Przyjechaliście na gejowską paradę? – pyta radośnie celniczka, która pomaga nam załatwić formalności wjazdowe na lotnisku w Tel-Awiwie. I dodaje: Mój kolega z pracy wziął tydzień urlopu, żeby zaliczyć wszystkie imprezy. Razem z kolegami z kwartalnika „Pride” zostałem zaproszony, jako reprezentant „Repliki”, przez Ministerstwo Turystyki Izraela, by poznać tęczową stronę tego kraju
Tekst: Bartosz Żurawiecki
Nie, nie przesłyszeliście się. Izrael od jakiegoś już czasu robi wiele, by zaprezentować się jako miejsce przyjazne mniejszościom seksualnym. Sam zaś Tel-Awiw stara się, nie bez powodzenia, zostać nową gejowską stolicą świata, która zdeklasuje Nowy Jork i Madryt. Jeszcze w samolocie czytam w „magazynie pokładowym” linii El-Al duży artykuł, z którego wynika, że zarówno parada, jak i, działające cały rok, centrum LGBT położone w parku Meira są w całości finansowane przez władze Tel-Awiwu, które przeznaczają na ten cel rocznie sumę dwóch milionów szekli (czyli circa dwa miliony złotych). To fenomen w skali światowej.
W tygodniu poprzedzającym paradę całe miasto obwieszone zostaje tęczowymi fl agami. Ich długi szpaler dumnie powiewa na nadmorskim bulwarze, znaleźć je można także na wielu innych ulicach, przed wejściem do hoteli, barów, restauracji, sklepów, co wpędza wręcz w konsternację – zdaje się bowiem, że niemal każdy lokal tutaj jest „branżowy”. „We love all genders!” („Kochamy wszystkie dżendery!”, tak pewnie trzeba by to przetłumaczyć) – czytam na transparencie umieszczonym w jednej z kawiarni. To nawiązanie do głównego tematu tegorocznej parady, czyli sytuacji osób transgenderowych, które wciąż są najbardziej dyskryminowaną i marginalizowaną częścią środowiska LGBT.
Jedyne miejsce na Bliskim Wschodzie
Przypatrzcie się dobrze! Nigdzie indziej na Bliskim Wschodzie tego nie zobaczycie! – krzyczy Karl, przewodnik opiekujący się kilkudziesięcioma dziennikarzami zaproszonymi z rożnych krajów świata (Niemcy, Włochy, Polska, Dania, Rumunia, Brazylia, USA etc.), nader elokwentny i zarazem rubaszny mężczyzna w średnim wieku z rumuńskimi korzeniami, pokazując nam plażę gejowską, na której smażą się dziesiątki męskich ciał, część z nich w czułych uściskach. Co ciekawe, miejsce to sąsiaduje z otoczoną płotem plażą dla religijnych Żydów, na którą uciekam po kilku minutach, bo tam spokój i cisza, podczas gdy gejowskie „solarium” dygocze i podskakuje w rytm bitów wypuszczanych przez didżeja. Nigdy nie zrozumiem tej predylekcji homoseksualnych mężczyzn do hałasu. Może chodzi o to, żeby odstraszyć nim wroga?
Karl tłumaczy, na czym polega tęczowy fenomen Tel-Awiwu. Podobno codziennie odbywają się w tym mieście imprezy „na każdy gust”: męskie, kobiece, misiowe, fetyszystyczne, gołe, kostiumowe itd. itp. Często oprowadzam po gejowskich przybytkach i nierzadko bywa tak, że z 40 osób na końcu zostaje 5 – mówi Karl – Większość zostaje gdzieś po drodze.
Ale nie o samą ofertę klubową chodzi. Tel- Awiw to przyjazne miejsce. Tutaj jak gej weźmie tabletkę albo co innego, popije wódką, zapomni się, to nie obudzi się na ulicy bez paszportu i nerki. Poza tym, my tu jesteśmy bardzo bezpośredni. Ty się uśmiechasz do niego, on się uśmiecha do ciebie i już, kontrakt zawarty – obrazowo, klaszcząc przy puencie w dłonie objaśnia nam Karl. Po czym rzuca z pobłażaniem: Nie mamy tej całej europejskiej etykiety. Albo weźmy Amerykanów. Też się dużo uśmiechają, ale nic z tego nie wynika. Tutaj to nie do pomyślenia. Spogląda na nas – Europejczyków i Amerykanów – kpiąco, spuszczamy więc zawstydzeni głowy. W języku hebrajskim „r” jest nieme, a wiecie, co znaczy słowo „kal”? – pyta Karl – Znaczy „łatwy”. I taki właśnie jestem! Każdy, kto choć raz był w Izraelu, musi przyznać, że pokus tam rzeczywiście co nie miara. W dodatku, ze względu na plaże, upał i wieczne słońce – pokusy owe lubią odsłaniać swe wdzięki. To miasto o nader wysokim wskaźniku mężczyzn chodzących bez koszulki, nawet barmani w klubach pracują nierzadko topless.
