O pięknych greckich bogach, o tym, jak katolickiej „nauce” o seksualności powiedział „pa”, o Jędrku, jego ukochanym „małym księciu” a także o tym, jak zaorać szkolną homofobię i dać uczniom narzędzia logicznego myślenia, z PRZEMKIEM STARONIEM, Nauczycielem Roku, rozmawia Mariusz Kurc
Możesz mnie pytać o wszystko. Jeśli będę miał z czymś problem, najwyżej odmówię odpowiedzi.
Super. Może powinienem zacząć od tego buziaka, którego dałeś swemu facetowi na gali tuż po tym, jak ogłoszono, że zostałeś Nauczycielem Roku – ale o tym już mówiłeś w wielu wywiadach. Zacząłbym więc od czegoś innego. Dominik z Bieżunia, Kacper z Gorczyna zabili się, bo nie mogli wytrzymać otaczającej ich homofobii, szykan. Pewnie wielu innych uczniów doświadcza czegoś podobnego właśnie teraz. My, dorosłe osoby LGBTI możemy wesprzeć nastolatków LGBTI przede wszystkim opowiadając nasze własne historie – po to, by oni poczuli, że nie są sami ze swymi problemami – jak w tym wielkim projekcie amerykańskim „It Gets Better”. A więc jaka jest twoja historia dorastania jako geja?
Najwcześniejszy moment, który pamiętam: zerówka, mam 6 lat i taki przebłysk, że bawię się z kolegą, który był, można powiedzieć, ikonicznie ładny i myślę: „Ja to bym chciał ze Zbyszkiem wziąć ślub”. I zaraz potem: „Ale chwila, chwila – chłopak nie bierze ślubu z chłopakiem. Więc jak to jest, że ja jednak bym chciał ze Zbyszkiem?” Ale na 5 lat o tym zapominam. Jako 11-latek czytam mity greckie, a w nich są ci wszyscy piękni bogowie. Czytam o jakiejś nimfie, która wylądowała w ramionach pięknego, umięśnionego Apolla i myślę (Przemek głęboko wzdycha): „O Boże, jak ja bym chciał wylądować jak ta nimfa…” A ponieważ oprócz Apolla podobał mi się jeden kolega w szkole, potem drugi, a potem jeden nauczyciel, to powoli zaczęło mi świtać, że coś poważniejszego jest na rzeczy. Tu przypis: wychowywałem się w bardzo katolickiej rodzinie, więc razem z odkryciem, że podobają mi się chłopcy, nadeszła cała fala religijnych skrupułów. Ale jako że moi rodzice, katolicy, byli i są ludźmi otwartymi, a ja czułem się i czuję przez nich bardzo kochany, to… zwyczajnie im się wyoutowałem. W wieku 12 lat. Po prostu oświadczyłem, że zwracam uwagę na urodę chłopców. Mój tata na to: „Przemek, ale jak ja widzę ładnego, dobrze zbudowanego mężczyznę, to też zwracam uwagę”. A mama mówi, że jak miała 13 lat, to chodziła z jedną koleżanką za rękę i udawały, że są parą. Czyli luz. Kiedy to wypowiedziałem i spotkałem się z taką reakcją rodziców, to mi mega ulżyło. Wyciszyłem się, przestałem przykładać wagę do tego, że chłopcy na mnie „działają”, chyba nawet na jakiś czas w ogóle o tym zapomniałem. Co ciekawe, w tym samym czasie miało miejsce pewne zdarzenie. Na przerwie koleżanka położyła mi rękę na ramieniu, mówiąc „pedał” i śmiejąc się. Potwornie się spłoszyłem! Byłem zupełnie zbity z pantałyku i przekonany, że ona się domyśliła. A to był zwykły żart. Mnie ten mój homoseksualizm, jeszcze wtedy nienazwany, przerażał, a jednocześnie fascynował. Pamiętam, jak patrzyłem na jednego ministranta, to było takie: „Aaaaaach!”