Tęczowy różaniec

O tym, jak wraz z dwoma braćmi outował się przed rodzicami i o PFLAG – organizacji rodziców dzieci LGBT, której przewodzi od ośmiu lat opowiada Jody Huckaby w rozmowie Mariusza Kurca

 

foto: Agata Kubis

 

PFLAG to organizacja skupiająca rodziców i przyjaciół osób LGBT. Ty sam rodzicem nie jesteś.

Heterosojusznicy, rodziny i przyjaciele osób LGBT stanowią trzon naszej organizacji, ale nie chcemy nikogo wykluczać, więc same osoby LGBT też przyjmujemy, stanowią one 36% członków/iń PFLAG i jestem jedną z nich. By jednak zachować tożsamość jako organizacji nastawionej głownie na rodziców, przyjęliśmy zasadę, że rodzice stanowią co najmniej połowę zarządu.

Twoi rodzice należą do PFLAG?

Taty już nie mam, zmarł dwa lata temu. Nie był działaczem. Moja mama też nie jest działaczką. Oboje przeszli długą drogę, by zaakceptować homoseksualność swych dzieci. Pochodzę z Luizjany, z głębokiego, religijnego Południa. Moja mama jest żarliwą katoliczką, w jej domu wszędzie są zdjęcia Jana Pawła II. W Polsce czułaby się fantastycznie. Przywożę jej różańce z rożnych miejsc świata jako upominki. W Gdańsku kupiłem bursztynowy.

Jest wyoutowana jako mama gejów. Rozmawia o tym z sąsiadami, z księdzem, więc w jakimś sensie jest działaczką. Tata, też żarliwy katolik, w ostatnich latach życia nie rozstawał się z różańcem i z czapeczką z Oprah Winfrey, którą dostał, gdy byliśmy w jej show jako duża katolicka rodzina z synami gejami. Jakoś tę sprzeczność potrafi ł pogodzić.

Powiedziałeś „mama gejów”, bo nie jesteś jedyny w rodzinie, tak?

Jest nas trzech wyoutowanych gejów, ja i moi dwaj bracia. Wszystkich nas jest ośmioro. Jeden mój brat jest księdzem, jedna siostra zakonnicą…

To rodzice „ćwiczyli” coming out trzy razy?

Tak jest. Zaakceptowanie naszej trojki, Jasona, Jonathana i mnie, trwało u moich rodziców w sumie jakieś siedem lat. Nie było łatwo. Pierwszy wyoutował się Jason w 1984 r. Rodzice poszli po radę do kościoła. Dowiedzieli się, że nie mogą o tym nikomu mówić i nie powinni wpuszczać do domu żadnych znajomych Jasona, bo mogą mieć zły wpływ na resztę rodziny. I tak rodzice zrobili. Zresztą długo w ogóle się do Jasona nie odzywali. Dla mnie to też było straszne, bo wiedziałem już, że jestem gejem. Miałem 20 lat i zacząłem chodzić na terapię. W 1986 r. wyoutował się Jonathan. Szok, bo był zaręczony i to z najpiękniejszą dziewczyną w miasteczku. W 1987 r. wyoutowałem się ja. Skończyłem psychologię i stwierdziłem, że dam radę. Naprawię w mojej rodzinie wszystko, co złe. Mama nie rozmawiała ze mną przez poł roku. Wiesz, co jej pomogło? W jednym z przesłań do wiernych Jan Paweł II napisał, żeby rodzice nie odrzucali homoseksualnych dzieci.

Religia była dla twoich rodziców największą przeszkodą w zaakceptowaniu ciebie i braci?

Tak. Ale jednocześnie oni są przykładem na to, że ten konflikt jest do rozwiązania. Spotykam też wielu rodziców, którzy teoretycznie powinni homoseksualność dziecka „łyknąć” sprawnie, nie są związani mocno z żadną (homofobiczną) religią, a jednak mają problem. Choćby ostatnio w Chicago: ona, szefowa dużej firmy PR, on, pastor, ale z bardzo postępowego kościoła. Liberalni, mają przyjaciół gejów. A jednak, gdy syn się wyoutował, ona była załamana. I sama się dziwiła swej reakcji!

Ty sam jesteś religijny?

Studiowałem teologię. Teraz nie chodzę do kościoła.

To niesamowite, że PFLAG mająca dziś 200 tysięcy członków/iń powstała dzięki inicjatywie jednej osoby. Jeanne Manford, matka geja, w 1972 r. wzięła udział w nowojorskiej Paradzie Równości, niosąc transparent z napisem „My son is gay”.

I na początku wcale nie myślała o zostaniu aktywistką. Zaangażowała się, gdy zszokowani jej odwagą geje zaczęli przysyłać do niej swych rodziców na „terapię”. Na pierwsze spotkanie przyszło osiemnastu rodziców.

Przez pierwsze 20 lat nie mieliśmy oficjalnych struktur ani personelu. Rozwijaliśmy się powoli wraz z emancypacją LGBT. Literki „B” i „T” dodaliśmy w latach 90.

A Jeanne?

Działała długie lata, również po tym, jak jej syn Morty zmarł na AIDS. Dziś ma 92 lata, od dawna jest na emeryturze. Odwiedzam ją mniej więcej raz na rok. Jest już bardzo słaba (Jeanne Manford zmarła 8 stycznia br. – przyp. red.).

Pierwszy raz usłyszałem o PFLAG od Debbie, mamy Michaela, bohaterki serialu „Queer as folk”. Macie 40 lat historii, a my dopiero zaczynamy – Akademia Zaangażowanego Rodzica powstała w Kampanii Przeciw Homofobii w zeszłym roku.

Tak, Debbie Novotny działała w PFLAG, wspaniale nas reklamowała. Ale nie możesz porównywać Polski dziś do USA sprzed 40 lat, bo dziś jest internet, dostęp do informacji. 50% unikalnych wejść na naszą stronę pochodzi z zagranicy. Ludzie na całym świecie korzystają z naszych doświadczeń.

PFLAG ma obecnie 368 oddziałów w całych Stanach. Jesteśmy, to bardzo ważne, organizacją działającą oddolnie. Niedawno zorganizowaliśmy regionalną konferencję w Hamilton, w stanie Montana. To mieścina licząca 4 tysiące osób i, owszem, działa tam nasz oddział. Dla wielu ludzi PFLAG jest jedyną organizacją LGBT w okolicy.

Nie dobijaj mnie. Oddział PFLAG w moich rodzinnych Koluszkach, liczących ponad 15 tysięcy, nie wchodzi na razie w rachubę.

Ale tam na pewno są też geje, lesbijki, ich rodzice i ich przyjaciele.

PFLAG nie ma wielkich politycznych celów, jak np. legalizacja małżeństw par tej samej płci . Nie walczymy o równość. Po pierwsze, od tego są inne organizacje, choćby Human Rights Campaign, a po drugie – wielu rodziców niekoniecznie utożsamia się z wszystkimi postulatami LGBT, niektóre są dla nich zbyt radykalne.

My działamy na samym dole, u samych podstaw. Organizujemy grupy wsparcia dla rodziców dzieci homoseksualnych, mamy prezentacje w szkołach. Staramy się dotrzeć do heretyków. Prawie każdy ma albo w rodzinie, albo wśród przyjaciół jakiegoś geja czy lesbijkę – więc potencjalnie każdy jest naszym „targetem”. Wiele z tych osób chciałoby działać na rzecz LGBT, ale mają obiekcje – albo nie zgadzają się z wszystkimi postulatami, albo obawiają się, że będą obcym elementem w organizacji LGBT. W naszych broszurach skierowanych do heterosojuszników/czek nie znajdziesz więc radykalnych postulatów. Ba! Nawet tęczowej flagi nie znajdziesz. To jest symbol, który oni niekoniecznie uznają za swój, co jednak nie oznacza, że nie chcą nas wesprzeć.

Czy nadal, po tych 40 latach, waszymi najczęstszymi „klientami” są rodzice, którzy mówią: syn/córka mi się wyoutował/a, to dla mnie szok, nie wiem, co robić?

Tak, nadal jest mnóstwo takich spraw. Moment wyjścia dziecka z homoseksualnej szafy jest zwykle momentem wejścia rodziców do tej szafy. Jak powiedzieć sąsiadowi, że mój syn jest gejem, jak powiedzieć koleżance w pracy, ze moja córka jest lesbijką? A dalszej rodzinie? To są pytania, których ci rodzice wcześniej najprawdopodobniej sobie nie zadawali. Nie są przygotowani. Ich dziecko przygotowywało się do coming outu i odczuwa ulgę, gdy już ma „to” za sobą. W tym samym czasie na rodzica jak grom z jasnego nieba spada podwójne zadanie: zrozumieć i zaakceptować homoseksualność dziecka oraz wyjść z szafy. To pierwsze idzie coraz łatwiej, ale wychodzenie z szafy rodziców jest wciąż problemem.

Ale widzę i nowe zjawiska. Od paru lat coraz częściej rozmawiamy z rodzicami, którzy przypuszczają, że ich dzieci są transpłciowe. I mówię tu nie o nastolatkach, tylko o dzieciach sześcio- czy siedmioletnich. „Moj synek chce zakładać sukienki, bawi się tylko lalkami” – mówią i proszą o pomoc, radę, wsparcie. To nowy temat, który świadczy o lepszym stanie świadomości, lepszej edukacji. I to są też dylematy, nad którymi wcześniej nikt się nie zastanawiał – np. jeśli ten chłopiec rzeczywiście jest transseksualny, to może powinno się zablokować rozwój jego męskich hormonów? A może jednak poczekać, aż dorośnie i sam zdecyduje o swej tożsamości płciowej?

Jak trafiłeś do PFLAG?

Zostałem, krótko mówiąc, zwerbowany. W organizacjach pozarządowych pracuję od 23 lat. Najdłużej działałem w HIV and AIDS Education and Services. Po 12 latach wypaliłem się, miałem dość patrzenia na cierpienie i śmierć. Zająłem się działaniem na rzecz ochrony zwierząt. A potem ludzie z PFLAG zgłosili się do mnie, znając mój wyjątkowy rodzinny background. I to okazał się strzał w dziesiątkę. Mam ogromną satysfakcję z pracy. Jeżdżę bezustannie po kraju i po świecie, nigdy nie ma mnie w domu (siedzący obok Steven, facet Jody’ego, który przyjechał z nim do Polski i przysłuchuje się rozmowie, przytakuje). Widzę, że mój wysiłek nie idzie na marne, postawy się zmieniają. Wczoraj spotkałem się z rodzicami w KPH i… Ech… No, sam widzisz, od razu się wzruszam (Jody wyciera oczy, Steven się uśmiecha). Oni mają w sobie wielki potencjał.

Mieszkacie w Waszyngtonie, gdzie małżeństwa jednopłciowe są legalne. Myśleliście o ślubie?

Jasne. Tylko na razie nie osiągnęliśmy jeszcze porozumienia, jaki ten ślub miałby być.

???

Pochodzę z dużej rodziny, chcę mieć wielkie wesele, mnóstwo gości, huczną zabawę.

Big Fat Gay Wedding.

Właśnie. A Steven, jedynak, woli kameralną imprezę, więc na razie się zastanawiamy…. Ale w końcu coś ustalimy.

Rodzic potęgą jest i basta

Mają synów gejów albo córki lesbijki. Od poł roku uczestniczą w warsztatach Akademii Zaangażowanego Rodzica założonej przez Kampanię Przeciw Homofobii

 

foto: Agata Kubis

 

Tekst: Mariusz Kurc

Mój syn napisał mi w liście, że jest gejem. To było pięć miesięcy temu. Usiadłem z wrażenia. Przeczytałem raz, drugi, trzeci, czwarty. Nie, nie to, że świat mi się zawalił. W głowie tłukła mi się inna myśl, słowo honoru: jak on musiał się męczyć, jak on musiał się z tym wszystkim męczyć, dusić się? Ten list noszę od tamtej pory cały czas przy sobie – mówi Edwin, tata 21-letniego Krystiana. Zadzwoniłem do niego i podziękowałem mu, że mi to powiedział. Zapewniłem, że nic się w naszych relacjach nie zmieni i że go kocham. A on, jakby mu ze 200 kilogramów bagażu nagle z pleców zdjęli! Mówił, że było mu źle z tym, że mnie okłamywał. Teraz może już oddychać świeżym powietrzem. Krystian to jest fantastyczny facet. 192 cm wzrostu, przystojny, inteligentny, oczytany. Studiuje, gra na skrzypcach. Każdemu ojcu życzę tak wspaniałego syna.

Potem, szukając informacji o homoseksualności, znalazłem rożne fora internetowe. Tak szybko, jak na nie wszedłem, tak i szybko z nich wyszedłem. Ile tam wulgarności, agresji, wyzwisk, obelg. Nie godzę się na to! To są cudowni, normalni ludzie, a w naszym kraju, niestety, nie mogą czuć się bezpiecznie. I ja też ciągle się o bezpieczeństwo Krystiana martwię. Gdy wspomniał mi o Akademii Zaangażowanego Rodzica, postanowiłem przyjść.

