Bezczelnie szczęśliwy

O Kościele, o życiu w watykańskiej szafie, o coming oucie i o jego odbiorze w Polsce, a także o miłości do Eduarda, z suspendowanym księdzem Krzysztofem Charamsą rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Eduard Planas

 

Po raz pierwszy piszę do księdza Krzysztofa Charamsy dwa tygodnie po coming oucie, który zrobił 3 października. Odpowiedź przychodzi po niecałej godzinie. Ksiądz pisze m.in.: „Siedzę wykończony odpowiadając na setki e-maili, a tu nagle „Replika”! Przerywam wszystko, by odpowiedzieć. W ostatnim czasie, jeszcze w szafie, byliście dla mnie chwilą wytchnienia. Jeszcze ostatnio czytałem świetny wywiad z prof. Ewą Graczyk. Co to była za ulga, co za odetchnienie w polskiej rzeczywistości! Boże, dzięki ci za „Replikę” – byliście moim wsparciem”. Zaczynamy korespondować, przechodzimy na „ty”. Kilkanaście dni później spotykamy się na Skypie. Widzę promieniejącego, uśmiechniętego faceta, z którego bije chęć dzielenia się swoim doświadczeniem. Moje pytania odegrają rolę ledwo pomocniczą, Krzyśkowi zresztą i tak trudno przerwać.

Mariusz, tylko o czym ma być ten wywiad? Bo ja jestem bardzo otwarty, ale jak tylko wejdziemy np. w odbiór mojego coming outu, to już masz temat na trzy wywiady.

Wiem, wiem. Zacznijmy od tego, jak się miewasz? Jestem szczęśliwy! Jestem po prostu bardzo szczęśliwy.

A jak się czułeś jako homoseksualny, ukrywający się ksiądz?

Jak śmieć. Jak odpad. Jak niebyt. (cisza) Odkrycie, że to, co mój Kościół o mnie myśli, to jest fałsz, że to jest poniżające dla mnie i wymierzone przeciwko mnie – było naprawdę bolesne. Przez większość życia byłem przekonany, że doktryna Kościoła wobec osób homoseksualnych – irracjonalna, ale głoszona z magisterialnym namaszczeniem – to jest jakaś prawda. Byłem konserwatywnym teologiem. Fundamentalistą – nie, ale konserwatywnym – tak. Próbowałem sobie tę doktrynę wyjaśniać. Drążyć. Wreszcie zobaczyłem, że w tym najbardziej dla mnie newralgicznym punkcie, dotyczącym mojej własnej egzystencji, ona jest niespójna, przeczy rzeczywistości, przeczy wiedzy, którą mamy od co najmniej 50 lat, już sprawdzonej i ugruntowanej. Wątpliwości walą drzwiami i oknami – a mój Kościół nadal trzyma się tezy, że wykreślenie homoseksualizmu z listy chorób przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne w 1973 r. było decyzją ideologiczną, za którą stoi „lobby gejowskie”. Lobby, które trzęsie całą Unią Europejską, Stanami, działa na wszystkich frontach, czai się za każdym rogiem. I wszystkim raz do roku chce zmieniać płeć… Odkrywałem absurdy.

Jak to jest, że ty to odkryłeś, a inni księża nie?

Niektórzy też to odkrywają, ale inaczej reagują: szukają małej stabilizacji, wewnętrznej emigracji albo idą w jeszcze większą zinternalizowaną homofobię, bo Kościół cały czas każe ci nienawidzić siebie za te „grzeszne skłonności”.

Dojrzewanie do coming outu wiąże się też z dostępem do literatury. Książek, które prezentują inny punkt widzenia, nie znajdziesz w bibliotekach katolickich. Trzeba wykonać wysiłek i mieć odwagę, by poszukać i skonfrontować się z tą „inną” wiedzą. Genialna Judith Butler, teoria queer, poważne studia nad homoseksualnością: lepiej tego nie studiować i nic o nich nie wiedzieć. Ucieka się od tematu. Kompensuje się życie dobrami doczesnymi, dążeniem do bogactwa, podróżami. Nie chcę ich osądzać, w gruncie rzeczy to są cierpiący ludzie.

Natomiast gdy konfrontujesz się z wiedzą – to w pewnym momencie dochodzisz do ściany. Stwierdzasz, że dalej już tak żyć nie możesz.

