Żadnego „status quo”

Tammy Baldwin jest pierwszą jawnie homoseksualną osobą w Senacie USA. Ale wyoutowani amerykańscy politycy/czki to już cała grupa z własną historią

 

fot. mat. pras.

 

Tekst: Agnieszka Szyk

Ignorujcie malkontentów, cyników i wszystkich tych, którzy kurczowo trzymają się status quo. Tych, którzy powtarzają „nie da się”, „to niemożliwe” – oto główne przesłanie Tammy Baldwin z Partii Demokratycznej. W listopadzie 2012 r. Tammy została pierwszą jawnie homoseksualną osobą w Senacie USA. Jest też pierwszą kobietą, która w Senacie reprezentuje stan Wisconsin – ten sam, z którego kiedyś mandat zdobył Joseph McCarthy, osławiony pogromca komunistów i homoseksualistów. Co więcej, zwolnione po Baldwin miejsce w Izbie Reprezentantów (niższej Izbie Kongresu), w której polityczka zasiadała przez 13 lat, zajął teraz Marc Pocan, wyoutowany gej.

Nie wierzcie tym, którzy wmawiają: nie możesz, nie powinnaś albo nie wypada – mówi Baldwin. Kilka lat temu na konferencji poświęconej coming outom w pracy opowiadała: Mój własny proces coming outu zaczęłam w 1983 r., gdy byłam studentką. Stopniowo ujawniałam się moim przyjaciołom i rodzinie. Rozpoczynając karierę zawodową, byłam jednak przeświadczona, że muszę dokonać wyboru: albo chcę realizować się w dziedzinach, które mnie pasjonują, czyli w prawie i polityce, albo chcę żyć jako dumna, całkowicie wyoutowana lesbijka. Nie sądziłam, że mogę mieć jedno i drugie.

Dziewczyna z Wisconsin

Tammy Suzanne Green Baldwin urodziła się 11 lutego 1962 r. w Madison w stanie Wisconsin. Wychowywana była przez mamę oraz babcię i dziadka. W 1989 r. skończyła studia prawnicze i podjęła pracę w kancelarii prawnej. Karierę polityczną rozpoczęła już w 1986 r., gdy została radną hrabstwa Dane. Gdy w 1992 r. startowała w wyborach do stanowego parlamentu, była jedną z tylko sześciu wyoutowanych kandydatów/ ek w całych Stanach. Zdobyła mandat. Powtórzyła ten sukces jeszcze w dwóch kolejnych stanowych wyborach. W 1999 r., jako pierwsza jawna osoba homoseksualna, dostała się na szczebel krajowy – do Izby Reprezentantów. Zasiadała w niej aż do 2012 r.

Od 2010 r. Baldwin jest singielką. Wcześniej, przez 15 lat była w związku z Lauren Azar – panie rozstały się niecały rok po zawarciu związku partnerskiego w 2009 r.

Senatorka jest niestrudzoną działaczką na rzecz praw kobiet i osób LGBT. Otwarcie krytykowała Billa Clintona, gdy ten wprowadzał zasadę „Don’t ask, don’t tell”, zgodnie z którą geje i lesbijki mogli służyć w armii pod warunkiem, że ukrywali swą orientację. Już w latach 90-tych proponowała również wprowadzenie małżeństw jednopłciowych w stanie Wisconsin.

Ale pytana przy okazji zeszłorocznej kampanii, jaką rolę odgrywa w niej jej orientacja seksualna, odpowiedziała: Ta sprawa w ogóle nie pojawia się na moich spotkaniach z wyborcami. Ludzi o wiele bardziej interesują moje poglądy na walkę z bezrobociem. Niemniej, republikański kontrkandydat Tammy, gubernator Tommy Thompson, próbował lesbianizm rywalki wykorzystać: jeden z jego sztabowców kpił, pokazując zdjęcie Baldwin tańczącej na Paradzie Równości, że ta kandydatka na pewno nie zapewni tradycyjnych wartości.

Wyborcy znali jednak dokonania Baldwin, która była aktywną członkinią Komisji ds. Energii i Handlu w Izbie Reprezentantów. Lobbowała na rzecz energetycznej niezależności USA, popierała reformę systemu ochrony zdrowia Baracka Obamy. Doprowadziła do zmiany w przepisach pozwalającej nieubezpieczonym kobietom na bezpłatną mammografię. Jako nowo wybrana senatorka deklarowała: Zajmować się będę przede wszystkim amerykańskimi rodzinami borykającymi się z bezrobociem i niezapłaconymi rachunkami, przedsiębiorcami i robotnikami, emerytami oraz opieką nad nimi, weteranami, którzy walczyli za nas, a teraz my musimy zawalczyć o nich. Obiecuję, że zrobię absolutnie wszystko, żeby nie zawieść zaufania mieszkańców naszego stanu.

Spraw LGBT nie zaniedbuje: gorąco pochwaliła prezydenta Obamę, gdy ten w maju zeszłego roku oficjalnie poparł małżeństwa jednopłciowe. Doprowadziła też do wprowadzenia przepisów, zgodnie z którymi ubezpieczenia zdrowotne mogą również dotyczyć partnera/ki w związku jednopłciowym. Lobbowała na rzecz niższych cen leków dla ubogich osób żyjących z HIV lub chorujących na AIDS.

Baldwin opowiada się za upaństwowieniem całego systemu ubezpieczeń zdrowotnych i rządowej kontroli nad służbą zdrowia. Współtworzyła przepisy zapewniające dodatkowe fundusze dla osób sparaliżowanych, dla ubogich kobiet cierpiących na raka piersi, dla weteranów wojennych. W 2009 r. przeforsowała w Kongresie ustawę o zakazie dyskryminacji pracowników ze względu na płeć, w praktyce zobowiązującą pracodawców do płacenia kobietom takich samych stawek jak mężczyznom. Działa również na rzecz ochrony środowiska i energii odnawialnej.

Musicie się wyoutować

Fakt, że Tammy Baldwin może dziś łączyć karierę polityczną z postawą „dumnej, wyoutowanej lesbijki” jest jej wielkim osobistym sukcesem, ale nie osiągnęłaby go w pojedynkę. Na ten sukces pracowali też inni politycy, którzy dokonując coming outów, przełamywali tabu dotyczące homoseksualności. Na „liście wyoutowanych polityków/czek w USA” w Wikipedii widnieje już ponad 100 nazwisk. Ich historia liczy sobie 40 lat. Nie ma dziś stanu USA, w którym nie byłoby wyoutowanych polityków/czek.

Pierwszymi osobami homoseksualnymi, które dokonały coming outu w trakcie sprawowania politycznej funkcji byli Jerry DeGrieck i Nancy Weschler – radni z Ann Arbor w Michigan. Oboje „wyszli z szafy” w 1973 r.

Kathy Kozachenko w 1974 r. i Elaine Noble w 1975 r. były pierwszymi lesbijkami, które wybrano na polityczne stanowiska (pierwsza była radną Ann Arbor, druga zasiadła w stanowym parlamencie Massachusetts). Noble znalazła się w pierwszej delegacji gejów i lesbijek, którą w 1977 r. zaproszono do Białego Domu w celu przedstawienia kwestii istotnych dla społeczności LGBT.

Pierwszym jawnym gejem, który został wybrany na polityczne stanowisko był Harvey Milk, dziś ikona ruchu LGBT na całym świecie, bohater biograficznego filmu „Obywatel Milk” z 2008 r. z oscarową rolą Seana Penna. Milk zdobył mandat radnego San Francisco w 1977 r. Sprawował go niecały rok: 27 listopada 1978 r. został zamordowany z pobudek homofobicznych. 12 sierpnia 2009 r. prezydent Obama pośmiertnie odznaczył Harveya Milka Medalem Wolności. Jego główne przesłanie do społeczności LGBT akcentowało potęgę ujawnienia: Musicie się wyoutować. Wiem dobrze, jak to jest trudne, ale musicie powiedzieć o sobie swej rodzinie, krewnym, przyjaciołom, ludziom, z którymi pracujecie, ludziom, u których robicie zakupy i tak dalej. Gdy oni się zorientują, że jesteśmy wszędzie, że jesteśmy ich dziećmi, sąsiadami, kolegami, to kłamstwa, mity i uprzedzenia zostaną zniszczone. A poza tym, poczujecie się wspaniale.

Po Milku

Po Harveyu Milku homoseksualna szafa zaczęła otwierać się szerzej. W 1987 r. wyoutował się pierwszy członek Kongresu USA – Barney Frank. To chyba najbardziej znany, obok Baldwin, wyoutowany amerykański polityk. Sprawował mandat w Izbie Reprezentantów nieprzerwanie przez ponad 30 lat – od 1983 do 2012 r. W zeszłym roku, gdy wziął ślub ze swoim partnerem Jimem Ready, stał się pierwszym członkiem Kongresu pozostającym w jednopłciowym związku małżeńskim.

Osobny rozdział to outingi, czyli przypadki polityków, którzy się nie wyoutowali, tylko których wyoutowano (Gerry Studs, Steve Gunderson i inni). Jeszcze inni – ci, którzy aktywnie popierali homofobiczne przepisy – outowali się niekoniecznie z własnej woli, lecz pod presją organizacji LGBT tropiących hipokryzję (opowiada o nich świetny fi lm dokumentalny „Outrage”).

Sygnałem rosnącej akceptacji dla mniejszości jest również zdobywanie mandatów przez ludzi takich, jak Mark Takano, który w 2012 r. został pierwszym otwarcie homoseksualnym i niebiałym członkiem Kongresu. Takano jest pochodzenia japońskiego.

Kariery polityczne Tammy Baldwin, Barneya Franka, Marka Takano czy Annise Parker, wyoutowanej burmistrzyni Houston w słynącym z konserwatyzmu Teksasie, pokazują, że rzeczywiście nie warto oglądać się na status quo. Nie da się? Da się! Otwarcie homoseksualny prezydent? Czemu nie? Choć może na początek, po czterdziestu czterech mężczyznach, przydałaby się na tym stanowisku po prostu kobieta?

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Kwintesencja szczęścia

“Miałem zaprzyjaźnionego księdza. Myślałem, że potraktuje moje wyznanie po przyjacielsku, udzieli mi jakieś rady. Okazał się złym człowiekiem. Miałem 14 lat, a on usiłował nakłonić mnie do bliższych kontaktów”. Z nauczycielem Marcinem Nowackim rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

foto: Kuba Styperek

 

Lata całe bezskutecznie szukaliśmy wyoutowanego geja – nauczyciela, który zgodziłby się udzielić wywiadu „Replice”. Jesteś, Marcinie, pierwszy. Osoby wykonujące ten zawód albo się ukrywają w pracy i udają hetero, albo nie chcą o swoich doświadczeniach opowiadać publicznie. Skąd się bierze taki lęk? Nauczyciele, policjanci, sportowcy Zdaje się, że w przypadku tych profesji heteronorma wywiera największą presję.

Problemem jest wciąż świetnie funkcjonujący w społeczeństwie stereotyp: homoseksualista plus kontakt z dziećmi równa się pedofilia. Sam znam kilku gejów, którzy pracują w szkole – nie są wyoutowani nawet wśród bliskich znajomych. Na przykład – pracują w małych miejscowościach, a jeżdżą imprezować do dużych miast, bo tam ich nikt nie zna. Przyznam się, że też zderzyłem się z tym problemem, nawet nie będąc jeszcze zdeklarowanym gejem. Ponieważ mam również kwalifikacje, by pracować w przedszkolu, po studiach tam właśnie szukałem pracy. Pani dyrektor jednej z placówek była bardzo zadowolona, że zgłosił się mężczyzna, bo jest „taki deficyt ojców w domu” – to był czas boomu emigracyjnego. Wszystko ładnie pięknie, już zacząłem załatwiać formalności, a tu nagle zadzwoniła do mnie i powiedziała, że konsultowała to z paniami przedszkolankami i częścią rodziców – no i to niedobrze by się im kojarzyło, że mężczyzna na kolanach zadaje się z małymi dziećmi. Czyli nawet nie chodziło o orientację a o płeć.

Pracujesz teraz w szkole specjalnej.

Tak, jestem pedagogiem szkolnym w zespole szkół dla dzieci z niepełnosprawnością intelektualną. Mieszczą się tam podstawówka, gimnazjum, szkoła zawodowa. Mamy pod opieką dzieci, młodzież, dorosłych. Ludzi w wieku od 7 do 23 lat. Ja jestem odpowiedzialny za starszą młodzież ze szkół wyższego szczebla. Ale kiedy trzeba, to z małymi dziećmi też pracuję.

Jak wyglądał twój coming out?

Och, to trwało bardzo długo i zarazem stało się bardzo szybko. Zacząłbym od tego, że przez lata byłem czystym heterykiem. (śmiech)

Czystym heterykiem? Jezus Maria, co masz na myśli?!

Byłem 11 lat w związku z kobietą, z czego 3 lata w małżeństwie. Ale nie mogłem dłużej żyć nie we własnej skórze. Nie byłem więc nastolatkiem, gdy postanowiłem wyjść z szafy. Teraz mam 31 lat, to stało się de facto trzy, cztery lata temu. Wtedy zacząłem umawiać się z mężczyznami. Środowisko homoseksualne nigdy zresztą nie było mi obce, miałem wielu gejów w gronie najbliższych znajomych.

Ale ty sam przed sobą…

„Nie, nie, absolutnie nie!” To było głęboko wyparte. Wpływ na to miały niewątpliwie wydarzenia z przeszłości.

Odkryłeś jako nastolatek, że interesują cię chłopcy i ta myśl wzbudziła w tobie taką trwogę, że postanowiłeś ją uciąć, wykastrować?

Było też coś więcej. W wieku 12 lat zacząłem mieć sny homoerotyczne. Pochodzę z małej miejscowości, 6 tys. mieszkańców, gdzie kościół i ogródki działkowe to są główne atrakcje. W kościele spędzałem bardzo dużo czasu, działałem w przykościelnej wspólnocie młodzieżowej. Gdy więc pojawiły się tego typu sny, rozpatrywałem je w kategoriach grzechu, przerażały mnie. Miałem zaprzyjaźnionego księdza. Powiedziałem mu o tych snach, myślałem, że potraktuje to wyznanie po przyjacielsku, udzieli mi jakieś rady. No, ale okazał się złym człowiekiem. Ja miałem wtedy 14 lat, a on usiłował nakłonić mnie do bliższych z nim kontaktów. Skończyło się na dotykaniu, przestraszyłem się, uciekłem. To zdarzenie wywarło na mnie ogromne piętno. Zwierzyłem się paru znajomym. Dla nich to też był ciężar nie do udźwignięcia, więc powiedzieli swoim rodzicom. I tak to się gdzieś rozeszło po mojej miejscowości.

Jakie były tego konsekwencje?

Przyszło mi zeznawać przeciwko temu księdzu w kurii. Okazało się, że kilkunastu chłopców było w podobnej sytuacji jak ja, przy czym z częścią z nich posunął się znacznie dalej, a niektórym dawał pieniądze. Został zesłany do innej parafii. Ale nigdy nie stanął przed sądem, nie został ukarany. Za to ja z ofiary stałem się sprawcą. Dwa razy zostałem pobity na ulicy przez rówieśników. Towarzyszyły temu wyzwiska: „Ty pedale, spieprzyłeś księdzu życie!” Powiem ci, że miałem okazję zobaczyć typa pół roku temu w Poznaniu, gdy szedł z komunią do szpitala onkologicznego. Ożyły wspomnienia, ożyło to wszystko, co się zdarzyło. I uświadomiłem sobie wówczas, do czego zdolny jest człowiek, gdy w grę wchodzą skrajne emocje. Chciałem się normalnie na niego rzucić – na szczęście nie mogłem wysiąść z samochodu.

Po tych doświadczeniach zablokowałeś swoją homoseksualność i postanowiłeś pójść drogą wyznaczoną przez normy kulturowe?

Do tego stopnia wyparłem swoją seksualność, że przez pewien czas uważałem się za osobę aseksualną. Zresztą, przez pięć lat technikum nie miałem ani dziewczyny, ani chłopaka. Tylko różaniec i kościół. Poczułem więc… powołanie. Bardzo chciałem iść do zakonu. Dzisiaj wiem, że mogło to być podświadome pragnienie pójścia tam, gdzie jest najwięcej homoseksualistów. Ale krótko przed maturą poznałem swoją przyszłą żonę. To była moja jedyna heterycka miłość.

Żonie też powiedziałeś prawdę o sobie dopiero po latach?
Zaczęło się między nami psuć, zaczęliśmy się oddalać od siebie, choć byliśmy dotąd udanym małżeństwem. Ja patrzyłem na siebie w lustrze i myślałem: „Ty gnoju! Kogo ty udajesz? Kim ty jesteś?”. To były naprawdę bardzo trudne chwile. Pierwszym etapem coming outu było powiedzenie mojej żonie, że jestem biseksualny. I wtedy od razu się przestraszyłem i zacząłem się wycofywać: „Ale wiesz, to jest tylko na poziomie fantazjowania, natomiast zupełnie sobie nie wyobrażam, że mógłbym być z facetem”. Jednak dłużej nie dało się tego ciągnąć. Nasz związek trwał 11 lat, rozwód 11 minut. Rozstaliśmy się w przyjacielskich relacjach.

Wróćmy do twojego coming outu w szkole.