Trochę mną wstrząsnęł

Akademia Zaangażowanego Rodzica istnieje w Kampanii Przeciw Homofobii od czerwca zeszłego roku. Działa w niej kilkanaście mam, Edwin jest pierwszym ojcem. Wszyscy mają homoseksualne dzieci. Chcą dzielić się swymi doświadczeniami, zdobywać wiedzę, wspierać innych rodziców, którym akceptacja homoseksualności dziecka przychodzi z trudem.

Warsztaty, na które zjeżdżają do Warszawy z rożnych stron Polski, to być może zalążek polskiej wersji PFLAG – organizacji skupiającej rodziców i przyjaciół osób LGBT, która w USA działa od 40 lat. Koordynatorką projektu w KPH jest Katarzyna Remin: W Łodzi już od jakiegoś czasu działała grupa rodziców gejów i lesbijek, w Lambdzie jest Elżbieta, mama geja, która pomaga innym rodzicom. Pomyśleliśmy z Gregiem Czarneckim, że warto byłoby zaktywizować rodziców, bo afirmacja z ich strony jest dla osób LGBT niezwykle istotna, a razem mogliby stanowić dużą siłę. Pomogła nam Fundacja im. Roży Luksemburg. Znaleźliśmy kilkanaście mam chętnych do udziału w serii warsztatów z ogólnej wiedzy o homoseksualności, regulacji prawnych dotyczących LGBT, dialogu z osobami wierzącymi, ale i z kontaktowania się z mediami. Prowadzą je m.in. Katarzyna Bojarska, Monika Zima, Małgorzata Borkowska i ja.

Anna: Moja córka wyoutowała się przede mną, jak miała 25 lat. Trochę ją do tego przymusiłam, coś tam podejrzewałam i zaczęłam dopytywać o chłopaków, o założenie rodziny, o dzieci. W końcu wyrzuciła to z siebie. Przytuliłam ją, powiedziałam, że może na mnie liczyć, że ją kocham. Nagle wszystko stało się jasne, całe jej dotychczasowe życie stało się dla mnie oczywiste, rożne rzeczy ułożyły mi się w spójną całość, zrozumiałam, dlaczego niewiele wiedziałam o jej towarzystwie – martwiłam się niepotrzebnie.

Ale nie powiem, że mną nic a nic nie wstrząsnęło. Trochę wstrząsnęło. Przez parę godzin mocowałam się z sobą. Potem już na trzeźwo postanowiłam działać. Zdałam sobie sprawę, że o gejach i lesbijkach wiem tyle, że… są. Nic więcej. Umówiłam się na wizytę u psychologa – ale nie po pomoc, bo jej nie potrzebowałam, tylko po informacje. Dzięki niemu trafi łam na stronę internetową KPH. I już za chwilkę uczestniczyłam w pierwszym spotkaniu rodziców gejów i lesbijek w Łodzi. Możemy więc być dumne – ja i Maria – że to z naszego miasta Łodzi wyszedł pierwszy sygnał, że grupy wsparcia dla rodziców gejów i lesbijek są potrzebne.

Syn Marii wyoutował się przed nią już ładnych parę lat temu. Domyślałam się i jednocześnie nie dopuszczałam tego do siebie. Gdy się wyoutował, to w pierwszej chwili pomyślałam „No, tak, jeszcze mi to potrzebne w życiu!”. Wytłumaczyłam sobie jednak, że nic na to nie poradzę, a poza tym homoseksualność to nie jest choroba. Na dłużej został mi tylko strach. Właściwie do dziś – strach, strach, strach. O jego bezpieczeństwo, o to, co się dzieje w Polsce, tyle nietolerancji. Edukacja u nas leży, a powinna być od przedszkola. Ludzie nie chcą przyswajać wiedzy, wolą tkwić w uprzedzeniach, dzikie społeczeństwo. I do tego Kościół katolicki, który robi potworną krzywdę mówiąc, ze homoseksualizm jest zły, niemoralny. Ale pomyślałam: to my sami stwarzamy te bariery, jedni drugim nie dajemy żyć, trzeba coś robić, chyba nie jestem jednak sama. Chyba nie tylko ja tak myślę? Kolegów syna podpytywałam o rodziców. Zauważyłam, że ci koledzy są często wyoutowani przed wszystkimi, tylko nie przed najbliższą rodziną. Przypadkiem trafi łam na psycholożkę Kingę Karp, a od niej – do KPH. Jestem przeszczęśliwa, że uczestniczę w warsztatach Akademii Zaangażowanego Rodzica, mnóstwo się na nich nauczyłam. Maria jest gotowa pomagać innym rodzicom: Do tego właśnie zmierzamy. Przygotowujemy naszą ulotkę, planujemy dyżury w każdy pierwszy wtorek miesiąca. Chcemy stworzyć bezpieczną przystań dla rodziców, którzy czują się zagubieni, nic nie wiedzą. Trzeba im pokazać, ile jest wokół fajnych wyoutowanych ludzi.

Można przejść do zwykłego życia

Sylwia: Moja Roksana nie owijała w bawełnę, to jest dziewczyna z charakterem, humanistka. Miała 15 lat, gdy mi powiedziała. Siedziałam przed telewizorem, było akurat coś o homoseksualizmie i ona nagle do mnie, że jest lesbijką. Tak po prostu. Powiedziałam „acha” i udałam spokój. Postanowiłam poczekać. Starsza córka miała silną emocjonalną więź z koleżanką, a potem znalazła sobie chłopaka, więc myślałam, że może będzie podobnie. Poza tym muszę przyznać, że nie bardzo chciałam poruszać temat, bo nie wiedziałam, jak. Niewiele wtedy wiedziałam na temat różnorodności seksualnej i nie chciałam się przed tą moją wygadaną humanistką wygłupiać. Więc miałyśmy okres „ciszy w eterze”. Roksana mnie testowała: któregoś dnia wchodzę do jej pokoju, komputer odpalony, na pulpicie tapeta: dwie nagusieńkie kobiety w uścisku. OK, nie będę się krępowała, zwłaszcza, że ona jest wyluzowana.

Gdy poznałam mojego przyszłego drugiego męża, zapytała mnie, czy wiem, co on sądzi o gejach i lesbijkach. Wyjaśniłam mu, że chodzi o moją córkę, która „zanim cię polubi, to chciałaby wiedzieć”. Okazało się, że Janusz nie ma żadnego problemu. Roksana bardzo się ucieszyła i polubiła go od razu. Nawet mi wyrzucała: „No, widzisz, a ty to musiałaś przetrawiać”.

W zeszłym roku podsunęła mi stronę KPH z ogłoszeniem o Akademii Zaangażowanego Rodzica. Gdzie ja będę 380 km z Kędzierzyna-Koźle do Warszawy jechać, kto mnie tam potrzebuje, pewnie już mnóstwo osób się zgłosiło – pomyślałam. Ale jednak zadzwoniłam do Kasi Remin. I okazało się, ze to jest coś dla mnie. Dostajemy tu wiedzę, dzielimy się doświadczeniami. Nie wiedziałam, czy moje przeżycia są tylko moje, czy może my wszyscy czujemy to samo. Dzięki Akademii wiem, że – z drobnymi różnicami – wszyscy czujemy to samo. Na przykład moment coming outu dziecka wszyscy pamiętamy dokładnie. Już nie czułam się samotna z moimi doświadczeniami. Jak kiepsko mają te osoby, które nic nie wiedzą! Czyli tak jak ja jeszcze niedawno. Boją się, a ja już wiem, że nie ma czego. Tak naprawdę nie trzeba o tym nawet myśleć zbyt długo. Nie tylko można homoseksualność zaakceptować, ale w ogóle może być świetnie. Można przejść do następnego etapu życia, którym jest… zwykłe życie po prostu! Bez wielkiego roztrząsania problemu. Bo przecież nasze dzieci też nie chcą, by się ciągle skupiać na tym, że one są homoseksualne. Chcą po prostu normalnie żyć.

Nie mogę nie zapytać o tak widoczny niedomiar ojców. Anna: Panowie mają tendencję, by nie rozmawiać o swoich emocjach, dusić je w sobie. Dlatego im ciężej tu przyjść. My zresztą też jesteśmy pod pewnym względem charakterystyczne: albo wdowy, albo rozwiedzione, albo już z drugimi mężami, z którymi relacje są inaczej ułożone. Żadna z nas nie jest już z ojcem homoseksualnego dziecka.

Wyparłbyś się syna geja?

Pytam o wychodzenie z szafy. Przyznają, że to, podobnie jak w przypadku dzieci, powolny proces, że trzeba się tego nauczyć, bo głupio oficjalnie wszystkich zawiadamiać, a kłamać – też niezręcznie. Anna podkreśla, że pierwszej powiedziała przyjaciółce i zrobiło jej się dużo cieplej na sercu, gdy ta przyjęła wiadomość ze zrozumieniem. Edwin: Mój kolega z pracy powiedział coś bez sensu o „pedałach”. „Dlaczego tak mówisz, mój syn jest gejem” – odpowiedziałem. Był w szoku. Zna Krystiana, było mu głupio. Powiedział mi, że gdyby on miał syna geja, to by się do tego nie przyznał. „To znaczy, że byś się go wyparł?” – zapytałem. Sylwia: Sąsiadka zagadnęła nas na klatce schodowej, że Roksana nie ma jeszcze chłopaka. „A może będzie miała dziewczynę?” – odpowiedziałam, roześmiałyśmy się. I przestała wypytywać. Gdy teraz zobaczy Roksanę z dziewczyną, to powiem „Widzi pani, nie żartowałam wtedy”.

Wszyscy moi rozmówcy doskonale zdają sobie sprawę, że to nie homoseksualność jest problemem, tylko homofobia. Sylwia: Dlaczego mam się bać, czy mi dziecka jacyś kibole nie pobiją, tylko dlatego, że jest gejem albo lesbijką? Albo, że zostanie zaszczute przez rówieśników. Dlaczego mam się bać? Tak nie może być. Córka mi wspominała, że postawa niektórych nauczycieli w szkole jest dwuznaczna. Wygłaszają osobiste opinie na temat tego, jak powinna wyglądać rodzina – matka, ojciec i dzieci. A gdzie inne opcje? Podobnie z Kościołem. Roksana przestała chodzić na religię. Nie namawiam jej do powrotu. Jak papież powie „kochajmy się” i to „kochajmy się” będzie obejmowało też gejów i lesbijki, to może sama wróci.

Edwin: Nie możemy pozwolić zmarnować naszych dzieci, w nich jest wielki potencjał. Mam nadzieję, że już niedługo będą miały takie same prawa, jakie ja mam. Bo czym ja się różnię na przykład od pana?

We wrześniu kilkanaście mam (wtedy jeszcze bez Edwina) spotkało się z Judy i Dennisem Shepardami, rodzicami Matthew, 21-latka zamordowanego w 1998 r. za to, że był gejem. Shepardowie przyjechali do Warszawy na zaproszenie ambasady USA i KPH (patrz: „Replika”, nr 39). Razem z polskimi mamami wzięli udział w konferencji w Sejmie na temat mowy nienawiści. Maria z Wrocławia, mama geja, wystąpiła z apelem do polityków o zwalczanie homofobicznej mowy nienawiści. Sylwia również zabrała głos, odczytała swój apel: To była moc! Anna Grodzka płakała, Robert Biedroń miał łzy w oczach.

Potem ambasador USA osobiście wręczył specjalne dyplomy wszystkim mamom uczestniczącym w warsztatach Akademii.

Trzeba się wysilić

We wrześniu Elżbieta Bajan poszła wraz z córką, Mirką Makuchowską, wiceprezeską KPH, na wrocławski Marsz Równości. Niosła transparent z napisem: „Jestem dumną mamą lesbijki”. Jak się czuła? Dokładnie tak, jak głosił ten napis. Pokazałam światu, że nie odczuwam żadnych negatywnych emocji z powodu homoseksualności mojej córki. Żadnego wstydu, żadnego zażenowania. Moja miłość do córki nigdy nie poniosła uszczerbku z powodu jej orientacji seksualnej. Wręcz odwrotnie, po moim rodzicielskim coming oucie nasza wzajemna miłość rozkwitła z bardzo prostej przyczyny, zniknęły wszystkie tajemnice i obwarowania.

Szłam z Jolą Basińską-Piątek, mamą Krystiana (tego samego, którego tatą jest Edwin). W pewnym momencie podszedł do nas mężczyzna, który powiedział nam, że dopiero teraz, widząc nas, zdał sobie sprawę, że on też mógłby być na naszym miejscu, mógłby mieć syna geja czy córkę lesbijkę. Powiedział, że wcześniej nie przyszło mu to do głowy.

Wiem, że wielu rodziców nie znajduje w sobie siły, by pójść na Marsz z takim transparentem. Rozumiem to. Też miałam wahania. Ale przychodzi taki moment, że po prostu trzeba się wysilić, by te bezpodstawne uprzedzenia w sobie pokonać. Moja Mireczka już od lat wypowiada się otwarcie, działa. Ma całą bibliotekę książek o tematyce LGBT, z której skorzystałam. Przestudiowałam, ugruntowałam wiedzę, rozwiałam wszystkie swoje wątpliwości. Radość mojego dziecka jest moją radością.

