Siła spokoju

Z CHABREM, prezesem Kampanii Przeciw Homofobii w latach 2012-2018, rozmawia MARIUSZ KURC

 

W jakiej formie się do ciebie zwracać – męskiej czy żeńskiej?

Chaber, forma dowolna.

Może być i taka, i taka?

Może.

Byłeś prezesem Kampanii Przeciw Homofobii trzy kadencje. Sześć ostatnich lat. Głośne były m.in. wasze społeczne akcje: w 2013 r. „Rodzice, odważcie się mówić” z rodzicami osób LGBT, w 2016 r. – „Przekażmy sobie znak pokoju” o stosunku katolików do osób LGBT, nierzadko zresztą też katolików. Do tego ciągła akcja z sojuszni(cz)kami LGBT, ostatnio dołączył do niej Maciej Stuhr.

W 2012 r., pierwszym roku mojego prezesowania, ruszyła w KPH Akademia Zaangażowanego Rodzica. Wcześniej rodzice osób LGBT praktycznie nie istnieli w świadomości społecznej, geje i lesbijki były jakby „pojedynczymi” osobami – bez rodzin. W Akademii wykształciliśmy kilkadziesiąt mam i ojców, którzy właśnie założyli stowarzyszenie My, Rodzice. Sojusznicy LGBT wśród znanych osób zdarzali się i wcześniej, ale my zaczęliśmy budować ruch sojuszniczy m.in. przez doroczne gale i angażowanie ich do innych działań. Mniejszych akcji, szkoleń czy publikacji nie zliczę, ale chciałabym powiedzieć o zmianie profilu działalności KPH w ciągu tych sześciu lat. Do 2011 r. KPH się rozrastała, promowała powstawanie grup lokalnych, wspomagała je, byliśmy jakby organizacją-matką dla wielu inicjatyw. One dojrzały na tyle, że daliśmy im niezależność, a sami skupiliśmy się na działaniach ogólnopolskich, skierowanych do całego społeczeństwa. Również stricte politycznych. Nawiązywanie strategicznej współpracy z politykami w 2012 r. było łatwiejsze – w Sejmie byli Robert Biedroń, Anna Grodzka, Wanda Nowicka. Teraz jest dużo trudniej, ale pracujemy z prawie wszystkimi partiami opozycyjnymi.

Nowoczesna w kwietniu wniosła do Sejmu projekt ustawy o związkach partnerskich.

Warto dodać, że bez pracy i nacisku organizacji LGBT to by się nie zdarzyło. Nie ma szans na uchwalenie projektu, ale chodzi o wzbudzenie dyskusji, opowiedzenie się za lub przeciw. Każda próba przybliża nas do sukcesu. Jest jeszcze działalność międzynarodowa KPH. Np. od lat uczestniczymy w przeglądach respektowania praw człowieka na forum ONZ. Polski rząd przedstawia swoją wersję, a my swoją.

Jaką KPH zastałaś, a jaką opuszczasz? Pytam w wymiarze samej organizacji.

Ustatkowaliśmy się. Nasze działania są bardziej przemyślane i skoordynowane, stanowią część większej strategii. To naturalny proces rozwoju wielu organizacji. Gdy KPH zaczynała w 2001 r., do zrobienia było praktycznie wszystko, a działała jeszcze właściwie tylko Lambda Warszawa. Mieliśmy kilkadziesiąt różnych, niepowiązanych ze sobą projektów, każdy był jakoś tam ważny. Teraz zaczynamy od wyznaczenia długofalowych celów, po czym schodzimy na poziom konkretnych działań.

Skąd pieniądze?

Tu też nastąpiła głęboka zmiana. Odeszliśmy od „projektozy”, która polega na tym, że patrzysz, na co grantodawcy oferują środki i piszesz pod to wniosek. Gdy organizacja nie ma środków, to może być jedyny sposób na przetrwanie, ale filozofia powinna być inna: to my wiemy, co jest potrzebne, planujemy coś – i szukamy na to pieniędzy. Dlatego od 2013 r. świadomie poszliśmy w kierunku prywatnych darczyńców. KPH dziś jest w ogromnej mierze finansowana oddolnie. To jest już kilka tysięcy osób.

Tysięcy?

