamii czy małżeństw z nieletnimi. Obowiązkiem władz stanowych jest maksymalizacja liczby szczęśliwych małżeństw, które tworzą stabilne gospodarstwa domowe i zapewniają opiekę dzieciom oraz zapobieganie małżeństwom, które tego nie robią. Z badań psychologów i socjologów wynika, że nie można mówić o dzieciach małżeństw międzyrasowych, trzeba mówić o ofiarach małżeństw międzyrasowych – mówił w trakcie rozprawy RD McIlwaine III. Hirschkop odpowiadał, że każdy obywatel powinien być traktowany na równi z innymi. Gdy zapytałem państwa Loving, czy mam w ich imieniu powiedzieć coś na tej Sali Richard odpowiedział: Panie Cohen, niech pan powie w sądzie, że kocham moją żonę i to jest po prostu niesprawiedliwe, że nie mogę mieszkać z nią w Wirginii – zakończył swoje wystąpienie Cohen.

Sąd wydał wyrok dwa miesiące później. Sędziowie byli zgodni: prawo Wirginii zakazujące państwu Loving bycia małżeństwem łamie 14. poprawkę do Konstytucji USA. W uzasadnieniu napisali: Fakt, że Wirginia zakazuje małżeństw międzyrasowych z udziałem białych osób, pokazuje, że segregacja rasowa musi mieć swoje własne usprawiedliwienia i motywy, aby podtrzymywać teorię o białej supremacji.

Czuję się wolna… To był ogromny ciężar – mówiła Mildred Loving. Po raz pierwszy mogę objąć Mildred i nazwać ją moją żoną w rodzinnym mieście – cieszył się Richard.

Wyrok sprawił, że zakaz małżeństw ludzi o rożnym kolorze skory stał się nielegalny w całych Stanach Zjednoczonych. Jednak niektóre stany bardzo długo opierały się nowym zasadom, najdłużej – Alabama, która zniosła zakaz dopiero w 2000 r. Według amerykańskiego urzędu statystycznego Census Burea, w USA jest aktualnie ponad 4 miliony par takich, jak Lovingowie. Od 2004 roku dzień, w którym został ogłoszony wyrok w sprawie Richarda i Mildred – 12 czerwca – znany jest w USA jako „The Loving Day”. Mieszkańcy poszczególnych stanów gromadzą się, świętują i organizują działania na rzecz walki z dyskryminacją.

Mildred Loving nigdy nie uważała, że dokonali czegoś nadzwyczajnego. Nawet po latach podkreślała, że nie walczyli o sprawę, ale o swoją miłość. Przyjmując gratulacje, mówiła: To nie było moje działanie, to ręka Boga. Richard: Oboje myśleliśmy o innych ludziach, ale nie robiliśmy tego, dlatego, że ktoś to musiał zrobić jako pierwszy i chcieliśmy być tymi pierwszymi. Robiliśmy to dla nas. Małżeństwo zamieszkało legalnie w swych rodzinnych stronach. Po procesie wrócili do życia, jakiego pragnęli, wybudowali dom. Niestety, nie cieszyli się długo ciężko wywalczonym szczęściem. W 1975 r. mieli wypadek samochodowy – wjechał w nich pijany kierowca. Richard zmarł, Mildred straciła wzrok w jednym oku.

Za równością małżeńską

Po wypadku przestała udzielać wywiadów. Jednak w 2007 r., na rok przed śmiercią, w czterdziestą rocznicę wyroku Sądu Najwyższego, wydała oświadczenie, w którym napisała: Wciąż nie jestem zaangażowana politycznie. Jestem dumna, że imię moje i Richarda widnieje w tytule sprawy dotyczącej wartości takich, jak miłość, zaangażowanie, uczciwość i rodzina – wartości, których tak wielu ludzi, białych czy czarnych, starych czy młodych, heteroseksualnych czy homoseksualnych szuka w życiu. Moje pokolenie było gorzko podzielone przez coś, co powinno być tak oczywiste i tak właściwe. Większość wierzyła w to, co powiedział sędzia – to boski plan, by trzymać ludzi w oddaleniu od siebie. Wierzyli, że rząd powinien dyskryminować niektórych zakochanych. Żyję na tyle długo, aby widzieć wielkie zmiany. Uprzedzenia starszej generacji znikają, a młodzi ludzie zdają sobie sprawę, że jeśli ludzie się kochają, to mają prawo zostać małżeństwem. Popieram małżeństwa dla wszystkich. That is what Loving, and loving is all about.

Peggy Loving, wspominając swoich rodziców: Myślę, że byli bardzo zdeterminowani. Uznali, że mogą być biedni, mogą być z niższej klasy, ale chcą wrócić razem do domu i mają do tego prawo. I wiedzą, co zrobić, by wrócić do swoich rodzin. Nikt nie ma prawa narzucać im, z kim mają żyć i kogo kochać.

Mildred Loving zmarła na zapalenie płuc w maju 2008 r. W listopadzie tego samego roku Barack Obama – syn białej kobiety i czarnego mężczyzny został prezydentem Stanów Zjednoczonych.

***

Od redakcji: Obecna sytuacja małżeństw jednopłciowych w USA przypomina sytuację dotyczącą małżeństw międzyrasowych w latach 60. Według stanu na płowę marca 38 stanów uznaje małżeństwa jednopłciowe (wspomniana w tekście maruderka Alabama jest już „po jasnej stronie mocy”), 12 – nie. W styczniu br. Sąd Najwyższy zgodził się zająć kwestią małżeństw jednopłciowych. Wyrok, w wyniku którego być może raz na zawsze małżeństwa te staną się legalne na całym terytorium USA, ma zapaść w końcu czerwca. W marcu ruszyła w USA kampania społeczna „Love Has No Labels” („Miłość nie ma etykietek”). Na filmiku widać przytulające się i całujące na dużym ekranie… szkielety. Po chwili zza ekranu wychodzą ich „właściciele” – okazuje się, że są to np. dwie kobiety albo para o rożnych kolorach skory. I napisy: „Miłość nie ma płci/koloru skory/wieku itd.” Zajrzyjcie: lovehasnolabels.com

 

Tekst z nr 54/2-4 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Edie Windsor

Kobieta, która obaliła tradycyjną definicję małżeństwa w USA

 

fot. mat. pras.

 

Tekst: Mariusz Kurc

84-letnia Edie Windsor przeszła do historii amerykańskiego ruchu LGBT 26 czerwca 2013 r., gdy wygrała proces, który wytoczyła trzy lata wcześniej Stanom Zjednoczonym. Ze swoją sprawą dotarła aż do Sądu Najwyższego, który stwierdził, że ustawa definiująca małżeństwo na poziomie federalnym jako związek kobiety i mężczyzny (DOMA – Defense of Marriage Act) jest niekonstytucyjna. Nie oznacza to automatycznej legalizacji małżeństw jednopłciowych na całym terytorium USA, ale zapewnia prawa małżeńskie na poziomie krajowym parom z tych stanów, w których małżeństwa te są legalne.