W listopadzie Akademia Zaangażowanego Rodzica gościła we współpracy z ambasadą USA Jody Huckaby’ego – prezesa PFLAG (patrz: strony 24 i 25). Najbliższe plany? Katarzyna Remin: Piotr Kielar kręci film dokumentalny o rodzicach, w marcu ruszy kampania społeczna i strona internetowa projektu. Przygotowujemy też II edycję warsztatów. Jesteśmy pod wrażeniem pierwszego cyklu. Odnoszę wrażenie, że dzięki Akademii większość rodziców zaczęła swobodniej o swych dzieciach mówić, również w przestrzeni publicznej. Mówię „większość”, bo niektóre mamy od początku zajmowały bardzo jasne stanowisko. Dla nich największą korzyścią było, jak myślę, znalezienie grona osób chętnych do działania.

Sylwia: Akademia daje mi siłę do tego, by głosić „dobrą nowinę” dalej. Nie boję się konfrontacji z innymi poglądami. Marzanna Pogorzelska, słynna nauczycielka z mojego miasta, (kilka lat temu publicznie protestowała przeciwko homofobii ministra edukacji Romana Giertycha) ma teraz we mnie sojuszniczkę. Nie jestem sama. Jedną osobę łatwo skrytykować, a grupę – dużo trudniej.

 

Tekst z nr 41/1-2 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nogi, które doszły

Pięćdziesięcioro akceptujących rodziców osób LGBT w jednym miejscu, na konferencji KPH, to jest taka moc, że chce się płakać z radości

 

fot. arch. pryw.
Styczeń 2016 – spotkanie rodziców osób LGBT w Łodzi „Nogi, które doszły”

 

Tekst: Mariusz Kurc

Jeśli sukces mierzyć ilością wylanych łez, to ta konferencja była bardzo udana – śmieje się Kasia Remin, koordynatorka Akademii Zaangażowanego Rodzica, działającej od 4 lat przy Kampanii Przeciw Homofobii. Na dzień przed tegoroczną Paradą Równości Kampania wspólnie z Fundacją im. R. Luksemburg zorganizowała konferencję „Rodzice osób LGBT – kropla drąży skałę”. Wzięło w niej udział około pięćdziesięcioro rodziców osób LGBT. Ponad czterdzieści mam i kilku ojców.

Kasi chodzi o łzy radości i wzruszenia, nie smutku. I nie słabości – w tych „mokrych” oczach mam gejów, lesbijek, osób bi- i trans naprawdę widać siłę. Te oczy mówią: „Już wszystko zrozumiałam”, „Jestem z Wami i jesteśmy razem”. Niektóre mamy dodawały, że nie tylko zaakceptowały homo- czy biseksualność swego dziecka, ale wręcz cieszą się z niej. Mój świat był jakiś szary w porównaniu z tym, co widzę teraz, pokolorował mi się. Wszystkich postrzegałam jako hetero, a teraz wiem, że oprócz hetero jest jeszcze cała tęcza – mówi jedna z nich, lico uśmiechnięte, w oczach – determinacja. Te mamy są naprawdę gotowe zmieniać świat.

Sabi i Tamari

Gruzinka Tamari Dzamukashvili, mama zamordowanej dziewczyny trans, nie dojechała, bo złamała nogę. Jej historię opowiedział zastępca, gruziński działacz LGBT Levan Berianidze. Zaczął od tego, że wg badań ok. 90% ludzi w Gruzji uważa, że homoseksualności nie można zaakceptować.

Sabi Beriani była nieustraszoną działaczką i piękną dziewczyną. Wyoutowała się publicznie jako osoba trans w 2010 r., gdy miała 19 lat. Udzielała się społecznie, przyjmowała zaproszenia do programów TV. 10 listopada 2014 r. napastnicy włamali się do jej mieszkania, zadali jej wiele ciosów nożem, potem podpalili mieszkanie. Sabi zmarła. Śmierć córki uczyniła z Tamari naszą sojuszniczkę i działaczkę. Matka stara się nagłośnić toczącą się sprawę sądową. Zabójstwo Sabi nie zostało uznane za zbrodnię z nienawiści motywowanej transfobią, mało tego, sprawcy nie odpowiadają za morderstwo, tylko za pobicie i podpalenie.

Aneta Ostrowska ze stowarzyszenia Akceptacja, mama Wiktorii, opowiedziała o książce „Rodzice, wyjdźcie z szafy”, którą gratis otrzymują prenumeratorzy/rki „Repliki” jako bonus do tego numeru (patrz: strona 7).

Krzysztof Kacprowicz, tata Michała opowiedział o dwóch blogach, które są prowadzone przez ośmioro rodziców osób LGBT. Właśnie odnieśli swój pierwszy blogerski sukces: podczas gdy zwykle zaliczają ok. 30 wejść dziennie, dzień przed konferencją mieli nagle… 13 tysięcy wejść! To dzięki Danucie Zarzecznej, mamie Patrycji, która napisała, jak na demonstracji KODu wręczyła Mateuszowi Kijowskiemu tęczową parasolkę, cyknęła fotkę, fotka poszła na blog. (rodzicelgbt.blox. pl, rodzicelgbt.wordpress.com)

Zarówno Krzysztof jak i Danuta należą do nieformalnej grupy „Rodzice przy KPH”. Działają praktycznie bezkosztowo. Jedna osoba nic nie może? Oj, może sporo, może. 2 lipca Dana trafi ła na okładkę „Wysokich Obcasów”.

Jak wygląda gej?

Pokaz dokumentalnego filmu „Moje dziecko” (reż. C. Candan) o rodzicach osób LGBT z Turcji. Zrobiony najprościej jak można – ot, gadające głowy. Ale człowiek siedzi zahipnotyzowany autentycznością tych twarzy, min, gestów i słów. I znów – łez. Jedna z tureckich mam opowiada, jak to dała się namówić na spotkanie z gronem kolegów syna, gejów: Zobaczyłam grupkę postawnych mężczyzn, większość z brodami i od razu do syna z pytaniem „To są ci twoi geje? Przecież geje tak nie wyglądają!” I zaraz się złapałam: a skąd ja niby wiem, jak wyglądają geje?

Po seansie Tamara Uliasz, mama homoseksualnego Leszka, uśmiecha się do mnie: Ja miałam tak samo parę lat temu. Poszłam z Leszkiem na Paradę, patrzę, a tu nagle koło nas stoi cały „oddział” takich bysiów. Wystraszyłam się, pomyślałam, że to te osiłki, narodowcy – tak blisko nas?! Mówię to Leszkowi, a on: „Mama, no co ty! Przecież to są nasze miśki”.

70 ciast

Furorę zrobiło wystąpienie Doroty Stobieckiej z Łodzi, mamy geja. Jakiś czas temu usłyszałam od pewnej pani, której sąsiadami została para gejów: „Nie mam nic przeciw, niech sobie mieszkają, byle by krzywdy nikomu nie robili”. To jest ta liberalna postawa? Zagotowałam się. A dlaczego oni by mieli robić komuś krzywdę? Skąd zaraz „na wejściu” takie zastrzeżenie? Czy gdyby wprowadził się chłopak z dziewczyną, to by też zaraz o tej „krzywdzie” wspominała? Albo, że niech sobie żyją, tylko aby się nie „obnosili”. A hetero mogą się obnosić? Więc mi chodzi o to, że nie powinniśmy zwracać uwagi tylko na te drastyczne przypadki dyskryminacji. Mnóstwo uprzedzeń i stereotypów siedzi w języku, w tekstach tolerancyjnych, ale tylko pozornie.

Przeszłam fazy rozmawiania i nierozmawiania ze znajomymi o moim synu. Był czas, że weszłam do szafy, a teraz zaczynam dostrzegać nawet drobiazgi dotyczące różnego traktowania. Dlaczego mnie znajomi nie pytali, czy mój syn wziął ze swoim chłopakiem kredyt na mieszkanie czy nie wziął? Dlaczego nie pytali, jak synowi się wiedzie w związku, jaki jest ten jego chłopak? Jak mówię, że się pokłócili, to dlaczego mnie nie zagadną potem, czy już się pogodzili? Przy naszych dzieciach hetero to tak działa – ich życie szczegółowo ze znajomymi się omawia. To nie może być tabu i to jest nasza sprawa, rodziców, by to przełamywać.

Jak się wybierałam na spotkanie Akademii Zaangażowanego Rodzica, to pytali: „Jedziesz na „to swoje spotkanie do Warszawy?”. Ludzie szukają różnych wybiegów, by nie nazwać rzeczy po imieniu.

W styczniu zorganizowałyśmy w Łodzi spotkanie. Było nas kilka mam. Zaprosiłyśmy innych rodziców osób LGBT, ale nie tylko – wszelkich sojuszników/czek, krewnych, rodzeństwo, zstępnych, wstępnych i wszelkich przyjaciół królika. Warunkiem wstępu na spotkanie było przyniesienie ciasta. Bo stwierdziłyśmy, że przy cieście i kawce lepiej się będzie gadało. I przerosło nas to spotkanie. 70 ciast było! Całe stosy, jak to zjeść wszystko? Zaczęłyśmy gadać, były łzy, jak zwykle. Potem zaprosiłyśmy pedagożki. Przyszły, zobaczyły kilkadziesiąt mam gejów i lesbijek plus kilku ojców. Oczy im się zrobiły bardzo okrągłe, że nas tak dużo.

Kilka miesięcy później organizujemy następne spotkanie, a ja szukam w komputerze zdjęć z tego pierwszego, styczniowego – bo to przecież fajna pamiątka. I nagle sama siebie przyłapuję: przecież na tym spotkaniu nie było zdjęć, sama nie chciałam! Teraz zachodzę w głowę, dlaczego? Bośmy jednak trochę w tych szafach siedziały. Mam jedno zdjęcie – tylko nogi widać! (patrz: obok) No, więc to są nogi, które kilka miesięcy później doszły tam, gdzie trzeba – do punktu, w którym nie ma wstydu, że się jest mamą geja czy lesbijki.

Jestem mamą geja i dla mnie nawet „sojuszniczka osób LGBT” to nie jest zbyt adekwatne określenie. Słowo „sojusz” kojarzy mi się politycznie, kojarzy mi się, że jak się z kimś zawiera sojusz, to wcześniej czy później się ten sojusz łamie. A ja z moim synem sojuszu ani nie zawierałam, ani go nie złamię. Ja go kocham, ja go znam, jestem po jego stronie i już.

Jeden syn może wziąć ślub, a drugi nie?

Sabina Brennan z Irlandii elektryzuje wszystkich. Mówi z prędkością światła i z zapałem komentatora sportowego. Wcale nie planowała być działaczką LGBT, ale jej syn jest gejem i gdy w zeszłym roku zaczęła się kampania przed referendum w sprawie małżeństw jednopłciowych, to po prostu nie mogła tylko siedzieć i czekać na wynik. Trzeba było się zaangażować. Zaczęła twittować, zaczęła chodzić po sąsiadach od drzwi do drzwi.

Przekaz? Najprostszy z możliwych. Mam dwóch synów. Jeden może wziąć ślub, drugi nie – to jest nierówność.

Jej syn, Gavin Brennan, muzyk wrzucał do youtube’a kolejne covery piosenek z przerobionymi tekstami tak, by pasowały do referendum. Na jednym z wieców chłopak Gavina klęknął przed nim, oświadczył się… Domyślacie się już? Tak, Sabinie głos zaczyna drżeć, na sali szmer od wyciągania chusteczek z torebek.

W kuluarach – luźne rozmowy. Jedna mama pyta mnie, jak powiedzieć 9-letniemu synowi, że starszy, Kuba, jest gejem. Bo na razie Kuba, jak przyprowadza swego chłopaka, Damiana, do domu, to funkcjonują jak koledzy – przed dziewięciolatkiem jest szafa. Mówię: Proszę spokojnie powiedzieć młodemu, że Kuba zakochał się w Damianie. Młody zrozumie szybciej, niż się wydaje.

Druga mama mówi, że jej syn jest w związku z chłopakiem od dwóch lat, mieszkają razem i gdy przyjeżdżają do nas, to ani się nie całują, ani nie obejmują, ani nic. Tak to jest w związkach gejowskich? Mówię, że jest czułość, tylko homofobia ich nauczyła, że mogą być czuli dla siebie tylko wtedy, gdy nikt nie widzi.

Jeden tata mówi mi: A z osiem lat miał i ja już wiedziałem, że jest gejem. Jak jest rodzic uważny i nie wypiera informacji, to można się domyśleć naprawdę wcześnie – i uśmiecha się od ucha do ucha. Dodaje, że już kilku młodym chłopakom i dziewczynom dawał rady, jak się wyoutować przed rodzicami.

Trzecia mama o nic nie pyta, tylko się cieszy, bo jej córka wraz z żoną w Wielkiej Brytanii spodziewają się dziecka. Wtóruje jej czwarta mama, która, szczęśliwa, opowiada, że jej syn ma fantastycznego partnera w Niemczech i ona już też niedługo zostanie babcią. Piąta mama… Szósta mama… Siódma mama… No, po prostu musicie przyjść na następną konferencję KPH z rodzicami i posłuchać ich. Jest moc.

Jak wielka, słychać było dzień po konferencji na Paradzie Równości. Na platformie przemawiali Marzanna Latawiec, mama trzech synów – jednego heteryka i dwóch gejów oraz Adam Małecki, tata geja, o którym pisaliśmy w numerze 50. „Repliki”. Oboje dostali ogromne brawa. Wszyscy akceptujący rodzice – dzięki!

