Pan i Pani kochający się

Małżeństwo Państwa Loving – białego Richarda i czarnej Mildred – było nielegalne w stanie Wirginia (USA). Prokurator napisał: „współżyli jak mąż z żoną przeciwko godności i spokojowi społecznemu”. Sędzia: „Wszechmogący Bóg stworzył rasy białą, czarną, żółtą, malajską i czerwoną i rozmieścił je na oddzielnych kontynentach. I, aby nie ingerować w Jego plan, nie ma powodów do takiego małżeństwa. Fakt, że rozdzielił rasy oznacza, że nie chciał, aby się mieszały.” Skąd znamy takie argumenty?

 

Mildred i Richard Loving

 

Tekst: Zuzanna Piechowicz, TOK FM

 

Od redakcji: To nienaturalne! Nie po to Bóg stworzył mężczyznę i kobietę, by dwóch mężczyzn lub dwie kobiety mieli/miały współżyć ze sobą i tworzyć rodziny – wciąż słychać takie głosy w dyskusji na temat zniesienia zakazu małżeństw jednopłciowych. Zdumiewająco podobnie brzmiała poł wieku temu argumentacja przeciwników zniesienia zakazu małżeństw międzyrasowych. Dlatego niezwykła historia Richarda i Mildred Lovingow, dzięki którym zniesiono ów zakaz w 1967 r., wydała nam się szczególnie ważna. W jej kontekście widać wyraźnie, że nasza obecna walka nie jest unikalna ani wyjątkowa – to po prostu kolejna odsłona batalii o równość, prawa obywatelskie i niedyskryminację.

 

Od redakcji: To nienaturalne! Nie po to Bóg stworzył mężczyznę i kobietę, by dwóch mężczyzn lub dwie kobiety mieli/miały współżyć ze sobą i tworzyć rodziny – wciąż słychać takie głosy w dyskusji na temat zniesienia zakazu małżeństw jednopłciowych. Zdumiewająco podobnie brzmiała poł wieku temu argumentacja przeciwników zniesienia zakazu małżeństw międzyrasowych. Dlatego niezwykła historia Richarda i Mildred Lovingow, dzięki którym zniesiono ów zakaz w 1967 r., wydała nam się szczególnie ważna. W jej kontekście widać wyraźnie, że nasza obecna walka nie jest unikalna ani wyjątkowa – to po prostu kolejna odsłona batalii o równość, prawa obywatelskie i niedyskryminację.

Jest czwarta nad ranem, gdy policjanci wyłamują drzwi i wpadają do sypialni Mildred i Richarda. Kim jest kobieta, z którą śpisz? – pyta Richarda szeryf Garnett Brooks, oślepiając parę światłem latarki. Jestem jego żoną – odpowiada Mildred, a Richard pokazuje wiszący na ścianie akt ślubu. Tutaj nie jesteś – odpowiada policjant. I aresztuje oboje.

Jest rok 1958. Małe miasteczko w Wirginii uznawane jest przez mieszkańców za przyjazne miejsce do życia. Mała społeczność, w której ludzie o rożnych kolorach skory żyją obok siebie spokojnie. W tamtych czasach w USA nie było to częste zjawisko. Jeden z mieszkańców wspominał później: Wszyscy dorastaliśmy razem, znaliśmy się. Nie mieliśmy większego pojęcia o tym rasowym zamieszaniu, o którym mówiono gdzie indziej.

Biała szkoła i kolorowa szkoł

Jednak oznaki segregacji rasowej są widoczne gołym okiem. W okolicy, zgodnie z obowiązującym prawem, istnieją dwie szkoły. Jedna dla „kolorowych”, druga dla białych. Do pierwszej chodziła mała Mildred, do drugiej – Richard.

Poznali się, gdy Mildred miała 11, a Richard 17 lat. Gdy kilka lat później zaczynają się spotykać, „Fasolka szparagowa”, jak wołają na Mildred przyjaciele, jest wysoką, smukłą, lubianą i zawsze chętną do pomocy dziewczyną. Richard – mocno zbudowanym, krótko ostrzyżonym, małomównym chłopakiem. Pracuje na budowie. Surowy wyraz twarzy sprawia, że nie robi na ludziach dobrego pierwszego wrażenia. Ci, którzy go dobrze znali wiedzieli, że jest ciepły, przyjacielski – wspominał po latach jego przyjaciel Robert Pratt. Na początku go nie polubiłam, wydawał mi się arogancki, potem odkryłam, że w rzeczywistości jest bardzo miły – mówiła ze śmiechem Mildred, już jako żona Richarda.

Zdaniem zastępcy szeryfa Kena Edwardsa Mildred i Richard nie mówili publicznie o swoim uczuciu przed ślubem. Wszyscy wiedzieli, że temu trzeba powiedzieć „nie”. To było wbrew prawu! Nie mówię, że to się nie zdarzało. Po prostu ludzie się tym nie chwalili.

Pobrali się, gdy w wieku 18 lat Mildred zaszła w ciążę. Żeby to zrobić, musieli udać się do Waszyngtonu. W Wirginii nie mogli wziąć ślubu – małżeństwa międzyrasowe były tam wówczas, tak jak w 23 innych stanach Ameryki, zabronione. Ślub wzięli 14 czerwca 1958 roku. Szeryf Garnett Brooks wyłamał drzwi ich domu pięć tygodni później.

Biały Richard spędził w areszcie noc, czarna, ciężarna Mildred – prawie tydzień. Z więzienia wyszli za kaucją. I rozjechali się – Mildred do swoich rodziców, Richard do swoich – do czasu procesu mieli mieszkać osobno. W naszej okolicy żyło niewielu ludzi. Trochę białych, trochę kolorowych. Wszyscy się znaliśmy, dorastaliśmy razem, pomagaliśmy sobie. Tacy wymieszani. Tak było od lat i nikomu to nie przeszkadzało. Nie podam nazwisk, ale znam inne pary w takiej sytuacji, jak my. Nie wiem tylko, dlaczego to my mamy problemy – mówił Richard po wyjściu z więzienia.

Rok więzienia lub

Mildred i Richard naruszyli prawo integralności rasowej, którego celem było zachowanie „czystości ras”. Co ciekawe, dotyczyło jedynie małżeństw z udziałem białych osób, właściwie więc chroniło tylko „czystość” białej rasy. W akcie oskarżenia Mildred i Richarda prokurator napisał: współżyli jak mąż z żoną przeciwko godności i spokojowi społecznemu.

Wszechmogący Bóg stworzył rasy białą, czarną, żółtą, malajską i czerwoną i rozmieścił je na oddzielnych kontynentach. I, aby nie ingerować w Jego plan, nie ma powodów do takiego małżeństwa. Fakt, że rozdzielił rasy oznacza, że nie chciał, aby się mieszały – uzasadniał swój wyrok sędzia Leon M. Bazile, uznając Mildred i Richarda winnymi i skazując każde z nich na rok więzienia.