Nie posłuchałem kolegów, którzy pytali: „Dlaczego ty sobie chcesz zniszczyć życie? Bądź sobie z Eduardem po cichu i ciesz się, że masz świetny związek. Tyle masz przykładów wokół, że tak można. Jesteś dobrym księdzem, masz środki do życia, dwa uniwersytety – po co chcesz to wszystko rzucać?”

Co odpowiadałeś?

Że nie jestem w stanie wieść podwójnego życia. Nie umiałbym. Owszem, był czas, nazwijmy to, dorastania do tej decyzji. Gdy urosłem w miłości do Eduarda, gdy zaakceptowałem siebie i zrozumiałem, że moja relacja z nim to jest najwspanialsze, co mi się zdarzyło i że to nie jest chwilowe. To był czas przejścia. Eduard – bez „o”’ na końcu, bo on jest Katalończykiem – jest moim bożym darem. Miłość do niego dała mi nową energię. Wszystko zacząłem widzieć inaczej, jaśniej, wszystko było nowe i wspaniałe. Dostałem skrzydeł, zacząłem lepiej pracować, lepiej pisać, być lepszym księdzem. Słuchać i lepiej rozumieć innych ludzi – bo zacząłem słuchać własnego serca i rozumieć siebie. To jest coś tak pięknego, że nie było opcji ukrywania.

Dla niego to też musiało być niełatwe – zakochać się w księdzu z Watykanu.

To też wątek na trzy osobne wywiady. Zdaję sobie sprawę z jego poświęcenia dla naszej relacji. Eduard należy do tego fantastycznego świata, którego ja teraz stałem się częścią. Katalonia jest zakorzeniona w tradycji, ale jest zarazem nowoczesna. Tu nie jesteśmy dziwakami, których z trudem się toleruje, tylko częścią społeczeństwa, która jest różnorodna w swej jedności.

Nie masz pojęcia, jakie tu mam przyjęcie. Ludzie nas zaczepiają na ulicy, gratulują, życzą powodzenia, mają łzy w oczach. Do niedawna nosiłem jeszcze koloratkę, zanim mnie suspendowali; zdawałem sobie sprawę, że taki widok – księdza i jego narzeczonego, jawnej pary na ulicy – to jest widok z przyszłości. Nie wiem, za ile lat się ziści. Za 100? 200? Ja nie mam tyle czasu. Życie jest zbyt wielkim darem, by je przepuścić przez palce – albo co gorsza, oddać w ręce jakiejś dyktaturze. Ja w tym katalońskim świecie teraz funkcjonuję szczęśliwie, ale noszę na barkach doświadczenie jarzma katolickiego fundamentalizmu z Polski i z Włoch.

Dziś masz 43 lata. Co byś powiedział sobie 20-letniemu?

(cisza) Akurat, gdy miałem 20 lat, to przyjechałem do seminarium do Szwajcarii. Ono było zupełnie inne niż polskie, dużo bardziej otwarte. Polskiego pewnie bym nie skończył. To był dobry czas. Ale jeśli pytasz o homoseksualność, to pewnie, że już wiedziałem i cierpiałem. Modliłem się do Boga, by zabrał ode mnie to „świństwo”.

20-letniemu gejowi, który czuje powołanie do bycia księdzem, powiedziałbym dziś: „Zastanów się dobrze”. Może byłby wspaniałym księdzem, ale – szczególnie w Polsce lub w Watykanie – Kościół dla gejów jest okrutny i bezduszny. Rozsiewa nienawiść. Wiesz, że w Watykanie polski model katolicyzmu stawia się jako wzór? Fundamentaliści i ignoranci w stylu pewnych polskich „ekspertów” to wzór dla całego katolicyzmu. Taka jest perspektywa Watykanu. A ja sam na początku, gdy przyjechałem do Watykanu, byłem szczęśliwy. Miałem dwadzieścia kilka lat i – oto, pierwsza Kongregacja Watykanu! Zajmowałem się mariologią, eschatologią, tajemnicą Boga, chrystologią – dyscyplinami teologicznymi, a nie teologią moralną, która dotyczyłaby homoseksualności – to zresztą też była metoda obronna, by „tego” nie ruszać.

