Jesteśmy cierpliwe i wygramy

O litygacji strategicznej dotyczącej związków partnerskich, o zmianie nazwiska, o rodzinnych coming outach i o patriotyzmie z Barbarą StarskąCecylią Przybyszewską rozmawia Bartosz Pałocha

 

foto: Agata Kubis

 

Jak to się stało, że postanowiłyście uczestniczyć w litygacji strategicznej?

B: Wszystko zaczęło się w styczniu zeszłego roku. Chciałam wtedy przyjąć nazwisko Cecylii. Niestety, otrzymałam odmowę. Wtedy udałyśmy się do Kampanii Przeciw Homofobii po poradę. Poznałyśmy tam Pawła Knuta, prawnika. Nie tylko pomógł nam przygotować skargę do Sądu Rejonowego, ale także powiedział nam o litygacji.

Skąd się wziął pomysł przyjęcia nazwiska Cecylii i dlaczego akurat ty jej, a nie na odwrót?

B: Chodziło o czysto symboliczny gest, by pokazać, że jesteśmy razem. Bo, niestety, dla państwa jesteśmy obcymi sobie osobami. To nazwisko nie daje nic realnego, ale miało być symbolem, że jesteśmy rodziną. A dlaczego akurat nazwisko Cecylii?

C: To było na drodze negocjacji. Basia miała przyjąć moje nazwisko, a w zamian to ona miała wybierać imiona dla dzieci.

Czyli macie w planach dzieci.

B: Tak. Chciałybyśmy mieć dzieci drogą sztucznej inseminacji, ale w tej chwili tzn. od listopada obowiązuje w Polsce nowa ustawa o leczeniu niepłodności, uchwalona jeszcze przez poprzedni Sejm – kobiety singielki albo w związkach jednopłciowych mają problem z inseminacją. Dwie próby inseminacji mamy za sobą, obie niestety nieudane. Czy będzie kolejna – to się dopiero okaże.

Znacie jakieś pary, którym udało się z przyjęciem nazwiska?

B: Kilka, tak. Z Krakowa, Wrocławia czy Kartuz.

C: Otrzymujemy dużo e-maili od par, które starają się o zmianę nazwiska, a także od tych, którym udało się to już przeprowadzić. Każdy taki e-mail to jest dla nas wsparcie.

B: Dzięki nim wiemy, że sporo osób w Polsce czeka na efekt naszych starań, bo chcą pójść tą samą ścieżką. To samo w przypadku litygacji. Otrzymujemy wiele podziękowań od ludzi, którzy zapewniają, że działamy również w ich imieniu. Część osób ceni nas za odwagę, część podziwia, a inni się zwyczajnie po ludzku cieszą. Tym bardziej, że same mamy wielu znajomych, którzy w litygacji nie mogliby uczestniczyć. Najczęściej ze względu na pracę, w której boją się wyoutować – na co dzień mocno się ukrywają. Wystąpienia publiczne absolutnie nie wchodziłyby w rachubę, ale „po cichu” dodają nam odwagi i otuchy.

Zmiana nazwiska i litygacja dotycząca zawarcia związku to dwie rożne sprawy. Na jakim etapie jest sprawa zmiany nazwiska?

B: Czekamy na rozprawę w Naczelnym Sądzie Administracyjnym, w którym w grudniu została złożona skarga kasacyjna.

Długo się zastanawiałyście nad udziałem w litygacji?

C: Nie, przeciwnie, zdecydowałyśmy się bardzo szybko. Wiedziałyśmy, jak może wyglądać ta cała droga sądowa, a że bardzo chcemy zawrzeć związek małżeński, czy choćby partnerski, to się nie wahałyśmy. Istotne było to, że zgodziłyśmy się też na występy w mediach. To nas nie przestraszyło, bo mamy już doświadczenie.

To pochwalcie się.

B: Zaczęłyśmy się pojawiać w mediach już przy sprawie odmowy zmiany nazwiska. Artykuły o nas były m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Newsweeku” i w „Elle” a także na portalu „Na temat”. Wzięłyśmy udział w programach telewizyjnych: w „Interwencji” na Polsacie, „Dzień Dobry TVN”.

C: Zresztą dzięki programom TV mój wujek i ojciec dowiedzieli się, że żyję w związku z kobietą.

To rodzice nie wiedzieli o twojej orientacji?