Thea byłaby ze mnie dumna

Związek małżeński nakłada na małżonków szereg obowiązków, ale też daje im ponad tysiąc (!) rożnych praw. Część z nich obowiązuje na poziomie stanowym, a część – na federalnym.

Zgodnie z Defense of Marriage Act, małżeństwom jednopłciowym (zawartym w tych stanach, w których są one legalne, czyli obecnie w trzynastu) przysługiwały wyłącznie prawa obowiązujące na poziomie stanowym. Na poziomie federalnym małżeństwa jednopłciowe były nieuznawane. Implikacje tej sytuacji miały dla Edie konkretny wymiar finansowy.

Edie wzięła ślub ze swoją partnerką, Theą Spyer, w 2007 r. w Kanadzie. Dwa lata później Thea zmarła. Kobiety mieszkały we wspólnym mieszkaniu w Nowym Jorku – stanie, w który małżeństwa jednopłciowe są legalne dopiero od 2011 r. Edie otrzymała, zgodnie z testamentem, spadek po Thei (czyli m.in. połowę domu), ale musiała od niego zapłacić podatek na takich zasadach, jdk gdyby była dla Thei obcą osobą. Gdyby moim małżonkiem był jakiś Theo, a nie Thea, nie zapłaciłabym nic – mówiła na konferencji praso- 363 tysiące dolarów – taką konkretnie w jej przypadku skalę miała dyskryminacja par homoseksualnych względem par heteroseksualnych.

Gdy po porażkach we wszystkich niższych instancjach, w końcu 2012 r. Sąd Najwyższy zgodził się rozpatrzeć moją sprawę, byłam wniebowzięta. Gdy usłyszałam wyrok, zdałam sobie sprawę, jak długą drogę przeszliśmy – ja i wszyscy geje i lesbijki, całe społeczeństwo. Czuję się spełniona. Thea byłaby ze mnie dumna. Pomyślałam też: muszę pójść pod Stonewall (nowojorski klub LGBT, gdzie w czerwcu 1969 r. doszło do starć z policją, które uznaje się za symboliczny początek emancypacji osób LGBT – przyp. red.). Bo jeszcze nie skończyliśmy, wiele jeszcze mamy do zrobienia.

Gdzie spotykają się lesbijki?

Edie Schlain miała 23 lata, gdy w 1952 r. wyszła za mąż za Saula Windsora. Byli małżeństwem niecały rok. Powiedziałam mu prawdę. Powiedziałam: kochanie, ty zasługujesz na więcej, a ja potrzebuję czegoś innego. O tym, że jest lesbijką wiedziała „od zawsze”. Już w dzieciństwie, gdy oglądałam filmy, identyfikowałam się zawsze z facetami, którzy podrywali dziewczyny, a nie z tymi dziewczynami. Nie znała kobiet takich jak ona. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, że mogłabym żyć jako lesbijka. Jako lesbijka, czyli jak? Nie wiedziałam. Nawet to, że mogłabym sama się utrzymywać, nie przychodziło mi do głowy. Wyjście za mąż za mężczyznę, który mnie utrzymuje – to była jedyna, naturalna, oczywista opcja.

Po rozwodzie Edie przeniosła się do Nowego Jorku, znalazła pracę jako sekretarka i zaczęła studia – matematykę. Po ich ukończeniu dostała nową posadę – w IBM. Czasem widywałam kobiety razem i zastanawiałam się, czy są parą. Sama nie miałam jednak odwagi na żaden krok. W końcu miałam już tego dość. Zadzwoniła do zaufanej koleżanki. Wiesz może, gdzie w Nowym Jorku spotykają się lesbijki? Poszłabyś ze mną? Był rok 1962 r.

Klub w dzielnicy Greenwich Village nazywał się „Portofino”. Od razu podczas tej pierwszej wizyty Edie poznała dziewczynę. Theę. Zaczęłyśmy tańczyć i nie mogłyśmy skończyć, aż porobiły mi się dziury w rajstopach. Odtąd chodziły razem na tańce. W 1967 r. Thea oświadczyła się Edie. Nie marzyłyśmy nawet o ślubie, ale zrobiłyśmy sobie zaręczyny. Dostałam od Thei broszkę. Nie pierścionek, bo pierścionek sprowokowałby pytania moich współpracowników, kim jest mój wybranek.

Bardzo długie zaręczyny

Zakochałyśmy się w sobie bez pamięci i po prostu nie mogłyśmy przestać. Nawet umierając, Thea wciąż się dziwiła: Jezu, a my wciąż jesteśmy zakochane! – wspomina Edie.

Razem kupiły mieszkanie na Manhattanie, później również domek w Southampton. Edie awansowała na kierownicze stanowisko w IBM, a Thea, lekarka, przyjmowała pacjentów w domu.

Od początku, czyli od 1970 r. brały udział w nowojorskich Paradach Równości.

W 1977 r. u Thei zdiagnozowano stwardnienie rozsiane. W pierwszych latach jeszcze mogłyśmy tańczyć. Thea rzucała kule w kąt i prowadziła mnie zdrową nogą. Potem było gorzej, Thea usiadła na wózku, a Edie rzuciła pracę, by moc się nią opiekować na pełny etat.

Gdy w 2007 r. lekarze powiedzieli Thei, że został jej rok życia, zwróciła się do Edie: Wciąż chcesz się ze mną ożenić? Bo ja z tobą tak. Pojechały do Toronto (w Kanadzie małżeństwa jednopłciowe zalegalizowano w 2005 r.) z sześciorgiem przyjaciół. Edie wystąpiła w białej kreacji, Thea – w czarnej. Wiele znajomych par homoseksualnych pytało mnie, po co? Po co po 40 latach ładowałyśmy się do samolotu, leciałyśmy do Kanady. Co ten ślub zmienia? Otóż, okazało się, że zmienia. Gdy potem przedstawiałyśmy się jako małżeńska para, byłyśmy traktowane zupełnie inaczej. Poważniej.

Po śmierci Thei Edie miała atak serca. Miesiąc później dostała dokumenty i wezwanie do zapłaty podatku od spadku po Thei. Okazało się, że muszę sprzedać mnóstwo naszych rzeczy, by się wypłacić. Uznałam to za bardzo niesprawiedliwe i postanowiłam zawalczyć.

Miała rację.

Cztery dni po wyroku Sądu Najwyższego Edie Windsor poprowadziła czterdziestą czwartą nowojorską Paradę Równości jako jej Wielka Marszałkini.

