Jak rozmawiałam z Markiem Regnerusem

Mocno homofobiczne cytaty znalazły się na ulotkach Młodzieży Wszechpolskiej. Wzięto je rzekomo z badań amerykańskiego naukowca. Pomiędzy moim pierwszym a drugim listem do niego ulotki rozrosły się do wielkich płacht rozwieszonych na ulicach. Kto mógł wiedzieć, co będzie dalej? Miałam jednak przeczucie, że jeśli się dobrze skupię, znajdę sposób, by te płachty zniknęły

 

Jeden z wielkich plakatów-płacht Fundacji PRO – Prawo do Życia z 2014 r.

 

Tekst: Izabela Morska

18 października 2013 r. wybrałam się do Świetlicy Krytyki Politycznej w Trójmieście na debatę z okazji pierwszej edycji Festiwalu Tęczowych Rodzin zorganizowanej przez Tolerado. Nagle na salę weszli młodzi mężczyźni o zaciętych twarzach, choć raczej drobnej postury. Jeden z nich spróbował wziąć udział w dyskusji i od razu widać było, że język ma nienawykły do czasowników niemających zastosowania w gwarze ulicznej. Szybko wyszli, ale na odchodnym wręczyli nam małe ulotki. Obok „zakazu pedałowania” kompozycji na ulotce dopełniała przerażona istota, jakby żywcem przeniesiona z ulotek antysemickich.

Dowiaduję się o jego istnieniu

Najpierw uznałam, że statystyki widniejące na ulotce musiały powstać w wyobraźni jakiegoś słowiańskiego de Sade’a: 23 proc. dzieci wychowanych przez matkę lesbijkę mówiło, że było „dotykane seksualnie” przez rodzica i jej partnerkę; 31 proc. dzieci wychowanych przez matkę lesbijkę oraz 25 proc. przez ojca geja było zmuszanych do seksu wbrew ich woli. Autorem ulotki była Młodzież Wszechpolska. Powoływała się na źródło: www.markregnerus.com

Tego wieczoru dowiedziałam się o istnieniu Marka Regnerusa, „cenionego profesora socjologii Uniwersytetu w Teksasie”, jak też o Witherspoon Institute, ultrakonserwatywnym think tanku, który sfinansował jego badania, wykładając 700 tysięcy dolarów. Dla nieświadomych dodam, że tak niebotyczne dotacje przyznaje się na badania z zakresu medycyny lub fizyki jądrowej. Socjologowie, psychologowie i historycy są przeszczęśliwi na widok jednej dziesiątej tej sumy. Zleceniodawcy zależało na pośpiechu. Badanie musiało być skończone szybko, a jego wyniki zastosowane, by wpłynąć na decyzję Sądu Najwyższego USA w kwestii małżeństw homoseksualnych.

Tzw. Raport Regnerusa ukazał się pod nazwą New Family Structures Study w Social Science Research, poważnym magazynie. Skandal wybuchł, gdy okazało się, że dwaj z trzech recenzentów byli zatrudnieni przy badaniach jako konsultanci. Audyt wykazał oczywiste błędy w samym badaniu; krytycznie odniósł się do niego również macierzysty wydział socjologii Uniwersytetu Teksańskiego. O szczegółach kontrowersji można przeczytać pod adresem http://www.regnerusfallout.org

Tytuł badania był zmyłką. Regnerus nie badał „nowych rodzin”, tylko małżeństwa heteroseksualne w stanie kryzysu, a zwłaszcza sytuacje, w których żona lub mąż miał romans z osobą tej samej płci. Regnerus podkreśla, że szarpany rozterkami rodzic nie musiał wcale myśleć o sobie jako gej, lesbijka, czy osoba biseksualna (str. 105). Lecz choćby i żona po raz pierwszy i ostatni w życiu miała romans z kobietą, w badaniu Regnerusa klasyfi kowana była jako „lesbijka”, a jej dziecko jako „dziecko lesbijki”. Tłumacząc z polskiego na nasze, chodziło o to, że tylko 1.7% respondentów wychowało się naprawdę w rodzinach jednopłciowych.