 

Tekst z nr 62/7-8 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Moja mama

Specjalnie dla „Repliki” o Elżbiecie Szczęsnej, mamie geja, prezesce Stowarzyszenia Akceptacja, nominowanej w październiku br. do prestiżowej niemieckiej nagrody Respektpreis za działalność na rzecz rodziców osób LGBT, pisze jej syn – Jerzy M. Szczęsny

 

Elżbieta Szczęsna przemawia w Berlinie na konferencji największej niemieckiej organizacji LGBT – Lesben- und Schwulenverband in Deutschland (LSVD), 2013 r.; foto: Caro Kadatz

 

Wyoutowałem się mamie, jak miałem 20 lat. Wróciłem właśnie z dwutygodniowego seminarium w Berlinie, na którym poznałem kilku gejów. Nie mieli problemu z mówieniem o swym homoseksualizmie. Ja też tak chciałem! Miałem już za sobą pierwszy związek z chłopakiem, który przed mamą ukrywałem. To było bardzo męczące i nieuczciwe, wciąż się zastanawiałem, jak jej powiedzieć.

Ich bin schwul

Postanowiłem, że dłużej nie mogę zwlekać. Mama wyjeżdżała akurat do sanatorium, wymyśliłem, że będzie najlepiej, jeśli jej to powiem tuż przed wyjazdem, by nie było czasu na nieprzyjemną dyskusję. Miała jakieś poł godziny do wyjścia z domu, gdy poprosiłem o rozmowę. Popatrzyłem na mamę i… nie, nie byłem w stanie wymówić słów „jestem gejem”. Po prostu nie. W tej desperacji znalazłem wyjście i… powiedziałem to po niemiecku, mama zna niemiecki. Wykrztusiłem: „Ich bin ein Schwul” – właśnie tak, z błędem.

Zobaczyła, że nie żartuję i że w ogóle ledwo żyję z nerwów – i się rozpłakała. To trwało kilka minut. Jeszcze we łzach powiedziała mi, że mnie kocha, żebym o tym pamiętał. Za chwilę musiała wychodzić. Po kilku dniach dostałem od niej list. Wtedy jeszcze nie pisaliśmy do siebie mejli, to był 1999 rok. Nic specjalnie odkrywczego – jeszcze raz, że mnie kocha, że będzie mnie wspierać, dlaczego z tym czekałem, czemu aż tak się denerwowałem i dlaczego powiedziałem jej przed samym wyjazdem. Ale życzę każdemu gejowi, każdej lesbijce takiego „pocomingoutowego” listu od mamy – przeczytałem go ze sto razy.

Gdy wróciła, zaczęliśmy gadać. Dużo pytała, na wszystko grzecznie odpowiadałem. Koniec z kłamaniem! Już mogę mówić, do jakich klubów chodzę wieczorami. Tak, chodzę do gejowskich klubów, mamo. Do Paradise, do Mykonosu i innych.

Sytuacja się unormowała, tylko mama zaczęła się martwić – że mnie zwyzywają, pobiją i tak dalej.

A potem miałem serię „stałych” związków, przeciętnie trwały jakieś trzy miesiące. Każdy chłopak był jedyny i każdego mamie przedstawiałem. Mama była dzielna, wszystkich cierpliwie zniosła bez mrugnięcia okiem. Ba! Okazywała im chyba więcej serdeczności niż chłopakom mojej siostry. A oni, ci moi wybrankowie, byli jak jeden mąż: wygadani, głośni, ekspresyjni, egzaltowani, snuli fantastyczne, nierealne plany. Raz czy dwa mama mi tylko powiedziała z delikatnym uśmiechem, że chyba gustuję w takich „z bujną wyobraźnią, co?”.

Potem zostałem pobity i to był dla mamy przełom. Wsiadałem pod Paradisem do taksówki, gdy dopadło mnie czterech. Motywacja była jasna – czekali na „jakiegoś pedała” wychodzącego z klubu. Po chwili na szczęście udało mi się wyswobodzić, ale oberwałem. Chciałem nawet od razu jechać na policję, taksówkarz jednak odmówił – powiedział, że nie chce mieć z tego żadnych kłopotów. Cały zakrwawiony i bardzo, bardzo wkurzony dałem się zawieźć do domu. Wyobrażacie sobie reakcję mamy, gdy mnie zobaczyła… A ja, nie dość, że we krwi, to jeszcze krzyczałem z tej bezsilności. Pomstowałem na nich, na całą Polskę, na papieża homofoba, na tę cholerną sytuację, którą muszę znosić. Głośno, by sąsiedzi usłyszeli. Lata później, zapytana o motywację do działania, mama opowiedziała właśnie o tamtym wieczorze: Widoku mojego pobitego syna w drzwiach nie zapomnę do końca życia. To brzmi może patetycznie, ale wówczas poczułam, że muszę się zaangażować, aby żadna inna matka nie musiała oglądać swego dziecka w takim stanie.

Mama stała się pełnoprawną członkinią społeczności LGBT. Śledziła wszystkie nasze sprawy, chodziła na Parady. Gdy niedługo później przechodziła na emeryturę, wymyśliliśmy razem, że mogłaby się zgłosić do Lambdy Warszawa z gotowością założenia grupy wsparcia rodziców gejów i lesbijek.

Jednosobowa grupa

Znałem Krzyśka Kliszczyńskiego z Lambdy, obgadaliśmy szczegóły. Powstała grupa wsparcia rodziców. Grupa, dodam, składająca się z jednej osoby – Elżbiety Szczęsnej. Mama była samotną pionierką. W 2006 r. poszła na swój pierwszy dyżur. I tak dyżuruje do dziś.

Spodobało jej się, poczuła się potrzebna. Choć to zajęcie do łatwych nie należy. W mediach co rusz słyszała prawicowych polityków mówiących, że żadnej homofobii nie ma – a na dyżurach ciągle widuje nieprzyjemną twarz tej homofobii. Przy czym te najcięższe przypadki w ogóle do niej nie trafiają – najbardziej zatwardziali nie przyjdą przecież po pomoc czy poradę do „siedziby zboczeńców”.

Przychodzą głownie mamy gejów i lesbijek lub, znacznie rzadziej, pary – mamy z ojcami. Sam ojciec po dziś dzień – a to już siedem lat – pojawił się tylko raz.

Ci rodzice są przerażeni. „Świat mi się zawalił” – to było najczęstsze pierwsze zdanie. A zaraz następne: „Moj mąż nie może się dowiedzieć”. Przy takich założeniach rzeczywiście ciężko żyć. Mama nie poszła w dawanie prostych rad. Nastawiła się na słuchanie. To miało ogromną wartość terapeutyczną – samo wypowiedzenie zdania „mój syn jest gejem” jest przecież trudne. Mamy przychodzą często ze sprzecznymi uczuciami. Jakby chciały od mojej mamy uzyskać iskierkę nadziei, że „to” się da zmienić. Że może to „tylko taka faza” albo „może on mi robi na złość”, albo „może ma jakąś traumę i zaraz jej przejdzie”, albo „to wszystko przez takiego jednego chłopaka, co go sprowadził na złą drogę”.

Większość rodziców przychodzi tylko raz, niektórzy więcej. Raz jedyny przyszła mama z transseksualną córką. Ona mówiła o sobie jako o dziewczynie, a jej mama – uparcie jako o chłopaku. Moja mama nauczyła się obserwować fazy wychodzenia z homofobii – widziała zaprzeczanie połączone z nadzieją na zmianę orientacji, przekonanie o tym, że „nigdy nikomu o tym nie powiemy”, strach przed tym, co dziecku może się przytrafić ze względu na nietolerancję (i również strach przed AIDS), a wreszcie akceptację i pierwsze coming outy samych rodziców.

Swoje własne coming outy robiła stopniowo – najpierw najbliższa rodzina, najbliższa przyjaciółka, potem dalsze. Z czasem zaczęła mówić o tym normalnie.

W 2011 r. mama została zaproszona przez grupę włoskich rodziców osób LGBT na EuroPride do Rzymu. Jechała na platformie razem z nimi. Mijali wielu gejów i lesbijki, którzy na widok grupy tańczących, radosnych rodziców płakali ze wzruszenia.

Jeszcze Polska nie zginęł

Po sześciu latach dyżurowania, w 2012 r., mama dowiedziała się, że Kampania Przeciw Homofobii rozpoczyna nowy projekt – Akademię Zaangażowanego Rodzica. Zgłosiła się. Wreszcie nie była sama! Tak długo czekała na innych rodziców gejów i lesbijek chcących pomagać i się doczekała.

Na początku tego roku powstało Stowarzyszenie Akceptacja działające na rzecz rodzin osób LGBT. Mama została prezeską. W tym samym czasie KPH zorganizowała głośną akcję „Rodzice, odważcie się mówić”.

Kilka miesięcy temu na zaproszenie największej niemieckiej organizacji LGBT – Lesben- und Schwulenverband in Deutschland (LSVD) mama pojechała do Berlina na konferencję, na której wygłosiła przemówienie po niemiecku dla kilkuset działaczy/ek. Byłem tam i nieskromnie powiem, że wypadła świetnie. Mama zapewniła, że polski ruch LGBT działa i rozwija się, że coraz więcej osób chce działać, a związki partnerskie są u nas kwestią czasu. Podczas gdy jeszcze parę lat temu rodzice przede wszystkim pytali, co zrobić z homoseksualizmem swoich dzieci, teraz dominuje postawa akceptacyjna i strach o ich przyszłość. Jestem przekonana, że ludzie na całym świecie w coraz większym stopniu będą uświadamiali sobie, że nie można karać za miłość – mówiła. Zakończyła słowami „Jeszcze Polska nie zginęła” – po niemiecku to brzmi „Noch ist Polen nicht verloren”. Dostała wielominutową owację na stojąco. Myślę, ze to przemówienie przyczyniło się do nominowania mojej mamy do nagrody Respektpreis.

Wiele osób, szczególnie gejów i lesbijek, gdy słyszy o mojej mamie, mówi mi, że jestem szczęściarzem. Tak, jestem. Mam kilku niemieckich przyjaciół, których rodzice odmówili przyjścia na ich ślub, bo nie akceptują homoseksualizmu. Dla mojej mamy to niepojęte.

Jeśli wyszła mi z tego tekstu laurka na cześć Elżbiety Szczęsnej, to przepraszam. Mogę dodać, że czasem się kłócimy. Ona nie jest pomnikiem, ma swoje wady (i ja też).

Ale jakkolwiek nieobiektywnie to zabrzmi, myślę, że polskiej społeczności LGBT dobrze się przysłużyła.

Mamo, dziękuję.

 

***

Nagrodę Respektpreis wręcza Koalicja przeciw Homofobii – to ponad 80 organizacji, firm i instytucji (m.in. Coca Cola, Deutsche Bank, berlińska Policja, Gmina Żydowska, Deutscher Fussballbund). Tegoroczni nominowani to: Bertold Hocker, przedstawiciel Kościoła Ewangelickiego w Berlinie (za działania na rzecz równouprawnienia par jednopłciowych w Kościele Ewangelickim i za organizowanie corocznej mszy w ramach berlińskiej Parady Równości), Gunter Morsch, historyk (za badania dotyczące homoseksualnych ofiar reżimu hitlerowskiego), Elżbieta Szczęsna, prezeska Akceptacji (za wieloletnią pracę na rzecz wspierania rodziców osób LGBT), Christiane Taubira, francuska ministra sprawiedliwości (za walkę o małżeństwa jednopłciowe Francji). Wręczenie nagrody odbędzie się 2 grudnia 2013 r. w berlińskim Grand Hotel Esplanade. Nagroda wręczona zostanie przez ministrę ds. pracy, integracji i kobiet Landu Berlina – Dilek Kolat.

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Świat mi się powiększył

W przededniu III edycji Akademii Zaangażowanego Rodzica Kampanii Przeciw Homofobii o tym, jak wyglądają zajęcia AZR, o coming outach dzieci i swych własnych opowiadają rodzice z II edycji (część 1)

 

Na zdjęciu rodzice II edycji Akademii Zaangażowanego Rodzica, w tym nasze rozmówczynie: Anna Skalska, mama Kamili – piąta od lewej, Joanna, mama Wiktora – pierwsza od lewej, Elżbieta, mama Mateusza – siódma od lewej, Julita, mama Michała – trzecia od lewej. Pierwsza z prawej kuca Katarzyna Remin, koordynatorka Akademii, obok niej – dr Katarzyna Bojarska, seksuolożka, która w Akademii prowadzi zajęcia „Czym jest homoseksualność?”; foto: KPH

 

Akademia Zaangażowanego Rodzica ruszyła w Kampanii Przeciw Homofobii jeszcze przed słynną, zeszłoroczną akcją „Rodzice, odważcie się mówić” (patrz: „Replika” nr 39). Zajęcia AZR to sześciomiesięczny cykl weekendowych spotkań, podczas których rodzice dzieci LGBT nie tylko poznają się i dzielą doświadczeniami, ale otrzymują też podstawy wiedzy na temat LGBT: czym jest homoseksualność, co coming out dziecka zmienia w życiu rodzica, jak radzić sobie w sytuacji konfliktowej, jak prowadzić dialog z osobami wierzącymi itp. Wśród prowadzących – specjaliści: Katarzyna Bojarska, Aneta Rogowska, Renata Romanowska, Robert Witzling, Agnieszka Olszewska, Zofia Jabłońska. Koordynatorką AZR jest Katarzyna Remin, trenerka antydyskryminacyjna.

