American Dream w Polsce

O współpracy z Kayah i o domówce z RuPaulem, o coming oucie przed rodzicami, o tym, jak w saunie poznał przyszłego męża Michała Kubasiewicza, o rasizmie i o homofobii oraz o tym, jakie pytanie najczęściej zadają mu Polacy, opowiada NICK SINCKLER, amerykański wokalista, od 14 lat mieszkający w Polsce. Rozmowa Mariusza Kurca

 

Foto: Joanna Czarnota

 

„Kochaj rożnym być” – zaśpiewałeś z Kayah na tegoroczny Miesiąc Dumy. Trudno o kogoś bardziej wiarygodnego do dawania takich rad – jesteś gejem, jesteś czarny i jesteś emigrantem mieszkającym w Polsce od 14 lat, więc chyba musisz „kochać rożnym być”.

(śmiech) Najczęstsze pytanie zadawane mi przez Polaków to oczywiście: „Ale dlaczego przeniosłeś się z Nowego Jorku do Polski?! Dlaczego? Dlaczego?”.

Też o to zapytam, ale najpierw: jak powstała ta piosenka?

W zeszłym roku, gdy Kayax wydał na Miesiąc Dumy album „Music 4 Queers & Queens”, pomyślałem: „Ach, jak wspaniale!”; i zaraz potem: „Ale chwileczkę – dlaczego mnie na tej płycie nie ma?”. (śmiech) Stwierdziłem, że następnym razem muszę coś zrobić i zaprosić Kayah, którą przecież znam od lat, do zaśpiewania ze mną.

Śpiewałeś chórki na jej płycie „Skała” z 2009 r., ale teraz to pełnoprawny duet.

Śpiewałem z Kayah mnóstwo razy na różnych koncertach – „Na językach”, „Fleciki”, „Śpij kochanie, śpij”. Poznałem Kayah w 2008 r. w programie „Fabryka gwiazd”, którego była jurorką. Linie melodyczne i tekst po angielsku do „Kochaj różnym być” napisałem z moim przyjacielem Adamem Josephem, tekst po polsku stworzyli Kayah i mój mąż Michał Kubasiewicz. Muzyka to zasługa Seby Skalskiego i Piotra Zabrodzkiego – i voila! To jest piosenka przede wszystkim dla moich kochanych ludzi LGBT, ale też dla wszystkich innych, którzy „odstają” i bywają z różnych przyczyn dyskryminowani.

Podoba mi się to przesłanie, że jesteśmy rożni i tak jest dobrze. Problem tylko, byśmy byli również równi.

Wkurzają mnie te negatywne stereotypy – że my to tylko „dziwki” i choroby.

W nas widzą „dziwki” – tak jakby sami przez całżycie seks tylko z jedną osobą uprawiali.

(wybuch śmiechu) Właśnie! Natomiast ja nie mam problemu, by wychodzić do ludzi i im tłumaczyć. Nie ruszają mnie nawet najgłupsze pytania – byle z tego jakaś rozmowa była.

Nick, pochodzisz z Nowego Jorku, tak?

Niedaleko – z New Jersey. Do Nowego Jorku przeprowadziłem się, gdy miałem 21 lat, po tym jak na drugim roku rzuciłem studia, bo już wiedziałem, że chcę się zajmować aktorstwem i muzyką. Powiedziałem rodzicom, że szkoda pieniędzy i czasu na te studia. Mama trochę oponowała: „Czy ty wiesz, jak trudno było dla naszego pokolenia dostać się na uniwersytet? A teraz ot, tak rzucasz sobie studia?!”. No, cóż, mój tata skończył studia, starszy brat też, a ja nie.

Co studiowałeś?

Biologię morską. To z miłości do delfinów i wielorybów, które chciałem ratować. Jestem oczywiście nadal bardzo proekologiczny, ale muzyka przeważyła.

Gdzie dorastałeś?

