Męskość, rodzaj żeński. Rozmowy o butch, cz. I

Z Katarzyną Parą o byciu butch rozmawia Marta Konarzewska

 

Podczas tegorocznego 8. LGBT Film Festiwalu odbyła się projekcja dokumentu Lisy Plourde „Gender Troubles. The Butches”, w którym kilka bohaterek (w tym ona sama) opowiada o swoim życiu jako butch. Po seansie miałam przyjemność pro­wadzić (gorącą!) dyskusję z udziałem widzek i widzów. Gośćmi specjalnymi były zaś Katarzyna Para i Anton „Ambro” Ambroziewicz, z którymi wywiady zamieścimy w tym i w kolejnym numerze „Repliki”.

W Stanach lesbijska tradycja butch-femme sięga lat 50., podziemnych klubów i kul­tury klasy robotniczej, w Polsce nie miała takiej reprezentacji, co nie oznacza, że znaki „butch” i „femme” – les-męskości i les-kobiecości nie funkcjonują. Funkcjono­wały zresztą przez stulecia, jeśli jako butch opisać kobiety, które cross-dressingowo i transgenderowo naruszały kulturę, schematy społeczne i konwenanse. (MKo)

Być butch – co to właściwie znaczy?

Być pomiędzy heteronormatywnie postrze­ganą kobiecością i męskością. Być osobą masculine-of-center.

Czyli?

Osobą, która nagina heteronormę: „Ale jak to? Jesteś kobietą czy kolesiem?” – często przejmuję kontrolę, lideruję, jestem kon­kretna, to moje osobniczne cechy, dopiero społeczeństwo przypisuje je mężczyznom.

W twoim codziennym życiu…

…bycie butch nie odgrywa żadnej roli – bli­scy są „oswojeni” z moim wyglądem. Moje partnerki to lubią. Aczkolwiek były i takie, którym to wydawało się nieco „nieswoje”.

Próbowały cię przebierać?

Kiedy nie chciały być identyfikowane jako lesbijki, a właśnie to im się zdarzało w mo­jej obecności – butch to przecież idealne stereotypowe wyobrażenie lesbijki. Femme są o wiele bardziej „niewidzialną” grupą. Także w przedstawieniach kultury LGBTQ.

Bohaterki filmu „Gender Troubles. The Butches” sporo o tym mówią: mój wy­gląd to mój coming out, wygląd femme nim nie jest. Niemal – bez ironii! – czu­łam się winna, że nie wyglądam dość nie­hetero odważnie.

To wszystko nie jest takie oczywiste, an­drogeniczny wygląd sprawia, że bardzo często mam passing jako facet. A to z ko­lei generuje przywileje. Będąc jedną nogą w kulturowym świecie cis-mężczyzn mam ich mnóstwo – w pracy często jestem trak­towana poważniej niż koleżanki, bardziej partnersko. Kiedy wymagam, jestem „sta­nowczą osobą”, a nie „suką”. Mój wygląd jest rzadko tematem dyskusji typu „o, chy­ba nowa sukienka” – czego próbują niekie­dy cis-faceci w środowisku korpo, aby zjed­nać sobie przychylność.

Szefowej?

Koleżanki, kontrahentki. Wiesz, adoracja działa też na mnie – tylko jeszcze nie spo­tkałam się z komplementem od mężczyzny, że ta poszetka świetnie pod koszulę dobra­na (śmiech).

Jeśli chodzi o coming out – faktycznie, trud­no „ukryć” seksualność, będąc butch, to na­raża cię niekiedy na agresję i czasem bywa trudne. Ale bohaterki filmu są z innego po­kolenia niż ja – dla nich bycie butch to, my­ślę, doświadczenie emancypacyjne. Ja nie czuję tak bardzo tego „trudu”, o którym one mówiły. Wygląd femme nie jest tak oczywi­sty, pewnie, ale ty na pewno na co dzień je­steś zmuszana do „udowadniania” swojej seksualności – skoro wyglądasz femme, NA PEWNO NIE JESTEŚ LESBIJKĄ…

I na pewno marzę o tym, żeby na mnie zagwizdać na ulicy.