W tym numerze „Repliki” prezentujemy wypowiedzi pierwszych pięciu rodziców z II edycji AZR, kolejne – w drugiej części materiału w następnym numerze.

Anna Skalska, mama Kamili

Podoba mi się hasło: jak nie akceptujesz związków gejów czy lesbijek, to nie wiąż się z gejem ani z lesbijką. Wszystko na ten temat, nie?

Moja córka Kamila ma teraz 30 lat, ujawniła się przede mną 10 lat temu. Domyślałam się, ale nie prowokowałam rozmowy, odwlekałam, nie byłam ciekawa. Dopóki Kamila nie powiedziała wprost, mogłam mieć nadzieję, że to nie „to”. A potem „jestem lesbijką” – i klamka zapadła. Martwiłam się, jak sobie da radę, czy wyemigruje gdzieś, gdzie homofobii jest mniej… Ale nie sądziłam, że ten jej coming out zmieni moje życie.

A zmienił. Świat mi się nagle powiększył o wszystkie osoby LGBT. Jak sobie to człowiek raz uświadomi, to już nie ma kroku w tył. Wszędzie dostrzegam heteronormę. Tak to urządziliśmy, że nie ma miejsca dla LGBT i dla innych mniejszości też, choćby dla niepełnosprawnych. Wiedziałam, że demokracja to rządy większości z poszanowaniem mniejszości, ale teraz widzę wyraźniej, jak to u nas wygląda w praktyce – niezbyt dobrze.

Zgłosiłam się do Akademii Zaangażowanego Rodzica, bo stwierdziłam, że mogę pomoc innym rodzicom. Dla wielu homoseksualizm syna czy córki może być trudną sprawą, szczególnie, jak mieszka się w małym mieście i tkwi się w klimatach typu „przy kolędzie kolacja dla księdza”. Czują się zagubieni. Sama też skorzystałam z zajęć. Zdałam sobie bardziej sprawę, że dla dziecka wyjście z szafy przed rodzicem to początek nowego etapu, a rodzic wtedy najczęściej do tej szafy wchodzi. Nagle się odkrywa, że się należy do mniejszości. Szuka się więc: gdzie są inni tacy jak ja?

Jeśli chodzi o moje własne coming outy, to ważnym wydarzeniem był ślub mojej drugiej córki. Wiele osób, z rodziny i przyjaciół, dowiedziało się o Kamili. Nie ukrywam, była to pewna weryfikacja.

Dziś lepiej umiem reagować, gdy wypływa temat LGBT. Ciągle stykam się z tekstami typu: „Niech robią, co chcą, tylko niech się nie pokazują”. Ripostuję: „A ty się nie pokazujesz? Zastanawiasz się za każdym razem, gdy bierzesz żonę za rękę na ulicy?”. Pary jednopłciowe wciąż są tabu. W gronie znajomych często wałkujemy sprawy naszych dzieci, ich związków, narzeczonych. Ktoś mówi „mój syn pojechał na wakacje z dziewczyną” i wszyscy dopytują – co to za dziewczyna, co robi, jak wygląda, dokąd pojechali. Ale gdy ja coś powiem o dziewczynie Kamili, to zapada niezręczna cisza. Gdy kolega, z którym dawno się nie widziałam, zapytał, jak tam moje córki, powiedziałam: „Jedna mieszka z chłopakiem, a druga z dziewczyną”. Był w szoku: „Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby ktoś tak otwarcie o tym mówił”. Wiele osób łapie homofobiczne poglądy bezwiednie. To się bierze z niewiedzy. Można temu zaradzić w jeden sposób – pokazując się.

Joanna, mama Wiktora

Gdy trafiłam do AZR, byłam już uświadomioną mamą geja. W Łodzi, gdzie mieszkam, uczestniczyłam w spotkaniach grupy wsparcia dla rodziców homoseksualnych dzieci. Potrzebowałam jeszcze pomocy, aby wybaczyć sobie brak wcześniejszych starań o poznanie swojego dorastającego dziecka, w tym – jego orientacji seksualnej.

W pewnym sensie sprowokowałam coming out Wiktora. Otóż mój młodszy syn oświadczył, że się żeni. Miał dopiero 21 lat, uznałam, że to za wcześnie. W rozmowie z Wiktorem, czyli starszym synem, oczekiwałam potwierdzenia moich obaw, a on nie dość, że stanął twardo po stronie brata, to wyznał, z jakiego powodu nie planuje ślubu, choć jest starszy. Przyznaję, to był szok, dlatego już następnego dnia powiedziałam o wszystkim najbliższej rodzinie, która, zgodnie z moim oczekiwaniem, okazała akceptację. Nie wyobrażam sobie, by było inaczej.

W AZR najważniejsze dla mnie było samo poznanie innych rodziców, z którymi mogłam wymienić doświadczenia, znaleźć zrozumienie. Czasami był śmiech przez łzy, np. gdy kolejny raz okazywało się, że nasze dziecko dokonywało przed nami coming outu na 2-3 minuty przed odjazdem swojego pociągu czy odlotem samolotu, pozostawiając nas sam na sam z tym wielkim przeżyciem.

Była przystępnie przekazana fachowa wiedza, wspólna Parada Równości i zawsze ogromna życzliwość osób organizujących i gospodarzy spotkań. Pozostały nowe znajomości – myślę, że już na zawsze – i „telefon do przyjaciela”, gdy tylko będzie potrzebny.

Elżbieta, mama Mateusza

Czułam się wyobcowana. Nie znałam żadnego rodzica homoseksualnego dziecka. Akademia to zmieniła. Odblokowałam się, to było wspaniałe. Usłyszałam te wszystkie historie – trochę podobne do mojej, a trochę rożne.

Mój Mateusz ma teraz 26 lat, chyba jest trochę samotnikiem. Ma artystyczną duszę i ten coming out zrobił na swój specyficzny sposób. Dawno temu – był jeszcze w podstawówce, gdy zaczął zostawiać na wierzchu swoje notatki albo pamiętnik leżał otwarty na biurku. Miałam wrażenie, że celowo, ale on zaprzecza. W każdym razie, jak się ma te 14 lat, to jeszcze mamusia sprząta w pokoju synka, no, więc mamusia „przypadkiem” przeczytała. Była rozpacz. Na początku tego nie udźwignęłam i nie zdobyłam się na rozmowę. W jakimś telefonie zaufania powiedziano mi, że może to tylko taka faza, ale ja już wiedziałam, że to nie żadna faza. Musiało minąć jakieś półtora roku, zanim zebraliśmy się z mężem i powiedzieliśmy mu, że wiemy i że go kochamy, a jego homoseksualność nic nie zmienia.

Chodził do liceum plastycznego, w którym rożnego rodzaju oryginałów było wielu – więc był tam w miarę bezpieczny. Ale generalnie bałam się o niego i nadal boję.

Dziwię się, że w Akademii Zaangażowanego Rodzica uczestniczyło tylko kilkanaście osób. Gdzie są ci wszyscy rodzice? Chowają się gdzieś, boją, tymczasem rozmowa tyle daje… Nawet jak teraz z panem rozmawiam, to się fajnie czuję.

Mateusz ma mnóstwo koleżanek, dla których jest fantastycznym przyjacielem. Zazdroszczę im – sama bym takiego przyjaciela chciała mieć! Tylko kolegów gejów jakoś nie ma. A ja bym chciała, żeby poznał kogoś i się zakochał. Czekam na ten moment, że przedstawi mi jakiegoś fajnego faceta.

Julita i Krzysztof, rodzice Michał

Julita: Michał ujawnił się przed nami już pięć lat temu, gdy miał 16 lat. Od tego czasu szukałam możliwości dowiedzenia się więcej o homoseksualizmie, chciałam syna lepiej zrozumieć. Zajęcia na AZR były świetne, szczególnie te z Kasią Bojarską. Uświadomiły mi, jak trudne jest odkrywanie homoseksualności w sytuacji, gdy cały świat wokół ciebie jest hetero. Skąd Michał miał czerpać wzorce? Przecież mój mąż i ja jesteśmy parą z innej bajki. Widzę dziś, jak ogromna, uświadamiająca praca jest do wykonania. Dostałam w KPH materiały. Jestem nauczycielką i rozdaję je.

Krzysztof: Jak usłyszałem wyznanie Michała, to poczułem lęk oraz… ulgę. Bo już jak miał cztery czy pięć lat, to zauważyłem, że on jest inny od typowych chłopców. I ciągle się męczyłem: o co chodzi? Jak powiedział: jestem gejem – to wszystko mi się wyjaśniło, puzzle mi się w jednej chwili złożyły (śmiech). Wcześniej dziwiłem się niektórym zachowaniom Michała, nie mogłem ich umiejscowić w pewnym katalogu „męskich” zachowań, które obserwowałem we własnym dzieciństwie lub u moich heteroseksualnych kolegów. Tylko niech pan napisze „męskich” w cudzysłowie. Te zachowania nie dawały mi spokoju, bo nie wiedziałem, że mój syn jest gejem.

Nie mam problemu z gejami. Mój najbliższy kumpel ze studiów, z którym mieszkałem w jednym pokoju w akademiku, był gejem. Ale ta nasza kultura jest taka, że się chłonie homofobię – więc nie dam głowy, pewnie zdarzało mi się coś chlapnąć bez sensu, a Michał to słyszał. Dziś już się kontroluję. Chociaż właściwie to nie. To nie jest kontrola. Teraz nawet mi do głowy nic takiego nie przychodzi.

Z braku czasu byłem tylko na trzech zajęciach AZR (dlatego Krzysztofa nie ma na zdjęciu – przyp. red.), ale podszkoliłem się. Społeczność LGBT ma moje pełne poparcie. Z wami świat jest fajniejszy.

 

Kampania Przeciw Homofobii zaprasza na III edycję Akademii Zaangażowanego Rodzica.
Kontakt: Katarzyna Remin, [email protected]

 

Tekst z nr 49/5-6 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tercet (nie)egzotyczny

Poznajcie rodzeństwo Frankowskich: Agnieszka żyje ze swą partnerką, Marta – z partnerem feministą, a Marcin ma chłopaka

 

od lewej Marta, Marcin i Agnieszka Frankowscy                                                    foto: Angeline Glk

 

Oto wzorcowa rodzina genderowa. Każdy inny, wszyscy połączeni silną więzią uczuciową. Agnieszka żyje ze swoją partnerką, Marta z partnerem- feministą, Marcin ma chłopaka. Śmiejemy się, że nasi rodzice powinni dostać medal – jak rodzice żołnierzy wysyłanych na front – bo znacząco zasilili szeregi mniejszości seksualnych.

Olśniło mnie, gdy zobaczyłam k.d. lang

Agnieszka, Marta i Marcin Frankowscy pochodzą z Zaniemyśla, wielkopolskiej wsi. Ich matka jest z wykształcenia ekonomistką, ojciec budował silniki w fabryce imienia Hipolita Cegielskiego. Rodzice, zwłaszcza mama, mieli parcie, byśmy zdobyli wyższe wykształcenie – mówi Agnieszka, od 15 lat pracująca w Polskim Stowarzyszeniu na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym, także poetka, działaczka feministyczna i lesbijska. Dlatego cała nasza trojka trafiła w końcu do Poznania, gdzie teraz mieszkamy. Między rodzeństwem są spore różnice wieku. Najstarsza, Agnieszka ma lat czterdzieści jeden, Marta jest od niej o dziesięć lat młodsza, a Marcin aż o siedemnaście. Dla mnie siostry zawsze były autorytetem – deklaruje brat, student ostatniego roku zootechniki, całując obie w policzki – Uczyłem się na waszych błędach.

No tak! – wzdycha Aga – Mnie było najtrudniej, bo nie miałam żadnych wzorców, osoby, która wskazałaby mi drogę inna niż ta, którą podążali moi rodzice. Gdy dorastałam, nie było jeszcze Internetu, mediów społecznościowych, do 24 roku życia nie znałam ani jednego geja czy lesbijki. Próbowałam z chłopakami, ale coś mi nie pasowało, nie mogłam jednak zrozumieć, co. Olśniło mnie, gdy zobaczyłam… k.d. lang w telewizji. Początkowo myślałam, że to facet. Ale dlaczego on mi się tak podoba? Potem odkryłam, że to kobieta. Poczułam najpierw zdziwienie, później dumę. Dopiero w kontekście k.d. lang zaczęłam myśleć o sobie, o swojej tożsamości.

W Zaniemyślu, jak to na polskiej prowincji, najważniejsze są pozory. Co ludzie powiedzą, co powie ksiądz. Ja też przeszłam swoje – wyznaje Marta, która właśnie zaczęła pracę w Stowarzyszeniu „Na Tak”, pomagającym osobom niepełnosprawnym – Kiedyś miałam chłopaka, który był niewykształcony, ze „złej” rodziny, nie mogłam go więc przyprowadzić do domu. Czułam niechęć mojej matki wobec niego.