B: Mogę najpierw ja powiedzieć? Moja mama wie o mnie od 11 lat. Przez ten czas byłam w kilku związkach. Nie były one najbardziej udane i moja mama to widziała. Nie miała dobrego zdania o moich poprzednich dziewczynach. A kiedy przyprowadziłam do domu Cecylię, mama powiedziała, że to jest najlepsza dziewczyna, na jaką trafi łam. Może dlatego, że na tym pierwszym spotkaniu zaproponowała, że pozmywa naczynia (śmiech).

C: W ten sposób u niej zaplusowałam. Zresztą mama Basi uczestniczyła w programie „Interwencja”. A jeżeli chodzi o moją sytuację rodzinną, to początek związku z Basią był jednocześnie moim coming outem. Początkowo mama kiepsko to znosiła. Sytuacja zaczęła się poprawiać, gdy wyprowadziłam się z domu i zamieszkałam z Basią. Mama potrzebowała dwóch lat, by w pełni to zaakceptować. Z tatą i wujkiem mam słaby kontakt, ale obaj zareagowali bezproblemowo.

Litygacja strategiczna może potrwać nawet ok. 5 lat. Nie bałyście się tej odpowiedzialności, która na was spoczęła?

B: Że się rozstaniemy w międzyczasie? Nie. Planujemy wspólne życie – ani przegranej, ani rozstania nie zakładamy. Dużo razem już przeszłyśmy i to tylko umocniło nasz związek.

Od czego litygacja się zaczęła?

B: Jest cały harmonogram postępowania. Pierwszym krokiem była wizyta w Urzędzie Stanu Cywilnego w celu uzyskania zaświadczenia, że nie ma przeciwwskazań do zawarcia przez nas związku małżeńskiego.

I?

B: Pani urzędniczka powiedziała, że wyda mi zaświadczenie, jak przyjdę do urzędu z mężczyzną. Stwierdziłam, że w takim razie będę musiała skontaktować się z prawnikiem. Kiedy to usłyszała, skierowała nas do kierowniczki urzędu. Okazało się, że kierowniczka już o nas słyszała.

C: Od niej dostałyśmy te wnioski. Nie obeszło się bez drobnego zgrzytu. Pani kierowniczka uległa stereotypowi: ponieważ w tych dokumentach są rubryki przeznaczone dla kobiety i mężczyzny, to poleciła, byśmy wypełniły je… w zależności od tego, kto jaką rolę odgrywa w naszym związku.

B: Wyszłyśmy bez komentarza. Wniosek został przyjęty, a po jakimś czasie pocztą przyszła odpowiedź odmowna.

Wasze rodziny wspierają was w tej całej sprawie?

B: Mamy pełne wsparcie naszych najbliższych. Na początku byli trochę przestraszeni i przestrzegali nas przed prześladowaniami. Jednak jak na razie nic złego się nie stało, a nawet otrzymujemy wsparcie od tzw. zwykłych ludzi.

C: Któregoś razu, jak szłam do pracy – pracuję w dużej firmie – zobaczyłam, jak jedna z koleżanek do mnie macha. Nie znałyśmy się blisko, wiedziałam, o co chodzi. Okazało się, że widziała program telewizyjny z naszym udziałem. Powiedziała, że jesteśmy super. Mała rzecz, ale było mi bardzo miło.

B: Ja również mam miłe doświadczenia z pracy. Do niedawna pracowałam jako fizjoterapeutka. Po artykule w „Gazecie Wyborczej” otrzymałam wiele ciepłych głosów ze strony innych pracowników, a także od klientów.

Czy sformalizowanie waszego związku jest dla was ważne ze względu na plany posiadania dzieci?

B: Nie, nie chodzi tylko o dzieci. I nie tylko o prawa, które legalny związek daje. Ten tak zwany papierek jest nam potrzebny dlatego, że się kochamy i chcemy mieć prawo do zawarcia związku małżeńskiego – tak samo jak pary heteroseksualne.

C: Oczywiście brak „papierka” nie sprawia, że kochamy się mniej (śmiech), ale chcemy mieć możliwość podjęcia decyzji, taką, jaką mają wszystkie pary heteroseksualne. Tak, żeby nikt nam niczego nie mógł zabraniać.

Jak się poznałyście?

B: Na portalu Innastrona.pl (obecnie Queer. pl) w sierpniu 2011 r. Mówiąc szczerze, nie szukałam partnerki, tylko koleżanki. I tak też było przez pierwsze tygodnie naszej znajomości. Jednak w pewnym momencie coś zaiskrzyło i zostałyśmy parą. Po pięciu miesiącach od poznania się zamieszkałyśmy razem.