Ale okazało się, że w korporacji księży nie odizolujesz się od homoseksualności. To jest temat wszystkich i to jest temat codzienny. Broniłem pozycji Kościoła, ale z coraz większym trudem. Jak zacząłem czytać pozycje z zakresu gender studies, to mur runął. Pomogła mi niesamowicie Julia Kristeva i jej „Powers of Horror”. Koncepcja abiektu – tego, co jest twoje, a jednocześnie nie jest, bo powinieneś to odrzucić, czując doń wstręt. Zacząłem rozumieć siebie, skąd się wzięło to całe zohydzenie homoseksualności, które nie jest racjonalne. To było jak otwarcie się niebios.

Poznałeś na tej drodze innych gejów, świeckich?

Tak, ale to jest też dla księdza trudne. Oficjalnie jesteśmy duszpasterzami wszystkich, ale tak naprawdę nie możesz powiedzieć dobrego słowa o geju i nie możesz się z gejem przyjaźnić – to jest podejrzane i lądujesz na czarnej liście, szczególnie jak jesteś w Kongregacji Nauki i Wiary, byłej Świętej Inkwizycji. Ta cała rzekoma otwartość Kościoła to jest bujda, kosmetyka dla zewnętrznego świata.

Gdy poznawałem innych gejów – zwykłych katolików, to zawsze wiązało się to z kompleksami, z poczuciem winy. Słuchałem ich opowieści, w których przewijał się motyw, że oni się w tej szafie dusili. Pamiętam, że myślałem: ale czemu oni aż tak się rzucają? Nie mogliby dyskretniej? Dużo później sam doszedłem do „rzucania się”. Trzeba to przeżyć na własnej skórze. To chce się wykrzyczeć! Dziś rozumiem ich doskonale.

Wtedy – to było ciągłe życie w strachu. Bo ktoś może choćby zażartować i nawet tym „niewinnym” żartem daje ci znać, że coś o tobie wie – i już się stresujesz, już analizujesz, pilnujesz każdego gestu. Czujesz się cały czas obserwowany. A przy tym możesz wieść podwójne życie jak najbardziej – ale pod warunkiem, że utrzymasz kraty więziennej klatki w nienaruszonym porządku, że będziesz walczył z „lobby gejowskim”, sam będąc gejem. Jesteś w więzieniu i więzienie jest w tobie. I absolutnie nie ma możliwości, byś powiedział: „Chwileczkę, koledzy, ale moglibyśmy może zastanowić się… ?” Gdy zdałem sobie sprawę z tego więzienia, zacząłem pisać książkę.

No właśnie. Możesz coś o niej powiedzieć? Kiedy wyjdzie?

Pisanie jej było formą terapii. Porządkowałem myśli i wylewałem je na ekran komputera. Chyba niepotrzebnie o książce powiedziałem, robiąc coming out, bo zlinczowano mnie, że oto już chcę się promować i zarabiać. Ja po prostu jestem klechą, jak klecha zacznie gadać, to nie może skończyć!

Ale wyjdzie książka?

Wyjdzie.

Opowiesz mi o samym coming oucie? O tym dniu? Coming outu polskiego księdza nie spodziewałem się za mojego życia.

Do końca nie wiedziałem, czy i jak to zrobię. Nawet gdy już udzieliłem wywiadów prasowych i zapowiedziałem konferencję – nawet wtedy jeszcze myślałem, że wciąż jest opcja, by się wycofać.

Wiesz, są homoseksualni księża, którzy nie mogą wytrzymać kościelnej homofobii i zrzucają sutannę po cichu. Absolutnie nie chciałem tak robić. To byłoby jak przyznanie się do porażki. Oni opuszczają Kościół jakby ukradkiem, „w nocy”, w poczuciu, że zawiedli, nie wytrzymali, przegrali. Chyba sami gdzieś głęboko myślą, że trochę przynajmniej racji to ten Kościół ma. Wyzbyć się poczucia winy jest diabelnie trudno. Zaszywają się gdzieś z daleka od rodzinnych miejsc, często ślad po nich ginie, często mają problem ze znalezieniem pracy, bo bycie eksksiędzem nie wygląda dobrze w CV. A jeśli ich związki w dodatku nie wypalają, to bywa, że popadają w depresję. To są smutne losy, znam takich parę. Ci ludzie nadal żyją jakby w połowicznej szafie.

Dlatego ja chciałem wyjść z szafy głośno i dlatego z Kościoła sam nie odszedłem. Powiedziałem, że jestem szczęśliwym gejem, nie będę za nic przepraszał, bo czuję się teraz nawet lepszym księdzem – a Kościół powinien rozliczyć się z homofobii. A mnie niech sami wywalą.

