Z Krzysztofem Śmiszkiem, założycielem Grupy Prawnej Kampanii Przeciw Homofobii, obecnie szefem Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego, rozmawia Mariusz Kurc
To prawda, że zgłosiłeś się do Kampanii Przeciw Homofobii, bo podobał ci się Robert Biedroń?
Tak (śmiech). Ale nie tylko dlatego! Byłem studentem piątego roku prawa i interesowałem się problematyką dyskryminacji w prawnym kontekście. Matką chrzestną tego zainteresowania była moja promotorka – profesor Eleonora Zielińska. Chciałem pogłębiać wiedzę szczególnie jeśli chodzi o sprawy LGBT, ale nie bardzo wiedziałem jak – wtedy, jesienią 2002 r., to była trochę egzotyka. Gdy w „Życiu Warszawy” zobaczyłem artykuł o KPH zilustrowany zdjęciem jej szefa, czyli Roberta, postanowiłem, że zgłoszę się na wolontariusza. Może się przydam, a przy okazji poznam tego gościa.
Założyłeś Grupę Prawną KPH, która działa do dziś. Z Robertem od dwunastu lat tworzycie parę.
Pamiętam nasze pierwsze spotkanie – w gejowskim klubie Rasco, bo KPH nie miała wtedy siedziby. Okazało się, że do zrobienia jest wszystko. Byłem pierwszym prawnikiem, który się do nich zgłosił.
Już wiedziałeś, że tematyka LGBT to twoja przyszłość zawodowa?
Nie. Traktowałem to jako hobby. Chciałem specjalizować się w sprawach o defraudację unijnych funduszy, z tego pisałem pracę magisterską. Wyszło inaczej.
Od czego zacząłeś w KPH?
Od zera. Działałem metodą prób i błędów kierując się intuicją i trochę wzorując się na Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Przez pierwszych kilka miesięcy ta moja Grupa Prawna składała się z jednej osoby, mnie. Potem zaczęli dołączać inni prawnicy, a raczej prawniczki – m.in. Monika Zima, Anna Konieczna, Wiolka Sejbuk.
Wyznaczyliśmy sobie cotygodniowe dyżury, podczas których służyliśmy poradą prawną.
Czego dotyczyły pierwsze sprawy?
Pisała na przykład przyjaciółka nastoletniego geja, który wyoutował się rodzicom. Zamknęli go w areszcie domowym. Byli tak zdeterminowani, żeby szlabanem wybić mu z głowy homoseksualizm, że zniszczyli większość jego ubrań, tak, że nawet nie miał jak wyjść z domu. Ta dziewczyna prosiła nas o interwencję, choć niewiele mogliśmy zrobić.
Albo dzwonił ktoś i mówił, że natychmiast musimy przyjechać do np. Konina, bo właśnie z domu został wyrzucony młody gej czy lesbijka. Szybko nauczyliśmy się, że nie możemy angażować się w każdą sprawę. Traktowano nas jako pomoc od wszystkiego, co ma związek z LGBT. Niektórzy byli nawet agresywni – np. żądano od nas, byśmy reprezentowali w sądzie ludzi w sprawach o dyskryminację ze względu na orientację seksualną. A my byliśmy tylko grupą studentów zapaleńców.
Ale odnosiliśmy i małe sukcesy. Zajęliśmy się sprawą pewnego kelnera geja, który okradł własną restaurację i na policji strasznie go potraktowano – szydzono z jego orientacji, kazano mu się rozebrać się do naga. Nasza interwencja doprowadziła do upomnienia jednego z policjantów. Niedużo, ale zawsze coś.
W 2003 r. profesor Maria Szyszkowska przedstawiła projekt ustawy o związkach partnerskich.
Współpracowaliśmy z panią profesor. W tym samym roku wystartowała przełomowa akcja KPH „Niech nas zobaczą”. Grupa Prawna przygotowała natomiast stronę mojeprawa.info – pierwszą, w której kompleksowo geje i lesbijki mogli przeczytać o swoich prawach podzielonych według kategorii: w wojsku (wtedy służba była jeszcze obowiązkowa!), na policji, w pracy.
Nowelizacja Kodeksu pracy z zapisem o zakazie dyskryminacji ze względu na orientację seksualną weszła w życie 1 stycznia 2004 r. Mieliście sprawy z tej dziedziny?
Tak. Np. Telewizja Polska oferowała swym pracownikom dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne, z którego korzystać mogli ich małżonkowie oraz partnerzy/rki z nieformalnych związków – ale tylko różnopłciowych. Dzięki m.in. naszemu zaangażowaniu Telewizja objęła ubezpieczeniem również partnerów/rki ze związków tej samej płci.
Albo dyskryminacyjny podział Funduszu Socjalnego polegający na tym, że nie pozwala się wykazywać dochodu partnera/rki, jeśli mamy do czynienia z parą tej samej płci. Efekt w niektórych przypadkach może być taki, że jeden pracownik otrzyma zapomogę, a drugi nie – tylko dlatego, że jeden jest w nieformalnym związku rożnej płci, a drugi – w związku jednopłciowym.
Takie sytuacje zdarzają się nadal, bo nadal nie mamy związków partnerskich.