C: A od grudnia zeszłego roku wreszcie mieszkamy na swoim.

B: Załapałyśmy się jeszcze na dawne reguły przyznawania kredytu, gdzie trzeba mieć wkład własny wynoszący 10 proc. Dzięki pomocy rodziny udało się i 2 grudnia kupiłyśmy mieszkanie. Razem dostałyśmy kredyt, a więc, owszem, jesteśmy już związane – „świętym” węzłem hipotecznym (śmiech).

C: Mieszkamy prawie w centrum Łodzi na 33 metrach kwadratowych. Salon i mała sypialnia, która obecnie jest jeszcze graciarnią. Nie jesteśmy jednak same. Mieszkają z nami trzy koty i pies.

Czujecie, że uczestniczycie w sprawie być może bardzo ważnej dla wielu par jednopłciowych, a może nawet dla prawa w Polsce?

B: Oczywiście. Miałyśmy tego świadomość już od momentu, kiedy rozpoczęłyśmy całą tą sprawę ze zmianą nazwiska. Mogłyśmy oczywiście pójść na skróty i załatwić to np. w mieście, gdzie już komuś się udało to zrobić. Albo w ogóle to zostawić. Jednak dla nas jest ważne, by przejść cały ten proces i wygrać. Przetrzeć ścieżkę dla innych podobnych par w naszym mieście.

Jak to jest z miejscowym środowiskiem LGBT w Łodzi. Udzielacie się?

C: Staramy się uczestniczyć w licznych aktywnościach, np. w Marszach Równości. Działam w łódzkiej Fabryce Równości, która istnieje od pięciu lat, finansowana głownie ze składek członkowskich. Udzielam porad jako psycholog w ramach wolontariatu.

Życie klubowe?

C: Zdarza się od czasu do czasu.

B: Jeżeli już chodzimy, to zazwyczaj do klubu Narraganset, gdzie można poczuć się swobodnie.

Słyszycie jakieś opinie ludzi LGBT o waszym udziale w litygacji strategicznej?

B: Reakcje są rożne, zarówno pozytywne jak i negatywne. Wolimy się skupić na tych pierwszych. Niektórzy mówią, że są dumni, że znają takie osoby jak my, bo robimy coś ważnego i nie tylko dla siebie. Ale są też tacy, którym nie podoba się ten medialny szum. Jedna znajoma stwierdziła w kwestii zmiany nazwiska, że zrobiłyśmy to za szybko, a powody, które podajemy – czyli to symboliczne zaznaczenie, że jesteśmy razem – są „żadne”. Ale generalnie więcej jest pozytywnych reakcji.

W litygacji strategicznej uczestniczy pięć par z całej Polski. Gracie jako jedna drużyna?

B : Wszystkie pary w litygacji uczestniczą osobno. Przede wszystkim ze względu na to, że mieszkają w rożnych częściach Polski i każda para jest na innym etapie tego procesu.

Na jakim jesteście obecnie etapie?

24 lutego Sąd Rejonowy wydał niekorzystny dla nas wyrok, czego oczywiście się spodziewałyśmy. Następny krok to Sąd Okręgowy. Chociaż powiem szczerze, że gdzieś w głębi serca ja mam taką nadzieję, że jest ktoś, kto chce zrobić na przekor i może nagle wyda wyrok, którego się nie spodziewamy? Wiem, wiem, raczej nierealne, ale… Ostateczną instancją ma być Trybunał w Strasburgu.

Czujecie się patriotkami?

B: Zdecydowanie tak. Wiele osób pyta nas, dlaczego nie chcemy wyjechać za granicę, gdzie byłoby nam łatwiej żyć, gdzie miałybyśmy szansę wziąć ślub. Odpowiedź jest prosta. Polska jest naszym krajem, Polskę kochamy. I kochamy też naszą Łódź.

C: Co prawda ja na pięć lat wyjechałam z Łodzi…

 B: Ale na szczęście wróciła. Obie jesteśmy takimi lokalnymi patriotkami i lubimy to, co się dzieje w naszym mieście. Polska to jest mój kraj, za który walczyli moi przodkowie. Nie wyobrażam sobie, żebym ja nie poszła ich śladem. I nie mam tu na myśli jakiś enigmatycznych przodków. Moja babcia była zesłana na Sybir, dziadek wylądował w Afryce. Moja prababcia na zesłaniu w Kazachstanie odmówiła przyjęcia obywatelstwa rosyjskiego, przez co zesłano ją do łagru, a moja kilkuletnia wówczas babcia wraz z siostrą walczyły o przetrwanie w Kazachstanie. Moja prababcia walczyła o wolność i polskość. I ja na swój sposób też walczę.

