Cioty do urn!

Tekst: Piotr Mikulski

My, osoby LGBTI, mamy potencjał rozstrzygnięcia wyników nadchodzących wyborów. Prawo głosu to jedno z niewielu praw, których homofoby nie mogą nam odebrać. Tylko czy z niego skorzystamy?

 

 

Przed nami prawdopodobnie najważniejsze wybory parlamentarne od 1989 r. – a na pewno najważniejsze dla społeczności LGBTI. W trakcie kampanii wyborczej staliśmy się obiektem bezpardonowych ataków partii obecnie rządzącej (i Kościoła), obiektem niezbyt wiążących deklaracji partii poprzednio rządzącej i obiektem, jak się wydaje, centralnym dla nowo stworzonej lewicowej koalicji. Dla dwóch balansujących na granicy progu wyborczego konserwatywnych partii jesteśmy albo wrogiem numer jeden (Konfederacja) albo osobami niegodnymi równych praw (PSL). Przyszły parlament może więc składać się z homofobów z PiS (pewne), homofobów z Konfederacji i homofobów z PSL (być może), a także homofobów z Koalicji Obywatelskiej (bo ta, choć wpisała związki partnerskie do programu, jednocześnie np. wystawiła homofoba Kazimierza Michała Ujazdowskiego na kandydata do Senatu). Wśród sojuszników LGBTI w parlamencie znajdą się posłowie i posłanki wchodzącej w skład KO Nowoczesnej oraz Inicjatywy Polskiej, część PO oraz cała Lewica, której powrót do parlamentu tak bardzo jest nam potrzebny.

Te wybory mogą dać homofobom większość, ale zaznaczmy, że większość ta może być różna. Może być pewna, jak obecnie, czyli pozwalająca do końca rozmontować niezależne sądownictwo, ograniczyć wolne media i stosować dyskryminację wobec osób LGBTI w każdym możliwym przejawie życia społecznego. Może to być większość konstytucyjna – pozwalająca np. przy sojuszu PiS z innymi homofobami (np. z PSL i Konfederacji) zablokować związki partnerskie i małżeństwa jednopłciowe na długie lata. Może też być większość niepewna, a więc zmuszająca największą partię do szukania koalicji. Można też sobie wyobrazić parlament bez balansujących na granicy progu homofobów z Konfederacji i PSL oraz z PiS w roli przegranego tych wyborów, o czym dalej.

Wobec takiego układu sił na polskiej scenie politycznej stajemy my – społeczność LGBTI, jak o sobie mówimy, albo my zaraza, my pedały, cioty, lesby, transy, zboki czy bluźniercy, jak mówią o nas homofoby z polskiej sceny politycznej oraz rozochoceni przez nich kibole, fundamentaliści katoliccy (w tym hierarchowie Kościoła) czy „zwykli” wyborcy prawicy.

Co mogą wyborcy LGBTI?

Politycy od lat nas ignorują. Dlaczego? Daliśmy sobie wmówić, że nasze głosy nie mają znaczenia. Nic bardziej mylnego! To nie PSL, jak donoszą media, będzie w tych wyborach języczkiem u wagi. Będziemy nim my! Tych wyklętych pedałów, lesb, transów, ciot i zboczeńców uprawnionych do głosowania, tej całej tęczowej zarazy z prawem głosu jest w Polsce półtora miliona (wszystkich nas jest w Polsce niespełna 1,9 mln, czyli 4,9% społeczeństwa, jak podał w 2016 r. instytut Dalia Research. 1,5 mln to odsetek pełnoletnich osób LGBTI, a zatem uprawnionych do głosowania).

Co mogą te głosy? Bardzo dużo! Zacznijmy od analizy poprzednich wyborów parlamentarnych. Na Kukiz’15 zagłosowało wtedy 1,3 mln wyborców, co przełożyło się na 42 mandaty. Obydwu ugrupowaniom lewicowym (Razem oraz Zjednoczonej Lewicy) do przekroczenia progu wyborczego zabrakło w ubiegłych wyborach odpowiednio 200 tys. i 60 tys. głosów. W wyborach prezydenckich 2015 Bronisławowi Komorowskiemu do zwycięstwa nad Andrzejem Dudą zabrakło 500 tysięcy głosów. W tegorocznych wyborach europejskich Koalicji Europejskiej do zwycięstwa nad PiS-em zabrakło 940 tys. głosów. A więc mamy siłę rozstrzygania wyborów, dawania zwycięstwa całym partiom i decydowania o ich wprowadzeniu do parlamentu, bo mamy potencjał, by samodzielnie zdecydować o losie ok. 40-45 sejmowych mandatów (w zależności od frekwencji).

Co to oznacza dla nadchodzących wyborów? Aby to policzyć, musieliśmy przyjąć dwa założenia. Pierwszym jest frekwencja. W ubiegłych wyborach parlamentarnych wyniosła ok. 51%, ale bazując na wzroście frekwencji przy ostatnich wyborach samorządowych z ok. 47% do ok. 55% (a zatem o 16%) przyjmujemy, że 13 października do urn pójdzie ok. 59% Polaków. Drugim założeniem jest wynik wyborów. Oparliśmy się na sondażu IPSOS dla OKO.press z 26-28 sierpnia br. W sondażu tym PiS zdobywa 41% głosów (229 mandatów), KO 28% (150 mandatów), Lewica 13% (57 mandatów), próg (ledwo) przekraczają PSL i Konfederacja, każde z ok. 5% (odpowiednio 11 i 12 mandatów). Mniejszość Niemiecka dostaje 1 mandat.

