Grzecznym chłopcem nie jestem

Z MARKIEM BŁASZCZYKIEM, tatą lesbijki, prezesem nowo powstałego stowarzyszenia My, Rodzice skupiającego rodziców osób LGBT, rozmawia MARIUSZ KURC

 

foto: Marcin Niewirowicz, niema.foto

 

Zaczynamy od coming outu twojej córki?

Proszę bardzo. Ola miała 20 lat, gdy napisała list do mnie i do mojej żony Elżbiety. Wyjeżdżaliśmy właśnie na weekend, Ola poprosiła, byśmy otworzyli dopiero, jak „będziecie mogli spokojnie przeczytać”. Jesteśmy normalni, więc przeczytaliśmy natychmiast – stojąc na schodach. A więc: jest lesbijką i chciałaby, byśmy to przyjęli. Przyjęliśmy to zaraz na tych schodach, a gdy dotarliśmy na miejsce, zadzwoniliśmy do niej i było w porządku. Być może jednak Ola podejrzewała, że zbyt gładko zaakceptowaliśmy jej homoseksualność, bo wysłała nas do Eli Szczęsnej (matki geja, pionierki polskiego ruchu rodziców dzieci LGBT, która zaczynała od samotnych dyżurów w Lambdzie Warszawa, a potem została prezeską Akceptacji, organizacji rodziców osób LGBT – przyp. „Replika”). Poszliśmy. Jestem do dziś pod wrażeniem Eli i jej historii. Bo gdy syn wraca do domu pobity za bycie gejem, to naturalną reakcją jest przerazić się i osłupieć – a ona to potrafiła przekuć w bunt i w działanie. Niesamowite. Moja żona, osoba o największej znanej mi inteligencji emocjonalnej, zaraz się z Elą spiknęła.

A Ola już była spokojna, tak?

Tak. Wydaje mi się, że ewentualne niedowierzanie Oli w naszą szybką akceptację mogło wynikać z jej własnej drogi. Dla niej dużą przeszkodą była religia katolicka. To jest grubsza sprawa, dłuższy temat. Oboje z żoną zostaliśmy wychowani w domach bez religii. Katolicyzm to była dla nas zewnętrzna sprawa. Gdy w czasach liceum – to był przełom lat 60. i 70. – chciałem jakoś działać razem z rówieśnikami, wybór był: albo coś socjalistycznego, co wtedy było dość antypatyczne, albo Klub Inteligencji Katolickiej. Trafiłem do KIK-u i było mi tam bardzo dobrze. Nikt mnie z mojego ateizmu nie nawracał, nikt nie wypytywał, czy w niedzielę byłem na mszy. Ci ludzie byli w porządku. Raz do roku jeździliśmy na kilka tygodni pomagać do ośrodka dla osób nieuleczalnie chorych. To był dla mnie formacyjny czas. Ułożony, grzeczny chłopiec z dobrego domu, nagle zetknął się z osobami naprawdę makabrycznie chorymi i cierpiącymi. Zawiązałem przyjaźnie. Jednej dziewczynie na wózku, podczas jakiejś żywej dyskusji, powiedziałem raz żartem: „Wiesz, co, ja cię chyba zaraz strzelę!” – to był dowód na to, że traktuję ją normalnie, widzę w niej człowieka, a nie samą chorobę. W tamtych czasach polski Kościół katolicki to była kompletnie inna organizacja niż dziś. Naszym dzieciom postanowiliśmy więc pokazać, że jest opcja religijności. Ola ma dwoje starszego rodzeństwa: siostrę, która ma troje dzieci, mieszka w Holandii i jak sama o sobie mówi, jest lewaczką, oraz brata, który ma piątkę dzieci, mieszka w Warszawie i jest głęboko wierzący, przy czym naczelna zasada jego religii to być życzliwym i otwartym dla innych. Ola ma od pól roku cudowną dziewczynę, która na początku się tej naszej zgrai trochę bała, ale chyba już jej przeszło. Bardzo się z tego cieszę. Cała nasza trójka dzieci została ochrzczona, poszła do komunii, bierzmowania. Zamiast do harcerstwa, zapisaliśmy je do Przymierza Rodzin, organizacji bez mundurków, za to z katolickim podtekstem, w której jako niewierzący rodzice byliśmy całkowicie akceptowani. Jednak potem Kościół katolicki zaczął mocno zmieniać się na gorsze. Kościół, który pamiętam z lat PRL-u, lat mojej młodości, ma się nijak do dzisiejszego Kościoła, pełnego wściekłych, nienawistnych ludzi, którzy chcieliby robić krzywdę mojej córce.

