Jak być mężem i mężem? Jak być żoną i żoną?

Z Kamilem Elkaderem, psychologiem Lambdy Warszawa i z Agatą Loewe, psycholożką Kampanii Przeciw Homofobii i Fundacji Trans-Fuzja, rozmawia Piotr Marek Wagner

 

Agata Loewe – psycholożka i seksuolożka Kampanii Przeciw Homofobii (kontakt: aloewe@kph.org.pl) i Fundacji Trans-Fuzja, aktywistka na rzecz Pozytywnej Seksualności. Prowadzi również własną praktykę: www.agataloewe.com. foto: Agata Kubis

 

Przychodzą do was ludzie, mówią „nie chcę być homo” i proszą o pomoc?

KE: Nie. Z pewnością istnieje wiele takich osób, jednak one nie szukają pomocy w organizacjach LGBT. Tematyka samoakceptacji często się pojawia w toku terapii, jednak rzadko zdarza się jej kwestionowanie w sposób otwarty. To bardziej sprawa nieświadomego uwewnętrznienia negatywnych stereotypów na swój temat.

 AL: Mnie zdarzyło się parę osób, które pytały o zmianę orientacji, ale to jest zdecydowana mniejszość. Częściej już zgłaszają się takie osoby, które nie są pewne swojej orientacji i proszą o pomoc w rozwikłaniu tej zagadki. Na przykład chłopak mówi: „Bardzo podobają mi się męskie klaty, ale biusty też, natomiast nie wyobrażam sobie, bym mógł mieć do czynienia z czyimś penisem. Czy jestem biseksualny?” Albo: „Obejrzałem w sieci filmik porno z facetami i się podnieciłem. Czy to znaczy, że jestem gejem?” U podłoża takich pytań leżą zwykle jakieś konflikty kulturowe czy moralne.

Jaki jest najczęstszy problem, z którym osoby LGBT zgłaszają się po pomoc psychologiczną?

KE: Cierpienie nie ma orientacji seksualnej. Natomiast przyczyny tego cierpienia u osób LGBT czasem wynikają z odmiennych doświadczeń rozwojowych, z którymi osoby hetero nie muszą się borykać, a które przekładają się na złe relacje z bliskimi, brak stabilnego związku, depresję, lęki, myśli samobójcze.

Przykład?

KE: W okresie dorastania to poczucie bycia odmieńcem. Potem życie „w szafie”. Nawet jeśli z czasem ta szafa trochę się otwiera i kilka osób się dowie, to przed wieloma, często z najbliższego otoczenia, i tak ukrywa się orientację i dokonuje rozmaitych akrobacji z lęku przed odrzuceniem albo taką racjonalizacją, że najbliższym nie chce się dokładać zmartwień. To obciąża emocjonalnie i hamuje rozwój.

Rożny stopień wyoutowania często doskwiera parom jednopłciowym?

AL: To się cały czas przewija. Ludzie nie mogą się dogadać, bo w rożnych sytuacjach czują się swobodnie z komunikowaniem swej orientacji lub też czują absolutną konieczność, by ją ukrywać. Faceci się kłócą, bo „on mnie objął w autobusie. Tyle razy mu mówiłem, by tego nie robił”. To objęcie z reguły jest całkowicie niewinne, nikt by nie zwrócił na nie uwagi, pary hetero robią to ciągle w miejscach publicznych. Ale w tej parze jeden ma totalny imperatyw, by „nie być gejem”, chyba że we własnym domu, i nieustanie się kontroluje. Nie chce dawać „niewłaściwego sygnału” otoczeniu. A drugi nie ma takiego problemu albo ma, ale mniejszy – może by w autobusie chłopaka nie pocałował, ale objąć już może. To są niby drobiazgi, ale w dużych ilościach mogą złożyć się na poważny konflikt.

KE: Często rożny poziom wyoutowania doskwiera na przykład w czasie świąt Bożego Narodzenia, które w Polsce są bardzo rodzinne. Czy obie rodziny wiedzą o naszym związku i go akceptują? Jeśli możemy z partnerem/ką pojechać razem na święta, to sytuacja komfortowa, która nie zdarza się często. Zwykle trzeba się mocno zastanowić nad kolejną historią ukrywającą homoseksualny związek albo milcząco przyjąć fakt, że mój partner/ka nie ma wstępu do domu moich rodziców, nawet jeśli oni wiedzą o mojej orientacji, ale to temat tabu. A święta spędzane oddzielnie i dylematy wyboru partner/ka albo rodzina umniejszają wartość relacji, nie budują wspólnoty. „Siostra przyjechała z mężem i dziećmi, a ja jestem sam, chociaż też jestem od lat związku: czy mój związek jest gorszy?”