 

***

Radość z wyroku

Sąd Najwyższy nie tylko uznał definicję małżeństwa na poziomie federalnym jako związku kobiety i mężczyzny za niekonstytucyjną, ale również, delegalizując tzw. Proposition 8, przywrócił legalność małżeństw jednopłciowych w Kalifornii, największym stanie USA. Wyrok Sądu natychmiast przełożył się na opinię publiczną: poparcie dla małżeństw jednopłciowych w USA wyniosło na początku lipca 55% (w grupie wiekowej 18-30 lat – 80%). Radość z wyroku wyrażali celebryci, m.in. Ben Afleck, Nick Carter, Cher, Ellen DeGeneres, Leonardo DiCaprio, Lena Dunham, Melissa Etheridge, Mia Farrow, Jesse Tyler Fergusson, Neil Patrick Harris, Lady Gaga, Adam Lambert, Madonna, Ricky Martin, Martina Navratilova, Marc Ruffalo oraz wielkie firmy, m.in. Apple, Citi, Ernst and Young, Facebook, GAP, Goldman Sachs, Johnson & Johnson, Marriott, Mastercard, Microsoft, Levi’s, Smirnoff, Starbucks.

 

Tekst z nr 44/7-8 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Czasem tęcza, czasem deszcz

Tekst: Przemysław Górecki

Współpraca: Mariusz Kurc  

Co mówili i robili w sprawach LGBT prezydenci USA? A obecni kandydaci?

 

Dwojga głównych kandydatów tak jaskrawo różniących się poglądami nie było już dawno w wyborach prezydenckich w USA. Demokratka Hillary Clinton i Republikanin Donald Trump mają zresztą nie tylko różne opinie w kluczowych dla państwa kwestiach, ale też zupełnie różne osobowości oraz – po raz pierwszy w historii kraju – różne płcie. Czy po 44 mężczyznach Amerykanie i Amerykanki wybiorą kobietę?

Ogień i woda

W kwestiach LGBT podział między Trumpem a Clinton też wydaje się jasny. Donald Trump jest przeciwny równości małżeńskiej. Jeśli zostanie wybrany, rozważy wyznaczenie takich sędziów Sądu Najwyższego, którzy skłonni byliby obalić wyrok z zeszłego roku legalizujący małżeństwa jednopłciowe na całym terytorium kraju. Trump opowiada się za tradycyjnym małżeństwem (sam jest po dwóch rozwodach). Partia Republikańska, która w lipcu nominowała go do prezydenckiego wyścigu, przyjęła program, o którym Dan Savage, znany działacz LGBT, twórca kampanii „It Gets Better”, nazwał najbardziej homofobicznym programem Republikanów w ich historii. Oprócz „nie” dla równości małżeńskiej, Republikanie sprzeciwiają się postulowanemu przez Demokratów zakazowi tzw. terapii naprawczych (mających na celu zmianę orientacji z homo na hetero) dla nieletnich oraz popierają „prawo toaletowe” nakazujące korzystanie z toalet publicznych przypisanych tej płci, z którą dana osoba się urodziła (a więc wymierzone w osoby trans). Program rozczarował nawet grupę LGBT działającą w samej Partii Republikańskiej, czyli Log Cabin Republicans. „Frajerzy! Idioci! Smutne!” – ogłoszenie tej treści skierowane do członków swej partii opublikowali Log Cabin Republicans w dzienniku „USA Today”. Dan Savage wezwał grupę do samorozwiązania: Działają już prawie 40 lat (od 1977 r.), próbując zreformować partię, jak widać, bez rezultatu. Hillary Clinton popiera równość małżeńską. Dokładnie – od 18 marca 2013 r., gdy w specjalnym clipie Human Rights Campaign, największej amerykańskiej organizacji LGBT, powiedziała: Amerykanie LGBT to nasi współpracownicy, nasi nauczyciele, żołnierze, przyjaciele i nasi ukochani, nasi najbliżsi. Są obywatelami jak każdy/a z nas i zasługują na równe traktowanie. Dotyczy to również małżeństw. Popieram małżeństwa jednopłciowe. Popieram je osobiście oraz jako polityczka opowiadam się za wprowadzeniem ich do naszego systemu prawnego. Poglądy Hillary w kwestii jednopłciowych małżeństw ewoluowały. Startując do Senatu z Nowego Jorku w 2000 r. Clinton opowiadała się za związkami partnerskimi, ale przeciw małżeństwom i takie stanowisko, podzielane zresztą przez większość wyborców, utrzymywała przez lata. W 2006 r. lekko je zmodyfikowała – wprawdzie wprowadzenie małżeństw jednopłciowych nadal nie stanowiło jej programu, ale gdyby stan Nowy Jork poddał równość małżeńską pod głosowanie, głosowałabym za. W grudniu 2011 r., jako szefowa Departamentu Stanu (odpowiednik MSZ), wygłosiła na forum ONZ słynne przemówienie, które podsumowała słowami: Prawa osób homoseksualnych to prawa człowieka. Od tamtego czasu administracja amerykańska aktywnie wspiera prawa osób LGBT na świecie. W czerwcu 2013 r., gdy Sąd Najwyższy uznał za sprzeczną z konstytucją ustawę DOMA definiującą na poziomie federalnym małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, Hillary i Bill (który w 1996 r. sam podpisał DOMA) Clintonowie wydali wspólne oświadczenie, w którym wyrazili zadowolenie z wyroku Sądu. W kwietniu 2015 r., ogłaszając start w wyborach prezydenckich 2016, Clinton opublikowała pierwszy clip wyborczy, w którym widać było m. in. parę mężczyzn trzymających się za ręce. Jeden z nich mówił: „Latem planujemy ślub”. Dwa miesiące później kandydatka cieszyła się ze wspomnianego już wyroku Sądu Najwyższego legalizującego małżeństwa jednopłciowe na całym terytorium USA. W lipcu br. jej partia przyjęła progresywny program LGBT. Zakłada on m.in. ochronę osób LGBT przed dyskryminacją w przestrzeni publicznej (czyli m.in. brak zgody na „prawo toaletowe”), respektowanie praw osób LGBT, jako oficjalna linia polityki zagranicznej, wzrost funduszy na walkę z przemocą wobec osób trans (szczególnie wobec niebiałych transkobiet – grupy najbardziej narażonej na przemoc), uwzględnianie społeczności LGBT jako grupy obywateli/konsumentów w badaniach statystycznych, przegląd archiwów wojskowych i rewizję zwolnień z armii ze względu na bycie LGBT, przegląd sytuacji transpłciowych imigrantów/ek w miejscach zatrzymań (wg badań spotykają się z przemocą częściej niż inni zatrzymani). Human Rights Campaign oficjalnie poparła Hillary Clinton. Wybory już 8 listopada. Tymczasem proponujemy krótki i siłą rzeczy wybiórczy przegląd 240-letniej historii amerykańskich prezydentur z tęczowej perspektywy.