 

***

Paweł Knut, koordynator Koalicji na rzecz Związków Partnerskich:

Litygacja strategiczna trwa

Pięć jednopłciowych par przy wsparciu prawników/czek z Koalicji na rzecz Związków Partnerskich walczy o związki partnerskie na drodze sądowej. W zeszłym roku złożyły one w urzędach stanu cywilnego oświadczenia, że chcą zawrzeć związek małżeński i że nie ma ku temu przeciwwskazań. Wszystkie otrzymały odmowy i złożyły sprawy w sądach pierwszej instancji. Trzy z nich są już po orzeczeniach tych sądów – niekorzystnych. Obecnie jesteśmy w trakcie przygotowywania apelacji do sądów drugiej instancji. Po wyczerpaniu ścieżki sądowej w Polsce pary planują wnieść skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

Podobną drogę przeszedł niedawno włoski ruch LGBT: w sprawie Oliari i inni Europejski Trybunał Praw Człowieka nakazał Włochom wprowadzenie rozwiązań prawnych dla par jednopłciowych, bo ich brak „narusza gwarantowane w art. 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka prawo do poszanowania życia rodzinnego”. Można zatem założyć, że w polskiej analogicznej sprawie Trybunał zachowa spójność i orzeknie tak samo.

Do grona prawników/czek wchodzących w skład Koalicji należą Dorota Pudzianowska (Helsińska Fundacja Praw Człowieka), Krzysztof Śmiszek (Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego), r. pr. Marcin Gorski (Tataj Gorski Adwokaci), Krystian Legierski, adw. Małgorzata Mączka-Pacholak, adw. Paweł Osik, adw. Mikołaj Pietrzak i r. pr. Ewa Ryczko (cała czwórka z kancelarii Pietrzak Sidor & Wspólnicy), r. pr. Marcin Wojciechowski oraz moja skromna osoba – Paweł Knut (Kampania Przeciw Homofobii). Organizacyjną opiekę nad działaniami Koalicji zapewnia Maja Korzeniewska (Stowarzyszenie Miłość Nie Wyklucza).

Przewiduje się, że cały proces tzw. litygacji strategicznej potrwa ok. 5 lat.

Od redakcji: Dwie pary z pięciu uczestniczących w litygacji zgodziły się na upublicznienie imion i nazwisk i na wywiady w mediach. W poprzednim numerze „Repliki” zamieściliśmy rozmowę z Krzysztofem Łosiem i Grzegorzem Lepianką.  

 

Tekst z nr 60/1-2 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Warto o związek powalczyć

O tym, jak się poznali, jak funkcjonują w związku pomijanym przez prawo, o pasji do literatury i biegania oraz o męskości, z Krzysztofem Łosiem i Grzegorzem Lepianką, jedną z pięciu par jednopłciowych zaangażowanych w litygację strategiczną dotyczącą związków partnerskich, rozmawia Mariusz Kurc

 

Krzysztof Łoś (z lewej) i Grzegorz Lepianka na manifestacji Komitetu Obrony Demokracji, 19 grudnia 2015 r., foto: Agata Kubis

 

Jesteście jedną z pięciu jednopłciowych par zaangażowanych w tzw. litygację strategiczną dotyczącą związków partnerskich (patrz: ramka – przyp. red.). Zgodziliście się na bycie twarzami sprawy w mediach. Długo podejmowaliście decyzję?

G: Bardzo krotko. W październiku zadzwonił do mnie kolega – prawnik Marcin Wojciechowski, który pracuje w tym projekcie i będzie się nami opiekował. Zaproponował nam udział. Krzysia nie trzeba było w ogóle przekonywać, zgodził się od razu.

Litygacja ma potrwać ok. 5 lat, to spora odpowiedzialność.

G: Musimy być razem przez te 5 lat! (śmiech) Bo gdybyśmy zerwali, to jak by to wyglądało? Porażka! Więc klamka zapadła – będziemy razem (śmiech).

A już jesteście razem…

K: Właśnie minęło 13 lat. Mówiąc poważnie: tak, zdajemy sobie sprawę z odpowiedzialności. Na dodatek zgodziliśmy się być jedną z dwóch par, która ma udzielać się medialnie. Trzeba sobie poukładać w głowie, co powiedzieć, gdy zaprasza cię np. „Dzień Dobry TVN”, bo jeśli palniemy coś niemądrego, to nie pójdzie tylko na nasze osobiste konto.

