O tym, jak wszedł w świat dragu, wcielając się najpierw w Adele, a ostatnio również w inne postacie, w tym – z ogromnym sukcesem – w Magdę Gessler, o tym, jak jego zawód wizażysty pomaga w kreowaniu wizerunku, a także o tym, co łączy drag i cosplay, opowiada LUCAS REMBAS, znany jako drag queen ADELON. Rozmowa Jakuba Wojtaszczyka
Niedawno stuknęło ci 5 lat na dragowej scenie. Wszystkiego najlepszego!
Dzięki! Nawet nie wiem, kiedy to zleciało.
Postanowiłeś świętować trochę inaczej, niż na drag performera_kę przystało, prawda?
Na tradycyjne urodziny sceniczne drag queens zapraszają koleżanki po fachu do klubu i razem występują. Mam wielu znajomych, którzy nie lubią spędów lub chodzą wcześniej spać, dlatego nie tylko postanowiłem podzielić imprezę na dwie części, ale również połączyć ją z moją zaległą trzydziestką. Najpierw odbyła się część bardziej oficjalna, z szampanem i tortem. Następnie wszyscy chętni pojechali piętrowym brytyjskim autobusem na występy i tańce do warszawskiego klubu Glam. Nikt nie narzekał, a nawet usłyszałem, że powinienem zająć się organizacją imprez, ha, ha.
Jakie osoby w dragu zaprosiłeś?
Wpadły przede wszystkim moje najbliższe przyjaciółki. Szczególnie doceniam, że moje sceniczne matka Elektroda i siostra Gabryjella specjalnie przyleciały z Londynu. Była również moja dragowa siostrzenica Lucy d’Arc, która uszyła mi na okazję urodzin specjalną kreację. Pojawiły się też Dżaga, Ka Katharsis, Gąsiu z partnerem Silver Daddym, Hieemeras, Kitty, Druga Maryla, te osoby, z którymi rzeczywiście blisko się trzymam. Nieobecnym wybaczyłem, jak np. przebywającej w Sacramento Coco Bechamel.
Patrzysz na te 5 lat z sentymentem?
Bardziej z niedowierzaniem. Przypominam sobie same początki, kiedy obskakiwałem kilka show w tygodniu albo wychodziłem tak po prostu ze znajomymi i miałem na to siłę. Nie mam pojęcia, gdzie ona zniknęła. Może to przez wiek, a może tylko przez zimowe przesilenie, ale jestem mniej skory do pojawiania się w przebraniu niż kiedyś.
W takim razie cofnijmy się o te 5 lat, kiedy twoje obcasy po raz pierwszy uderzają o bruk Krakowskiego Przedmieścia, a mijane osoby zastanawiają się, czy w Warszawie pojawiła się Adele, czy to tylko jej sobowtór_ka.
Z przyjaciółką mieliśmy taką tradycję, że co roku na Noc Muzeów przebieraliśmy się wedle jakiegoś klucza. Pięć lat temu padło na piosenkarzy i piosenkarki. Faktycznie ludzie reagowali super, prosili o wspólne zdjęcie, co mnie miło zaskoczyło. Wtedy też po raz pierwszy poszedłem z koleżanką do klubu LGBT+. Padło na Galerię w Hali Mirowskiej, bo nieopodal niej mieszkałem. Akurat trafiliśmy na AIDS Memorial, czyli doroczną imprezę w Międzynarodowy Dzień Pamięci o Osobach Zmarłych na AIDS, na którym było pełno drag queens, wśród nich wspomniana Elektroda. Zamówiliśmy piwo i usiedliśmy przy stoliku. Po chwili poczułem przeszywający wzrok zgromadzonych performerek. Myślałem, że wydrapią mi oczy, dlatego bardzo szybko się stamtąd z przyjaciółką zmyliśmy. Teraz wydaje mi się to zabawne, ale wtedy przestraszyłem się tego towarzystwa.
Zazdrość czy ciekawość?
