Z Toronto pisze MARIUSZ KURC
Paradę otwierał kanadyjski premier Justin Trudeau z żoną i dziećmi
Miałem okazję być na tegorocznej Paradzie („Pride”) w Toronto.
Że zbliża się dzień Parady – widać na mieście co najmniej tydzień wcześniej. Tęczowe flagi dumnie powiewają dosłownie wszędzie – na hotelach, w galeriach handlowych, na kościołach (Tak! Na przykład na anglikańskiej katedrze św. Jakuba). Są w witrynach sklepów i na przydomowych trawnikach na przedmieściach. Nawet masywny budynek kolejowego dworca bije po oczach tęczą. W samej Paradzie zwykły śmiertelnik nie pójdzie – można co najwyżej na godzinę przed czasem zająć miejsce na chodniku, przy balustradzie, by mieć dobry punkt obserwacyjny. Dlaczego tak? Chętnych do paradowania są setki tysięcy, nie starczyłoby dnia! Paradują więc tylko wybrańcy – ci, którzy reprezentują większe społeczności – organizacje LGBT i inne związane z „Pride” (choćby Greenpeace), instytucje życia publicznego, firmy – a i to pod warunkiem: mają prezentować się tak, by widzom szczęki opadały. I opadają. „Piór w dupie”, mrocznej fantazji homofobów, nie ma, ale jest tysiąc atrakcyjniejszych pomysłów i gadżetów.
Sygnałem, że Parada się zaczyna, są „dykes on bikes” czyli „lesby na motorach”. Robią tyle hałasu, że wszyscy wiedzą: startujemy! Po nich idzie premier Kanady Justin Trudeau z żoną i dziećmi. Dostaje ogłuszający aplauz. Jako pierwsza grupa paradują rdzenni mieszkańcy kraju. W tradycyjnych strojach z tęczowymi elementami, z pióropuszami na głowach, robią ogromne wrażenie. Dalej m.in. Rada Miasta Toronto, straż pożarna, wojsko, miejski transport publiczny (suną tęczowe autobusy), miejska biblioteka, wojsko, w tym siły powietrzne, kolejne organizacje LGBT (np. Rainbow Railroad zajmująca się ściąganiem do Kanady emigrantów LGBT z homofobicznych krajów), weterynarze i lekarze LGBT i ich sojusznicy, psychologowie LGBT, przedstawiciele Kościoła anglikańskiego i prezbiteriańskiego, katoliccy nauczyciele (katoliccy księża mają oficjalny zakaz udziału), Facebook, Google, Microsoft i inne korpo (w sumie tysiące pracowników/czek), „queerowa azjatycka młodzież”, mniejszości z Filipin i z Tajwanu, grupy sportowe LGBT, paczki przyjaciół z klubów fitness… Słowem: idą praktycznie wszyscy.
Są też, rzecz jasna, drag queens, które w Polsce przeszkadzają niektórym normatywnym osobom LGBT i innym – wyglądają bosko; moja koleżanka stwierdziła, że czuje się przy nich jak brzydkie kaczątko.
Ten korowód ciągnie się przez 3 godziny i 20 minut. Jedynym zgrzytem jest brak reprezentantów policji – to wynik interwencji antyrasistowskiej organizacji „Black Lives Matter”, według której policja z Toronto, ponieważ ma na koncie rasistowskie incydenty, to nie jest godna udziału.
Zaraz po Paradzie zaczyna się festyn-impreza w dzielnicy gejowskiej (wokół Church Street), potrwa do rana.
Można westchnąć, że „gdzie tam Warszawie do Toronto”, ale nie zamierzam wzdychać – tegoroczna warszawska Parada Równości była super. Gratulacje dla Wolontariatu Równości i jego prezeski Julii Maciochy (bohaterki tego numeru „Repliki”) – idziemy do przodu, dojdziemy i do Toronto.
W Kanadzie homoseksualizm stał się legalny w 1969 r. (w Polsce – w 1932 r.) za czasów premiera Pierre’a Trudeau, ojca Justina; pierwsza organizacja gej/les powstała w 1964 r. (w Polsce w 1987 r.); pierwsza Parada miała miejsce w 1973 r. (w Polsce w 2001 r.); pierwszy jawnie homoseksualny poseł (Svend Robinson) pojawił się w 1988 r. (w Polsce Robert Biedroń w 2011 r.). Równość małżeńska jest w Kanadzie od 12 lat. Kiedy będzie u nas?
Podziękowania dla Jakuba Króla za zdjęcia (na prawej stronie).
Tekst z nr 68/7-8 2017.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.