Miałem tak ogromną potrzebę mówienia prawdy o sobie, że poleciałem po bandzie. Pamiętam, jak poszedłem do szefowej i powiedziałem: „Pani dyrektor, będę potrzebował paru dni wolnego, ponieważ się rozwodzę”. „Matko! Panie Marcinie, pan się rozwodzi, przecież jest pan taki szczęśliwy i w ogóle”. Po czym dodała: „Ale niech się pan nie martwi, to jest tak sfeminizowany zawód, jest tyle koleżanek, które chętnie by się z panem związały.” A ja wtedy odpowiedziałem: „No, ja nie wiem, czy to ten kierunek, może gdyby kolegów było więcej…”. (śmiech).

I to był ten coming out?

I to był ten coming out przed dyrekcją. Trochę żartobliwy. Szefowa zareagowała bardzo pozytywnie, co mnie mile zaskoczyło, bo zawsze była dla mnie ogromnym autorytetem. Bałem się jej jak surowej matki. Przyjęła moje wyznanie z sympatią. „Cieszę się, że mi pan to powiedział, bo proszę sobie wyobrazić sytuację, że jest pan ze swoim partnerem w restauracji, w której ja też jestem ze swoim mężem. No i co? Schowa się pan pod stół?”. Gdzieś to się, oczywiście, potem rozeszło, to jest małe środowisko. W dodatku dość plotkarskie.

Jak każde środowisko.

Żył więc ten temat przez moment. Relację miałem z pierwszej ręki od swojej przyjaciółki: „Marcin, gadają!”. Natomiast nigdy nie spotkałem się z nieprzyjemnymi uwagi. Piotr, mój chłopak, bywa zresztą ze mną na różnych imprezach szkolnych. No, i myślę sobie, że w czasach Facebooka nie można żyć w ukryciu. Bo jakże to? Jadę z Piotrem na wakacje i mam nie wrzucać naszych wspólnych zdjęć? Albo ukrywać je przed znajomymi z pracy?

Jest grupa ludzi w szkole, którzy nie akceptują mnie jako geja, ale na poziomie zawodowym nie wpływa to na nasze relacje. Raz mi się tylko zdarzyła taka sytuacja podczas wyjazdu szkolnego, że jedna z nauczycielek powiedziała: „Przy tym stoliku o gender nie będziemy rozmawiali”. Trochę jej się pojęcia pomyliły.

A! No i jest jeszcze coś. Ponieważ pracownicy wiedzieli, że byłem blisko Kościoła, dawniej często proszono mnie, bym np. podczas mszy inaugurującej rok szkolny przeczytał fragment Pisma świętego. Odtwarzałem też w szkolnych przedstawieniach role świętych osób – świętego Franciszka albo Jana Pawła II. Natomiast, odkąd dokonałem coming outu, te propozycje już się nie pojawiają.

Czyli gej nie może grać Jana Pawła II. Jesteś nadal związany z Kościołem katolickim?

Nie, nie jestem. Natomiast gram wciąż jednego z apostołów w Misterium Męki Pańskiej, inscenizowanym na poznańskiej Cytadeli. Ale nie potrafi ę już wejść do kościoła. Myślę, że gdyby kiedyś ten ksiądz nie potraktował mnie tak, jak mnie potraktował, to moje życie potoczyłoby się inaczej. Nie żyłbym tak długo w świecie, który nigdy nie był mój.

A uczniowie? Jednym z powodów, dla których nauczyciele ukrywają swoją orientację jest też strach przed uczniami, którzy bywają bezwzględni i potrafi ą wykorzystać informacje o tobie przeciwko tobie. Rozumiem, że ze względu na specyfikę twoich uczniów sprawa wygląda nieco inaczej.

To są osoby z niepełnosprawnością intelektualną, ale jednocześnie jak najbardziej świadome, jakie są orientacje seksualne. Kiedyś jedna z uczennic zapytała mnie: „Co to za kolega, z którym pana wczoraj widziałam?”. Padło też w końcu pytanie wprost, na klatę: „Pan to jest gejem? Pan ma chłopaka?”. Przestraszyłem się i zareagowałem nieufnie: „A jeśli mam, to co?”, A to nic, bo my mamy takiego sąsiada”. Powiedziałem więc: „Tak, jestem”. Dzisiaj spotykam moich uczniów w sklepie w centrum miasta, a oni mówią: „Proszę pozdrowić pana Piotra”. Jest też, oczywiście, spora grupa uczniów z tak zaawansowaną niepełnosprawnością, że ich po prostu takie rzeczy nie interesują. Niepełnosprawni przyjmują wszystko naturalniej niż pełnosprawni. Oni nie żyją stereotypami. Dzieciak z zespołem Downa mówi mi, że będzie strażakiem po ukończeniu szkoły, podczas gdy ja wiem, że nim nie będzie, bo nie ma takiej możliwości. I proszę – okazuje się, że jest możliwość. Został strażakiem w Ochotniczej Straży Pożarnej. Zabierają go do pożarów, z łopatą po ściernisku biega.

Rozmawiasz z uczniami o seksualności?

Oczywiście. Jestem jedynym mężczyzną w zespole pedagogów-psychologów, więc część chłopców w wieku gimnazjalnym sama do mnie przychodzi, pyta o pornografię, masturbację, o seks…

Jak wygląda seksualność ludzi niepełnosprawnych intelektualnie? To temat tabu.

Właśnie. Uważa się, że jak ktoś ma zespół Downa, to nie ma potrzeb seksualnych. Tymczasem, wśród moich uczniów pojawiają się bardzo typowe problemy, także z tożsamością płciową i seksualną. Kiedyś, jeszcze przed moim coming outem, przyszła do mnie jedna z nauczycielek i mówi: „Marcin, jest taki uczeń, który chyba lubi chłopaków, musiałbyś z rodzicami porozmawiać. Nie dość, że ma Downa, to jeszcze jest homo”.

I jak zareagowałeś?

Powiedziałem, że dla mnie to nie jest żaden problem. Ale pogadałem z chłopakiem, żeby mógł zrozumieć, co się dzieje w jego organizmie.

Żona, nauczyciele, uczniowie To jeszcze, last but not least, została nam rodzina. Ona też zna prawdę o tobie?

Zabrałem moją mamę na cmentarz. Bo w mojej rodzinnej miejscowości na spacery chodzi się na cmentarz. Niezłe miejsce na coming out, prawda? Powiedziałem jej najpierw, tak jak mojej żonie, że chyba jestem biseksualny. „To chłopcy też?” – ona na to. „Tak”. „Przestań, ty nie wiesz, tobie się wydaje. To przez ten rozwód. Jesteś nauczycielem, co ty robisz, wyrzucą cię ze szkoły…”. I w ten deseń. Potem, gdy zacząłem się spotykać z różnymi chłopakami, mama nie potrafiła tego zaakceptować. Przyjęły to babcia, ciocia, rodzeństwo – mam trzy siostry. Natomiast mama była ostatnim bastionem, może dlatego, że jestem jej jedynym synem. Półtora roku byłem już z Piotrem, a ona go nie znała, choć znała go cała rodzina. Mama powiedziała mi wprost: „Ty jesteś w Poznaniu jako ten gej, a ja jestem w małej miejscowości”. Potem wyjechała do Niemiec, pracuje niedaleko Drezna i ja ją postawiłem przed faktem dokonanym w jeden z ubiegłorocznych długich weekendów. Po prostu przyjechałem tam z Piotrem. Od tego momentu lody zaczęły pękać. Najpierw obserwowała nas chłodno, z dystansem, aż wreszcie powiedziała: „Marcin, dawno nie widziałam cię tak szczęśliwego. Skoro jest ci dobrze, skoro się spełniasz, to niech tak będzie”. Natomiast cały czas bała się tego, co powiedzą ludzie. Wybraliśmy się na wycieczkę statkiem po Łabie. My z Piotrusiem strzelamy sobie focie, przytulamy się, mama z boku stoi, patrzy i się dziwi: „Kurde! Nikt na was nie zwraca uwagi”. „Mamo, bo tutaj to nikogo nie rusza”. Potem była u mnie w Poznaniu dwa razy i koniecznie chciała zobaczyć, jak funkcjonuje reszta środowiska. Poszliśmy do dyskotek gejowskich, zaprosiłem też do siebie paru znajomych. Rozmawiała z nimi i wreszcie powiedziała im, pół żartem, pół serio: „Jak fajnie razem wyglądacie! Ale ja bym wam dziewczyn jeszcze poszukała”.

Nie żałujesz swoich coming outów?

Nie żałuję, bo wiele dobrego uczyniły dla mojej świadomości i samopoczucia. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że miałbym w szkole się ukrywać. Nie byłbym przecież wiarygodnym pedagogiem, byłbym pedagogiem zakłamanym. Wiesz, po rozwodzie, po coming oucie przeżywałem ciężkie chwile. Nie poradziłem sobie z emocjami. Potrafiłem przesiedzieć kilkanaście godzin, a nawet trzy dni na balkonie, odpalając jednego papierosa od drugiego. Miałem depresję, brałem leki, poszedłem na terapię. Nie umiałem poskładać sobie tego w głowie – jestem gejem, więc seks będę uprawiał z facetami, ale emocje wciąż są przy kobietach. Byłem przekonany, że nigdy nie zbuduję uczuciowej relacji z mężczyzną. W łóżku faceci, ale kobieta jest romantyczna i z nią się chodzi na spacery. To był problem, nad którym bardzo długo pracowałem. Na szczęście, dało się wszystko zintegrować. Myślę, że to jest właśnie kwintesencja szczęścia, gdy można jedno z drugim połączyć.

 

Tekst z nr 62/7-8 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Bez kuglowania

O coming oucie i o „obnoszeniu się”, o związkach partnerskich, o polityce równościowej oraz o „męskiej” polityce z Pawłem Rabiejem, współzałożycielem, członkiem zarządu i rzecznikiem Nowoczesnej, rozmawia Hubert Sobecki

 

foto: Mirka Misiewicz

 

Jak się czujesz po coming oucie?

Dobrze. To było bardzo naturalne, podczas wywiadu telewizyjnego. Pani redaktor wprowadziła luźną atmosferę, a potem zapytała, dlaczego chodzę na Paradę Równości, więc powiedziałem, że jestem gejem i to ważna część mojej tożsamości. Przez moment zapaliła mi się czerwona lampka. Z drugiej strony niczego nigdy nie ukrywałem przed znajomymi. Jak ktoś pytał, dostawał otwartą odpowiedź. Więc nie było to przekroczenie jakiejś granicy.

Ale był to pierwszy moment, gdy powiedziałeś to w mediach.

Nigdy nie miałem ze sobą problemów. Wiem, kim jestem, znam swoje słabe i mocne strony, swoją tożsamość. Potrafi ę o niej mówić i ją analizować. Dostałem mało hejtu – znamienne. Za to dużo ciepłych głosów – że fajnie, że to akt odwagi, że w tym nienormalnym świecie, jaki nam PiS zafundował, to jest sygnał, że można w miarę normalnie się zachowywać i nie obawiać własnej tożsamości.

Kto pisał te hejty i te pozytywy? Ludzie, których znasz, czy obcy?

Miałem sporo głosów od osób, które znam, ale one o mnie nie wiedziały, tylko podejrzewały. Sporo od znajomych biznesowych, zawodowych i nawet od osób, od których się nie spodziewałem, bardziej konserwatywnych, bo i takich mam znajomych. Mówili, że im się ten coming out podobał. A hejt – od osób anonimowych. Po wszystkim miałem poczucie, że to było spontaniczne, ale potrzebne, bo prędzej czy później takie pytanie mogło i tak paść, na przykład na spotkaniu z wyborcami. Zresztą my w Nowoczesnej kierujemy się zasadą, że w życiu publicznym potrzebna jest przejrzystość i nie ma sensu robić tajemnicy ze spraw, które są normalne.

Jesteś trzecim jawnym gejem w świecie politycznym. Krystian Legierski i Robert Biedroń weszli do polityki już jako aktywiści LGBT. Dlaczego tak mało osób decyduje się na taki krok?

Może jest niewielu gejów w życiu publicznym? Rozumiem też niechęć do outowania się związaną z tym, że to jednak ryzyko utraty akceptacji społecznej. Ja mam na tyle silną wiarę w to, o co walczę, że jest mi dość obojętne, co myślą ludzie. Taka cecha osobowości.

Nie zauważyłem żadnej zmiany podejścia do mnie. Ani w klubie parlamentarnym, gdzie część osób wiedziała, bo w polityce pracuje się bez przerwy i zawsze ten element życia rodzinnego się pojawia, ani wśród członków Nowoczesnej, których jest kilka tysięcy.

Podejrzewam, że wiele osób woli być w bezpiecznej bańce, żeby nie narażać się na ostracyzm. A ja mam wrażenie, że dla większości Polaków to, czy ktoś obok nich jest gejem, nie ma znaczenia w tym sensie, że nie zmienia ich zachowania. Mam takie poczucie, znając wiele par tej samej płci również w mniejszych miejscowościach, że ten poziom tolerancji jest na tyle duży, że to nie jest problem. Ludzie i tak wiedzą, kto z kim mieszka i żyje. Pytanie tylko, czy gdyby się ujawnili, to nadal nie byłoby problemu?

W programie „Kawa na ławę Bogdana Rymanowskiego, gdy reformę edukacji nazwałeś w przenośni złym dotykiem, posłanka PiS Beata Mazurek, powiedziała: Niech pan nie mówi o złym dotyku, to jest nieprzyzwoite, szczególnie pan nie powinien o tym mówić. Szczególnie pan?

Dopiero po dobrej chwili zorientowałem się, co się stało – że praktycznie zostałem porównany do pedofila. To jest oburzające. Żałuję, że nie zapytałem, co posłanka konkretnie miała na myśli, byłem po prostu zszokowany.

Używasz słowa tożsamość. Czujesz, że twoja orientacja jest jej integralną częścią?

Absolutnie tak. Seksualność jest ważną częścią naszej tożsamości i życia. Determinuje to, co czujemy i kogo kochamy. Nie możemy wypierać tego, jacy jesteśmy.

Czy w klubie Nowoczesnej są inne osoby, które zamierzają się wyoutować?

Mamy gejów, którzy startowali z naszych list i mówili o swojej orientacji, choć pewnie jej nie podkreślali w kampanii. Ale też od początku mówiliśmy np. o związkach partnerskich, więc być może pokazaliśmy, że dla nas orientacja homoseksualna nie jest przeszkodą w karierze politycznej.

Świat polityki jest jednak „męskim sportem”, w którym być może geje się trudniej odnajdują. Może dlatego, że trzeba wytrzymywać presję, która wiąże się z działalnością publiczną. Jest się na świeczniku i ludzie interesują się nie tylko poglądami, ale też życiem prywatnym.

Co to znaczy, że polityka jest męska?

Zdominowana przez samców alfa, wodzowska. Rywalizująca, a nie współpracująca. Przywództwo w starym, maczystowskim stylu. Agresywne, brutalne. Za mało w niej refleksji, współpracy – i cech kobiecych. Dlatego zadbaliśmy o liczną obecność kobiet na naszych listach, co naprawdę bardzo zmienia atmosferę. Myślę, że taka różnorodność jest pożądana, bo każdy ma inną wrażliwość, a ich połączenie daje dobry efekt.

Pamiętasz jakiś prywatny coming out, który był dla ciebie ważny? Miałem szczęście pracować w miejscach, w których nie miało to znaczenia. W radiowej Trójce nie miałem problemu z mówieniem, że idę z chłopakiem na piwo. Oczywiście osobom, do których miałem zaufanie. Ja się też specjalnie nie zaprzyjaźniam z ludźmi… Ale trzymałem się zasady, że gdy ktoś pytał, odpowiadałem szczerze.

Generalnie robienie ściem wokół siebie – a był taki okres, gdy miałem 19 czy 20 lat – wymaga tyle energii, żeby ukryć te wszystkie półprawdy i kłamstwa, że szybko doszedłem do wniosku, że to się nie opłaca. Życie jest krótkie i trzeba być ze sobą szczerym, raczej je upraszczać niż komplikować.

A jak było z najbliższymi?

Rodzice dowiedzieli się w 1992 r., żeby było śmieszniej, za sprawą mediów. Miałem taki pre-coming out po tym, jak napisałem książkę o Mieczysławie Wachowskim. Pojawił się absurdalny tekst w tygodniku „Nie” z tezą, że jestem kochankiem Jarosława Kaczyńskiego. Autorzy usiłowali stworzyć „czarną” legendę Kaczyńskiego jako geja. To było zawoalowane, ale tworzyło pewną atmosferę. Rodzice zadzwonili do mnie z pytaniem, czy to prawda. Wyjaśniłem, że taka prawda jak cała ta gazeta, ale porozmawialiśmy też o mnie i przyjęli to bardzo normalnie. Teraz pytają, jak moje życie osobiste, co słychać u mojego partnera, czy nie mamy problemów.

Dlaczego w ogóle wszedłeś do polityki?

Dlatego, że jestem człowiekiem zmiany. W każdej pracy chciałem coś zmienić, poprawić, najpierw jako dziennikarz. To był dla mnie misyjny zawód, otwieranie ludzkich horyzontów. Potem przyszła działalność biznesowa i Think -tank, dzięki któremu przez 7 lat zjeździliśmy cały świat. Myślę, że polityka to jest jednak powołanie, czy zawód, do którego powinno się wchodzić późno. Po przeżyciach życiowych, najlepiej rozległych. Bez nich można łatwo wpaść w chęć urządzania świata innym bez pokory, że ludzie mają swoje życie, które sami chcą urządzić.

To co chcesz poprawić w Polsce?

Po 27 latach transformacji wiemy, jak działa państwo i biznes, ale mamy te klocki źle poukładane. Idealnym rozwiązaniem byłoby to poukładać na nowo. Taka wizja nakręca nas w Nowoczesnej. Świat zrobił się skomplikowany i nie można już na przykład mówić o gospodarce, nie mówiąc o edukacji, a u nas o wszystkim mówi się osobno. Mało kto łączy te kropki i widzi powiązania.