Więzienie, grzywna, chłosta

Jerzy Waszyngton ma jako prezydent (nr 1, w latach 1789-1797) czystą kartę w sprawach LGBT, natomiast wcześniej, jako generał podczas amerykańskiej wojny o niepodległość (1775-1783) zapisał się niejednoznacznie. Z jednej strony w lutym 1778 r. przyjął do armii prominentnego niemieckiego oficera Friedricha Wilhelma von Steubena, który w swej ojczyźnie był ścigany za homoseksualizm i musiał uciekać. Z drugiej – ledwo miesiąc później o sądzonym za sodomię poruczniku Enslinie, sekretarz Waszyngtona napisał: Generał aprobuje wyrok skazujący, odczuwa obrzydzenie w stosunku do tak ohydnego przestępstwa i nakazuje wydalenie z obozu. Za czasów prezydenta Johna Adamsa (2, 1797-1801) na terenie stolicy kraju, Waszyngtonu, w życie weszła ustawa, która wprowadziła, istniejące już w sąsiednich stanach, kary za homoseksualizm (sodomię): więzienie lub prace publiczne dla wolnych mężczyzn oraz śmierć dla niewolników. O homoseksualnych kobietach prawo nie wspominało. Prezydent Tomasz Jefferson (3, 1801-1809) jeszcze jako gubernator stanu Wirginia, sporządził projekt ustawy, która za homoseksualizm przewidywała kastrację. Był to, jak się zdaje, krok w dobrym kierunku, bo obowiązujące wówczas przepisy skazywały homoseksualistów na śmierć. Ustawa przepadła, ale być może Jeffersona należy i tak uznać za umiarkowanego sojusznika osób LGBT? W odróżnieniu od Williama Henry Harrisona (9, 1841-1841, zmarł na zapalenie płuc miesiąc po objęciu urzędu), który jako gubernator Indiany wprowadził kary za homoseksualizm, zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet: rok do pięciu lat więzienia, 100 do 500 dolarów grzywny, 500 razów chłosty i utratę praw obywatelskich. Za prezydentury Benjamina Harrisona (23, 1889-1893) na terenie Dystryktu Kolumbii, czyli praktycznie miasta Waszyngton, wprowadzono grzywny dla tych, którzy notorycznie źle się prowadzą – nie było wątpliwości, że do „źle prowadzących się” zalicza się homoseksualistów. Za kadencji Williama McKinleya (25, 1897-1901) skreślono słowo „notorycznie”, co dla zainteresowanych oznaczało pogorszenie. Ostatecznie homoseksualne stosunki stały się legalne w całym USA dopiero w 2003 r. w wyniku przełomowego wyroku Sądu Najwyższego (sprawa Lawrence vs. Texas). Gdy wydawano wyrok, „sodomia” figurowała jako przestępstwo jeszcze w 14 stanach.

„Zboczeniec” u prezydenta? „Każda administracja ma ten problem”

Prezydent Woodrow Wilson (28, 1913-1921), podobnie jak Jefferson, chciał dobrze, ale poniósł porażkę. Zawetował ustawę imigracyjną z 1917 r., która zabraniała wstępu do USA wszystkim osobom z „defektami psychicznymi” – a do „defektów psychicznych” oczywiście zaliczano homoseksualizm. Kongres jednak obalił weto. Emigranci, u których odkryto homoseksualizm (w jaki sposób, to już osobny temat) lub sami go ujawnili, dostawali odmowę. Dwight Eisenhower (34, 1953-1961) zaraz na początku prezydentury podpisał okryty złą sławą Dekret 10450 rozszerzający listę zagrożeń bezpieczeństwa narodowego. W myśl dekretu pracownicy zatrudnieni przez administrację federalną (lub pracownicy fi rm prywatnych, które wykonywały zamówienia na rzecz administracji) „podejrzani” o homoseksualizm (lub tacy, którzy sami homoseksualizm deklarowali) podlegali zwolnieniu. Słowo „homoseksualizm” nie występowało w przepisach, ale prezydent wyraził się jasno: Wielu lojalnych Amerykanów z powodu niestabilności, alkoholizmu, homoseksualizmu lub związków z ugrupowaniami komunistycznymi stanowi nieumyślnie zagrożenie bezpieczeństwa narodowego. Dekret na długi czas stał się biblią agentów specjalnych, którzy dokonali czystki na masową skalę. Pracę straciło ponad 10 tys. osób. Wśród nich – Arthur H. Vandenberg Jr. i Frank Kameny. Vandenberg Jr., syn republikańskiego senatora, był współpracownikiem prezydenta w Białym Domu. Został szybko zmuszony, by „ze względów zdrowotnych” zrezygnować z posady. O jego homoseksualizmie poinformował prezydenta najprawdopodobniej J. Edgar Hoover, szef FBI, który miał obsesję na punkcie tropienia życia osobistego ludzi (sam najprawdopodobniej był kryptogejem i pozostawał w związku z Clydem Tolsonem, jednym z dyrektorów FBI). 11 lat później, w 1964 r., Vandenberg Jr. został wyoutowany w artykule „New York Timesa” (nie dosłownie, ale można było wywnioskować, o kogo chodzi i o jaki „zarzut”) oraz przez… samego ówczesnego prezydenta Lyndona Johnsona (o którym za chwilę). Johnson, odnosząc się do afery ze swym współpracownikiem (o której również za chwilę) palnął: Każda administracja ma taki problem. Prasa to wyolbrzymia, piszą, że zarzucam Eisenhowerowi, jakoby miał zboczeńca wśród współpracowników. Nie miałem takich intencji… Chodzi mi tylko o to, że każdy prezydent, jakiego znałem, miał takie problemy. Herbert Hoover z Andrew Mellonem, Roosevelt z Sumnerem Wellesem, Truman z Mattem Connelly i Harrym Dexterem Whitem oraz Eisenhower z Vanderbergiem Juniorem. Vanderberg Jr. popełnił samobójstwo cztery lata później. Astronom Frank Kameny pracował nad wojskowymi mapami amerykańskiej armii. W 1957 r. służby Hoovera wyśledziły, że jest gejem. Został zwolniony. Resztę życia poświęcił walce o prawa LGBT. Był pierwszym, który, bezskutecznie, ale jednak, wniósł pozew o dyskryminację ze względu na orientację seksualną. Zmarł w 2011 r. w wieku 86 lat. A sam dekret 10450 przetrwał lat 20 – do 1973 r.