Wieczorem miałam już jasność. Postanowiłam, że napiszę do Marka Regnerusa. Odkryłam, że gdy na jesieni 2013 pewien rosyjski prawnik, zainspirowany Raportem Regnerusa, zaproponował odbieranie dzieci homoseksualnym rodzicom, wywołało to międzynarodowy skandal i sam Regnerus napisał w tej kwestii list protestacyjny: taka interwencja państwa dopiero prowadziłaby do rozbicia rodzin! Miałam nadzieję, iż fakt, że jego nazwisko poniewiera się na szmatławych ulotkach rozdawanych przez młodych ludzi o wyglądzie niedożywionych skinheadów, zainspiruje go do podobnej reakcji.

Piszę do niego

Wysłałam list 23 października 2013 mailem, a potem też pocztą. Przedstawiłam się jako badaczka niegdyś związaną z Uniwersytetem Berkeley, a obecnie z Uniwersytetem Gdańskim. Zapytałam, czy dane na ulotce pochodzą z jego badań. Przetłumaczyłam ulotkę słowo w słowo, nie siląc się na piękno przekazu. Dodałam, że on, Mark Regnerus, nie jest pierwszym amerykańskim naukowcem cytowanym przez polskie ugrupowania posługujące się mową nienawiści. Wymieniłam Paula Camerona z Family Research Institute, który wystąpił z Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego tylko dlatego, by nie zostać z niego wyrzuconym i Richarda Cohena z International Healing Foundation. Ten ostatni został wyrzucony z American Councelling Association w 2002, ale już w 2004 r. wystąpił z wykładem w polskim Sejmie.

Napisałam, iż niepokoi mnie, że Regnerus i jego uniwersytet znaleźli się na ulotce grupy kojarzonej z nienawiścią, której ton jest zapożyczeniem z ulotek antysemickich z lat 1930. Ton ów wciąż mógł stanowić bezpośrednią zachętę do przemocy. Poprosiłam Regnerusa o pomoc w rozbrojeniu tej zachęty.

Regnerus widać nie bardzo przejął się moją suplikacją, bo nie odpowiedział.

Dwa miesiące później, 18 grudnia 2013, ukazał się napisany z militarnym zacięciem list pasterski Episkopatu. Wypowiadał wojnę tendencji „by społeczeństwo zaakceptowało prawo do zakładania nowego typu rodzin, na przykład zbudowanych na związkach o charakterze homoseksualnym”. Obecnie dostępna jest tylko jego skrócona wersja, bardziej cywilizowana, mniej alarmistyczna. Ale po parafiach krążyło ich dwie lub trzy. http://episkopat.pl/gender-destrukcja-relacjimiedzyludzkich-i-zycia-spolecznego/ Obawiałam się, że na modłę rosyjską będzie on postrzegany jako trąbka bojowa do przemocy.

Episkopat na wojnie, „Rzeczpospolita” wtóruje

Media społecznościowe odpowiedziały śmiechem. Episkopat wypowiadał wojnę czemuś, co w memach szybko przybrało kształt „potwora gender”. Ale ja czytałam wtedy dużo o Rosji, bo właśnie spędziłam lato w super nowoczesnym centrum badawczym w Puszkinowie. Na pół roku zanim latem 2013 pojawiły się doniesienia o aktach przemocy dokonywanych przez bojówki rosyjskich nacjonalistów na osobach, które były lub mogły być homo, Rosjanie też się śmiali. Zanim prawo o „zakazie propagandy homoseksualnej” klepnął rosyjski parlament, telewidzowie mogli dowiedzieć się wszystkiego o seksie oralnym i analnym. Taki nagły atak moralizatorstwa w kraju, gdzie reklamy w mediach nie stronią od heteroseksualnego rozbestwienia, porządnie rozbawił Rosjan. W Internecie kwitły dowcipy, memy, żarty z głupoty rządu. A potem rosyjski parlament przegłosował to prawo 11 czerwca 2013, a prezydent Putin podpisał je 30 czerwca 2013. I wtedy zaczęła się przemoc.

Na razie polska przemoc dokonywała się głównie w sferze symbolicznej. Od stycznia 2014 krajowe media wypełniły się doniesieniami o powstaniu Parlamentarnej Grupy do Walki z Ideologią Gender (Beata Kempa i czternastu ponuraków), o wykładzie w Sejmie księdza profesora Oko, a media zagraniczne miały ubaw, donosząc o odkryciu szatana w lalkach Hello Kitty. Mnie nie było do śmiechu. Trudno mi było uwierzyć, że grupa poważnych ludzi puściła w ruch kosztowną machinę (publikacje, wywiady i agitki polityczne w wykonaniu dostojników, dla których rozdział między państwem i kościołem był niczym), po to, żeby się „ostatecznie skompromitować” (co sugerowali rozmaici moi znajomi), bądź jako sztukę dla sztuki.