. Zauroczyłem się w nim całkowicie. Była w tym niezwykła moc, moc samego opisywanego w „Uczcie” Erosa. A jednocześnie było w tym coś totalnie do bani, bo wiadomo – jestem katolikiem. Skrupuły. Grzech. Piekło. Po kilku latach poznałem przez internet chłopaka, z którym się zaprzyjaźniłem i dopiero po jakimś czasie skumałem, że to z mojej strony nie jest przyjaźń. Zakochałem się! On był hetero i o seksie nawet nie gadaliśmy, ale to była moja pierwsza, bardzo młodzieńcza i platoniczna miłość, co odkryłem po czasie. Niemniej, dotarło do mnie, że to „coś” z chłopakami to nie tylko biologia. W grę wchodzą też uczucia. Przede wszystkim uczucia. I totalne, głębokie poczucie sensu. (Patrzę na Przemka cały zamieniony w słuch i orientuję się, że nie muszę zadawać żadnych pomocniczych pytań – opowieść sama się z niego „wylewa”, więc nie przeszkadzam) A gdy miałem 18 lat, poznałem Marcela. Znów się nie połapałem, że zakochuję się w nim po uszy. Gdy w końcu się zorientowałem, to religijne skrupuły były tak wielkie, że cały zapadłem się w sobie. To był wstęp do najgorszego okresu mojego życia. Bardzo ponurego. Poszedłem na studia do Lublina na KUL z mocnym postanowieniem, że z homoseksualności się wyleczę. Nietzsche pisał, że chrześcijaństwo jest metafizyką kata. Bardzo wtedy to czułem. Miałem przeświadczenie, że jestem zły i że to ode mnie tylko zależy, czy będę gejem, czy nie. A w konsekwencji czy zostanę zbawiony. Tak trafiłem do pewnej wspólnoty katolickiej, która miała pomóc mi wyjść z homoseksualizmu i która później okazała się sektą(!). Próbowano to jakoś uratować, więc stworzono nową. Tam dostrzeżono moje naturalne kompetencje liderskie i szybko zacząłem być koordynatorem tej grupy na całą archidiecezję lubelską. Wprowadzałem nowych chłopaków do grupy. I pewnego razu dołączył Paweł. Pojechaliśmy razem na rekolekcje milczenia, Paweł był ze mną w jednym pokoju, cały czas siedział w komórce. Introwertyk, myślałem wtedy. A on wszystko spisywał… Po kilku tygodniach dostałem telefon, żeby kupić „Duży Format”. Był tam opublikowany tekst o naszej grupie pt. „Ja cię, synu, naprawię” (do dziś dostępny w sieci). Zmroziło mnie od stóp do głów. Wtedy zapaliła się we mnie jakaś lampka, nie wiem, czy żółta, czerwona czy tęczowa. Lęk, który mnie przeszył po akcji z podstawionym dziennikarzem, jakby mnie otrzeźwił. Myślałem sobie, że z jednej strony siedzę w tej grupie, a z drugiej studiuję psychologię i kulturoznawstwo, które jest interdyscyplinarne, połączone z religioznawstwem, z filozofią i z historią sztuki – mam zatem ogląd sytuacji z szerokiej perspektywy i coraz lepiej widzę, że katolicyzm w tej swojej „nauce” o seksualności po prostu głosi bzdury, które z nauką nie mają nic wspólnego. Rozumem to już, ogarniam, rzucam grupę. Ale jak odrzucić rzymskokatolickie nauczanie na poziomie emocji? Byłem na piątym roku i wciąż tkwiła we mnie ta niewypowiedziana miłość do Marcela sprzed pięciu lat i… co zrobiłem? Gdy przez przypadek (dobre sobie) spotkałem go w moim rodzinnym Koszalinie, powiedziałem mu w twarz, że go kocham. Że przez pięć lat się z tym męczę. Że byłem głupi i pełen lęku (wtedy byłem jeszcze dodatkowo przekonany, że jestem brzydki i beznadziejny i dlatego on mnie nie chciał). I nagle on zaczyna ryczeć. Normalnie jak w durnych serialach. „Przemek, kurwa, ja cię kochałem na zabój, chciałem z tobą spędzić życie”. Patrzę na niego i myślę: „Co, kurwa?” I też w ryk. Przepraszam cię, Mariusz, za tę łacinę podwórkową. Ale to prawo cytatu (śmiech). I zaraz we mnie nadzieja, że odbudujemy to, naprawimy, nadrobimy. Miłość, miłość! Tyle że on od 2 lat jest w związku. A ja nie kumam, jak działa bycie w związku z drugim chłopakiem, w ogóle związki to dla mnie abstrakcja. Serio, miałem 23 lata, a w tej materii miałem serce i umysł nastolatka. Nic nie wyszło. Jednak ta rozmowa była moim kolejnym przełomem. Zrozumiałem, że nie ma odwrotu, nie ma żadnego leczenia, nawracania się. Jestem, kurwa, gejem, kropka. Co