O kobietach, które nienawidzą kobiet

MAJA HEBAN, transpłciowa aktywistka i dziennikarka, o TERF-ach, transfobicznych wpadkach „Gazety Wyborczej” i działaczek Razem oraz o pokłosiu ideologicznej szarży Krystyny Pawłowicz. Rozmowa Mateusza Witczaka

 

 

Jesteś zmęczona tłumaczeniem, „o co chodzi z tymi TERF-ami”? (Trans-Exclusionary Radical Feminism – Wykluczający Osoby Transpłciowe Radykalny Feminizm – dop. red.)

Bardzo… ale to zależy komu. Nie mam problemu z tłumaczeniem tego ludziom, którzy autentycznie nie wiedzą, o co chodzi, a gdzieś ten skrót usłyszeli. Natomiast męczy mnie rozmawianie z tymi, którzy nie do końca wierzą, że terfizm jest problemem. Nas, osoby trans, traktuje się często jako „nową mniejszość”, która „wymyśla” sobie problemy. Jeśli nie odpowiada nam przemocowe zachowanie – trzeba odczekać i sprawdzić, czy po jakimś czasie nadal będzie nam ono przeszkadzać, czy nasze słowa potwierdzi ktoś, kto nie jest trans, czy po drodze ktoś zostanie pobity albo zabity – i wtedy może uzna się je za transfobiczne.

Dlaczego ci sami ludzie, którzy występują przeciw określeniom w rodzaju „moda na transpłciowość”, potrafi ą odmawiać osobom trans prawa do identyfikowania się jako mężczyzna lub kobieta?

W myśleniu TERF-ów istnieje mężczyzna biologiczny, kobieta biologiczna, czasami zdarzają się osoby interpłciowe, które jednak generalnie wpisują się w „męskość” albo „kobiecość”… i tyle. Transpłciowość jest dla nich rodzajem „nakładki”. Akceptują, że każdy powinien mieć taką ekspresję płciową, jakiej sobie życzy: jeżeli facet chce się wymalować, chodzić w sukience i zapuścić włosy – super; tylko że według nich nigdy nie będzie on kobietą. Bywa, że TERF-y zwracają się do osób trans odpowiednimi zaimkami, ale to jest kurtuazja, oni nie potrafią wyjść poza podział na biologiczną kobietę i biologicznego mężczyznę. Dla TERF-ów cis kobieta, lesbijka, która spotyka się z kobietą trans, jest w istocie osobą biseksualną. Nieważne, że ta osoba trans jest dziesięć lat po korekcie płci, zrobiła operację podwozia i ma płeć skorygowaną w dowodzie. Dla nich to nadal biologiczny mężczyzna i związek „hetero”.

Najsłynniejsza TERF-ka, J.K. Rowling, zasłynęła stwierdzeniem: „Jeżeli płeć nie jest prawdziwa, to nie istnieje pociąg do osób tej samej płci”. Dodała: „Jeśli uznamy osoby trans, to wymażemy całą społeczność kobiet”.

To głupie „argumenty”, ale niestety coraz powszechniejsze. Parę miesięcy temu widziałam na brytyjskim portalu „Th e Telegraph” tekst „Lesbijki są teraz zagrożonym gatunkiem” o narracji grupy anty-trans LGB Alliance. W skrócie brzmi to tak, że korekta płci nie jest racjonalną metodą radzenia sobie z dysforią, a transpłciowi mężczyźni to tak naprawdę „zagubione siostry”, które ze względu na patriarchat tak znienawidziły własną płeć, że postanowiły „uciec” w korektę. Trzeba im więc pomóc na nowo zaakceptować kobiecość i nauczyć, że mogą żyć, jak chcą.

Dlaczego w Polsce dyskusja o TERF-ach wciąż jest w powijakach? Nawet w naszej społeczności?