Nazwisko Regnerusa wróciło, gdy w Parlamencie Europejskim na 4 lutego 2014 wyznaczono głosowanie nad przyjęciem tzw. Raportu Lunacek o przemocy wobec osób LGBT w krajach UE. 31 stycznia 2014 w „Rzeczpospolitej” ukazał się tytuł „Homoseksualizm jest zaraźliwy”. Jego autor, Tomasz Krzyżak, oświadczał: Muszą szokować kwestie związane z doświadczeniami seksualnymi: 31 proc. dzieci wychowywanych przez matki lesbijki i 25 proc. wychowywanych przez ojca geja podało, że byli przez rodziców zmuszani do seksu wbrew swej woli. Powoływał się przy tym na „Wprowadzenie” pióra tłumacza raportu Regnerusa, dr Andrzeja Margasińskiego z Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie. Ale u Margasińskiego takich danych nie ma. Są natomiast na ulotce Młodzieży Wszechpolskiej.

Regnerus podczas wywiadów nie pyta o sprawcę, którym, jak sam przyznaje, mógł być wujek, nauczyciel, przyjaciel rodziny lub jakikolwiek inny „amator” dzieci. Pisze: Jest jednak całkiem możliwe, że seksualna wiktymizacja została dokonana przez biologicznych ojców, co mogło w rezultacie nakłonić matkę do opuszczenia takiego związku i rozpoczęcia związku lesbijskiego (str. 118). Scenariusze mogły być nawet bardziej dramatyczne. Z powodu romansu dziecko mogło być kobiecie sądownie odebrane. Następnie trafiało do rodziny zastępczej. Tam, lub w trakcie przenosin, było niestety molestowane. W przeciwieństwie do jego polskich awatarów, Regnerus nie jest socjopatą: jest częściowo zdolny do empatii.

Link pod artykułem w „Rz” faktycznie prowadził do polskiego wydania raportu Regnerusa. W ten sposób Polska dołączyła do innych krajów, od Chin do Rosji, gdzie raport ten stosowano, by przykręcić śrubę, zmieniając sytuację prawną osób i organizacji LGBT. Dziwiło mnie, że komuś się chciało dopinać taką akcję na ostatni guzik: zgrywać w czasie publikację w „Rz” i wywiad w Katolickiej Agencji Informacyjnej (z przedstawicielem Watykańskiej Rady ds. Rodziny) z protestem obywatelskim, który odbył się 2 lutego na Placu Zamkowym w Warszawie pod hasłem „Cała Europa broni dzieci! Protest przeciwko homoadopcji”. Sama będąc spod znaku Panny, rozpoznałam rękę detalisty. Polscy europarlamentarzyści niemal zgodnie zagłosowali przeciw uznaniu, że w Europie, a zatem i w Polsce, osoby LGBT spotyka przemoc.

Regnerus – moje hobby, moja obsesja

Wtedy już czytanie o Regnerusie i jego kolegach po fachu stało się dla mnie czymś pomiędzy obsesją a hobby. Prywatnie nazywałam ich the dementors, bo krążyli po kuli ziemskiej niczym mrożące krew w żyłach postaci z Harry’ego Pottera. Był to Scott Lively, swego czasu fetowany przez ugandyjski rząd i parlament, oraz Brian S. Brown, który rosyjski zakaz „propagandy homoseksualnej” z dumą uznał za swoje dzieło. Obaj wywodzą się z amerykańskiego ruchu ex-gay, który to, wraz z wprowadzeniem związków partnerskich w poszczególnych stanach, a potem małżeństw na poziomie federalnym, stracił rację bytu w USA. Jego twórcy znaleźli więc umocowanie w małych dyktaturach, jak Uganda, albo dużych, jak Rosja. Paul Cameron na dobre rozgościł się w Polsce. Lively i Brown wzięli udział w Światowym Kongresie Rodzin w 2007 r. w Warszawie, gdzie zapewne poznał ich ks. prof. Oko. Wśród nich Regnerus wyróżnia się nie tylko tym, że jest najmłodszy. Jako jedyny z dementorów zamiast cichociemnego centrum badawczego ma solidne umocowanie na uniwersytecie. Nie musi szukać zleceń za granicą, udawać celebryty w jakimś kraju, w którym władza chce się uwierzytelnić, przydając sobie statusu moralnego. Zapewne smutny w sumie jest to żywot.