więcej, to doświadczenie tłumionej i w końcu utraconej miłości uzmysłowiło mi, że ja życie przegrywam przez te niemające żadnych podstaw głupoty, które mam w swoim umyśle. Powiedziałem sobie raz na zawsze: „No pasaran”. Żegnaj, katolickie nauczanie o seksualności, które z nauką nie masz nic wspólnego. Dwa miesiące później, znów niejako przez przypadek (śmiech), spotkałem się z moim dawnym kumplem z liceum, z którym jestem w związku od 10 lat. To jest mój Jędrek właśnie. Było tak, że spotkaliśmy się na zasadzie „mafia koszalińska razem się trzyma”. Pogadaliśmy, popiliśmy trochę i zaczęliśmy się całować. Jędrek był zawsze gwiazdą socjometryczną, przystojny, towarzyski, zabawny, szybko znajdował krąg znajomych, przyjaciół, podbijał wszystkie imprezy. Chyba jednak było to dla mnie wtedy za mocno, za wcześnie. Wycofałem się. Jędrek nie odpuszczał, ale ja byłem niewzruszony. W końcu słusznie uznał, że życie jest zbyt krótkie, żeby tracić je na faceta, który de facto nie wyszedł z szafy. Z całą swoją zajebistością jeszcze chodził na siłownię, więc był totalnie ciasteczkowy, a zatem nie musiał nawet specjalnie zabiegać o względy chłopaków. Nie mi to nie robiło, gdyż powtarzałem sobie, że wcale nie jestem w nim zauroczony ani nic. A przynajmniej tak sobie wmawiałem. Im więcej facetów wokół niego widziałem, tym bardziej miałem syndrom „psa ogrodnika” – sam Jędrka nie mam, ale nie chcę też, by inni go mieli. Nie rozumiałem, co się ze mną dzieje. Czułem zazdrość, że jest w szczęśliwym związku. Życzyłem mu dobrze, jak najlepiej. Ale ucieszyłem się jak głupi, gdy się okazało, że jednak się ze swoim chłopakiem rozstał. Nadeszły wakacje, rozjazdy, we wrześniu 2009 r. zaczęło się między nami na poważnie. Jeszcze w liceum wystawialiśmy „Małego księcia”, w którym ja grałem Lisa, a Jędrek Małego księcia (jakżeby inaczej). Wspominaliśmy to, traktując jako metaforę – że Jędruś teraz mnie, dzikiego, oswaja, jak tego Lisa. A ja mówiłem „pa” katolicyzmowi, ale to się przeciągało… Całowaliśmy się i… szedłem się wyspowiadać. Gdy powiedziałem to Jędrkowi, on zrobił takie wielkie, takie zdziwione oczy, że aż się przestraszyłem. Nie musiał nic mówić, te oczy same mówiły: „Ej, co ty odpierdalasz?” I pewnego dnia dodał: „Pamiętaj, że stajesz się na zawsze odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Zaczęliśmy ze sobą być. Zaczęliśmy uprawiać seks. W końcu! (śmiech) Z Jędrkiem jako moim „oficjalnym chłopakiem”, już gdy postanowiliśmy, że przeprowadzam się do Trójmiasta i zaczynamy mieszkać razem, wszedłem w następny etap: coming outu przed rodzicami, już na poważnie. Siostrze powiedziałem wcześniej, ale jak rodzicom powiedzieć? Zrobiłem niezbyt mądrą rzecz. „Jeśli masz problem, ja mogę z mamą pogadać” – zaoferowała siostra, a ja ochoczo na to przystałem. Tylko że to jednak ja powinienem był zrobić. Nagle zacząłem czuć od mamy niesamowity chłód. Był to dla niej wstrząs. Dziś ją już lepiej rozumiem, zwłaszcza że kilka miesięcy przed moim coming outem jej rodzice zostali świadkami Jehowy. To był dla niej trudny rok. Jednakże przeszła długą drogę i od kilku lat akceptuje mnie i Jędrka bezwarunkowo. Tacie wyoutowałem się kilka miesięcy po mamie. Wspomogłem się drinkiem. No dobra, kilkoma. I poszło. Tata mnie niezwykle zaskoczył. Powiedział, że się domyślał. Że nic się nie zmieniło. Że bardzo mnie kocha. I że chce, żebym był szczęśliwy. Niemniej wiem, że to było dla niego trudne. Bratu powiedziałem trochę od niechcenia, wyszło to słabo. Przeprosiłem go po