Dostali wybór: jeśli zapłacą grzywnę, opuszczą stan Wirginia i nie wrócą tu przez 25 lat, wyrok zostanie zawieszony. Mildred mówiła później, że nie zdawała sobie sprawy, iż grozi im więzienie: Myślę, że Richard mógł wiedzieć. Chyba myślał, że jak już będziemy małżeństwem, to dadzą nam spokój – mówiła. Każde z nich wpłaciło po 40 dolarów grzywny. Z ciężkim sercem zdecydowali przenieść się do Waszyngtonu.

Mildred nienawidziła stolicy. Czuła się tu osaczona. Przyzwyczajona do przestrzeni, nie mogła pogodzić się z faktem, że jej dzieci – mieli ich już troje: Sydneya, Peggy i Donalda – bawią się blisko ulicy. Odseparowani od rodziny i przyjaciół, tęsknili za prostszym życiem na wsi. I choć jeździli do Wirginii, ich wyjazdy były bardzo skomplikowane. W obawie przed aresztowaniem przyjeżdżali w rożnym czasie z dwóch rożnych kierunków. Richard często pojawiał się w nocy i przez cały pobyt nie wychodził z domu. Na co dzień pracował w Waszyngtonie na budowie, lecz jego pensja nie wystarczała na utrzymanie.

Czara goryczy przelała się, gdy Peggy Loving wbiegła do ich domu w Waszyngtonie, krzycząc do matki, że najmłodszy z rodzeństwa, Donald, został potrącony przez samochód. Sparaliżowało mnie – wspominała Mildred. Bałam się, że zobaczę swoje dziecko martwe. Chłopcu ostatecznie nic się nie stało, mama zastała go płaczącego na schodach, ale Lovingowie powiedzieli sobie: „Dość, wracamy”. Był rok 1963.

Loving kontra Wirginia

Zaczęli od listu do Roberta Kennedy’ego, wówczas prokuratora generalnego USA. Mildred opisała w nim sytuację swojej rodziny Kennedy odpisał, że nie może wpływać na prawo stanowe, poradził jednak, aby zwrócili się do A.C.L.U. (Amerykańskiej Unii Wolności Obywatelskich – tej samej, która dziś bardzo aktywnie walczy o małżeństwa jednopłciowe – przyp. red.), organizacji non-profit, która może im pomoc. Na list odpowiedziało dwóch młodych prawników – Bernard S. Cohen i Philip J. Hirschkop. Obaj zdecydowali się pro bono reprezentować państwa Loving. Żaden nie był wówczas doświadczonym prawnikiem – Hirschkop skończył studia prawnicze zaledwie dwa lata wcześniej.

Zdaniem historyka Edwarda Ayersa z Uniwersytetu w Richmond, sprawa Państwa Loving była walką z samym pierwotnym źródłem segregacji. Bo wszystkie przepisy miały jeden cel: ograniczyć seks. Chodziło o to, aby nie dopuszczać kobiet i mężczyzn rożnych kolorów skory do przebywania w tych samych miejscach, aby nie byli „kuszeni”. Im bardziej zamknięte i intymne miejsce, tym bardziej do niego wkraczała segregacja: szkoły, autobusy, restauracje – podkreśla Ayers. To był okropny czas w USA – wspominał później Cohen. Rasizm był agresywny w społeczeństwie, zakaz mieszanych małżeństw był zaś jednym z ostatnich jego przejawów w prawie.

Państwo Loving nie zdawali sobie sprawy, jaką batalię zaczynają. Kiedy im powiedziałem: myślę, że ta sprawa przejdzie całą drogę aż do Sądu Najwyższego, Richardowi opadła szczęka. Nie rozumiał, dlaczego nie pójdę do sędziego Bazile i nie powiem mu, że oni się kochają i że powinni mieć prawo żyć, gdzie chcą – wspominał drugi z prawników, Hirschkop. Udzielając wywiadów, zawsze podkreślał: Pierwszym wrażeniem, jakie odnosiło się po poznaniu państwa Loving było to, że są w sobie bardzo zakochani.

Pierwszym problemem, z jakim zetknęli się prawnicy był fakt, że podczas procesu sprzed pięciu lat Mildred i Richard przyznali się do winy. Drugim – fakt, że było to pięć lat wcześniej. Czas, który upłynął, zamykał drogę do apelacji – według prawa można było ją złożyć do 60 dni od wydania wyroku. Po miesiącach szukania rozwiązania Cohen znalazł sposób, aby złożyć wniosek o uchylenie wyroku. Sprawę ponownie rozpatrywał sędzia Bazile. Odrzucając wniosek, powtórzył swoje uzasadnienie sprzed lat. Wszechmogący Bóg stworzył rasy…

Lovingowie i ich prawnicy nie poddali się. Sprawa trafiała do kolejnych sądów. Małżeństwo, ryzykując aresztowanie, mieszkało w Wirginii. Ich historia stała się znana, zaczęły żyć nią media. Po każdej rozprawie czekała na nich grupa dziennikarzy. Z czasem nauczyli się, że pytania lepiej zadawać pani Loving. Richard zwykle mówił krótko: Nie mam nic do powiedzenia. Mildred: Nie chcę nawet myśleć, co się stanie, jeśli przegramy. Paraliżuje mnie sama myśl o tym. A jednak przegrywali. W końcu pozostała już tylko jedna możliwość. Sąd Najwyższy decyduje się rozpatrzyć jedną na kilkaset spraw, jednak prawnicy państwa Loving byli przekonani, że tą sprawą się zajmie. Może byliśmy naiwni. Jednak nie mieliśmy, co do tego wątpliwości – wspomina Cohen. Mieli rację. W 1967, cztery lata po liście Mildred do Roberta Kennedy’ego, sprawa Państwa Loving trafiła do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Mildred i Richard zdecydowali, że na rozprawę nie pojadą.

Mogę żonę nazwać żoną w rodzinnym mieście”

Będziemy dziś zajmować się prawem, którego źródło jest jeszcze w prawie dotyczącym niewolników. Prawem, które ma powodować, że ludzie o białej skórze są ustawieni wyżej w hierarchii od wszystkich pozostałych – tak swoją argumentację przed sądem rozpoczął Hirschkop. Prawnicy reprezentujący stan Wirginia argumentowali, że ustawa zabraniająca mieszanych małżeństw jest tak samo ważna, jak prawo zakazujące kazirodztwa, poligamii czy małżeństw z nieletnimi. Obowiązkiem władz stanowych jest maksymalizacja liczby szczęśliwych małżeństw, które tworzą stabilne gospodarstwa domowe i zapewniają opiekę dzieciom oraz zapobieganie małżeństwom, które tego nie robią. Z badań psychologów i socjologów wynika, że nie można mówić o dzieciach małżeństw międzyrasowych, trzeba mówić o ofiarach małżeństw międzyrasowych – mówił w trakcie rozprawy RD McIlwaine III. Hirschkop odpowiadał, że każdy obywatel powinien być traktowany na równi z innymi. Gdy zapytałem państwa Loving, czy mam w ich imieniu powiedzieć coś na tej Sali Richard odpowiedział: Panie Cohen, niech pan powie w sądzie, że kocham moją żonę i to jest po prostu niesprawiedliwe, że nie mogę mieszkać z nią w Wirginii – zakończył swoje wystąpienie Cohen.