Odciąga nas od niej fakt, że zmagamy się z otwartą wrogością na wielu innych polach. Rządzą nami, na przykład edukacją, ludzie, którzy uważają osoby LGBT za zagrożenie dla narodu. W zewnętrznych obserwatorach faktycznie może pojawić się myśl, że po co my rozkładamy na czynniki pierwsze wypowiedzi feministek, skoro osoby LGBT są podczas protestów wyłapywane na ulicach i wywożone na posterunki? Wychodzę jednak z założenia, że wróg, którego znam, jest lepszy niż wróg, który udaje przyjaciela. W przypadku PiS-u i Konfederacji nic nie da się zdziałać w temacie osób nieheteronormatywnych. To partie, które w najlepszym wypadku mogą nam nie szkodzić, a w najgorszym mogą urządzić nam piekło. Oczywiście trzeba z nimi walczyć, ale to walka, w której mniejszości występują na szerokim froncie: „Społeczeństwo demokratyczne kontra prawicowi ekstremiści”. Terfizm kiełkuje teraz, ale może wydać plon za kilka lat, gdy władzę z powrotem przejmą liberałowie. Pojawi się wtedy możliwość, by na przykład zmienić sposób, w jaki w Polsce przeprowadza się korektę płci – i może się wówczas okazać, że po latach słuchania terfowskiej propagandy część polityków będzie takiej zmianie przeciwna. To się już dzieje w Wielkiej Brytanii, w Hiszpanii i Szwecji, w kolejnych krajach pojawia się nurt sprzeciwu wobec rozwiązań, ułatwiających życie osobom trans, który kryje się pod płaszczykiem radykalnego feminizmu.

Na polskim poletku jego ambasadorką jest działaczka Urszula Kuczyńska, która w głośnym wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” kwestionowała kobiecość osób z macicami. To na Lewicy raczej wyjątek czy wyjątek potwierdzający regułę?

To mała grupa, ale dosyć głośna. W dodatku jej poglądy trafiają na podatny grunt, bo do intelektualistów, którzy interesują się feminizmem. Łatwo im przyjąć jako fakt zdanie, które słyszą od osoby, zdawałoby się, godnej zaufania, która jest przecież za równością małżeńską, zieloną energią i równouprawnieniem, więc niby czemu nagle miałaby być transfobką? Kurde, może faktycznie coś jest w tych opowieściach o osobach, wycofujących się z tranzycji i pladze lesbijek, które zmieniają się w facetów? Zresztą w tym wywiadzie nawet nie tyle „kwestionowała kobiecość”, co sugerowała, że transpłciowa kobieta to „mężczyzna o tożsamości kobiety”. Dyskusja o zasadności terminu „osoby z macicami” była jakby obok.

Partia Razem wykluczyła ją ze swoich szeregów, ale nie uspokoiło to nastrojów.

Problem z dyskusjami w Internecie polega na tym, że często zachowania konkretnych osób przenosimy na całe grupy. Dlatego TERF-y traktują osoby trans jak monolit i dlatego trwa nagonka na Razem. Ja odpowiadam: hola, mówimy o paru osobach we względnie dużej partii, a gdy wyszła na jaw ich transfobia, odzew z Razem i Młodych Razem był ogromny, uruchomiono sądy koleżeńskie, Kuczyńską wykluczono. Nie możemy generalizować i przedstawiać wrogich nam jednostek jako reprezentantów całej grupy.

W reakcji na usunięcie Kuczyńskiej zaprotestowała na łamach „Gazety Wyborczej” Magdalena Środa, napominając, że nie można wykluczać z partii osób, które mają „oporny język”. Jeszcze ostrzejszy był Wojciech Maziarski, według którego Razem dokonało „egzekucji” na osobie winnej „transfobicznego odchylenia”.

Maziarski opublikował później sprostowanie zatytułowane „Muszę odszczekać, przepraszam”. Przeprosił czytelników za wprowadzenie w błąd, a partię Razem za pochopny atak. Po publikacji uświadomiono mu, że Kuczyńska faktycznie ma na koncie ewidentnie transfobiczną aktywność w sieci. Środa napisała artykuł bez researchu. Maziarski – podobnie, oparł się na odczuciach, na intuicji, nie na faktycznym sprawdzeniu, o co chodzi. Kuczyńska komentowała później w Internecie, że jest zdziwiona, że takie teksty w ogóle puścili, bo przecież jedna z redaktorek jest partnerką „transfanatyka z Razem” i że w „GW” obowiązuje rzekomo zasada: „o transach albo dobrze, albo w ogóle”.