kilku latach. Co ciekawe, wracałem myślami do wakacji 1997 r., gdy wyoutowałem się przed rodzicami jako 12-latek i wtedy ogóle nie było tematu. Jak to możliwe, że kiedyś było lajtowo, a teraz nie? Cóż, zrozumiałem, że jednak gdy pierworodny mówi rodzicom, że jest gejem i przedstawia swojego faceta, staje się to już całkowicie realne i ostateczne. Moi rodzice, co ważne, mimo że nie było to dla nich łatwe, nie zaczęli mnie jakoś mniej kochać. Po prostu dość długo wewnętrznie trawili, że mają syna geja. Nie było dramatu, ale też nie czuć było wewnętrznego przekonania, że jest OK. Dopiero gdy jesienią 2016 r. nasz związek przeżył wstrząs i na chwilę się rozstaliśmy, nastawienie rodziców się zmieniło. Jędrek dzwonił do mojej mamy, ona do niego, gadali i płakali. Myślę, że wtedy mama nie tyle zrozumiała, co poczuła: to jest miłość. I że ta miłość nie jest w niczym gorsza od miłości między mężczyzną a kobietą. Jest dokładnie tą samą miłością. Ale jak kilka tygodni później napisałem publicznie na FB, że jestem z Jędrkiem, to reakcja rodziców… no cóż, trochę nimi to wstrząsnęło. Bali się, jak zareaguje ich otoczenie, znajomi. Mama powiedziała wcześniej tylko jednej zaufanej koleżance. Tata do mnie: „Synu, po prostu… wiesz, że mama jest wrażliwa. Ona już miała parę takich sytuacji, że wchodziła w pracy do pokoju, a tam nagle ustawały rozmowy, wiesz, o co chodzi”. Ja do taty: „Takie sytuacje zdarzają się wtedy, gdy są plotki. Jak odkrywa się karty, plotki się kończą”. Mama umówiła się z koleżanką, która właśnie się rozwodziła – razem miały wyjawić pozostałym przyjaciółkom swe sekrety. Koleżanka opowiedziała o rozwodzie, potem mama mówi… „Przemek ma partnera”. Reakcja koleżanek: „Żartujesz sobie? Myślałyśmy, że ty też masz jakiś dramat. Przemek ma partnera? No i? Świetnie, niech będą szczęśliwi. Kochamy twojego Przemka i komu jak komu, jemu szczęścia życzymy totalnie. Daje tyle dobra światu, że zasługuje na szczęście jak mało kto. Ty myślałaś, że to problem? Chyba zwariowałaś, Jolka”. Od 3 lat nasze relacje z rodzicami są rewelacyjne. Gdy zostałem Nauczycielem Roku, gratulowali mi też rodzice Jędrka. Bo wiesz, hajs i fejm przekonały ostatecznie do mnie teściów (śmiech). No dobra, hajsu specjalnie nie było, ale po uzyskaniu tego tytułu trochę fejm się zwiększył (śmiech).
To teraz o tym właśnie. Na scenę zaprosiłeś m.in. Jędrka, dałeś mu buziaka. Wszystkie media o tym pisały, ale nie był to twój publiczny coming out.
W zasadzie przede wszystkim go przytuliłem – i to pojawiło się w mediach. Buziak też był, ale chyba z wrażenia po zaproszeniu na scenę przeze mnie partnera pospadały dziennikarzom kamery i nie nagrali tego (śmiech). Ale coming out to nie był, zwłaszcza że rok wcześniej nasze zdjęcie było okładką dodatku do trójmiejskiej „Gazety Wyborczej”. Niemniej nie byłem przygotowany, że moja homoseksualność stanie się aż takim newsem. Żyję już w zgodzie ze sobą i dla mnie buziak dany Jędrkowi to jest normalna sprawa, ale jednak w naszym życiu publicznym taki buziak to jest rzadkość, dopiero po fakcie to zrozumiałem. Po gali pomyślałem, że rzuciłem do ludzi co najwyżej jajko-niespodziankę, a tymczasem rzuciłem „bombę”. Znajomi mieli bekę, jak czytali: „Nauczyciel Roku wraz ze swym przystojnym partnerem…”, „przystojny partner Nauczyciela Roku”. Do tej pory, jak mnie widzą samego, to zaraz: „A gdzież to jest twój przystojny partner?” Tak zwane liberalne media denerwowały mnie, gdy pisały, że zaprosiłem na scenę „rodzinę i partnera”. Bo partner to nie rodzina?