Robicie trochę za wizerunek pary gejowskiej w ogóle.

K: Właśnie. I to jest stres. Ktoś może powiedzieć, że przecież mogliśmy się nie zgodzić. Mogliśmy, ale chcieliśmy się zaangażować.

G: Geje i lesbijki muszą się bardziej aktywizować. Proszę, koniecznie zamieść to w wywiadzie. Nikt za nas tego nie zrobi, nikt nam tych związków partnerskich w prezencie nie da, musimy je sami wywalczyć. Zwróć uwagę, że Strasburg wprawdzie nakazał Włochom wprowadzenie regulacji dla par jednopłciowych, ale akurat w takim momencie, że to naprawdę jest już możliwe – projekt ustawy jest w parlamencie. To po prostu jeszcze jeden element nacisku.

Znamy wielu gejów, którzy z aktywizmem nie mają nic wspólnego. A tu nie chodzi tylko o obecność spraw LGBT w mediach – chodzi o naszą obecność w codziennym życiu. By ludzie, którzy nas otaczają, wiedzieli, że geje i lesbijki też tu żyją. Łatwo jest kogoś oceniać na podstawie stereotypów, dużo trudniej – gdy ma się do czynienia z żywym człowiekiem.

Grzesiek ma 34 lata, Krzysiek – 35. Jak rówieśnicy, geje trzydziestoparoletni, reagują na wasze zaangażowanie?

G: Podziwiają i gratulują odwagi – to jest najczęstsza reakcja. Odwagi – to też coś mówi – że w Polsce trzeba odwagi, by gdzieś wystąpić „jako gej” – dlatego, że oni by się na coś takiego nie zdecydowali, bo w wielu przypadkach, mimo że są w stałych związkach, mają niepoukładaną sytuację z rodziną lub może to spowodować problemy w pracy.

Niewyoutowani do końca?

G: Zwykle tak, to jeszcze nie jest standard w naszym pokoleniu, choć dla nas nie stanowi problemu.

Pamiętam, że jako modele wystąpiliście na okładce „Repliki” nr 8 w 2007 r.

K: Dla mnie to też nie jest już kwestia odwagi, raczej siły. Mówię do siebie: oby tylko starczyło nam energii na to wszystko.

G: Ale są też i tacy, którzy mówią: a po co wam to? Sami są gejami tylko w swoich czterech ścianach. Gdy je opuszczają, ich orientacja zostaje w domu. Niedawno jedną znajomą parę gejów próbowaliśmy namówić na badanie fokusowe – anonimowy wywiad o ich sytuacji. Odmówili. Ta niechęć do zaangażowania się w cokolwiek czasami jest powalająca.

Jeszcze dodam, że mamy też osoby hetero wśród znajomych – żeby nie było, że tylko z gejami się przyjaźnimy. Kibicują nam i sprawie. Paweł Knut, koordynator całego projektu w Kampanii Przeciw Homofobii jest hetero, o czym zresztą dowiedzieliśmy się w fajnych okolicznościach. W ruchu LGBT nie ma zbyt wielu heteryków, więc zakładaliśmy – niesłusznie, jak się okazało – że Paweł jest gejem. Na którymś spotkaniu powiedział: „No, dobrze, to teraz ja zrobię mój coming out” – i przedstawił nam swoją dziewczynę.

A wy jak się poznaliście?

G: O! Dostaniesz dwie wersje tej historii.