Jeśli jestem kogoś ciekawy, to chcę się o tej osobie jak najwięcej dowiedzieć, podchodzę i rozmawiam, a nie stroszę pióra. Tego wieczoru mój wizerunek może nie był idealny, ale na pewno się wyróżniałem. Już wtedy pracowałem jako wizażysta w jednej z perfumerii, więc zarówno makijaż, jak i włosy były w porządku. Jakiś czas później zaprzyjaźniliśmy się z Elektrodą i zapytałem ją o ten wieczór. Powiedziała, że wszystkie drag queens zastanawiały się, skąd się to nowe „czuczło”, jak na siebie w żartach mówimy, wzięło. Co najśmieszniejsze, kiedy zobaczyłem je w Galerii, sam zadawałem sobie bardzo podobne pytanie: „Gdzie się rodzą drag queens?”.
Ciągnęło cię do dragu mimo chłodnego przyjęcia?
Tak. W Adele podobała mi się jej klasa, czyli duże i misternie uczesane włosy, biżuteria, klasyczne, najczęściej czarne kreacje, delikatna gestykulacja dłonią. Polubiłem się w nią wcielać, w pamięci miałem reakcję ludzi, dlatego chciałem ją przenieść dalej, do klubów. Zacząłem wysyłać swoją ofertę. Odezwał się nieistniejący już klub Toro i zaprosił mnie na wybory Miss Drag Queen. Mimo że przeszedłem pierwszą rundę, w drugiej kazali mi lipsyncować na elektrycznym byku.
Adele w czarnej kiecce na rodeo? Brzmi oryginalnie.
Wykonywanie „Skyfall” w taki sposób totalnie mi nie pasowało. Jeszcze wtedy nie potrafiłem lawirować balladami tej piosenkarki w taki sposób, by pasowały do klubowych sytuacji. Zresztą nie czułem się komfortowo na wyborach. Chciano mi podciąć skrzydła, co zresztą pokazano na dyplomie za trzecie miejsce, na którym zamiast „Adelon”, czyli zbitki „Adel” i „on”, napisano „Adela”. Brak szacunku zawsze wyprowadzał mnie z równowagi!
Kiedyś powiedziałeś mi, że pierwszy rok Adelona to rok łamania obcasów na schodach klubów całej Polski. Coraz częściej wychodziłeś na scenę.
Na wyborach w Toro byli managerowie wielu klubów. Musiałem im się spodobać, bo nigdy więcej nie wysłałem już maila z prośbą o występ. Zapraszano mnie też na prywatne show. Wtedy jeszcze miałem stałą pracę, też w weekendy, więc zdarzało się, że z nocki spędzonej na scenie leciałem do perfumerii. Już wtedy robiłem bardzo dużo, a występy pozostawały miłym dodatkiem. Staram się ciągle robić coś nowego i się rozwijać, stąd też w pewnym momencie pojawiły się tutoriale makijażowe na moim kanale na YouTubie, nauka makijażu w szkole czy współpraca na planach seriali lub teledysków. Niektórzy nie mogą znieść, że jestem grubym facetem, który w Polsce maluje się i przebiera za babę, pokazuje to w sieci i jeszcze na tym korzysta. Wiesz, o co mnie teraz pytają?
O co?
Kiedy schudnę, jak Adele? Słyszę: „Nie widzę jej w tobie”. I bardzo dobrze, bo nie chcę być jej sobowtórem, tylko impersonatorem. Wiele osób ze środowiska LGBT+ próbuje wsadzić mnie w szufladkę z napisem: „Promocja otyłości”. Zawiść to taka polska cecha charakteru. Czy skoro jestem gruby, to znaczy, że powinienem zniknąć ludziom z oczu?
Tymczasem stajesz się jeszcze bardziej widoczny, tworząc kolejną ze swoich person – Magdę Gessler, o której najczęściej mówisz per Pani Magda, co mnie zawsze rozczula.
