Grzegorz Piątek – krytyk i historyk architektury o godności geja

Z GRZEGORZEM PIĄTKIEM, krytykiem i historykiem architektury, autorem nagradzanych książek „Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944-1949” (2020) oraz nominowanej w tym roku do Nagrody Nike „Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920-1939”, rozmawia Mariusz Kurc

fot. Marek Zimakiewicz

Przygotowując się do naszej rozmowy, sprawdzałem, czy w którymś z wywiadów lub na swoich mediach społecznościowych miałeś swój publiczny coming out. Niczego takiego nie znalazłem.

Nie było czegoś takiego, nie potrzebowałem żadnego „szczerego wywiadu dla »Vivy!«” ani oświadczenia na Instagramie. Po prostu w pewnym momencie, już wiele lat temu, przestałem uważać na to, co postuję, czy gryźć się w język i swobodnie używam takich pojęć jak np. „mój chłopak”. Gdyby wszystkie publiczne osoby LGBT, które wciąż gryzą się w język, przestały, to by w zupełności wystarczyło.

Właśnie. Większość się gryzie.

Od wydania „Najlepszego miasta świata” w 2020 r. mogę chyba myśleć o sobie jako o osobie publicznej. Dostałem tzw. walidację zewnętrzną. Książka świetnie się sprzedała, otrzymałem za nią nagrody. Poczułem się naprawdę doceniony. I powiem ci, że będąc w takiej pozycji, to już naprawdę nie ma się co opierdalać. Nie chcę nikogo stawiać pod ścianą, ale serio, niewyoutowani znani ludzie LGBT, co tak naprawdę wam grozi? Boicie się, że fani się odwrócą? Większość pewnie zostanie i doceni tę szczerość. Nasze społeczeństwo jest mentalnie dużo dalej w rozwoju niż politycy. Stracicie kontrakt influencerski na coś tam? To jest chyba najgorsze, co może się zdarzyć. Więc naprawdę nie ma się czego bać – a życie jest za krótkie, by zadawać się z ludźmi, którzy was nie szanują takimi, jakimi jesteście. Albo co gorsza się do nich wdzięczyć.

Z tego, co mówisz, rozumiem, że funkcjonowanie publicznie jako architekt, pisarz, ale też właśnie jako wyoutowany gej nie było wynikiem jakieś trudnej decyzji podjętej po namyśle, tylko oczywistością.

Kiedyś nie było takie oczywiste. Proces dochodzenia do tego „wyoutowanego geja” był długi i stopniowy. Trochę czasu mi zajęło, by nauczyć właśnie nie gryźć się w język. Kiedy miałem dwadzieścia parę lat, chodziłem do pracy i wtedy na przykład, kiedy rozmawiało się o wakacjach, to starałem się używać jakichś bliżej niesprecyzowanych form „my”, podczas gdy byłem z chłopakiem. Co mi takiego groziło? Do pewnego momentu w życiu znajomi dzielili się na wtajemniczonych i niewtajemniczonych.

Zerwanie z tym niesamowicie dużo mi dało. To człowieka uskrzydla i wyzwala, a przy okazji pomaga innym. Każdy jest przecież jakoś rozpoznawalny – w miejscu pracy, w okolicy, w jakimś środowisku. Jeśli odważy się nie ukrywać, to pomaga tym osobom LGBT w jego otoczeniu, które wciąż się kryją. Ta odwaga, ta otwartość pączkują, rozmnażają się. Będąc otwartym w kwestii mojej homoseksualności, pokazuję innym, że jest to możliwe.

Jestem w uprzywilejowanej pozycji: urodziłem się i mieszkam w Warszawie, jestem niebiedny i jestem na tyle znany, że mam jakieś forum publiczne, jest grono ludzi, którzy będą słuchać, jeśli coś powiem. W takiej sytuacji, nawet powiedziałbym, że niesiedzenie w szafi e jest moją powinnością.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.