Co ciekawe, choć na nie-PiS zagłosowałoby znacznie więcej Polaków (PiS zgarnia 7,2 mln głosów, pozostali 9 mln), to PiS jest najbliższy samodzielnym rządom. Jak tłumaczy OKO.press: Tak działa premia dla silniejszych partii z tytułu głosów oddanych na partie, które nie weszły do sondażowego Sejmu. PiS-owi do samodzielnych rządów brakuje zaledwie 2 mandatów (czyli ok. 60 tys. głosów), podczas gdy opozycji w wariancie koalicji KO+Lewica+PSL (bez skrajnie prawicowej Konfederacji) 13 mandatów, czyli ok. 450 tys. głosów. My mamy tych głosów – przypominamy – 1,5 miliona. Mamy więc potencjał, by dać opozycji demokratycznej większość niezbędną do rządzenia!

600 tys. osób LGBTI nie pójdzie głosować?

Pytanie, co z tymi wszystkimi głosami zrobimy i ile tych ciot, lesb i całej reszty tęczowej zarazy 13 października przy urnach się stawi. Z pomocą w tych szacunkach przychodzi raport Kampanii Przeciw Homofobii „Sytuacja społeczna osób LGBTA w Polsce (2015-2016)”, z którego wynika, że udział w wyborach deklaruje 80% z nas. 80% to dużo, choć oznacza to jednocześnie, że 20% z nas, czyli ok. 300 tys. wyborców LGBTI zostanie w domach. Obrazek jest jednak mniej optymistyczny, gdy porównamy te deklaracje z deklaracjami wyborców nie-LGBTI. W tym samym raporcie czytamy, że udział w wyborach deklarowało 76,3% osób hetero, a zatem jesteśmy aktywniejsi w wyborach jedynie o 5%. Gdyby przełożyć to na faktyczną frekwencję, którą w tych wyborach zakładamy na 59%, to wśród wyborców LGBTI wyniesie ona ok. 62%. Oznacza to, że zagłosuje ok. 900 tys. z nas, a prawie 600 tys. gejów, lesbijek, osób bi i trans zostanie w domach.

Skoro dysponujemy 1,5 mln głosów, to dlaczego jesteśmy ignorowani?

Wystarczy zestawić naszą liczebność z liczebnością innych grup interesu, które w ostatnich latach walczyły o swoje, by uświadomić sobie dwie rzeczy – po pierwsze naszą siłę, a po drugie nasz kompletny brak skuteczności.

Jesteśmy liczniejsi niż rolnicy. Jest nas dwa i pół raza więcej niż nauczycieli, trzy razy więcej niż lekarzy i pielęgniarek razem wziętych, ponad pięć razy więcej niż osób niepełnosprawnych, których heroiczny protest w Sejmie w 2018 r. śledziła cała Polska, osiem razy więcej niż służb mundurowych i – uwaga – osiemnaście (!) razy więcej niż górników!

Każda z tych grup wywalczyła sobie za rządów PiS-u poprawę sytuacji – rolnicy dostali obietnicę ograniczenia importu mięsa do Polski w celu ochrony rodzimej produkcji, nauczyciele wywalczyli podwyżki, lekarze rezydenci – także podwyżki oraz obietnicę zwiększenia nakładów na ochronę zdrowia, niepełnosprawni – wyższą rentę socjalną, mundurówka – podwyżkę, płatne nadgodziny oraz ułatwienia w przechodzeniu na wcześniejszą emeryturę, a górnicy – jednorazowe nagrody i/lub czternastki (!). Górnicy w ogóle to bardzo dobry przykład skutecznej walki o swoje. Wśród przywilejów tej niewielkiej w sumie grupy znajdują się wysokie pensje (2 razy wyższe niż średnia krajowa), trzynastki i wspomniane czternastki, gwarantowane nagrody w zależności od stażu pracy, prawo do wcześniejszej emerytury czy słynny deputat węglowy. Pamiętajmy, że nikt górnikom tych przywilejów nie dał. Górnicy je sobie po prostu wywalczyli.

Jedyną grupą ze wspomnianych powyżej, która przez te wszystkie lata od 1989 r. nie wywalczyła nic, jest społeczność LGBTI – półtora miliona konsekwentnie ignorowanych wyborców. Dlaczego nas ignorowano? Bo siedzieliśmy cicho, „nie obnosiliśmy się”, nie strajkowaliśmy, nie domagaliśmy się równości. Słuchaliśmy się homofobów, którzy zabraniali nam się wychylać, mówili, że jeszcze nie czas, że społeczeństwo „nie jest gotowe” na nas, na równość dla blisko 2 milionów współobywateli. Tak nas skutecznie przez lata dyskryminowano, że wielu i wiele z nas nadal „nie czuje się dyskryminowana” – takie wypowiedzi osób LGBTI są nagminne w komentarzach na „replikowym” Facebooku. Jednym słowem trzymaliśmy głowy nisko, bo tak nam kazano i tak nauczyliśmy się funkcjonować.