O „transach”?

To cytat. Owszem, mnie się zdarza mówić: „złe transy”, ale mi wolno; dla mnie to jest ironiczne, używam tego określenia z dystansem. To domena mniejszości, które mogą sobie pozwolić na „przejmowanie” obraźliwych określeń. Natomiast bez odpowiedniego kontekstu, na przykład teatralnego, inne osoby nie powinny ich używać. Kuczyńska bez żenady pisze „o transach”, co zresztą kolportowałam na screenach, o czym teraz mówię z uśmiechem, a w rzeczywistości spędzają mi one sen z powiek.

Dlaczego?

Dziwnie się czuję, mając w komputerze bibliotekę ludzkiej aktywności w sieci. Do jej stworzenia namówił mnie mój chłopak po mojej pierwszej – bardzo nieprzyjemnej – rozmowie z Kuczyńską. Powiedział mi: „Wiesz co? Zrób sobie screena tych wiadomości, może się później przydać”. Zaczęłam dokumentować transfobiczne wpisy. Wiem, że do przeprosin Maziarskiego przyczyniły się m.in. moje screeny; on ewidentnie do nich nawiązuje. Cieszę się bardzo z tego sprostowania. Zwłaszcza, że w mediach głównego nurtu nadal pojawiają się treści transfobiczne, do przeprosin Maziarskiego odniosła się Agata Bielik-Robson, usprawiedliwiając Kuczyńską, którą niby miało zradykalizować oskarżanie jej o transfobię. Absurd.

Te same media głównego nurtu rozpisywały się ostatnio o szarży Krystyny Pawłowicz, która wyoutowała transpłciową uczennicę ze szkoły w Podkowie Leśnej. Pojawiło się wówczas mnóstwo artykułów, przybliżających trudności, z jakimi mierzą się dorastające osoby trans i ich rodzice. Czy aby dzięki nim osoby trans nie stają się jednak trochę bliższe „zwykłemu Polakowi”?

Możliwe. Takie sytuacje budzą reakcję i uwrażliwiają na złą sytuację transpłciowych nastolatków. Duża w tym zasługa rodziców, którzy mówią w mediach, że akceptują swoje dzieci, ale na przykład walczy z nimi dyrekcja szkoły czy państwo.

Na drodze do równości osób trans stają ostatnio cztery słowa: toaleta, szatnia, więzienie, sport.

…jeszcze „lesbijki”.

Domyślam się, że pewnie masz na te tematy mocną opinię.

Zaskoczę pewnie wszystkich: nie mam gotowych odpowiedzi. Akceptuję, że dla kobiety i jej dziesięcioletniej córki sytuacja, w której idą do toalety i zastają tam osobę, która ich zdaniem wygląda jak mężczyzna, może być trudna. Rozumiem, że mogą czuć się niekomfortowo. Nie chcę z góry mówić, że są transfobkami i mają się ogarnąć, to nie jest łatwy temat. Tak samo z więzieniami. Może się przecież wydarzyć, że ktoś, kto ma na koncie przemoc seksualną wobec kobiet, oznajmi, że jest kobietą i zostanie przeniesiony do więzienia dla kobiet. Jeśli zrobi to tylko w celu oszukania systemu, jest to problem. Tylko że problemem jest również sytuacja, w której cis kobieta, która dopuszczała się przemocy seksualnej wobec kobiet, idzie do kobiecego więzienia. Łatwo rzucić tematem „A co z więzieniami?”, ale on ma wiele warstw. Nie wiem, może jest opcja, żeby osoby trans skazane za przemoc seksualną przebywały osobno?

Więzienie, które i tak jest miejscem odosobnienia, miałoby dodatkowo wykluczać osoby trans?

Nie jestem specjalistką od więziennictwa, żeby rozwiązywać takie problemy. Jak dziś przeciwdziała się przemocy osób skazanych za przemoc seksualną na osobach tej samej płci? Czy mają cele jednoosobowe? Nie wiem. Ale w tym właśnie problem: od osób trans oczekuje się, że będziemy mieć gotowy przepis na wszystko. Na pewno jednak problem więzień nie może stać na drodze dla wprowadzenia np. ułatwień w diagnozie transpłciowości czy zmianie prawa, które nakazuje nam pozywać własnych rodziców. Zwłaszcza, że jest wielka różnica między osobą, robiącą coming out podczas pobytu w więzieniu, a osobą w którymś roku tranzycji, która trafi a do więzienia.