Sąd wydał wyrok dwa miesiące później. Sędziowie byli zgodni: prawo Wirginii zakazujące państwu Loving bycia małżeństwem łamie 14. poprawkę do Konstytucji USA. W uzasadnieniu napisali: Fakt, że Wirginia zakazuje małżeństw międzyrasowych z udziałem białych osób, pokazuje, że segregacja rasowa musi mieć swoje własne usprawiedliwienia i motywy, aby podtrzymywać teorię o białej supremacji.

Czuję się wolna… To był ogromny ciężar – mówiła Mildred Loving. Po raz pierwszy mogę objąć Mildred i nazwać ją moją żoną w rodzinnym mieście – cieszył się Richard.

Wyrok sprawił, że zakaz małżeństw ludzi o rożnym kolorze skory stał się nielegalny w całych Stanach Zjednoczonych. Jednak niektóre stany bardzo długo opierały się nowym zasadom, najdłużej – Alabama, która zniosła zakaz dopiero w 2000 r. Według amerykańskiego urzędu statystycznego Census Burea, w USA jest aktualnie ponad 4 miliony par takich, jak Lovingowie. Od 2004 roku dzień, w którym został ogłoszony wyrok w sprawie Richarda i Mildred – 12 czerwca – znany jest w USA jako „The Loving Day”. Mieszkańcy poszczególnych stanów gromadzą się, świętują i organizują działania na rzecz walki z dyskryminacją.

Mildred Loving nigdy nie uważała, że dokonali czegoś nadzwyczajnego. Nawet po latach podkreślała, że nie walczyli o sprawę, ale o swoją miłość. Przyjmując gratulacje, mówiła: To nie było moje działanie, to ręka Boga. Richard: Oboje myśleliśmy o innych ludziach, ale nie robiliśmy tego, dlatego, że ktoś to musiał zrobić jako pierwszy i chcieliśmy być tymi pierwszymi. Robiliśmy to dla nas. Małżeństwo zamieszkało legalnie w swych rodzinnych stronach. Po procesie wrócili do życia, jakiego pragnęli, wybudowali dom. Niestety, nie cieszyli się długo ciężko wywalczonym szczęściem. W 1975 r. mieli wypadek samochodowy – wjechał w nich pijany kierowca. Richard zmarł, Mildred straciła wzrok w jednym oku.

Za równością małżeńską

Po wypadku przestała udzielać wywiadów. Jednak w 2007 r., na rok przed śmiercią, w czterdziestą rocznicę wyroku Sądu Najwyższego, wydała oświadczenie, w którym napisała: Wciąż nie jestem zaangażowana politycznie. Jestem dumna, że imię moje i Richarda widnieje w tytule sprawy dotyczącej wartości takich, jak miłość, zaangażowanie, uczciwość i rodzina – wartości, których tak wielu ludzi, białych czy czarnych, starych czy młodych, heteroseksualnych czy homoseksualnych szuka w życiu. Moje pokolenie było gorzko podzielone przez coś, co powinno być tak oczywiste i tak właściwe. Większość wierzyła w to, co powiedział sędzia – to boski plan, by trzymać ludzi w oddaleniu od siebie. Wierzyli, że rząd powinien dyskryminować niektórych zakochanych. Żyję na tyle długo, aby widzieć wielkie zmiany. Uprzedzenia starszej generacji znikają, a młodzi ludzie zdają sobie sprawę, że jeśli ludzie się kochają, to mają prawo zostać małżeństwem. Popieram małżeństwa dla wszystkich. That is what Loving, and loving is all about.

Peggy Loving, wspominając swoich rodziców: Myślę, że byli bardzo zdeterminowani. Uznali, że mogą być biedni, mogą być z niższej klasy, ale chcą wrócić razem do domu i mają do tego prawo. I wiedzą, co zrobić, by wrócić do swoich rodzin. Nikt nie ma prawa narzucać im, z kim mają żyć i kogo kochać.

Mildred Loving zmarła na zapalenie płuc w maju 2008 r. W listopadzie tego samego roku Barack Obama – syn białej kobiety i czarnego mężczyzny został prezydentem Stanów Zjednoczonych.

***

Od redakcji: Obecna sytuacja małżeństw jednopłciowych w USA przypomina sytuację dotyczącą małżeństw międzyrasowych w latach 60. Według stanu na płowę marca 38 stanów uznaje małżeństwa jednopłciowe (wspomniana w tekście maruderka Alabama jest już „po jasnej stronie mocy”), 12 – nie. W styczniu br. Sąd Najwyższy zgodził się zająć kwestią małżeństw jednopłciowych. Wyrok, w wyniku którego być może raz na zawsze małżeństwa te staną się legalne na całym terytorium USA, ma zapaść w końcu czerwca. W marcu ruszyła w USA kampania społeczna „Love Has No Labels” („Miłość nie ma etykietek”). Na filmiku widać przytulające się i całujące na dużym ekranie… szkielety. Po chwili zza ekranu wychodzą ich „właściciele” – okazuje się, że są to np. dwie kobiety albo para o rożnych kolorach skory. I napisy: „Miłość nie ma płci/koloru skory/wieku itd.” Zajrzyjcie: lovehasnolabels.com

 

Tekst z nr 54/2-4 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

American Dream w Polsce

O współpracy z Kayah i o domówce z RuPaulem, o coming oucie przed rodzicami, o tym, jak w saunie poznał przyszłego męża Michała Kubasiewicza, o rasizmie i o homofobii oraz o tym, jakie pytanie najczęściej zadają mu Polacy, opowiada NICK SINCKLER, amerykański wokalista, od 14 lat mieszkający w Polsce. Rozmowa Mariusza Kurca

 

Foto: Joanna Czarnota

 

„Kochaj rożnym być” – zaśpiewałeś z Kayah na tegoroczny Miesiąc Dumy. Trudno o kogoś bardziej wiarygodnego do dawania takich rad – jesteś gejem, jesteś czarny i jesteś emigrantem mieszkającym w Polsce od 14 lat, więc chyba musisz „kochać rożnym być”.

(śmiech) Najczęstsze pytanie zadawane mi przez Polaków to oczywiście: „Ale dlaczego przeniosłeś się z Nowego Jorku do Polski?! Dlaczego? Dlaczego?”.

Też o to zapytam, ale najpierw: jak powstała ta piosenka?

W zeszłym roku, gdy Kayax wydał na Miesiąc Dumy album „Music 4 Queers & Queens”, pomyślałem: „Ach, jak wspaniale!”; i zaraz potem: „Ale chwileczkę – dlaczego mnie na tej płycie nie ma?”. (śmiech) Stwierdziłem, że następnym razem muszę coś zrobić i zaprosić Kayah, którą przecież znam od lat, do zaśpiewania ze mną.

Śpiewałeś chórki na jej płycie „Skała” z 2009 r., ale teraz to pełnoprawny duet.