Ja nie muszę się borykać z „catcallingiem”, czy obrzydliwym podrywem w klubie – nie jestem obiektem dla cis-mężczyzn. Cza­sem po prostu traktują mnie jak osobę bez względu na moją płeć, koleżanki fem­me rzadko tego doświadczają. A to cieka­we – wychodzisz poza płeć, skupiasz się na doświadczeniach ogólnoludzkich, a te genderowo normatywne, tzw. męskie, czy tzw. kobiece…

…tzw. naturalne…

pozostają ci całkowicie obce.

A co, jeśli ktoś myli cię z kolesiem?

Jeszcze kilka lat temu to był afront. Nie do końca chciałam być identyfikowana jako butch, czy nawet lesbijka. Dziś bywa, że czuję się wręcz nieswojo, gdy ktoś się do mnie zwraca per „pani”. Dobrze czuję się w byciu genderqueer. To nie znaczy, że chcę, by zwracano się do mnie zaimkami męskimi. Szczerze mówiąc, te kobiece też nie do końca mi odpowiadają, ale język polski nie daje pola do popisu. Jedno jest jasne. Nie chcę zmienić swojego ciała – nie odczuwam dysforii płciowej.

Co od stuleci przypisuje się buczom, mó­wiąc, że „tak naprawdę” są trans.

Nie jestem trans. Butch to także tożsa­mość. Tożsamość tworzona z opozycji, ale i w symbiozie z kobietami femme.

Są teorie, według których butch-femme to układ. Nie ma butch bez femme i na odwrót.

Nie sądzę, aby ten układ był nierozerwalny. On oczywiście istnieje, większość moich długoterminowych partnerek była fem­me. Niemniej pociągają mnie też bucze, a także mężczyźni (cis i trans). Układy butch-butch potrafią być bardzo wyzwa­lające. Układanie relacji w oderwaniu od heteronormy prowadzi do nowych, cieka­wych odkryć, także tych seksualnych.

Powtórzę zatem pytanie z publiczności, zadane podczas debaty po filmie. Czy bucze to zawsze i tylko lesbijki? Czy osoba może być butch a jednocześnie bi albo hetero?

Pewnie że może! Kobiety masculine-of-center nie zawsze są lesbijkami. Wielokrot­nie okazywało się, że kobiety, o których z całą pewnością sądziłam, że są butch-les okazywały się być totalnie i jak najbardziej hetero. Jedynie w heteronormie butch = les. Wygląd butch jest wyobrażeniem wszystkich heteronormatywnych stereoty­pów na temat lesbijek – jesteśmy męskie, na pewno nienawidzimy mężczyzn lub chcemy im odbić partnerki.

Niemiłe z was lesby, agresywne.

I gburowate… a ja niekiedy po prostu je­stem nieśmiała…

Jakie są jeszcze stereotypy?

Butch to identyfikacja, której przypisywa­ne jest bycie stroną aktywną.

W seksie?

Tak, niekiedy wręcz „niedotykalną”.

Bzdura?

Jak ze wszystkimi ogólnikami – oczywiście istnieją takie osoby, ale mam wrażenie, że większość butch jest bardzo versatile.

Czyli bez roli?

Lub w różnych rolach. Istnieje nawet powiedzenie: butch in the streets, fem­me in the sheets – które odnosi się do bardziej „pasywnych” buczy. W łóżku nie przejmują inicjatywy, czekają, aż zo­staną zaspokojone przez partnerki. To powiedzenie pierwszy raz usłyszałam w Los Angeles, jedna z koleżanek wręcz z przekąsem mówiła o dziewczynie butch, z którą spała. To też jest ciekawe – wysoko postawiona jest poprzeczka bycia „praw­dziwym” buczem. Jeśli jesteś pasywna w łóżku, to czy na pewno jesteś butch? Jeśli nie jesteś „rycerska” i nie otwierasz drzwi kobietom – na pewno jesteś butch?

Oczywiście są bucze stricte aktywne – uprzęże, dilda, to się zdarza. Dla mnie na przykład to ogromna przyjemność być stroną aktywną, przejmującą kontrolę i pe­netrującą. Co nie oznacza, że czasem nie lubię zamienić się rolami.

