Mandarynka

Tangerine (USA, 2015) reż. S. Baker, wyk. K.K. Rodriguez, M. Taylor i inni. Dystr.: Tongariro. Premiera w Polsce: 11.12.2015

 

 

Trochę się chyba przyzwyczailiśmy, że skoro o osobach trans, to musi być dramat – jak w „Nie czas na łzy”, w „Normalnym” czy „Pięknym bokserze”. Względnie mogą być elementy komediowe, jak we „Wszystko o mojej matce” czy „TransAmerica”. Tymczasem „Mandarynka” to komedia pełną gębą, od pierwszej do ostatniej minuty.

Dwie główne postacie transpłciowe są kreowane przez transpłciowe aktorki-amatorki. Brawo! Obie zagrały wspaniale. Sin-Dee i Alexandra są przyjaciółkami, które w każdej sekundzie mogą utopić jedna drugą w szklance wody, ale koniec końców żyć bez siebie nie mogą. Z cudownymi sztucznymi włosami i zawadiackim makijażem wyglądają bosko, a jeszcze lepiej się kłócą.

Nie jest to komedia o byciu trans. Raczej po prostu o tym, jak jedna „zdzira” uwiodła faceta drugiej „zdzirze” i o tym, jak ta druga teraz się mści. Z pomocą koleżanki. A w tle m.in. ormiański taksówkarz, który ma rodzinkę na karku oraz nieodpartą słabość do prostytutek z penisami. Wszystko dzieje się zaś w… Wigilię, w słonecznym Los Angeles.

Przygotujcie się na dialogi pełne wyrzutów, przekleństw i wymyślnych, złośliwych wyzwisk wyrzucanych z prędkością karabinu, na bezpruderyjne rozmowy o seksie, na nietypowe konfiguracje erotyczne i w ogóle na pokręconą fabułę, która kulminację osiągnie w genialnej scenie w cukierni. Nawet finałowe strzelaniny u Tarantino mogą się schować. (Mariusz Kurc)  

 

Tekst z nr 58/11-12 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.