Śpiewałem z Kayah mnóstwo razy na różnych koncertach – „Na językach”, „Fleciki”, „Śpij kochanie, śpij”. Poznałem Kayah w 2008 r. w programie „Fabryka gwiazd”, którego była jurorką. Linie melodyczne i tekst po angielsku do „Kochaj różnym być” napisałem z moim przyjacielem Adamem Josephem, tekst po polsku stworzyli Kayah i mój mąż Michał Kubasiewicz. Muzyka to zasługa Seby Skalskiego i Piotra Zabrodzkiego – i voila! To jest piosenka przede wszystkim dla moich kochanych ludzi LGBT, ale też dla wszystkich innych, którzy „odstają” i bywają z różnych przyczyn dyskryminowani.

Podoba mi się to przesłanie, że jesteśmy rożni i tak jest dobrze. Problem tylko, byśmy byli również równi.

Wkurzają mnie te negatywne stereotypy – że my to tylko „dziwki” i choroby.

W nas widzą „dziwki” – tak jakby sami przez całżycie seks tylko z jedną osobą uprawiali.

(wybuch śmiechu) Właśnie! Natomiast ja nie mam problemu, by wychodzić do ludzi i im tłumaczyć. Nie ruszają mnie nawet najgłupsze pytania – byle z tego jakaś rozmowa była.

Nick, pochodzisz z Nowego Jorku, tak?

Niedaleko – z New Jersey. Do Nowego Jorku przeprowadziłem się, gdy miałem 21 lat, po tym jak na drugim roku rzuciłem studia, bo już wiedziałem, że chcę się zajmować aktorstwem i muzyką. Powiedziałem rodzicom, że szkoda pieniędzy i czasu na te studia. Mama trochę oponowała: „Czy ty wiesz, jak trudno było dla naszego pokolenia dostać się na uniwersytet? A teraz ot, tak rzucasz sobie studia?!”. No, cóż, mój tata skończył studia, starszy brat też, a ja nie.

Co studiowałeś?

Biologię morską. To z miłości do delfinów i wielorybów, które chciałem ratować. Jestem oczywiście nadal bardzo proekologiczny, ale muzyka przeważyła.

Gdzie dorastałeś?

W 120-tysięcznym mieście 45 minut drogi od Nowego Jorku. W trzeciej klasie podstawówki zacząłem grać na skrzypcach, co znudziło mi się po tygodniu, i przerzuciłem się na saksofon. Na saksofonie dociągnąłem do końca liceum. W Nowym Jorku cały czas bywałem, bo moi dziadkowie mieszkali na Brooklynie. Oboje moi rodzice urodzili się na Brooklynie, natomiast gdyby głębiej sięgnąć, to rodzice mojej mamy pochodzą z Trynidadu, a rodzice mojego taty – dziadek z Barbados, a babcia z Gujany.

Karaiby i Ameryka Południowa.

Tak jest.

A więc masz te, powiedzmy, 13 lat, dorastasz w New Jersey, grasz na saksofonie i… zaczynają ci się podobać chłopcy.

Coś ty! Wcześniej, dużo wcześniej! (śmiech) Pierwszy crush miałem w przedszkolu. Był taki jeden chłopiec, koło którego zawsze chciałem siedzieć. Śliczny był, śliczny. Ja to zawsze wiedziałem, żadnych wątpliwości, żadnego okresu poszukiwań i żadnych traum. Mój pociąg w kierunku chłopców był zupełnie naturalny i jasny dla mnie jak słońce. No, ale przyznaję, że akurat w wieku 13 lat miałem dziewczynę przez kilka tygodni. Już nie pamiętam, jak to wyszło – chyba jednak chciałem sprawdzić, czy może jednak dziewczyny też mnie pociągają. Były niewinne buziaki i ani kroku dalej, bo już wiedziałem, że to nie to. Rodzicom powiedziałem, dopiero gdy miałem 17 lat i nie sam z siebie, tylko mama mnie zapytała. Sobota, wcześnie rano, jeszcze śpię, mama wchodzi do mnie i mówi, że chce porozmawiać. Od razu wiedziałem, że coś się szykuje. Mama prosto z mostu, czy wolę chłopaków, czy dziewczyny. Na to ja też prosto z mostu, że chłopaków. Dopytała mnie, czy może jestem trans – to znaczy, czy może chcę być dziewczyną, tak to ujęła. Wyjaśniłem, że jestem chłopcem i podobają mi się chłopcy. „Nie, nie zrujnujesz się na kosmetyki dla mnie, nie czuję się dziewczyną ani nawet nie jestem drag queen”. (śmiech) Tata natomiast przeczytał mój profil na AmericaOnLine i mówi do mnie, że on brzmi trochę gejowsko. Odpowiedziałem, że OK, pozmieniam – i dopisałem: „I am very, very, very gay”, i mówię do taty: „Już, spójrz teraz”. Mój starszy brat dowiedział się wcześniej niż rodzice, bo kiedyś próbowałem poderwać jego kolegę. Przyszedł do nas, był piękny, więc ja od razu: „A czego byś się napił?”, a potem mocniej popłynąłem: „A może chciałbyś masaż? Zdjąłbyś koszulkę? Polecę po olejek”. Nic się nie udało, nawet buziaka nie było. Traumy nie mam, bo u nas w rodzinie już były wcześniej osoby LGBT – moja siostra jest lesbijką, moja kuzynka jest lesbijką. Mama szybko przestawiła się na tryb szukania mi chłopaków i oceniania tych, których przyprowadzałem do domu. Proszona czy nieproszona, od razu mi mówiła, który jej zdaniem jest dla mnie, a który nie jest.

Nick, a jakie miałeś wtedy fascynacje muzyczne?

Whitney Houston (zaczyna śpiewać): How will I know if he really loves me…, dalej: Aretha Franklin, Stevie Wonder, Michael Jackson, Michael McDonald, Céline Dion, George Benson, Chaka Khan, James Brown… Dużo funku, r’n’b – to była moja muza, ale klasyka i jazz też. Do tego muzyka karaibska.

Miałeś uwielbienie dla div?

Oj, tak. Mam nadal. Baby, które się drą, są cudowne! (śmiech)

Ja jeszcze Tinę Turner uwielbiałem.

Och, sorry, Tina, nie wymieniłem cię – oczywiście, że Tina też! (Nick zaczyna śpiewać „What’s Love Got to Do With It”): „You must understand that the touch of your hand makes my pulse react…”.

Więc przeprowadzasz się do Nowego Jorku, jest 2001 r., i śpiewasz chórki u na przykład Billy’ego Portera, dziś wielkiej gwiazdy serialu „Pose”.

Opowiedzieć ci anegdotę? Billy pewnego wieczoru zaprosił mnie na domówkę, siedzieliśmy w pięciu, piliśmy piwo i graliśmy godzinami w kalambury z jego kolegami – dwóch z nich już nie pamiętam, a ten trzeci to był Ru- Paul, który za każdym razem, gdy któryś z nas szedł siku, przypominał, że mamy siadać na sedesie, a nie pryskać po całej toalecie. (śmiech) Generalnie w Nowym Jorku chciałem zrobić karierę aktorską, a jednocześnie dostać się do zespołu grającego salsę, merenge albo baciata.