I wywalili trzy tygodnie po coming oucie.

Właściwie to już trzy minuty po coming oucie, wywalili z Watykanu. A potem suspendowali, czyli de facto wywalili. Wywalić naprawdę, ze stanu kapłańskiego, nie mogli, chociaż fantazja Kościoła w interpretowaniu prawa kanonicznego jest nieskończona. W liście, który otrzymałem, napisano, że suspendowanie jest za „wypowiedzi niezgodne z Pismem Świętym”. Ciekawe, które?

Ale, jak widzę, nie jesteś przybity.

Przybity? Słuchaj, ja jestem w euforii szczęścia! Muszę zacząć szukać pracy, za chwilę środki do życia mi się skończą, jestem w punkcie zwrotnym – ale jakoś nie czuję tych trudności. Jestem rozpromieniony od rana do wieczora.

To wróćmy do coming outu.

Pierwszym zewnętrznym sygnałem wychodzenia z szafy w Watykanie było to, że – uważaj! – zacząłem nosić ten zegarek z pomarańczowym paskiem (Krzysiek pokazuje mi zegarek, który nosi na ręce). Pomarańczowy pasek – wiesz, co to było? Co to było! Bo zegarek za 10 tysięcy euro to luz, mógłbym mieć, jak wielu ma w Watykanie, ale kupiony na wyprzedaży zegarek z POMARAŃ- CZOWYM paskiem? Psuje mi się ten pasek, ale i tak go noszę. A już usłyszałem, że pewnie ta firma sponsorowała mój coming out. Tylko nie wiedzieli, co to za firma. Pomarańczowy pasek, który w Watykanie stał się środowiskowym skandalikiem – to jest poziom tych fobii, rozumiesz?

Wielką rolę w procesie mojego coming outu odegrał Marcin Dzierżanowski, członek Wiary i Tęczy, też gej (wywiad z Marcinem – patrz „Replika” nr 52 – przyp. red.). W ogóle najpierw napisałem e-mail do Wiary i Tęczy. Przed wysłaniem go… no, ja po prostu chodziłem po ścianach. Nie wiedziałem, kto może być po drugiej stronie. Może od razu zostanę wyoutowany i będzie koniec? Ale tam byli życzliwi, cudowni ludzie. Rozmowy z Marcinem wiele mi dały.

Wyjść z szafy najtrudniej jest przed samym sobą, natomiast jeśli chcesz wyjść z szafy publicznie, to, oprócz wewnętrznej pewności i siły, musisz mieć kogoś, kto za tobą stoi i w razie czego cię wesprze. Eduard i moja rodzina byli kluczowi.

Na 3 tygodnie przed coming outem udzieliłem wywiadu w Katalonii. Pierwszy raz publicznie wypowiedziałem się na temat homoseksualności, nic przeciw samej doktrynie, ale jednak. Powiedziałem, że Kościół powinien zacząć poznawać osoby homoseksualne, konfrontować się z ich doświadczeniem, poznawać ich rodziny i dzieci, zdobyć wiedzę, której teraz nie ma (pamiętam, że dziennikarka się śmiała: nie ma? Ja sama znam mnóstwo gejów!) i że powinien zacząć walczyć z tym, co jest jego znamieniem, czyli z homofobią, włącznie z rozróżnieniem na bi-, lesbo- i transfobię. „Homofobia” to jest słowo oficjalnie Kościołowi nieznane, podobnie jak i określenie „orientacja seksualna”; są tylko złe „tendencje”, które latają sobie gdzieś w powietrzu – i jak ktoś jest słabą moralnie jednostką, to może je podłapać.

Ten wywiad to już był o jeden most za daleko. Konferencja Episkopatu Hiszpanii przysłała pismo do Watykanu. Chciano mojej głowy. Stałem się czarną owcą.

Następnie był artykuł w „Tygodniku Powszechnym” potępiający ks. Oko.

W istocie to była ukryta krytyka całego polskiego Episkopatu, który przecież akceptuje wypowiedzi ks. Oko. Bo gdyby chodziło tylko o niego, to szkoda by mi było czasu na analizę tych bzdur. Niestety on i jemu podobni są tylko okrutnymi przykładami homofobicznej mentalności wytworzonej i podtrzymywanej w polskim społeczeństwie przez Kościół.