Rozwodów nie będzie?
Droga izraelskiego środowiska LGBT do dzisiejszych sukcesów zaczęła się w 1975 r., kiedy to powstała pierwsza organizacja gej/les. Męskie stosunki seksualne były wówczas penalizowane, co stanowiło zresztą spadek po brytyjskim prawie kolonialnym. Ponoć w praktyce nie stosowano tego paragrafu, tym niemniej dopiero w 1988 r. wykreślono go z kodeksu karnego i to dzięki sprytowi jednej z posłanek, która zawarła układ z religijnymi deputowanymi Knesetu w zamian za poparcie przez jej partię rożnych ustaw. Wielkiego „kopa” społeczności LGBT dało zwycięstwo w 1998 r. transseksualnej Dany International w konkursie Eurowizji z utworem „Diva”. W tym samym roku odbyła się też pierwsza parada w Tel-Awiwie. Są również ciemne karty w historii – wieczorem 1 sierpnia 2009 r. zamaskowany człowiek wpadł z karabinem do telawiwskiej siedziby organizacji LGBT Aguda, gdzie akurat zebrała się grupa młodzieżowa, i otworzył ogień. Dwie osoby zginęły, piętnaście zostało rannych. Sprawca do dzisiaj nie został ujęty.
Obecnie prawo izraelskie uznaje (od 2006 r.) małżeństwa jednopłciowe zawarte za granicą. Bo trzeba od razu zaznaczyć, że w kraju tym nie ma małżeństw cywilnych, są jedynie religijne. Tak więc, nawet heterycy, którzy chcą przejść świecki ceremoniał, muszą się fatygować do innego państwa. W tej chwili najpopularniejszym celem podroży narzeczonych hetero jest Cypr, zaś narzeczonych homo – Toronto, gdyż tam nie jest wymagane od osób wstępujących w związek małżeński kanadyjskie obywatelstwo. Shai Doitsh, aktywista, który z emfazą i detalami opowiada nam o dziejach izraelskiego ruchu LGBT, podkreśla, że istnieją jeszcze tylko dwie przeszkody do osiągnięcia pełnej równości. Pierwsza to… rozwody. Te bowiem w Izraelu także pozostają w gestii sądu rabinackiego, a jak rabin ma dać rozwód związkom, których nie uważa za małżeństwo? Toczy się więc teraz przed sądem cywilnym sprawa pewnej pary gejowskiej, która chciałaby się legalnie rozstać.
Dzieci, czyli duma
Drugi zakaz obejmuje możliwość korzystania w kraju z usług surogatek. Bynajmniej nie jest to sprawa marginalna, bowiem w niewielkim Izraelu – otoczonym ze wszystkich stron państwami arabskimi i celebrującym pamięć o ofiarach Holocaustu – posiadanie dzieci to naczelny obowiązek każdego obywatela. Doitsh co chwila podkreśla, że wśród par gejowskich panuje obecnie prawdziwy „baby boom”. Niedawno wracaliśmy z jakiejś imprezy. Lesbijki mówiły o dragach i alkoholu, a geje o pieluchach i zasypkach dla niemowląt – śmieje się. Działają agencje pośredniczące między tymi, którzy chcą mieć dzieci a kobietami, które pełnią rolę surogatek. Najtaniej można to załatwić w Nepalu. Niedawno Izrael, ewakuując swoich obywateli z tego kraju po trzęsieniu ziemi, przewiózł także stamtąd 26 niemowląt przeznaczonych do adopcji.