Po szumie medialnym wszystko wróciło do normy?
Niektórzy w szkole wróżyli coś niedobrego: „Przemek, i co teraz będzie?” Nakręcali mnie i też czułem przez chwilę niepokój. Ale okazało się, że fundamentalna intuicja mnie nie zawiodła. Co będzie? Nic. Jest tak jak kiedyś, wręcz lepiej. Nie przypominam sobie żadnych „spektakularnych” reakcji. Ach, były sytuacje z osobami pokroju Kai Godek czy Korwin-Mikkego, ale daj spokój, nie przejmuję się ludźmi, którzy decydują się funkcjonować w brodziku intelektualnym. No i to się działo w necie. Ja chyba wiem, dlaczego – poza tym marginesem – ludzie mnie generalnie akceptują i moja homoseksualność nie stanowi problemu. Po pierwsze: jestem bardzo dobry w tym, co robię, jestem skuteczny i profesjonalny. Po drugie: staram się być dobrym człowiekiem. Po trzecie: coś, co mnie wkurza, czyli „Przemek, bo ty w ogóle nie wyglądasz na geja, ty jesteś normalnym facetem”. No, a kurwa kim mam być? Jakaś część mnie odbiera to wciąż jako komplement, ale jest to okrutnie podlane stereotypami, więc nie słucham tej części (śmiech). Podczas jednego z publicznych spotkań ze mną mówiłem m.in. o ważności coming outów – że nikogo oczywiście nie zmuszam, ale byłoby świetnie, gdybyśmy masowo zaczęli te coming outy robić. Z jednej strony spotkałem się z oskarżeniem, że promuję sodomię (katoliccy fundamentaliści są niezastąpieni – w promowaniu mnie), a z drugiej jeden chłopak powiedział, że nie zgadza się na to, że my musimy te coming outy robić i udowadniać ciągle, że też jesteśmy ludźmi. Odpowiedziałem, że po ludzku rozumiem, ale żyjemy w takiej rzeczywistości, w jakiej żyjemy – pozamieniano zło i dobro kostiumami, jak śpiewał pan Kleks. Chciałbym, by aprobata dla kogoś lub jej brak zależał tylko od czynów tej osoby. Ale jak na razie – idziemy pewną sprawdzoną w innych krajach drogą do równych praw i albo będziemy dalej nią szli, albo usiądziemy i stwierdzimy, że bezwarunkowa akceptacja nam się należy i basta – czym wiele nie zdziałamy. Obecnie jest mega hejt, ale przemy mocno do przodu, prawa osób LGBTI znalazły się w absolutnym mainstreamie. Pozwolę sobie na dygresję, choć bardzo związaną z tematem. Kiedyś psychiatrzy i psychologowie nieustannie mówili o tym, że trauma psychiczna niezwykle pogarsza zdrowie fizyczne. Aż w końcu zareagował Aaron Antonovsky, który podkreślił jasno: „Nie dziwi mnie, że większość osób po przeżytej traumie jest chora. Warto się raczej zastanowić, dlaczego pozostała część mimo tej traumy jest zdrowa.” Antonovsky w ramach nauk o człowieku wylansował podejście skupione na zdrowiu, sile, mocy. Zmienił spojrzenie. Podążajmy jego intuicją. Nasza społeczność była w stanie w tym roku zorganizować 25 Marszów Równości. Czujesz to? Jesteśmy nieskończenie zajebiści, amen! (śmiech)
Właśnie, skoro już o zajebistości – masz koszulkę z RuPaulem.