Tak. Od jednorazowych wpłat po 10 zł, przez „średnie”, czyli np. 30 albo 50 zł na miesiąc, po większe kwoty, 1000 zł czy więcej i cyklicznie. Do tego środki z 1% podatku. Celowo nie startujemy do konkursów o polskie publiczne pieniądze. Nie chcemy być zależni od widzimisię polityka. Korzystamy wciąż z grantów, ale dużo rzadziej – zawsze zagranicznych i tylko wtedy, gdy wpisują się w naszą strategię. Finansowanie przez prywatnych darczyńców jest trudniejsze, bo musisz „uciułać” kasę z setek drobnych wpłat, ale ma dużo zalet. Ostatnio wydrukowałam miesięczny wyciąg – 26 stron. Patrzysz na ten papier i widzisz tych wszystkich ludzi, którzy ci zaufali. Dali własne pieniądze. Czujesz odpowiedzialność i mobilizację. Nie chcesz ich zawieść. Przy tym budujesz społeczeństwo obywatelskie, bo wciągasz ludzi w działalność. Oni często nie mają czasu czy możliwości, by się zaangażować i coś robić, ale mogą ustawić stały przelew na KPH.

W taki sam sposób „Replikę” tworzą prenumeratorzy/rki. 60 zł na roczną prenumeratę czy 30 zł na miesiąc na KPH – mam wrażenie, że wiele osób LGBT (i sojuszników) stać na takie kwoty.

Teraz nawet chyba lepiej zarządzamy pieniędzmi. Z projektu musisz się rozliczyć przed grantodawcą, masz budżet i po prostu go wypełniasz bez wielkiego pola manewru. Gdy sam zarządzasz kasą od zwykłych ludzi, oglądasz każdą złotówkę i kombinujesz, jak ją wydać najlepiej.

Od lutego działa nowy zarząd KPH, do którego już nie kandydowałaś. Do połowy kwietnia byłeś jeszcze dyrektorem zarządzającym biura.

Przez te sześć lat stanowiłyśmy tandem z Mirką Makuchowską jako wiceprezeską. Mirka teraz też jest poza zarządem, ale nadal pracuje w KPH. Natomiast moje obowiązki jako dyrektora biura przejął Slava Melnyk, który również ma ogromne doświadczenie. (Slava wraz z Małgorzatą Kot zostali współprzewodniczącymi KPH – przyp. „Replika”)

Od miesiąca pracujesz jako dyrektor finansowy ILGA Europe, parasolowej europejskiej organizacji LGBTI skupiającej około 500 innych organizacji.

W KPH też zajmowałam się m.in. finansami, więc pole działalności jest mi znane, tylko skala i zasięg dużo większe. ILGA-Europe obejmuje nie tylko Europę, ale również Azję Środkową – Kazachstan, Kirgistan itp.

Przeprowadziłeś się do Brukseli.

Opuściłam moją kph-owską „rodzinę z wyboru” po 10 latach w Warszawie. Nie powiem, że się nie bałam tej zmiany.

Pochodzisz z Tomaszowa Mazowieckiego. Do stolicy przyjechałaś na studia.

Zamieszkałam w Warszawie, zaczęłam studia i zgłosiłam się jako wolontariuszka do KPH – wszystko w październiku 2008 r. Na początku robiłam wszystko, co akurat było do zrobienia. Potem, ponieważ byłam po klasie mat/fi z, to gdy Robert (Biedroń, ówczesny członek zarządu KPH – przyp. „Replika”) np. wyjechał na wakacje, powierzano mi bieżącą obsługę finansową. Dawałam sobie radę. W 2010 r. wraz z Jaśkiem Świerszczem odpowiadałam za wolontariat przy organizacji Pride House podczas EuroPride. Zaraz potem wybrano mnie na członka zarządu. Zaczęłam prowadzić już całe finanse, co było czasochłonne, więc wzięłam urlop dziekański. Rok później zostałam prezesem. Ale studia skończyłam.

Gdzieś po drodze jakby „zgubiłaś” swoje imię i stałaś się po prostu Chabrem.

Od podstawówki wszyscy mówili na mnie „Chabi”, „Chaber”, „Chaberku”.