K: To może ja zacznę. Byłem wtedy w związku z dziewczyną. Koleżanką Grzesia. No i jakoś… Hmmm… Ojej… Jednak nie lubię tego wspominać, mówiąc szczerze… I… Ech… Jestem ze wsi. Z katolickiej rodziny. Wychowywany przez babcię. Wiesz, co? Jak tylko wracam do tamtego czasu sprzed poznania Grzesia, to mi się robi smutno. Jak to wszystko ubrać w kilka słów? Do spotkania Grzesia moją wiedzę na temat homoseksualności kształtowały dwa komunikaty. Pierwszy: że homoseksualiści to są mężczyźni, którzy przebierają się za kobiety. Drugi, wyrażony przez człowieka, który był wtedy dla mnie autorytetem: że po prostu wszyscy mężczyźni tak mają, że podobają im się inni mężczyźni – to jest zupełnie naturalne i – uwaga! – to nie jest żadna orientacja. Po prostu podziwiasz urodę jakiegoś faceta, jego ciało, ubranie, fryzurę – i tyle. Nie ma w tym ani elementu erotycznego, ani – tym bardziej – jakiegoś romantycznego zakochania się, miłości. Z taką wiedzą stwierdziłem, że nie jestem homoseksualistą, mimo że odczuwałem pociąg w stosunku do mężczyzn. Bo potrzeb w kierunku przebieranek nie miałem, a że mężczyźni mi się podobali? Tak jak wszystkim, więc w czym problem? I tak miałem jedną dziewczynę, potem drugą. Cały ten czas właściwie byłem w depresji. Bardzo źle funkcjonowałem. Nie byłem asertywny. Dziś nawet niewiele pamiętam z tamtego okresu, nie lubię o nim myśleć. Dopóki nie nazwiesz tego, kim jesteś, to tym kimś nie jesteś – tak to w głowie działa. Nie miałem ani narzędzi do analizy mojej seksualnej tożsamości, ani słów, by ją nazwać. Dopiero moja dziewczyna, jako pierwsza osoba w życiu, opowiedziała mi, jak to jest „być gejem” – bo znała Grzesia. Miałem wtedy 20 lat.

I co ci powiedziała?

K: Że on jest taki biedny ten Grześ. Że nie ma żadnych kolegów, same koleżanki. Pisze wiersze, nie ma chłopaka, samotny, nierozumiany. I stwierdziła, że ponieważ ja też nie mam kolegów, to może powinniśmy się poznać. Zorganizowała specjalną imprezę, byśmy mogli się poznać!

Co było dalej?

G: Zanim powiem, co było dalej, to się trochę cofnę. Ta droga dochodzenia do siebie, którą opowiedział Krzyś, zawsze była dla mnie bardzo zaskakująca. U mnie było zupełnie inaczej. Ja od małego dziecka zdawałem sobie sprawę, że męskie ciało na mnie działa, fascynuje. Ciocia mi opowiadała, że jak byłem małym chłopcem, to zaglądałem jej pod spódnicę – kompletnie tego nie pamiętam, to musiała być tylko zabawa. Natomiast rożne przebłyski z przebieralni, wśród mężczyzn – pamiętam doskonale. Zauważałem, że widok męskiego ciała powoduje u mnie energetyczne spięcie – w przypadku kobiet tego nie czułem. Potem tym spięciom zaczął towarzyszyć lęk, a nawet przerażenie – gdy zacząłem zdawać sobie sprawę, jak ludzie traktują homoseksualistów. Ale wątpliwości co do kierunku mojego pożądania nie miałem najmniejszych. Krzyś zaś jest przykładem na to, jak bardzo własny popęd można „schować” przed samym sobą i nie dopuszczać do świadomości, blokować. Jak to jest, że dopiero przy mnie Krzyś zaczął się otwierać?

Krzyś, a może ty jesteś bi?

K: Nie, skąd. Na pewno nie. Dziś mam swoją tożsamość przepracowaną i ona jest nienegocjowalna. Jestem gejem.

Jak było dalej z Grzesiem?

K: Najpierw były długie listy pisane tradycyjnie, na papierze i wysyłane między Wolą i Ochotą. Internet i komórki były wtedy tylko dla bogatszych.

To była najpierw głęboka przyjaźń?

G: Nie wiem, jak ten związek wtedy można byłoby nazwać. On był nienazywalny. Ja miałem wiedzę, że Krzyś jest hetero, bo przecież był z moją koleżanką. Krzyś wiedział, że ja jestem gejem i… okazywał mi zainteresowanie, co mnie zadziwiało.

K: Mnie też to zadziwiało.

G: Czytał moje wiersze, opisywał wrażenia z lektury, albo np. pisał, że miał kolegów, z którymi chodził pod rękę. Bardzo to było zastanawiające dla mnie. Jakby dawał mi jakieś sygnały. Te nasze wersje wspólnego początku się różnią, bo Krzyś zawsze mówi, że na początku było fatalnie i ciężko, a ja mówię, że było cudownie. Różnica w odbiorze pierwszych miesięcy naszej relacji jest spowodowana przez to, że Krzyś musiał jakby zamknąć swoje poprzednie życie, a dla mnie nasz związek to było moje dawne marzenie, które się w końcu ziszczało.

To były homoerotyczne wiersze?

G: Również. Aż w końcu powiedział mi zdanie, które zapamiętałem na zawsze: „Jestem gotowy na każdą ewentualność naszej znajomości”. Niby tajemnicze, a jednak jednoznaczne (uśmiech).

