Nieco spóźnione przywitanie

O tym, jak się poznali w Szanghaju, o tym, jak im się mieszka w Warszawie, o amerykańskiej marynarce wojennej, o rasistowskich incydentach i o tym, czy planują ślub z Paulem Robinsonem i Housonem Chanem rozmawia Mariusz Kurc

 

Foto: Agata Kubis

 

Chińsko-afroamerykańska para gejów mieszkająca w Warszawie? Miło was poznać, aż chyba muszę się uszczypnąć. Jak to się stało, że wyemigrowaliście do Polski? Gdzie się poznaliście? Jak wam się żyje w naszym kraju? I dlaczego poznajemy się dopiero teraz, skoro jesteście tu już dwa lata? Paul: To zacznę od końca. W Warszawie od dwóch lat wiedziemy spokojne, ciche życie, praca i dom, czasem jakiś klub. Złapaliśmy się na tym, że po dwóch latach znamy niewielu Polaków poza pracą, nie poznaliśmy też dobrze tutejszej społeczności LGBT. Szukaliśmy jakiegoś kontaktu i dotarliśmy do „Repliki”. Można więc potraktować ten wywiad jako nasze nieco spóźnione przywitanie. Jeśli na coś możemy się przydać w polskim ruchu LGBT, to jesteśmy otwarci.

Super. To teraz poproszę o pozostałe odpowiedzi.

P: Przyjechaliśmy do Polski z prostego powodu, który nazywa się praca. Headhunterka rzuciła mi ciekawą propozycję do rozważenia. Więcej: projekt moich marzeń. Zastanawialiśmy się jakiś czas, aż stwierdziliśmy: Polska? Czemu nie? Pracuję poza Stanami już prawie 10 lat.

Co robisz?

P: Gry komputerowe. A wcześniej służyłem w marynarce.

Byłeś żołnierzem amerykańskiej armii?

P: Tak, marynarki.

Kiedy?

P: Zaciągnąłem się w 1990 r.

Houson: O, chętnie o tym posłucham – Paul mi o marynarce nie opowiadał zbyt dużo. Ja ledwo ledwo się urodziłem, a on już szedł do wojska. No, proszę. A gdy się poznaliśmy, to skłamał co do swego wieku (śmiech).

P: (śmiech) No, dobrze, odjąłem sobie parę lat.

H: Dopiero niedawno przypadkiem zobaczyłem w jego paszporcie datę urodzenia: 1968. A gdy się poznaliśmy prawie 5 lat temu, to powiedział, że ma 37 (śmiech). Z dekadę sobie odjął.

P: Gdzie tam dekadę, tylko kilka lat.

Chwila. Jest rok 1990. Houson jest malutki i mieszka sobie… gdzie?

H: W Tai Zhou w prowincji Jiangsu. Jakieś 250 km od Szanghaju.

To jakieś mniejsze miasto?

H: Tak, znacznie mniejsze od Szanghaju (po rozmowie sprawdzam w internecie: Tai Zhou ma 4,6 mln mieszkańców – przyp. MK).

A Paul zaciąga się do marynarki. Skąd pochodzisz w Stanach, Paul?

P: Z Los Angeles.

I skąd pomysł na karierę w wojsku w sytuacji, gdy bycie gejem jest – w 1990 r. – w armii zakazane?

P: Pomysł jest oczywisty. Mój tata był wojskowym, weteranem z Wietnamu, moi dwaj najlepsi kumple z liceum idą do wojska, więc ja też. Kocham marynarkę.

A bycie gejem?

P: Zasada „Don’t Ask, Don’t Tell” została wprowadzona w 1994 r., już za czasów prezydenta Clintona (obowiązywała do 2011 r. – przełożeni nie mieli prawa pytać o orientację, a homoseksualni mężczyźni i kobiety mogli służyć w wojsku pod warunkiem, że ją ukrywali. Gdy robili coming out lub w inny sposób wychodziła ona na jaw, byli zwalniani – przyp. „Replika”). Przed nią homoseksualność w armii wprawdzie też była zakazana, ale ponieważ zasady nie były jasno ustalone, to bywało, że przymykano oko. Nie mogłeś funkcjonować normalnie, jak heterycy, ale jeśli miałeś ludzkiego dowódcę, to jakoś się udawało. Ja miałem chłopaka w mojej własnej jednostce. Tak zwanego „najlepszego przyjaciela”. Wiele osób w jednostce o nas wiedziało – trzeba tylko było być dyskretnym. O zwolnieniach z powodu homoseksualności wtedy nie słyszałem.