Wśród tych kropek, których politycy nie łączą, są osoby LGBT.

Osoby LGBT są wszędzie. Zresztą Richard Florida pisał w „Klasie kreatywnej”, że tam, gdzie jest duża różnorodność, w tym osób LGBT, tam jest dużo nowych pomysłów – i rozwój. W zawodach, które wymagają otwartości myślenia, sprawdza się wrażliwość, odmienność, umiejętność szukania nowych rozwiązań, otwartość. Dzisiaj tak jest w większości branż biznesowych. Tak musi być także w polityce.

W Miłość Nie Wyklucza, organizacji, do której należę, często słyszymy od osób, które głosują na Nowoczesną lub Platformę, że równość małżeńska to drugorzędny temat, bo najważniejsza jest gospodarka.

Ale zgadzają się, że powinny być związki partnerskie?

Uważają, że należy temat odłożyć na później.

Jeżeli brak związków partnerskich nie dotyka ich osobiście, to pewnie trudniej jest im się wczuć. Podejrzewam, że kwestia np. osób usuwanych z kamienic w Warszawie byłaby dla nich tak samo mało istotna. Choć może włączyłaby się im empatia? Ale wydaje mi się, że wrażliwość rośnie. Trudno uznawać sprawy ważne osobiście dla ludzi, istotne dla ich szczęścia osobistego za trywialne.

Również w Nowoczesnej?

Tak. Kiedy we wrześniu 2016 r. przedstawialiśmy pełny program, związki partnerskie były jednym z osiemnastu punktów, o których mówił Ryszard Petru. To pokazuje, jak myślimy. Nigdy nie było też wątpliwości czy wprowadzać ten punkt do programu, czy nie. To jest jasno postawione, więc nie będzie tutaj żadnego kuglowania.

Nie będziecie drugą Platformą, która przed wyborami obieca, a potem odłoży sprawę?

Nie, zostalibyśmy słusznie zaorani (śmiech). Tu chodzi o odpowiedzialność polityczną, której brak w przypadku PO był haniebny, bo trzeba było nie obiecywać, jeśli się co do tego nie zgadzali. Jest tylko oczywiście pytanie: kiedy? Tusk i Platforma spokojnie mogli przeprowadzić związki partnerskie przez Sejm. Mieli większość i sprzyjającą atmosferę społeczną, ale zabrakło odwagi i odpowiedzialności.

A dziś, w tym parlamencie nie jest to możliwe. Mam nadzieję, że będzie w kolejnym.

Zejdźmy o szczebel niżej. Jak wyobrażasz sobie funkcję prezydenta czy prezydentki miasta, jeśli chodzi o społeczność LGBT?

Pracujemy właśnie nad programem dla Warszawy. Marzy mi się, by to było miasto, które przyciąga i rozwija talenty, w którym dobrze się żyje. Potrzebna jest np. dobra polityka mieszkaniowa i lokalowa, lepszy transport, miejsca publiczne. Jeśli zaś chcemy, by w stolicy rodziły się nowe idee, musimy stworzyć warunki dobrego funkcjonowania dla osób z niestandardowym spojrzeniem, czyli też dla gejów, lesbijek.

Poznań jest teraz krajową awangardą, jeśli chodzi o współpracę z organizacjami. Prezydent Jaśkowiak wspiera Marsz Równości i imprezy towarzyszące.

To są dla mnie rzeczy oczywiste.

Przemoc na ulicach, napaści na siedziby organizacji LGBT, nastolatki wyrzucane z domów po coming outach, którym miasto nie oferuje żadnej pomocy, polityka zdrowotna, edukacja urzędników i policji. Widzisz tu potencjał dla działań miasta?

Zdecydowanie. Jeśli chodzi o walkę z mową nienawiści czy z pobiciami, miasto powinno być bezwzględne. Można tworzyć społeczne patrole, punkty, w których zgłasza się informacje o takich incydentach, czy aktywnie przeciwdziałać napisom na murach.

Nasz projekt zmian w kodeksie karnym związany z mową nienawiści motywowaną m.in. homofobią, trafi ł do Sejmu i przepadł (patrz: strona 8 – przyp. red.). Ale władze miejskie mają tu też możliwości działania.

W Amsterdamie, gdy kilka lat temu powrócił problem przemocy wobec homoseksualnych par, głównie gejów, policja zorganizowała specjalne patrole: chodziły dwójki panów w cywilu, trzymając się za ręce. Agresorzy od razu byli zgarniani.

O, to rzeczywiście fajne.

A może takie policyjne prowokacje to już za dużo?

To jest pytanie o polską kulturę. My, Polacy, chyba jesteśmy dość chłodni emocjonalnie. Sam nie widuję zbyt dużo par chodzących za rękę po ulicy.

A powinny?

Nie wiem. Trudno powiedzieć, że „powinny”.

Ale jeśli mam ochotę chwycić mojego faceta za rękę, to powinienem chwytać czy nie chwytać?

Nie no, oczywiście że chwytać! (śmiech)

Wiesz, że zamyka się hostel interwencyjny Lambdy Warszawa? Jedyna taka placówka w Polsce.

A ile miasto do niego dopłacało?

Nie wiem, czy w ogóle coś dopłacało.

A wiesz, ile miasto wydaje na gazetki dzielnicowe, które chwalą miejscowych burmistrzów?

Boję się zapytać.

800 tys. złotych. Mogłoby znaleźć pieniądze także na ten cel.

Ostatnio po Polsce jeździł sobie pseudonaukowiec Paul Cameron i opowiadał o tym, że geje molestują dzieci. Był w Sejmie, a w szkołach średnich rozdawane są jego broszury.

Niestety Polska stała się teraz rajem dla różnego rodzaju hochsztaplerów. Sam jestem rozdarty pomiędzy tym, żeby nie nagłaśniać wariata, a chęcią protestu, że przyjmuje się go jak autorytet. Doszliśmy do wniosku, że jednak trzeba reagować. Bo niestety to się w głowach odkłada, gdy ktoś opowiada, że geje powinni być zamykani w więzieniach, bo przerabiają dzieci na macę.

Związki związkami, a kiedy będzie w Polsce pełna równość małżeńska? Za 10, 20, 120 lat?

Raczej za 10 niż 120. Jeśli miałoby być za 120 lat, to miałbym wątpliwości czy Polska przetrwa do tego czasu (śmiech). Bo to by oznaczało, że nie jesteśmy w stanie jako państwo adaptować się do zmian społecznych i nadążać za potrzebami ludzi.

Jesteśmy zresztą teraz w ogonie Europy i to z winy lenistwa PO. Mieliśmy przecież ponad 20 lat dobrego rozwoju, również społecznego. Nastroje są jak wahadło i teraz mamy wahnięcie konserwatywne. Strach ma wielkie oczy, a politycy często nie zdają sobie sprawy, jakie budzą demony. Tak jest na przykład z Kaczyńskim, który jest pozbawiony empatii.

A Ryszard Petru jest osobą empatyczną?

Tak, bardzo.

Gdy będą już związki partnerskie lub równość małżeńska i będziesz wyprawiał ślub, to zaprosisz go?

Jeśli będę wyprawiał, to będę zaszczycony, jeśli przyjmie zaproszenie.

Od kilku miesięcy zachęcamy w MNW, by ludzie pojawiali się na demonstracjach z tęczowymi flagami – by pokazać solidarność LGBT z innymi grupami. Ty się kiedyś gdzieś pojawisz z tęczową?

Zachęcałem znajomych, żeby wzięli tęczowe flagi na demonstrację proeuropejską w maju i rzeczywiście było ich dużo. W ogóle uważam, że trzeba dawać o sobie znać.

Te flagi to nie jest zbytnie obnoszenie się? Piję do tej osławionej wypowiedzi Ryszarda Petru, który jakby przestrzegał gejów, by się nie obnosili.

Flagi są świetne do obnoszenia się, to jest manifestowanie tożsamości i interesów. A komentarz Ryszarda został wyrwany z kontekstu. Gratulował mi coming outu, ale zakończył dość niefortunnie. Nie każdy lider ma okazję często komentować coming outy (śmiech). Potem rozmawialiśmy z Ryszardem o tym, że wyrażenie „obnosić się” to część języka, którym różne reżimy zwalczają prawa osób LGBT i przydałoby się tu więcej wyczucia. Doszliśmy do tego, że wchodzenie w buty polityka, który mówi „Nie obnoście się” jest sprzeczne z zasadami, w które wierzymy w Nowoczesnej – że każdy może żyć jak chce.

Skoro osoby hetero obnoszą się nieustannie, gdy noszą obrączki albo opowiadają, z kim jadą na wakacje, to dlaczego osoby LGBT nie mogą?

Absolutnie mogą, tylko że to nie jest żadne obnoszenie. Bocian jak ma dziób, to się z nim nie obnosi. Po prostu taki jest.

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Ja się nie przebieram!

Vicky Cristina – wyemancypowany heteryk, Miss Trans, założyciel łódzkiej grupy osób trans

 

arch. pryw.

 

Zawsze czułem, że nie jestem stereotypowym chłopakiem, ale też nigdy nie chciałem być dziewczyną.

Osoby transseksualne często mówią, że od dzieciństwa wiedziały, że są kimś innym niż wskazuje ich biologiczna płeć. Ze mną było inaczej – dobrze mi z moją biologiczną płcią, ale czuję, że w pewnym sensie jestem gdzieś pośrodku, lubię i „męskie” zainteresowania, i „kobiece”. A ubrania kobiece zawsze bardziej mi się podobały. Jak miałem 10 lat, zazdrościłem dziewczynkom, że mogą tak ładnie się ubrać, że ich uroda jest podziwiana, że są delikatne i zmysłowe. Mamie podbierałem szpilki, sukienki i malowałem usta.

 

Obyczajowo kobiece ubrania

Vicky Cristina to pseudonim, którego używa na co dzień. Vicky jest wyemancypowanym heteroseksualnym mężczyzną, a jego coming out nie dotyczył orientacji seksualnej, tylko orientacji obyczajowej. Przez lata zagłuszał w sobie potrzebę noszenia, jak to określa, obyczajowo kobiecych ubrań. Dziś uważa, że strój nie powinien decydować o przynależności do płci. Już po trzydziestce, w 2008 r. zrobił pierwszą próbę chodzenia po mieście w tzw. kobiecym stroju. Na początku były to „akcje” jednorazowe – wyjścia do sklepu czy na spacer. Teraz stały się codziennością: Wracam z pracy i od razu ubieram się normalnie. Ktoś powie, że się przebieram. Nie! Dla mnie to właśnie taki strój jest normalny! Vicky pracuje w szpitalu, jest lekarzem. Nie wyobrażam sobie chodzić w moim normalnym stroju w szpitalu, bo po prostu mogłaby być afera. Dla większości, niestety, jest to zbyt radykalny wizerunek. Dlatego w pracy pozwalam sobie tylko na queerowe akcenty – ufarbowane, długie włosy związane w kitkę, umalowane bezbarwnym lakierem paznokcie.

Dwom koleżankom z pracy powiedziałem, że jestem transgenderowy i zareagowały bardzo pozytywnie. Przypuszczam, że wcześniej tworzyły sobie jakieś własne teorie na mój temat. Nazwanie czegoś po imieniu czasem pomaga zyskać akceptację i ułatwia zrozumienie. Lepiej powiedzieć wprost. Tak samo zresztą zachowuję się w innych miejscach. Wolę być otwarty, rozmawiać. Wtedy widzę, że ludzie to lepiej przyjmują niż chowanie się i niepewność. Choć oczywiście zdarzają się mniej nieprzyjemne sytuacje – dziwne spojrzenia, niechęć. Taka odmienność bywa powodem do wyzywania, wyśmiania albo nawet pobicia.

Córka i Miss

W sierpniu zeszłego roku Vicky rozszedł się z żoną. Ma córkę, z którą jest w bardzo dobrych relacjach. Nie chcę jej mówić, przynajmniej na razie. Jest jeszcze za mała. Większość ludzi jest jeszcze zbyt nietolerancyjna i mogłaby jej zrobić krzywdę. Myślę, że córka nie oceniłaby mnie źle, bo dzieci przyjmują takie rzeczy naturalnie i bez uprzedzeń. I tak dużo widać, bo włosy mam długie i ufarbowane, a w zimie nakładam rajstopy pod spodnie, więc pewnie i tak zdaje sobie sprawę, że tata rożni się od innych mężczyzn, ale bynajmniej nie przeszkadza jej to kochać mnie. I to w dzieciach jest piękne. Dorośli powinni uczyć się od nich otwartości, a nie zamykać się w sztywnych ramach obyczajowych stereotypów.

W czerwcu zeszłego roku Vicky zdobył tytuł Miss Trans w konkursie zorganizowanym przez Fundację Trans-Fuzja i drag queen Kim Lee. Impreza odbyła się w warszawskim klubie Le Garage (patrz: „Replika”, nr 32). Wystartował, ponieważ chciał pokazać, że takie osoby jak my istnieją i nie chcą żyć w ukryciu. Niestety, większość ludzi postrzega nas jako osoby chore psychicznie, dziwolągi, które trzeba gdzieś zamknąć. I ja ten pogląd długi czas też sobie wmawiałem. Dopiero kilka lat temu zacząłem czytać o transpłciowości i poznawać takie osoby przez Internet. Okazało się, że jest ich sporo i często bardzo dobrze funkcjonują w społeczeństwie, mają wyższe wykształcenie i odpowiedzialną pracę. I niestety męczą się, bo boją się pokazać takimi, jakimi są naprawdę.

Dlatego Vicky postanowił działać i dlatego ponad rok temu założył nieformalną grupę dla osób trans, której spotkania odbywają się w każdą drugą sobotę miesiąca w Łodzi.

Najchętniej bym mieszał

Dziś Vicky tryska energią, humorem i pewnością siebie. Doskonale się czuję i wiem, kim jestem. Czy czuje się transwestytą albo cross-dresserem? Nie potrzebuję żadnego klasyfikowania. Po prostu jestem sobą! I nikt, i nic nie jest w stanie wmówić mi, że mam być inny! Czuję się wolnym człowiekiem, bez ograniczeń, i to jest piękne uczucie. Wkurza mnie to, że dla innych nie jest to takie oczywiste.

Najchętniej mieszałbym stroje „kobiece” i „męskie” – np. z przyjemnością założyłbym męską marynarkę i „miniówkę. Do tego szpilki. Chociaż takie mieszanie spotkałoby się chyba z jeszcze gorszym odbiorem… Jeśli robię biust, to tylko dlatego, że albo nie chcę się rzucać w oczy, albo „kobiece” ubrania są tak skrojone, że nie można ich nosić bez biustu. Czekam z niecierpliwością na „męskie” sukienki, spódnice i szpilki.

Kobiety wywalczyły sobie emancypację. Mogą być queerowe na co dzień, tylko o tym nie mówi się w ten sposób, ponieważ stało się to normą. Wszyscy się już przyzwyczaili, że kobiety noszą spodnie. A ja jestem wyemancypowanym mężczyzną i chciałbym, żeby normą stało się noszenie sukienek przez mężczyzn.

Vicky Cristina lubi i akceptuje pierwiastek kobiecy w sobie. Wpaja się mężczyznom, że powinni być twardzi, a taki, który płacze, jest nieprzystosowany. A ja lubię się wzruszać i czasem popłakać. Zdaję sobie sprawę, że szanse na to, żeby spotkać kobietę, której by to odpowiadało, są niewielkie. A niestety nawet ta niewielka część, której mógłbym się spodobać, nie odważy się codziennie narażać na wyśmianie i obelgi. Na pewno prościej by mi było znaleźć faceta, ale absolutnie mnie nie pociągają.

Kontakt do łódzkiej grupy trans:

tel. 694 636 895, e-mail: [email protected]

 

Tekst z nr 35/1-2 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Słowa na L: liderka, lesbijka

O coming oucie w pracy, o sieciach pracowniczych LGBT, o liderowaniu kobiet oraz o własnych występach jako drag king opowiada MAJA ZABAWSKA, doradczyni podatkowa, która na co dzień pracuje jako starsza menadżerka w międzynarodowej firmie Deloitte. Rozmowa ALEKSANDRY MUZIŃSKIEJ z Miłość Nie Wyklucza

 

W marcu pojawiłaś się na debacie Miłość Nie Wyklucza o niewidoczności lesbijek w życiu publicznym. Mówiłaś, że coming out w pracy jest bardzo ważny. A ponieważ nie każdy może sobie na niego pozwolić, to ci, którzy pracują w warunkach przyjaznych osobom LGBT, są na uprzywilejowanej pozycji i powinni wziąć na siebie odpowiedzialność za zwiększanie naszej widoczności. Dałaś własny przykład. Pracujesz w dużej międzynarodowej firmie. W pracy mówisz o sobie otwarcie. Nic złego cię nie spotyka.

Kwestia odpowiedzialności była dla mnie odkryciem. Na dwa lata zostałam oddelegowana przez firmę do pracy w Londynie. To tam dowiedziałam się, że temat osób LGBT w miejscu pracy w ogóle istnieje. Wcześniej nie byłam wyoutowana w pracy. Atmosfera w Londynie była bardziej sprzyjająca, więc zaangażowałam się w sieć pracowniczą osób LGBT. Pewna dyrektorka, którą moja znajoma namawiała do udziału w sieci, zapytała wtedy: „Po co mi to? Nie mam problemów. Nikt mnie nie prześladuje. Moje życie jest w porządku”. Znajoma odpowiedziała: „Nie robisz tego dla siebie. Zrób to dla innych. Masz taką pozycję, że jesteś wzorem dla młodszych pracowników. Zobaczą cię osoby, które mają obawy z powodu swojej orientacji seksualnej. To one poczują się bezpieczne i zobaczą, że ich karierze nic nie zagraża”.