Mój przyjaciel gej

Prezydentury następców Eisenhowera – Johna F. Kennedy’ego (35, 1961-1963) i Lyndona Johnsona (36, 1963-1968) zapisały się jako czas postępu praw obywatelskich (szczególnie Afroamerykanów/ek). Czy Kennedy i Johnson byliby skłonni interpretować wprowadzane przepisy jako chroniące również osoby LGBT – nie do końca wiadomo. Wiadomo jednak, że najbliższy przyjaciel prezydenta Kennedy’ego, Lem Billings, był gejem. Poznali się jeszcze w szkole. Po zabójstwie prezydenta w 1963 r. szeptano, że to Lem był „najbardziej zrozpaczoną z wdów po prezydencie”. Zainteresowanych odsyłamy do książki Davida Pittsa poświęconej ich relacji – „Jack and Lem”. W 1963 r. Kennedy, zmobilizowany przez czarnych aktywistów, zaproponował ustawę o prawach obywatelskich (koniec segregacji ze względu na kolor skóry). Został zamordowany kilka miesięcy później – ustawę podpisał, niespełna rok po słynnej mowie Martina Luthera Kinga, prezydent Lyndon Johnson. W ostatniej chwili w artykule VII traktującym o zakazie dyskryminacji przez pracodawców, do przesłanek rasowych, etnicznych i religijnych dodano zakaz dyskryminacji płciowej chroniący de facto również osoby transseksualne i, w późniejszej szerszej wykładni, homo- i biseksualne. Jednocześnie prezydent podpisał w 1965 r. ustawę imigracyjną, zgodnie z którą „seksualna dewiacja” (a za taką uznawano homoseksualizm) stanowiła powód do zakazu wstępu. Przy okazji prezydentury Johnsona warto też wspomnieć o Walterze Jenkinsie. Był to jego czołowy doradca, wieloletni współpracownik. Na kilka tygodni przed wyborami prezydenckimi w 1964 r. (które Johnson wygrał przytłaczającą większością) Jenkins został złapany w toalecie YMCA (Stowarzyszenie Młodych Chrześcijan, o którym the Village People śpiewali lata później swój słynny gejowski hymn) podczas „lubieżnego aktu” z innym mężczyzną. Zapłacił grzywnę i gdyby był zwykłym obywatelem, sprawa zapewne poszłaby w niepamięć. Ale główny doradca kandydata na prezydenta homoseksualistą? To kąsek i dla mediów, i dla kontrkandydata. Zwłaszcza, gdy okazało się, że Jenkins, mąż i ojciec szóstki dzieci, pięć lat wcześniej w tej samej toalecie YMCA został również przyłapany na seksie z mężczyzną. Johnson ponoć nic nie wiedział o jego homoseksualizmie. Błyskawicznie zmusił Jenkinsa do rezygnacji. Po 25 latach współpracy i na dwa tygodnie przed wyborami Jenkins bezszelestnie zniknął. Resztę życia spędził jako księgowy w Teksasie.

Małżeństwa homoseksualne? „To kwestia na rok 2000!”

Prezydent Richard Nixon (37, 1969-1974), jedyny, który ustąpił ze stanowiska (w wyniku afery Watergate), zapytany o małżeństwa homoseksualne, wypalił: Tak daleko pójść nie jestem w stanie. To brzmi jak kwestia na rok 2000! Równość Murzynów i białych – OK. Ale małżeństwa homo – za daleko. Okazuje się, że był i tak optymistą – równość małżeńska stała się w całych Stanach rzeczywistością w 2015 r. Nixon podpisał ustawę zabraniającą płciowej dyskryminacji w edukacji. Podobnie jak Kennedy i Johnson przy kwestii zatrudnienia, nawet chyba nie przypuszczał, że będzie ona używana do ochrony osób LGBT, a tak właśnie się stało. Prezydent Jimmy Carter (39, 1977-1981), identyfikujący się jako „nowonarodzony chrześcijanin”, pokazał, że głęboka religijność nie musi opierać się na homofobii i posługiwać dyskryminującą retoryką. Był pierwszym prezydentem, który jeszcze podczas kampanii wyborczej wezwał do zaprzestania dyskryminacji ze względu na orientację seksualną. Natomiast 26 marca 1977 r. wykonał historyczny krok: zaprosił przedstawicieli społeczności LGBT na pierwsze spotkanie w Białym Domu. Prezydent i jego goście omówili kwestie związane z sytuacją osób homoseksualnych w naszym kraju – brzmiał komunikat. W zeszłym roku 90-letni były prezydent (i laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 2002 r.) poparł równość małżeńską: Nigdy nie słyszałem o żadnym słowie lub działaniu Jezusa, które dyskryminowałoby kogokolwiek. Według mnie Jezus poparłby równość małżeńską. Jezus poparłby każdy związek miłosny, który nie krzywdzi osób trzecich. A nie widzę, w jaki sposób małżeństwa jednopłciowe miałyby krzywdzić osoby trzecie. Następca Cartera, Ronald Reagan (40, 1981-1989) zapisał się w historii ruchu LGBT czarnymi literami, ale jeszcze zanim został prezydentem, miał godną odnotowania, pozytywną wypowiedź. Będąc Republikaninem, opowiedział się przeciwko inicjatywie republikańskiego senatora Briggsa z Kalifornii, która zakładała zakaz pracy dla homoseksualnych nauczycieli (to właśnie z tym projektem walczył z sukcesem Harvey Milk). Reagan: Czymkolwiek homoseksualizm jest, nie jest na pewno zakaźną chorobą, jak odra czy coś takiego. Nie można się tego nabawić. Według opinii większości naukowców orientacja seksualna ustala się w bardzo młodym wieku i nauczyciele nie mają na nią wpływu. Jednak stosunek Reagana do kwestii LGBT był naznaczony hipokryzją. Ten były aktor czuł się komfortowo w środowisku gejów i lesbijek – przyjaźnił się na przykład z gwiazdorem Rockiem Hudsonem, który w 1985 r., na kilka miesięcy przed śmiercią, ujawnił, że choruje na AIDS (co wtedy było równoznaczne z homoseksualnym coming outem). Nie przeszkadzało to jednak prezydentowi korzystać z poparcia antygejowskich działaczy religijnej prawicy (jak Jerry Falwell) oraz urzędników administracji pokroju takich osławionych homofobów jak Garry Bauer czy Pat Buchanan. Najważniejszym sprawdzianem intencji równościowych w latach 80. była jednak szalejąca epidemia AIDS. Reagan oblał test na całej linii. Po raz pierwszy wspomniał o AIDS dopiero w 1985 r., gdy ofiar w USA było już ponad 6 tysięcy, cztery lata po zidentyfikowaniu choroby, i to zaledwie w odpowiedzi na jedno z pytań podczas konferencji prasowej. Nawet śmierć Hudsona nie skłoniła prezydenta do zajęcia stanowiska. Dopiero dwa lata później, w 1987 r., wygłosił dłuższe przemówienie. Liczba ofiar AIDS sięgała 20 tysięcy. Niewiele wskazuje na to, by stanowisko prezydenta w sprawie LGBT ewoluowało, odkąd w kampanii prezydenckiej roku 1980 powiedział: Mój krytycyzm wynika stąd, że ruch gej/les nie prosi po prostu o prawa obywatelskie – on prosi o uznanie i akceptację alternatywnego stylu życia, na który, wierzę, że społeczeństwo nie godzi się – tak samo, jak nie godzę się ja. Okazję do drobnej rehabilitacji urzędu prezydenta miał George Bush (41, 1989-1993), który podpisał tzw. Ryan White CARE Act, prawo przewidujące federalne dotacje dla organizacji wspierających chorych na AIDS oraz American With Disabilities Act, prawo zabraniające dyskryminacji z powodu chorób, także AIDS, i nakazujące pracodawcom wspieranie chorych pracowników. Bush podpisał również Hate Crimes Statistics Act – prawo zobowiązujące do zbierania danych o zbrodniach z nienawiści ze względu na m.in. orientację seksualną. Wreszcie, podpisał znowelizowaną ustawę imigracyjną, z której wykreślono „dewiację seksualną” jako powód zakazu wstępu do USA. Jednocześnie, w jednym z wywiadów telewizyjnych prezydent stwierdził, że gdyby jego wnuk/ czka okazał/a się gejem/lesbijką, to nadal kochałby to dziecko, ale powiedziałby, że homoseksualizm nie jest normalny i zniechęcałby do działań na rzecz praw osób homoseksualnych. Opowiedział się również przeciwko małżeństwom jednopłciowym. Zaś w 2013 r., 20 lat po zakończeniu prezydentury, 89-letni Bush był świadkiem na jednopłciowym ślubie swych znajomych Bonnie Clement i Helen Thorgalsen.