Kiedy mówiłam przyjaciołom, że Polska ma podążyć drogą Ugandy i Rosji, patrzyli na mnie z powątpiewaniem. Wszak Polska jest w Unii. Latem 2014 trudno było wyobrazić sobie, jak szybko Unia osłabnie, a jak bardzo umocnią się nacjonaliści i eurosceptycy. Zresztą wskazywałam tylko na podobieństwo strategii. Może dla tych strategów aktywizacja była ważniejsza od wygranej?

W Rosji umoralniający projekt rządu znalazł oparcie w podporządkowanych mu mediach państwowych. W Ugandzie nienawiść rozsiewali domokrążni kaznodzieje, którzy stając na skrzyżowaniach od rana do wieczora krzyczeli, że „homoseksualizm to grzech”. Jednak w 2014 r. w Polsce telewizja była niezależna. Tylko zgodnie z zasadą pluralizmu ulubiła sobie zestawienia typu „zaprośmy Hitlera i zaprośmy Annę Frank, będzie hit”. Na skrzynkach po owocach i na skrzyżowaniach kaznodzieje w Polsce nie stawali. Kościelna telewizja, sądząc po frekwencji na „antygenderowych” protestach, nie porywała tłumów.

W lipcu 2014 r. na ulicach Warszawy i Poznania ukazały się ogromne plakaty, tak zwane płachty, za sprawą Fundacji PRO – Prawo do Życia.

Bingo. Bo Polska ulicznymi reklamami stoi. Płachty pojawiły się w związku z poparciem dla projektu obywatelskiego, za którym stały Komitet Inicjatywy Ustawodawczej „Stop Pedofilii” oraz Fundacja PRO – Prawo do Życia. Podpisami wsparło go 250 000 osób. Projekt dotyczył uzupełnienia do artykułu 200b Kodeksu Karnego, który brzmi: Kto publicznie propaguje lub pochwala zachowania o charakterze pedofilskim, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Komitet chciał dodać treść: tej samej karze podlega, kto publicznie propaguje lub pochwala podejmowanie przez małoletnich poniżej lat 15 zachowań seksualnych lub dostarcza im środki ułatwiające podejmowanie takich zachowań. Głosowanie wyznaczono w Sejmie na 12 września 2014 r.

Można by pomyśleć, że główne działa wytoczą się przeciw szkolnym edukatorom, takim jak „Ponton”. Ale plakaty Fundacji PRO – Prawo do Życia przedstawiały dwóch mężczyzn w tęczowych przebraniach z gołymi pupami. Na plakacie znów pojawiły się statystyki: 31% lesbijek i 25% pederastów gwałci wychowane dzieci. Strach pomyśleć, jak wielkie pieniądze zostały tam wywalone na ulicę.

Plakaty przeraziły mnie tak samo, jak wcześniej list Episkopatu. Było oczywiste, że jeśli w świadomości publicznej dojdzie do zrównania homoseksualizmu z pedofilią, to uzupełnienie do artykułu 200b w praktyce służyć będzie zamykaniu organizacji LGBT, a może i „Repliki”. Bo zawsze mogłoby się okazać, że jakiś numer pisma wpadł w ręce osoby do lat piętnastu. Polski paragraf byłby więc zawoalowaną kopią rosyjskiego prawa o zakazie propagandy homoseksualnej, jak i głosem podobnym do tego, który 100 lat temu wołał, że Żydzi przerabiają dzieci na macę.

Miałam przeczucie, że jeśli się dobrze skupię, znajdę sposób na to, żeby te płachty zniknęły z polskich ulic. Zaczęłam od wysłania propozycji tekstu do „New York Times’a”, „Guardiana,” „The Advocate” i „Huffi ngton Post”. Bez rezultatu. Napisałam do biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Byłam wtedy w Kalifornii i pisałam rozdział pracy, ale codziennie czytałam nowe informacje o plakatach. Mijały dni.