Świadomość, że masz wokół siebie inne lesbijki, w tym dyrektorki, była jakoś ośmielająca?

Ja po prostu zachłysnęłam się tą siecią. Kobiet było w niej mało, co jest zresztą typowe dla tęczowych sieci, niezależnie, czy mówimy o Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych. W tamtym czasie na około 180 osób było tylko 30 kobiet. Zostałam zaangażowana do sieci po to, by spróbować pobudzić ich aktywność. I tak z raportu organizacji Stonewall UK dowiedziałam się o zjawisku dwuwarstwowego szklanego sufitu (double-glazed glass ceiling). Wedle niego kobiety nieheteroseksualne nie odnajdują się w tęczowych sieciach, między innymi dlatego, że te zdominowane są przez mężczyzn. Lepiej czują się w sieciach kobiecych, gdzie z kolei kwestie kobiet LBT rzadko są poruszane.

Jak byś określiła główne cele sieci LGBT w firmach? Na czym polega ta działalność?

Stanowią one część szerszej polityki różnorodności prowadzonych przez duże, zwłaszcza międzynarodowe firmy. Do sieci różnorodności zaliczają się między innymi sieci kobiet, sieci osób z niepełnosprawnościami , rodziców i opiekunów, a także sieci multikulturowe. Sieć LGBT jest z jednej strony platformą wymiany doświadczeń przez pracowników, których łączy wspólne doświadczenie, a z drugiej wspiera pracodawcę w tworzeniu inkluzywnego środowiska pracy oraz dobrych praktyk, uwzględniających pracowników LGBT. Jest też świetnym sposobem, jak sama nazwa wskazuje, sieciowania, ponieważ podobne inicjatywy tworzone są w wielu firmach, a także w poszczególnych branżach – często organizowane są różnego rodzaju spotkania tematyczne i debaty dla klientów i konkurencji. Bardzo istotną rolą sieci jest angażowanie w nią osób sojuszniczych, tj. osób hetero, które sprzyjają osobom LGBT i są kluczowe, aby móc stworzyć przyjazne dla nich miejsce pracy.

Po dwóch latach spędzonych w Londynie wróciłaś do Polski w 2013 roku i…?

Po pierwsze, mocno postanowiłam, że chcę mówić otwarcie o sobie w pracy. Tak jak osoby heteroseksualne chciałam móc opowiadać o tym, z kim żyję i z kim jadę na wakacje. Stopniowo informowałam swój zespół, że mam dziewczynę. Coming out jest zdecydowanie łatwiejszy, gdy dopiero zaczynasz pracę w nowym miejscu. Ludzie się poznają i pytają o różne rzeczy. Można wtedy powiedzieć, że ma się partnera czy partnerkę tej samej płci. Dużym wysiłkiem było dla mnie zakomunikowanie tego osobom, które mnie znały. Okazało się, że część zresztą już o tym wiedziała lub się domyślała.

A potem udzieliłaś pewnego wywiadu.

Tak, dwa lata temu moja firma przygotowywała serię rozmów z pracownikami dostępnych na naszych stronach firmowych dotyczących kariery. Była to kampania rekrutacyjna skierowana przede wszystkim do studentów, by pokazać im, że nie jesteśmy nudnymi osobami w garniturach, stukającymi w Excela, tylko różnorodnym zespołem. Byłam jedną z osób, które udzieliły takiego wywiadu. Jedną z rzeczy, o których w nim mówię, jest to, że jestem lesbijką. Wywiad odbił się szerokim echem. Wiele osób gratulowało mi odwagi. Skontaktowały się też ze mną osoby LGBT z firmy, ale większość gratulacji przyszła jednak od osób sojuszniczych.

Prosty gest, a bardzo zwiększający widoczność.

Myślę, że dla wielu osób kwestia osób LGBT zaistniała po raz pierwszy w kontekście miejsca pracy, co było bardzo istotne. Myślę też, że niektórzy byli po prostu zszokowani, bo takie tematy wciąż są postrzegane jako kontrowersyjne. Zresztą mówiłam tam też o moich gender studies, o feminizmie i o tym, że występuję jako drag king „Freddie Mercury”. W końcu powstały jeszcze dwa krótkie filmiki na ten temat, które zostały nakręcone dla centralno-europejskich struktur naszej firmy i również opublikowane na ogólnodostępnej stronie internetowej. Dodało mi to skrzydeł i zainspirowało do zainicjowania nieformalnej grupy pracowników LGBT, w której możemy wymieniać informacje i wychodzić z inicjatywami dotyczącymi naszego wspólnego miejsca pracy, jak na przykład przegląd polityk wewnętrznych, aby były one włączające dla pracowników LGBT.

Występujesz jako drag king „Freddie Mercury”? Gdzie? Opowiesz o tym coś więcej?

Jasne. To hobby, które wzięło się z jednej strony z mojej wielkiej miłości do Freddie’go, która zaczęła się już w wieku 11 lat, oraz z kompletnego przypadku. Z okazji 29. urodzin zorganizowałam imprezę, której tematem były przebieranki za płeć przeciwną. Koleżanka podpowiedziała mi, żebym przebrała się za Freda, bo wszyscy wiedzą, że go uwielbiam. Wyszło wtedy na jaw, że nie tylko przypominam go fizycznie, ale również mam nieźle zinternalizowany sposób jego poruszania się po scenie. Potem znajomi namówili mnie do pierwszego oficjalnego występu dragkingowego i okazało się, że to się naprawdę podoba. Ogromną przyjemność sprawia mi rekonstruowanie stylistyki jego kostiumów oraz charakterystycznych elementów występów. Nie pojawiam się na scenie często – około dwóch, trzech razy w roku. Są to zazwyczaj imprezy i pokazy w klubach LGBT lub innych alternatywnych miejscach, ale zdarzyło mi się również wystąpić na imprezach prywatnych, w tym na ślubie moich znajomych.

Maju, to teraz, jako już wyoutowana w pracy osoba, doradzałabyś innym to samo?

Podstawową zasadą jest bezpieczeństwo. Myślę jednak, że w dzisiejszych czasach dużo osób pracuje w firmach, w których mogą czuć się bezpieczne. Mimo tego ukrywają swoją orientację. Coming out postrzegam w kategoriach odpowiedzialności. Jeżeli widzisz, że możesz sobie na niego pozwolić i nie wiąże się on z żadnym realnym ryzykiem, to gorąco cię do tego namawiam. Po pierwsze, ma on zbawienny wpływ na otoczenie. Buduje przekonanie, że osoby LGBT są takimi samymi osobami jak inni. Po drugie, to daje osobom, które są w mniej uprzywilejowanej pozycji, inspirację i poczucie bezpieczeństwa.

I potem już idzie gładko? Nie trzeba się z niczym mierzyć?

Niezupełnie. Dla mnie wciąż problemem jest to, że w wielu rozmowach o orientacji seksualnej w kontekście miejsca pracy nawet najbardziej przychylne osoby pytają: „Czemu mamy rozmawiać w firmie o preferencjach seksualnych?” Przypomina mi się wywiad z Prezydentem, który zapytany o zatrudnianie osób homoseksualnych w swojej Kancelarii odpowiedział, że nie ma nic przeciwko, ale nie chciałby, aby ktoś mu biegał półnago po korytarzu.

Czyli mityczne sprowadzanie naszej orientacji i związków tylko do seksu.

Kwestie seksualne dominują całą sferę dyskusji publicznej o osobach LGBT. Słyszę też często w wielu dyskusjach i debatach, że jeżeli chcemy rozmawiać o nas w miejscu pracy, to na tych samych zasadach nacjonaliści też będą mogli głosić w pracy swoje poglądy. Tak jakby orientacja LGBT była poglądem, a nie integralną częścią osoby, jak płeć, wiek, sprawność, czy kolor skóry. Najciekawsze jest jednak to, że same osoby LGBT często nie widzą takiej potrzeby. Nieraz słyszałam: „Ale czemu ja mam mówić o sobie w miejscu pracy?” Odpowiedź jest bardzo prosta – na przykład dla pozapłacowych świadczeń pracowniczych, jak opieka lekarska. Takie pakiety z reguły dostępne są dla partnerów, z którymi nie musimy być w związku małżeńskim. Pamiętam, jak chciałam ubezpieczyć swoją dziewczynę. Z duszą na ramieniu dzwoniłam do działu HR z pytaniem czy partner, dla którego chcę wykupić ubezpieczenie, może być tej samej płci. Mam szczęście, bo w moim miejscu pracy nie było to problemem. Jednak w organizacji, która nie wysyła do pracowników jasnego sygnału, że nie powinni bać się dyskryminacji ze względu na orientację seksualną, pracownik nowy, czy z krótkim stażem, w podobnej sytuacji pewnie zupełnie z tego zrezygnuje.

„Replika” nagłaśniała niedawno inną sytuację: w jednym z towarzystw ubezpieczeniowych przestarzałe przepisy uniemożliwiały objęcie grupowym ubezpieczeniem w miejscu pracy partnera czy partnerki tej samej płci – pewnej dziewczynie odmówiono ubezpieczenia jej partnerki.  

A wyobraźmy sobie też, że nasz partner czy partnerka ma wypadek. Musimy wziąć nagle wolne, a realizujemy właśnie ważny projekt. Rozsądny pracodawca udzieli urlopu. Co w sytuacji osoby, która nie jest wyoutowana? Będzie musiała uciec się do jakiegoś kłamstwa, co z kolei powoduje stres, dyskomfort i lęk, że to wyjdzie na jaw.

Potężną część życia spędzamy w końcu w pracy.

Mamy na biurku zdjęcia swoich bliskich, nosimy obrączki, przychodzimy z partnerami na imprezy firmowe, przy kawie opowiadamy współpracownikom, z kim spędziliśmy weekend, czy wakacje. To jest szereg sytuacji, które pokazują, że nasze życie prywatne ma związek z pracą. W pracy możemy też spotkać się z homofobicznymi żartami, które często biorą się po prostu z bezmyślności i braku świadomości, że właśnie obraża się dobrego kolegę czy koleżankę z pracy. Tu przykład mojej znajomej, która coming outem w pracy wzbudziła poruszenie. Koledzy twierdzili, że nie może być lesbijką, bo ma duży biust. Koleżanki dziwiły się, że przebywając z nią sam na sam, nie były zaczepiane (śmiech).

To na koniec wyjdźmy już z pracy. Jak oceniasz społeczną aktywność lesbijek?

Jest mnóstwo działających dziewczyn, ale tak jak w przypadku tęczowych sieci, odpływają w stronę organizacji feministycznych. I tam chcą być bardziej aktywne. Problem widzę też w tym, że wiele kobiet chce działać, ale nie chcą już być szefowymi. Wiele działaczek wywodzi się z ruchów, gdzie decyzje podejmuje się w sposób konsensualny, gdzie nie ma żadnych liderów. Nie twierdzę, że to jest zły styl, ale widzę jego wady. Moim zdaniem skuteczna inicjatywa powinna mieć twarz. To nie musi być jedna twarz. Może ich być wiele, ale muszą nadawać pewien ton, kierunek działań, inspirować. Kiedy jednak stajemy przed możliwością bycia liderkami, to często się wycofujemy.

Ale akurat nie w tęczowych sieciach w Polsce…

Racja, z tego, co wiem, to w Polsce inicjatywom LGBT w środowisku pracy przewodzą głównie kobiety. Sama nie wiem z czego to wynika, bo pod względem liczebności przewagę mają geje. Może zmiana przyjdzie z tęczowych sieci?

Tekst z nr 69 / 9-10 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Rainbow w Royal Bank of Scotland

Tekst: Wojciech Kowalik

Do „Repliki” zgłosił się założyciel Rainbow Network – grupy pracowników LGBT i ich sojuszników w polskim oddziale Royal Bank of Scotland. A ponieważ z takimi grupami w korporacjach jest jak z Yeti – wszyscy wiedzą że gdzieś są, ale mało kto je w Polsce widział – postanowiliśmy się przyjrzeć, jak to działa. I rzeczywiście chyba zaczyna działać

 

Na pomysł założenia polskiej grupy Rainbow Network Marcin Zarzycki wpadł jesienią ubiegłego roku. Zauważyłem, że zmienia się klimat wokół osób LGBT w Polsce: czują się coraz mniej pewnie, a w przestrzeni publicznej pojawia się coraz więcej homofobii. Wtedy pomyślałem, żeby chociaż w pracy stworzyć namiastkę normalności – mówi. W pracy ujawniony jest od dawna, na firmowe imprezy przychodzi ze swoim chłopakiem.

Atmosfera do coming outów

W Wielkiej Brytanii taka sieć działa od 2005 r., w tym roku prezes Royal Bank of Scotland po raz drugi raz szedł w londyńskim marszu równości London Pride. Dlaczego, jeśli działa to tam, nie miałoby zadziałać u nas? – zapytał sam siebie Marcin i zaczął działać jako przedstawiciel Rainbow Network na Europę Środkowowschodnią. Pochwalił się tym w specjalnym wewnętrznym biuletynie – wtedy okazało się, że do międzynarodowej grupy LGBT zapisało się już 12 osób z Polski. Szybko z tych 12 zrobiło się 40. Bo – jak mówi Marcin – w firmie panuje dobra atmosfera dla coming outów. Kiedy w kuchni były rozmowy, kto z kim wyjeżdża na wakacje, nigdy nie kryłem, że wyjeżdżam ze swoim partnerem. Co ciekawe, mniej więcej połowa osób należących do grupy deklaruje się jako heteroseksualiści, oprócz nich jest kilkunastu gejów i kilka lesbijek. Osób trans w polskim oddziale – na razie nie ma. Ale – co ważne – nikt nikogo do deklarowania orientacji nie zmusza, nie trzeba też, zapisując się do Rainbow Network, ujawniać imienia i nazwiska. Nawet newsletter organizacji jest wysyłany anonimowo. Pierwsze sukcesy już są: w tegorocznej Paradzie Równości szła grupa kilkunastu pracowników Royal Bank of Scotland. Już same przygotowania do Parady były dla całej grupy mocno integrujące: trzeba było spotkać się twarzą w twarz, poznać, porozmawiać. Przyszło sporo osób. Śmialiśmy się, że może powinniśmy przejść się po biurze i zaprosić te osoby, które nie przyszły, a w głębi duszy chciałyby to zrobić – wspomina Marcin. Ale w rezultacie w Paradzie szli nie tylko geje i lesbijki – przyszli też heteroseksualni pracownicy banku. Polskie Rainbow Network zaistniało też na pikniku „Diversity and inclusion” dla pracowników banku. Bo sieć pracowników LGBT to nie jedyna organizacja w ramach banku, dbająca o równość: działają podobne dla kobiet, osób niepełnosprawnych, rodziców i grupa „multikulti”. Zaprezentowaliśmy te grupy i pokazaliśmy, dlaczego są tak ważne w naszej firmie, dlaczego tak ważne jest wspieranie różnorodności. Rainbow Network przygotowało też atrakcje: muzykę kojarzoną ze środowiskiem LGBT (oczywiście, że była Madonna!) i konkurs w rozpoznawanie zdjęć z osobami najważniejszymi dla tęczowego ruchu. I słyszeliśmy: to ten, który śpiewa moją ulubioną piosenkę, jest gejem? Ta pani, w której książkach się zaczytuję, była lesbijką? – uśmiecha się Marcin. Najbliższe plany? Chciałbym, żebyśmy bardziej zaistnieli w ogólnej świadomości, żebyśmy wyszli na zewnątrz. Przyszłoroczna Parada z dyrektorami, zarządem, firmowymi chorągiewkami. Marcin Zarzycki stworzył biznesplan organizacji – bo na swoją działalność ma dostać specjalny budżet z firmy. Okazuje się, że bez pieniędzy wielu działań nie uda się po prostu przeprowadzić. Chcemy wspierać naszych członków/członkinie i ich integrację oraz rozwój w firmie – mówi Marcin. Budżet Rainbow Network miałby też wspierać polskie organizacje LGBT. Na podobnej zasadzie jak Royal Bank of Scotland prowadzi akcje charytatywne dla potrzebujących, dzieci, chcielibyśmy też aktywnie wspierać działania tych, którzy angażują się na rzecz polskiej społeczności – dodaje. Nad jego projektem budżetu wkrótce ma się pochylić cały zarząd polskiego oddziału RBS.