W 120-tysięcznym mieście 45 minut drogi od Nowego Jorku. W trzeciej klasie podstawówki zacząłem grać na skrzypcach, co znudziło mi się po tygodniu, i przerzuciłem się na saksofon. Na saksofonie dociągnąłem do końca liceum. W Nowym Jorku cały czas bywałem, bo moi dziadkowie mieszkali na Brooklynie. Oboje moi rodzice urodzili się na Brooklynie, natomiast gdyby głębiej sięgnąć, to rodzice mojej mamy pochodzą z Trynidadu, a rodzice mojego taty – dziadek z Barbados, a babcia z Gujany.

Karaiby i Ameryka Południowa.

Tak jest.

A więc masz te, powiedzmy, 13 lat, dorastasz w New Jersey, grasz na saksofonie i… zaczynają ci się podobać chłopcy.

Coś ty! Wcześniej, dużo wcześniej! (śmiech) Pierwszy crush miałem w przedszkolu. Był taki jeden chłopiec, koło którego zawsze chciałem siedzieć. Śliczny był, śliczny. Ja to zawsze wiedziałem, żadnych wątpliwości, żadnego okresu poszukiwań i żadnych traum. Mój pociąg w kierunku chłopców był zupełnie naturalny i jasny dla mnie jak słońce. No, ale przyznaję, że akurat w wieku 13 lat miałem dziewczynę przez kilka tygodni. Już nie pamiętam, jak to wyszło – chyba jednak chciałem sprawdzić, czy może jednak dziewczyny też mnie pociągają. Były niewinne buziaki i ani kroku dalej, bo już wiedziałem, że to nie to. Rodzicom powiedziałem, dopiero gdy miałem 17 lat i nie sam z siebie, tylko mama mnie zapytała. Sobota, wcześnie rano, jeszcze śpię, mama wchodzi do mnie i mówi, że chce porozmawiać. Od razu wiedziałem, że coś się szykuje. Mama prosto z mostu, czy wolę chłopaków, czy dziewczyny. Na to ja też prosto z mostu, że chłopaków. Dopytała mnie, czy może jestem trans – to znaczy, czy może chcę być dziewczyną, tak to ujęła. Wyjaśniłem, że jestem chłopcem i podobają mi się chłopcy. „Nie, nie zrujnujesz się na kosmetyki dla mnie, nie czuję się dziewczyną ani nawet nie jestem drag queen”. (śmiech) Tata natomiast przeczytał mój profil na AmericaOnLine i mówi do mnie, że on brzmi trochę gejowsko. Odpowiedziałem, że OK, pozmieniam – i dopisałem: „I am very, very, very gay”, i mówię do taty: „Już, spójrz teraz”. Mój starszy brat dowiedział się wcześniej niż rodzice, bo kiedyś próbowałem poderwać jego kolegę. Przyszedł do nas, był piękny, więc ja od razu: „A czego byś się napił?”, a potem mocniej popłynąłem: „A może chciałbyś masaż? Zdjąłbyś koszulkę? Polecę po olejek”. Nic się nie udało, nawet buziaka nie było. Traumy nie mam, bo u nas w rodzinie już były wcześniej osoby LGBT – moja siostra jest lesbijką, moja kuzynka jest lesbijką. Mama szybko przestawiła się na tryb szukania mi chłopaków i oceniania tych, których przyprowadzałem do domu. Proszona czy nieproszona, od razu mi mówiła, który jej zdaniem jest dla mnie, a który nie jest.

Nick, a jakie miałeś wtedy fascynacje muzyczne?

Whitney Houston (zaczyna śpiewać): How will I know if he really loves me…, dalej: Aretha Franklin, Stevie Wonder, Michael Jackson, Michael McDonald, Céline Dion, George Benson, Chaka Khan, James Brown… Dużo funku, r’n’b – to była moja muza, ale klasyka i jazz też. Do tego muzyka karaibska.

Miałeś uwielbienie dla div?

Oj, tak. Mam nadal. Baby, które się drą, są cudowne! (śmiech)

Ja jeszcze Tinę Turner uwielbiałem.

Och, sorry, Tina, nie wymieniłem cię – oczywiście, że Tina też! (Nick zaczyna śpiewać „What’s Love Got to Do With It”): „You must understand that the touch of your hand makes my pulse react…”.

Więc przeprowadzasz się do Nowego Jorku, jest 2001 r., i śpiewasz chórki u na przykład Billy’ego Portera, dziś wielkiej gwiazdy serialu „Pose”.