Sojusznik z rysą

Wielkie nadzieje wiązane były z prezydenturą Billa Clintona (42, 1993-2001), uznawanego za pierwszego prawdziwego sojusznika osób LGBT na stanowisku prezydenta USA. Jednak jego kadencje z tęczowej perspektywy są mocno niejednoznaczne, a dla działaczy LGBT – rozczarowujące. To za czasów Clintona ustanowiono osławioną zasadę „Don’t Ask, Don’t Tell” w amerykańskiej armii, zgodnie z którą bi- i homoseksualni żołnierze/rki mogli służyć tylko pod warunkiem, że ich orientacja nie wyjdzie na jaw. Dyskryminacja pod rządami DADT (zwolniono ok. 17 tys. osób!) została zlikwidowana dopiero przez prezydenta Obamę. Niemniej zapomina się, że przed DADT obowiązywał w armii całkowity zakaz dla osób bi- i homoseksualnych. Clinton zrobił więc krok do przodu, w ramach (zgniłego) kompromisu z twardogłowymi. W 1996 r., w czasie walki o drugą kadencję, prezydent podpisał Defense of Marriage Act (DOMA), ustawę definiującą małżeństwo na poziomie federalnym jako związek kobiety i mężczyzny. W 2013 r. przepraszał i sam wzywał Sąd Najwyższy do uznania ustawy na niekonstytucyjną: Było to tylko 17 lat temu, a jednak wydaje się tak dawno. Czasy się zmieniły i dziś widzę, jak bardzo ta ustawa nie tylko przyzwala na dyskryminację części obywateli, ale również sama w sobie po prostu ustanawia dyskryminację jako obowiązujące prawo. Jest dla mnie jasne, że DOMA jest sprzeczna z konstytucyjną zasadą równości, wolności i sprawiedliwości. DOMA poszła do kosza. Pozytywy Clintona? To on w czasie 8 lat na urzędzie zatrudnił w swej administracji pierwsze jawne osoby LGBT (ponad 150!), w tym m.in. pierwszego otwarcie homoseksualnego ambasadora Jamesa Hormela. To on jako pierwszy prezydent otrzymał jednoznaczne poparcie od Human Rights Campaign. To on jeszcze jako kandydat na prezydenta i gubernator stanu Arkansas wzywał do wykreślenia sodomii z prawa tego stanu. To on przeznaczył na walkę z AIDS znacznie więcej środków niż jego poprzednicy – i za jego kadencji AIDS przestała być chorobą śmiertelną. Wreszcie, to on ogłosił czerwiec miesiącem praw osób LGBT. Za równością małżeńską Bill Clinton opowiada się od 2009 r. a więc wcześniej niż jego żona Hillary (z tą jednak różnicą, że on jest od 16 lat na politycznej emeryturze, a przed nią być może sam szczyt kariery). Niewiele dobrego powiedzieć można z perspektywy LGBT o prezydenturze George’a W. Busha (43, 2001-2009). W najlepszym wypadku pozostawał obojętny wobec praw LGBT, w najgorszym – aktywnie się im sprzeciwiał. Jeszcze w 1994 r., startując na gubernatora Teksasu, obiecywał, że zawetuje wykreślenie sodomii z listy przestępstw, bo pozostawienie jej tam jest symbolicznym gestem naszych tradycyjnych wartości. (W 2004 r., gdy sodomia została wykreślona, Bush powiedział: Co dorośli robią w swych domach za zgodą jeden drugiego, powinno być tylko ich sprawą). Jako gubernator Teksasu (1995-2000) podpisał prawo definiujące małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, sprzeciwiał się też wszelkim ustawom zrównującym prawa osób hetero i LGBT. W trakcie 8 lat swej prezydentury wprawdzie poparł związki partnerskie, ale jednocześnie występował przeciwko równości małżeńskiej – wniósł nawet (bez sukcesu) poprawkę do Konstytucji definiującą małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny. W czasie jednej z prezydenckich debat stwierdził, że nie wie, czy homoseksualizm jest wyborem czy nie. Na sam koniec, w grudniu 2008 r., sprzeciwił się deklaracji ONZ potępiającej przemoc wobec osób LGBT.