Tak, wspieramy różne sieci pracownicze, w tym LGBT

W polskim oddziale Royal Bank of Scotland pracuje około 1700 osób. Mamy sporo ludzi LGBT – nawet kiedyś był jeden zespół złożony prawie wyłącznie z taki osób! Ale mamy też pewnie kolegów sympatyzujących z Ruchem Narodowym – takie jest społeczeństwo. Mam w firmie koleżankę, która jest głęboko wierząca. I wiesz co? Świetnie nam się rozmawia, mimo przepaści, jaka dzieliła nasze poglądy, zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi – mówi Marcin. Przed Paradą Równości rozdawał znaczki z logo „Rainbow Network”, położył je na biurku każdego z kolegów/koleżanek z zaproszeniem na Paradę. Podkreśliliśmy, że nie chodzi w niej tylko o prawa osób LGBT, ale o zwalczanie wszelkich nierówności. Część tych znaczków wylądowała w koszu – widzieliśmy to, kiedy paliliśmy papierosy. Ale nikt o swojej niechęci nie mówi. Nie mówi, dzięki jasnemu stanowisku dyrekcji. Parafrazując słowa dyrektora: Jeśli komuś w firmie nie odpowiada, że wspieramy różne sieci pracownicze, w tym LGBT, to powinien się zastanowić czy to jest dla niego odpowiednie miejsce. Przypadki homofobii są zgłaszane do menadżerów – ci mają obowiązek reagować i przywołują autorów takich wypowiedzi do porządku. Marcin pracuje w banku jako project manager. Grupa tęczowych pracowników to też zwyczajne ułatwienie pracy: Kiedy muszę coś załatwić w innym dziale, wiadomo, że łatwiej mi zwrócić się do osoby, którą już znam. Tak najłatwiej uzyskać pomoc. Zaprosił też heteroseksualnych kolegów i koleżanki na spotkanie i podpytywał o ich „problemy” w dogadaniu się z osobami LGBT. Okazało się, że to bardzo życiowe dylematy, które nam, gejom, lesbijkom, osobom bi- czy transseksualnym, wydają się oczywiste. Np. jedna z koleżanek nie wie jak zapytać geja o jego partnera: czy użyć słowa „partner”, „chłopak”, a może jeszcze inaczej? Jak się zachować, by nikogo nie urazić? Teraz plan jest taki, żeby zaznajomić pracowników z takimi prostymi sprawami, a także uświadomić, dlaczego równouprawnienie jest ważne, jak przyjąć coming out kolegi z biurka obok itp. Początkowo myśleliśmy, żeby przeszkolić tylko menadżerów, team liderów, ale doszliśmy do wniosku, że problem leży gdzie indziej: trzeba dotrzeć do każdej osoby, do każdego pracownika, bo to on może mieć największy kłopot z akceptacją – podkreśla Marcin. Pomóc miałyby w tym również znane osoby LGBT, które Rainbow Network chciałoby zaprosić do firmy, żeby opowiedziały o swoich zmaganiach z homofobią i nietolerancją. Na początek Marcinowi marzy się takie spotkanie z Anną Grodzką. Za granicą organizacje osób LGBT działają niemal w każdej wielkiej korporacji. Raz w roku ich członkowie spotykają się na wspólnej konferencji – Stonewall Workplace Conference. Marcin wziął w niej udział w zeszłym roku: Byłem zaskoczony; tłum ludzi, w którym wszyscy się znają. Wśród nich prezesi, prezeski, osoby z zarządów największych światowych firm. Zapadła mi w pamięć prezeska brytyjskiego ubezpieczyciela Lloyd’s (Inga Beale) – wyoutowana jako biseksualna, bardzo interesująco opowiadała o tym jak zmieniły się tory jej kariery, kiedy zdecydowała się wyjść z szafy. A w tym wszystkim ja, samotny, chyba jedyny z Polski. Na Zachodzie tęczowi pracownicy nie mają raczej problemu z zapisywaniem się do sieci osób LGBT. W naszym banku w Londynie na piątkowe zaproszenie na piwo tęczowej społeczności odpowiada cała grupa i dobrze się bawimy. U nas trzeba ludzi bardziej zachęcać – wzdycha Marcin. Również w odróżnieniu od Zachodu, współpraca między tego typu organizacjami w polskich oddziałach światowych korporacji dopiero raczkuje. RBS Rainbow Network nawiązał kontakty z przedstawicielami kilku firm, ale można je policzyć na palcach jednej ręki: to na przykład Accenture i Deloitte. Dobrze jest wymieniać się swoimi doświadczeniami, jak oswoić pracowników z tematem LGBT, że takie osoby pracują przy biurkach obok nas i powinny czuć się dobrze ze swoją orientacją – mówi Marcin. I choć nikt nikogo nie zmusza do ujawniania się w miejscu pracy, Marcin przywołuje badania, które mówią, że pracownik, który nie czuje presji, by ukrywać swą orientację, pracuje wydajniej i jest bardziej lojalny wobec firmy, bo czuje się w niej doceniony i akceptowany. To też korzyść, również czysto finansowa, dla całej firmy. Na Zachodzie wiedzą o tym od dawna.

Od redakcji: Wierzymy, że nie tylko w Royal Bank of Scotland działają już w Polsce jawne grupy pracowników/ czek LGBT i ich sojuszników. Jeśli należysz do takiej grupy w swojej firmie i jeśli macie przedstawiciela/lkę chętnego/chętną do porozmawiania z „Repliką”, prosimy o kontakt: [email protected]. Chętnie opiszemy również Wasze działania.

Tekst z nr 63 / 9-10 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Podwójna agentka

Z ANNĄ KUBIAK, twórczynią wielkiej sieci łączącej mniejsze pracownicze sieci LGBTIA wielu wrocławskich korporacji z organizacją Kultura Równości, rozmawia Ewa Tomaszewicz

 

Foto: Krzysztof Markowski

 

Co było u ciebie pierwsze: aktywizm osobisty czy w ramach pracy w korporacjach? Dziewięć lat temu przeprowadziłam się z mojego rodzinnego Poznania do Wrocławia. Cztery lata później dołączyłam do Kultury Równości (wrocławska organizacja LGBTIA – przyp. „Replika”) i zaangażowałam się w organizację Marszu Równości. Dość długo nie mogłam sobie znaleźć w Kulturze miejsca. Inni mieli korzenie aktywistyczne, znali dużo ludzi, byli w stanie szybko załatwić jakieś miejsce na imprezę czy gadżety, a ja to obserwowałam z boku i starałam się działać tam, gdzie czułam się pewnie. W Kulturze mamy zasadę, że angażujemy się w to, w co naprawdę chcemy. W końcu uznałam, że chciałabym połączyć dwa światy: organizacji i korporacji. Właśnie zaczynała u mnie powstawać grupa pracownicza poświęcona osobom LGBTIA. Stwierdziłam, że absolutnie się w to zaangażuję i zobaczę, czy da się to połączyć z Kulturą.

Zdradzisz nazwę tej korporacji?

Nie chcę tego robić, bo wymagałoby to uzyskania wielu zgód i opóźniłoby opublikowanie wywiadu. To duża międzynarodowa korporacja, zatrudniająca dziś we Wrocławiu około czterech tysięcy osób.

Od kogo wyszła inicjatywa stworzenia grupy LGBTIA?

To wyraz inkluzywności i otwartości firmy na różnorodność. Mieliśmy grupy poświęcone kobietom, osobom z niepełnosprawnościami, rodzinom, stąd pojawił się też pomysł grupy LGBTIA. Włączyłam się w jej tworzenie i czekałam na okazję, by połączyć to Kulturą. Uznałam, że grupa mogłaby się włączyć w Marsz: zaprosić pracowników i pracowniczki, może zdobyć jakieś fundusze. To zaskoczyło firmę – bo początkowo chcieli działać dla swoich pracowników/czek, ale niekoniecznie angażować się w lokalną społeczność. Takie były początki.

Jaki był więc pomysł twojej korporacji na grupę LGBTIA?

Takie grupy są tworzone, by firma odpowiadała na potrzeby wszystkich pracowników/ czek. Nie wszystkie korporacje uznają, że to ważne. Jak zaczynałam tworzyć grupę i szukać kontaktów w innych korporacjach, na początku mieliśmy dwie firmy, które były przekonane do tej idei. Pierwsza prezentacja na temat osób LGBTIA w miejscu pracy, jaką robiłam, miała podtytuł „Dlaczego powinniśmy o tym mówić w miejscu pracy?”.

No właśnie, dlaczego?

Jeżeli mamy w społeczeństwie około 5 procent osób, które są LGBTIA, to znaczy, że taki procent pracowników/czek u nas w firmie też należy do tej grupy. Możemy na tę różnorodność odpowiedzieć na różne sposoby. Być otwartym pracodawcą, bo wiele osób, które mają za sobą doświadczenie coming outu gdzieś w rodzinie, niekoniecznie jest wyoutowanych w pracy. A są różne badania, które dowodzą, że osoby, które siedzą w szafie, są mniej produktywne niż te, które są otwarte albo przynajmniej się nie ukrywają. Firmy dostrzegają, że to się im po prostu nie opłaca. Poza tym jeśli ktoś jest już wyoutowany w pracy, czuje się w niej bezpiecznie, to dwa razy się zastanowi, zanim przejdzie do innego miejsca, bo nie wie, czy tam będzie równie akceptująco. Te grupy są też oczywiście po to, by w ogóle zwiększać wiedzę wśród wszystkich pracowników/czek, ale myślę, że głównie są jednak dla osób z naszej społeczności, by im pokazać, że mogą być, kim chcą, i mogą się angażować, w co chcą.

Czy wiesz, jaka jest w ogóle skala coming outow w pracy? Tu mogę odpowiedzieć tylko z mojego prywatnego poletka. Jestem osobą bardzo otwartą. Mam przyjemność zarządzać trzynastoosobowym zespołem, wszyscy wiedzą, że mam partnerkę, że jestem lesbijką, że jestem aktywistką. Myślę, że to mi pozwala stać pewnie na obu nogach, tak prywatnie, jak i i pracowniczo. Mam to szczęście, że nigdy nie spotkały mnie za to żadne nieprzyjemności w pracy, a jeśli już, to nie twarzą w twarz. Poza tym, żyjąc otwarcie, unikam możliwości szantażowania mnie na tym tle i myślę, że to też jest dla mnie duża wolność. Dlatego serdecznie polecam coming out. Dla mnie to była długa droga i jakąś część mojego życia mnie to kosztowało, ale koniec końców było naprawdę warto.

Pamiętasz swój pierwszy coming out w pracy?

Chyba cię zaskoczę, bo pierwszy coming out w pracy zrobiłam jeszcze na studiach, zaraz po moim coming oucie przed rodziną. Żeby było jeszcze ciekawiej, była to katolicka szkoła, w której pracowałam w świetlicy (z wykształcenia jestem nauczycielką angielskiego dzieci wczesnoszkolnych). Znajomi, z którymi pracowałam, zareagowali tak jak trzeba: wspierająco! Myślę, że po coming oucie w takim miejscu każdy kolejny przychodził mi już łatwiej. Szczególnie w korporacjach, które w swojej polityce firmy podkreślają różnorodność i inkluzywność. Myślę też, że dużo strachu i stresu sami generujemy – zakładamy z góry, że nasz coming out będzie źle przyjęty czy niemile widziany w pracy. Z doświadczenia kilku coming outów w pracy wiem, że więcej jest pozytywnych niż negatywnych reakcji. Więcej wsparcia niż prześladowania. Zaznaczam jednak, że oczywiście zależy to od miejsca. Zawsze trzeba brać pod uwagę swoje bezpieczeństwo.

Mam nadzieję, że twoje doświadczenia będą inspiracją dla jakiejś części tych 70 procent osób, które według badań Kampanii Przeciw Homofobii nadal ukrywają się w pracy. Jak heteronormatywni pracownicy reagują na tworzenie grup LGBTIA?

Spotykamy się i z pozytywnymi reakcjami, i z oporem. Na początku mojego zaangażowania w grupę dostaliśmy jakieś e-maile, że „dlaczego tak to promujemy”, że powinniśmy „przestać propagować jedną orientację ponad drugą”. Ale z czasem ludzie się przyzwyczaili, że jest to jedna z grup pracowniczych, która też ma prawo działać, organizować swoje wydarzenia. Jeszcze później okazało się, że da się pójść na Marsz jako reprezentacja firmy, w naszych koszulkach. Nadal współpracuję z fi rmą, w której zaczynałam, i osoby stamtąd przychodzą coraz liczniejszą grupą, zawsze są zaangażowane, zapraszają też na Marsz wysoko postawionych menadżerów.

Czyli taka grupa pomaga zmieniać postawy pracowników?

Takie grupy są też dla sojuszników/czek hetero! Mieliśmy taką prostą akcję: umieszczaliśmy na biurkach lub naklejaliśmy na biurach czy komputerach znak graficzny z tęczą, mówiący, że dana osoba jest sojuszniczką LGBTIA. To był jasny znak pokazujący, że przed tą osobą można się wyoutować. Ta akcja była odpowiedzią na jedną z największych bolączek osób LGBTIA. Jak już wspomniałam, to, że nie musimy się w pracy ukrywać, jest bardzo ważne. Wbrew pozorom to jest niesamowite uczucie, że możemy powiedzieć, z kim planujemy wakacje, z kim spędziliśmy święta, dlaczego one były trudniejsze niż w innych rodzinach, skąd taka a nie inna atmosfera w domu… W tej poprzedniej firmie mieliśmy wysoko postawionego menadżera, który przez kilka lat udawał, że nie jest gejem. To miało naprawdę duży wpływ na jego karierę, na to, że był postrzegany jako osoba zimna, niedostępna, która nie chce nawiązywać znajomości. I później, po wielu latach, zastanawiał się, na ile to go ukształtowało, na ile sprawiło, że był odbierany jako trudny w kontaktach. A to wszystko wynikało z tego, że unikał small talku, konwersacji gdzieś przy maszynie do kawy, więc był uważany za osobę zdystansowaną i chłodną.

Czy takie grupy mają wpływ na takie kwestie jak na przykład wybór ubezpieczenia – takiego, które uwzględnia pary jednopłciowe?

Korporacje, szczególnie te duże, raczej wybierają firmy, w których dostaną najlepszą ofertę. Ale te grupy mogą zrobić coś innego. Znam przykłady kilku korporacji, w których dzięki oddolnej pracy udało się zmienić bardziej lub mniej oficjalnie politykę firmy, jeżeli chodzi o urlopy okolicznościowe. Dzień wolny, na przykład z powodu śmierci teściowej, przysługuje tylko osobom, które są w związku małżeńskim – i w jednej firmie dano tę możliwość również osobom w związkach jednopłciowych. Inna firma, wiedząc, że ich nieheteronormatywni pracownicy wzięli ślub za granicą, dała im dwa dni urlopu okolicznościowego w oparciu o akt zawarcia małżeństwa. W naszej sieci dzielimy się informacjami, jak skorzystać z tego, że firma takich praktyk nie zakazuje. To jest dla mnie realna zmiana. Te dobre praktyki, jeśli się blisko współpracuje z HR-ami, da się wypracować.

Wspomniałaś o dzieleniu się informacjami. Twoje zaangażowanie szybko przerodziło się z działania w jednej grupie pracowniczej do stworzenia we Wrocławiu całej sieci. Opowiesz o tym?

Od początku zależało mi na tym, aby stworzyć taką sieć – łączącą korporacje i Kulturę Równości. Dość szybko zainaugurowałam sieć Proud@work i stałam się taką „podwójną agentką”, jak zawsze o sobie mówię, która działa w Kulturze Równości i stara się „sprzedać” nasze wartości i naszą wiedzę korporacjom, ale też pomaga swojej organizacji zrozumieć hierarchiczny i uporządkowany świat korporacji.

Zaczęło się od tego, że chciałam zrobić tęczowy korpomeeting w tygodniu przed Marszem. Cel był taki, byśmy spotkali się z przedstawicielami/kami grup pracowniczych LGBTIA i wymienili dobrymi praktykami, pogadali, jak to wygląda w poszczególnych firmach. Tak było przez dwa lata, a w 2018 r. stwierdziliśmy, że potrzebujemy częstszych spotkań i że będziemy się umawiać co kwartał w innej firmie – których wówczas było w sieci już ponad 10 i to naprawdę najważniejszych graczy we Wrocławiu. Niestety nie mogę wymienić ich nazw, bo najpierw musiałabym w każdej z nich wystąpić o zgodę, którą na pewno bym dostała, ale po zdobyciu wszystkich koniecznych do tego podpisów, więc trochę by to potrwało. Na każde spotkanie wybieramy inny temat, na przykład jak wspierać pracowników/czki LGBTIA – to był ważny temat po Białymstoku. Albo jak przekazywać środki z korporacji do organizacji pozarządowych, jak zrobić darowizny.

Dodatkowo w ramach sieci organizuję prezentacje w korporacjach. Początkowo trochę mnie to kosztowało, musiałam rozwiać obawy, że nie chcemy robić jakiegoś show, że przychodzimy po prostu po to, aby opowiedzieć o pracownikach/czkach LGBTIA czy o sojusznikach. Teraz mam już swoją renomę i mogę liczyć na naprawdę dużą publiczność. Mogę się też umawiać na tematykę, która najbardziej fi rmę interesuje – na przykład w jednej z korporacji usłyszałam, że oni już dużo wiedzą o lesbijkach i gejach, teraz chcą usłyszeć coś o osobach transpłciowych.

Czyli ta sieć polega na tym, że się spotykacie, dzielicie doświadczeniami, robicie prezentacje u siebie w firmach? Plus ty łączysz to z Kulturą Równości?

Tak. Dodatkowo każda firma stara się dojść do jeszcze innych firm i „przynosimy” nowe osoby. Zazwyczaj te spotkania wyglądają tak, że ja je prowadzę, moderuję, staram się wysyłać e-maile i wszystko inicjować. Na samym początku zawsze mówię, że ja tu jestem w podwójnej roli – osoby, która działa w Kulturze Równości, i dla której ten aktywizm jest bardzo ważny, ale też osoby, która stara się ten aktywizm zaszczepić w firmie, w której pracuje.

Co udało się wam przez te lata osiągnąć?