Widzisz chyba sam, że pytanie, co ci przyszło do głowy, by jechać do Polski, samo się nasuwa.

Nowy Jork jest wspaniały, ale tam wszystkiego jest dużo. Śpiewałem chórki, pisałem piosenki, chciałem być frontmanem – i zaświtało mi w głowie, że może powinienem spróbować gdzieś indziej. Wziąłem mapę Europy i wycelowałem – palec padł niedaleko od Monachium. Super! Zwłaszcza, że miałem tam jednego znajomego. I poleciałem. Mama oczywiście stwierdziła, że chyba chcę od nich uciec, ale to nieprawda, ja po prostu mam w sobie podróżniczego ducha po dziadkach. Babcia raz wstała i stwierdziła, że musi zobaczyć Jerozolimę, kupiła bilet i poleciała. Ja w podobny sposób, tylko że na stałe, w kwietniu 2006 r. wylądowałem w Monachium. Ten mój znajomy, Marcus, pracował w Sony BMG, więc zaraz pierwszego dnia poznałem Dietera Bohlena.

Tego z Modern Talking?

Tak! Poprosił, bym coś zaśpiewał, spodobało mu się i zapytał, czy mówię po niemiecku. „Jeszcze nie”. On, że szkoda, bo bym mógł śpiewać chórki. Po 3 miesiącach już w miarę mówiłem po niemiecku.

Uogólniając trochę, ludzie, dla których pierwszym językiem jest angielski, nie są chyba często skorzy do nauki języków obcych.

Ja uwielbiam! Mówię po angielsku, po polsku, po niemiecku i po hiszpańsku. Do tego trochę po francusku, po włosku, po japońsku, po chińsku i po rosyjsku. Kocham uczyć się języków! Szczególnie w Europie to jest fajne, bo tu jest tak, że ledwo przekroczysz granicę, ciach – już ludzie mówią w innym języku. Jaka radość wtedy, jeśli umiesz coś powiedzieć!

Po polsku mówisz rewelacyjnie.

Dziękuję. Bo mówię cały czas – praktyka czyni mistrza. (śmiech) Pamiętam pierwszy raz, gdy śniłem po polsku… A któregoś razu śniła mi się mama, która mówiła: „Nickuś, dokąd ty idziesz, miałeś przecież skosić trawę”, więc ja w tym śnie myślę: „Oj, to chyba jest sen, skoro moja mama nawija po polsku”. Mówię: „Mama, ty po polsku mówisz?”, a ona: „No i co z tego? To jest dziwne?”. (śmiech)

Skąd więc ci się wzięła ta Polska, skoro osiadłeś w Monachium?

Przez chłopaka.

Żartujesz.

Serio. Marcin miał na imię. Poznaliśmy się przez PlanetRomeo. Umówiliśmy się na randkę w Wiedniu, tak się zaczęło. Dla niego po 10 miesiącach w Monachium przeniosłem się do Warszawy. Byliśmy razem 3,5 roku.

A wcześniej miałeś stałego chłopaka?

Nie, tyko randki, randki, randki.

Czyli Polska jest przez miłość.

Tak. (uśmiech) Bardzo mi się podobają polscy chłopcy, bardzo. (śmiech) Są wspaniali i piękni. Gdy się rozstaliśmy z Marcinem, to miałem taki moment: „Hmm no i co teraz?”. Nie chciałem wracać, bo to by jakoś oznaczało porażkę – przyznanie się, że mi nie wyszło. Decyzja o zostaniu okazała się super, bo szybko wszystko zaczęło mi się układać. Nawiązałem współpracę z Natalią Kukulską, Sewerynem Krajewskim, Blue Café i oczywiście z Kayah.

Nick, od początku w Polsce byłeś wyoutowanym gejem. Myślisz, że to ci mogło zaszkodzić? Czy może bez wpływu? A może pomogło?

Nie mam pojęcia i nie zastanawiałem się nad tym, bo siedzenie w szafie nigdy nie było dla mnie opcją. Jak występowałem w heteryckich klubach, zdarzało się, że koleś podchodził, zagadywał i w końcu padało pytanie (Nick zaczyna imitować gruby głos heteryka): „Hej, Nick, a jak tam polskie dziewczyny he, he?”. Ja na to, że super, mam cudowne koleżanki, ale wolę polskich chłopaków. „O ho, ho, żartujesz, ho, ho”. Nieraz mi się zdarza, że dziewczyny do mnie zarywają, autograf na niejednym cycku złożyłem – więc oni zakładają, że mam idealne sytuacje do podrywu dziewczyn. Wracając do coming outu – spójrz, jak Andrzej Piaseczny teraz rozkwita, to jest piękne. Czuć, że w piosence „Miłość” wyśpiewał swoją prawdę, więc coming out (Nick nachyla się do dyktafonu, jakby chciał mówić wprost do czytelników) – p-o-l-e-c-a-m. Oczywiście, w swoim czasie i jak jesteś na to gotowy_a, ale polecam. Podobnie jak polecam co? M-i-ł-o-ś-ć. (śmiech) Jak się ma takiego Michała jak ja, to PiS niestraszny.

A jak randkowałeś w Polsce, to czułeś się wyjątkowo jako czarny facet?

Czasami wyczuwałem, że koleś chce zaliczyć fantazję – że jestem dla niego rodzajem fetyszu, nie podoba mi się to.

Musiałeś spotkać się w Polsce z rasizmem, prawda?

O, tak. Pierwszy raz – zaraz kilka dni po przyjeździe. Szedłem wieczorem po centrum miasta w nastroju: „O, jak fajnie, jestem w Warszawie!” – i widzę tak z pięciu dresiarzy. Słyszę, jak jeden z nich mówi: „Zobacz, Murzyn” – nie wiem, jeszcze, co to znaczy, idę dalej. Oni zaczynają coś pokrzykiwać, chyba do mnie. „Wypierdalaj do Afryki!”. Afryka? Africa? W Afryce nigdy nie byłem, ale… to chyba jest do mnie i chyba nie jest dobrze. Zwłaszcza że przyśpieszają kroku. Niewiele myśląc, zwiałem po prostu. Drugi raz, który zapamiętałem, był w Gliwicach, gdzie grałem w musicalu „Hair”. Już wtedy mówiłem po polsku. Zaczepił mnie koleś pod hotelem, zaczął na mnie pluć, choć nie trafiał. „Co tu robisz w naszym mieście?”. Podjąłem rozmowę. „Dlaczego ma pan ze mną problem”?. Gość zdębiał, że mówię po polsku. Zaczął tłumaczyć, że… zabieram mu robotę. „Czym się pan zajmuje?”. „Budowlanką”. „Ja nie umiem nic budować, nie zabiorę panu pracy”. Było jeszcze, że zabieram polskie kobiety.

Znów strzał kulą w płot.

(śmiech) Wyoutowałem się przed nim i nie uwierzysz, on w końcu zaczął normalniej się zachowywać, powiedział mi, że nigdy z żadną czarną osobą nie gadał. Zaprosiłem go do hotelowego baru na piwo. Chyba jednego rasisty w Polsce ubyło.

A mikrorasizm?