Zawsze mam szacunek do osoby, którą odgrywam lub którą się inspiruję, stąd też nie wyobrażam sobie, by móc powiedzieć o niej inaczej niż „Pani Magda”. Pomysł na tę impersonifikację narodził się rok po Adelonie, gdy zaproszono mnie na prywatną halloweenową imprezę. Miałem dosyć zombie, wampirów, potworów, wszystkich tych krwawych charakteryzacji, które wrzucałem na konto na YouTubie. Wtedy pomyślałem, że przecież Halloween to nie tylko strach, ale też zabawa i radość. Kto jak kto, ale pani Magda Gessler potrafi rozbawić ludzi i dodatkowo wszyscy ją kojarzą z programu „Kuchenne rewolucje”. Postanowiłem spróbować.
Z jakimi reakcjami się spotkałeś?
Publiczny debiut mojej nowej charakteryzacji nastąpił w Barze Studio w Pałacu Kultury i Nauki. Był szał! Jak wsiadałem do taksówki, ludzie biegli za samochodem. Z kolei w McDonaldzie myślałem, że wszystkim głowy się pourywają, bo chcieli się upewnić, czy to naprawdę jest ona. Byłem w szoku, bo ta charakteryzacja zrobiła lepszą robotę niż Adele. Podoba się, bo jest nasza, swojska. Podobnego zdania były kluby, bo zaczęły mnie zapraszać w zmiennych rolach, raz Pani Magdy, raz Adele.
Co daje ci impersonifikacja Magdy Gessler, czego nie uzyskujesz w Adele?
Jest dla mnie odskocznią, bo mogę bardziej poszaleć. Zdarza się, że kluby przygotowują starą zastawę, którą tłukę. Podczas show zawsze coś leci, ha, ha. Mogę też kombinować z repertuarem, w którym mam m.in. sławnego mięsnego jeża, czyli „Bende Go Zjad!” Klejnut. Przy Adele skupiam się na jej utworach, które wcześniej remiksuję. Choć zdarza się, że lip-syncuję do ballad, a osoby zgromadzone pod sceną śpiewają głośniej od oryginału. Oczywiście, kiedy schodzę ze sceny i przebywam między ludźmi, nie udaję, że jestem Brytyjczykiem, tylko wracam do Adelona i mówię po polsku.
Podobno pojawiają się głosy, że robisz cosplay Magdy Gessler.
Bardzo mnie one bawią! Cosplay kojarzy mi się z konkretnymi eventami, a cosplayerzy z osobami, które odtwarzają fikcyjne postaci z gier, filmów czy seriali, tworzą rekwizyty i kostiumy, aby jak najbardziej upodobnić się do wybranego bohatera. Moje bycie drag queen polega nie tylko na tym, że wybieram postaci autentyczne, ale też występuję, mam swoją publiczność, utrzymuję kontakt z ludźmi, draguję rzeczywistość. Samo zrobienie przez faceta makijażu i zdjęcia na Instagram nie czyni go drag queen. Do tego trzeba czegoś więcej.
Może drag jest przedłużeniem osoby go robiącej? Bardziej wychodzi z jej wnętrza?
Coś w tym jest. Wcieliłem się w wiele postaci, a moje metamorfozy często pokazuję na kanale na YouTube. Jednych bohaterów lubiłem bardziej, innych mniej, ale np. pod względem technicznym byli wyzwaniem, co mnie zawsze bardzo pociąga. Mówię tutaj nie tylko o cosplayu, a robiłem m.in. bohatera z serialu „Dom z papieru”, Wiedźmina i Yennefer czy Dżina z „Aladyna”, ale też o postaciach dragowych, takich jak Beata Kozidrak czy Violetta Villas. Drag i cosplay się ze sobą pokrywają, bo wymagają odgrywania roli. Coraz częściej też drag queens wcielają się w postaci filmowe czy w bohaterów bajek. Z kolei cosplayerzy robią postaci o płci przeciwnej do swojej. Dlatego może po prostu powinniśmy przestać używać metek? Dopóki wszystko ma smak i ludzie widzą w tym daną inspirację, dopóty możemy się bawić cosplayem czy dragiem. Jednak to, co różni te dwie formy, to odbiór społeczny – to pierwsze, podobnie jak przebranie się faceta za babę w kabarecie, jest dopuszczalne; natomiast taka sama sytuacja budzi wielkie oburzenie osób, które nie chodzą do klubów LGBT+ czy na Parady i Marsze Równości.