Opowiedzieć ci anegdotę? Billy pewnego wieczoru zaprosił mnie na domówkę, siedzieliśmy w pięciu, piliśmy piwo i graliśmy godzinami w kalambury z jego kolegami – dwóch z nich już nie pamiętam, a ten trzeci to był Ru- Paul, który za każdym razem, gdy któryś z nas szedł siku, przypominał, że mamy siadać na sedesie, a nie pryskać po całej toalecie. (śmiech) Generalnie w Nowym Jorku chciałem zrobić karierę aktorską, a jednocześnie dostać się do zespołu grającego salsę, merenge albo baciata.

Widzisz chyba sam, że pytanie, co ci przyszło do głowy, by jechać do Polski, samo się nasuwa.

Nowy Jork jest wspaniały, ale tam wszystkiego jest dużo. Śpiewałem chórki, pisałem piosenki, chciałem być frontmanem – i zaświtało mi w głowie, że może powinienem spróbować gdzieś indziej. Wziąłem mapę Europy i wycelowałem – palec padł niedaleko od Monachium. Super! Zwłaszcza, że miałem tam jednego znajomego. I poleciałem. Mama oczywiście stwierdziła, że chyba chcę od nich uciec, ale to nieprawda, ja po prostu mam w sobie podróżniczego ducha po dziadkach. Babcia raz wstała i stwierdziła, że musi zobaczyć Jerozolimę, kupiła bilet i poleciała. Ja w podobny sposób, tylko że na stałe, w kwietniu 2006 r. wylądowałem w Monachium. Ten mój znajomy, Marcus, pracował w Sony BMG, więc zaraz pierwszego dnia poznałem Dietera Bohlena.

Tego z Modern Talking?

Tak! Poprosił, bym coś zaśpiewał, spodobało mu się i zapytał, czy mówię po niemiecku. „Jeszcze nie”. On, że szkoda, bo bym mógł śpiewać chórki. Po 3 miesiącach już w miarę mówiłem po niemiecku.

Uogólniając trochę, ludzie, dla których pierwszym językiem jest angielski, nie są chyba często skorzy do nauki języków obcych.

Ja uwielbiam! Mówię po angielsku, po polsku, po niemiecku i po hiszpańsku. Do tego trochę po francusku, po włosku, po japońsku, po chińsku i po rosyjsku. Kocham uczyć się języków! Szczególnie w Europie to jest fajne, bo tu jest tak, że ledwo przekroczysz granicę, ciach – już ludzie mówią w innym języku. Jaka radość wtedy, jeśli umiesz coś powiedzieć!

Po polsku mówisz rewelacyjnie.

Dziękuję. Bo mówię cały czas – praktyka czyni mistrza. (śmiech) Pamiętam pierwszy raz, gdy śniłem po polsku… A któregoś razu śniła mi się mama, która mówiła: „Nickuś, dokąd ty idziesz, miałeś przecież skosić trawę”, więc ja w tym śnie myślę: „Oj, to chyba jest sen, skoro moja mama nawija po polsku”. Mówię: „Mama, ty po polsku mówisz?”, a ona: „No i co z tego? To jest dziwne?”. (śmiech)

Skąd więc ci się wzięła ta Polska, skoro osiadłeś w Monachium?

Przez chłopaka.

Żartujesz.

Serio. Marcin miał na imię. Poznaliśmy się przez PlanetRomeo. Umówiliśmy się na randkę w Wiedniu, tak się zaczęło. Dla niego po 10 miesiącach w Monachium przeniosłem się do Warszawy. Byliśmy razem 3,5 roku.

A wcześniej miałeś stałego chłopaka?

Nie, tyko randki, randki, randki.

Czyli Polska jest przez miłość.

Tak. (uśmiech) Bardzo mi się podobają polscy chłopcy, bardzo. (śmiech) Są wspaniali i piękni. Gdy się rozstaliśmy z Marcinem, to miałem taki moment: „Hmm no i co teraz?”. Nie chciałem wracać, bo to by jakoś oznaczało porażkę – przyznanie się, że mi nie wyszło. Decyzja o zostaniu okazała się super, bo szybko wszystko zaczęło mi się układać. Nawiązałem współpracę z Natalią Kukulską, Sewerynem Krajewskim, Blue Café i oczywiście z Kayah.