Macie poczucie, że ten czas naznaczony wewnętrzną homofobią jest stracony? Jakby kawałek życia został nam odebrany? Mogliśmy zakochiwać się i odkochiwać już jako nastolatkowie, tak jak to się dzieje u heteryków, tymczasem wtedy walczyliśmy ze sobą. Nie chodziliście za rękę z ukochanym chłopakiem w wieku 18 lat, prawda? Nie macie takich wspomnień.

K: Świat bez homofobii to jest bardzo atrakcyjna koncepcja. Ale ja mówię sobie: no, trudno, tak było. Może gdyby było inaczej, to nie poznałbym Grzesia?

G: Wiesz, chodzenie za rękę jest dla nas nadal „nienaturalne” i zwyczajnie niebezpieczne. Zeszłej zimy wracaliśmy raz do domu zmarznięci i przez chwilę szliśmy przytuleni – natychmiast usłyszeliśmy „Wypierdalać, pedały! „Do Brukseli!”. Może następne pokolenie zacznie próbować chodzić za rękę?

Ja czuję, że bycie gejem to dla niektórych zawsze będzie zgrzyt. Całkowicie tej dyskryminacji się nie zlikwiduje, ale można jednak ją zmniejszyć, co widać na przykładzie zachodnich państw. To nie są tęczowe raje, ale jednak jest tam dużo lepiej. A poza tym, w świecie bez homofobii relacje rodzinne byłyby lepsze.

K: Kuzyn Grzesia ma od jakiegoś czasu dziewczynę. Jeszcze rodzinie jej nie przedstawił, ale już da się wyczuć, że ona jest jakby „błogosławiona”. Jeszcze jej nawet nie poznali, a już tego kuzyna wypytują, co u niej itp. My jesteśmy parą od 13 lat i takiej rangi nie mamy.

Wielu gejów uważa, że tak, jak jest teraz, to już jest OK. Przestraszyliby się dopiero wtedy, gdyby np. wprowadzono karalność za homoseksualizm. A my mówimy, że to, co jest teraz, to za mało. Chcemy mieć bezpieczne, zapewnione przez prawo, życie rodzinne, tak jak pary hetero.

G: Funkcjonujemy jako para nie tylko w naszym własnym mieszkaniu – nie tylko w tych czterech ścianach – i może dlatego mamy świadomość, że chcemy więcej. I powoli tracimy cierpliwość – no bo ile to wprowadzanie związków partnerskich u nas trwa…

Jak masz te trzydzieści parę lat i otaczasz się akceptującymi ludźmi, których starannie wybrałeś, to jakoś-jakoś, ale będąc nastolatkiem, jesteś wrzucony w szkolne towarzystwo, którego nie wybierasz, a które często pozostawia wiele do życzenia – i nie jestem pewien, czy w tym względzie sprawy idą ku lepszemu czy nie bardzo.

Krzyś powiedział w „Dzień Dobry TVN”, że niektórzy mają frajdę z tego, że geje w Polsce mają gorzej. Że to jest taki nasz codzienny „smuteczek”. Na fejsie czytaliśmy potem komentarze, żebyśmy nie przesadzali, bo smutne to jest, że są dzieci, które umierają na raka i mnóstwo innych ludzi, którzy mają dużo gorzej niż my. Nie zgadzam się na takie stawianie sprawy. Mam już dość wysłuchiwania, że ważne są tylko problemy innych, a ja sam mam siedzieć cicho. Jeśli ślub jest tak mało ważny, to po jakie licho tyle par hetero ślub jednak bierze? Ostatnio nawet spytałem o to koleżankę, która planuje ślub. Nie wiedziała dokładnie, po co jej to. Dla heteryków to po prostu etap w związku. I tyle.

K: A tymczasem mamy biegać do notariusza, bo przecież „wszystko” da się załatwić. Jakoś pary hetero wolą jednak wziąć ślub niż biegać do notariusza.

Grzesiek, chciałem zapytać jeszcze o twoją literacką pasję. Pracujesz w jednej z linii lotniczych, ale piszesz wiersze, napisałeś też opowiadanie, które opublikowaliśmy w poprzedniej „Replice”.

G: Literaturą interesuję się od dawna, w sensie biernym i czynnym. To w niej odnajdywałem siebie. Piszę obecnie powieść, która ma wątki homo – ale to tylko wątki – a wcześniej napisałem homopowieść, którą teraz próbuję zainteresować wydawnictwa. Idzie mi jak krew z nosa, nie umiem się za to zabrać, autoreklamować, prosić się. Rzecz jest o parze gejów, która przechodzi kryzys w związku i idzie na terapię dla par.