Jako organizacja pozarządowa mamy teraz wejście do wielu firm we Wrocławiu. Jesteśmy partnerem, z którym chcą współpracować. Dzięki temu mamy możliwość dotarcia do osób, do których normalnie nie miałybyśmy takiego dostępu, mamy publiczność, która liczy setki osób. Możemy też liczyć na wsparcie finansowe, no i mamy realny wpływ na dobrostan osób LGBTIA w miejscach pracy. Tych korzyści jest naprawdę wiele i mogę śmiało powiedzieć że są one obustronne.

Tu też chciałabym wspomnieć, że jeżeli ktoś czyta ten artykuł i chciałby, aby jego firma dołączyła do naszej sieci, śmiało zapraszam do kontaktu. Jako proud@work jesteśmy w stanie doradzić i wesprzeć zarówno zalążki grup pracowniczych LGBTIA, jak i już działające grupy.

Czym, oprócz organizacji Marszów i tworzenia sieci z korporacjami, zajmuje się Kultura Równości?

Po pierwsze, dzięki temu, że od roku mamy własną siedzibę, mamy w niej bibliotekę i kolegę, który jest wspaniałą bibliotekarką. Do tego są spotkania z psycholożką, filmowe, okolicznościowe jak np. z okazji Walentynek. Organizujemy też warsztaty i treningi. Chodzimy na protesty, jeśli są nam bliskie. Staraliśmy się wspierać wolne sądy czy prawa kobiet. I oczywiście organizujemy świetne imprezy. Zawsze o tym wspominam na końcu prezentacji w korporacjach: że jeśli nasze idee was nie przekonały, to mamy jeszcze superimprezy. Mieliśmy Queermas przed Gwiazdką, mieliśmy Wigilię dla osób LGBTIA w naszym centrum, a teraz jest Queernawał! Plus jesteśmy otwarci na inne potrzeby – choćby takie, jak zwykła chęć spotkania się i pogrania w planszówki. Wszystko zależy od tego, kto w co chce się zaangażować. Są osoby, które zajmują się pisaniem wniosków, są takie, które organizują eventy. To jest świetne w tej grupie – każdy z nas pochodzi z różnych miejsc pracy, studiów i środowisk, to wspólnie, kolektywnie działamy tak, że każdy robi to, na czym mu zależy.  

 

Tekst z nr 84/3-4 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Być sobą 24/7

BARTOSZ WISIŃSKI od sześciu lat mieszka poza granicami Polski, obecnie w Holandii. Jak sam mówi, wyjechał po to, by wreszcie „być sobą przez 24/7”. Od 2 lat jest prezesem europejskiej sieci pracowników LGBTQIA+ „Pride” w światowym gigancie branży sportowej – Nike. Na początku jego kariery w tej, zatrudniającej 70 tys. pracowników firmie, usłyszał, że „bycie gejem mu nie pomoże”. Jak Polak działa na rzecz zmiany kultury organizacyjnej światowej korporacji? Wywiad Tomasza Piotrowskiego

 

Foto: arch. pryw.

 

Pamiętasz swój pierwszy coming out w pracy?

Pamiętam przynajmniej kilka coming outów w pracy, szczególnie te na początku kariery, kiedy bałem się o tym mówić. Pierwszy o dziwo był najprostszy. To było w 2006 r., gdy pracowałem w H&M jako sprzedawca – spora część pracowników była gejami, więc gładko poszło. Potem trafiłem do centrali polskiej, konserwatywnej firmy Vistula – tu już nie było tak łatwo. Potem było też Pepco. Zawsze miałem kilka zaufanych osób, głównie koleżanek, które wiedziały i znały mojego ówczesnego chłopaka, ale i tak przed wieloma osobami się ukrywałem.

W 2015 r. wyjechałeś do Szwajcarii, zacząłeś pracę w Tally Weijl.

Jednym z powodów wyjazdu była potrzeba bycia sobą 24/7 – i w pracy, i po pracy. Z perspektywy czasu widzę, że było warto. Z badań wynika, że aż 30% wyoutowanych osób, zaczynających karierę zawodową po studiach lub szkole, wraca do szafy. Ja niestety byłem jednym z nich i zajęło mi chwilę, by zrozumieć, że bycie gejem to część mnie, której nie muszę się wstydzić.

I taką swobodę dała ci firma Nike?

Zdecydowanie tak! Po dwóch latach pracy w Tally Weijl odezwało się do mnie Nike ze świetną ofertą pracy w Holandii, której nie mogłem przepuścić, przyszedł czas na zmiany. Zacząłem tam pracę tydzień po amsterdamskiej Paradzie Równości w 2017 r., więc na kampusie, gdzie pracują cztery tysiące osób, cały czas wisiała tęczowa flaga, resztki kolorowego konfetti i plakaty promujące wydarzenia organizowane przez wewnątrzpracowniczą sieć PRIDE. Zacząłem uczestniczyć w tych eventach, poznawałem nowych ludzi. Półtora roku później otwarto rekrutację na szefa PRIDE, ponieważ chłopak, który zajmował to stanowisko, dostał awans i wyprowadził się z Niderlandów. Wątpiłem w swoje szanse, jednak chciałem realizować swoją gejowsko-aktywistyczną misję. Miałem w sumie trzy rozmowy z ówczesnym zarządem PRIDE i z osobami z HR. Chyba jednak byłem przekonujący, bo od tamtego momentu mam „gay job” i „day job”. (śmiech) „Day job” to zarządzanie projektami omni-channel (projekty skupione na zadowoleniu klienta, poprzez każdy z możliwych kanałów obsługi – przyp. red.), ale równocześnie, w godzinach pracy, mam „gay job”, czyli prezesowanie networkingowi PRIDE.

Jakieś doświadczenia z Polski pomagają w tej pracy?

Próbuję przekonać Nike, że musimy wspierać przede wszystkim te kraje, gdzie życie osób LGBT niesie ze sobą więcej wyzwań niż w Niderlandach. Żyjemy w totalnie różnych realiach – tutaj małżeństwa osób jednopłciowych są zgodne z prawem od 2001 r. a dziś dyskutuje się o sprawach surogactwa kobiet dla par gejowskich.

Co ci się udało osiągnąć?

Przede wszystkim – znacznie zwiększyliśmy liczbę osób należących do PRIDE. Gdy zaczynałem, mieliśmy 300 członków/ iń, dziś jest ich 1200. Po drugie zaczęliśmy dotować organizacje społeczne zajmujące się sprawami LGBT. 10% przychodów ze sprzedaży corocznej, tęczowej kolekcji #betrue przekazujemy m.in. dla Human Rights Campaign w USA czy najstarszej organizacji LGBT+ na świecie – COC w Niderlandach. Chociaż wciąż uważam, że to zdecydowanie zbyt mało i próbujemy zwiększyć te dotacje. Jako organizacja pracownicza, konsultujemy także wewnętrzną strategię D&I (Diversity & Inclusion), politykę zatrudnienia lub szkoleń, co doprowadziło np. do przeszkolenia wszystkich pracowników na temat uprzedzeń, gdzie jednym z bloków była kwestia orientacji seksualnej oraz ekspresji płciowej. Udało mi się również rozpocząć działania wspierające równouprawnienie osób LGBT+ w profesjonalnym sporcie.

Jakie?

Nike sponsoruje tysiące sportowców na całym świecie, którym płaci za to, że mają nasze logo na koszulkach. Ta grupa jest skrajnie niedoreprezentowana przez osoby LGBT+ na wszystkich płaszczyznach. Nieheteronormatywność w sporcie to wciąż temat tabu, mamy niewielu wyoutowanych sportowców na świecie i to zazwyczaj są sporty indywidualne. W piłce nożnej jawnych gejów praktycznie nie ma – są za to lesbijki, na przykład fantastyczna Megan Rapinoe. Generalnie jednak sportowcy boją się ujawnić, bo boją się utraty pozycji, a co za tym idzie, także i kontraktów. Tak działa homofobia. Pracujemy nad tym, by jakiś procent tych sponsorowanych przez nas osób to były właśnie osoby LGBTQIA. Reagujemy też, gdy okazuje się, że środki płyną do sportowców szerzących homofobię. W 2016 r. fi lipiński bokser Manny Pacquiao powiedział, że osoby LGBT+ są gorsze od zwierząt. Nike rozwiązało z nim kontrakt.

Nabywcami tęczowych produktów Nike są też osoby LGBT+ mieszkające w Polsce. Kupując je, wspieram Nike oraz społeczność LGBT… ale w Niderlandach?

Dlatego cieszę się, że jako Polak mogę w mojej firmie naświetlić moją perspektywę bycia LGBT i powoli uświadamiać. W Polsce mamy jednak bardzo małe biuro, to około 35 osób. Przyznaję więc: dotychczas niewiele mogliśmy w tym zakresie zrobić. COC ma swoją agendę międzynarodową, zajmującą się m.in. także Polską, więc część pieniędzy może wspierać lokalne inicjatywy w kraju. COC zorganizowało także w Amsterdamie protest przeciwko systemowej homofobii w Polsce. Wiem jednak co myślisz, to zbyt mało, zgadzam się.

Jest szansa, że coś się w tym kierunku zmieni?

Wkrótce otwieramy nowe biuro IT w Gdańsku i już rozmawiałem z działem HR, prosząc ich, by zwrócili uwagę na różnorodność pracowników podczas rekrutacji. Mieli skontaktować się z Lambdą i Kampanią Przeciw Homofobii, by znaleźć organizacje, które zrzeszałyby np. deweloperów LGBT. Wiem, że w Polsce szanse na to są bliskie zeru, jednak zawsze namawiamy nasze lokalne biura, by promowały Nike jako firmę otwartą na różnorodność np. właśnie współpracując przy różnych eventach z lokalnymi stowarzyszeniami.

Od amerykańskiej Human Rights Campaign otrzymaliśmy wyróżnienie jako „Best place to work for LGBTQ equality”. Osoby transpłciowe mogą u nas liczyć na pokrycie części kosztów operacji korekty płci. To mogłyby być również osoby z Polski. Co więcej w USA, gdzie surogactwo w części stanów jest legalne, każda para, również jednopłciowa, może otrzymać wsparcie finansowe pokrywające około połowy łącznych kosztów całego procesu. Nike oferuje też pomoc psychologiczną, jeśli jej potrzebujesz i działa to także przy okazji coming outu, adopcji dziecka lub rozstania z partnerem. Dostajesz wtedy możliwość uczestniczenia w 10 prywatnych sesjach z psychoterapeutą. A w trakcie Pride Week w niderlandzkiej siedzibie, jak już wspominałem, wszędzie wiszą tęczowe flagi i plakaty promujące równość. W biurowej kantynie możesz zamówić np. „Rainbow Burger” z sosami w kolorach tęczy, a w Starbucksie na terenie kampusu otrzymasz kawę w pride’owym kubku i tęczową posypką. Nawet firmowe zajęcia sportowe specjalnie zmieniają nazwę, a w trakcie takiego „rainbow cycling” w siłowni z głośników leci typowa queerowa muzyka.

Jakie jeszcze działania podejmujecie w PRIDE?

Jesteśmy jakby społecznością wewnątrz firmy – organizujemy spotkania, imprezy, poznajemy się nawzajem i wspieramy. Dajemy też osobom LGBT możliwość znalezienia mentora lub coacha w ramach firmy, który może pomóc w rozwoju osobistym oraz służyć radą. Edukujemy, jak można wykorzystać naszą „supermoc” bycia LGBT w rozwoju zawodowym, czyli jak się tego nie wstydzić i wykorzystać w personalnym brandingu. Prowadzimy też m.in. szkolenia dla pracowników, dotyczące orientacji, homofobii, ekspresji seksualnej, HIV/AIDS czy sytuacji w różnych krajach. Podczas ostatniej Parady w Amsterdamie podeszła do mnie kobieta, jak się okazało pracowniczka Nike, która uczestniczyła właśnie w naszych spotkaniach i powiedziała, że kilka dni temu jej córka dokonała coming outu. Dzięki nam wiedziała, jak zareagować i jak ją wesprzeć. Inny przypadek to młody gej z Portugalii, który zrobił coming out w wyniku naszych warsztatów. To zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Oczywiście, wiem, że pomaganie tylko naszym pracownikom nie zmieni sytuacji całej społeczności, ale to są nasze cegiełki.

Badacie, ilu pracowników Nike jest LGBTQIA?

Zaczniemy to robić w połowie roku, ale tylko w niektórych krajach. Dlaczego? Prawo w niektórych państwach zakazuje nam zbierania takich informacji, nawet jeśli chodzi o kolor skóry czy wyznanie religijne. Zatrudniliśmy specjalną firmę prawniczą, która sprawdzi, czy możemy w ogóle zbierać takie dane. Jestem w kontakcie m.in. z siecią pracowniczą LGBT firmy Uber w Amsterdamie – oni zbierają takie dane na zasadzie dobrowolności. Wynika z nich, że w pokoleniu Z aż ok. 30% osób znajduje się w spektrum LGBTQIA+.

Tęczowe produkty są coraz powszechniej dostępne – niemal w każdym dużym sklepie. Nie uważasz, że przynajmniej część z tych inicjatyw to tzw. pink washing – czyli wykorzystywanie symbolu tęczy, na który pracuje od dekad ruch LGBT, do zwiększania zysków – bez chęci zaangażowania się w nasze problemy jako wciąż wykluczanej grupy?

W moich oczach komercjalizacja tęczy, która się dzieje, jest kompletnie niepowiązana z ideą Pride. Nie chodzi tylko o firmy, ale również o niektóre organizacje na Zachodzie, które organizują Parady. Coraz więcej w tym zarabiania pieniędzy, a mniej walki o prawa, tolerancję czy równość. Podszywanie się pod idee LGBT, mówienie o równości lub pokazywanie tęczowej flagi w reklamie – nic nie znaczy, jeśli firma nie podejmuje konkretnych działań. Wielu producentów często nie wie, jakie wartości i cele przyświecały tęczy, nie wiedzą, co stało się 52 lata temu w Nowym Jorku i jak bardzo musieliśmy walczyć o to, by dziś tęcza była tym, czym jest – symbolem różnorodności i akceptacji. Powinniśmy być na to czujni i weryfikować takie firmy.

A ty sam jak jesteś postrzegany w Nike?

Jestem chyba bardziej bezpośredni i szczery niż typowy Holender. (śmiech) Dwukrotnie też usłyszałem, że bycie gejem mi nie pomoże. Natomiast w ramach Pride Week chodziłem po kampusie pracowniczym w szpilkach, makijażu oraz w stroju jednorożca lub cekinowym kostiumie. Od tego momentu niektórzy w naszej firmowej siłowni przebierają się z daleka ode mnie, tak jakbym miał im coś zrobić. (śmiech) Serio – również w dużych korporacjach na Zachodzie są rzeczy, które wciąż wymagają poprawy.

Bycie gejem ci nie pomoże? Co to miało znaczyć?

Chodzi o karierę w międzynarodowej korporacji. Wizerunek geja jest powiązany ze stereotypem śmiesznego kolegi do wyjścia na imprezę, który sprawdzi się w marketingu jako osoba kreatywna. A jeżeli chodzi o umiejętności menadżerskie – nie da sobie rady. Co ciekawe, lesbijki są widziane zupełnie przeciwnie.

Znam osoby LGBT+, które w Nike są w szafie. Jeżeli nie chcesz z niej wyjść, bo jest to twój personalny wybór, każdy powinien to respektować, ale jeżeli boisz się wyjść z szafy, to znaczy, że gdzieś leży problem. I jeśli takie incydenty zdarzają się w Holandii, to jak jest w Rosji czy Turcji?

Czy są w Nike wyoutowane osoby LGBT+ na wysokich stanowiskach menadżerskich?

Oczywiście. Na przykład Randy Lyons, który jest Senior Directorem działu technologii i co ciekawe 15 lat temu był prezesem PRIDE w USA, więc często wymieniamy się doświadczeniami. Jest więcej takich osób, a część pewnie dalej się nie ujawniła. Prowadzimy obecnie dyskusje czy powinniśmy określić procent osób na każdym poziomie organizacji, które będą reprezentowały mniejszość LGBT, podobnie jak kwoty dla płci. Tylko jak to określić w sprawiedliwy i reprezentatywny sposób? Sam mam mieszane uczucia na ten temat. I żeby było jasne – nie chodzi o to, żeby narzucić obowiązek zatrudniania takich osób na każdym szczeblu, ale o to żeby stworzyć warunki, w których każdy ma prawo się tam dostać. To wymaga zmian w mentalności oraz polityki zatrudnienia.

Wsparłbyś osoby z Polski, które być może chciałyby założyć w swej firmie sieć LGBT?

Z przyjemnością! Jeśli czyta nas ktoś, kto zastanawia się, jak to zrobić, od czego zacząć, jakich błędów nie popełniać i jak otrzymać wsparcie od przełożonych, niech śmiało pisze na mój e-mail: bartosz.wisinski@ gmail.com.   

 

Tekst z nr 90/3-4 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Fajnego heteryka poznam

Na Facebooku i LinkedIn ma łącznie ponad 30 tysięcy kontaktów biznesowych. Większość z nich pochodzi z branży IT. W czerwcu br. zdobyła się na odwagę, by powiedzieć im: jestem kobietą, mimo że w akcie jej urodzenia wpisano męską płeć i tak do niedawna funkcjonowała. MA STĘGA, znana w internecie jako Webska Rekruterka, od 10 lat jest rekruterką, a teraz opowiada „Replice” o swojej przeszłości i pierwszych 6 miesiącach terapii hormonalnej. Rozmowa Tomasza Piotrowskiego

 

Foto: Michał Sosna / @no_pic_no_chat. Podziękowania dla: @PAONkrakow

 

1 czerwca 2021 r. oświadczyłaś w swoich social mediach, że jesteś kobietąże jesteś w trakcie terapii hormonalnej. Jak zareagowali twoi znajomi i klienci?