Nick, od początku w Polsce byłeś wyoutowanym gejem. Myślisz, że to ci mogło zaszkodzić? Czy może bez wpływu? A może pomogło?

Nie mam pojęcia i nie zastanawiałem się nad tym, bo siedzenie w szafie nigdy nie było dla mnie opcją. Jak występowałem w heteryckich klubach, zdarzało się, że koleś podchodził, zagadywał i w końcu padało pytanie (Nick zaczyna imitować gruby głos heteryka): „Hej, Nick, a jak tam polskie dziewczyny he, he?”. Ja na to, że super, mam cudowne koleżanki, ale wolę polskich chłopaków. „O ho, ho, żartujesz, ho, ho”. Nieraz mi się zdarza, że dziewczyny do mnie zarywają, autograf na niejednym cycku złożyłem – więc oni zakładają, że mam idealne sytuacje do podrywu dziewczyn. Wracając do coming outu – spójrz, jak Andrzej Piaseczny teraz rozkwita, to jest piękne. Czuć, że w piosence „Miłość” wyśpiewał swoją prawdę, więc coming out (Nick nachyla się do dyktafonu, jakby chciał mówić wprost do czytelników) – p-o-l-e-c-a-m. Oczywiście, w swoim czasie i jak jesteś na to gotowy_a, ale polecam. Podobnie jak polecam co? M-i-ł-o-ś-ć. (śmiech) Jak się ma takiego Michała jak ja, to PiS niestraszny.

A jak randkowałeś w Polsce, to czułeś się wyjątkowo jako czarny facet?

Czasami wyczuwałem, że koleś chce zaliczyć fantazję – że jestem dla niego rodzajem fetyszu, nie podoba mi się to.

Musiałeś spotkać się w Polsce z rasizmem, prawda?

O, tak. Pierwszy raz – zaraz kilka dni po przyjeździe. Szedłem wieczorem po centrum miasta w nastroju: „O, jak fajnie, jestem w Warszawie!” – i widzę tak z pięciu dresiarzy. Słyszę, jak jeden z nich mówi: „Zobacz, Murzyn” – nie wiem, jeszcze, co to znaczy, idę dalej. Oni zaczynają coś pokrzykiwać, chyba do mnie. „Wypierdalaj do Afryki!”. Afryka? Africa? W Afryce nigdy nie byłem, ale… to chyba jest do mnie i chyba nie jest dobrze. Zwłaszcza że przyśpieszają kroku. Niewiele myśląc, zwiałem po prostu. Drugi raz, który zapamiętałem, był w Gliwicach, gdzie grałem w musicalu „Hair”. Już wtedy mówiłem po polsku. Zaczepił mnie koleś pod hotelem, zaczął na mnie pluć, choć nie trafiał. „Co tu robisz w naszym mieście?”. Podjąłem rozmowę. „Dlaczego ma pan ze mną problem”?. Gość zdębiał, że mówię po polsku. Zaczął tłumaczyć, że… zabieram mu robotę. „Czym się pan zajmuje?”. „Budowlanką”. „Ja nie umiem nic budować, nie zabiorę panu pracy”. Było jeszcze, że zabieram polskie kobiety.

Znów strzał kulą w płot.

(śmiech) Wyoutowałem się przed nim i nie uwierzysz, on w końcu zaczął normalniej się zachowywać, powiedział mi, że nigdy z żadną czarną osobą nie gadał. Zaprosiłem go do hotelowego baru na piwo. Chyba jednego rasisty w Polsce ubyło.

A mikrorasizm?

Typu np., że słyszę, jak dziecko w tramwaju mówi: „Mamo, mamo, zobacz, Murzyn!”? Tak, jasne. Albo wchodzę do spożywczego gdzieś w małym miasteczku czy na wsi i widzę, jak wszystkim w środku opadają szczęki. Ja wtedy: „Hejka” – i te otwarte buźki się rozpromieniają.