Obama, nasz brat

Za czasów żadnego innego prezydenta nie dokonał się taki postęp w kwestiach LGBT, jak za Baracka Obamy (44, 2009-2017), pierwszego Afroamerykanina na tym urzędzie. To za jego kadencji, 26 czerwca 2015 r., Sąd Najwyższy zalegalizował małżeństwa jednopłciowe w całych Stanach (prezydent nie miał wpływu na wyrok, ale miał wpływ na mianowanie sędziów, którzy go wydali). Warto przy tym dodać, że droga Obamy do poparcia równości małżeńskiej miała swe zakręty. W 1996 r., gdy startował do Senatu, był za. Potem przez lata opowiadał się tylko za związkami partnerskimi. W końcu, 9 maja 2012 r., gdy poparcie dla równości małżeńskiej sięgało niemal 50%, Obama oficjalnie poparł ją w wywiadzie telewizyjnym. Słupki wzniosły się powyżej 50% i nie spadły do dziś. Prezydent wyjaśnił, że do ostatecznego „tak” skłoniły go córki, których koleżanki mają rodziców tej samej płci. Prezydent nie miał dobrej odpowiedzi na pytanie, czemu ci rodzice nie mogą wziąć ślubu. Co poza małżeństwami? Obama m.in. podpisał tzw. Matthew Shepard Act, ustawę zrównującą ściganie przestępstw homofobicznych z rasistowskimi (2009), doprowadził do wyeliminowania wspomnianej zasady DADT w armii (2011), powołał urząd Specjalnego Wysłannika Prezydenta ds. LGBTI (2015, został nim Randy Berry, z którym wywiad opublikowaliśmy w „Replice” nr 56). Wykonał też szereg znaczących gestów. Po coming oucie pierwszego zawodnika NBA, Jasona Collinsa, prezydent zadzwonił do niego i pogratulował odwagi. Słynny nowojorski bar Stonewall, w którym zaczął się współczesny ruch LGBT, ustanowił Obama narodowym pomnikiem. Zatrudnił też pierwszą w Białym Domu jawnie transpłciową pracowniczkę (Raffi Freedman-Gurspan). A o nas, osobach LGBT, nie mówi „oni”, tylko „nasi bracia i siostry”.

Artykuł w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce. This article was funded in part by a grant from the United States Department of State. The opinions, findings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily reflect those of the United States Department of State.

Tekst z nr 63 / 9-10 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tęczowy biały dom

Zbliżająca się powoli do końca prezydentura Baracka Obamy to okres bezprecedensowego postępu praw osób LGBT w USA. W kwietniu zamiar kandydowania w przyszłorocznych wyborach ogłosiła Hillary Clinton. Czy zostanie następczynią Obamy, również jako nasza sojuszniczka? Tekst: Katarzyna Matuszewska

 

Barack Obama, Hillary Clinton, mat. pras.

 

Nathan Johnson i Jared Milrad są parą od ośmiu lat. Poznali się w 2008 r., gdy razem pracowali przy pierwszej kampanii prezydenckiej Baracka Obamy. 12 kwietnia br. przeżyli swe 5 minut sławy – tego dnia premierę miał klip video Hillary Clinton z ich udziałem. Polityczka ogłosiła w nim swą kandydaturę w przyszłorocznych wyborach prezydenckich.

Dwuminutowy filmik przedstawia kilkadziesiąt osób w rożnych życiowych sytuacjach. „Zwykłych Amerykanów/ki” – jak mówi Clinton. Opowiadają o planach na najbliższe miesiące i lata. Hillary mówi: „Zamierzam startować w przyszłorocznych wyborach” a Nathan i Milrad – „Zamierzamy wziąć ślub tego lata”. Pod koniec filmiku widać jeszcze parę lesbijską – Christy Spitzer i Kassie Thornton.

Włączenie jednopłciowych par do grupy przykładowych, typowych obywateli wzbudziło wielki aplauz amerykańskiej społeczności LGBT. Jej poparcie dla kandydatki Partii Demokratów wydaje się oczywiste, zważywszy, że Republikanie „tradycyjnie” przedstawią w najlepszym razie kogoś unikającego tematyki LGBT, a w najgorszym – jawnego homofoba.

Przyjrzyjmy się więc dossier w zakresie LGBT zarówno obecnego prezydenta, jak i – być może – przyszłej prezydentki.

Nasi homoseksualni bracia i siostry

Progres w sytuacji osób LGBT w USA za czasów prezydentury Obamy jest tak imponujący, że komentatorzy zwracają uwagę, iż trudno będzie Hillary Clinton mu dorównać:

28 października 2009 r. prezydent podpisał ustawę, która przestępstwa z pobudek homofobicznych zrównuje z przestępstwami z pobudek rasistowskich, nazywając je wszystkie przestępstwami z nienawiści. O potrzebie takiej ustawy mówiono głośno od lat, szczególnie po bestialskim zabójstwie 22-letniego Matthew Sheparda w 1998 r. Chłopak został zamordowany przez znajomych za to, że był gejem.

20 września 2011 r. dzięki wysiłkom i przy udziale prezydenta zniesiona została dyskryminacyjna zasada „Don’t ask, don’t tell”, zgodnie z którą osoby LGBT mogły służyć w amerykańskiej armii tylko pod warunkiem, że ukrywały własną seksualność; jeśli wychodziła na jaw – były dyscyplinarnie zwalniane. Zasada ta istniała od 1993 r. (wcześniej osoby LGBT nie mogły służyć w armii w ogóle, czy swą seksualność ukrywały czy nie). Obama wielokrotnie wypowiadał się przeciwko DADT, a 22 lipca 2011 r. podpisał specjalny certyfikat zaświadczający, zgodnie z wymogami ówczesnego prawa, że jej zniesienie nie wpłynie negatywnie na stan amerykańskiej armii.

9 maja 2012 r. Barack Obama jako pierwszy urzędujący prezydent ogłosił, że popiera legalizację małżeństw jednopłciowych. Wcześniej mówił, ze popiera związki partnerskie, w sprawie małżeństw jednopłciowych zaś jego poglądy „ewoluowały”: Wahałem się w tej sprawie, myślałem, że związki partnerskie będą wystarczające, a także miałem na uwadze, że wiele osób jest wrażliwych na punkcie samego słowa „małżeństwo” i rozumie je tylko jako związek kobiety i mężczyzny. Prezydent powiedział, że zmienił zdanie, gdy poznał jednopłciowe pary, m.in. rodziców przyjaciół swych córek, i przekonał się, jak dyskryminujące jest prawo zabraniające im małżeństwa. Tuż przed ogłoszeniem nowego stanowiska prezydenta wobec małżeństw jednopłciowych, poparcie dla nich w USA dochodziło do 50%. Po wypowiedzi Obamy natychmiast podskoczyło o kilka punktów procentowych i już nie spadło. Pół roku później Obama został wybrany na drugą kadencję. W dniu wyborów w trzech stanach USA – Maryland, Maine i Washington – odbyły się referenda w sprawie małżeństw jednopłciowych. We wszystkich zagłosowano na „tak”.