Ola jako młoda religijna lesbijka musiała sobie z tym obecnym Kościołem dać radę.

I nie jest to jednostkowy problem Oli. Dziś, gdy znam wielu rodziców osób LGBT, widzę to jeszcze lepiej. Katolicyzm jest główną przeszkodą na drodze zaakceptowania nieheteroseksualności – czy to własnej, czy dziecka. Do samej wiary nic nie mam, ale „nauki” takiego np. księdza Oko są jak trucizna, której trzeba się pozbyć, bo ona blokuje samodzielne myślenie. Powiem ci jeszcze coś, z czego mało młodych osób zdaje sobie sprawę. Dla mnie odejście każdego dziecka z domu było koszmarem. Nie żartuję, koszmarem. To poczucie, że coś się kończy… 20 lat codziennie razem, a tu nagle: „Na razie, tato, zadzwonię, jak będę mógł”. Trzeba powoli dojść do tego, by przestać dzieciom mówić, co mają robić. Często proces godzenia się z odejściem dziecka z domu nakłada się z jego coming outem – i bywa, że rodzic się już gubi totalnie, a jak jeszcze jest religijny…? Mówi się: „Mam dzieci” – co to w ogóle jest, co to znaczy? Jakie „mam”? Moje dzieci to nie jest żadna moja własność. A tu jeszcze jest jakieś obarczanie dziecka własnymi marzeniami… Chodzę teraz na szkolne mecze wnuka i obserwuję zachowania rodziców, którzy stoją na trybunach i „doradzają”, pokrzykując do swych pociech: „Nie stój tak!”, „Podaj!”, „Co tak wolno?” – i tak przez cały mecz. Masakra. Współczuję tym chłopcom, że nie mogą ojcom powiedzieć zwyczajnie, by się zamknęli.

W zeszłym roku trafi liście z żoną do Akademii Zaangażowanego Rodzica Kampanii Przeciw Homofobii.

To wyniknęło po spotkaniach z Elą Szczęsną. Poznaliśmy też Alę i Filipa Czeszyków z Zielonej Góry, rodziców dwóch chłopaków, z których jeden jest gejem. Przeuroczy ludzie. Ty zresztą też masz w moim zaangażowaniu swój udział. Przeczytałem w „Replice” wywiad z doktor Joanną Ostrowską o homoseksualnych ofiarach nazizmu. Wstrząsnął mną. Zdałem sobie sprawę, że mniejszości seksualne mogą być w każdej chwili obsadzone w roli kozła ofiarnego, można je obwinić o całe zło i zrobić z nich wroga. W tak zwanym międzyczasie moja kariera handlowca legła w gruzach z powodów zdrowotnych. W ciągu dwóch lat zaliczyłem cztery poważne hospitalizacje z czterech różnych, ale za każdym razem poważnych, przyczyn. Zacząłem patrzeć na życie z innej perspektywy. Przestałem pracować. Między innymi właśnie dlatego mogę dziś poświęcić więcej czasu na Stowarzyszenie My, Rodzice.

Które powstało 18 lutego br. z tobą jako prezesem.

Ale wcześniej muszę jeszcze powiedzieć słowo o Akademii, bo to jest coś niebywałego. Akademia i jej twórczyni Kasia Remin to powinien być nasz towar eksportowy. Seria weekendowych zajęć, podczas których dostajesz nieprawdopodobną pigułę nie tylko wiedzy, ale całego nowego spojrzenia na świat LGBT i na sytuację LGBT – rodzice z innych krajów muszą tego szukać, AZR daje ci to na tacy. Nasz rocznik AZR to była grupa-dynamit. Widać było od początku, że nas roznosi energia.