Spojrzałam jeszcze raz na przypis pod statystykami. Towarzyszący ciąg cyfr musiał się składać w pełen adres bibliograficzny. Wpisałam go do Google: Social Science Research, 41 (2012), 752-770. Wyszukiwarka zaprowadziła mnie do artykułu Regnerusa online. Pomyślałam: Założę się, że zapomnieli poprosić wydawcy o prawo do udostępnienia cytatu.

Rzecz jasna, było też możliwe, że Regnerus pozwolił Fundacji PRO – Prawo do życia na cytowanie. Ale czy także dał prawo do manipulacji? Żadne ze stwierdzeń na plakacie nie znajdowało się w jego pracy. Fundacja podawała więc kłamstwo jako naukową prawdę, co nie przeszkadzało jej nazwać „homoterrorystami” zdesperowanych anonimowych sprawców, którzy w Poznaniu próbowali plakat zamalować.

Kwartalnik naukowy musiał uzyskać zgodę na tłumaczenie jego raportu na polski, zapewne od Social Science Research. Ale czy Social Science Research udzieliłoby też zgody na wykorzystanie własnego tytułu na plakacie o homofobicznym przesłaniu? Postanowiłam zapytać.

W mailu wysłanym do redaktora Social Science Research załączyłam linki do plakatów. Ich wizualna zawartość mówiła sama za siebie. Zwróciłam uwagę, że tytuł pisma widoczny jest na plakatach, legalizując niejako ich przesłanie. Dodałam kontakt do Fundacji PRO – Prawo do życia. List wysłałam 22 lipca, a redaktor pisma, Jim Wright, odpowiedział momentalnie, iż posyła tę informacje do prawników wydawcy.

A potem nastąpiła cisza. Ze strony giganta wydawniczego Elseviera nie dostałam przez dłuższy czas żadnej wiadomości. Coś jednak musiało nastąpić, bo jednego dnia plakaty się ulotniły. Fundacja PRO – Prawo do Życia zamieściła przeprosiny na swojej stronie internetowej. Dopiero 18 września 2014 dostałam email z podziękowaniem od wydawczyni, Ilarii Meliconi, która streściła efekty działania podjętego przez prawników Elseviera.

Postanawiam próbować do skutku

Wcześniej odpowiedź od Wrighta zainspirowała mnie, żeby ponownie napisać do Regnerusa. Email wysłałam 25 lipca. Tym razem nie pisałam do niego z odległej Polski, ale z Kalifornii, podając amerykański numer telefonu. Uzgodniłam sama ze sobą, że będę próbować kontaktu z nim do skutku. Pomiędzy moim pierwszym a drugim listem do Regnerusa mała ulotka przez pół roku urosła do wielkiego plakatu. Kto mógł wiedzieć, co będzie dalej?

Gdy 28 lipca przeczytałam odpowiedź od Regnerusa, serce podskoczyło mi do gardła. Przez resztę dnia nie mogłam się uspokoić. Zgodził się, że plakaty „przekręcają dane” i są „nieprecyzyjne”. Dodał, że pewnie uważam jego badania za „bezwartościowe”, ale on „z tym się nie zgadza”. Zaproponował, że napisze oświadczenie na jedną stronę, ale wolałby to oświadczenie wysłać bezpośrednio do prasy, która nie byłaby niszowym produktem lewicowym ani prawicowym. I że prosi mnie o kontakty.

Z perspektywy amerykańskiej takie zadanie jest niemożliwe do wykonania. Naukowcy, z wyjątkiem tych o światowej sławie, nie mają kontaktów w mainstreamowej prasie. A tu dodatkowo należało znaleźć gazetę, która przyjęłaby oświadczenie Regnerusa „w ciemno”, nie znając treści. Do tego był to okres urlopów. Jeden naczelny był na wakacjach, drugi nie rozumiał, jak smaczny kąsek podaję mu na tacy. Do Aleksandry Pawlickiej zbyt późno dano mi kontakt. Ania Strzałkowska z Tolerado zapoznała mnie z Ewą Siedlecką z „Wyborczej”. Zrobiła się z tego rozmowa w głuchy telefon, a czas leciał. Siedlecka chciała z Regnerusem zrobić wywiad. Ja uważałam, że to niemoralne. W tamtym czasie prześladował mnie pewien koszmar na jawie. Wyobrażałam sobie dziennikarkę w typie Moniki Olejnik, jak mówi do gościa: Panie Adolfie, jak wpadł pan na pomysł obozów koncentracyjnych?