Typu np., że słyszę, jak dziecko w tramwaju mówi: „Mamo, mamo, zobacz, Murzyn!”? Tak, jasne. Albo wchodzę do spożywczego gdzieś w małym miasteczku czy na wsi i widzę, jak wszystkim w środku opadają szczęki. Ja wtedy: „Hejka” – i te otwarte buźki się rozpromieniają.

Wielu Polaków chyba wciąż nie wie, że słowo „Murzyn” nie jest OK.

I jednocześnie nie wiedzą, jakiego użyć. Jak się odważą, pytają mnie, czy „czarny” jest OK. Tak, jest OK. I am a Black American. Ale wiesz, gdybym naprawdę miał problemy z rasizmem w Polsce, to nie siedziałbym tu 14 lat.

Jak się poznaliście z twoim mężem?

W saunie w Aquaparku w Łodzi. Trochę się sobie przyglądaliśmy, aż w końcu zaczęliśmy rozmawiać. Przegadaliśmy kilka godzin – w tej saunie i później już gdzieś indziej też. Michał nie wiedział, kim jestem, i to mi pasowało, dopiero wieczorem zaprosiłem go na mój koncert. Potem wróciłem do Warszawy i zaczęły się kilometrowe SMS-y od niego. (śmiech)

W 2017 r., po 3 latach, wzięliście w Stanach ślub.

Było super! Ślub był na wpół polski, a na wpół karaibski. Mojej rodzinie bardzo podobały się oczepiny i również wszelkie przyśpiewki, po których trzeba się napić. (śmiech)

Nick, a jak PiS doszedł do władzy – nie miałeś myśli, by jednak wyjechać?

Nie. Bo oni właśnie by tego chcieli. Nie, nie, nie – jestem tutaj, tutaj chcę żyć i jestem szczęśliwy z Michałem. I czuję, że jak Kaczyński widzi ludzi takich jak my, szczęśliwych, to budzi się w nim złość. Równocześnie oni, PiS, dają nam jakieś supermoce – że niby jesteśmy w stanie pozmieniać wszystkie dzieci w szkole na homoseksualne? Ale jak? (śmiech) I są zamknięci na rozmowę, to jest najgorsze.

Śledzisz polską politykę?

Śledzę i smuci mnie, że ciągle musimy wychodzić i protestować. Gdybym wziął ślub z Polką, to miałbym automatycznie prawo stałego pobytu. A że wziąłem ślub z Polakiem, to wchodzę wciąż w tę „starą” procedurę. Dyskryminacja. Muszę iść do Urzędu ds. Cudzoziemców, składać wciąż dokumenty. „Pani Kasiu, ale ja mam męża Polaka, o, tu jest akt ślubu”. I pani Kasia nawet jest po mojej stronie – przeprasza, że ten dokument jest niestety u nas nieważny. Społeczeństwo polskie jest dużo dalej niż politycy. Nie tylko PiS jest tu winny. PO, która ciągle mówi, że jest z nami… Ale jak jest z nami? Niech to pokażą w czynach, z tym coś słabo. Fajnie, że Trzaskowski był na Paradzie, ale potrzebujemy więcej niż gestów.

Co czułeś, gdy Obama został prezydentem w 2008 r.? I gdy zalegalizowano równość małżeńską na terenie wszystkich stanów w 2015 r.?

Obama, oh my God, you go, girl! Byłem i jestem tak dumny… A co do równości małżeńskiej, u nas walka też trwała latami i nieraz już traciliśmy siły – aż w końcu wywalczyliśmy ją! I teraz w Polsce czuję się tak jak wtedy w Stanach – jest czas walki. Jestem pewny, że wywalczymy też równość w Polsce, tylko pytanie, czy będę już wtedy starym dziadkiem? (śmiech)

A gdybyście mogli z Michałem adoptować dzieci?

Mama mnie o to niedawno pytała, jesteśmy otwarci, zobaczymy. Raz miałem sen, że adoptowaliśmy małą Chinkę i mówiłem do niej po chińsku.

Po albumie śpiewanym po polsku („11 x 11” z 2018 r. – przyp. red.) szykujesz teraz następny?

Tak, ale tym razem po angielsku. W tym roku wydałem dwa single: „Soul Clap” i „Livin’ It Up”, pracuję nad następnymi. Mają być dwie EP-ki: „Groove and Vibes” i „Funky Delight”. Tyle się mówi o słynnym American Dream i ja mam swój American Dream – w Polsce.

Tekst z nr 93 / 9-10 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nieco spóźnione przywitanie

O tym, jak się poznali w Szanghaju, o tym, jak im się mieszka w Warszawie, o amerykańskiej marynarce wojennej, o rasistowskich incydentach i o tym, czy planują ślub z Paulem Robinsonem i Housonem Chanem rozmawia Mariusz Kurc

 

Foto: Agata Kubis

 

Chińsko-afroamerykańska para gejów mieszkająca w Warszawie? Miło was poznać, aż chyba muszę się uszczypnąć. Jak to się stało, że wyemigrowaliście do Polski? Gdzie się poznaliście? Jak wam się żyje w naszym kraju? I dlaczego poznajemy się dopiero teraz, skoro jesteście tu już dwa lata? Paul: To zacznę od końca. W Warszawie od dwóch lat wiedziemy spokojne, ciche życie, praca i dom, czasem jakiś klub. Złapaliśmy się na tym, że po dwóch latach znamy niewielu Polaków poza pracą, nie poznaliśmy też dobrze tutejszej społeczności LGBT. Szukaliśmy jakiegoś kontaktu i dotarliśmy do „Repliki”. Można więc potraktować ten wywiad jako nasze nieco spóźnione przywitanie. Jeśli na coś możemy się przydać w polskim ruchu LGBT, to jesteśmy otwarci.

Super. To teraz poproszę o pozostałe odpowiedzi.

P: Przyjechaliśmy do Polski z prostego powodu, który nazywa się praca. Headhunterka rzuciła mi ciekawą propozycję do rozważenia. Więcej: projekt moich marzeń. Zastanawialiśmy się jakiś czas, aż stwierdziliśmy: Polska? Czemu nie? Pracuję poza Stanami już prawie 10 lat.

Co robisz?

P: Gry komputerowe. A wcześniej służyłem w marynarce.

Byłeś żołnierzem amerykańskiej armii?

P: Tak, marynarki.

Kiedy?

P: Zaciągnąłem się w 1990 r.

Houson: O, chętnie o tym posłucham – Paul mi o marynarce nie opowiadał zbyt dużo. Ja ledwo ledwo się urodziłem, a on już szedł do wojska. No, proszę. A gdy się poznaliśmy, to skłamał co do swego wieku (śmiech).

P: (śmiech) No, dobrze, odjąłem sobie parę lat.

H: Dopiero niedawno przypadkiem zobaczyłem w jego paszporcie datę urodzenia: 1968. A gdy się poznaliśmy prawie 5 lat temu, to powiedział, że ma 37 (śmiech). Z dekadę sobie odjął.

P: Gdzie tam dekadę, tylko kilka lat.

Chwila. Jest rok 1990. Houson jest malutki i mieszka sobie… gdzie?