K: Mamy za sobą kryzysy i terapię też, ale książka nie jest wprost o nas.

Krzyś, ty kilka miesięcy temu pochwaliłeś się na fejsie, że przebiegłeś maraton.

K: Ten sukces był mega wzmacniający. Przez 19 lat paliłem papierosy. W końcu rzuciłem. Mama Grzesia paliła jak smok, zmarła na raka płuc. Wziąłem się za bieganie i po roku treningów we wrześniu przebiegłem maraton.

Co robisz poza tym?

K: Mam Fundację Równość.info. Jestem edukatorem antydyskryminacyjnym, udzielam się w Feminotece. Działam w męskiej grupie antyprzemocowej, interesuje mnie, skąd się tyle agresji u mężczyzn bierze, jak tworzone jest pojęcie męskości – to zresztą klucz do zrozumienia i wyrugowania nie tylko przemocy wobec kobiet, ale też homofobii. „Gej” jakby z definicji stoi w kontrze do „mężczyzny”.

G: I nawet jak niektórzy faceci hetero mówią, że nie boją się gejów, tylko się ich brzydzą, to jednak to się bierze z lęku – oni się boją, że gej patrzy na nich jak na obiekt pożądania i na tym tle budzi się niepokój.

Jest jakieś ważne pytanie, którego nie zadałem, albo sami z siebie coś chcielibyście dodać?

K: Związek to nie jest łatwa sprawa. Zwłaszcza związek dwóch facetów, albo dwóch dziewczyn, gdy otoczenie działa raczej przeciw tobie, niż na korzyść. Ale warto – to chciałbym powiedzieć. Nie można się poddawać, gdy tylko coś nie idzie. Warto o związek powalczyć.

 

Paweł Knut, koordynator Koalicji na rzecz Związków Partnerskich:

Zaczynamy litygację strategiczną

Pięć jednopłciowych par przy wsparciu prawników/ czek z Koalicji na rzecz Związków Partnerskich walczy o związki partnerskie od strony sądowej. Zainicjowały one postępowania zmierzające do zweryfikowania, czy polskie prawo zapewnia uznanie i ochronę prawną dla związków jednopłciowych. Złożyły w urzędach stanu cywilnego oświadczenia, że chcą zawrzeć związek małżeński i że nie ma ku temu przeciwwskazań. W przypadku (prawdopodobnej) odmowy, działania Koalicji skupią się na wykorzystaniu dostępnych w Polsce środków odwoławczych, a finalnie, jeśli okażą się nieskuteczne, na wniesieniu skarg do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

Podobną drogę przeszedł niedawno włoski ruch LGBT: w sprawie Oliari i inni Europejski Trybunał Praw Człowieka nakazał Włochom wprowadzenie rozwiązań prawnych dla par jednopłciowych, bo ich brak „narusza gwarantowane w art. 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka prawo do poszanowania życia rodzinnego”. Można zatem założyć, że w razie wniesienia podobnych skarg przeciwko Polsce Trybunał zachowa spójność i orzeknie tak samo.

Do grona prawników/czek wchodzących w skład Koalicji należą Dorota Pudzianowska (Helsińska Fundacja Praw Człowieka), Krzysztof Śmiszek (Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego), r. pr. Marcin Górski (Tataj Górski Adwokaci), Krystian Legierski, adw. Małgorzata Mączka-Pacholak, adw. Paweł Osik, adw. Mikołaj Pietrzak i r. pr. Ewa Ryczko (cała czwórka z kancelarii Pietrzak Sidor & Wspólnicy), r. pr. Marcin Wojciechowski oraz moja skromna osoba – Paweł Knut (Kampania Przeciw Homofobii). Organizacyjną opiekę nad działaniami Koalicji zapewnia Maja Korzeniewska (Stowarzyszenie Miłość Nie Wyklucza).

Przewiduje się, że cały proces tzw. litygacji strategicznej potrwa ok. 5 lat.

Od redakcji: Dwie z pięciu wspomnianych par zgodziły się upublicznić nazwiska i twarze: Krzysztof Łoś i Grzegorz Lepianka oraz Cecylia Przybyszewska i Barbara Starska. W następnym numerze „Repliki” – wywiad z Cecylią i Barbarą.

 

Tekst z nr 59 / 1-2 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.