Potem udzieliłeś wywiadu Marcinowi Dzierżanowskiemu dla „Wprost”, Renacie Kim dla „Newsweeka” i Katarzynie Kolendzie- Zaleskiej z TVN.

I pojawiły się pretensje, że nie na wyłączność, tymczasem mnie nikt o wyłączność nie pytał. Sam coming out miał być w sobotę, 3 października, na konferencji prasowej, która początkowo miała odbyć się w parku. Bałem się, że pewnie nikt nie przyjdzie i przed kim ja zrobię ten comng out? (śmiech) Cały tamten tydzień nie spałem.

„Newsweek” jako pierwszy podał informację już w piątek wieczorem bez uzgodnienia ze mną. Akurat jechałem na lotnisko po Eduarda. Nagle zacząłem dostawać sms za smsem, Twitter oszalał, e-mail za emailem – i telefony. Dziesiątki, setki. Coś nieprawdopodobnego. Znaleźliśmy na chybcika knajpkę na konferencję. Twórców filmu „Artykuł osiemnasty”, którym też udzieliłem wywiadu, prosiłem o kamerę. To była wielka improwizacja.

Publicystkom „Gazety Wyborczej”, Katarzynie Wiśniewskiej i Katarzynie Kolendzie- Zaleskiej, nie spodobało się, że pokazałeś światu Eduarda.

Nie bądźmy naiwni. Czy gdybym Eduarda schował, to sprawy potoczyłyby się inaczej? Nie żartujmy. Byłbym co najwyżej na leczeniu w zamkniętym ośrodku kościelnym. Ciężko zdać sobie sprawę, co to znaczy powiedzieć nieludzkiej, paranoicznie homofobicznej instytucji, że jesteś gejem.

Powiem ci, że jeśli chodzi o polski odbiór, to przeżyłem gorycz, co tu kryć. Wiesz, czułem, jakbym wyszedł głębokim ciemnym tunelem do światła, a w tym świetle stoją ludzie, obserwują mnie i zaczynają narzekać: że niedobrą porę wybrałem, że ten tunel to nieudolnie sobie wykopałem, że zdradziłem tych, co zostali po tamtej stronie – i oczywiście zdradziłem też moich braci i siostry, którzy są tu, społeczność LGBT.

To Katarzyna Kolenda-Zaleska napisała, że zdradziłeś środowiska homoseksualne. Nie wiem, skąd wzięła tę opinię. Wydaje mi się, że tu wyszło coś innego – ty rzeczywiście jesteś „bezczelny”. Nie można się nad tobą miłosiernie, „po chrześcijańsku” pochylić i współczuć „biednemu gejowi”, bo mówisz, że jesteś szczęśliwy, masz partnera i na dodatek – to już jest szczyt bezczelności – ten partner jest przystojny. „Barczysty”, napisała Kolenda-Zaleska, i mieszka w „słonecznej Barcelonie”.

Trochę dla równowagi dodam, że miałem też wiele pozytywnych reakcji z Polski – np. ludzie z mojej klasy licealnej zareagowali fantastycznie. Miód na moje serce. Ale bliscy spotkali się też z niewybrednymi komentarzami na temat „zboczeńca”.

Reakcje mediów innych niż polskie i włoskie są entuzjastyczne – od Izraela po Japonię, od Wielkiej Brytanii po Hiszpanię, od Stanów po Argentynę – dziennikarze mi gratulują i proponują wywiady. Z Ameryki Południowej to już nawet magazyny lajfstajlowe się zgłaszają z pytaniami typu „Kto w Waszym związku gotuje?” Na takie pytania może i kiedyś odpowiemy, ale na razie nie, bo to jest rozmienianie się na drobne.

We Włoszech szybko pojawiły się plotki, że jestem wtyczką lobby gejowskiego. Co prawda, chyba odłączoną od gniazdka, ale zawsze. I jeszcze, że za wywiad biorę 50 tysięcy euro. No, jasne. Do tej pory uprawiam wolontariat i chyba muszę wracać na ziemię, bo zbliża się koniec miesiąca i rachunki…(śmiech).