H: W Tai Zhou w prowincji Jiangsu. Jakieś 250 km od Szanghaju.

To jakieś mniejsze miasto?

H: Tak, znacznie mniejsze od Szanghaju (po rozmowie sprawdzam w internecie: Tai Zhou ma 4,6 mln mieszkańców – przyp. MK).

A Paul zaciąga się do marynarki. Skąd pochodzisz w Stanach, Paul?

P: Z Los Angeles.

I skąd pomysł na karierę w wojsku w sytuacji, gdy bycie gejem jest – w 1990 r. – w armii zakazane?

P: Pomysł jest oczywisty. Mój tata był wojskowym, weteranem z Wietnamu, moi dwaj najlepsi kumple z liceum idą do wojska, więc ja też. Kocham marynarkę.

A bycie gejem?

P: Zasada „Don’t Ask, Don’t Tell” została wprowadzona w 1994 r., już za czasów prezydenta Clintona (obowiązywała do 2011 r. – przełożeni nie mieli prawa pytać o orientację, a homoseksualni mężczyźni i kobiety mogli służyć w wojsku pod warunkiem, że ją ukrywali. Gdy robili coming out lub w inny sposób wychodziła ona na jaw, byli zwalniani – przyp. „Replika”). Przed nią homoseksualność w armii wprawdzie też była zakazana, ale ponieważ zasady nie były jasno ustalone, to bywało, że przymykano oko. Nie mogłeś funkcjonować normalnie, jak heterycy, ale jeśli miałeś ludzkiego dowódcę, to jakoś się udawało. Ja miałem chłopaka w mojej własnej jednostce. Tak zwanego „najlepszego przyjaciela”. Wiele osób w jednostce o nas wiedziało – trzeba tylko było być dyskretnym. O zwolnieniach z powodu homoseksualności wtedy nie słyszałem.

A gdy zasada „DADT” weszła w życie?

P: To tak. Było gorzej, musiałem bardziej uważać. Zresztą okres obowiązywania DADT był dla mnie stosunkowo krotki: jakoś koło 1996 r. przeszedłem do rezerwy, bo zostałem ranny w jednej akcji. Nie patrz tak. Szczegółów nie zdradzę. Gdyby nie to, może nadal służyłbym w marynarce. A tak – zająłem się na serio grami i zaangażowałem się też w ruch LGBT.

Jak?

P: Pisałem teksty do magazynów LGBT, np. do „Frontiers”, o bezsensie terapii reparatywnych, także o homoseksualnych weteranach, których mocno wspierałem.

Okazało się, że tworzenie gier idzie mi całkiem nieźle. Za pracą pojechałem do San Francisco, potem do Seattle, potem do Las Vegas – dobrze, że nie na długo, bo bardzo tam imprezowałem – a następnie do Austin w Teksasie. To przy okazji Austin złapałem bakcyla podróżowania. Mój fach można przecież wykonywać w bardzo rożnych miejscach. Zainteresowałem się ofertami zagranicznymi. W 2006 r. wyjechałem ze Stanów do Hiszpanii. Pobyt w Madrycie wspominam… Ach, to było życie! Hiszpania była tuż po legalizacji małżeństw jednopłciowych, zamieszkałem w gejowskiej dzielnicy Chueca. Było fantastycznie. Potem Amsterdam, Paryż, Szanghaj.

A w Warszawie jak wam się podoba?

H: Warszawa jest mała i cicha. Wszystko tu toczy się wolno.

Powiedz to Polakom spoza stolicy. Warszawa ma opinię miasta, w którym wszyscy się spieszą.

H: Naprawdę? Formalności związane z kartą stałego pobytu i z przedłużeniem wizy załatwiałem całymi tygodniami, musiałem chodzić do urzędu kilka razy.

P: Spójrz za okno (siedzimy w knajpie w centrum Warszawy, jest godz. ok. 22 – przyp. MK) – prawie nie ma ludzi, ani samochodów. Szanghaj cały czas tętni życiem, wszystko jest otwarte, wszędzie tłumy. Nawet zakupy tam robi się szybciej, tu jest większy spokój, w naszym spożywczym często panie gawędzą sobie z ekspedientkami…

To w Szanghaju poznaliście się 5 lat temu, tak?

H: Tak. Przez Internet.

P: Najpierw przez kilka dni czy nawet tygodni to była znajomość on-line.

H: Gdy spotkaliśmy się na żywo, połączyła nas miłość do horrorów.

P: Potrafi my zrobić sobie noc z czterema oglądanymi jeden za drugim. Zaraz na początku razem zaliczyliśmy wszystkie części „Piły”.

H: Ale inne gatunki też lubimy, np. serial „Współczesna rodzina”.

Houson, ty byłeś wtedy na studiach?

H: Studiowałem mechanikę. Nie dopytuj. Tata mnie zmusił, wcale nie chciałem studiować mechaniki.

A tu w Polsce czym się zajmujesz?

H: Głownie tłumaczeniami z angielskiego na chiński.

Jak się żyje parze gejowskiej w Chinach?

H: Zależy gdzie. W Szanghaju – dobrze.

P: Powiedziałbym, że akceptacja w Szanghaju na poziomie codziennego życia jest większa niż w Warszawie. Choćbyś wsiadał do taksówki w stroju mega drag queen, taksówkarz w Szanghaju zapyta tylko: „Dokąd?” i nie mrugnie okiem.

Parad Równości na ulicach nie ma, ale od 2009 r. są festiwale Pride. Byłem na kilku. To są imprezy z masą ludzi, świetnie zorganizowane. Kluby pękają w szwach, jest wiele pokazów filmów LGBT itd.

Trzymaliście się za rękę, gdy chodziliście po Szanghaju?

H: Nie. To byłoby niewygodne. Paul jest dużo wyższy ode mnie.

P: I nie jestem typem, który uwielbia ciągle się dotykać. Chociaż po drinku czy dwóch nagle taki się robię.

H: Wiesza się na mnie czasem, gdy wracamy z klubu.

P: Nie miałem nigdy okresu totalnego ukrywania się, udawania heteryka czy coś w tym rodzaju. Może dlatego nie miałem też jakiegoś spektakularnego coming outu. Nie wychodziłem z hukiem z szafy, bo w niej głęboko nie siedziałem. Nie przyszło mi do głowy, by w Szanghaju się ukrywać – o tym, że z Housonem tworzymy parę, mówię swobodnie – choć tu, w Polsce, kilka razy ta informacja wywołała jakby konsternację.

A rasizm?

P: Nic drastycznego się nie zdarzyło, ale incydenty – tak. Niestety, w naszym środowisku również. W gejowskim klubie Toro, gdy usiadłem przy barze, facet obok popatrzył na mnie, demonstracyjnie wstał i przesiadł się. Potem zagadałem do innego – obruszył się: don’t talk to me! („Nie odzywaj się do mnie” – przyp. red.). Innym razem gość zaczął pokrzykiwać. Nie rozumiałem, ale barman po angielsku bardzo mnie przepraszał, więc zorientowałem się. To musiało być mocne, bo dostałem drinki na koszt klubu.