W kawiarni ośrodka LGBT, gdzie Shai zdaje nam relację, dostrzegamy przy sąsiednim stoliku bardzo przystojnego, młodego mężczyznę z dzieckiem przy piersi. Podbiegamy więc, by nam powiedział, jak to jest być ojcem. Opowiada bardzo chętnie, po chwili jednak wyznaje: Ale ja jestem hetero (How very dare you! – można wyczytać w naszych oczach). W domu, w którym mieszka, są aż dwie pary męskie wychowujące dzieci. Przy sąsiednim stoliku grupa mężczyzn w podeszłym wieku przekonuje nas, byśmy namawiali starsze osoby w swoich krajach do coming outu. Chodzi o to, żeby młodzi nie musieli przechodzić przez to, przez co my przechodziliśmy – mówi jeden z nich – Ja musiałem się ożenić, ale jutro moje wnuki pójdą ze mną w paradzie.
W wypowiedziach wszystkich aktywistów, z którymi rozmawiamy, duma gejowska bardzo mocno łączy się z dumą narodową. Walczymy o swoje prawa, bo jesteśmy Izraelczykami! Ta retoryka z polskiej perspektywy wydaje się aż szokująca, u nas przecież niezmiennie ustawia się homoseksualizm w kontrze do narodowych wartości. Niełatwo też porozmawiać z naszymi gospodarzami o bliskowschodnich problemach. Czy istnieją arabskie organizacje LGBT w Izraelu? – pytam. Tak, istnieją – odpowiada krótko Doitsh. Czy współpracujecie z nimi? Tak, współpracujemy tyle. Gdy idę główną ulicą Tel-Awiwu, bulwarem Rotszylda, dostrzegam jednak na chodniku napisy: Nie ma dumy w okupacji!
Tel-Awiw się bawi, Jerozolima się modli
W samej paradzie, która gromadzi – według rożnych danych – od 120 do 180 tysięcy osób, trudno zauważyć arabskie twarze. Generalnie zresztą maszerują i bawią się niemal wyłącznie biali. Czarnym imigrantom z Afryki przypada w udziale posprzątanie ulic po przejściu tłumu. Parada jest wesoła, roztańczona, zmysłowa. Zmierza z parku Meira w kierunku morza. Po drodze wiwatują pracownicy i klienci licznych kawiarni, a mieszkańcy okolicznych domów leją z dachów i balkonów wodę, by trochę ochłodzić maszerujących (skwar jest potężny). Niewiele widzę haseł politycznych (ale też nie znam hebrajskiego), są za to flagi głównych partii Izraela. Przy zejściu na plażę stoi mężczyzna z transparentem domagającym się uznania obrzezanych mężczyzn za takie same ofiary jak obrzezane kobiety. Obrzezanie kastruje mężczyzn z seksualności – głosi angielski napis. Przemarsz kończy się na wielkiej łące koło plaży. Tutaj trwać będzie do wieczora wielki piknik, na scenie wystąpią kolejne gwiazdy, w tym i Conchita Wurst, która zaśpiewa „Jesteście nie do zatrzymania”. A następnego dnia, na stadionie Bloomfi eldow w Jaffi e znowu zgromadzą się tłumy, by wziąć udział w oficjalnym „afterparty”.
Ostatniego dnia jedziemy do Jerozolimy. Niestety, tylko na chwilę, bowiem w zdominowanym przez historię i religię mieście raczej brak tęczowych miejsc. Gdy w Bazylice Grobu Pańskiego, w której swoje kaplice mają rożne wyznania chrześcijańskie, pytam poł żartem Karla, gdzie jest w takim razie kaplica dla „gay people”, odpowiada zdecydowanie: w Tel-Awiwie. Ale i w Jerozolimie zostajemy zaprowadzeni do nowego, niezwykle eleganckiego hotelu, który stawia sobie za cel przyciągnięcie „mniej konserwatywnych” gości. Boję się jednak zapytać wielce uprzejmego menadżera o cenę pokoju, przypomina mi się za to transparent, który widziałem na jednej z berlińskich parad: I’m too poor to be gay (Jestem za biedny, by być gejem). Tęczowy biznes niewątpliwie jest nastawiony na tych, którzy mają dużo tęczowych pieniędzy. Samolot powrotny startuje przed szóstą rano. Zaopatrzeni w listy potwierdzające fakt, że przebywaliśmy w Izraelu na zaproszenie Ministerstwa Turystyki, łagodnie przechodzimy w środku nocy kontrolę bezpieczeństwa. Możecie bez wahania powiedzieć, że byliście na gejowskiej paradzie – zapewnia nas przed wyjazdem na lotnisko Karl – Większość z tych, co kontrolują, też na pewno była.
Tekst z nr 56/7-8 2015.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.