Ale ja nie mogę się nazwać prawdziwym fanem Ru, bo bym obraził tych naprawdę prawdziwych (śmiech). Wiesz, to tak, jak gdyby ktoś obejrzał wszystkie filmy z uniwersum Harry’ego Pottera i powiedział mi, że jest prawdziwym fanem Harry’ego. Historia z Ru jest taka. Jędrek zaczął oglądać „RuPaul’s Drag Race” kilka lat temu, jak jeszcze dzieliliśmy mieszkanie z naszą przyjaciółką Sandrą. Ona któregoś razu do mnie mówi zniesmaczona: „Widziałeś, co twój facet ogląda?” Zerknąłem i pomyślałem: „O, cholera…” – też zniesmaczony. Moja reakcja wynikała z kompleksów na punkcie męskości, bez dwóch zdań. Dziś już wiem, że prawdziwy mężczyzna różu się nie boi. Ani przegięcia, ani dragu, ani mamy Ru. Sandra przysiadła wtedy z Jędrkiem, by mocniej się przekonać, co to za głupoty są – i wsiąkła. Następny przykład: jesteśmy w Warszawie na finale Olimpiady Filozoficznej m.in. z Jędrkiem i z naszą przyjaciółką, psycholożką szkolną, Anką, której mąż – sorry za dygresję, ale muszę – jest nieziemsko przystojnym facetem, normalnie amantem z Hollywood, żartujemy, że gdyby nie on, to byśmy się w ogóle z Anką nie przyjaźnili (śmiech) – no i Jędrek pokazuje Ance Ru. Anka się w Ru zakochuje natychmiast. I teraz, uważaj, taka akcja. Mamy w szkole chłopaka trans. Pierwsza klasa liceum. Pierwsze zajęcia, on ma na sobie koszulkę z Ru. Do sali wchodzi psycholożka Anka, patrzy na dzieciaki i pierwsze, co mówi: „O, masz koszulkę z RuPaulem. Ale super!”. Potem powiedział, że po prostu nie mógł uwierzyć, że zaczął chodzić do szkoły, w której nauczyciele znają RuPaula. Inna nasza przyjaciółka, Krysia, wykładowczyni filozofii na uniwersytecie. Jędrek dzwoni do niej, by powiedzieć, że nowy sezon Ru jest dostępny. „To kiedy oglądamy?”. „Sorry, Jędruś, on wczoraj wyszedł, przez noc cały sezon obejrzałam.” Zorientowałem się zatem, że Ru ma znaczenie. Jeszcze wszystkich sezonów nie obejrzałem, ale moje podejście od „O, cholera, co ten Jędrek ogląda” przeszło do „Wow, co za extra program”. Mama Ru ma mój mega szacun. No i z dumą wystąpiliśmy w tych koszulkach w teledysku Kuby i Dawida. Może zrobimy sobie krótką przerwę? Wyjdę na ogród na fajkę, możesz sobie popatrzeć na Hogwart, ok? (Ok. Patrzę na Hogwart z klocków Lego stojący na szafce, po chwili Przemek wraca)
Przemek, co z edukacją antydyskryminacyjną w polskiej szkole?
Systemowa – nie istnieje. Jedyne, co mamy, to dobra wola nauczycieli. Nie są zobligowani, nie są przeszkoleni. Niemniej, lepszy nauczyciel, który może nie jest do końca profesjonalny, ale czuje, że taka edukacja jest potrzebna, niż taki, który nie robi nic. U nas w szkole mamy wszelkie certyfikaty bezpieczeństwa i akceptacja dla człowieka oraz poszanowanie różnorodności człowieczeństwa jest fundamentem i ja jako jawny gej uczący filozofii, etyki i wiedzy o kulturze jestem jednym z dowodów na to. W kodeksie etycznym naszej szkoły jest cała długa lista cech, z powodu których nie można dyskryminować – seksualność też tam jest. Ale mówimy o najlepszym liceum w Sopocie. W Sopocie. Jak to jest w innych placówkach? Trzeba edukować antydyskryminacyjnie masowo i systemowo, mając na uwadze nie tylko fizyczne, ale również emocjonalne bezpieczeństwo każdego ucznia.
Słyszałem o mocno przegiętym chłopaku, który chciał działać w samorządzie uczniowskim. Wychowawczyni, w obawie, że spotka go hejt, sama go od tego działania odwodziła.