Zdarzają się osoby, które mówią, że nie zależy im na relacjach z rodziną?

AL: Tak, ale to jest racjonalizowanie istniejącego problemu. W ogromnej większości przypadków rodzice, niezależnie od orientacji syna/córki, są bliskimi osobami. Te relacje mogą być fatalne, czasem wręcz zerwane, ale to nie przychodzi bez konsekwencji. Na „wierzchu” można wzruszać ramionami, ale zwykle gdzieś głęboko tkwi obszar bólu i żalu.

Zgłaszają się do was pary?

KE: Oczywiście. Często z trudnościami z braku wzorców i ról dla par jednopłciowych. W hetero świecie są one wypracowane przez społeczeństwo. Nie zawsze satysfakcjonujące, jednak dają gotowe schematy i recepty, których uczymy się w toku życia z filmów, z otoczenia. A jak być mężem i mężem? Albo żoną i żoną? Trzeba mocniej pogłówkować i mieć naprawdę dobry pomysł na życie i związek.

AL: Zauważyłam, że pary hetero częściej dobierają się na zasadzie podobieństw – podobnego statusu społecznego, materialnego i tak dalej. Natomiast w związkach jednopłciowych, gdy znalezienie w ogóle jakiegoś geja czy jakiejś lesbijki w okolicy stanowi wyzwanie, „łapie się” często tę pierwszą poznaną osobę. Po jakimś czasie okazuje się, że oni czy one w ogóle do siebie nie pasują, właściwie zakochali się w sobie z… braku laku. Mają ogromną potrzebę miłości i bardzo mało możliwości znalezienia jej obiektu.

Dostrzegacie jeszcze jakieś różnice w stosunku do osób hetero?

KE: U osób hetero nie występuje problem niestabilności związku na skutek ukrywania jego istnienia albo zakłamywania charakteru łączącego dwie osoby. Na przykład dwie dziewczyny prezentują się własnym rodzinom jako przyjaciółki albo współlokatorki. Mogą mówić, że to bez znaczenia, ale to wpływa na sposób, w jaki same postrzegają swój związek. To umniejsza jego ważność. Często w toku terapii odkrywa się takie destrukcyjne przekonania i ich skutki.

AL: Bardzo brakuje też formalnego usankcjonowania związku – tego przypieczętowania – symbolu, jakim jest ślub. Ta możliwość jest parom homo odebrana.

KE: Osoby nieheteroseksualne częściej mają też niższe poczucie własnej wartości, co utrudnia im odnoszenie sukcesów i realizowanie własnych celów w życiu. Przejmują pogardę i uprzedzenia z otoczenia, zaczynają wierzyć, że są kimś gorszym i nie zasługują na miłość. To działa trochę jak samospełniająca się przepowiednia. Zamykają się w sobie, tworzą „pancerz ochronny”, nie oferują bliskości, więc i jej nie otrzymują. Często rzucają się w wir seksualnych doznań, jednorazowych przygód, odrzucają partnera, który chce się zaangażować. Nie chcę tu moralizować, ale bliskość to coś więcej niż seks. Szybki seks z jego intensywnymi doznaniami to czasem środek uśmierzający bol samotności. Na takim ciągłym haju można zupełnie uniknąć zajęcia się swoimi trudnościami.

Przychodzą osoby z rozległymi doświadczeniami seksualnymi, które nie wierzą, iż wśród osób homoseksualnych może zdarzyć się romantyczna miłość?

AL: Taki pogląd może wynikać z odrzucenia, z którym osoby homoseksualne mają do czynienia od dzieciństwa. W przypadku chłopców, bo np. nie przepadali za piłką nożną, a w przypadku dziewczyn – bo np. nie były fankami gimnastyki artystycznej – i takie postawy były źle postrzegane zarówno przez rodziców, nauczycieli, jak i rówieśników. Albo ojciec bez zahamowania wygłaszał homofobiczne opinie, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że słucha go homoseksualny syn czy córka.

KE: A potem jeszcze nasłuchali się o tym, że osoby homoseksualne nie są w stanie stworzyć trwałego związku. I jak tu uwierzyć w miłość?

Częściej przychodzą do was mężczyźni czy kobiety?

AL: Poł na poł.

KE: U mnie też.

A wiekowo – jaki jest rozkład?

AL: 90% moich klientów to są ludzie poniżej 35. roku życia. Osoby starsze nie szukają u mnie pomocy w ogóle.

KE: Zdarzyło mi się kilka osób po 50-tce. Ogromna większość to jednak ludzie bardzo młodzi. Przeszkadzają im problemy, to chcą je rozwiązać. Zdrowy odruch.

Przychodzą osoby transseksualne?