Zdarzyło mi się spotkać rodziców z AZR i mam podobne wrażenia. Jednocześnie widzę, że jest coraz więcej mam chętnych do działania, a ojców – niewielu.

Akurat u nas było lepiej. Na 18 osób ojców było aż sześciu – to dużo w porównaniu z poprzednimi rocznikami AZR.

Ojcowie noszą większy bagaż homofobii.

Tak od małego jesteśmy wychowywani. Dziewczynkom nie mówi się „Nie bądź jak lesba”, a chłopcom „Nie bądź jak ciota” – nagminnie. Ojcowie gejów, którzy pozbyli się tego potwornego garbu homofobii, są wspaniali. Przypomina mi się jeden kolega z AZR, elegancki menadżer, facet z wielką klasą. Opowiedział o swych relacjach z synem – że np. bezskutecznie nakłaniał go do „męskich zajęć” i że potem zdał sobie sprawę, jakie piekło samotności i niezrozumienia jego syn musiał przejść. A wyrósł na uśmiechniętego, wartościowego kolesia. Na koniec ten ojciec powiedział: „Prawdziwy mężczyzna? Cokolwiek to oznacza, mój syn jest na pewno prawdziwszym mężczyzną ode mnie…” Przepraszam, ja się zawsze wzruszam, jak to opowiadam (Marek płacze). A on to mówił ledwo kilka miesięcy po coming oucie syna – musiał bardzo szybko sobie w głowie wszystko przerobić, ułożyć na nowo. Potem dodał jeszcze z uśmiechem, że przed coming outem syna, gdy prowadził samochód, to wciąż spotykał samych „pedałów”. Każdy kierowca, który zajechał mu drogę, czy wymusił pierwszeństwo, był bankowo zaraz „pedałem”. Po coming oucie syna „pedały” zniknęli.

Jaka była twoja wiedza na temat osób LGBT przed coming outem Oli?

Wiedziałem, że geje i lesbijki istnieją „gdzieś tam” i tyle. Moja homofobia na pewno była mniejsza niż tzw. przeciętnego Polaka, ale nie znałem tego świata, bywało, że śmiałem się z głupich dowcipów „o pedałach”. Homoseksualizm to była sprawa poza mną. Teraz to jest moja sprawa.

Robisz coming outy jako ojciec lesbijki?

Mam mniejsze pole, bo nie pracuję, ale np. znajomi wiedzą. Nie, Mariusz, nie ma mowy, by powiedzenie tego było dla mnie problemem. Słuchaj, ja kilka miesięcy temu miałem operowanego raka. Ja naprawdę pierdolę to, czy komuś pasuje, że moja córka jest lesbijką, czy nie. Im jestem starszy, tym mam większego kręćka na punkcie wolności. Wyzwoliłem się z „grzecznego chłopca” dawno temu. Jeśli tylko nie robisz krzywdy innym, rób, co chcesz. Żona jest psychiatrą, nosi tęczową bransoletkę na stałe, także w pracy w poradni zdrowia psychicznego. Przy okazji uświadomiłem sobie, że tak, jak ta bransoletka może być pozytywnym sygnałem dla osób LGBT, tak krzyż, który np. wisiałby w gabinecie psychiatry, też, niestety, byłby sygnałem dla osób LGBT – mówiłby: „Tu zrozumienia nie znajdziesz”. Jak wiele wciąż nie wiemy… Opowiem ci dwie anegdoty ze spotkania European Network of Parents w Lizbonie, na którym byłem w marcu. Jeden człowiek wyszedł i mówi, że nie jest ani Danielem, ani Danielą. „Mówcie na mnie Dani”. Pochodzi ze wsi, wychowywano go na „chłopa na schwał”. Nie czuje się ani mężczyzną, ani kobietą. Gdy dorósł, poszedł do jednego specjalisty, który zapytał go: „A co studiujesz?”. „Astrofizykę”. „No, to jesteś facetem, bo dziewczyny tych kwestii nie obejmują”. Taki specjalista. Opowieść pewnej Szwedki, mamy bliźniaczek. Któregoś dnia, miały wtedy po 4 lata, gdy powiedziała im „Dobranoc, dziewczynki”, jedna odezwała się: „Mamo, ale ja nie jestem dziewczynką. Jestem chłopcem”. Rzecz działa się dwadzieścia lat temu – dziecko trans to był kosmos. Ta matka poruszyła niebo i ziemię, by się doedukować, ale po prostu nie było gdzie. W światłej, postępowej Szwecji była samiutka.