To jest próba zabezpieczenia młodego człowieka przed potencjalnymi reperkusjami, nadopiekuńczość, która może zrobić więcej krzywdy. Nauczyciel powinien powiedzieć: działaj, a gdybyś napotkał problemy, to stanę za tobą murem. Wielu nauczycieli zwyczajnie się boi… Ile strachu Tęczowy Piątek wywołał! Wiem, że nie można heroizmu wymagać, ale ja jestem z Gryfindoru – my z Gryfindoru nie jesteśmy tylko mądrzy, dobrzy i sprytni, jesteśmy też odważni! (śmiech) A nadchodzą czasy, jak mówił Dumbledore, że będziemy musieli wybierać między tym, co dobre, a tym, co łatwe. Kilka lat temu para dziewczyn z naszej szkoły zapytała mnie, czy mogą tańczyć razem na studniówce. Odpowiedziałem, że jasne. Poszliśmy do nauczycielki opiekującej się samorządem – też od razu powiedziała, że to żaden problem. To znaczy, jeśli ktoś będzie miał z tym problem, to będzie to jego problem.
Wyobrażam sobie, że w szkole z tak przyjazną atmosferą coming out jest zrobić łatwiej.
Łatwiej – tak. Ale to nie znaczy, że łatwo. Do mnie sporo uczniów i uczennic LGBTI przychodzi po radę. W polskiej szkole zbyt dużo zależy od szczęścia – trafisz na fajnego nauczyciela, jest super. Ale możesz trafić tak, że masz prze…
Spotykasz się z homofobią wśród uczniów?
Czasem absolwenci mówią, że u nich w klasie były głosy typu: „Kurde, Staroń jest spoko, a przecież jest pedałem”. Taka zagwozdka. Staram się prowadzić zajęcia maksymalnie sokratejsko, zadaję pytania, naprowadzam bardziej niż wykładam. Chcę przekazać uczniom fundamentalne narzędzia myślenia. Jeśli się je ma, nie da się dojść do wniosku, że dyskryminacja jest OK. Na przykład oglądamy film „Dwunastu gniewnych ludzi”, który pokazuje, na jakie manowce może prowadzić kierowanie się stereotypami. Rozkładamy na czynniki pierwsze argumentowanie w dyskusji. Argumentum ad traditionem, argumentum ad personam, argumentum ad numerum – celowo mówię po łacinie, bo to brzmi jak zaklęcia z „Harry’ego Pottera”, uczniowie łapią w lot. Albo zagrywki erystyczne typu ab uno disce omnes czy ignoratio elenchi. Potem opowiadają, że oglądali w TV jakąś dyskusję polityczną i tam było mnóstwo tych zagrywek – cieszą się, że je wykrywają. Po każdej stronie sporu. Zauważają np. że gdy posłankę Krystynę Pawłowicz atakuje się za to, że ona jest samotna, „nigdy seksu pewnie nie miała”, są to słabe argumenty. Tak jakby tego, co ona mówi, nie dało się rzeczowo obalić? A czasem to nawet… dobrze, jak homofobia wyjdzie na jaw. Bo można wziąć byka za rogi i się z nim rozprawić. Tym bardziej, że mnie jest trudno intelektualnie pokonać. Miałem przykładowo gościa, który mówi: „Ja nic do gejów nie mam, ale mnie to obrzydza”. Pytam go: „A lesbijki?”, „To co innego”. „Wyobrażasz sobie dwie kobiety uprawiające seks?” – „Jasne, który chłopak sobie nie wyobraża?”. „OK, to teraz wyobraź sobie, że te kobiety są stare, brzydkie i w ogóle bardzo nieatrakcyjne”. „O, bleee!”. „Bleee? Aha, czyli dopóki tobie się podoba, to jest OK, a gdy coś jest dla ciebie „bleee”, to już nie jest OK? Czyli twój osąd etyczny jest osądem estetycznym.” No i jest cisza oraz poczucie, że Staroń zaorał.
Jak uczniowie zareagowali, gdy zostałeś Nauczycielem Roku?
Jak to jak? Duma! Jednej z naszych absolwentek, która jest świetną dziennikarką i regularnie nagrywa u nas materiały, mówili w dzień zakończenia roku, że to było najlepsze wydarzenie w tym roku szkolnym. Mówią do mnie, proszę pana, fejm się musi zgadzać, nie? Jarają się np. moim selfie z Karolem Paciorkiem na Woodstocku. Jeden uczeń, Kuba, zobaczył, że jest ze mną wywiad w gazetce dostępnej w Rossmannie i aż to wrzucił na Insta: „Czy wasi nauczyciele też widnieją w gazetkach Rossmanna?” (śmiech)
A spotkałeś się z homofobią ze strony nauczycieli?