Natomiast w Polsce – afera jest o celibat! Celibat! Celibat! No i co z tego, że przez długie lata wiodłem aseksualne życie? Nie miałem żadnych relacji. I co z tego? Nie zaakceptowałem własnej seksualności, a więc nie doświadczałem siebie w sposób pozytywny, odczuwałem siebie jako kogoś ohydnego. Naprawdę nie jest ważne, czy się popełnia te „akty homoseksualne” czy nie. Ja nie popełniałem „aktów”. A poza tym, czy któremuś z tych strażników celibatu przychodzi do głowy, że celibat jako przymus jest po prostu niezdrowy? Nie mam nic przeciw celibatowi, ale jako opcji, którą się wybiera, jak w kościołach wschodnich. On nie może być narzucony, jak jest obecnie w kościele łacińkim.

Mówią, że skoro szedłeś na księdza, to powinieneś był wiedzieć, co cię czeka.

To niech posłuchają: dziś wiem dokładnie, na czym polega celibat przymusowy. Tkwiłem w nim lata. Nie polecam. A wyrzucono by mnie i tak – tak jak księdza Mantero, który, o ile mi wiadomo, w żadnym związku nie był.

To był hiszpański ksiądz, który zrobił coming out w 2002 r., jako chyba pierwszy katolicki ksiądz na świecie. Ty jesteś drugi.

I on dziś jest w Encyklopediach LGBT. Mam tu wydanie francuskie, spójrz.

Piszą do ciebie teraz inni księża geje?

Wielu. Niektórzy anonimowo, a inni wprost, z imieniem, nazwiskiem, adresem. Wylewają serca.

Ale poczekaj, bo jeszcze chciałem o coming oucie. Mimo, że spodziewałem się negatywnych komentarzy, to one jednak mnie przerosły – ale, ale! Jednocześnie, w jeszcze większym stopniu przerosło mnie uczucie wyzwolenia. To jest FANTASTYCZNE!!! Wolność, lekkość, wewnętrzny spokój – nie mogłem sobie tego nawet wyobrazić. Chyba gdybym nie wyszedł z szafy z takim hukiem, to nie czułbym się teraz aż tak wyzwolony. I tylko myślę: dlaczego ja tego wcześniej nie zrobiłem?

W każdym wywiadzie mówię, ludzie, wychodźcie z szafy, nie traćcie czasu! Aż się zapędzam, bo jednak pośród bezdusznej homofobii trzeba też być ostrożnym, mieć wsparcie i tak dalej.

Patrzę teraz na pary młodych chłopaków tu w Barcelonie – jak idą za rękę, jak się obejmują, całują. Trochę im zazdroszczę tego przeżywania miłości – ja tego nie miałem w ich wieku.

Jaki masz plan na teraz?

Mam plan, by dalej być szczęśliwym (śmiech). A poważniej, chciałbym wrócić na uniwersytet, jestem zafascynowany badaniami nad seksualnością, nad gender. Badania nad płcią kulturową to wielkie antropologiczne odkrycie ludzkości. Studia nad emancypacją LGBT porównuję do emancypacji kobiet. Jak to jest, że potrzebowaliśmy aż 19 wieków od Chrystusa, by odkryć, że kobieta ma taką samą godność, co mężczyzna? Co więcej, nie doszło do tego chrześcijaństwo, tylko inne siły.

Podobnie z kolorem skóry. Przecież jeszcze 60 lat temu Biblii używano jako argumentu za segregacją rasową. Istniał zakaz tzw. małżeństw międzyrasowych. Gdy już wszystkie argumenty padły, to „bogobojni” wysunęli ostateczny: zniesienie zakazu wyrządzi krzywdę dzieciom! Bo dzieci z tych małżeństw nie będą ani czarne, ani białe, więc będą prześladowane w szkołach. Identyczne argumenty wysuwa się dziś w stosunku do małżeństw jednopłciowych. Ale przecież to nie małżeństwa międzyrasowe, ani jednopłciowe są niebezpieczne, tylko ich otoczenie. To chrześcijaństwo powinno się nawrócić, a prawo trzeba poprawić.

Pomyśl, Mariusz, jesteśmy rówieśnikami, ta wielka zmiana dzieje się na naszych oczach, w ciągu ostatnich dekad. Jestem dozgonnie wdzięczny działaczom i całej społeczności LGBT, tym, którzy byli przed nami, dzisiejszymi i przyszłymi. To są ludzie, którzy poświęcili tej sprawie często całe życie.

Czujesz zmianę myślenia w Kościele?

