Ryby

Tekst: Anka Konieczna

Foto: Oiko Petersen, Krzysztof Nowiński

 

Jestem – powiedzmy to na początek – szczęśliwą posiadaczką waginy. Mam wielu znajomych i przyjaciół gejów, którzy – dodajmy dla jasności – tego organu nie mają. Przebywając wśród nich, czuję się lubiana, rozumiana, akceptowana, szanowana. Prędzej czy później jednak zawsze słyszę coś w rodzaju: „Naprawdę, z rybami mieszkasz?“ (do współlokatora pary lesbijek). „I co, zatykasz nos, jak one się bzykają?“

Wyznanie dzielnej duszy, że przed coming outem uprawiała seks z kobietą, wita zbiorowe: „Fuj!“. Widmo kobiecych n a r z ą d ó w płciowych, wyobrażonych z wielkim zabarwieniem emocjonalnym – ohydne, oślizgłe, rybie – zawisa nad moimi rozmówcami. Widmo ma rolę do spełnienia: łączy, podsuwa wspólny temat, rozładowuje napięcie.

Dlaczego akurat waginy? Wydawałoby mi się przecież naturalne, że dla homoseksualnych mężczyzn kobiece ciało jest obojętne, nie stanowi interesującego obiektu obserwacji czy przemyśleń. Można sięgnąć po wyjaśnienie uniwersalne wszystkich problemów na linii geje – kobiety i uznać po prostu, że ktoś, kto w hierarchii społecznej plasuje się dość nisko, zawsze będzie dążył do odreagowania na kimś, czyja pozycja jest jeszcze gorsza; kobiety stoją niżej niż geje. To jednak tylko jedna z przyczyn. Odraza wobec kobiecości, zwłaszcza nakierowana tam, gdzie ta kobiecość jest najbardziej dosłowna i zwierzęca, jest uniwersalną metodą podkreślania i kreowania własnej męskości. Mężczyźni, choćby nie wiem jak wspaniale przegięci, wychowywani są do roli płciowej definiowanej jako „nie bycie babą“. Podkreślanie więc swojej odrazy do kobiecego ciała stanowi kontynuację tego mechanizmu, jest sposobem obwieszczania, że jest się mężczyzną, i to mężczyzną męskim, cokolwiek ma to oznaczać. Powiedzieć trzeba też, że rzeczywistość dookoła nas sprzysięga się, żeby wytworzyć obraz kobiecego ciała jako nieczystego, obfitującego w niepożądane wydzieliny, wymagającego bezustannej kontroli i korekty – stąd niekończące się reklamy specjalnych mydeł, płynów do higieny intymnej, wkładek absorbujących, obsesyjne dbanie o „świeżość“. Trudno się dziwić, że i geje poddawani takiemu praniu mózgów nabierają dość odrażającego wyobrażenia o kobiecych organach płciowych, które przecież dla większości z nich pozostają poza obszarem bezpośredniego doświadczenia.

Słysząc takie komentarze moich znajomych, obruszam się bardziej czy mniej serio. „Ania, przecież my tylko tak żartujemy!“, „Przepraszam, nie wiedziałem, że Tobie to przeszkadza!“. Ja wiem, rozumiem, nie obrażam się. Tylko pomyśl o tym: gdybyś usłyszał, jak twój heteroseksualny przyjaciel opowiada o kimś: „…no i przylazł w tej pedalskiej koszuli…“. Nie uważałbyś, że coś tu nie gra? I o tym: jeśli heteroseksualny mężczyzna wyrazi się z odrazą o seksie między dwoma mężczyznami, posypią mu się na głowę gromy za homofobię. Dlaczego w takim razie jest w porządku, jeśli niektórzy geje nie potrafią wypowiedzieć słowa „łechtaczka“ bez wykrzywiania twarzy z obrzydzenia?

Tekst z nr 3 / 7-8 2007.

Digitalizacja archiwum “Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.