Na pewno chcesz zapytać, czy mamy sprawy wyrzucenia kogoś z pracy za samo bycie gejem czy lesbijką. Najczęściej w takich przypadkach wynajduje się inny pretekst zwolnienia, ale jednak bywają. Szlaki przetarł Ireneusz Muzalski, kasjer z sieci Netto, na rzecz którego sąd zasądził odszkodowanie (patrz: „Replika” nr 41 – przyp. red.). Teraz toczy się proces pewnego homoseksualnego ochroniarza, który został wyrzucony z pracy po tym, jak szef zobaczył go w telewizji na migawkach z Marszu Równości i stwierdził, że nie chce gejów w swojej firmie. Sąd niedługo rozstrzygnie również w sprawie osoby, która twierdzi, że została zwolniona z pracy na jednej z uczelni za transseksualizm.
A sprawy niezwiązane z pracą?
Dużo pobić. Ich liczba się niestety nie zmniejsza. Poza tym mieliśmy sprawę starszego pana, który mieszkał z partnerem w jego mieszkaniu zakładowym, a po jego śmierci został z tego mieszkania wyrzucony.
Zajmujemy się też sprawą lesbijki, której sąd odebrał prawa rodzicielskie. Jest matką czworga dzieci. Po rozwodzie z mężem związała się z kobietą. Sprawa jest już od czterech lat analizowana przez Trybunał w Strasburgu. Wciąż czekamy, czy zostanie przyjęta do rozpatrzenia.
Trzy kwestie LGBT, które wymagają zmiany w polskim systemie prawnym?
Wymienię cztery. Pierwsza jest oczywista: związki partnerskie, których brak powoli czyni nas „wyspą” w Unii Europejskiej i jawnie łamie fundamentalną w UE zasadę wolnego przepływu osób. Jaskrawy przykład mieliśmy niedawno: Dominikańczyk i Polak będący w związku partnerskim w Wielkiej Brytanii przyjechali do Polski, do rodziny tego drugiego w odwiedziny i… Dominikańczyk – jako „obca” osoba dla tego Polaka – nie został wpuszczony. Spędził kilka dni w areszcie na granicy.
Druga kwestia to regulacja procesu korekty płci, kluczowa dla osób transpłciowych. Dalej nowelizacja Kodeksu karnego, polegająca na rozpoznawaniu przestępstw z nienawiści i mowy nienawiści motywowanej homofobią. Dopóki nie zostanie przeprowadzona, będziemy mieli takie kwiatki, jak niedawny wyrok Sądu Rejonowego dla Warszawy Woli stwierdzający, że słowo „pedał” nie jest obraźliwe. Chodziło o młodego mężczyznę, którego zwyzywali policjanci.
Według badania CBOS sprzed paru lat, słowo „pedał” jest w Polsce na pierwszym miejscu obelg.
Gdyby w prawie był paragraf chroniący przed mową nienawiści ze względu na orientację seksualną, pełniłby funkcję edukacyjną, nie tylko wobec tzw. zwykłych ludzi, ale też wobec sędziów.
A czwarta sprawa?
Nowelizacja ustawy równościowej. Potrzebujemy nie tylko ochrony przed dyskryminacją w miejscu pracy, ale także w szkole, w dostępie do dóbr i usług czy do opieki zdrowotnej.
Dziś Grupą Prawną KPH kieruje Zosia Jabłońska. Ty masz na koncie pracę w Biurze Pełnomocniczki rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn (gdy szefowała mu Izabela Jaruga-Nowacka), a także dwa lata w Equinecie, organizacji grupującej organy ds. równego traktowania w UE. Teraz jesteś szefem Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego. Jak oceniasz edukację prawników w kwestiach LGBT?
Niezbyt wysoko, ale dokonuje się postęp. To jest praca na lata, ale OK, ja jestem długodystansowcem. W kwietniu na specjalnej konferencji Naczelnej Rady Adwokackiej dyskutowano o kwestiach równościowych. Stu renomowanych adwokatów słuchało m.in. o sprawach LGBT – dawniej to byłaby abstrakcyjna sytuacja! Dziś sprawy LGBT stają się częścią „składową” pakietu prawno-człowieczego. Profesor Ewa Łętowska pojawia się na okładce „Repliki”, PTPA współpracuje stale z około sześćdziesięcioma prawnikami. Prawniczka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka bierze pro bono sprawę Wilsona Sekiziviyu, ugandyjskiego geja starającego się w Polsce o azyl ze względu na orientację seksualną i ze znajomością tematu wyjaśnia sądowi sytuację osób LGBT w Ugandzie – tak, wiele się zmieniło. Ale jest i druga strona medalu – zaczynają powstawać konserwatywne think tanki prawników. Wciąż brakuje solidnej edukacji na temat praw człowieka – nie tylko na studiach prawniczych, ale również na aplikacjach.
Na koniec mam dwa pytania o twój związek z Robertem, który ponoć jest jedną wielką sielanką wolną od konfliktów. Czy przenosicie sprawy zawodowe na grunt prywatny i jaką macie receptę na szczęście we dwóch?
Oczywiście, że przenosimy. Bez przerwy dyskutujemy o polityce i prawie. A co do recept – każdy związek może działać dobrze, opierając się na rożnych zasadach, więc wolałbym uniknąć porad… Dużo wolności, mało zazdrości, zero podejrzliwości.
Tekst z nr 49/5-6 2014.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.