Nie. Wciąż obowiązuje dokument, w którym Kościół stwierdza, że nasza seksualność jest nieludzka, nie odzwierciedla naturalnego porządku. W Watykanie wciąż pokutuje stereotyp, że gej, w odróżnieniu od heteryka, nie jest zdolny do powstrzymania się od seksu. Dlatego zgodnie z instrukcją Benedykta XVI gej z definicji nie może być księdzem bez względu na to, czy celibat łamie, czy nie. Nawet jest mowa o tym, by w miarę możliwości homoseksualność sprawdzać (!) u kandydatów na księży. Ciekawe, jak? Ta instrukcja jest świadectwem panującego w Kościele apartaheidu seksualnego. Papież Franciszek mógłby wycofać tę instrukcję jednym pociągnięciem pióra – nie zrobił tego.

W naszej kulturze mamy do czynienia z miękkim prześladowaniem osób LGBT. To nie jest na szczęście prześladowanie rodem z Państwa Islamskiego, gdzie homoseksualistów zrzuca się z dachów budynków. U nas aplikuje się tortury psychiczne, na poziomie zasiewania nienawiści w społeczeństwie. Na poziomie milczenia hierarchów, gdy 14-letni Dominik z Bieżunia popełnia samobójstwo, bo nie mógł znieść homofobicznych szykan.

Jeszcze zarzucano ci w Polsce, że coming outem tuż przed synodem na temat rodziny, zablokowałeś dyskusję o homoseksualności.

(śmiech) Ach, gdybym tylko nie robił tego coming outu, to Kościół już by się otworzył na gejów… Wierzysz w to?

Nie.

Na synodzie było m.in. zastanawianie się nad „obecnością geja w rodzinie”. Co matka katoliczka ma zrobić, gdy odkryje, że jej syn jest gejem. No, zastanówmy się, co też ona ma począć? To jest poziom synodu.

Wiesz, ja nawet nie mam pretensji do tzw. zwykłych ludzi, jeśli są homofobami. Jak oni mają na głowie rodziny, dzieci i problem, jak przeżyć do pierwszego, to nie dziwne, że nie szukają na własną rękę wiedzy na temat homoseksualności, tylko przyjmują to, co mówią im autorytety. Tak zwane autorytety. A potem ten „zwykły człowiek” konfrontuje się np. z synem gejem i gdy tylko pierwszy szok minie, to nagle zauważa: „Boże, tak naprawdę to ja nie mam z tym problemu. O co jest ten cały hałas?”

Krzysiek, znasz polski fi lm „W imię…”?

Czy znam? No pewnie! Kocham film Małgosi Szumowskiej. „Płynące wieżowce” też uwielbiam. Te filmy to są moje nieprzespane noce.

Szumowska mówiła, że zakończenie, w którym ksiądz Adam i jego ukochany Dynia żyją razem jawnie, byłoby nierealne, zbyt bajkowe. Okazuje się, że życie przerosło sztukę.

(śmiech) Tak jakby. I nawet szybko to poszło… A znasz książkę „En finir avec Eddy Bellegueul» Eduarda Louisa?

Nie.

Koniecznie przeczytaj! Ja właśnie skończyłem. O geju na francuskiej prowincji. Genialnie napisane i już przetłumaczone na 20 języków. Na polski pewnie jeszcze nie…

Krzysiek, musimy jeszcze porozmawiać o zdjęciach do wywiadu.

Biorę 50 tysięcy euro za jedno, wiesz?

Jasne. Tylko musicie je sobie zrobić sami, bo nie mamy pieniędzy, by wysłać fotografa do Barcelony.

Musicie?

Bo myślałem, że byłbyś na zdjęciach z Eduardem. Nie chcesz?

Chcę, chcę… Muszę to z nim przegadać, jak to trzeba robić w każdym małżeństwie (śmiech). A może ustalmy, że wspólne zdjęcia będą następnym razem, jak wywiad będzie też wspólny, dobrze? A tymczasem Eduard zrobi mi zdjęcia. Zgoda?

Zgoda.

Ach, no i będę w „Replice”! A jeszcze niedawno czytałem Was tak, jak za czasów komuny czytało się bibułę. Podobnie polskie portale LGBT. Wiesz, po włosku, angielsku, hiszpańsku, francusku – to się naczytałem o LGBT, ale chciałem po polsku.

 

Tekst z nr 58/11-12 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.