Jeśli ona jest, to dobrze ukryta. Wprost – nic. Natomiast np. kiedyś dwóch nauczycieli, obaj heterycy, pojechali na wycieczkę z dzieciakami i okazało się, że mają w pokoju jedno łóżko. Jeden do drugiego: „A gdybyś tak ze Staroniem na wycieczkę pojechał i byłoby jedno łóżko, to nie bałbyś się z nim spać? Bo ja tak.” Ten drugi to mój przyjaciel. Załamał się tym pytaniem. Albo tekst po moim coming oucie od trenera, z którym byłem na jednej konferencji: „Następnym razem, jak będziemy na konferencji, to wyżej zapnę koszulę”. Odparłem: „Nie musisz. Musiałbyś mi się podobać”.
A inni nauczyciele LGBTI?
Odezwało się do mnie bardzo wielu po gali. Pisali, że płaczą z radości, wdzięczności i wzruszenia. Jesteśmy w kontakcie. Odebrałem też kilka gratulacji od dyrektorów szkół, którzy są LGBTI. Pisali, że mają nadzieję być kiedyś tak odważni jak ja. Mnóstwo podziękowań dostałem od rodziców uczniów LGBTI i od samych uczniów także. A ci nauczyciele LGBTI, którzy siedzą głęboko w szafie, to się nie odzywają, ale mam wrażenie, że uważnie śledzą.
W kilku tekstach o tobie przeczytałem, że nie czułeś się nigdy dyskryminowany z powodu homoseksualnej orientacji. Mam wrażenie, że wiele osób LGBTI w Polsce za dyskryminację uznaje tylko ekstremalne przypadki. Byłem pobity za bycie gejem? Nie. Byłem zwyzywany od pedałów? Nie. No to nie jestem dyskryminowany. Tak jakby to, że słyszysz o sobie, że jesteś „tęczową zarazą” nie było dyskryminacją. Albo to, że nie masz równych praw. Albo to, że czułeś się zmuszony przez lata ukrywać orientację.
KUL, moja Alma Mater, po gali Nauczyciela Roku chwaliła się mną, ale gdy dotarło do nich info, że jestem gejem – natychmiast zniknąłem ze wszystkich stron internetowych uczelni. Pomyślałem: „To jest jawna dyskryminacja”. Oni mnie wymazali, bo jestem jawnym gejem.
Całe twoje „zmaganie się” z własną naturą to jest też objaw dyskryminacji, nie?
Jasne. To całkiem niedawno zaczęło do mnie docierać, zacząłem reinterpretować własne życie. Okres spędzony w tej wspólnocie, gdzie miałem się „wyleczyć”, to była przecież dyskryminacja w wersji hard. A zatem rewiduję swoje słowa. Czułem i czuję się dyskryminowany. W wymiarze społeczno – politycznym najbardziej. Jako że już chyba kończymy, to spuentuję to przywołaniem tego, jak dyskryminacja osób LGBTI może objawiać się nawet na fizycznym poziomie. Do mojego pełnego coming outu miałem chroniczne problemy z infekcjami gardła. Niby typowa nauczycielska choroba zawodowa, ale to mnie dopadało po kilka razy w roku. Po przełomowym dla mnie 2016 r. choruję dużo mniej. Rafał Daniluk, specjalista od psychosomatyki, powiedział mi, że chroniczny stres, taki, do którego przywykasz, codzienny stres związany z ukrywaniem się, ma na ciebie ujemny wpływ, działa po cichutku, a organizm daje jednak o nim znać. Ciało mówi symbolami. Permanentne problemy z gardłem bez przyczyny organicznej mogą sugerować, że zatrzymujesz tam treści i emocje. Że nie chcesz, nie możesz, nie jesteś w stanie czegoś wypowiedzieć. Bardzo to pasuje do opisu życia w szafie. Mam to już za sobą. I dzięki temu jestem człowiekiem autentycznym, a z kolei dzięki autentyczności – jestem lepszym nauczycielem. Gdy startujesz w konkursie na Nauczyciela Roku, jako kandydat musisz napisać o sobie. Ja na kilkudziesięciu stronach opisałem swoją historię jako nauczyciela i… zaryzykowałem. Napisałem także to, że od kilku lat jestem wyoutowanym gejem, i wspominam o tym dlatego, gdyż dzięki temu jestem po prostu lepszym nauczycielem. Jury stwierdziło, że wręcz najlepszym.
Tekst z nr 81 / 9-10 2019.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.