Reakcje są różne, ale nie spotykam się z obrzydzeniem czy niechęcią do współpracy. W social mediach pojawiły się niemiłe komentarze, ale od ponad roku jestem w procesie psychoterapii, więc byłam na to gotowa. Część osób przestała być moimi znajomymi, ale myślę dziś, że dobrze się stało – jeśli dla nich transpłciowość jest czymś nie OK, to znaczy, że nie powinniśmy mieć kontaktu. Na przestrzeni ostatnich 6 miesięcy to około dwustu osób mniej z LinkedIn i z Facebooka, ale przy tych 30 tysiącach osób to chyba niewiele. Wcześniej, gdy sądziłam, że jestem gejem, czułam chyba większą dyskryminację.

Masz za sobą doświadczenia życia jako gej – możemy o tym rozmawiać?

Tak, nie mam z tym problemu. Kiedyś myślałam, że nim jestem. Teraz sądzę, że po prostu szukałam siebie i dojście do transpłciowości zajęło mi nieco więcej czasu. Moim modelem pracy od kilku lat jest własna działalność, więc jeśli mam inne wartości niż klient, to nie musimy razem współpracować. Starałam się, żeby to zawsze byli klienci bardziej świadomi, a od pewnego czasu trwale pracuję z brytyjską firmą, więc tam podejście też jest już nieco inne. Prowadząc rekrutacje czy spotkania jako gej, czułam od innych dystans, miałam wrażenie, że oni są spięci, ja też się spinałam… Mimo że i tak większość czasu się ukrywałam. To też przejaw homofobii czy transfobii – strach przed coming outem. Dziś na rozmowach w pracy mam perukę i make-up i myślę, że dla części osób jest to coś ciekawego. Chwilę przed naszą rozmową na LinkedIn jedna osoba napisała mi: „Ma, you look gorgeous!”. To dodaje wiele sił.

Czy ktokolwiek odmówił współpracy z tobą w związku z tym, że jesteś kobietą transpłciową?

Ostatnio na LinkedIn mój dobry znajomy, który znał mnie jeszcze jako Maćka, polecił komuś współpracę ze mną w zakresie szkolenia z różnorodności. Zaczęłam rozmawiać z tym ostatecznym klientem, a on… pyta mnie, czy mogę mu polecić jakiegoś innego eksperta czy ekspertkę. Mówię: „Ale przecież to ja nią jestem, miałam tu przyjść do pracy”. A on wkoło i tak dopytuje o kogoś innego. No i rozstaliśmy się bez żadnej współpracy. Sądzę, że przeszkadzała mu moja tożsamość płciowa.

Jak to się zaczęło? Z Instagrama wiem, że 5 maja zaczęłaś używać nowych zaimków, ale sądzę, że sam proces zrozumienia swojej tożsamości płciowej trwał dłużej.

Dziś mogę już powiedzieć, że przez ostatnich 8 lat zakładałam w samotności ubrania kulturowo przypisane kobietom. Czasem w jednym tygodniu robiłam to dwa razy, czasem przez 3 tygodnie wcale. Ta potrzeba występowała z różną częstotliwością i natężeniem. To życie na dwa światy powodowało dużo lęków, co utrudniało relacje z partnerami. Teraz chcę zbudować naprawdę wartościową relację. Przez tych 8 lat nigdy nie ubrałam się tak oficjalnie do pracy, a dopiero 2 lata przed tranzycją powiedziałam zaufanym osobom, że w zaciszu domowym lepiej czuję się w kobiecych ubraniach. Przełomowym okresem był czas, gdy mieszkałam w Londynie, dokąd wyjechałam w marcu 2018 r. Chodziłam tam do klubów dla osób transpłciowych, czasem zbierałam się na odwagę, by wyjść już jako kobieta na ulicę. Wtedy zyskałam pewność, że tak chcę żyć. Wróciłam do Polski po 1,5 roku i rozpoczęłam tranzycję. Jak już wiesz, w czerwcu był oficjalny coming out i dopiero po nim poczułam społeczne przyzwolenie, by publicznie wychodzić z domu w ubraniach kobiecych.

Miałaś już moment, gdy wstałaś rano, zrobiłaś make-up, ułożyłaś włosy, założyłaś szpilki i z odwagą wyszłaś z domu na cały dzień?

Ten lęk chyba dalej we mnie jest. Wciąż go oswajam. Wiele osób pisze do mnie z zagranicy: „Boże, Ma, w Polsce? Tranzycja? To chyba jakieś piekło”. Ale nawet w Londynie, gdy wychodziłam z domu jako kobieta, czułam ekscytację, ale i strach. Bałam się własnego cienia. O ile są to miejsca dedykowane osobom transpłciowym, czy crossdresserom, czujesz się komfortowo, ale na ulicy? Mimo że w Londynie ludzie są zabiegani, to jednak pamiętajmy, że też są tam imigranci z Polski czy jeszcze bardziej konserwatywnych krajów. Nie raz czułam, że ktoś jest nadmiernie mną zainteresowany, ale dziś myślę, że dużo z tego uczucia jest po prostu w głowie. Dopóki sami siebie w pełni nie zaakceptujemy, dopóty ciągle będziemy myśleć, co myślą inni. A to my jesteśmy najważniejsi.

Miałaś okres w dzieciństwie, gdy ta kobiecość przez ciebie przemawiała?

Widziałam zdjęcia z przeszłości, gdy miałam jakąś perukę i sukienkę, ale nie, to były jakieś wygłupy. Wcześniej, w dzieciństwie nie czułam się kobietą i nie mam też przełomowego momentu w życiu, gdy tak się stało. To był proces zmian, dojrzewania, uświadamiania sobie. Lekarz prowadzący mówił mi chociażby, że przyjęcie pierwszego hormonu będzie euforyczne, i oczywiście było to fajne, ale to nie tak, że czuję, że ta tabletka zmieniła moje życie. Może też boję się trochę takich pytań, bo… powiem ci szczerze, że czuję presję od wielu mężczyzn, szczególnie tych, z którymi próbuję zbudować relację. Wielu z nich wyobraża sobie, jak to powinno działać, i dziwią się, że ja tak nie mam. Potem ja sama się zastanawiam: „Kurczę, może jako transpłciowa kobieta rzeczywiście powinnam chociażby czuć tę dysforię, szybciej się zmieniać, powinnam już mieć dłuższe włosy”. No, ale ja tak nie mam! Ten proces tranzycji jest i tak trudny, a takie poganianie siebie, że te zmiany już powinny szybko przyjść, nie jest pomocne.

Jak rozumiem, na randki jako kobieta umawiasz się dopiero od połowy roku. Dużo już takich spotkań było?

Bardzo zależy mi, by kogoś poznać. Do randek jeszcze jednak zazwyczaj nie dochodziło. Z ciekawostek – spodobało mi się ostatnio kilku gejów. I musiałam sobie powiedzieć w głowie: „Ej, Ma? Co ty wyczyniasz, ty jesteś kobietą i nie będziesz dla nich w żaden sposób atrakcyjna. Co ci odbija?”.

To dlatego pytałaś mnie przed wywiadem, jakiej jestem orientacji?

(śmiech) (śmiech) Ciii, nie wypominaj mi już teraz! Jestem dziś w kontakcie z jednym mężczyzną hetero i on nie miał wcześniej doświadczeń z osobą transpłciową, a jedynie z ciskobietami. To już powoduje między nami sporo spięć. Na wiele tematów nie był gotowy.

Powiesz o tym więcej? To chyba ważny temat, dotyczący wielu transpłciowych osób na początku randkowego życia.

Po pierwsze są oczekiwania. Chociażby żebym miała długie włosy. Ja wysyłam mu swoje zdjęcia bez make-upu i peruki, a on mi odpisuje: „A kiedy zrobisz sobie przeszczep włosów?”. A ja miałam już przeszczep włosów! Bez tego miałabym jeszcze większe zakola i czoło, tylko te włosy nie mogą być od razu długie! Moja twarz już się zmieniła, jestem po wycięciu jabłka Adama, piersi zaczynają mi powoli rosnąć. Dzieje się dużo w ciągu tego półrocza, a mam czasem wrażenie, że może zbyt wcześniej wystartowałam z randkami. Przez 8 lat czekałam, marzyłam i teraz dla mnie czas leci mega szybko i widzę swoje ogromne kroki, ale inni widzą tylko te ostatnie 6 miesięcy tranzycji. Heteroseksualny mężczyzna wciąż widzi we mnie faceta i chociaż mnie akceptuje i się dogadujemy, to nie pociągam go jeszcze fizycznie. To megatrudne doświadczenie.

Ten, z którym obecnie rozmawiasz, jest mimo wszystko gotowy na związek?

Jeszcze nie widzieliśmy się na żywo. Rozmawiamy jedynie od 3 miesięcy przez telefon. Czekam. Wciąż czekam – na zmiany fizyczne, na akceptację i też na związek. Chciałabym oczywiście operacyjnej korekty płci, ale tego też od razu nie można zrobić. Jeśli chodzi o proces sądowy, który, jak może czytelniczki i czytelnicy „Repliki” wiedzą, trzeba przejść, by skorygować płeć z punktu widzenia prawa, ale aby zmienić dokumenty, należy pozwać własnych rodziców (o wpisanie niewłaściwej płci w akcie urodzenia – przyp. red.) i oni mają prawo się na to nie zgodzić, to chcę to zrobić dopiero, gdy już naprawdę się zmienię – gdy będę w pełni wyglądać kobieco. To pewnie będą więc miesiące, a może nawet lata. A i też nie czuję takiej presji.

Jesteś już gotowa dokonywać coming outu w rożnych sytuacjach?

Trzy miesiące temu wyoutowałam się przed moimi nowymi sąsiadami – parą z małym dzieckiem i sąsiadką z dwójką synów w wieku 16 i 18 lat. Powiedziałam im, że czasem wyglądam tak, jak mnie teraz widzicie, ale nie bądźcie zdziwieni, gdy zobaczycie mnie w peruce i make-upie. Ich reakcje były naprawdę OK i tak zazwyczaj jest. Dla nich to była nowość, ale zaakceptowali. Sąsiad wciąż myli końcówki, ale ja od razu zwracam uwagę na to uwagę i go poprawiam. Cieszę się, że im zależy, że się starają.

Komu jako pierwszemu powiedziałaś o swojej transpłciowości?

Chyba… lekarzowi prowadzącemu? Tak mi się wydaje. Na miesiąc przed wizytą w miejscu mojej coworkingowej pracy poprosiłam koleżanki z biura, by mówiły do mnie żeńskimi końcówkami. Dla mnie samej to był ważny okres, by się z tym osłuchać. Jednocześnie czułam, że to środowisko, któremu mogę o tym powiedzieć, i rzeczywiście od dziewczyn dostałam megawsparcie.

Znasz już swoje nowe imię?

To najczęstsze pytanie, jakie dostaję na Tinderze! (śmiech) Na razie jest to Ma. I dalej jest po prostu kropka. Wiesz, na początku myślałam o Magdzie, bo i to także należy zakomunikować lekarzowi prowadzącemu, ale dziś… już tego imienia nie czuję, a Ma – zdecydowanie tak!

Powiedziałaś trochę o coming oucie jako osoba transpłciowa, ale masz za sobą właściwie dwa coming outy. Ten wcześniejszy, gejowski, był łatwiejszy?

Jestem z Dębicy na Podkarpaciu, potem wyjechałam na studia do Szczecina. No i po pierwszym roku, w wieku 20 lat powiedziałam o swojej orientacji mamie, byłam też wtedy wyoutowana przed najbliższymi znajomymi. Biznesowo wyoutowałam się 6 lat temu, gdy z Warszawy przeprowadziłam się do Krakowa. Mamie jest strasznie trudno od samego początku, od 10 lat. Jest z małego miasteczka, gdzie najważniejsza jest opinia innych, a do tego wpływy Kościoła i TVP są ogromne. Długo o tym nie rozmawiałyśmy i do dziś jest to bardzo rzadkie. Teraz, gdy powiedziałam jej, że jestem kobietą, powiedziała tylko, że już mogłam być tym gejem. Wypiera to. Nigdy nie powiedziała mi tego wprost, ale czuję, że uważa to za jakąś fanaberię, że byłam wśród ludzi, którzy to uskuteczniają, i mi się coś pomieszało w głowie. A gdybym nie jeździła po tych Krakowach, Warszawach czy Londynach, tobym taka nie była. Tata wciąż jeszcze o niczym nie wie, ale zbliżają się święta, więc powoli zbieram siły, by to zrobić, ale nadal się boję. Jeśli chodzi o mamę, to powiedziałam jej już po moich wpisach na LinkedIn czy Instagramie. Bałam się, że gdy powiem jej przed rozpoczęciem tranzycji, to będę miała na głowie jej telefony i niechęć, która zepsuje mi radość z podjęcia tej decyzji. I to rzeczywiście się ziściło. Nie tylko z mamą, ale też z siostrą. Zaczęły dyskusję od aspektów medycznych, że nigdy nie wiadomo, jak będę wyglądała, straszyły powikłaniami i tak dalej. Oczywiście mówiły do mnie jak do mężczyzny.

Mimo wszystko i tak chyba dobrze, że chciały o tym z tobą rozmawiać.

Na początku uważałam, że nie mam mamy wsparcia, ale rzeczywiście – dalej mamy kontakt, a w ostatnią niedzielę przyjechała nawet do mnie ponaprawiać kilka rzeczy w mieszkaniu. Uknułam przy okazji, że zupełnie przypadkiem odwiedziła mnie w tym czasie moja przyjaciółka i sojuszniczka, która opowiadała trochę o byciu osobą trans. I rzeczywiście coś z tego było, jednak mamy odpowiedzi… były transfobiczne, nie ma co tego ukrywać. Ale ona po prostu nie ma wiedzy, w Polsce ludzie nie mają o tym żadnej wiedzy, rodzice nie są na to przygotowani.

Jakie dziś jest twoje największe marzenie, bo ono chyba w ciągu twojego całego życia ewoluowało?

Powiedziałabym, że relacja z heteroseksualnym mężczyzną, ale wśród czytelników „Repliki” zbyt wielu takich raczej nie ma, więc ten anons pewnie niewiele da. (śmiech) Dziś chcę więc żyć po swojemu, według własnych zasad i bez przejmowania się opinią innych.

 

Tekst z nr 94/11-12 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nigdy nie pracowałem w szafie

RAFAŁ PAULINA pracuje we wrocławskim oddziale firmy HP Inc. jako specjalista ds. rachunkowości i sprawozdawczości finansowej. Jest też przedstawicielem pracowników do spraw funduszu socjalnego oraz ich przedstawicielem w Europejskiej Radzie Pracowniczej HP. Ponadto od 2022 r. jest liderem tęczowej sieci pracowniczej w HP. Jak dokonał coming outu w pracy? Czy w firmach IT trudniej jest mówić o równości osób LGBT+? Jaki jest jego przepis na ponad 20-letni szczęśliwy związek z partnerem? Rozmowa Tomasza Piotrowskiego

 

Foto: Paweł Spychalski

 

HP Inc. to firma z branży IT. Jak wyglądał twój coming out w pracy? Stereotypy sugerują, że korporacja to raczej mniej przychylne środowisko.

Mniej przychylne? No co ty! Nigdy w mojej pracy nie spotkało mnie nic przykrego. Pracuję w HP od 3 stycznia 2011 r. i szczerze? Wiesz, że właściwie nie miałem nawet jako takiego „oficjalnego” coming outu w pracy? Mówię o swojej orientacji od czasów liceum i w realnym życiu, i w internecie. Zanim dołączyłem do HP, pracowała tu już moja bliska przyjaciółka, myślę więc, że nawet i ona sama już tu wszystkim wokół rozniosła, kto będzie z nimi pracował! (śmiech) A tak na serio, w pracy od samego początku mówię o tym w zwykłych rozmowach – gdy ktoś pytał o plany wakacyjne, zawsze mówiłem, że jadę gdzieś z chłopakiem i tyle. Nikt nigdy z tego powodu się nie skrzywił. Muszę jednak przyznać, że uczyłem się i pracuję w międzynarodowym środowisku. W liceum, a było to już ponad 20 lat temu, w końcu lat 90., byłem w klasie dwujęzycznej, mieliśmy mnóstwo wymian międzynarodowych i to chyba mocno otworzyło moje koleżanki i kolegów na różnorodność. W pracy z kolei jestem częścią zespołu francuskiego, moja menadżerka jest w Paryżu, ja we Wrocławiu, a część najbliższych mi współpracowników w Luksemburgu. Niemniej myślę, że większość osób w naszym polskim oddziale wie, że jestem gejem, i to nigdy negatywnie nie wpłynęło na moją karierę. Wręcz przeciwnie – dzięki temu mogę realizować się jako aktywista w miejscu pracy.

Szefem tęczowej sieci pracowniczej jesteś od zeszłego roku. Wcześniej ona nie działała?