Historie rodzinnych coming outów są śmieszne i straszne zarazem. W Poznaniu trafiłam do feministycznego stowarzyszenia „Konsola”, w którym nabrałam świadomości i politycznej, i lesbijskiej – rozpoczyna Agnieszka. Jego założycielce, Marcie Maciejewskiej, wysłałam raz swoje wiersze. Ale o coś się poróżniłyśmy i Marta odesłała mi je z powrotem na adres rodziców w Zaniemyślu. Koperta przyszła naruszona, wypadły z niej wiersze, no i tata zaczął je czytać. Czyta, czyta i mówi do mojej siostry, że Agnieszka jest chyba „lizbijką. Zadzwonił do matki, matka się wkurwiła i zaczęła się ostra jazda.

Gejowskie porno? Zwaliłem na Agę

Tobie, Marcinie, byłłatwiej po doświadczeniach Agnieszki? – pytam, ale siostry nie dopuszczają go do głosu. Także miałeś dziewczyny! – śmieje się Marta. Szczególnie w przedszkolu – dorzuca Aga. Przepraszam! W liceum też miałem – protestuje nieśmiało brat. Agnieszka opowiada ze śmiechem, że, gdy Marcin skończył cztery lata, to już podejrzewała, że będzie transem. Bardzo lubił się przebierać, chodził w mamy chustach, rajstopkach, w butach na korkach. A mama go goniła z laczkiem, on biedny uciekał, nie wiedział, o co chodzi. Nawet z polecenia matki poszłam z nim do psychologa, który orzekł, że to tylko taka faza. Marta wtrąca: Z drugiej strony, jak matka szykowała go do kościoła, to robiła mu włosy na lokówkę, żeby był śliczny jak dziewczynka. I kontynuuje „wrabianie” brata: Mieliśmy w Zaniemyślu wspólny komputer. Kiedyś, z dziesięć lat temu, szukam czegoś w „historii”, patrzę, a tu jakieś strony porno. Wchodzę i widzę, że to porno gejowskie. To sobie myślę: albo ojciec, albo młody, bo wątpię, żeby matka. Zapytałam Marcina wprost, ale się wyparł.

Zwaliłem wszystko na Agę – Marcin wreszcie dochodzi do głosu – że to pewnie ona jako lesbijka oglądała gejowskie porno. Jakoś trzeba się było bronić. Ostatecznie, przed siostrami wyoutowała brata koleżanka, która widziała go w dyskotece gejowskiej i „doniosła” Marcie. Bardziej dramatycznie przebiegła konfrontacja z rodzicami. Miałem 19 lat i byłem z dużo starszym ode mnie facetem, żonatym, z dwójką dzieci. Akurat się rozwodził, a żona z teściową przyjechały do moich rodziców i powiedziały, że rozbijam szczęśliwą rodzinę. Ta teściowa zaczęła płakać i klękać przed moją mamą, prosiła, żeby coś z tym zrobiła. Matka nie była jeszcze wtedy świadoma orientacji syna, wpadła w depresję, spędziła dwa tygodnie w łóżku, groziła samobójstwem. Kazała Marcinowi natychmiast wracać do domu, on jednak nie uległ szantażowi emocjonalnemu, więc przez miesiąc nie miał z rodzicami kontaktu.

Siostry przyznają, że gdy wyszła na jaw orientacja brata, to bardzo się o niego bały. Bo „delikatny”, „kochany”, w dodatku lubił się wówczas ubierać w nieco „przegięty” sposób, a mieszkali na Łazarzu, czyli w cieszącej się niezbyt dobrą sławą dzielnicy Poznania. Raz miałem groźną sytuację – wspomina Marcin – ale nie w Poznaniu, tylko w Warszawie po Paradzie. Jechaliśmy z kolegą razem windą, jakieś karki musiały nas wyśledzić. Weszli i przyłożyli mojemu koledze nóź do gardła. Masakra. Pytali, czy jesteśmy gejami. Ja ze strachu zaprzeczyłem, znajomy nie. Dostał z główki. Na tym się, na szczęście, skończyło, ale mocno to przeżyłem.

Wszyscy wieszali się na mnie

Uff! Pytam Martę, czy jako jedyna w tym gronie osoba hetero nie czuje się czasami wykluczona. Pewnie, że się czuję – przytakuje energicznie – Nikt nie myśli o tym, ile ja muszę włożyć roboty, żeby i Aga była szczęśliwa, i rodzice byli zadowoleni, bo wszyscy zawsze do mnie przychodzili. Wszyscy wieszali się na mnie. Tata, jak chciał porozmawiać o Agnieszce, to przychodził do mnie, mama do mnie, Aga do mnie, Marcin mniej, bo już tego nie potrzebował, a ja musiałam jakoś w tym lawirować. I dodaje: A co do tej heteroseksualności… Nie lubię ani innym, ani sobie przyklejać etykietek. Miałam doświadczenia z dziewczynami, zwłaszcza że siostra zabierała mnie na marsze, na spotkania, na imprezy. Jak byłam młodsza, to wydawało mi się to wręcz egzotyczne, oryginalne, że mam siostrę lesbijkę. Ale myślę, że nie mogłabym stworzyć związku z dziewczyną. Agnieszka się śmieje: U mnie jest odwrotnie. Marcie nigdy nie zależało na tradycyjnych relacjach, więziach, a ja miałam silne parcie na to. Żeby przyjechać z partnerką do domu rodzinnego, być akceptowaną. Zjeść obiad, iść na spacer. Rodzice proponowali takie rzeczy Marcie i jej partnerowi, a ona całkowicie to olewała. Więc ja byłam zazdrosna, ale też rozumiem, jakim obciążeniem dla Marty musiała być ta presja rodzinna, patriarchalna. Marta do dzisiaj nie może znieść „tradycyjnych” pytań typu: „a kiedy ślub?”, „a kiedy wnuki?”. Nigdy, nigdy, nigdy… – odpowiada.

Cała trojka potwierdza, że lepiej niż matka na „rewelacje” dzieci reagował ojciec. W czasie stanu wojennego działał w Solidarności, więc np. Agnieszka, jako działaczka, znalazła z nim płaszczyznę porozumienia pod hasłem: „trzeba walczyć o swoje”. Zwłaszcza, gdy została zatrzymana przez policję po słynnym, zakazanym przez władzę Marszu Równości w 2005 r. (Jak głupia ubrałam białe spodnie, bo myślałam, że kogoś może poderwę – przypomina sobie – a potem w suce ktoś mi rzucił na kolana transparent wymalowany czerwoną farbą i było po spodniach). Do Marty, która na Marsz nie poszła, zadzwoniła wtedy matka. Gdy się dowiedziała, że starsza córka jest na demonstracji, krzyknęła do słuchawki: A czy wy nie możecie, jak normalni ludzie, spędzić weekendu przed telewizorem?!

Niepotrzebnie tak się szarpałam 

Kilka lat temu doszło w Zaniemyślu do kryzysowej wigilii. Atmosfera była napięta, wreszcie wieczorem ojciec zaczął wyzywać swoje dzieci od „lesb” i „pedałów”. Agnieszka, Marta i Marcin solidarnie wyjechali z domu. Usłyszeliśmy wiele przykrych słów, ale to nas też scaliło jako rodzeństwo. Potem, przez dwa lata święta w rodzinie Frankowskich odbywały się w okrojonym składzie.

W ubiegłym roku, wiosną, doszło do nieszczęścia. Mama trafiła do szpitala w stanie krytycznym. Była reanimowana, prawie umarła. Przez dziesięć dni leżała na Oddziale Intensywnej Terapii, znajdowała się w stanie śpiączki. I to wszystko w niej zmieniło – opowiada Agnieszka. To, czego nie mogła sama przeskoczyć, co miała w głowie, te narzucone normy, zniknęły. Po przebudzeniu mama stała się zupełnie inną osobą. Bliską, czułą, szczerą. Wyluzowała się.

Także ojciec, który kompletnie nie mógł sobie z chorobą żony poradzić, groził, że po jej śmierci strzeli sobie w głowę, przeszedł metamorfozę. Nie było już w nim złości – mówi Marta. Chciał rozmawiać. Zbliżyliśmy się do siebie. Tato zaczął nas doceniać jako swoje dzieci, bo i sam był wtedy bezradny jak dziecko.

Na ostatnią wigilię Agnieszka przyjechała wreszcie ze swoją partnerką, Magdą. To była bardzo fajna kolacja – wspomina Marta. Opadły maski. Mama roześmiana, tato, gdy dziękował nam przy stole za pomoc w trudnych chwilach, rozpłakał się. Marcin prostuje: Poryczał się. To był ryk. O Boże, ja też się zaraz poryczę! – szklą mu się oczy.

Dodaje jednak natychmiast, że nie zabiega o błogosławieństwo rodziców. Nie chcę z nimi gadać o swoim związku, widziałem, jak to wyglądało u Agnieszki, przez co ona musiała przechodzić. Jestem szczęśliwy, liczy się to, że siostry mnie akceptują.

Bo należysz już do innego pokolenia – Agnieszka spogląda na niego z melancholijnym uśmiechem – Masz co najmniej dekadę do przodu. Ja czułam się gorsza, pokrzywdzona, wykluczona. Niedawno doszłam do wniosku, że nie musiałam tak walczyć o akceptację ze strony rodziców, bo dopiero jak sobie odpuściłam, to zaczęło się dobrze dziać. Niepotrzebnie tak się szarpałam.

 

Tekst z nr 47/1-2 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Grzecznym chłopcem nie jestem

Z MARKIEM BŁASZCZYKIEM, tatą lesbijki, prezesem nowo powstałego stowarzyszenia My, Rodzice skupiającego rodziców osób LGBT, rozmawia MARIUSZ KURC

 

foto: Marcin Niewirowicz, niema.foto

 

Zaczynamy od coming outu twojej córki?

Proszę bardzo. Ola miała 20 lat, gdy napisała list do mnie i do mojej żony Elżbiety. Wyjeżdżaliśmy właśnie na weekend, Ola poprosiła, byśmy otworzyli dopiero, jak „będziecie mogli spokojnie przeczytać”. Jesteśmy normalni, więc przeczytaliśmy natychmiast – stojąc na schodach. A więc: jest lesbijką i chciałaby, byśmy to przyjęli. Przyjęliśmy to zaraz na tych schodach, a gdy dotarliśmy na miejsce, zadzwoniliśmy do niej i było w porządku. Być może jednak Ola podejrzewała, że zbyt gładko zaakceptowaliśmy jej homoseksualność, bo wysłała nas do Eli Szczęsnej (matki geja, pionierki polskiego ruchu rodziców dzieci LGBT, która zaczynała od samotnych dyżurów w Lambdzie Warszawa, a potem została prezeską Akceptacji, organizacji rodziców osób LGBT – przyp. „Replika”). Poszliśmy. Jestem do dziś pod wrażeniem Eli i jej historii. Bo gdy syn wraca do domu pobity za bycie gejem, to naturalną reakcją jest przerazić się i osłupieć – a ona to potrafiła przekuć w bunt i w działanie. Niesamowite. Moja żona, osoba o największej znanej mi inteligencji emocjonalnej, zaraz się z Elą spiknęła.

A Ola już była spokojna, tak?

Tak. Wydaje mi się, że ewentualne niedowierzanie Oli w naszą szybką akceptację mogło wynikać z jej własnej drogi. Dla niej dużą przeszkodą była religia katolicka. To jest grubsza sprawa, dłuższy temat. Oboje z żoną zostaliśmy wychowani w domach bez religii. Katolicyzm to była dla nas zewnętrzna sprawa. Gdy w czasach liceum – to był przełom lat 60. i 70. – chciałem jakoś działać razem z rówieśnikami, wybór był: albo coś socjalistycznego, co wtedy było dość antypatyczne, albo Klub Inteligencji Katolickiej. Trafiłem do KIK-u i było mi tam bardzo dobrze. Nikt mnie z mojego ateizmu nie nawracał, nikt nie wypytywał, czy w niedzielę byłem na mszy. Ci ludzie byli w porządku. Raz do roku jeździliśmy na kilka tygodni pomagać do ośrodka dla osób nieuleczalnie chorych. To był dla mnie formacyjny czas. Ułożony, grzeczny chłopiec z dobrego domu, nagle zetknął się z osobami naprawdę makabrycznie chorymi i cierpiącymi. Zawiązałem przyjaźnie. Jednej dziewczynie na wózku, podczas jakiejś żywej dyskusji, powiedziałem raz żartem: „Wiesz, co, ja cię chyba zaraz strzelę!” – to był dowód na to, że traktuję ją normalnie, widzę w niej człowieka, a nie samą chorobę. W tamtych czasach polski Kościół katolicki to była kompletnie inna organizacja niż dziś. Naszym dzieciom postanowiliśmy więc pokazać, że jest opcja religijności. Ola ma dwoje starszego rodzeństwa: siostrę, która ma troje dzieci, mieszka w Holandii i jak sama o sobie mówi, jest lewaczką, oraz brata, który ma piątkę dzieci, mieszka w Warszawie i jest głęboko wierzący, przy czym naczelna zasada jego religii to być życzliwym i otwartym dla innych. Ola ma od pól roku cudowną dziewczynę, która na początku się tej naszej zgrai trochę bała, ale chyba już jej przeszło. Bardzo się z tego cieszę. Cała nasza trójka dzieci została ochrzczona, poszła do komunii, bierzmowania. Zamiast do harcerstwa, zapisaliśmy je do Przymierza Rodzin, organizacji bez mundurków, za to z katolickim podtekstem, w której jako niewierzący rodzice byliśmy całkowicie akceptowani. Jednak potem Kościół katolicki zaczął mocno zmieniać się na gorsze. Kościół, który pamiętam z lat PRL-u, lat mojej młodości, ma się nijak do dzisiejszego Kościoła, pełnego wściekłych, nienawistnych ludzi, którzy chcieliby robić krzywdę mojej córce.