Na szczęście Regnerus nie dbał o wywiady. Zależało mu na naukowej reputacji. Było dla mnie oczywiste, że nie odpisał mi z dobroci serca. Ktoś trzymał mu bicz nad głową. Być może pani dziekan.

Rozumiałam dlaczego dziennikarka woli wywiad od oświadczenia. Wywiady są bardziej dynamiczne. Ale wszak oświadczenie można zdynamizować komentarzami. A jeśli oświadczenie Regnerusa okaże się zawoalowaną pochwałą wykorzystania jego badań dla celów politycznych (w marcu 2014 wystąpił przecież jako ekspert świadczący przeciwko małżeństwom jednopłciowym w stanie Michigan), to przecież nie trzeba go drukować. Zostawiałam w ten sposób furtkę też sobie. Co będzie, jeśli moje dobre chęci obrócą się przeciwko mnie? Jeśli zamiast polepszyć sprawę tylko ją pogorszę? Nie byłam dla niego, Regnerusa, dość silnym graczem. Wiedzieliśmy o tym oboje.

Popełniam strategiczny błąd

Tym bardziej, że 28 lipca sama popełniłam strategiczny błąd. Zniecierpliwiło mnie jego założenie, iż uważam jego pracę za niewiele wartą pod względem naukowym. Dlaczego obchodziło go, co myślę? Dla mnie „wartościowość” tych badań nie była najważniejszą kwestią. Zawsze ktoś może powiedzieć, że to czy tamto powinniśmy napisać lepiej. Jednak raczej nie potrafiłabym żyć ze świadomością, iż skutkiem mojego dzieła niewinni ludzie są torturowani i prześladowani, mają przykrości w pracy, żyją w strachu.

Opanowała mnie prawdziwa złość na tego człowieka, którego fanfaronada naukowa odznaczyła się na moim życiu. Odpisałam, że ja nie muszę rozsyłać po świecie sprostowań dotyczących moich badań. Dodałam, iż chyba wie, że dzieci z niestabilnych domów są namierzane przez prześladowców, którzy szukają dzieci społecznie osamotnionych. Nadmieniłam, że jego respondenci, dziś dorośli, dorastali w warunkach, kiedy stwierdzenie „moja matka jest lesbijką” było równoważne ze stwierdzeniem „świat się kończy” i mogło być wykorzystane jako usprawiedliwienie do rozmaitych aspołeczne zachowań. (Kiedyś poznałam w Nowym Jorku młodego człowieka, który sabotował, co się tylko dało w swoim życiu: pracę nauczyciela, zespół muzyczny, fajną dziewczynę; siedział więc w domu i palił trawkę, bo jego matka miała romans z kobietą. Ale tego nie dopowiedziałam, bo nie chciałam dzielić z Regnerusem żadnych wspomnień). Napisałam, że jego studium dotyczyło raczej niestabilnych heteroseksualnych rodzin, więc tytuł jego pracy jest mylący. A poważnym niedopatrzeniem było, iż nie zapytał o to, kim byli seksualni prześladowcy jego respondentów w dzieciństwie. Teraz cały świat musi się zmagać z konsekwencjami tego pominięcia. Podsumowałam, że sam zmienił swoje badania w zgadywankę i otworzył pole do manipulacji.

Myślałam, że to będzie koniec. Spodziewałam się, że Regnerus już się do mnie nie odezwie. Taka będzie cena za napisanie tego, co myślę. Ale odezwał się. Podziękował, nie skomentował. To było 29 lipca. Potem nastąpiła przerwa. 5 sierpnia wysłałam zapytanie, czy wszystko u niego w porządku. Pracował nad oświadczeniem, wyjaśnił, powoli.

Regnerus wydaje oświadczenie

Oświadczenie dostałam ostatecznie 7 sierpnia. Tłumaczenie wysłałam do Ewy Siedleckiej 11 sierpnia, jednocześnie deklarując, że wolę pozostać anonimowa. Upodobałam sobie rolę szarej eminencji. Artykuł ukazał się ostatecznie 18 sierpnia. Przeczytałam w nim, że „Wyborcza” zdobyła oświadczenie Marka Regnerusa w tej sprawie, co uznałam za przesadę, bo nie musiała niczego zdobywać. Była tylko proszona, żeby przyjąć.