Działała od 2017 r. i gdy patrzę dziś na inne firmy, to u nas wydarzyło się to naprawdę wcześnie. Najważniejsze wydarzenia dla naszej grupy przypadły na 2018 r., w czerwcu tamtego roku do niej dołączyłem. I nie, wcale nie chodzi mi o to, że moje włączenie się do działań było jakimś kamieniem milowym! (śmiech) CEO HP był wtedy Dion Weisler, który właśnie w czerwcu 2018 r. przyjechał do Wrocławia. Okazało się, że nasza grupa diversity ma być jedynym zespołem, z którym on się spotka i z którym zrobi sobie zdjęcie. Tylko grupa LGBT+ otrzymała takie wyróżnienie! Zdjęcie, na którym notabene wyszedłem nie najlepiej, (śmiech) zrobiło globalną furorę w HP, bo był to pierwszy raz, gdy nasz prezes tak otwarcie wsparł osoby LGBT+. I to właśnie w Polsce. Od tego momentu nasza grupa była traktowana bardziej poważnie, a ja miałem już mnóstwo pomysłów, co robić dalej. Marsz Równości we Wrocławiu odbywał się wtedy w pierwszy weekend października. Na spotkanie zaprosiliśmy menadżerkę, która opiekowała się naszą grupą, decydowała o funduszach i akceptowała nasze działania – i zapytałem ją wprost, czy HP może oficjalnie wziąć udział w Marszu Równości. W odpowiedzi zapytała, czy to jest wydarzenie stricte polityczne, bo jeśli nie, to ona nie rozumie, dlaczego do tej pory nas tam jeszcze nie było. I udało się, HP oficjalnie wzięło udział w Marszu.

Wcześniej w jakiś sposób przemycałeś tematy LGBT+ do firmy? Nosiłeś tęczowe ubrania czy jakieś gadżety?

Nigdy tego nie ukrywałem i to wydaje mi się jednym z najważniejszych działań, które jako pracownicy firm możemy podjąć – mówić koleżankom i kolegom otwarcie o sobie. Wiem, że niektórzy mówią, że praca to praca i nie ma co tam opowiadać o życiu prywatnym, ale… serio? Przecież to normalne, że oprócz pracy rozmawiamy z ludźmi, zawieramy jakieś znajomości. Nie wierzę, że ktokolwiek jest w stanie zupełnie omijać te tematy. A tęcza? Identyfikator zawsze noszę na tęczowej smyczy. Ofi cjalnie nigdy nikt nie zwrócił mi na to uwagi czy krzywo spojrzał. Czuję się tu dobrze, a dziś ludzie sami do mnie przychodzą i pytają, czy mam jeszcze jakieś tęczowe akcesoria, bo chcieliby nie tylko dla siebie, ale też dla swoich dzieci czy przyjaciół. Gdy w zeszłym roku braliśmy udział w gali LGBT+ Diamonds Awards, wysyłaliśmy do pracowników informację z podsumowaniem i naszymi zdjęciami. To było niesamowite, jak wiele osób wysyłało do nas e-maile z gratulacjami, że super wyglądaliśmy, że super reprezentowaliśmy firmę, że są z nas dumni. Widzisz? Mi nawet teraz, jak o tym mówię, zaczynają napływać łzy do oczu. Chce mi się płakać ze szczęścia! Nigdy nie spodziewałem się aż tak dużego wsparcia od koleżanek i kolegów w pracy.

Fantastycznie. Rafał, agresji więc jako takiej nie było, a niezrozumienie? Maja Zabawska, z którą wywiad w ramach naszego cyklu przeprowadziłem („Replika” nr 100, listopad/grudzień 2022 – przyp. red.), mówiła m.in. o tym, że często spotyka się z pytaniem: „Dlaczego rozmawiamy o czyichś sprawach łóżkowych? Przecież to nie ma nic wspólnego z pracą. W HP też tak jest?

Jak wspomniałem, nasze działania podlegają bezpośrednio pod lokalny zarząd HP Inc. Nigdy nie usłyszałem od zarządu jakiejkolwiek odmowy przyznania nam środków na nasze działania. Pamiętam pierwsze rozmowy z naszą menadżerką, gdy miałem załatwić finanse na tęczowe akcesoria, żeby przyozdobić tęczowo nasze biuro z okazji zbliżającego się Pride Month (Miesiąca Równości). Jaka była jej odpowiedź? „Żaden problem, ja bym, Rafał, chciała, żeby na naszym biurowcu we Wrocławiu przez wszystkie piętra wisiała jedna ogromna tęcza! Wiem, że na ten moment nie jesteśmy w stanie tego zrobić, ale nie ma żadnego problemu – kupujcie i działajcie!”. I cokolwiek teraz robimy, czy chodzi o szkolenia dla pracowników, czy o obecność w Miasteczku Równości – nigdy nie spotkałem się z odmową. Nasza menadżerka jest megaotwartą osobą, bardzo nas wspiera i to naprawdę ogromne szczęście, że mamy tak wielką sojuszniczkę w zarządzie firmy.

A przed pracą w HP byłeś gdzieś zatrudniony? Tam też mówiłeś o sobie otwarcie?

Najdłużej w swoim życiu pracowałem właśnie w HP. Wcześniej bardzo długo pracowałem w branży odzieżowej. No i chyba dobrze wiemy, że jest to środowisko, w którym jest wiele osób LGBT+, więc byłem tak naprawdę w swoim gronie. Chociaż brzmi to dość utopijnie, to rzeczywiście trafiałem przez całe życie na ludzi, przed którymi nie musiałem niczego ukrywać. Chyba musimy dodać jakiś element dramatyczny do tej rozmowy, bo wszyscy pomyślą, że zmyślam! (śmiech)

Rzeczywiście w dużych korporacjach z branży odzieżowej pracuje wiele osób LGBT+, a mimo to nie przypominam sobie, by kiedykolwiek takie firmy brały oficjalny udział w Marszu Równości czy jakkolwiek wspierały swoich pracowników, poza tym, że czerwcu chętnie sprzedają nam ubrania z tęczowymi elementami. Mylę się?

Z mojego doświadczenia, biorąc pod uwagę lata, kiedy tam pracowałem i relacje znajomych, którzy do dzisiaj tam są, wynika, że były to firmy, które nie do końca poważnie traktują problemy osób LGBT+ i działania na ich rzecz, chociażby wewnątrz firm To są dość zamknięte środowiska, w których osoby LGBT+ mogłyby czuć się dobrze, gdyby lepiej działała komunikacja wewnątrz firmy. Choćby przykład tęczowej kolekcji, która, jak się potem okazywało, była do kupienia tylko za granicą. Na gruncie polskim mam wrażenie, że branża odzieżowa jest bardzo hermetyczna i osoby LGBT+ czują się tam dobrze, ale nic mi nie wiadomo o tym, by miały chociażby oficjalny network pracowniczy. Szkoda, bo są to branże, które mogłyby dużo w tym temacie zrobić. Dlaczego ich nie ma? Wydaje mi się, że dużym utrudnieniem może być ich wielooddziałowość. W konkretnych sklepach zatrudnienie sięga pewnie kilkunastu osób i przez to nie mają one na tyle dużej siły, możliwości zjednoczenia się, by taką grupę utworzyć. Z drugiej strony chyba nie ma też inicjatywy firmy, osoby na stanowisku kierowniczym, która by się tym zajęła i pomogła pracownikom w takich działaniach. Takie powody przychodzą mi do głowy, ale może się mylę. Może czyta nas teraz osoba zatrudniona w takiej firmie i zdecyduje się wyjść z inicjatywą? Zachęcam, warto.

Kiedy rozmawialiśmy przed wywiadem, wspomniałeś, że polski oddział HP Inc. wcale nie jest dużą firmą, że pracuje u was około sześciuset osób. Jak więc w takiej firmie wygląda sieć pracownicza? Ile macie osób członkowskich?

Dużo! Osób, które prężnie działają w naszej sieci, mamy kilkanaście – ale wielu pracowników przychodzi z nami na Marsze Równości czy pomaga w Miasteczku Równości. Na naszych webinarach zawsze mamy wielu słuchaczy i słuchaczek. To prawda, nasz polski oddział nie jest duży, a mamy oprócz tęczowej sieci też taką przeznaczoną dla kobiet. Porównując inne wrocławskie sieci pracownicze działające dla osób LGBT+, należymy chyba obecnie do ścisłej trójki najprężniej działających firm w tym obszarze. Patrząc jednak globalnie – nie zapominaj, że HP na całym świecie ma około 50 tysięcy pracowników, łącznie działa u nas ponad 130 różnych grup pracowniczych w 40 krajach.

Trzy największe sukcesy waszej sieci pracowniczej?

W zeszłym roku oficjalnie wzięliśmy udział w gali LGBT+ Diamonds Awards i byliśmy oficjalnym partnerem tego wydarzenia. To był jeden z moich celów, które udało się osiągnąć, i było o tym w naszej firmie i poza nią naprawdę głośno. Myślę też, że ważna jest widoczność naszego tęczowego symbolu w firmie. Gdybym teraz zaprosił cię na spacer po naszej siedzibie, to właściwie na każdym kroku zobaczyłbyś tęczową flagę, a że nasz budynek znajduje się zazwyczaj przy trasie wrocławskiego Marszu Równości, to już od kilku lat w oknach wiszą w czerwcu tęczowe flagi. Bardzo mnie cieszy, że udało się zorganizować serię szkoleń o niebinarności dla pracowników, przeprowadziliśmy też szkolenie dla menadżerów podkreślające ich rolę w integracji osób LGBT+ w firmie. Pytałeś o branżę IT – nie uważam, że jest w niej trudniej o coming out, ale muszę przyznać, że trudniej się w niej przebić z tematami związanymi z wartościami społecznymi. Dlatego trzeba jeszcze więcej sił, żeby cały czas bombardować ją wiadomościami o życiu osób LGBT+. Jednym z moich sukcesów jest niewątpliwie to, że zostałem wybrany do dzielenia się swoimi doświadczeniami w social mediach HP Careers – to globalny profil, który pokazuje życie pracowników firmy. W czerwcu 2021 r. ogłoszono wewnętrznie poszukiwania osób, które zgodzą się podzielić swoim zdaniem na temat obecności osób LGBT+ w HP. Wśród 50 tysięcy naszych pracowników wybrano kilkanaście osób, które odpowiedziały, co znaczy dla nich hasło przewodnie Miesiąca Dumy w 2021 r., a więc: „Power your Pride”. Były tam osoby z całego świata, w tym ja!

Z jakimi reakcjami pracowników spotykają się wasze działania?

Ostatnio podeszła do mnie jedna z menadżerek i podziękowała mi za wszystko, co robimy. To było naprawdę szczere podziękowanie, którego czasem brakuje. Ja sam widzę, że po tych wielu latach pracy nawet moi koledzy geje trochę bardziej się otwierają, mniej się kryją.

Na twoim Instagramie znaleźć można sporo zdjęć np. z nagim torsem. Gdybym był pruderyjny, zapytałbym, czy to wypada księgowemu, ale nie jestem, więc nie zapytam.

Przez wiele lat miałem ogromne kompleksy i mam je w jakiś sposób do dziś. Ważyłem wtedy 20 kilogramów mniej niż teraz, byłem bardzo, bardzo chudy. Gdy zacząłem dbać o siebie, zaczęły spływać do mnie propozycje sesji zdjęciowych. Odważyłem się wziąć w jednej z nich udział i dopiero ona chyba w jakiś sposób wyzwoliła mnie z kompleksów. A czy wypada? A czemu miałoby nie wypadać? Gdy ktoś wrzuca swoje zdjęcie z plaży w stroju kąpielowym, to właściwie robi to samo co ja. Jeśli więc chodzi o pracę – mój profil jest jak najbardziej publiczny, więc każdy może je zobaczyć i wrzucając te zdjęcia, rzeczywiście miałem w głowie jakieś wątpliwości. Jednak przecież nie ma w tych zdjęciach nic złego. Nikt nigdy nie zwrócił mi na nie uwagi i mam nadzieję, że po publikacji tego wywiadu tak pozostanie. (śmiech) A tak na serio – nasze ciała i nagość to dziś, w 2023 r., wciąż temat bardzo poważnego tabu, które ma ogromny wpływ na nasze życie. Tylko po co? Czemu z tym nie zerwiemy?

Kiedy zrozumiałeś, że jesteś gejem?

To był koniec szkoły podstawowej, więc w wieku ok. 15 lat. Zaczęli mi się podobać chłopcy i wypożyczyłem wtedy, w latach 90., z biblioteki książkę o dojrzewaniu, która była niesamowicie progresywna jak na tamte czasy. Ukrywałem się z nią w toalecie i czytałem! Było w niej jedno zdanie, które pamiętam do dziś: „Jeżeli ktoś nie jest w stanie zaakceptować twojej orientacji, to nie jest on twoim kolegą i może nie warto się z tą osobą zadawać”. Ta książka uświadomiła mi, kim jestem. Jeśli chodzi o rodziców, to miałem jakieś 19–20 lat, gdy mama sama z siebie zapytała mnie wprost, czy jestem gejem. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że ubierałem się nieco inaczej niż moi rówieśnicy, miałem trochę tzw. gejowskiej maniery, a w bibliotece domowej miałem już wtedy kilka książek o tematyce LGBT+. I tu mimo wszystko był we mnie jakiś strach, bo odpowiedziałem mamie wymijająco. To tylko potwierdza, że coming out przed rodzicami jest chyba najtrudniejszy. Jednak już wtedy poczułem, że powinienem o swoje prawa się bardziej postarać. Gdy przeczytałem, że senatorka Maria Szyszkowska przygotowuje projekt ustawy o związkach partnerskich, zapisałem się jako wolontariusz do zbierania podpisów, m.in. w klubie gejowskim Scena we Wrocławiu. A wtedy to nie było takie proste, bo większość osób siedziała jednak głęboko w szafie, nie chciała podać imienia i nazwiska, żeby nie być identyfikowalna, a co dopiero udostępniać takie dane jak adres i PESEL, które też musiały znaleźć się przy podpisie.

Wspominałeś, że już w czasach liceum byłeś po coming oucie. Dziś wiele się mówi o homofobii w szkole. Ciebie to ominęło?

Doświadczyłem jej ze strony chłopaków, chociaż nie z mojej klasy. Wyzywanie od pedałów, wyśmiewanie, groźby. Ale nikt mnie nie pobił. Wrocław, mimo że mówi się dziś, że jest „miastem spotkań” czy różnorodności, miał wtedy gorszy czas. To tutaj właśnie usilnie działały i chyba wciąż działają nacjonalistyczne organizacje jak chociażby Narodowe Odrodzenie Polski. Były takie lata, kiedy Marsze Równości we Wrocławiu były naprawdę brutalnie atakowane, a ja chodzę na nie od wielu lat. Na jednym z nich dostałem jajkiem, co o dziwo też jednak boli. Na początku w Marszach brało udział kilkadziesiąt osób, przeciwników było więcej niż zwolenników, a przechodnie na ulicach patrzyli na ciebie jak na zboczeńca. Te kilkanaście lat temu to była naprawdę odwaga pójść w Marszu. I nie chcę dopisywać sobie zbyt wiele, ale w jakiś sposób czuję, że to też nasza zasługa – edukujemy pracowników, oswajamy. Wierzę, że oni potem dzielą się tym z przyjaciółmi, być może przeżywają coming outy swoich dzieci i dzięki temu, czego się już dowiedzieli – mogą być ludźmi, którzy nie krzywdzą osób LGBT+. Moją orientację najlepiej przyjęła moja babcia, która dziś ma 86 lat i jest dla mnie wielkim wsparciem. Przez całe życie pracowała w szpitalu, była pielęgniarką. Podczas jednej z rozmów powiedziała mi: „Rafał, ja od zawsze znałam takie osoby. Znałam mnóstwo lekarzy gejów, więc dlaczego miałabym ciebie traktować jakoś inaczej niż ich?”. W zeszłym roku przyszła do mnie do tęczowego miasteczka podczas Marszu Równości. Robiła sobie zdjęcia z uczestnikami i uczestniczkami, z drag queenkami. Przez moment chyba była jedną z większych atrakcji tego miasteczka! O, znowu się wzruszam. Koniec tego tematu! Babcia więc bardzo dziś wspiera i uwielbia mojego… (Rafał milknie, zastanawia się) chłopaka Pawła.

Nie byłeś pewny, czy możesz go nazwać już chłopakiem?

(śmiech) My jesteśmy już ze sobą 20 lat, więc bardziej myślałem o tym, czy to dalej chłopak, czy już mąż.

Gratulacje. Ale przecież stereotypy mówią, że geje są „rozwiąźli” i cały czas zmieniają chłopaków jak rękawiczki. (śmiech)

A widzisz? Ja je wszystkie łamię.

Wiem, że masz 39 lat – więc to chyba twój pierwszy i jedyny chłopak?

(śmiech) No jakby tak spojrzeć, to chyba tak. Jako nastolatek spotykałem się z innymi chłopakami, ale tak oficjalnie to mam jednego chłopaka przez całe życie.

Chodzisz z nim za rękę?

Nie, nigdy nie byłem fanem chodzenia za rękę i nawet jak jesteśmy gdzieś za granicą, to i tak tego nie robię. I jak tak myślę – być może jest to jakaś wryta homofobia. Gdzieś mam może w głowie taki odruch, że jednak gdy to zrobię, to spotka mnie coś złego.

To jaka jest recepta na taki długi związek?

Wiedziałem, że o to zapytasz! Myślałem już nawet wcześniej nad odpowiedzią, ale dalej nie wiem. (śmiech) Wydaje mi się, że trzeba mieć dużo zrozumienia i tolerancji dla drugiej osoby, a od czasu do czasu odpocząć od siebie, ale w tym sensie, że np. wyskoczyć gdzieś z przyjaciółmi. Ja często jadę np. z moimi koleżankami, które też chcą odpocząć od swoich mężów, partnerów, na tygodniowe wakacje czy weekend w górach. Bo… no, czasem idzie ze sobą oszaleć, nie oszukujmy się! (śmiech) Więc dialog, tolerancja, zrozumienie i czasem chwila wytchnienia od siebie.   

 

Tekst z nr 101/1-2 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.