Vicky Cristina – wyemancypowany heteryk, Miss Trans, założyciel łódzkiej grupy osób trans
Zawsze czułem, że nie jestem stereotypowym chłopakiem, ale też nigdy nie chciałem być dziewczyną.
Osoby transseksualne często mówią, że od dzieciństwa wiedziały, że są kimś innym niż wskazuje ich biologiczna płeć. Ze mną było inaczej – dobrze mi z moją biologiczną płcią, ale czuję, że w pewnym sensie jestem gdzieś pośrodku, lubię i „męskie” zainteresowania, i „kobiece”. A ubrania kobiece zawsze bardziej mi się podobały. Jak miałem 10 lat, zazdrościłem dziewczynkom, że mogą tak ładnie się ubrać, że ich uroda jest podziwiana, że są delikatne i zmysłowe. Mamie podbierałem szpilki, sukienki i malowałem usta.
Obyczajowo kobiece ubrania
Vicky Cristina to pseudonim, którego używa na co dzień. Vicky jest wyemancypowanym heteroseksualnym mężczyzną, a jego coming out nie dotyczył orientacji seksualnej, tylko orientacji obyczajowej. Przez lata zagłuszał w sobie potrzebę noszenia, jak to określa, obyczajowo kobiecych ubrań. Dziś uważa, że strój nie powinien decydować o przynależności do płci. Już po trzydziestce, w 2008 r. zrobił pierwszą próbę chodzenia po mieście w tzw. kobiecym stroju. Na początku były to „akcje” jednorazowe – wyjścia do sklepu czy na spacer. Teraz stały się codziennością: Wracam z pracy i od razu ubieram się normalnie. Ktoś powie, że się przebieram. Nie! Dla mnie to właśnie taki strój jest normalny! Vicky pracuje w szpitalu, jest lekarzem. Nie wyobrażam sobie chodzić w moim normalnym stroju w szpitalu, bo po prostu mogłaby być afera. Dla większości, niestety, jest to zbyt radykalny wizerunek. Dlatego w pracy pozwalam sobie tylko na queerowe akcenty – ufarbowane, długie włosy związane w kitkę, umalowane bezbarwnym lakierem paznokcie.
Dwom koleżankom z pracy powiedziałem, że jestem transgenderowy i zareagowały bardzo pozytywnie. Przypuszczam, że wcześniej tworzyły sobie jakieś własne teorie na mój temat. Nazwanie czegoś po imieniu czasem pomaga zyskać akceptację i ułatwia zrozumienie. Lepiej powiedzieć wprost. Tak samo zresztą zachowuję się w innych miejscach. Wolę być otwarty, rozmawiać. Wtedy widzę, że ludzie to lepiej przyjmują niż chowanie się i niepewność. Choć oczywiście zdarzają się mniej nieprzyjemne sytuacje – dziwne spojrzenia, niechęć. Taka odmienność bywa powodem do wyzywania, wyśmiania albo nawet pobicia.
Córka i Miss
W sierpniu zeszłego roku Vicky rozszedł się z żoną. Ma córkę, z którą jest w bardzo dobrych relacjach. Nie chcę jej mówić, przynajmniej na razie. Jest jeszcze za mała. Większość ludzi jest jeszcze zbyt nietolerancyjna i mogłaby jej zrobić krzywdę. Myślę, że córka nie oceniłaby mnie źle, bo dzieci przyjmują takie rzeczy naturalnie i bez uprzedzeń. I tak dużo widać, bo włosy mam długie i ufarbowane, a w zimie nakładam rajstopy pod spodnie, więc pewnie i tak zdaje sobie sprawę, że tata rożni się od innych mężczyzn, ale bynajmniej nie przeszkadza jej to kochać mnie. I to w dzieciach jest piękne. Dorośli powinni uczyć się od nich otwartości, a nie zamykać się w sztywnych ramach obyczajowych stereotypów.
W czerwcu zeszłego roku Vicky zdobył tytuł Miss Trans w konkursie zorganizowanym przez Fundację Trans-Fuzja i drag queen Kim Lee. Impreza odbyła się w warszawskim klubie Le Garage (patrz: „Replika”, nr 32). Wystartował, ponieważ chciał pokazać, że takie osoby jak my istnieją i nie chcą żyć w ukryciu. Niestety, większość ludzi postrzega nas jako osoby chore psychicznie, dziwolągi, które trzeba gdzieś zamknąć. I ja ten pogląd długi czas też sobie wmawiałem. Dopiero kilka lat temu zacząłem czytać o transpłciowości i poznawać takie osoby przez Internet. Okazało się, że jest ich sporo i często bardzo dobrze funkcjonują w społeczeństwie, mają wyższe wykształcenie i odpowiedzialną pracę. I niestety męczą się, bo boją się pokazać takimi, jakimi są naprawdę.
Dlatego Vicky postanowił działać i dlatego ponad rok temu założył nieformalną grupę dla osób trans, której spotkania odbywają się w każdą drugą sobotę miesiąca w Łodzi.
Najchętniej bym mieszał
Dziś Vicky tryska energią, humorem i pewnością siebie. Doskonale się czuję i wiem, kim jestem. Czy czuje się transwestytą albo cross-dresserem? Nie potrzebuję żadnego klasyfikowania. Po prostu jestem sobą! I nikt, i nic nie jest w stanie wmówić mi, że mam być inny! Czuję się wolnym człowiekiem, bez ograniczeń, i to jest piękne uczucie. Wkurza mnie to, że dla innych nie jest to takie oczywiste.
Najchętniej mieszałbym stroje „kobiece” i „męskie” – np. z przyjemnością założyłbym męską marynarkę i „miniówkę”. Do tego szpilki. Chociaż takie mieszanie spotkałoby się chyba z jeszcze gorszym odbiorem… Jeśli robię biust, to tylko dlatego, że albo nie chcę się rzucać w oczy, albo „kobiece” ubrania są tak skrojone, że nie można ich nosić bez biustu. Czekam z niecierpliwością na „męskie” sukienki, spódnice i szpilki.
Kobiety wywalczyły sobie emancypację. Mogą być queerowe na co dzień, tylko o tym nie mówi się w ten sposób, ponieważ stało się to normą. Wszyscy się już przyzwyczaili, że kobiety noszą spodnie. A ja jestem wyemancypowanym mężczyzną i chciałbym, żeby normą stało się noszenie sukienek przez mężczyzn.
Vicky Cristina lubi i akceptuje pierwiastek kobiecy w sobie. Wpaja się mężczyznom, że powinni być twardzi, a taki, który płacze, jest nieprzystosowany. A ja lubię się wzruszać i czasem popłakać. Zdaję sobie sprawę, że szanse na to, żeby spotkać kobietę, której by to odpowiadało, są niewielkie. A niestety nawet ta niewielka część, której mógłbym się spodobać, nie odważy się codziennie narażać na wyśmianie i obelgi. Na pewno prościej by mi było znaleźć faceta, ale absolutnie mnie nie pociągają.
Kontakt do łódzkiej grupy trans:
tel. 694 636 895, e-mail: zaqxsw8@wp.pl
Tekst z nr 35/1-2 2012.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.