Z Joshuą Levinem, szefem zwycięskiej kampanii za małżeństwami homoseksualnymi w stanie Maryland, rozmawia Mariusz Kurc
Gubernator Maryland Martin O’Malley podpisał ustawę wprowadzającą małżeństwa homoseksualne 1 marca 2012 r., ale jej oponenci wystosowali petycję w sprawie referendum, którego termin wyznaczono na 6 listopada 2012 r. Jaki był rozkład poglądów na starcie kampanii?
Mniej więcej połowa obywateli/ek opowiadała się za małżeństwami, a połowa przeciw. Sprawa nie była ani beznadziejna, ani przesądzona. Już na początku dostaliśmy prezent w postaci deklaracji prezydenta Obamy, który powiedział, że miał problem z poparciem małżeństw jednopłciowych, ale zmienił zdanie po rozmowach z homoseksualnymi rodzicami koleżanek swych córek i z własnymi homoseksualnymi współpracownikami w Białym Domu.
Poparcie Obamy spowodowało wzrost notowań?
Tak. Do 65% „za”. Jego słowa, jak wynikało z naszych badań, miały szczególny wpływ na Afroamerykanów, którzy stanowią 30% mieszkańców Maryland.
Prezydent wypowiedział się 9 maja, na 6 miesięcy przed wyborami. Wasza kampania już wtedy trwała? Oczywiście. Zostałem zatrudniony w kwietniu.
Zatrudniony?
Przez „Marylanders for Equal Marriage”, koalicję partii oraz ponad 200 organizacji pozarządowych i kościołów lobbujących za małżeństwami homoseksualnymi. Śledzę uważnie emancypację LGBT, ale nie jestem działaczem. Jestem menadżerem specjalizującym się w organizowaniu politycznych kampanii.
A gdyby przeciwnicy małżeństw homo chcieli skorzystać z twoich usług?
Nie zgodziłbym się. Jestem do wynajęcia, ale nie do wszystkiego. Mam swoje zasady i swoje wartości. Jestem Demokratą o liberalnych poglądach. Jeśli podejmuję się jakiegoś zadania, to dlatego, że w nie wierzę. Wierzę w małżeństwa dla wszystkich.
Walczyłeś też dla siebie? Jesteś gejem?
Nie.
W Polsce szefa kampanii od małżeństw homo z założenia brano by za geja.
(śmiech) Ależ mogę być brany za geja, proszę bardzo.
Na jakie argumenty postawiliście w kampanii?
Nie na te praktyczne. Nie chcieliśmy wyliczać, w jakich konkretnych życiowych sytuacjach pary jednopłciowe są dyskryminowane.
A my w Polsce właśnie teraz to robimy, próbując przekonać do związków partnerskich.
W Maryland związki partnerskie są legalne od 2008 roku. Pary jednopłciowe mają już zagwarantowane na przykład prawo do informacji o stanie zdrowia partnera/rki czy do pochowku zmarłego partnera/rki.
Co więc podkreślaliście?
Że po prostu nie ma żadnych powodów, dla których pary hetero i homoseksualne miałyby być traktowane w rożny sposób. Małżeństwo to wyjątkowa instytucja w naszej kulturze i osoby homoseksualne powinny mieć do niej dostęp, tak jak osoby hetero. Kluczowe słowa, które wciąż powtarzaliśmy, to „sprawiedliwość” i „równość”. W ten sposób zdobywaliśmy tych, którzy może i nie są zbyt gay-friendly, ale też nie chcieliby wyjść na bigotów. Pytaliśmy: czy chcielibyście być traktowani przez prawo tak, jak traktowani są geje i lesbijki? Pamiętacie jeszcze, albo znacie z historii, zakaz małżeństw międzyrasowych? Wszyscy zgadzamy się dziś, że był niesprawiedliwy, prawda?
Mam wśród przyjaciół pary jednopłciowe żyjące od dekad razem. To absurdalne, że mógłbym polecieć do Las Vegas i wziąć ślub z dziewczyną natychmiast, nikt nawet by nie sprawdzał, czy się znamy, a moi przyjaciele nie mają w ogóle prawa do małżeństwa? Jak to możliwe?
Co było główną osią sporu w kampanii?
Religia. Wiele osób było przeciwnych, bo myśleli, że ich kościoły będą zmuszone udzielać ślubów gejom i lesbijkom. Tak zresztą głosili niektórzy przywódcy religijni, argumentując, że wolność wyznania jest zagrożona. To nieprawda: zgodnie z ustawą kościoły mogą, ale nie muszą udzielać ślubow homoseksualnych. Położyliśmy nacisk na to, by ta informacja do ludzi dotarła.
Katolicki Kościół protestował?
I to mocno. Ale w Maryland są też zorganizowane grupy postępowych katolików – na przykład „Catholics for Marriage Equality” – 60 osób, które nas wspierały w Baltimore.
Kierowaliście kampanię do wyborców niezdecydowanych, czy również do twardych konserwatystów-homofobów?