Republikańskie stany w USA, ostatnio Arkansas, coraz śmielej wprowadzają ustawodawstwo, które godzi w transpłciowych sportowców i sportowczynie.

Nie należę do osób, które powiedzą wprost: osoby trans mają prawo korzystać ze sportu w zgodzie z płcią, z którą się utożsamiają, kropka. Nie widzę powodów, dla których osoba trans miałaby nie móc uczestniczyć w rywalizacji sportowej, jeśli jako nastolatka przeszła korektę płci – była na blokerach, a potem kuracji hormonalnej. Przecież dojrzewała tak samo, jak rówieśnicy tej samej płci! Ale przypuśćmy, że mamy do czynienia z dorosłą, transpłciową kobietą, która przyjmuje estrogeny. Jej tkanka mięśniowa, owszem, zmniejsza się, ale jest na szkielecie, który rozrósł się tak, jak się rozrósł, bo przechodziła dojrzewanie w trybie męskim, pod wpływem testosteronu. To skomplikowana kwestia, zarówno pod kątem etycznym, jak i medycznym, i nie wiem, co jest właściwym wyjściem. Nie jestem lekarką ani specjalistką od etyki sportu. Nie zapominajmy jednak, że temat wpływu hormonów na uwarunkowania sportowców i sportowczyń nie dotyczy jedynie osób trans. Lubię mówić o przykładzie Justyny Kowalczyk, która zarzucała swoim norweskim rywalkom przyjmowanie leków na astmę i hormonów wzrostu, ale nikt nie robił z tego „nagonki na Norweżki” ani nie podsycał antynorweskiego resentymentu. Tymczasem na Instagramie mamy terfowe profile, na których są megadehumanizujące zdjęcia transkobiet. Owszem, nie wyglądają one jak stereotypowe kobiety, ale nie usprawiedliwia to kpin z ich wyglądu i komentarzy, że tak naprawdę są obrzydliwymi, spoconymi, włochatymi facetami. Podobne teksty znajdziemy pod każdym artykułem o Caster Semenya, która nie jest kobietą transpłciową, ale interpłciową, produkuje więcej testosteronu niż inne kobiety. Jest ogromna różnica pomiędzy rozmową na trudny temat, a TERF-owską nagonką. Na pewno nie jest tak, że nie możemy pozwolić osobom trans na łatwiejszą tranzycję, bo zaraz zaczną gwałcić w więzieniach, masturbować się przed dziećmi w publicznych toaletach, łamać czaszki rywalkom w sporcie i przeprowadzać lesbijkom terapię konwersyjną.

Ile kosztuje cię walka z taką propagandą? Ostatnio pisałaś na swoim profilu, że jesteś zmęczona nie tylko gaslightingiem, ale wręcz „wyzywaniem od zboczonych facetów”.

Przyjęłam specyficzną metodę; dokumentuję ekstremizm, co bardzo męczy, bo trzeba się babrać w obrzydliwych treściach. Przez pół roku próbowałam wytłumaczyć, dlaczego pewne zachowania w Internecie są transfobiczne i dlaczego boję się tych „grzecznych”, intelektualnych terfów. Często traktowano mnie jak „fanatyczną transfaszystkę”, która próbuje cenzurować ludzi, którzy próbują się wypowiedzieć na trudne tematy. Ale nikogo nie obchodziło, że takie osoby jak ja też są gotowe porozmawiać o tych „trudnych tematach”. Na szczęście po tym, co wydarzyło się w Razem, maski opadły na tyle, że nie potrzebuję już za każdym razem pisać elaboratu, gdy ktoś pyta, dlaczego uważam, że dana osoba jest transfobiczna. Pokazuję: zobacz tutaj! Tu jest screen, gdzie piszą o „transach” i zgadza się, że „nigdy nie będę kobietą”. Z czasem jest łatwiej.

Tekst z nr 91 / 5-6 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.