Wielu Polaków chyba wciąż nie wie, że słowo „Murzyn” nie jest OK.

I jednocześnie nie wiedzą, jakiego użyć. Jak się odważą, pytają mnie, czy „czarny” jest OK. Tak, jest OK. I am a Black American. Ale wiesz, gdybym naprawdę miał problemy z rasizmem w Polsce, to nie siedziałbym tu 14 lat.

Jak się poznaliście z twoim mężem?

W saunie w Aquaparku w Łodzi. Trochę się sobie przyglądaliśmy, aż w końcu zaczęliśmy rozmawiać. Przegadaliśmy kilka godzin – w tej saunie i później już gdzieś indziej też. Michał nie wiedział, kim jestem, i to mi pasowało, dopiero wieczorem zaprosiłem go na mój koncert. Potem wróciłem do Warszawy i zaczęły się kilometrowe SMS-y od niego. (śmiech)

W 2017 r., po 3 latach, wzięliście w Stanach ślub.

Było super! Ślub był na wpół polski, a na wpół karaibski. Mojej rodzinie bardzo podobały się oczepiny i również wszelkie przyśpiewki, po których trzeba się napić. (śmiech)

Nick, a jak PiS doszedł do władzy – nie miałeś myśli, by jednak wyjechać?

Nie. Bo oni właśnie by tego chcieli. Nie, nie, nie – jestem tutaj, tutaj chcę żyć i jestem szczęśliwy z Michałem. I czuję, że jak Kaczyński widzi ludzi takich jak my, szczęśliwych, to budzi się w nim złość. Równocześnie oni, PiS, dają nam jakieś supermoce – że niby jesteśmy w stanie pozmieniać wszystkie dzieci w szkole na homoseksualne? Ale jak? (śmiech) I są zamknięci na rozmowę, to jest najgorsze.

Śledzisz polską politykę?

Śledzę i smuci mnie, że ciągle musimy wychodzić i protestować. Gdybym wziął ślub z Polką, to miałbym automatycznie prawo stałego pobytu. A że wziąłem ślub z Polakiem, to wchodzę wciąż w tę „starą” procedurę. Dyskryminacja. Muszę iść do Urzędu ds. Cudzoziemców, składać wciąż dokumenty. „Pani Kasiu, ale ja mam męża Polaka, o, tu jest akt ślubu”. I pani Kasia nawet jest po mojej stronie – przeprasza, że ten dokument jest niestety u nas nieważny. Społeczeństwo polskie jest dużo dalej niż politycy. Nie tylko PiS jest tu winny. PO, która ciągle mówi, że jest z nami… Ale jak jest z nami? Niech to pokażą w czynach, z tym coś słabo. Fajnie, że Trzaskowski był na Paradzie, ale potrzebujemy więcej niż gestów.

Co czułeś, gdy Obama został prezydentem w 2008 r.? I gdy zalegalizowano równość małżeńską na terenie wszystkich stanów w 2015 r.?

Obama, oh my God, you go, girl! Byłem i jestem tak dumny… A co do równości małżeńskiej, u nas walka też trwała latami i nieraz już traciliśmy siły – aż w końcu wywalczyliśmy ją! I teraz w Polsce czuję się tak jak wtedy w Stanach – jest czas walki. Jestem pewny, że wywalczymy też równość w Polsce, tylko pytanie, czy będę już wtedy starym dziadkiem? (śmiech)

A gdybyście mogli z Michałem adoptować dzieci?

Mama mnie o to niedawno pytała, jesteśmy otwarci, zobaczymy. Raz miałem sen, że adoptowaliśmy małą Chinkę i mówiłem do niej po chińsku.

Po albumie śpiewanym po polsku („11 x 11” z 2018 r. – przyp. red.) szykujesz teraz następny?

Tak, ale tym razem po angielsku. W tym roku wydałem dwa single: „Soul Clap” i „Livin’ It Up”, pracuję nad następnymi. Mają być dwie EP-ki: „Groove and Vibes” i „Funky Delight”. Tyle się mówi o słynnym American Dream i ja mam swój American Dream – w Polsce.

Tekst z nr 93 / 9-10 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.