Jeśli ktoś mówił, że geje są niemoralni, a małżeństwa homoseksualne to zło – to odpuszczaliśmy. Nie mieliśmy czasu ani środków, by zajmować się takimi postawami. Woleliśmy pracować nad tymi, którzy nie mieli jasno wyrobionego zdania albo tymi, którzy mieli wątpliwości. A propos konserwatystów, muszę podkreślić, że wśród Republikanów też byli zwolennicy małżeństw jednopłciowych, którzy nam pomagali.
Jakie środki ludzkie i finansowe potrzebne są do takiej kampanii?
Zebraliśmy w sumie 6 milionów dolarów. Przez kilka miesięcy w naszym sztabie pracowało 25 osób na pełnych etatach. Do tego wolontariusze/ ki.
Ilu?
Najwięcej w samym dniu referendum – 6 tysięcy.
Maryland ma 5,8 mln mieszkańców. U nas takie zaangażowanie jest niewyobrażalne. Jak wyglądała zbiorka pieniędzy?
Jakieś 25% środków zebraliśmy od pojedynczych sponsorów, którzy przekazali znaczne sumy. Brad Pitt dał 100 tysięcy dolarów na kampanie w trzech stanach i część tych pieniędzy dotarła do nas. Burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg dał 250 tysięcy dolarów. Melissa Etheridge i Adam Lambert przyjechali do nas na koncerty, z których dochody poszły na kampanię.
Reszta to były pieniądze „wychodzone” u zwykłych ludzi przez wolontariuszy. Mnóstwo wpłat opiewało na 25 dolarów. Organizowaliśmy też po prostu domówki, podczas których na eksponowanym miejscu stała skarbonka. Do tego wpłaty on-line, które dały nam około 20% całego budżetu.
Wolontariusze po prostu chodzili od drzwi do drzwi?
Dokładnie. Nie tylko prosili o wpłaty, przede wszystkim rozmawiali o nadchodzącym głosowaniu, wdawali się w dyskusje. Nie da się przecenić znaczenia bezpośredniej rozmowy. Ktoś poświęca swój wolny czas, by chodzić od domu do domu i przekonywać? To musi budzić respekt i zastanowienie.
Czasami nie potrzeba wielkich środków, by dokonać ważnych rzeczy. Weźmy na przykład pomysł z tabliczkami, na których przechodnie na ulicy rozwijali zdanie „Jestem za małżeństwami jednopłciowymi, bo…” – prosty, tani i skuteczny. Fotki z tabliczkami były bardzo popularne na Facebooku, informacja szła w świat.
Wolontariusze rekrutowali się z organizacji LGBT, z którymi współpracowaliście?
Tak, ale nie tylko. Kluczem do sukcesu był udział heteroseksualnych sojuszników/czek. Mniej więcej połowa wolontariuszy/ek to były osoby LGBT. Druga połowa to byli heterycy, którzy mają gejów i lesbijki w rodzinach, wśród przyjaciół, w pracy i tak dalej.
Współpraca z mediami? Spoty telewizyjne, radiowe, stały kontakt z sześcioma magazynami LGBT, które są publikowane w Maryland. Przez nie docieraliśmy do społeczności LGBT, chcieliśmy, by nasze działania znane były. Oczywiście, osób LGBT nie musieliśmy przekonywać do głosowania. Do nich apelowaliśmy o to, by były widoczne, by porozmawiały o referendum ze swoimi rodzinami, przyjaciółmi, sąsiadami. Wśród ludzi, którzy mają w swym otoczeniu otwartego geja czy lesbijkę i rozmawiali z nim/nią o jednopłciowych małżeństwach, poparcie wynosiło ponad 70%.
Mieliście w sztabie osoby, które wysyłaliście na publiczne debaty do mediów?
Przede wszystkim zawodowych polityków naszej koalicji, ale też dwóch rewelacyjnych pastorów: wielebnego Delmana Coatesa i wielebnego Donte Hickmana. I wspaniałą Irene Huskins, żołnierkę, która była na wojnie, a teraz jest policjantką. Ma partnerkę, z którą nie może wziąć ślubu. Ach! Przepraszam bardzo, teraz już może.
***
Historyczny sukces odniósł amerykański ruch LGBT w stanach Maryland, Maine i Washington, gdy 6 listopada 2012 r. referenda w sprawie małżeństw homoseksualnych okazały się – po raz pierwszy! – zwycięskie dla ich zwolenników/czek. We wcześniejszych trzydziestu jeden głosowaniach obywatele/ki USA opowiadali się za zakazem tychże małżeństw. Niekorzystny trend został odwrócony. Warto też podkreślić, że podczas gdy w innych stanach, w których małżeństwa jednopłciowe są legalne, wprowadzano je decyzją stanowych parlamentów, to tym razem zadecydował głos ludzi (w Maryland – 52,4% za, w Maine – 53% za i w Washington – 54% za).
Tekst z nr 42/3-4 2013.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.