Wydawało mi się, że odczytuję ślady mej zbyt szczerej krytyki w jego oświadczeniu. Napisał, między innymi:

W Polsce moje badanie jest cytowane na banerach i ogłoszeniach, które bezpośrednio obwiniają homoseksualnych mężczyzn i kobiety o seksualne wykorzystanie dzieci. Moje badania nie dają podstaw do takich twierdzeń. W ich trakcie nie pytaliśmy respondentów o to, kto był sprawcą molestowania – opis badania mówi o tym jasno. Wynika z nich tyle, że badane osoby dorosłe, których jedno z rodziców miało związek z osobą tej samej płci, wykazywały znacząco większą podatność na emocjonalne zranienie, niż dzieci ze stabilnych rodzin, gdzie była matka i ojciec. Jednakże stwierdzenie, co jest tego przyczyną, nie jest, na podstawie naszych badań, możliwe.

Rozbawiło mnie, że w końcowym paragrafie, świadomie lub nie, poparł małżeństwa jednopłciowe, stwierdzając, że dzieci najlepiej wychowują się w małżeństwie, bez względu na jego kształt.

Podobnie jak wielu innych, jestem zdania, że dzieci zasługują na matki i ojców, gotowych poświęcić się dla nich, przedłożyć interes dzieci ponad własny. Badania to jasno pokazują. A historycznie najpełniej ten ideał realizuje się w małżeństwie. Różniąc się w opinii na temat modelu małżeństwa i rodziny, ludzie dobrej woli powinni zgodzić się, że należy dyskutować uczciwie, a nie fałszywie interpretując i wyolbrzymiając wnioski z ważnego badania.

Oświadczenie Regnerusa ukazało się wraz z komentarzem Joanny Mizielińskiej, która właśnie kończyła badania na temat „tęczowych rodzin”. Płachty zniknęły z ulic polskich miast. Fundacja PRO – Prawo do Życia została skompromitowana. Projekt poprawki do artykułu 200b przepadł w Sejmie.

Niemal rok później do sprawy dopisał się epilog. Z datą 4 maja 2015 przyszła odpowiedź z biura Rzecznika Praw Obywatelskich (wtedy funkcję tę pełniła Irena Lipowicz). Miło było przeczytać: W ocenie Biura Rzecznika kampania „Stop Pedofilii” stanowi naruszający godność, rażący przejaw dyskryminacji ze względu na orientację seksualną i przykład homofobicznej mowy nienawiści. Tylko po płachtach dawno nie było już śladu. List nadmieniał, że w Sejmie złożone zostały projekty legislacyjne dotyczące wprowadzenia zmian w Kodeksie Karnym, by za rekomendacją Komitetu Praw Człowieka rozszerzyć ochronę ofiar dyskryminacji. Było to czysto komercyjne posunięcie. Wybierzcie nas znowu. Może przez następne cztery lata jakoś ten projekt pchniemy. W maju panowała już wyborcza atmosfera.

Zdaje się jednak, że nawet wiosną 2015 r. niewiele osób w Polce rozumiało, że język przemocy prowadzi do przemocy. Dopiero teraz, gdy przemoc, symboliczna bądź faktyczna, zaczyna grozić im również, gotowi są ten związek dostrzegać. Słaba to jednak lekcja empatii.

Po 7 sierpnia nie miałam już kontaktu z Markiem Regnerusem.

Cytaty za: Mark Regnerus, „Jak różne są dorosłe dzieci wychowane przez rodziców żyjących w związkach homoseksualnych?” Kwartalnik Naukowy 4 (16) 2013

***

Izabela Morska, niegdyś Filipiak (ur. 1961) – pisarka, autorka m.in. powieści „Absolutna amnezja” (1995), zbioru felietonów „Kultura obrażonych” (2003), rozprawy doktorskiej „Obszary odmienności” (2007) o transpłciowej poetce modernistycznej Marii Komornickiej (Piotrze Właście).

W 1998 r., jako jedna z pierwszych osób LGBT w Polsce zrobiła publiczny coming out (wraz z ówczesną partnerką). W 2007 r. udzieliła wywiadu „Replice” (nr 9). Obecnie mieszka w Trójmieście, wykłada na Uniwersytecie Gdańskim, współpracuje z Tolerado, trójmiejską organizacją LGBT.

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.