Taki schemat, że ktoś przy mnie mówił coś zapewne rasistowskiego, a ktoś inny za to przepraszał, powtarzał się kilka razy, w innych klubach również. Raz jeden koleś zaczął się wręcz awanturować, tak bardzo nie spodobała mu się moja obecność. Wyjaśniano mi, że to dlatego, bo się upił. Innemu nie podobało się, że… no właśnie nie wiem: czy to, że jestem czarny, czy może to, że świetnie się bawiłem z drag queen.

W taksówkach jest inaczej niż w Szanghaju. Taksówkarze bacznie obserwują nas w lusterku. W hipermarketach nagle konstatuję, że ochroniarz chodzi za mną i nie spuszcza mnie z oka, jakbym chował bombę pod kurtką. W końcu dopytuje, czy robię tu zakupy. „Tak” – odpowiadam. „A skąd jesteś?”. „Z Ameryki” – nie wytrzymuję i pokazuję kartę kredytową. Ochroniarz w naszym bloku przez pierwsze kilka miesięcy nie odpowiadał na poranne „Hello”.

Houson, ty też miałeś nieprzyjemne zdarzenia?

H: Ja wszystko szybko wyrzucam z pamięci. W klubach gejowskich zdarza się, że muszę pokazać dowód, bo bramkarz nie wierzy, że mam skończone 18 lat (śmiech).

W których byliście, oprócz Toro?

H: Galeria, Lodi Dodi, Glam.

P: Trochę śmieszne, a trochę straszne zdarzenie miało też miejsce tuż po moim przyjeździe. Na początku mieszkałem sam w Warszawie, Houson dołączył po jakichś dwóch miesiącach. Był 11 listopada 2013 r., jeden z moich pierwszych dni w Polsce, wasz Dzień Niepodległości. Wybrałem się na miasto. Manifestacja nie wyglądała tak, jak w USA wygląda Święto Niepodległości. Mnóstwo młodych mężczyzn, dość groźnie wyglądających, krzyczących coś w stronę policji. Ktoś mi powiedział, że lepiej, bym nie stał na chodniku i nie przyglądał się im, tylko po prostu sobie poszedł, bo to dla mnie niebezpieczne. Potem dowiedziałem się, że tego dnia po raz kolejny spłonęła tęcza na pl. Zbawiciela. A ja stałem całkiem niedaleko. Gdy jeszcze przed przyjazdem szukaliśmy informacji o tym, jak się mają sprawy LGBT w Polsce – to najczęściej znajdywaliśmy artykuły o tęczy, która już przed 2013 r. była kilka razy palona.

Mieliście w ogóle jakiś obraz Polski, zanim tu przyjechaliście?

H: Obejrzeliśmy parę filmów turystycznych. Pierogi, ziemniaki, kiełbasa… Warszawa wyglądała na nich jak wielka metropolia, a oprócz tego w każdym z filmów była informacja o kopalniach soli.

Wieliczka!

P: Tak. Choć spodziewaliśmy się, że będzie ich więcej.

A jak wasz polski?

P: Wstyd przyznać, słabo. Znam ledwo kilka słów. Nie mam motywacji, by się uczyć, bo wszyscy wokół mnie mówią dobrze po angielsku. Tylko w kasach biletowych na dworcach jest problem.

Wiecie, że ostatnio nasiliła się w Polsce wrogość wobec emigrantów i uchodźców?

P: Tak. Szczególnie dziwi mnie, że takie poglądy mają czasem również ludzie wykształceni, wydawałoby się „na poziomie”. Również młodzi, również ze środowiska LGBT. Kilka razy na Facebooku zdarzyło mi się wejść w polemikę. Są geje, którzy mówią: „Nacjonaliści mają rację, że są przeciw muzułmanom”. Koleś, ale czy zdajesz sobie sprawę, że nacjonaliści nie lubią również ciebie? Że paląc tęczę, w sposób symboliczny chcą się i ciebie pozbyć z waszego kraju? Muzułmanie mają plan przejęcia Europy i stopniowo go realizują – zdumiewa mnie, jak wiele osób wierzy w takie teorie spiskowe. Ale też nie chciałbym robić wrażenia, że dopiero w Polsce spotkałem się z ksenofobią czy rasizmem. Relacje rasowe w mojej ojczyźnie to temat-rzeka.

Również rasizm wewnątrz społeczności LGBT.

P: Oczywiście. Miałem 17 lat, gdy pojechałem do West Hollywood, gejowskiej dzielnicy Los Angeles – i cóż, to była i jest dzielnica gejów, ale należy dodać – białych gejów. Kilka razy zdarzyło mi się, że zostałem potraktowany jak fetysz, obiekt specyficznych fantazji białego faceta. Jeden gość nawet bez większych ceregieli proponował, bym został jego seksualnym niewolnikiem. Jest wiele uprzedzeń. Np. biali faceci często zakładają, że wiążąc się z czarnym, będą go mieli na utrzymaniu, bo pewnie on jest z pracą na bakier… Gdy dorastałem, szalała epidemia AIDS – ruch walki z AIDS to był ruch głownie białych gejów, czarni byli w znacznie gorszej sytuacji, gdzieś na marginesie.

W czarnej społeczności kościół, nierzadko o wydźwięku antygejowskim, ma silniejszą pozycję niż wśród białych. Czarny gej musi wykonać większy wysiłek, by się tego konserwatywnego balastu pozbyć, szczególnie jak nie dorasta w dużym mieście.

Prezydentura Obamy, za co jestem mu wdzięczny, sprawiła, że problemy niebiałej części społeczności LGBT zaczęły być bardziej widoczne, wyszły na wierzch. Ludzie zaczęli mówić i zaczęto ich słuchać.

Paul, a nie myślisz o tym, by wrócić teraz z Housonem do USA? W twojej ojczyźnie, w przeciwieństwie do Chin czy Polski, jest już równość małżeńska.

H: Czekam na pierścionek zaręczynowy.

P: Oczywiście, że chciałbym wziąć ślub.

H: Pierścionek musi być.

P: Houson czeka na oficjalne oświadczyny – będą, będą. Nawiasem mówiąc, mój przyrodni brat, który też jest gejem, niedawno wyszedł za mąż. Ale nie wiem, czy i kiedy wrócę… Brak kontroli nad posiadaniem broni i doniesienia o tym, że znów ktoś ot, tak otworzył ogień – jak na przykład niedawno w Charleston – do czarnych osób w kościele – zniechęcają.

Houson, mógłbyś się przenieść do Stanów?

H: Jasne, czemu nie?

Nie przeżyłeś szoku kulturowego, gdy przyjechałeś do Polski?

H: Nie. Tu jest inaczej niż w Chinach, ale nie mam problemu.

P: Widzisz? On jest taki cały czas. Uśmiecha się, nie narzeka, nie denerwuje. Jak go nie kochać?

Artykuł „Nieco spóźnione przywitanie” w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce. This article was funded in part by a grant from the United States Department of State. The opinions, findings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily reflect those of the United States Department of State.

 

Tekst z nr 59 / 1-2 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.