AL: Zdarzają się, ponieważ współpracuję z Fundacją Trans-Fuzja, ale jest ich zdecydowanie mniej niż osób LGB.

KE: Do mnie nie. Może mają tyle problemów z samym procesem korekty płci – proceduralnych, medycznych, prawnych, finansowych, że pomoc psychologiczna wydaje im się luksusem?

A osoby hetero?

AL: Tak. Na przykład ktoś bardzo młody, kto zaliczył fiasko w seksie hetero i wpadł w panikę. Albo rodzice, którzy podejrzewają albo już wiedzą, że ich dziecko jest homoseksualne. Pracuję też z parami heteroseksualnymi, które nie żyją w sposób heteronormatywny – np. praktykują poliamorię, tantry albo BDSM.

KE: Zdarza mi się prowadzić konsultacje dla rodziców albo rodzeństwa, którzy chcą dowiedzieć się, jak rozmawiać z dzieckiem, bratem, siostrą. Jak go/jej nie zranić, jak go/ją wspierać. Często takie interwencje mają miejsce, kiedy rodzina przypadkiem dowiedziała się o orientacji, sami zainteresowani natomiast jeszcze zaprzeczają albo unikają tematu.

Ilu osobom pomagacie w ciągu, powiedzmy, roku?

AL: W 2013 r. pracowałam z ponad 200 osobami. Czasem jest to kontakt na żywo, czasem tylko przez e-mail, szczególnie, jeśli dana osoba mieszka daleko od Warszawy.

KE: Jestem jednym z pięciu psychologów/żek Lambdy Warszawa i nie zdarzyło mi się jeszcze mieć niezapełniony grafik.

Najtrudniejsza sprawa, jaką się zajmowaliście?

AL: Trafiła do mnie kiedyś osoba, na którą zwaliło się tyle nieszczęścia, że zaczęłam odczuwać bol tej osoby, jakbym sama miała te same objawy. Bardzo trudne są też dla mnie listy pożegnalne, które dostaję z niemożliwych do zidentyfikowania adresów mailowych. Kilka w roku. Ludzie piszą, że skończą ze sobą z powodu homo- czy biseksualności. Być może to jest ich ostatnie, desperackie wołanie o pomoc. Na moją odpowiedź już nie odpisują. Nie wiem, co się z nimi dzieje. Chcę wierzyć, że nie odpisują, bo np. się wstydzą, ale jednak żyją.

KE: Zgłosił się do mnie mężczyzna, który zakochał się w chłopaku swojej córki. Co więcej, nie został odrzucony, coś tam się zadziało. To był człowiek w średnim wieku, który wcześniej nie miał żadnego homoseksualnego romansu. Czuł potworne poczucie winy, zażenowanie całą sytuacją i lęk przed tym, jak życie potoczy się dalej.

Czy orientacja seksualna terapeuty może mieć znaczenie?

AL: O mojej seksualności nie mówię, bo z założenia mam być „przezroczysta”, mam być lustrem, w którym pacjent odnajdzie rozwiązanie swych problemów. To o niego tu chodzi, a nie o mnie.

KE: Zgadzam się. Myślę, że wszelkie pytania o życie terapeuty warto omówić w toku spotkań. To może być znaczący wkład w zrozumienie tego, jakie obawy i motywacje wpływają na decyzje i wybory klientów.

Brakuje, waszym zdaniem, psychologów specjalizujących się w terapii osób LGBT?

KE: Czasem myślę, że brakuje wrażliwości na problemy i odczucia ściśle związane z funkcjonowaniem jako mniejszość. Ważne jest to, czy terapeuta, choćby nieświadomie, podziela przekonania o swoich klientach, czy nie ma kolizji wartości. Żeby albo umiał wziąć je absolutnie w nawias, albo nie podejmował się terapii osób, których życie w jakiś sposób kłoci się z podzielanym przez niego światopoglądem.

AL: Wielu psychologom przydałby się choćby trening antydyskryminacyjny, poznanie kultury LGBT, zaznajomienie się ze słownictwem. Ale widzę postęp. W zeszłym roku grupa ekspercka związana m.in. z Polskim Towarzystwem Seksuologicznym oraz Fundacją Promocji Zdrowia Seksualnego po raz pierwszy jednoznacznie stwierdziła, że orientacja seksualna jako taka nie może być poddawana terapii. To oświadczenie spóźnione o lata, ale jednak mały krok naprzód, prawda?

 

Kamil Elkader – psycholog, psychoterapeuta. Pracuje w zespole pomocowym Stowarzyszenia Lambda Warszawa. Prowadzi również własną praktykę: www.warsztatmozliwosci.pl  

 

Tekst z nr 47/1-2 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.