Ola jako młoda religijna lesbijka musiała sobie z tym obecnym Kościołem dać radę.

I nie jest to jednostkowy problem Oli. Dziś, gdy znam wielu rodziców osób LGBT, widzę to jeszcze lepiej. Katolicyzm jest główną przeszkodą na drodze zaakceptowania nieheteroseksualności – czy to własnej, czy dziecka. Do samej wiary nic nie mam, ale „nauki” takiego np. księdza Oko są jak trucizna, której trzeba się pozbyć, bo ona blokuje samodzielne myślenie. Powiem ci jeszcze coś, z czego mało młodych osób zdaje sobie sprawę. Dla mnie odejście każdego dziecka z domu było koszmarem. Nie żartuję, koszmarem. To poczucie, że coś się kończy… 20 lat codziennie razem, a tu nagle: „Na razie, tato, zadzwonię, jak będę mógł”. Trzeba powoli dojść do tego, by przestać dzieciom mówić, co mają robić. Często proces godzenia się z odejściem dziecka z domu nakłada się z jego coming outem – i bywa, że rodzic się już gubi totalnie, a jak jeszcze jest religijny…? Mówi się: „Mam dzieci” – co to w ogóle jest, co to znaczy? Jakie „mam”? Moje dzieci to nie jest żadna moja własność. A tu jeszcze jest jakieś obarczanie dziecka własnymi marzeniami… Chodzę teraz na szkolne mecze wnuka i obserwuję zachowania rodziców, którzy stoją na trybunach i „doradzają”, pokrzykując do swych pociech: „Nie stój tak!”, „Podaj!”, „Co tak wolno?” – i tak przez cały mecz. Masakra. Współczuję tym chłopcom, że nie mogą ojcom powiedzieć zwyczajnie, by się zamknęli.

W zeszłym roku trafi liście z żoną do Akademii Zaangażowanego Rodzica Kampanii Przeciw Homofobii.

To wyniknęło po spotkaniach z Elą Szczęsną. Poznaliśmy też Alę i Filipa Czeszyków z Zielonej Góry, rodziców dwóch chłopaków, z których jeden jest gejem. Przeuroczy ludzie. Ty zresztą też masz w moim zaangażowaniu swój udział. Przeczytałem w „Replice” wywiad z doktor Joanną Ostrowską o homoseksualnych ofiarach nazizmu. Wstrząsnął mną. Zdałem sobie sprawę, że mniejszości seksualne mogą być w każdej chwili obsadzone w roli kozła ofiarnego, można je obwinić o całe zło i zrobić z nich wroga. W tak zwanym międzyczasie moja kariera handlowca legła w gruzach z powodów zdrowotnych. W ciągu dwóch lat zaliczyłem cztery poważne hospitalizacje z czterech różnych, ale za każdym razem poważnych, przyczyn. Zacząłem patrzeć na życie z innej perspektywy. Przestałem pracować. Między innymi właśnie dlatego mogę dziś poświęcić więcej czasu na Stowarzyszenie My, Rodzice.

Które powstało 18 lutego br. z tobą jako prezesem.

Ale wcześniej muszę jeszcze powiedzieć słowo o Akademii, bo to jest coś niebywałego. Akademia i jej twórczyni Kasia Remin to powinien być nasz towar eksportowy. Seria weekendowych zajęć, podczas których dostajesz nieprawdopodobną pigułę nie tylko wiedzy, ale całego nowego spojrzenia na świat LGBT i na sytuację LGBT – rodzice z innych krajów muszą tego szukać, AZR daje ci to na tacy. Nasz rocznik AZR to była grupa-dynamit. Widać było od początku, że nas roznosi energia.

Zdarzyło mi się spotkać rodziców z AZR i mam podobne wrażenia. Jednocześnie widzę, że jest coraz więcej mam chętnych do działania, a ojców – niewielu.

Akurat u nas było lepiej. Na 18 osób ojców było aż sześciu – to dużo w porównaniu z poprzednimi rocznikami AZR.

Ojcowie noszą większy bagaż homofobii.

Tak od małego jesteśmy wychowywani. Dziewczynkom nie mówi się „Nie bądź jak lesba”, a chłopcom „Nie bądź jak ciota” – nagminnie. Ojcowie gejów, którzy pozbyli się tego potwornego garbu homofobii, są wspaniali. Przypomina mi się jeden kolega z AZR, elegancki menadżer, facet z wielką klasą. Opowiedział o swych relacjach z synem – że np. bezskutecznie nakłaniał go do „męskich zajęć” i że potem zdał sobie sprawę, jakie piekło samotności i niezrozumienia jego syn musiał przejść. A wyrósł na uśmiechniętego, wartościowego kolesia. Na koniec ten ojciec powiedział: „Prawdziwy mężczyzna? Cokolwiek to oznacza, mój syn jest na pewno prawdziwszym mężczyzną ode mnie…” Przepraszam, ja się zawsze wzruszam, jak to opowiadam (Marek płacze). A on to mówił ledwo kilka miesięcy po coming oucie syna – musiał bardzo szybko sobie w głowie wszystko przerobić, ułożyć na nowo. Potem dodał jeszcze z uśmiechem, że przed coming outem syna, gdy prowadził samochód, to wciąż spotykał samych „pedałów”. Każdy kierowca, który zajechał mu drogę, czy wymusił pierwszeństwo, był bankowo zaraz „pedałem”. Po coming oucie syna „pedały” zniknęli.

Jaka była twoja wiedza na temat osób LGBT przed coming outem Oli?

Wiedziałem, że geje i lesbijki istnieją „gdzieś tam” i tyle. Moja homofobia na pewno była mniejsza niż tzw. przeciętnego Polaka, ale nie znałem tego świata, bywało, że śmiałem się z głupich dowcipów „o pedałach”. Homoseksualizm to była sprawa poza mną. Teraz to jest moja sprawa.

Robisz coming outy jako ojciec lesbijki?

Mam mniejsze pole, bo nie pracuję, ale np. znajomi wiedzą. Nie, Mariusz, nie ma mowy, by powiedzenie tego było dla mnie problemem. Słuchaj, ja kilka miesięcy temu miałem operowanego raka. Ja naprawdę pierdolę to, czy komuś pasuje, że moja córka jest lesbijką, czy nie. Im jestem starszy, tym mam większego kręćka na punkcie wolności. Wyzwoliłem się z „grzecznego chłopca” dawno temu. Jeśli tylko nie robisz krzywdy innym, rób, co chcesz. Żona jest psychiatrą, nosi tęczową bransoletkę na stałe, także w pracy w poradni zdrowia psychicznego. Przy okazji uświadomiłem sobie, że tak, jak ta bransoletka może być pozytywnym sygnałem dla osób LGBT, tak krzyż, który np. wisiałby w gabinecie psychiatry, też, niestety, byłby sygnałem dla osób LGBT – mówiłby: „Tu zrozumienia nie znajdziesz”. Jak wiele wciąż nie wiemy… Opowiem ci dwie anegdoty ze spotkania European Network of Parents w Lizbonie, na którym byłem w marcu. Jeden człowiek wyszedł i mówi, że nie jest ani Danielem, ani Danielą. „Mówcie na mnie Dani”. Pochodzi ze wsi, wychowywano go na „chłopa na schwał”. Nie czuje się ani mężczyzną, ani kobietą. Gdy dorósł, poszedł do jednego specjalisty, który zapytał go: „A co studiujesz?”. „Astrofizykę”. „No, to jesteś facetem, bo dziewczyny tych kwestii nie obejmują”. Taki specjalista. Opowieść pewnej Szwedki, mamy bliźniaczek. Któregoś dnia, miały wtedy po 4 lata, gdy powiedziała im „Dobranoc, dziewczynki”, jedna odezwała się: „Mamo, ale ja nie jestem dziewczynką. Jestem chłopcem”. Rzecz działa się dwadzieścia lat temu – dziecko trans to był kosmos. Ta matka poruszyła niebo i ziemię, by się doedukować, ale po prostu nie było gdzie. W światłej, postępowej Szwecji była samiutka.

Nasza wiedza na temat płci i seksualności wciąż jest niewielka.

Żona opowiadała o przypadku, gdy do poradni przyszły dwie mamy z nastoletnią córką, która miała dość standardowy problem. Psychologowie wpadli w popłoch – dwie mamy! Jak taką rodzinę potraktować? Dokąd odesłać? A podkreślam: problem ich córki był częstym problemem wszystkich nastolatków.

Porozmawiajmy o Stowarzyszeniu My, Rodzice.

Wiem, jak to wygląda – facet jako prezes i same baby w zarządzie, sześć. Już nie samiec, tylko samior jakiś. Ale tak wyszło – nie pracuję, mam najwięcej czasu. Działalność Stowarzyszenia zaczęliśmy od korespondencji z minister Zalewską. Wychodząc od obaw, które w rodzicach wywołują powtarzające się, znane z mediów wypadki homofobii w szkole, żądamy prowadzenia edukacji równościowej. Będziemy „dokuczać” pani minister w tej sprawie. Nadal działają dwa blogi rodziców…

Planujecie współpracę z Akceptacją, innym stowarzyszeniem rodziców osób LGBT, które powstało kilka lat temu?

Zobaczymy. Gdzie tylko będzie to możliwe – tak. Na razie organizujemy się – załatwiamy rejestrację w sądzie, wypracowujemy sposób działania. Jesteśmy grupą kilkudziesięciu rodziców osób LGBT z różnych roczników AZR. Czujemy się częścią społeczności LGBT, sami będąc hetero. Mamy unikalną cechę, jak na grupę hetero: sporo na temat LGBT wiemy – i to nie dlatego, że poczytaliśmy, tylko odebraliśmy lekcję życia, na własnej skórze. Profesjonalnej pomocy psychologicznej nie zapewniamy, ale możemy opowiedzieć własne historie. Możemy też porozmawiać – i to już się dzieje – z ludźmi LGBT, którzy chcą zrobić coming out przed rodzicami, albo właśnie go zrobili. Można z nami coming out przećwiczyć. Stykamy się dość często z postawą: „Powiedziałem ojcu tydzień temu i on niczego nie rozumie. Prawie się do mnie nie odzywa”. Wiemy, że trzeba rodzicowi dać trochę czasu. Coming out dziecka to prawie zawsze jest szok, nawet jeśli człowiek się domyślał wcześniej.

Jedna z naszych czytelniczek fajnie to ujęła: „Rodzic ma systemowo wgraną aplikację, że dziecko jest hetero – i musi sobie wgrać aktualizację, że jednak jest LGBT. To wgrywanie aktualizacji może potrwać”.

A z drugiej strony, niektórzy rodzice są prawdziwymi mistrzami w niezauważaniu oczywistości. Dziecko nieraz daje tysiąc wskazówek. Komputer zostawiony, otwarty z jakąś gejowską czy lesbijską stroną, „Replika” leżąca na biurku niby przypadkowo… A rodzice nic. Taki „mechanizm obronny”. Oprócz tej, rzekłbym, pomocowej strony naszej organizacji, chcemy też działać publicznie jak najszerzej. Od dyskusji w radiu na temat ojca i syna w filmie „Tamte dni, tamte noce” po udział w Paradzie Równości. Kto siedzi w środowisku, ten wcześniej czy później nas zobaczy, bo zamierzamy być widoczni.

Tekst z nr 73 / 5-6 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

DOBRO DZIECI – TAK, ALE WSZYSTKICH

Z MARKIEM WÓJCIKIEM, tatą 13-letniego transpłciowego Dawida, rozmawia Agnieszka Rynowiecka

 

Foto: Michał Ignar

 

13 lat temu urodziło się twoje pierwsze dziecko. Wiedziałeś, czy będzie chłopiec czy dziewczynka?

Nie, czekaliśmy. Było to dla mnie jednak obojętne – byłem szczęśliwy, że zostanę ojcem – bez względu na to, czy chłopca, czy dziewczynki.

A jak się dziecko urodziło?

To wyglądało na dziewczynkę.

I jakim była dzieckiem?

Bardzo spokojnym. Nie przeżywaliśmy żadnych kłopotów. Była normalnym, wesołym, wspaniałym, niesprawiającym problemów dzieckiem. Może teraz się zacznie… bo już jest nastolatkiem.

I teraz mówisz już o nim.

Tak, bo akceptuję syna totalnie, to trudno, abym mówił inaczej.

Od kiedy wiesz, że jest chłopcem?