Od kilku lat jesteś konsekwentnie tylko Chabrem. To ma chyba wymiar symboliczny jako uznanie tożsamości trans czy niebinarności – dobrze interpretuję?

Do 18. czy 19. roku życia nie miałam po prostu „narzędzi”, by swą tożsamość odpowiednio nazwać. Nie znałam tych wszystkich pojęć. Wiedziałam, że jestem dziewczyną inną od innych dziewczyn – tyle. Choć jak dziś spoglądam na zdjęcia z dzieciństwa, to wyglądam jak uroczy, okrąglutki chłopiec (śmiech). Nie orientowałam się, że może istnieć coś takiego jak niebinarność płciowa. Kwestionowanie płci, choćby refleksja nad tym, jak ona jest konstruowana w twojej głowie – to było poza zasięgiem. Przyszło później. Skonstatowałam, że nie czuję się mocno „przywiązana” do żadnej z płci. To jest dość wyzwalające. Jestem Chaber.

W kwestiach dotyczących osób trans następuje obecnie ogromny progres. Zgodzisz się?

Tak. Nie tylko za sprawą Anny Grodzkiej, choć w Polsce przede wszystkim.

Polski mainstream jest chyba wciąż na etapie, że bycie trans równa się tranzycji. Tymczasem w ruchu LGBT widoczna jest coraz większa różnorodność tożsamości trans. Zawsze istniały, ale teraz dochodzą do głosu.

To jest świetne. Już kilka razy zdarzyło nam się w KPH, że gdy czytaliśmy ankiety młodych ludzi biorących udział w jakimś badaniu, to w rubryce dotyczącej płciowości czy seksualności oni wpisywali takie słowa, że musieliśmy je guglować. Przestajemy rozmawiać o transpłciowości jako zjawisku, rozmawiamy o konkretnych ludziach. Jest coraz więcej blogów i vlogów trans, serialowych postaci trans, trans coming outów.

Czego najbardziej brakuje w społeczności LGBT?

Solidarności i wyrozumiałości. Nie ma lepszych i gorszych tożsamości, żadna nie jest „wymysłem” ani „literką”. Powinniśmy się nawzajem wspierać i nie obrażać, jeśli ktoś coś zrobi lub powie źle, tylko wyjaśniać. Często błędy wynikają nie ze złej woli, lecz z niewiedzy. I doceniajmy wszelkie, nawet drobne działania na rzecz LGBT.

Jak widzisz KPH za kilka lat?

Gdy 6 lat temu wprowadzaliśmy się do nowego biura na Solcu, ono wydawało nam się bardzo duże. Teraz stało się za ciasne. Pracuje tu na co dzień ponad 10 osób. Mam nadzieję, że dalej będzie się rozrastać. W 2019 r. KPH przeprowadzi dwie szerokie akcje społeczne. Jedna będzie mocno polityczna, mobilizacyjna. Społeczność LGBT musi gremialnie pójść do wyborów parlamentarnych – a to nie jest oczywiste, biorąc pod uwagę ogólną frekwencję. KPH będzie zachęcać, by każdy/a, wrzucając kartkę wyborczą, miał/a na uwadze postulaty LGBT.

Chaber, mimo tylu burz i stresujących sytuacji cały czas zachowujesz niezmącony spokój. Jak to robisz?

To jest trochę wyuczone, a trochę wynika z charakteru, ale naprawdę inaczej się nie da. Nie mogę dać się wyprowadzać z równowagi. Dziś jest z pewnością łatwiej działać na rzecz LGBT niż np. w latach 90. – bez ówczesnych działaczy nie byłoby KPH w dzisiejszym kształcie, jestem o tym przekonana – ale wciąż regularnie wylewa się na nas wiadro gówna. Musisz to przyjąć na klatę, nie zwariować, przemyśleć, odpowiedzieć – i dalej robić swoje. Dodam tylko, że z zespołem wspaniałych ludzi, który mamy, to nie jest takie trudne (uśmiech).

Robert Biedroń, prezes KPH przez pierwsze osiem lat, też nigdy się nie denerwował.

I jeszcze był radosny, umiał wszystko przekuć w żart. Ja jestem znacznie większym nudziarzem.

Tekst z nr 73 / 5-6 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.