Twoja żona jest femme i mieszka w L.A. Ty masz doświadczenie bycia butch i tam, i w Polsce.

Chcesz spytać o różnice? Cóż, w Polsce nie istnieje kultura butch. Są oczywiście takie osoby, ale nie ma społeczności.

Chyba, że o czymś nie wiemy?

W L.A. dziewczyny butch się znają, kum­plują, spędzają razem czas. Podobnie jak femme.

Są takie kręgi? Krąg butch i krąg fem­me?

Są.

Już słyszę zarzuty o naśladowanie hete­ronormy.

Zdarzają się wyjścia na miasto tylko w to­warzystwie butch, ale nie oznacza to wcale, że jakaś femme czy ktokolwiek inny nie mogłaby dołączyć, gdyby chciała.

Chcesz powiedzieć, że imitowane są role, ale nie wykluczenia? Czy że całe to gada­nie o imitacji (rodem z drugiej fali ame­rykańskiego feminizmu) to zawracanie głowy?

Oba środowiska wydają mi się bardzo inkluzywne. Kiedyś robiłam z moją part­nerką grilla – i to ja stałam za grillem całą imprezę. Kolejne bucze podchodziły do mnie: „Jedzenie pyszne, dzięki! Wiem, że ciężko pracujesz, gdybyśmy byli u mnie, to bym robiła to samo” – więc pewnie jest jakaś „sztama”. Mam teorię, że ten „po­dział” na kręgi istnieje nie z powodu idei podziału, ale z powodu różnorodności. Po prostu w L.A. JEST ZDECYDOWANIE WIĘ­CEJ LESBIJEK niż w Warszawie – więc wię­cej podgrup etc. I patrząc na siebie, moją relację, moje znajome – tak, uważam, że to gadanie o imitacji to jest bzdura. Role w moim związku są tak płynne, zależne od umiejętności, zasobów czy naszych pra­gnień, że zapewne zadziwiłyby wiele osób. Nie jestem „facetem” w związku, a ona nie jest „kobietą”. To jest tak przestarzałe my­ślenie o płci kulturowej, że aż…

Nudne?

Za to ciekawym trendem, który obserwuję jest kultura dapper – odważne korzystanie z męskich wzorów modowych w ubiorze dla kobiet. Zajrzyj na dapperq.com

A jeśli chodzi o sytuację społeczno – poli­tyczną, w Stanach i w Polsce jest ona po­dobna. W dużych miastach jest w porząd­ku, twój wygląd stosunkowo rzadko budzi zdziwienie czy agresję. W mniejszych miej­scowościach zawsze jest gorzej.

Kiedy widzisz te marsze narodowców z jawnymi hasłami fobicznymi…

Obawiam się, że jak się znajdę w pobliżu, to pewnie dostanę w ryj. Ale wiesz za co? – za bycie „pedałem”.

Tak cię wyzywają?

I od momentu zmiany władzy częściej spotykam się z atakami słownymi. Jest większe przyzwolenie dla dyskryminacji osób spoza heteronormy w sposób głośny i otwarty.

Ale nie taka miała być puenta. Powiedz­my coś fajnego o byciu butch, coś seksi.

Bycie butch jest ekstra! Mam nadzieję stać na pierwszym froncie walki z patriarcha­tem! (śmiech) Wiele osób postrzega mnie jako osobę atrakcyjną dzięki temu, że je­stem butch. Zresztą chyba nawet istnieje kategoria „butch loverów” – pośród i ko­biet, i mężczyzn (cis oraz trans). To bardzo interesujące, kiedy przyciągam uwagę he­tero-cis-kolesi.

Hetero?

Hm, może to jest dla nich bezpieczne, że jestem nadal fizycznie kobietą, ale wyglą­dam jak koleś? Więc przynajmniej teore­tycznie nie-hetero nie są? (śmiech) Przy­znam, że z żadnym z nich w ten sposób nie rozmawiałam.

Katarzyna Para – marketingowiec z zawodu, atleta-to-be z zamiłowania. Identyfikuje się jako butch od niedawna.

Tekst z nr 67 / 5-6 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.