Z performerem DAMIANEM RENISZYNEM rozmawia Jakub Wojtaszczyk
Jesteś performerem i od niedawna też drag queen. Jak znalazłeś się w świecie sztuki?
Mój ojciec zajmuje się renowacją mebli zabytkowych. Dlatego od małego otaczało mnie mnóstwo sztuki, designu i rzemiosła. Pewnego dnia znalazłem u taty rysunek, który mnie zafascynował. Fascynacja szybko przerodziła się w kompulsywne rysowanie. W taki sposób zwracałem uwagę chłodnego ojca, który na co dzień mnie ignorował.
Dlaczego ojciec cię ignorował?
Już wtedy wiedział, że jestem „inny”, nienormatywny. Według niego byłem jak dziewczynka – wrażliwy i płaczliwy. A chciał mieć twardego syna, takiego jak mój brat bliźniak. Z kolei ja od zawsze chciałem mieć długie włosy, często przeglądałem się w lusterku, tańczyłem, śpiewałem i robiłem lip sync do ulubionych hitów. Miałem pseudonim „Laluś”. Spotykało się to z niechęcią ojca, który przemocą próbował wyplenić takie zachowanie. Przymuszał do stolarki i innych „męskich” zajęć. Jak mało kto wiem, czym jest ciężka praca fi zyczna. Jednocześnie usilnie kierował moją uwagę w stronę kobiet, mimo że byłem dzieckiem. Stałem się hiperseksualny, niezdrowo wcześnie zainteresowany seksem. Rozdzieliłem się na dwie części: pierwsza z nich, ta, która była akceptowana przez ojca, interesowała się dziewczynami; a drugą, tę „brudną” i ukrytą – pociągali chłopcy. Chociaż do końca nigdy rodzicowi nie zaimponowałem, sztuka była naszą wspólną płaszczyzną. Nie przeszkadzał mi w dążeniu do zostania artystą. Poszedłem do liceum plastycznego, później na Uniwersytet Artystyczny w Poznaniu, potem nawet robiłem doktorat.
Gdy czytam o twoich pracach, dużo tam autoportretów, eksploracji cielesności. Skąd to zainteresowanie własnym ciałem?
This content is restricted to subscribers