A gdy zasada „DADT” weszła w życie?

P: To tak. Było gorzej, musiałem bardziej uważać. Zresztą okres obowiązywania DADT był dla mnie stosunkowo krotki: jakoś koło 1996 r. przeszedłem do rezerwy, bo zostałem ranny w jednej akcji. Nie patrz tak. Szczegółów nie zdradzę. Gdyby nie to, może nadal służyłbym w marynarce. A tak – zająłem się na serio grami i zaangażowałem się też w ruch LGBT.

Jak?

P: Pisałem teksty do magazynów LGBT, np. do „Frontiers”, o bezsensie terapii reparatywnych, także o homoseksualnych weteranach, których mocno wspierałem.

Okazało się, że tworzenie gier idzie mi całkiem nieźle. Za pracą pojechałem do San Francisco, potem do Seattle, potem do Las Vegas – dobrze, że nie na długo, bo bardzo tam imprezowałem – a następnie do Austin w Teksasie. To przy okazji Austin złapałem bakcyla podróżowania. Mój fach można przecież wykonywać w bardzo rożnych miejscach. Zainteresowałem się ofertami zagranicznymi. W 2006 r. wyjechałem ze Stanów do Hiszpanii. Pobyt w Madrycie wspominam… Ach, to było życie! Hiszpania była tuż po legalizacji małżeństw jednopłciowych, zamieszkałem w gejowskiej dzielnicy Chueca. Było fantastycznie. Potem Amsterdam, Paryż, Szanghaj.

A w Warszawie jak wam się podoba?

H: Warszawa jest mała i cicha. Wszystko tu toczy się wolno.

Powiedz to Polakom spoza stolicy. Warszawa ma opinię miasta, w którym wszyscy się spieszą.

H: Naprawdę? Formalności związane z kartą stałego pobytu i z przedłużeniem wizy załatwiałem całymi tygodniami, musiałem chodzić do urzędu kilka razy.

P: Spójrz za okno (siedzimy w knajpie w centrum Warszawy, jest godz. ok. 22 – przyp. MK) – prawie nie ma ludzi, ani samochodów. Szanghaj cały czas tętni życiem, wszystko jest otwarte, wszędzie tłumy. Nawet zakupy tam robi się szybciej, tu jest większy spokój, w naszym spożywczym często panie gawędzą sobie z ekspedientkami…

To w Szanghaju poznaliście się 5 lat temu, tak?

H: Tak. Przez Internet.

P: Najpierw przez kilka dni czy nawet tygodni to była znajomość on-line.

H: Gdy spotkaliśmy się na żywo, połączyła nas miłość do horrorów.

P: Potrafi my zrobić sobie noc z czterema oglądanymi jeden za drugim. Zaraz na początku razem zaliczyliśmy wszystkie części „Piły”.

H: Ale inne gatunki też lubimy, np. serial „Współczesna rodzina”.

Houson, ty byłeś wtedy na studiach?

H: Studiowałem mechanikę. Nie dopytuj. Tata mnie zmusił, wcale nie chciałem studiować mechaniki.

A tu w Polsce czym się zajmujesz?

H: Głownie tłumaczeniami z angielskiego na chiński.

Jak się żyje parze gejowskiej w Chinach?

H: Zależy gdzie. W Szanghaju – dobrze.

P: Powiedziałbym, że akceptacja w Szanghaju na poziomie codziennego życia jest większa niż w Warszawie. Choćbyś wsiadał do taksówki w stroju mega drag queen, taksówkarz w Szanghaju zapyta tylko: „Dokąd?” i nie mrugnie okiem.

Parad Równości na ulicach nie ma, ale od 2009 r. są festiwale Pride. Byłem na kilku. To są imprezy z masą ludzi, świetnie zorganizowane. Kluby pękają w szwach, jest wiele pokazów filmów LGBT itd.

Trzymaliście się za rękę, gdy chodziliście po Szanghaju?

H: Nie. To byłoby niewygodne. Paul jest dużo wyższy ode mnie.