Nasza wiedza na temat płci i seksualności wciąż jest niewielka.

Żona opowiadała o przypadku, gdy do poradni przyszły dwie mamy z nastoletnią córką, która miała dość standardowy problem. Psychologowie wpadli w popłoch – dwie mamy! Jak taką rodzinę potraktować? Dokąd odesłać? A podkreślam: problem ich córki był częstym problemem wszystkich nastolatków.

Porozmawiajmy o Stowarzyszeniu My, Rodzice.

Wiem, jak to wygląda – facet jako prezes i same baby w zarządzie, sześć. Już nie samiec, tylko samior jakiś. Ale tak wyszło – nie pracuję, mam najwięcej czasu. Działalność Stowarzyszenia zaczęliśmy od korespondencji z minister Zalewską. Wychodząc od obaw, które w rodzicach wywołują powtarzające się, znane z mediów wypadki homofobii w szkole, żądamy prowadzenia edukacji równościowej. Będziemy „dokuczać” pani minister w tej sprawie. Nadal działają dwa blogi rodziców…

Planujecie współpracę z Akceptacją, innym stowarzyszeniem rodziców osób LGBT, które powstało kilka lat temu?

Zobaczymy. Gdzie tylko będzie to możliwe – tak. Na razie organizujemy się – załatwiamy rejestrację w sądzie, wypracowujemy sposób działania. Jesteśmy grupą kilkudziesięciu rodziców osób LGBT z różnych roczników AZR. Czujemy się częścią społeczności LGBT, sami będąc hetero. Mamy unikalną cechę, jak na grupę hetero: sporo na temat LGBT wiemy – i to nie dlatego, że poczytaliśmy, tylko odebraliśmy lekcję życia, na własnej skórze. Profesjonalnej pomocy psychologicznej nie zapewniamy, ale możemy opowiedzieć własne historie. Możemy też porozmawiać – i to już się dzieje – z ludźmi LGBT, którzy chcą zrobić coming out przed rodzicami, albo właśnie go zrobili. Można z nami coming out przećwiczyć. Stykamy się dość często z postawą: „Powiedziałem ojcu tydzień temu i on niczego nie rozumie. Prawie się do mnie nie odzywa”. Wiemy, że trzeba rodzicowi dać trochę czasu. Coming out dziecka to prawie zawsze jest szok, nawet jeśli człowiek się domyślał wcześniej.

Jedna z naszych czytelniczek fajnie to ujęła: „Rodzic ma systemowo wgraną aplikację, że dziecko jest hetero – i musi sobie wgrać aktualizację, że jednak jest LGBT. To wgrywanie aktualizacji może potrwać”.

A z drugiej strony, niektórzy rodzice są prawdziwymi mistrzami w niezauważaniu oczywistości. Dziecko nieraz daje tysiąc wskazówek. Komputer zostawiony, otwarty z jakąś gejowską czy lesbijską stroną, „Replika” leżąca na biurku niby przypadkowo… A rodzice nic. Taki „mechanizm obronny”. Oprócz tej, rzekłbym, pomocowej strony naszej organizacji, chcemy też działać publicznie jak najszerzej. Od dyskusji w radiu na temat ojca i syna w filmie „Tamte dni, tamte noce” po udział w Paradzie Równości. Kto siedzi w środowisku, ten wcześniej czy później nas zobaczy, bo zamierzamy być widoczni.

Tekst z nr 73 / 5-6 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.