Wspomniane wyzwanie w robieniu postaci jest dla ciebie kluczowe?
Tak, ale chyba najbardziej lubię to, że mogę niemal zupełnie zmienić swój wizerunek.
Jednym z najczęściej „odwiedzanych” przez ciebie postaci są te wykreowane w serii o Harrym Potterze.
Ta przygoda zaczęła się lata temu! Na pierwszy film zabrała mnie mama w moje urodziny. Pamiętam, że od razu pokochałem ten świat. Chłonąłem kolejne książki i ich ekranizacje. Pod koniec studiów przez 3 lata pracowałem jako opiekun młodzieży na koloniach Potterowskich. Uwielbiałem to, ale kiedy narodził się Adelon, postanowiłem przerwać tę przygodę. Choć nikt mi niczego nie zarzucił, nie chciałem, aby łączono bycie drag queen z wychowywaniem dzieciaków, bo wiedziałem, do jakich homofobicznych sytuacji może to doprowadzić w naszym kraju. Dlatego teraz wchodzenie w bohaterów z książek i filmów z czarodziejskiego uniwersum jest powrotem do tego magicznego czasu.
Jak wybierasz postaci?
Najpierw przeszukuję internet i sprawdzam, jak inni podchodzą do tego typu charakteryzacji. Wiem, że nie zabrzmi to zbyt skromnie, ale najczęściej nie są to udane projekty. Sam tkam włosy i zarost bohaterów, zlecam szycie szat, do makijażu wykorzystuję moje niemal dziesięcioletnie doświadczenie. Najpierw pojawiła się Bellatrix Lestrange, którą ćwiczyłem na koleżance. Jednak nie mogłem się powstrzymać i też się w nią wcieliłem. Odzew był bardzo pozytywny, podobnie z Albusem Dumbledore’em. Jednak największym wyzwaniem była czwórka założycieli Hogwartu, którą postanowiłem zrobić za jednym zamachem. Zacząłem od sprowadzenia rekwizytów z Londynu, w czym pomogła mi Elektroda. Z kolei Lucy d’Arc, która potrafi szyć, zaprojektowała kostiumy. Ponownie tkałem włosy, tworzyłem zakola. Oglądający tutoriale nie zdają sobie sprawy, ile to wszystko pochłania czasu – np. na stworzenie brody potrzebuję 10 godzin. W tym całym przygotowaniu tkwi ta magia. Powoli, włosek po włosku, kreska po kresce staję się konkretną postacią.
W przebraniu komentujesz również homofobiczną politykę polskiego rządu.
Charakteryzacja na K. Smrodek i Krystynę P. pomaga mi się uporać z nagonką na społeczność LGBT+. Jest to też moja odpowiedź na zarzuty, że jako drag queen żyję w bańce, w której jest miejsce na paczki PR-owe, a nie na komentarz polityczny. Prócz peruki i makijażu lipsyncuję wierszyki, do których ułożenia używam słów wypowiedzianych przez pierwowzory. Taki sposób wyrażania tego, co czuję, wydaje mi się bardziej autentyczny niż np. wypowiedź na czarnym tle.
Czy coś rożni wcielanie się w te postaci od robienia Adelona?
Trudno mi powiedzieć, że w postaci z gier czy filmów się wcielam, bardziej się na nie charakteryzuję. Później istnieją przez 30 minut – w tym czasie robię zdjęcia, nagrywam film. Adelon, czy to jako Adele, czy Pani Magda, jest nie tylko przez całe show, ale też w prywatnym życiu. Gesty, pewne zachowania weszły mi w codzienny nawyk. Czasami się na nich łapię. Adelon zrósł się ze mną. Już nikogo nie muszę udawać.
Tekst z nr 95 / 1-2 2022.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.