Podnosimy głowy

Ale w ostatnich kilkunastu miesiącach nareszcie coś drgnęło! Nie w sferze prawnej, bo tutaj jest oczywisty regres, ale coś zmienia się w nas samych. Emancypujemy się na niespotykaną wcześniej skalę, doprowadzając homo- i transfobów do wściekłości:

  • Jeszcze 5 lat temu przez Polskę co roku przechodziło 5 Marszów/Parad Równości, których liczebność nie przekraczała łącznie 20 tys. osób. W tym roku Marszów/Parad będzie łącznie 25, od najmniejszego Radomska, w którym maszerowało kilkaset osób, przez pierwsze w tym roku Marsze np. w Olsztynie, Białymstoku, Kielcach czy Płocku po Warszawę z 80 tysiącami uczestników Parady Równości;
  • od lat organizatorzy Marszów zmagają się z wyzwaniami finansowymi, ale po najgłośniejszym w tym roku Marszu w Białymstoku błyskawicznie zebrano 125 tys. złotych dla organizacji Tęczowy Białystok, kolejne 100 tys. zebrała KPH na rzecz Marszów w całej Polsce;
  • z finansowaniem organizacji LGBTI też idzie nam coraz lepiej (choć nadal jest mnóstwo do zrobienia). Najnowsze statystyki z 1% pokazują, że organizacje LGBTI uzyskały dwa razy więcej środków niż jeszcze 2 lata wcześniej;
  • dzięki ogromnemu wysiłkowi wielu działaczy LGBTI, w tym głównie Miłość Nie Wyklucza, 18 lutego br. prezydent Trzaskowski podpisał warszawską Deklarację LGBT+;
  • zmianę widać nawet w naszej „replikowej” mikroskali – dziś mamy 2,5 raza więcej prenumeratorów/ek niż 2 lata temu;
  • Koalicja Obywatelska wpisała związki partnerskie do tzw. Szóstki Schetyny, czyli podstaw programowych. Lewica idzie dalej i obiecuje równość małżeńską. Jeszcze niedawno od Schetyny słyszeliśmy, że czas na rozmowę o związkach partnerskich będzie po wyborach. A lewicowe SLD za czasów swoich rządów zamiotło sprawę związków partnerskich pod dywan. Dziś część polityków rozumie już, że nie można nas ignorować.

Zrozummy to i my! Każda osoba LGBTI będzie miała 13 października trzy obowiązki. Po pierwsze zagłosować, po drugie zagłosować mądrze, a po trzecie przekonać najbliższych, by głosując, wzięli pod uwagę postulaty LGBTI.

Co to znaczy w naszym przypadku „zagłosować mądrze”? Twardy elektorat PiS-u wybacza swej partii niemal wszystko – działki premiera, loty marszałka, wieże prezesa, nagrody dla ministrów, kompromitacje międzynarodowe, prokuratora stanu wojennego tłumaczącego księdza pedofila… A my? Partia założona przez jawnego geja Roberta Biedronia, która równość dla osób LGBTI ma wypisaną na sztandarach, dostaje w wyborach europejskich raptem 800 tys. głosów. Mamy – przypominamy – półtora miliona głosów! Co nam przeszkodziło? Skandalik z oddaniem psów do schroniska przez posłankę Joannę Scheuring- -Wielgus? A może nie podobał się nam styl Biedronia? To jak mówi? A może nie czujemy się wystarczająco dyskryminowani i wolimy głosować na tych, którzy dają 500+ albo są liberalni gospodarczo? Nie wiadomo, bo nikt w Polsce nie prowadzi badań preferencji wyborczych osób LGBTI, a szkoda. Prowadzone są jednak inne badania społeczności LGBTI (m. in. wspomniana „Sytuacja społeczna…” KPH), z których wyziera następujący obraz dyskryminacji osób LGBTI:

  • ponad pięciokrotnie częściej niż ogół populacji cierpimy na depresję
  • 69% młodzieży LGBT ma myśli samobójcze, a 50% objawy depresji
  • 69% z nas doświadczyło przemocy z powodu orientacji seksualnej/tożsamości płciowej lub ekspresji płciowej. Tylko 4% zgłosiło to na policję
  • 50% z nas nadal ukrywa swoją orientację przed sąsiadami, ponad 70% w pracy, szkole lub na uczelni
  • 87% z nas chce zawrzeć związek partnerski, 62% związek małżeński, ale nie może.

Jednocześnie jak wynika ze wspomnianego raportu, 70% z nas nie ufa rządowi, a 55% parlamentowi (dla ogółu populacji wskaźnik nieufności do obu instytucji oscyluje przy 25%). Dosyć tego! Mamy półtora miliona głosów. Wybierzmy sobie parlament i rząd, któremu wreszcie zaufamy!

 

Tekst z nr 81 / 9-10 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.