P: I nie jestem typem, który uwielbia ciągle się dotykać. Chociaż po drinku czy dwóch nagle taki się robię.

H: Wiesza się na mnie czasem, gdy wracamy z klubu.

P: Nie miałem nigdy okresu totalnego ukrywania się, udawania heteryka czy coś w tym rodzaju. Może dlatego nie miałem też jakiegoś spektakularnego coming outu. Nie wychodziłem z hukiem z szafy, bo w niej głęboko nie siedziałem. Nie przyszło mi do głowy, by w Szanghaju się ukrywać – o tym, że z Housonem tworzymy parę, mówię swobodnie – choć tu, w Polsce, kilka razy ta informacja wywołała jakby konsternację.

A rasizm?

P: Nic drastycznego się nie zdarzyło, ale incydenty – tak. Niestety, w naszym środowisku również. W gejowskim klubie Toro, gdy usiadłem przy barze, facet obok popatrzył na mnie, demonstracyjnie wstał i przesiadł się. Potem zagadałem do innego – obruszył się: don’t talk to me! („Nie odzywaj się do mnie” – przyp. red.). Innym razem gość zaczął pokrzykiwać. Nie rozumiałem, ale barman po angielsku bardzo mnie przepraszał, więc zorientowałem się. To musiało być mocne, bo dostałem drinki na koszt klubu.

Taki schemat, że ktoś przy mnie mówił coś zapewne rasistowskiego, a ktoś inny za to przepraszał, powtarzał się kilka razy, w innych klubach również. Raz jeden koleś zaczął się wręcz awanturować, tak bardzo nie spodobała mu się moja obecność. Wyjaśniano mi, że to dlatego, bo się upił. Innemu nie podobało się, że… no właśnie nie wiem: czy to, że jestem czarny, czy może to, że świetnie się bawiłem z drag queen.

W taksówkach jest inaczej niż w Szanghaju. Taksówkarze bacznie obserwują nas w lusterku. W hipermarketach nagle konstatuję, że ochroniarz chodzi za mną i nie spuszcza mnie z oka, jakbym chował bombę pod kurtką. W końcu dopytuje, czy robię tu zakupy. „Tak” – odpowiadam. „A skąd jesteś?”. „Z Ameryki” – nie wytrzymuję i pokazuję kartę kredytową. Ochroniarz w naszym bloku przez pierwsze kilka miesięcy nie odpowiadał na poranne „Hello”.

Houson, ty też miałeś nieprzyjemne zdarzenia?

H: Ja wszystko szybko wyrzucam z pamięci. W klubach gejowskich zdarza się, że muszę pokazać dowód, bo bramkarz nie wierzy, że mam skończone 18 lat (śmiech).

W których byliście, oprócz Toro?

H: Galeria, Lodi Dodi, Glam.

P: Trochę śmieszne, a trochę straszne zdarzenie miało też miejsce tuż po moim przyjeździe. Na początku mieszkałem sam w Warszawie, Houson dołączył po jakichś dwóch miesiącach. Był 11 listopada 2013 r., jeden z moich pierwszych dni w Polsce, wasz Dzień Niepodległości. Wybrałem się na miasto. Manifestacja nie wyglądała tak, jak w USA wygląda Święto Niepodległości. Mnóstwo młodych mężczyzn, dość groźnie wyglądających, krzyczących coś w stronę policji. Ktoś mi powiedział, że lepiej, bym nie stał na chodniku i nie przyglądał się im, tylko po prostu sobie poszedł, bo to dla mnie niebezpieczne. Potem dowiedziałem się, że tego dnia po raz kolejny spłonęła tęcza na pl. Zbawiciela. A ja stałem całkiem niedaleko. Gdy jeszcze przed przyjazdem szukaliśmy informacji o tym, jak się mają sprawy LGBT w Polsce – to najczęściej znajdywaliśmy artykuły o tęczy, która już przed 2013 r. była kilka razy palona.

Mieliście w ogóle jakiś obraz Polski, zanim tu przyjechaliście?

H: Obejrzeliśmy parę filmów turystycznych. Pierogi, ziemniaki, kiełbasa… Warszawa wyglądała na nich jak wielka metropolia, a oprócz tego w każdym z filmów była informacja o kopalniach soli.