Dowiedziałem się rok temu, jakoś zimą. Nie mam pamięci do dat… To był wieczór… Chyba skądś wracaliśmy… Odstawiłem dzieciaki do domu, do ich mamy i on zadzwonił, żebym wszedł jeszcze na górę pogadać. Posadził nas przy stole i z trudem, ale powiedział, że jest Dawidem.

Jaka była twoja pierwsza myśl, pierwsza reakcja?

Miałem dużo myśli… Trudno powiedzieć, że coś było pierwsze. Pomyślałem, że można było się tego spodziewać. Od dawna ja i nawet znajomi mówiliśmy między sobą, że z tej córki to będzie lepszy ojciec niż matka. Od kiedy pamiętam Dawid zawsze chodził w spodniach, wspinał się po drzewach. Po tym jak się wyoutował, to kolejne klocki się ułożyły. W ostatnie wakacje nie chciał się za bardzo rozbierać na plaży, kiedyś lubił plażować a nagle wolał siedzieć i czytać książkę niż pływać. Np. jak wybierał kostium kąpielowy, to wybrał taki na maxa zabudowany, luźny, chyba z dwa numery za duży, taki, który absolutnie nie podkreślałby jego dziewczęcych kształtów. Nigdy nie lubił się przytulać, ale od okresu dorastania to się jeszcze nasiliło.

Więc dla ciebie nie był to szok ani zaskoczenie?

Oczywiście, że to była poważna sprawa… Było trochę zaskoczenie… Czułem też radość, że zdecydował się o tym powiedzieć, że nie miał obaw. Nie miałem wątpliwości dotyczących niego… Raczej miałem – i w sumie tak jest do teraz – obawy, jak świat go odbierze.

Trudno było się przestawić na Dawida?

Stopniowo w ciągu miesiąca chyba udało mi się całkowicie przestawić. Na początku Dawid powiedział (chyba chcąc ułatwić mi sprawę), że to nie ma dla niego tak wielkiego znaczenia.

Więc sam się przestawiłeś? To była twoja decyzja?

Dawid wykazywał zrozumienie co do moich pomyłek. Powiedziałem mu: „Słuchaj, tyle lat mówiłem *deadname* więc teraz wiesz… Mogę się mylić.” I on to zrozumiał.

Jakie kroki podjęliście po jego coming oucie?

Mama Dawida się w to bardziej zaangażowała, to fenomenalna kobieta. Postawiła na jak najszybszą diagnozę. Też jak czytaliśmy historie, do czego może prowadzić wstrzymywanie dziecka, do jakich tragedii dochodzi, to chcieliśmy zrobić wszystko, żeby te ryzyka zminimalizować. W tej chwili syn już bierze testosteron.

Od kiedy?

Od wakacji, od lipca.

Zmienia się?

Głos głównie mu się zmienił.

I jak tobie z tym głosem?

Zaczyna być taki wkurzający jak nastolatka w tramwaju (śmiech), skrzeczący, chodzi jakby był przeziębiony. Jesteśmy kilka dni przed mastektomią. Bo skoro jest diagnoza i wykluczono wszelkie zaburzenia mogące dawać podobne objawy, to trzeba działać, bo on męczy się w tym binderze. Staramy się zrobić wszystko, żeby mu to życie ułatwić.

Część osób potrzebuje przejść żałobę po córce czy synu. Rozumiem, że ty nie, że ty podchodzisz do tego tak, że to jest ciągle twoje dziecko.

Dokładnie tak jak mówisz – to jest ciągle moje dziecko, które kocham.

Nie miałeś wyobrażeń, jaki Dawid będzie jak dorośnie, jak będzie wyglądać jego życie?

Nie, nie płakałem za tym, że nie poprowadzę córki do ołtarza w białej sukni. Tak naprawdę to w ogóle nigdy nie spodziewałem się zobaczyć jej w białej sukni. Jeśli już, to całe to wesele wyglądałoby jak impreza rockowa z ludźmi ubranymi jak na koncercie. Żartuję sobie, ale nie miałem – ani ja ani jego mama – takich wyobrażeń.

Po prostu widzieliście go takim, jakim on jest.

Tak, bo to było spójne. Dla mnie wiele się nie zmieniło – pozwoliło tylko uporządkować to, co dostrzegłem wcześniej.

Jak rozmawiam z ojcami dzieci trans płciowych, to oni podkreślają, jak ważna jest dla nich diagnoza, albo samodzielność dziecka, żeby np. było pełnoletnie. Ty masz inaczej?

Dla mnie też ważna była diagnoza, ale nie najważniejsza. Jestem przekonany, że 13-latek doskonale wie, kim jest, nie jest tak, że magicznie samoświadomość zyskuje się po 18. urodzinach.

A co było najważniejsze?

To, że mi się wszystko ułożyło w jakąś całość, że to trwało… Trwało w zasadzie od jego urodzenia. A diagnoza była ważna, aby ktoś to potwierdził. Bo to jest poważna sprawa… Mówimy o bardzo inwazyjnych zabiegach, potem operacjach. Wolałbym się nie pomylić. Człowiek jest skomplikowany i różne rzeczy z wielu czynników mogą wynikać. Oczywiście mogło być tak, że w grę wchodzą jakieś zaburzenia psychiczne, które powinno się zlikwidować, a nie im przyklaskiwać. Ja też nie jestem za tym, żeby zgadzać się na wszystko, czego chce dziecko. Uważam, że rodzic po to jest rodzicem, aby być odpowiedzialnym za swoje dziecko, więc po prostu trzeba je odpowiednio prowadzić.

Dawid ma szczęście. Nie każdy tak łatwo to akceptuje.

I stąd moje największe obawy… Nie chodzi o Dawida, tylko o świat dookoła.

Czujesz się tatą walczącym? Nie… Ja nie jestem jakoś ekstrawertyczny. O intymnych sprawach mówię głównie bliskim, rodzinie, znajomym. Na szczęście nikt nie miał z nami problemu. Oczywiście część rodziny martwiła się, na przykład moja mama, ale nie protestowali.

Dawid jest w szkole podstawowej. Funkcjonuje tam jako Dawid?

Tak. Bardzo sprawnie to poszło. Nie były potrzebne jakieś specjalne inicjatywy. Choć teraz zmieniliśmy mu imię na neutralne, więc legitymacje czy świadectwa będą lepiej wyglądać. Ale w szkole funkcjonuje jako chłopiec. Wszyscy przyjęli to dobrze, nauczyciele, dzieci w klasie.

To cię nie zaskoczyło? W końcu powiedziałeś, że twoją głowną obawą było, jak świat to przyjmie.

Tak, często jestem zaskoczony, że w wielu miejscach ludzie przyjmują to, jak ktoś się czuje, bez posądzania o chorobę psychiczną. Tym bardziej, że przecież transpłciowość nie jest powszechnym tematem. Nie często można się z nim spotkać w życiu. A ludzie to przyjmują. To mnie bardzo pozytywnie zaskakuje. Szkoła, moi znajomi… Wszyscy przyjęli to bardzo otwarcie. Oczywiście to też nie jest tak, że miesiąc temu widzieli wystrojoną dziewczynkę, a teraz widzą zbuntowanego chłopaka. Obserwowali go, więc może też nie byli zaskoczeni, ale mimo wszystko to pozytywne, że tak dobrze to przyjęli.

Mniej się o niego boisz teraz po tych reakcjach?

Nie.

Nie? Coś cię szczególnie niepokoi też w kontekście naszej polskiej rzeczywistości?

Szczucie. Np. na tzw. ideologię LGBT. Niepokoję się, że społeczeństwo daje się tak łatwo sterować, że wystarczy wskazać jakąś ofiarę i ludzie nie zastanawiają się nad merytoryczną argumentacją, nie myślą, dlaczego mamy być przeciw, że nie ma to żadnego pokrycia w faktach, ale sprzeciwiają się np. osobom LGBT. To nie jest tak, że ja jestem jakimś fanem np. marszów równości, bo nie jestem, nie chodzę na nie, nie muszą mi się podobać… Ale czemu od razu mam się im sprzeciwiać?

Ludziom trudno zaakceptować inność, której nie rozumieją.

Dokładnie.

Jesteśmy świeżo po wyborach, mamy propozycje np. dotyczące zakazu prowadzenia edukacji seksualnej w szkołach.

No tak… To jest dla mnie przerażające. Pamiętam, jak ja byłem w podstawówce i wówczas nauczyciel np. biologii czy wychowawca rozmawiał z nami o seksie z własnej inicjatywy i nikt z tym nie miał problemu.

Była to odpowiedź na oczekiwania uczniów.

Chodziło też o to, by dzieciaki oswoić z pewnymi rzeczami. Wytłumaczyć, że prezerwatywa to nie jest tylko taka „śmieszna rzecz”, że to może jednak w czymś pomóc. I to było normalne. Nawet nie były potrzebne podręczniki. Dobrze jednak, że takie podręczniki powstają i demonizowanie tego wydaje mi się dziwne. Ciekawe, czy ktoś z przeciwników tych materiałów, tych lekcji, przejrzał je, zapoznał się z tym, co zawierają. Może dochodzić do tego, że zaczniemy cenzurować podręczniki do biologii, bo pokazują genitalia. Kompletna bzdura.

Z twojej perspektywy widać, że społeczeństwo jest gotowe na zmiany, ale polityka nie jest. Może to kwestia tego, że mieszkamy w Warszawie, w „bańce”?

Nie wiem, ja pochodzę z małej miejscowości pod Opolem i tam też moi znajomi natychmiast zaakceptowali Dawida.

Wydaje ci się, że niektórzy chcieliby cofnąć tą otwartość ludzi?

Tak i przeraża mnie to, że część społeczeństwa temu ulega.

Boisz się, że Dawid mógłby stać się ofiarą propagandy przeciw „ideologii LGBT”?

Owszem, Dawid żyje na tym świecie i słyszy przecież może nawet więcej ode mnie. Nie chciałbym, aby słyszał pewne rzeczy, które padają w TV czy radiu. Nie chciałbym, aby słyszał, że jest elementem tęczowej „zarazy”.

Boli cię to?

Jasne. A skoro mnie boli, to pewnie jego jeszcze bardziej.

Masz pomysł czemu tak jest? Czemu ludzie dają się tak sterować, tak zastraszać?

Pewnie potrzebują wroga.

Tylko czemu tym wrogiem mają być nasze dzieci?

Tak… i też jestem zdziwiony, że sama społeczność LGBT jest podzielona. Przecież tu nie chodzi o osoby LGBT, tylko o zwykłe, każdemu przysługujące prawa człowieka. Nie musimy walczyć o dzieci trans, o dzieci homoseksualne. Ja bym chciał, abyśmy po prostu walczyli o dobro dzieci. Wszystkich dzieci. Chodzi przecież o to, aby każdy się dobrze czuł niezależnie od wieku, płci, orientacji. Po co ludzi straszyć tęczową zarazą?

A co byś powiedział takiemu przestraszonemu, który boi się tęczowej „zarazy”, „potwora” gender?

Nie wiem, co bym mógł mu powiedzieć, bo jeśli ktoś przytacza argumenty o chorobie psychicznej, o ideologii, to jest to tak oderwane od faktów, od wiedzy medycznej, w ogóle od współczesnej wiedzy, że trudno z tym dyskutować. Jeśli ktoś nie przyjmuje argumentu, że nie może być fanaberią chęć przecierpienia przez te wszystkie zabiegi medyczne… to jak mam go przekonać? Jak słyszę o „homoterrorze”, to mnie to z jednej strony przeraża, że ktoś to wymyślił, a z drugiej strony – śmieszy.

Znam kilka osób homoseksualnych, które się przede mną wyoutowały, znam kilka, które nie, chociaż wiem, że są i tylko przykro mi, że nie mają odwagi lub że mi nie ufają na tyle, by o sobie powiedzieć – ale nigdy żadna z nich mnie nie nagabywała ani nie zastraszała, nie terroryzowała!

Duża część ludzi wydaje się mieć już tak pomieszane w głowie, że nagle problemem staje się w szkole czy przedszkolu tęcza, która wisi tam od lat, ale teraz jest to kwestia sporna. Z drugiej strony myślę, że pójście na noże do niczego dobrego nie prowadzi, a może nawet prowadzi do ofiar.

A co tobie pozwoliło, by się tak otworzyć na inność?

Z domu chyba tego nie wyniosłem. Może trafiałem na dobrych ludzi po drodze, znajomych.

Jak widzisz przyszłość Dawida?

Widzę go jako swojego syna. Chcę, by był szczęśliwy i będę go w tym wspierał niezależnie od tego, czy będzie kierowcą autobusu czy programistą. Trudno dać taką gwarancję, ale zawsze może być bardziej szczęśliwy niż mniej. A wspieranie go w

tym, by był sobą, to właśnie krok, by był bardziej szczęśliwy.

Wiesz, czego chce Dawid?

Dawid w kontekście tego, co się dzieje, myśli o tym, aby wyjechać z kraju.

Już w tak młodym wieku o tym myśli?

Sam o tym myślę i najchętniej sam bym z nim wyjechał.

A co ciebie by uszczęśliwiło?

Żeby ludzie poszli po rozum do głowy, żeby nikogo nie krzywdzili. Chciałbym, by rzeczywistość nie bolała mnie czy mojego dziecka.  

 

Tekst z nr 82/11-12 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.