26 czerwca 2013 r. Sąd Najwyższy USA wydał wyrok w sprawie ustawy DOMA (Defense of Marriage Act) zakazującej małżeństw jednopłciowych na poziomie federalnym – uznał ją za niekonstytucyjną. Prezydent Obama już wcześniej ogłosił, że jego zdaniem ustawa ta jest niezgodna z konstytucją USA i jego administracja nie będzie broniła jej przed sądem. Gdy Obama został prezydentem w listopadzie 2008 r., małżeństwa jednopłciowe były legalne w dwóch stanach (Massachussetts i Connecticut). Obecnie są one legalne w 38 stanach. Wyrok Sądu Najwyższego w sprawie legalności zakazu w pozostałych 12 stanach spodziewany jest pod koniec czerwca i choć teoretycznie prezydent nie może nań wpływać, to praktycznie – owszem. Nominuje bowiem sędziów zastępujących tych, którym kadencja akurat się kończy. Być może więc prezydentura Obamy zakończy się wynikiem 50:0 dla stanów z legalnymi małżeństwami jednopłciowymi.

Do tej krótkiej wyliczanki należałoby dodać poparcie Obamy dla ENDA – ustawy wprowadzającej zakaz dyskryminacji w zatrudnieniu, której projekt znajduje się obecnie w Kongresie, a także wiele wypowiedzi i gestów przyjaznych osobom LGBT. Mają one niebagatelne znaczenie, bo kreują przyjazną wobec spraw LGBT atmosferę, która od władzy promieniuje przez media i trafia „pod strzechy”. Obama zatrudnił rekordową liczbę wyoutowanych urzędników na rożnych szczeblach swej administracji – ponad 150 osób podczas samej pierwszej kadencji. O osobach LGBT mówi: „nasi bracia i siostry” a nie „ci ludzie”, jak to się zdarza polskim politykom. Gdy publiczny coming out zrobił koszykarz Jason Collins, pierwszy jawny gej w historii prestiżowej ligi NBA, Obama pospieszył z gratulacjami, a potem zaprosił Collinsa do Kongresu na doroczne przemówienie „Raport o stanie państwa”.

Strona internetowa prezydenta wylicza jeszcze szereg innych jego osiągnięć w dziedzinie praw LGBT, włącznie z udziałem w kampanii „It Gets Better” skierowanej do nastolatków LGBT. Zresztą, samo istnienie zakładki „LGBT” na stronie Białego Domu też o czymś świadczy. Zajrzyjcie: whitehouse.gov/lgbt

Gay rights are human rights

Poglądy Hillary Clinton na temat jednopłciowych małżeństw, podobnie jak Baracka Obamy, ewoluowały. W 2003 r., gdy była ona senatorką stanu Nowy Jork, opowiedziała się za związkami partnerskimi, ale w sprawie małżeństw odparła, że Amerykanie prawdopodobnie nie są jeszcze na nie gotowi. Dodała też, że kwestia ta powinna być rozstrzygana przez każdy stan z osobna (co w istocie przez następne lata się działo). Cztery lata później, w 2007 r. Clinton powiedziała, że opowiada się zarówno za obaleniem DADT, jak i DOMA. W 2013 r. ostatecznie zmodyfikowała swe stanowisko i w specjalnym klipie Human Rights Campaign, największej organizacji LGBT w USA, powiedziała, że opowiada się za wprowadzeniem małżeństw jednopłciowych na całym terytorium USA, zarówno na poziomie stanowym jak i federalnym.

Ale najważniejszym bodaj „momentem LGBT” w karierze Hillary Clinton było przemówienie na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych 6 grudnia 2011 r. w Genewie z okazji Dnia Praw Człowieka. To właśnie wtedy, jako sekretarz stanu USA, Clinton wygłosiła słynne zdanie, którego tłumaczyć chyba nie musimy: Gay rights are human rights.

Przemówienie Clinton spotkało się z entuzjazmem części słuchaczy, ale sporo delegatów na znak protestu wyszło, gdy ta mówiła: Bycie osobą homoseksualną nigdzie na świecie nie powinno być przestępstwem. Homoseksualność pozostaje przestępstwem aż w 78 krajach świata. Clinton kontynuowała: Osoby LGBT rodzą się i żyją we wszystkich społeczeństwach. Są dziećmi, nastolatkami, osobami młodymi, dojrzałymi, seniorami. Mają wszelkie kolory skory i wyznają wszelkie religie. Są lekarzami i nauczycielami, rolnikami i bankierami, żołnierzami i sportowcami. Bez względu na to, czy o tym wiemy, czy nie i bez względu na to, czy się na to godzimy lub nie – są członkami naszych rodzin. Są naszymi przyjaciółmi i naszymi sąsiadami. Bycie LGBT to nie jest wynalazek Zachodu. To część ludzkości.

W ślad za przemówieniem ambasady amerykańskie otrzymały od swej szefowej wytyczne, by wspierać społeczności LGBT na całym świecie.

Amerykańskie portale LGBT jawnie, choć niebezwarunkowo popierają Hillary Clinton. Klip z 12 kwietnia tylko utwierdził ich wybór. Czasem poparcie to przybiera niezwykłe formy: pewien gej z San Francisco o imieniu Ryan (media nie podają nazwiska) zaczął sprzedawać koszulki z napisem „I’d bottom for Hillary”. Tłumaczenie na polski wypada albo zbyt dosadnie, albo drętwo, więc po prostu… uczcie się angielskiego! Ryan tłumaczy, że choć polityka to poważna sprawa, to zachęcać do zaangażowania się można na wszelkie, również tak frywolne sposoby, a gotowość na „bottoming” dla Hillary to oznaka zaufania.

Aktywiści LGBT podpowiadają też, co kandydatka powinna zrobić, by pokazać, że „szanuje nasze głosy”. A więc powinna np. szczegółowo wyjaśnić ewolucję poglądów w sprawie małżeństw jednopłciowych, podzielić się swymi osobistymi historiami dotyczącymi bliskich jej osób LGBT, odnieść się do plotek, że sama nie jest hetero, a także przedstawić szczegółowy plan działań w kwestiach LGBT na czas swej prezydentury. Na załatwienie czekają m.in. wspomniana już ENDA, a także prawa osób transpłciowych.

Ale najważniejsze pytanie brzmi: czy po czterdziestu czterech mężczyznach Ameryka jest gotowa na pierwszą kobietę w fotelu prezydenckim? Przekonamy się 8 listopada 2016 r.

p.s. Szefem kampanii Hillary Clinton został Robbie Mook. Ma 35 lat, polityczną karierę zaczynał podczas drugiej kampanii prezydenckiej męża Hillary – Billa, jako szesnastolatek. I jest, co nie bez znaczenia, jawnym gejem.  

 

Tekst z nr 55 / 5-6 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.