Wieliczka!

P: Tak. Choć spodziewaliśmy się, że będzie ich więcej.

A jak wasz polski?

P: Wstyd przyznać, słabo. Znam ledwo kilka słów. Nie mam motywacji, by się uczyć, bo wszyscy wokół mnie mówią dobrze po angielsku. Tylko w kasach biletowych na dworcach jest problem.

Wiecie, że ostatnio nasiliła się w Polsce wrogość wobec emigrantów i uchodźców?

P: Tak. Szczególnie dziwi mnie, że takie poglądy mają czasem również ludzie wykształceni, wydawałoby się „na poziomie”. Również młodzi, również ze środowiska LGBT. Kilka razy na Facebooku zdarzyło mi się wejść w polemikę. Są geje, którzy mówią: „Nacjonaliści mają rację, że są przeciw muzułmanom”. Koleś, ale czy zdajesz sobie sprawę, że nacjonaliści nie lubią również ciebie? Że paląc tęczę, w sposób symboliczny chcą się i ciebie pozbyć z waszego kraju? Muzułmanie mają plan przejęcia Europy i stopniowo go realizują – zdumiewa mnie, jak wiele osób wierzy w takie teorie spiskowe. Ale też nie chciałbym robić wrażenia, że dopiero w Polsce spotkałem się z ksenofobią czy rasizmem. Relacje rasowe w mojej ojczyźnie to temat-rzeka.

Również rasizm wewnątrz społeczności LGBT.

P: Oczywiście. Miałem 17 lat, gdy pojechałem do West Hollywood, gejowskiej dzielnicy Los Angeles – i cóż, to była i jest dzielnica gejów, ale należy dodać – białych gejów. Kilka razy zdarzyło mi się, że zostałem potraktowany jak fetysz, obiekt specyficznych fantazji białego faceta. Jeden gość nawet bez większych ceregieli proponował, bym został jego seksualnym niewolnikiem. Jest wiele uprzedzeń. Np. biali faceci często zakładają, że wiążąc się z czarnym, będą go mieli na utrzymaniu, bo pewnie on jest z pracą na bakier… Gdy dorastałem, szalała epidemia AIDS – ruch walki z AIDS to był ruch głownie białych gejów, czarni byli w znacznie gorszej sytuacji, gdzieś na marginesie.

W czarnej społeczności kościół, nierzadko o wydźwięku antygejowskim, ma silniejszą pozycję niż wśród białych. Czarny gej musi wykonać większy wysiłek, by się tego konserwatywnego balastu pozbyć, szczególnie jak nie dorasta w dużym mieście.

Prezydentura Obamy, za co jestem mu wdzięczny, sprawiła, że problemy niebiałej części społeczności LGBT zaczęły być bardziej widoczne, wyszły na wierzch. Ludzie zaczęli mówić i zaczęto ich słuchać.

Paul, a nie myślisz o tym, by wrócić teraz z Housonem do USA? W twojej ojczyźnie, w przeciwieństwie do Chin czy Polski, jest już równość małżeńska.

H: Czekam na pierścionek zaręczynowy.

P: Oczywiście, że chciałbym wziąć ślub.

H: Pierścionek musi być.

P: Houson czeka na oficjalne oświadczyny – będą, będą. Nawiasem mówiąc, mój przyrodni brat, który też jest gejem, niedawno wyszedł za mąż. Ale nie wiem, czy i kiedy wrócę… Brak kontroli nad posiadaniem broni i doniesienia o tym, że znów ktoś ot, tak otworzył ogień – jak na przykład niedawno w Charleston – do czarnych osób w kościele – zniechęcają.

Houson, mógłbyś się przenieść do Stanów?

H: Jasne, czemu nie?

Nie przeżyłeś szoku kulturowego, gdy przyjechałeś do Polski?

H: Nie. Tu jest inaczej niż w Chinach, ale nie mam problemu.

P: Widzisz? On jest taki cały czas. Uśmiecha się, nie narzeka, nie denerwuje. Jak go nie kochać?

Artykuł „Nieco spóźnione przywitanie” w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce. This article was funded in part by a grant from the United States Department of State. The opinions, findings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily reflect those of the United States Department of State.

 

Tekst z nr 59 / 1-2 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.